Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Granice światów
Autor Wiadomość
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2009-02-14, 12:55   Granice światów

    Możecie winą za ten tekst obarczyć Ellego. Nieco mnie mordował żebym coś napisał, a że nie podołałem z nie-Disowym, to będzie taki cuś. Poziom raczej bardzo niski, dlatego będziecie mieli komentarze, żeby wszystko co złe powytykać....


Cichy powiew szeptów, płynący nad ciemnymi dolinami zmącił wibrujące echo ciszy. Przenikliwy zastój był codziennością tej krainy, przepełnionej mglistymi odbiciami przeszłości, która wbrew prawom natury nie chciała zniknąć.
Niezależnie od rozrostu, miasteczka zawsze dało się widzieć w ich początkowej fazie, a także na każdym kolejnym stopniu rozwoju równocześnie. Nakładające się na siebie widmowe warstwy mąciły tylko przekaz, częściej jawiąc się jako koszmarne twory niż spokojne osiedla.
Cała ta rzeczywistość była na swój sposób koszmarem. Bardziej wynaturzonym niż groteskowe stworzenia kreowane przez nekromantów, gdyż wyśnione przez chory umysł ich mistrzyni. Szaleństwo Bezcielesnej Bogini wydźwignęło z przestrzeni sennych majaków wymiar, który z założenia miał być tylko marnym cieniem tworu Bethrezena. Szybko jednak „mieszkańcy” tej widmowej rzeczywistości zdali sobie sprawę, że jest czymś więcej: stanowił zarówno swoistą „sieć tuneli” pod Nevendaarem, ale także jedną z najdokładniejszych ksiąg opisujących jego losy; każda zmiana na jego powierzchni, nawet jeżeli dla cielesnych była odległą w czasie, tutaj stawała się niepokojąco realna i niezmienna.
Kolejny podmuch myśli, w formie szeptów pojawiających się nad powierzchnią ciemnych krajobrazów zagłuszył ciszę. Na przestrzeni lat coraz więcej istot zjawiało się w tym krzywym odbiciu świata, przynosząc ze sobą nowe myśli i postawy, wzmagając tym samym powiewy, które stanowiły tutejszy „wiatr”.
Jednak od samego początku istnienia cienistego wymiaru, zdarzały się tu burze: niepohamowane wybuchy skrajnych, sprzecznych emocji, galopujące niczym dzikie konie szalone koncepty, wybuchy histerycznego śmiechu pomieszane z rozpaczliwym płaczem; Twórczyni tego świata dawała o sobie znać.
Niezależnie jednak od „pogody” psychicznej, panował tu nieustanny ruch. Masy stworzeń, dla których skondensowana ciemność stanowiła matecznik, bezustannie przepływały przez ciemną krainę, dążąc do miejsc przeznaczenia.
Wbrew bowiem obiegowej opinii mieszkańców Nevendaaru „rzeczywistego” podróż przez cienie nie była równoznaczna z teleportacją. Wędrowiec musiał przebyć faktyczną odległość na planie cienia, aby zmaterializować się w świecie materialnym.
Brak strat czasu był problemem, który sprawiał, że śmiertelnicy nie potrafili pojąc mechanizmu działania takich podróży. Byli bowiem zbyt przywiązani do pojęcia „czas”, znanego im jako swoiste nemezis: nieubłagane, dla wszystkich sprawiedliwe. Tymczasem ten wymiar, który wziął swe początki ze spaczenia umysłowego Pani Hord, działał w materii czasu na swój własny, wypaczony sposób: czas mógł być w pewien sposób naginany, prędkość jego upływu mogła być zmieniona dla każdej istoty osobno.
Nie dziw więc, że na niebie dostrzec można było wiele lewitujących stworzeń cienia, od lat przeżywających „jedną sekundę”. Można by to było porównać do snu, gdyby nie jeden oczywisty problem: taki zastój składał się jedynie z zaśnięcia i przebudzenia. Marzenia senne nie były dane tym, którzy wpadli w sidła śmierci.
Prawdą jest, że wspomnianych cieni nie dało się dostrzec. W świecie złożonym z materialnego braku światła znikało wszystko: zapachy, dźwięki, widoki... Jego mieszkańcy odczuwali coś na kształt widma tych zjawisk, jednak nie było ono pełnym wrażeniem. W żadnym świecie życie nie było tak bogate i ubogie zarazem.
Dlatego też wielu przekraczało mistyczną granicę światów także dla własnej satysfakcji...
_________________
 
 
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2009-07-31, 11:16   

-To pewne namiary?
-Jak... najbardziej....-płynący nie z tego świata głos odbijał się echem od kamiennych ścian komnaty, a absolutny brak jakichkolwiek dekoracji ułatwiał rozchodzenie się dźwięku.
Ajun było równie szpetne co Śmierć nim zarządzający. Oczywiście Awatary nigdy nie grzeszyły urodą, jednak Ur-Atum stanowił przykład najbardziej zgniłego, zbrązowiałego i odpychającego niematerialnego ścierwa jakie można sobie było wyobrazić. Wiekowy żniwiarz dusz pamiętał wiele bitew, a świszczenie w czasie artykułowania dźwięków było pamiątką jednej z nich. A właściwie objawem pamiątki, którą była dziura w płucach.
Sam zaś gmach był wyciosanym z kamieni pylonem, może i ciekawym architektonicznie, jednak bezsprzecznie szpetnym. Ściany urozmaicały jedynie nierówności powstałe w wyniku działania erozji oraz śladów niezbyt dokładnego kucia. Całość była zimna i ponura, trudna do wypatrzenia z oddali, gdyż postarano się wtopić ją w krajobraz gór. A zabezpieczone pułapkami korytarze potęgowały wrażenie niegościnności. Nikt się tym jednak nie przejmował, budowlę przygotowano do użytku eterycznym stronnikom Mortis.
-Zaskoczyłeś... mnie. Do tej pory nie zajmowałeś się... przeszłością...
Czekanie, aż Rashidi się wysłowi, wystawiało nawet największą cierpliwość na próbę.
-Mam zamiar dowiedzieć się czegoś konkretnego.-skrzydlaty młodzieniec rzucił przełożonemu-poczwarze spojrzenie znad okularów-Poza tym, on jest jedyną osobą która łączy moją przeszłość z teraźniejszością. To dość irytujące.

***

-Mówiłem ci, że tak będzie lepiej.-odezwały się unisono obie twarze Strażnika, mrużąc jarzące się na czerwono ślepia. Nawet kiedy był to tylko magicznie przekazany obraz, wrażenie było złowieszcze.
-Jakoś... nie widzę w tym... większego sensu.... Niby jak... ma to pomóc?
-Głupcze, ten chłystek do tej pory nie czuł pełni odrodzenia. Chciał być nowym bytem, narodzonym w chwili śmierci człowieka którym był.... Jeżeli dasz mu się odciąć od tamtego życia.... będzie bardziej skupiony na tym co tu i teraz. Zacznie się starać.
-Oby...

***

Henrich....
Więc tak nazywa się ten świętoszek który zapewnił mi zejście ze świata w tak widowiskowy sposób. Właściwie to tylko pośrednio. Grup krytykujących inkwizycję oraz inne instytucje i zdarzenia było wiele.
Traf chciał, że akurat nasza miała zostać wskazana Świętemu Oficjum przez wysłannika Nieumarłych, aby po śmierci stanowić materiał na eksperyment...

***

Z finału tej tragikomedii, czyli egzekucji, dużo nie pamiętał. Inkwizycja, swoim zwyczajem, nie żałowała tortur, głodzenia i innych środków, aby „zachęcić” zbrodniarzy do wyznania winy. Problem polegał na tym, że tyle lat ile spędzili na świecie w żadnym wypadku nie mogło starczyć nawet na wymyślenie tak makabrycznych okropieństw, a co dopiero ich popełnienie.
On zaś był zbyt słaby i wątły, aby zachować pełną świadomość po tak uprzejmym traktowaniu. Pamięta jednak sam koniec, od momentu gdy wyprowadzono ich na plac. Półprzytomny, słaniający się na nogach, oglądał szykowane stosy. Gdy już ich przywiązano, coś mu mówiło, że gdy tylko ogień obejmie większą część jego ciała, będzie wrzeszczeć, płakać, błagać, skamleć.
Tak też było. Do momentu utraty przytomności.

Wstrząsnął się na samo wspomnienie. Niczego tak bardzo się nie bał i tak bardzo nie potrafił znieść, jak bólu.

Swoista nagrodą był moment przebudzenia się po śmierci. Znacznie bardziej obiecujący niż ten którego się spodziewał. Od razu poczuł, że stał się istotą wyższą. A przynajmniej tak sądził.

***

Noc. Kto w ogóle wymyślił, że to pora zła?
Głupi przesąd który przetrwał i ukorzenił się tylko dzięki temu, że osobniki o wątpliwej moralności zwykły chować się ze swoimi działaniami. Dzień tak naprawdę jest gorszy: atakuje oczy promieniami słonecznymi, szturmuje uszy wszechobecnym gwarem i szumem, nie pozwala zaznać nawet chwili prywatności. Noc ze względu na swój spokój i schronienie jakie daje ciemnością powinna zdetronizować te porę dnia, za której króluje słońce.
Albo chociaż zostać nazwana miłosierną.
Takie wnioski byłyby na miejscu, gdybym teraz spokoju. Tymczasem chowam się w mroku jak bandziory które przyprawiają mnie o odrazę i czatuję na swoją ofiarę. Albo kogoś z jej otoczenia.
Jest!
Służący, to nie do wiary, że w siedzibie inkwizycji pojawiają się tak normalne istoty.

***

Czarny kształt oddzielił się od cienia rzucanego przez jedną z rzeźb i pomknął w kierunku tego należącego do posługacza, aby się z nim połączyć. W tym przypadku pochodnia na zewnętrznym murze okazała się zaskakująco przydatna: bez niej taka operacja nigdy nie miałaby miejsca.
A inkwizycyjna twierdza nie była zabezpieczona przed tak nietypową formą infiltracji...

***

Która to komnata? Wszędzie ich tyle, a w każdej albo oprawcy z dumą spisują raporty ze swych bestialskich poczynań, albo szczerzy żeby plugawa maszyneria.
Tfu, co za patetyzm. Pomyślałby kto, że taki cnotliwy i moralny jestem...
Ale wracając... gdzie on jest?

***

Inkrimah wyłonił się z jednego z ciemnych wejść do komnaty, a właściwie wielkiej, kolistej sali, pustej i niegościnnej niczym alkmaarskie pustynie. W centrum pomieszczenia widniała monstrualna sylwetka Strażnika, najpotężniejszej nieumarłej istoty jaka służyła szalonej bogini śmierci.
Ashgan zdawał się być całkowicie pochłonięty unoszącymi się przed nim splątanymi wzorami, których znaczenia arcywampir nie potrafił się nawet domyślać. Wodząc rękoma w powietrzu obrońca Ras al Kaimah rozbudowywał „malowidło”, gmatwając coraz bardziej gęstwinę linii i symboli. Jakkolwiek można było odnieść inne wrażenie, Strażnik był teraz myślami daleko stąd, zarówno w sensie odległości jak i czasu.
Nadejście wampira nie umknęło jednak jego uwadze, wampirzego dostojnika powitała jedna para oczu.
-Nie przypominam sobie, abyśmy mieli się dziś spotykać....
-Miałem się pilnie stawić przed Radą.
-Cóż więc robisz tutaj?
-Ja... jestem już po audiencji i...
-I dopadły cię wątpliwości. Jak na byt nieśmiertelny o takiej mocy to jesteś dość strachliwy. Zapewniam cię, że Rada-ostatnie słowo wymówił z przesadnie wręcz zaakcentowana pogardą-nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co robię.
-A co tak dokładnie robisz? Nie zaobserwowałem żadnego posunięcia z twojej strony...
-Gdy grasz w szachy, dobre rozważenie każdego ruchu jest kluczowe. Ja skończyłem medytowanie nad plansza i jestem gotowy do pierwszego ruchu. Partia... będzie krótka. A teraz idź już, jestem zajęty.
Nikt inny nie ośmielał się mówić w ten sposób do Inkrimaha. Nikt, poza Radą, która była głosem Mortis. Natomiast Ashgan był....
...stanowczo zbyt potężny aby się powściągać.

***

Henrich siedział na masywnym, dębowym krześle, przy nie mniej okazałym stole. Wystrój komnaty inkwizytora, tak jak i jego szaty, miały za zadanie podkreślać powagę i majestat urzędu. W ostatnich latach jednak jego samopoczucie mocno na tym ucierpiało. Nie był osoba która w wieku starczym nadal wzbudza ogromny szacunek. Wręcz przeciwnie. Zmalał, skurczył się, wysechł. Ustawicznie brakowało mu sił i tchu.
Z wysiłkiem nabrał w płuca pokaźną ilość powietrza.
-Skończyłem się.
-Jeszcze nie-usłyszał za plecami. Nim zdążył spojrzeć za siebie poczuł jak w ramiona wbiło mu się coś niewyobrażalnie zimnego. Syknął z bólu.
-Skończysz się dopiero zaraz.-skwitował cień.
Tak naprawdę inkwizytor nie otrzymał ciosu z żadnej zdradzieckiej broni. Po prostu mógł zakosztować mroźnej esencji eterycznej formy napastnika.

***

Zaraza, przesadziłem. Miało go zaboleć, ale nie zniszczyć mięśnie ramion. Wygląda na to, że nigdy nie ruszy już tymi rękoma.
Przy czym „nigdy” jest niepokojąco krótkie w tym przypadku.

***

Zanim Henrich zdołał się otrząsnąć z szoku po utracie władzy w obu rekach i idącemu z tym w parze bólowi, miał okazję doświadczyć kolejnych sensacji.
Było to momentalne przejście zimna przez całe jego ciało, nie tak intensywne rzecz jasna jak poprzednim razem. Ale dla nikogo sytuacja w której czarna postać, o niepokojąco nieokreślonej ilości wymiarów przenika przez ciało nie byłaby przyjemna.
Po zapewnieniu imperialiście ciekawych wrażeń, cień przeszedł przez kawałek stołu, po czym, równocześnie przybierając cielesną postać, usiadł na nim bokiem.
-Miałeś blisko dwadzieścia lat na dostrzeżenie swoich błędów, a mimo to nawrócenie nie nadeszło.... ten cały Wszechojciec ma niską wydajność.
W normalnych warunkach inkwizytor zapewne zacząłby od oburzenia bluźnierstwem. Ale tym razem na pierwszy plan wysunęło się coś innego. Zamrugał oczami, aby mieć pewność, że to nie przywidzenie.
-A ty w tym samym czasie stałeś się jakąś dziwaczną kreaturą i jesteś niebywale pewny siebie. Jesteś dużo pewniejszy siebie, niż ten szczeniak który wywrzeszczał z siebie całe życie zanim zdążył porządnie spłonąć na stosie na stosie. Czego chcesz?
Po pytaniu miał nastąpić gniewny gest, jednak trudno jakikolwiek wykonać martwą kończyną. Cień podrapał się po głowie.
-Co ja... a, no właśnie, miałem cię zabić.
Henrich parsknął.
-Zemsta po tylu latach? To ma być zabawne.
-Zabawne ma być to, że zginiesz we własnej komnacie w tak pilnie strzeżonym miejscu jakim jest inkwizycyjna forteca. Ale to nie zemsta. Nie mam w zwyczaju chować uraz. Szczególnie nie aż tak długo.
-Podobno zemsta najlepiej smakuje na zimno...
-Sprawdzimy?- cień wstał z nadzwyczajną szybkością i mocno oparł stopę na klatce piersiowej inkwizytora. Potem już tylko mocne pchnięcie i krzesło, razem z siedzącym na nim człowiekiem, runęło w tył, na spotkanie z podłogą.
Której niestety tam nie było. Na członka świętego oficjum czekał już portal do świata cieni, od którego czuć było nieprzyjemne i przenikliwe zimno.
Napastnik skrzywił się i usiadł z powrotem na stole. Zaraz potem skrzywił się, czując psychiczną obecność w swojej głowie.
-Zdaje się, że to nie tak miało wyglądać....-rozbrzmiał telepatyczny komunikat.
-Zmiana planów.
-Czy może ludzkie, żałosne pójście za impulsem?
Chłopak skrzywił się z niesmakiem.
-Impulsywność jest cechą nie tylko ludzką. A prywatne sprawy mam prawo chyba załatwiać poi swojemu, prawda?
-Oczywiście. Zatem satysfakcjonuje cię to, że nie uzyskałeś żadnych informacji, za to pozbywając się tego inkwizycyjnego ścierwa błyskawicznie? No dobrze... Co zatem teraz masz zamiar robić..?
-Zgodnie planem-odpowiedział skrzydlaty wyciągając z pochwy rapier i oglądając zdeformowane odbicie świata ukazywane przez jego ostrze.

***

Cień spojrzał już po raz któryś na krzyż jednej z katedr. Obok które stał, szczerze powiedziawszy.
-Zaczęła mnie nurtować pewna sprawa-powiedział w kierunku świętego symbolu. Zazwyczaj tak czynił gdy odbiorcą jego słów miało być dane bóstwo-dlaczego właściwie ludzie uznają cię za dobrego? Przecież tak naprawdę to wszystko jest twoja wina. Tego, że jesteś albo głuchy i ślepy, albo głupi, ewentualnie skupiony na tym co sam sobie postanowiłeś. Gdybyś trzymał te swoje srebrzyste, uskrzydlone pupilki na odpowiednio krótkiej smyczy, ten świat byłby idealny, nikt nie znałby słów „demon” i „nieumarły”, a mnie żaden świr nie zamieniłby w kupkę popiołu. Sumarycznie to ty jesteś całym złem tego świata.
Dalsze wywody przerwał mu świst świetlistej lancy. Nie był to cios który miał trafić, ale na pewno jego zadaniem było zwrócenie uwagi.
Anioł spojrzał na pachołka nieumarłych z wyrazem absolutnej doskonałości na twarzy.
-A czy ciebie trzymają na odpowiednio krótkiej smyczy?
-Zdziwiłbyś się jak krótkiej-odpowiedział z ironicznym uśmiechem-tak krótkiej, że muszę sierścią polerować buty właściciela, żeby się nie udusić.
Wysłannik Wszechojca uniósł na krótki moment brwi.
-To ciekawe, wydajesz się być czymś bardziej... wyjątkowym, niż standardowy sługus.
-Pozory mylą. Jestem eksperymentalnym okazem, swego rodzaju prototypem. Który zdaje się powinieneś zabić jak tylko zobaczysz, zamiast wdawać się w dyskusje uprzednio ostrzegając o swojej obecności.
-Odniosłem wrażenie, że nie służysz Hordom całym sercem i duszą. Zaciekawiło mnie to...
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, aniele. Staram się służyć sobie. O ile nie służę akurat mojemu panu, co robie tylko po to, żeby...
-Nie udusił cię smyczą.-dokończył anioł.
-Dokładnie. A wiesz co mnie zawsze zastanawiało? Jakim cudem można być tak niedoskonałym w swojej niedoskonałości jak ty i tobie podobni.
Na srebrzystej twarzy odmalowało się lekkie niedowierzanie.
-Nadal wypominasz mi to, że cię nie zabiłem? Czyżby nic i nikt nie trzymał cię na tym świecie.
-Jedyną osoba dla której moja śmierć znaczy…łby coś więcej niż komplikacje w interesach, jest pewien elf. To raczej niewiele.
-Elf? Elf który miałby przejąć się nieumarłym..?
-Dziwne, prawda? -złośliwie odpowiedział cień zbliżając się do krawędzi dachu-niestety, twój czas na uzyskiwanie odpowiedzi się skończył...
Po tych słowach runął w dół. Anioł podbiegł na skraj budynku tylko po to, aby zobaczyć jak skrzydlata sylwetka wpada w ciemną plamę na ulicy. Jak się okazało, był to rodzaj portalu, który zamknął się z cichym mlaśnięciem gdy tylko ta dziwna istota wpadła weń cała.

***

Jak na istotę nadnaturalną, anioł zareagował na wieść o elfie niczym najnaturalniejszy pod słońcem organizm. Chociaż sprawiedliwość trzeba mu oddać: nawet cień, który znał osobiście rzeczonego długoucha, nie potrafił się nadziwić istnieniu takiego odmieńca. Było to jednak zaskoczenie w samej rzeczy pozytywne: skrzydlata zjawa znalazła sobie dobrego kompana.
Ów elf, który kazał zwać się Donem, był ofiarą idealistycznych bajań swych pobratymców. Żył wizjami nowego, wspaniałego losu, jaki miał przypaść leśnemu ludowi w udziale dzięki opiece ich zmartwychpowstałego boga, przeżył niemały szok, gdy bóstwo to przerwało długie milczenie tylko po to, aby poprowadzić swych wyznawców na wojnę, rzeź właściwie, podczas której krew tak elfów, jak i innych stworzeń, płynęła wartkim strumieniem.
Wszystko to może byłoby jakoś do zniesienia, gdyby nie stanowiło całkowitego przeciwieństwa dawnych obietnic. I gdyby nie ujrzał największej parodii opowieści o chwale: Mrocznych elfów, na własne oczy.
Niby nic wielkiego, ale jednak wystarczyło, aby temu młodzikowi wyryć dość głęboką rysę na psychice, zniechęcając tym samym do bóstw i religii wszelakich. Z takimi poglądami idealnie nadawał się na towarzysza równie niezaprzątającego sobie głowy bożkami cienia....
A wszystkiemu winien był głupi idealizm.

***

Inkrimah poczuł nadchodzący komunikat telepatyczny w najgorszym możliwym momencie. Właśnie się posilał.
-Przygotuj swoje upiory.
-Pozostajesz przy zmienionej wersji planu?- odpowiedział skrzywiony wampir.
-Taaak... tego jednego zostawimy. Jako jedyny przydał się w badaniach.
-Rozumiem. Będę gotowy niebawem.

***

Cień spojrzał z dezaprobatą na kupkę pyłu leżącą przed nim. Jak na istoty wyższe, zostawiali po sobie żałosną protezę zwłok. I jeżeli się miało odpowiedni oręż-tu rzucił okiem na trzymany przez siebie rapier-byli niepokojąco łatwi do zabicia.
Nagle usłyszał pospieszne kroki. Zdążył się zdematerializować zanim dwa miecze wbiły mu się w korpus. Szybki obrót, powrót do właściwej postaci i sytuacja była już jasna.
-Vasha.... jesteś punktualna. Właśnie miałem cię szukać.
Kobieta była wściekła, co zresztą nie było czymś niezwykłym. Zawsze przepełniał ją gniew, był w jej krwi, w jej oczach, w ognistym połysku jej rudych włosów. Jego wyrazem były miecze, przyspieszony oddech, dziki grymas twarzy.
Vasha była gniewem, tak jak stojący naprzeciw niej cień był niczym. Każde z nich stworzono na ten sam sposób, oboje za życia byli ludźmi, ale ścieżki jakie obrali po osiągnięci tej formy były różne.
Tak naprawdę skrzydlaty był jedynym który zaakceptował swoje nowe właściwości. Reszta nie umiała przestać być ludźmi, z uporem trwali w schematach zachowań jakie wypracowali za życia. On inaczej. Widział w człowieczeństwie słabość i żałosność. I zrobił to co zwykle. Uciekł od nich. Uciekł w widmową formę. Teraz miało go to uratować; Ashgan pozbyłby się zapewne każdego jednego eksperymentalnego cienia, gdyby wszystkie zmarnowały potencjał. Ale taki egzemplarz, który odkrył część, nie wiadomo jak dużą, wyjątkowych właściwości do jakich zyskał dostęp, był cenny. Można go było zachować przy życiu.

Broń, którą skrzydlaty otrzymał od samego Strażnika, była rzeczywiście zabójcza dla tworów arcykapłana; siłą tych „prototypów” był fakt, że tworzyły sobie materialna powłokę, egzystującą w świecie żywych, podczas gdy ich duchowa esencja kryła się w widmowym wymiarze. Zazwyczaj cienie te mogły uciec po zniszczeniu ciała, albo podjąć walkę w postaci niematerialnej. Posiadacz tego przeklętego rapiera mógł jednak drwić sobie z tych sztuczek.
Vasha szybko to zrozumiała, jej przeciwnik dzięki trwającemu lata doskonaleniu się w użyciu nadprzyrodzonych zdolności potrafił bardzo szybko i selektywnie dematerializować swoje ciało. Wojowniczka natomiast, gdyby chciała przejść w formę niematerialną, musiałaby poświęcić na to sporo trudu i czasu . Jej ataki młóciły więc powietrze, podczas gdy sama została trafiona wiele razy, nie było tego jednak znać po jej ciele: wzmocnione magią Ashgana ostrze raniło bezpośrednio duszę, nadwątlając ją i szarpiąc.
Wynik walki był tylko kwestią czasu...

***

Rashidi, sunąc delikatnie w powietrzu, wpłynął o komnaty. Wyglądało na to, że Strażnik oczekiwał go już od dłuższego czasu.
-Mam nadzieję... że jesteś w stanie podać mi.... dobry powód zlikwidowania wszystkich „tamtych” cieni... które, notabene... podlegały pod Ajun...
-Jeżeli mamy być ściśli, to nie wszystkich-rozległ się głos od strony jednej z kolumn. Ur-Atum spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł tam dobrze sobie znanego cienia. Z tymi jego przeklętymi skrzydłami.
Nie zdążył jednak zażądać wyjaśnień, nagle otoczony i skrępowany zaklęciem. Wyglądało jak świetliste kajdany. Zbity z tropu, chciał rzucić gniewne spojrzenie Ashganowi, ale kiedy tylko go zobaczył, ogarnęło go przerażenie. Dostrzegł potężną kumulację energii czarnej magii, która przybrała postać wielkiego, obrzydliwego sępa.
Wicher Śmierci. Nawet martwi nie są w stanie oprzeć się jego sile.

***

Cień spoglądał na niepozorny, owalny kamień szlachetny. To o co walczył, Nagroda którą obiecał mu Ashgan za pomoc w tej masakrze. Co prawda był i zapewne będzie sługą Strażnika, ale magia zawarta w tym klejnocie stanowiła poważny czynnik motywujący. Dlatego go chciał, a ostatecznie dostał.
Zapewne cieszyłby się nim w pełni, gdyby nie ustawiczne zrzędzenie elfa.
-Więc?
-Jakie „więc”?- skrzydlacz otrząsnął się. Wygląda na to, że na pewien czas utonął we własnych myślach.
Mięśnie twarzy Dona zadrgały nerwowo .
-Pytam, dlaczego zamiast walczyć o wolność, żebyśmy mogli zając się naszym celem, dałeś się spętać kolejnemu truposzowi!
-To w niczym nam nie przeszkadza.
-I to jest twoim zdaniem powód, żeby zostać niewolnikiem jakiegoś zgniłka?
Cień przeszedł nerwowo kilka kroków.
-A będzie dla ciebie wystarczającym powodem to, że ja lubię być czyimś niewolnikiem?

Koniec
_________________
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum