Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Potyczki Dyscyplinarne
Autor Wiadomość
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
  Wysłany: 2008-03-20, 22:44   Potyczki Dyscyplinarne

Wyrocznia gwałtownie zachybotała się na trójnogu. Jest pijana jak krasnolud, stwierdziła z obawą R'edoa, no zaraz trzaśnie o posadzkę jak nic.
Wyrocznia jednak twardo trzymała się siedziska. Zamruczała coś pod nosem, chuchnęła w stronę zgromadzonych elfów jakimś jadowitym oparem trupiej gorzały i otworzyła zmętnione oczy.

-Wolą Świetlistego Galleana... -zaczęła i przerwała. Co jej mówił Gallean? Coś mówił... tylko co... -jest, aby...Wyrocznia zerknęła na wpatrzone w nią elfy. Nie pamiętała dokładnie co Gallean szeptał jej w ucho podczas transu. Coś o wyprawie...

-Wolą jego jest... wyprawa! Na Kraniec Świata, po chwałę i zaszczyty! Po bogactwa i świadectwo potęgi naszej rasy! A pójdzie na spotkanie z przeznaczeniem... -trzeba im wcisnąć jakiś mętny kit -dziewczę młode, w boju zaprawione, z wiernym jak brat towarzyszem!

***

Driudka Thorhild w konsternacji patrzyła na runy. Rzuciła mini trzeci raz i zawsze wychodziły pierdoły pokroju przepisu na ciasto marchewkowe albo trutkę na Yeti. A spragnieni rozkazu wojownicy czekali.

-Wolą Wotana, pana burz jest... -zaczęła i przerwała. Gaderic ciekawsko wsunął perkaty kinol do czarny z runami

-Mar...chewka? -wydukał, przypatrując się runom. Thorhild trzasnęła go po hełmie lagą

-Poszedł won od wróżb ignorancie! -huknęła -wolą Jego jest... -zerknęła kaprawym okiem na ryżego krasnala -żeby dziecię Jego o marchewkowej brodzie udało się na tajemniczą wyprawę na Kraniec Świata!

***

Wiedźma Gedhra już dobrą chwilę nieruchomo siedziała przy wygasłych wróżebnych płomieniach. Zasnęła stara wariatka, westchnął w duchu Sasori, jak nic poszła w kimono. Wiedźma jednak poruszyła się nieznacznie.

-Wielki Bethrezen chce... -zaczęła i przerwała. Zamoknięte palenisko nie chciało się palić za cholerę, ile by siarki w nie nie sypano, więc Bethrezen nie bardzo miał jak objawić swoją wolę. Za to piekielnych książąt zawieść nie można.

-Bethrezen chce czegoś, czego nie ma nikt! -zawyrokowała -czegoś co jest... -graj na zwłokę, graj na zwłokę! -na Krańcu Świata! A pójdzie tam... ten co od godziny dyszy mi na kark...
Sasori oderwał wzrok od niedomytej ze smoły szyi wiedźmy.

***

Upiór Prusheen zachwiał się i rąbnął zasuszonym czołem o kamienny blat stołu, gubiąc na nim przegrodę nosową i resztki spróchniałych kłów. Nagash westchnął z rosnącą irytacją. Zdechł w końcu, pomyślał, cudownie. Akurat teraz, kiedy potrzebuję dość jasnych wytycznych...
Prusheen jednak nie-żył, bo trzymając się za uszkodzoną szczękę uniósł czaszkę ku górze.

-Mortis szepce... -wydobył z siebie. Tylko co? spytał się w duchu -szepce o... wielkim grafie!

Nagash poruszył się z zainteresowaniem na kamiennym zydlu.

-Który wyprawi się daleko, sam, po chwałę wieczną jak sama śmierć... wyprawi się... wyprawi się...

Graf ponaglająco skinął głową.

-Eee... gdzieś daleko. Znaczy... na Kraniec Świata!

***

W alabastrowych krużgankach, w niskich, skalnych korytarzach, w cuchnącej siarką pieczarze i na cmentarnej równinie rozbrzmiały zaintrygowane szepty

-Zatem na Kraniec Świata!

----------------------------------------------------------------------------------------------------*
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2008-03-20, 23:58   

Niewyrazna sylwetka postaci dziwnie falowala. Zza zaslon dobiegaly dziwne odglosy. Wyrazaly jakby zadowolenie jaki i nienawisc. Jasne przebijajace sie przez cieka firanke swiatlo uniemozliwialo Elledanowi rozpoznanie postaci. Intensywnosc piskow wzrastala, stawaly sie coraz szybsze. Mlody Elf postanowil sie nieco zblizyc. Zrobil kilka krokow do przodu do przodu. Rozlegl sie cichy zgrzyt. Elle zatrzymal sie i zamknal oczy w nadzieji, ze nie zostal zdemskowany. Na szczescie odglosy ani na chwile nie ucichly. Dlugouch uznal wiec ze czas podejsc jeszcze blizej. Glosy byly coraz wyrazniejsze. Juz tylko metr dzielil go od zaslony. Pisk stawal sie powoli nie do wytrzymania, jakis męszczyzna wyl z zadowolenia. Elle wolnym ruchem zlapal za zaslone i...

- Nie !!! - zerwal sie i zdal sobie sprawe ze jest tylko w swoim namiocie - gdzie ?? Co u licha ??

- Panie ?? - zawolal Elf po czym wbiegl do namiotu Elledana - wszystko wporzadku ??

- Co ?? - zalany potem Elle nadal nie mogl sie otrzasnac potym co zobaczyl.

- Co sie stalo Panie ?? - Blondwlosy, uwdziany w lekka zielona szate wygladal na bardzo zaniepokojonego - miales zly sen.

- Co jaaa ?? - Elf wreszcie zdolal sie otrzasnac, choc obraz tego co zobaczyl caly czas zaprzatal mu mysli - ja nie !! Krzyczalem bo ukuł mnie moj sztylet.

- Na pewno wszystko wporzadku ?? - zapytal jeszcze raz wysoki blondyn.

- Tak, tak nie martw sie o mnie - Elledan wolal cala ta sytuacje zostawic dla siebie. Jak najszybciej zmienil temat - juz swita powinnismy cos zjesc, pozniej trzeba ruszac. NIe mozemy pozwolic R'ed czekac na nas cala wiecznosc.

- Ciekawe co to za zadanie ktore dla nas przygotowala - zaczął zastanawiac sie Blondyn po tym jak obaj wylonili sie wreszcie z namiotu.

- Sam nie wiem - odparl Elle - mam nadzieje ze nie bedziemy musieli uganiac sie za nia po calym Nevendaar.

- Poslaniec twierdzil ze chodzi tylko o spotkanie. Wiec moze naprawde tylko o to chodzi.

- Przebywales z nia tyle czasu Finraelu - zawolal Elledan zakladajac na siebie swa srebrzysta zbroje. - Napewno chce nas wyciagnac na jakas kolejna wyprawe.

- Mowisz jak by Ci brakowalo tych przygod. Nie pamietasz juz ze omal nie zginales ratujac zycie tej dziweczynie. Ja uwazam ze ma niepoukladane w glowie.

- Finrael - glos Elledana nagle spowaznial.

- Co ? - przerazony odrazu sprostowal - Przepraszam zapomnialem sie.

- No. - odrzekl zadowolnym glosem Elle - Tak lepiej. Powinnismy ruszac dalej, Narre'eya Maha juz blisko.

- Ruszajmy.

Wieczorem dwojka miala dotrzec do celu. Nie wiedzieli jeszcze ze wyladuja na krancu swiata :P
_________________

Ostatnio zmieniony przez Athelle 2008-03-21, 00:56, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2008-03-21, 00:45   

Wartownia Emry-III na wschód od stolicy, 17:43 czasu lokalnego. Pokój naczelnika Hartmana.

Wszystkie ściany budynku czarne, gdyż wartownia 2 miesiące temu została spalona przez watahę elfów. Naczelnik siedzi na pustej skrzyni w której jeszcze niedawno były pieniądze, obok leży pusta ramka drzewiej zawierająca porter Cesarza. Ciszę i rozmyślania dowódcy przerwał trzask otwieranych drzwi, albo firanek , gdyż drzwi ukradły elfy w czasie plądrowania.
---
- Sir, melduje się Allemon z Górskiego Regimentu, melduje się po rozkazy! - ogłosił odziany w długi biały kontusz i czerwone kapu łowca.

- Już ci mówiłem sześć razy!, Słyszałeś mówiłem ci to już sześć razy, żadnych rozkazów! Siedzimy tutaj i szorujemy podłogi! - Hartman odkrzyknął z wściekłością i zerwał się na równe nogi.

- Sir, melduję że, całe wyposażenie budynku w tym mopy zostało zrabowane.

- Wszystkie mopy spłonęły, wszystkie mopy spłonęły! Brać szmaty i szorować, ale jak usłyszę, to wami wyczyszczę cały garnizon!

- Sir, my chcemy walczyć nie sprzątać pogorzelisko!

- Idź do diabła i pozwól mi myśleć! Ja tu przyjechałem na emeryturę to spokojna placówka była, a mojego poprzednika musiałem zeskrobywać z murów!

- Sir, co mu przekazać?

- Komu do Tiamatha?

- Diabłu, sir! - odparł podekscytowanym głosem

- Na Wszechojca co za ... - głos zaczął mu się łamać.
//Myśl Konrad, myśl jak się pozbyć Allemona stąd. Pozbyłeś się już pół oddziału teraz ten nachalny żółtodziób cię męczy. Voila!

- Mój drogi zdradzę ci sekret, wyruszyliśmy na poszukiwanie ... , albo lepiej ci to napiszę na pergaminie. - Naczelnik zapisał stronę pełnym zawijasów pismem i wręczył zaskoczonemu łowcy zwój. - Weź i udaj się na koniec świata. Gdy będziesz na miejscu przeczytaj zawartość i wykonaj misję ku chwalę Cesarza!

- Tak jest, sir! - odrzekł wielce uradowany Allemon i wyszedł z komnaty, świszcząc głośno swoim przepastnym płaszczem. Jednak po chwili wrócił.

- Sir, gdzie leży koniec świata? - spytał zakłopotany

- Znikaj już! Udowodnij swoją przydatność!
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2008-03-21, 01:06   

Sasori szybkim krokiem skierował się do swojej pracowni, podążał za nim jedynie jego przyjaciel Cerberus, który był cerberem :P.
-Sasori, kiedy i gdzie wyruszymy?
-Jeszcze dzisiaj, ja pójdę po wszystkie moje rzeczy, a ty zwołaj piekielne ogary przed bramę miasta.
-Kto jeszcze pójdzie z nami?
-Diablo, Baal i Mefisto wyruszą z nami.
-No to będzie ciekawie, jeśli zwabią Tyraela to będziemy mieli przechlapane.
-Nie marudź, idź już.
Po tych słowach obaj rozeszli się w swoje strony.Sasori po krótkim czasie dotarł do wrót swej pracowni otworzył on piekielne drzwi i szybkim krokiem wszedł do ponurego pomieszczenia.Z jednej z szuflad zabrał masę zwojów magicznych, z szafki wyjął zwój sporych rozmiarów i średnich rozmiarów kryształ o purpurowym kolorze, w jego wnętrzu można było ujrzeć duszę wściekłego, rozszalałego demona.Schował go do swojej kieszeni i otworzył jedną ze swych skrzyń, zabrał z niej kilka flakonów z miksturami i spakował to wszystko do torby ze skóry jaszczuroludzi.
_________________
 
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2008-03-21, 01:07   

-No to chyba wszystko co będzie mi potrzebne.Idę na dziedziniec.
Po tych słowach zapieczętował wrota swej pracowni i krętymi korytarzami kroczywszy wszedł na dziedziniec piekielnego miasta.Na Dziedzińcu aż roiło się od piekielnych ogarów i cerberów różnej maści, a nad nimi wszystkimi wznosiły się dumnie trzy demony, Pan Grozy Diablo, Pan Nienawiści Mefisto i Pan Zniszczenia Baal.Mefisto ujrzawszy władce marionetek spytał:
-Dokąd zmierzamy, gdzie według ciebie jest kraniec świata?
-Na północnych stepach barbarzyńców.
Diablo wtedy rzekł
-Ruszajmy zatem.
I wszyscy poszli w kierunku północnych stepów.
_________________
 
 
 
Gaderic 
Wilczy Władca
Wilk stepowy...



Wiek: 36
Dołączył: 16 Maj 2007
Posty: 598
Skąd: Afterfallowe góry
Wysłany: 2008-03-21, 20:49   

Gaderic w jak zwykle optymistycznym humorze (*optymistycznym jak jasna cholera- przyp. Gaderic), wyszedł z komnat druidek skierował się na dystrykt kupiecki. Tuptając ciężko buciorami spod których wydobywał się niemiły fiołkowy zapach, w kamienną wypolerowaną posadzkę. Kamyszki układały się w ładne wzory przyciągające wzrok. Linie wykuwały się w siatkówce oka, niczym stal wykuwana jest krasnoludzkimi rękoma. Hipnotycznie, jak taniec nimf o poranku, jak…. jak…. ŁUP! I tak, nasz biedny tragiczny bohater (we własnych oczach! – przyp. Gad.), wpadł na swojego starego znajomego, Goldiga:
- Gaderic jak łazisz! Znowu dałeś się opanować systemowi obronnemu!
- Wybacz, zamyśliłem się…
- To do ciebie niepodobne – Goldig uśmiechną się głupkowato (bo on zawsze wygląda głupio, jak się uśmiecha! Przyp. Gaderic)- Byłeś u Thorhild?
- Taa, wiesz muszę przemyśleć to co usłyszałem…
- Zachowujesz się naprawdę dziwnie dzisiaj – (znów ten głupkowaty uśmiech! Przyp. Gad.)- To ja czekam na ciebie w Moroi. A, i taka przyjacielska rada…Nie myśl za dużo…- Uśmiechną się promiennie i odszedł dziarskim krokiem. (Czy mówiłem wam, że jego uśmiech jest obrzydliwy? A jak chodzi to kuleje, bo ma krótszą lewą nogę! Ha!- przyp. Gaderic)
Gaderic wolno ruszył przed siebie, tym razem nie patrzył na posadzkę (Bo ja sprytna bestia jestem – Gaderic: sprytny i rezolutny w swoim mniemaniu).
- Wyprawa… a gdzie i po co to już nie łaska…- mamrotanie nad marchewkową (R’ed jak mogłaś! Wcale nie jest marchewkowa! Przyp. Autor!) brodą przybrało formę litanii. Ta, aż się zaczęła filcować!
– Cholera, chyba się oplułem… - stwierdził skonsternowany. Po czym wytarł, swój powód do dumy (brodę- dla nie obeznanych z krasnoludzką kulturą… tudzież zboczonej R’ed), chusteczką z wyhaftowanym godłem klanu. Którą z kolei ładnie złożył (Bo ja zręczny jestem! I mam wyczucie ładu przestrzennego!- przyp. Gad.), i schował do jednej z licznych kieszeni, swojej nowiutkiej, brązowej inżynierskiej kurtki (Się zarabia, się ma! Przyp. Gad.) - Czyli potrzeba mi zapasów. Hmmm…. Jak przetransportować 100 kadrów piwa na kraniec świata?! I gdzie będę uzupełniał zapasy…. Tak w ogóle to nie jestem przesadnie religijny – rozmyślanie na głos przerwał mu donośny gwar rozmów z dystryktu towarowego. A przede wszystkim, strażnik drapiący się po brodzie. Oraz –o zgrozo!- intensywnie się w niego wpatrujący.
Gaderic go nie cierpiał! Potrafił godzinami patrzeć się na ciebie wodnistym wzrokiem, a gadać to on umiał…. lepiej niż pić! Normalnie bez flaszki nie podchodź!
Dlatego nasz ulubiony, rezolutny krasnolud ominą go szerokim łukiem.

Wkraczając do kompleksu kupieckiego pierwszym co zauważył, był piękny uśmiech, nie mniej pięknej Thorii. Była ubrana w powabną haftowaną sukienkę, srebrzącą się w świetle pochodni i okien dystryktu. Która podkreślała jej nie mniej cudowne wdzięki (Gaderic jest jeszcze całkiem młodym krasnoludem, dlatego jego słownik, jak i gama zachowań są troszkę ograniczone. Przyp. wredny Autor ;) )
Ruszył więc pospiesznie w jej stronę, po drodze stratował stragan zielarki… ale nie przejdą się tym zbytnio. Wszak owa zielarka nie była powszechnie lubiana, za lichość jej ziółek i lichwę.
Nie zastosowanie się do obyczaju, przechodząc obok mistrza rogu, było już odebrane nieco gorzej przez otoczenie, jak i samego znieważonego…. Jednak krasnolud o marchewkowej brodzie uciekł z zatrważającą prędkością, tak że stary mistrz, któremu nawiasem mówiąc, ostatnio dokuczał reumatyzm, zrezygnował z pozyskania satysfakcji.
Gaderic w końcu staną oko w oko przed obiektem swego uniesienia. Acz nie na tyle blisko by się nie wycofać, serce zabiło mu żywiej… i wtedy pojawiły się wątpliwości.
Przecież ja jestem tylko zwykłym terminantem w kuźni. Jestem zbyt biedny, nie mam poparcia wysokiego rodu. Nie mam nazwiska. A ona, taka cudowna, zasługuje z pewnością na kogoś lepszego… O czym ja w ogóle marzę….
Thorii ubrała się dziś w swoją ulubiona sukienkę, zakręciła warkoczyki i umalowała się pięknie, w czym pomogła jej mama ( tak to już u nas jest, niema buntu pokoleń przyp. Autor ). Jednak krasnolud z piękną marchewkową brodą, którego obserwowała ukradkiem od jakiegoś czasu, nie podszedł do niej. Nie… - O czym ja w ogóle marzę?- Powiedziała cichutko do siebie.
Gaderic odszedł od marzenia o wspaniałej Torii do ponurej rzeczywistości Goldiga czekającego na niego w Moroi.
Moroia była dość obskurną knajpką, ale mieli całkiem dobre piwko, a piwko jak mawiał nauczyciel Gaderic jest podstawą.
Gaderic dosiadł się do swego przyjaciela, pokazując obsłudze ile kufli dziś wypije.
- Co jest Gadi? Czemu jesteś taki ponury?- Goldig starał się, naprawdę.
- Ehhhhh…. – Westchnienie było jedyną odpowiedzią, na jaką Gaderic miał ochotę w tej chwili.
Goldig przez chwile patrzył na zamartwiającego się krasnoluda.
- Co ci przepowiedziała druidka?
- Co? Ach….. że mam się udać na kraniec świata, bo mam rudą brodę. Wotan chyba był po biesiadzie kiedy zsyłał jej swoja wole.
- Musi wyruszyć taka jest wola Wotana!
- Phi, ale ja tu mam rodzinę, przyjaciół, majątek na który pracowałem w pocie czoła!
- Gaderic, przecież twoja rodzina zginęła jak byłeś mały, a żonki sobie nie znalazłeś.
- Cicho.
- Swoich przyjaciół zdenerwowałeś ostatnio na tyle, że się do ciebie nie odzywają.
- CICHO!
- W pracy idzie ci średnio, brak ci samozaparcia wiesz?
- Samozaparcie to ty masz w wychodku.
- A swoje pieniądze regularnie przepijasz w karczmie Jirika. – Nie dawał za wygraną Goldig.
- Wotanie wybacz mi ale zaraz dojdzie do rękoczynów.
- Ale pomyśl Gaderic! Jak wypełnisz wole Wotana to okryjesz się chwałą! Zostaniesz weteranem co najmniej! Twoje nazwisko rodowe zyska moc! Pyzatym co masz do stracenia?
- Jesteś okrutnikiem. Poszedłbym nawet bez tej rozmowy – Gaderic zrobił obrażoną mine – Dzięki Goldig, jesteś prawdziwym przyjacielem! -Gaderic przywołał na swoją twarz fałszywy uśmiech– Ale tylko wtedy jak ci się zachce- dodał w myślach. I zaczął żłopać z kufla, jaki przed nim się pojawił.
-------------------------------------
Gaderic wyszedł przez kompleks głównej bramy. Jego oczom przyzwyczajonym do półmroku, ukazała się piękna panorama, wczesnego wysokogórskiego popołudnia.
- Zaraz przecież koniec świata właściwie jest tutaj….
Stwierdził skonsternowany. Chciał się odwrócić i przejść przez bramę z powrotem, ale właśnie nastąpiła zmiana straży.
Na Gadericu spoczął wzrok wodnistych oczu….
Nienawidzę tego!- stwierdził z całą stanowczością. Droga powrotu została odcięta. Osiołek przy jego boku zaparskał nerwowo. Jeszcze tylko chwila…
_________________
Piwo to moja droga do oświecenia!
... a poza tym uważam, iż .dat należy zniszczyć!!! Więc.. DAJ KAMIENIA!!
Uwaga na Kleofasa co tu hasa z kąta w kąt!!
Ostatnio zmieniony przez Gaderic 2008-03-21, 23:25, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-03-21, 22:14   

***

Cillen wywróciła jednym (i jedynym) okiem.
-Tak R'ed, w tej ci TEŻ będzie ładnie...
R'edoa wrzuciła do kufra kolejną sukienkę. Nie wiem o co im chodzi, pomyślała, zerkając na znudzonych dowódców polowych, przecież księżniczka nie może się wbić na Kraniec Świata w jakimś urągającym jej funkcji ubiorze. A jak tam spotka jakieś gotyckie ciacho i nie daj Galleanie będzie w nieodpowiednim stroju? Rozczochrana? Z rozmazanym makijażem?

Wzmianka o makijażu przypomniała jej o kosmetyczce.

-Perełko, tak wiesz, sorrki że przeszkadzam -wtrącił się Eno'ael -ale będziesz tam miała miejsce na eliksiry?
-No ba! -zapowietrzyła się elfka -na całą baterię przeciwzmarszczkowych! Wiesz przecież że nie ruszam się bez nich z wieży!
Centaur jęknął i zakrył twarz dłonią. Od kiedy R'ed zerwała z tym wampirem z sąsiedztwa stała się bardziej nieznośna niż zwykle. Biedny Elledan...
-A broń?
Elfka wydęła umalowane wargi -Nie tykam się broni. Zostałam pacyfistką.
-Pacy... kim?! -wrzasnęli dowódcy -czyś ty na ten ciemny łeb upadła?! -dodał Eno'ael -Tora'ach w grobie się przewraca... -jęknął.
-Od czasu jak go potraktowałem osikowym kołkiem to już się nie przewraca -zaznaczył Se'vi dobitnie. R'ed rzuciła mu zranione spojrzenie wypacykowanych oczu.
-Jak już mówiłam, jestem pacyfistką.
-Zgłupiałaś doszczętnie -wysapał centaur
-Cóż -wzruszyła ramionami -Niektórzy chcą zdobywać świat przemocą... mi do tego wystarczy frywolna bielizna -zachichotała. Zgromadzone towarzystwo podejrzliwie zmierzyło wystające w kufra koronkowe majciochy.

***
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2008-03-21, 23:35   

- Co sie dzieje ?? - zapytal Finrael zastanawiajac sie nad przyczyna dziwnego wyrazu twrazy Ellego - cos nie tak ??
Elle raz poraz rozgladal sie po okolicy. Zapanowal juz mrok, jadac w ciemnej puszcze oswietlajac droge tylko prostymi Lampionami poruszali sie bardzo powoli do przodu.
- Nie jestesmy sami !!! - oswiadczyl tajemniczym glosem.
- Jak to ?? - szepnal zaciekawionym glosem Fin - co widzisz.
- Widziec - zaczal Elle - widziec nic nie widze, bo u licha jak. Te smieszne latarnie nie oswietlaja nawet tej durniej drozki jednak czuje !!!
- Co czujesz ??
- Jedzie mi tu Krasnoludem !! - krzyknal zrezygnowany Elf - co u licha w tych lasach robi krasnolud.
- Jak to Krasnoludem !! - zdziwil sie Fin - w tym lesie nie ma zadnych krasnoludow.
- Jedzie mi tu wódą i fiolkami, to musi byc jakis Krasnal - uparl sie Elle.
Finrael bardziej skupil sie nad wlasnym nosem.
- Dobyj swego oreza Finraelu, czeka nas troche rozrywki !!! - ucieszyl sie Elle, po czym zawolal - wylaz brodaczu !!! Wylaz, a dam Ci zyc !!! moze...
Szelest.
- Widziales !!!! - zawolal jeszcze raz Elle - cos sie tam poruszylo !!!
- Gdzie ?? - Finrael wygladal na przerazonego. - Gdzie ??
- Gdzies z przodu tego jestem pewien, cholerne Lampki, trzeba bedzie kupic nowe !!! - denerwowal Dlugouch.
- Ty narzekasz !!! - zaczal Fin - za caly fundusz na wypraw sprawiles sobie nowa zbroje !!!
- Toz to bzdury - zdenerwowal sie Elledan - ja tylko oddalem moja stara do polerowania !!!
- To co zrobiles z calym zlotem !!! - zdziwil sie Fin.
- O to niech cie juz glowa nie boli. W kazdym razie to byla dobra inwestycja. Przyda sie na przyszlosc. A teraz idz poszukaj tego krasnala tam sprzodu. Sadzac po zapachu nie jest zdolny do walki.
Fin zsiadl koniam, zlapal za lampion i wolnym krokiem zaczal zblizac sie do miejsca ktore wskazal mu Elledan.
- Oj no czego sie bojisz mowie Ci ze chlopak odlecial !!!
Elf nie sluchal jednak rad dowodcy. Po chwili zatrzymal sie i zaczal przygladac czemu co lezalo na ziemi. Po chwili zastanowienia zawolal.
- Falszywy alarm... to tylko jelen chyba.
- Jelen ?? - zdziwil sie Elle.
- Chodz sam zobaczysz - Finowi cala ta sytuacja wydala sie smieszna. - pijany krasnolud haha.
Elle zblizyl sie do przyjaciela. Razem zaczeli sie przygladac zwierzeciu. Elldanowi cala sprawa z kazda chwila zdawala sie byc coraz bardziej podejrzana.
- Souuuuuuu, odeich ala dici coch d picha - dziwna istota poruszyla sie i zawolala.
Elfy przerazone dziwnym glosem zaczely uciekac...
- Co to bylo ?? - zawolal Fin.
- NIe wiem i nie chce wiedziec. Uciekajmy !!!
- Cyhacie - stworzenie jeszcze raz zawylo.
- CO takiego ?? - Elledan zatrzymal sie i spojrzal w tyl. - Fin sluchaj to chyba jest...
- Uciekaj - zawolal do niego odalajacy sie z kazda chwila Elf.
- Nie czekaj spojrz.
Tajemnicze stworzenie zaczelo pelznac w ich strone. Elledan takze zaczal sie zblizac.
- Daj mi wody !! - zawolal do Finraela z usmiechnieta twarza.
- Elledan co ty rob...
Elle stanowczym ruchem pociagnal za rogi jelenia. Pod maska skrywala sie twarz Elfa.
- Co !!! - zdziwil sie Fin.
- Szuuuuuuszy - szepnal zmeczonym glosem nieznajomy - nie mozecie wejsc do miasta... nie mozecie mamy swieto laaaaaaamp nie mozecie wejsc do maista.
- A to ci straznik !! - zawolal Elle. - Fin dawaj ta wode.
- Odejdzcie diably.
- Jestesmy tu z zadania Redoy Wezwala nas do miasta.
- Niska taka taaa ?? - zapytal upity Elf. - taka niziutkaa ja znam...
- Wpuscicie nas ?? - zapytal z nadzija Elle.
- Ale niziutka taaka taaa ??
- No tak.
- Znammm !!! Taka malutka niziutka !!! A po jakiego ona wam ?? - zdziwil sie ELf.
- Wezwala nas !!! - zawolal zrezygnowany Elle.
- Taka niziutka taaaa
- Tak !!! - Elledan nie wytrzymal. - Finrael zapakuj go na konia.
Upity Elf zaczal spiewac. ".. Niziuuuuuuuuuuuuuuuutka la la la laa la laa..."
_________________

 
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2008-03-22, 00:01   

-Cerberusie, i co wywęszyły twoje ogary?-Spytał znudzonym głosem Sasori składając z kilku części nową niewielką marionetkę.
-Do północnych stepów jeszcze 2 miesiące drogi, po drodze moje ogary wywęszyły zielonoskórych.
-To żaden problem, wpadniemy po drodze do piekielnego ołtarza Bethrezena, chcę wiedzieć czy ktoś podąża za nami.
-Martwisz się Tyraelem?
-Jak byś zgadł.W każdym razie ruszajmy w drogę, mam nadzieję, że spotkamy po drodze kilku zielonoskórych.
I ruszyli w dalszą drogę.Po kilku godzinach natrafili na obóz zielonoskórych, oczywiście od razu zostali okrążeni przez bandy ogrów, trolli i orków.
-To będzie zabawne-To rzekłwszy Sasori wyjął ze swojej torby jeden ze zwojów, po drodze jego ręka zahaczyła o ten największy, rzekł wtedy szeptem "Nie, jeszcze nie teraz, jeszcze tego nie użyję".Po czym wykonał kilka szybkich gestów i ze zwoju wystrzeliła chmura płomieni, z której wyłonił się demon tak straszny, że aż Diablo się cofnął.Bestia była czarna jak noc, buchał od niej zapach kwasu i siarki oraz trucizny, zaś sama przypominała stalowego demona składającego się z samych ostrzy.
-Instario Eksturio Atoriou.
Po tych słowach z palców Sasoriego wystrzeliły płomienne sznurki, cienkie jak elficka nić.Gdy wykonał kilka gestów demon rzucił się na trolla rozszarpując mu gardło jednym ruchem.Zielonoskóry cierpiał ogromnie palony przez piekielny kwas i truciznę.Reszta orków i ogrów się cofnęła zlękniona.Wtem władca marionetek wykonał kilka szybkich, gwałtownych ruchów palcami i jego bestia kilkoma ruchami rozczłonkowała wszystkie pięć ogrów.Orkowie zaczęli uciekać w popłochu, jednak diablo użył novy ognia i spopielił ich wszystkich.Sasori wtedy uśmiechnął się i kilkoma ruchami i słowami "Arnokio lorhiando" zamknął swoją marionetkę z powrotem w zwoju, po czym schował go do swej torby i rzekł:
-Ruszajmy już.
I wszystkie demony znowu ruszyły na północ.
_________________
 
 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2008-03-22, 14:09   

Rozpadająca się buda gdzieś we wschodnich krańcach świata.

MachaK leżała sobie na rozkładającym się łożu. Słońce dochodziło ku zachodowi a przez głowę MachaK przechodziły myśli.
-Czym ja właściwie jestem?
Podniosła swoją prawą rękę, aksamitna biel sukni i skóry momentami zdawał się zlewać w całość. Skóra pozostała arystokratyczna tak jak zza życia. Jednak zdawało się to wszystko jakieś dziwne. Opuściła swoją rękę.
-Nie jestem ani żywa, ani martwa. Nawet gdyby mnie uśmierciło jakieś ostrze śmierci to ja nie umrę, a jedynie zmienię formę. Nieskończony szlak przemian, bez prawdziwości...
Przekręciła się na bok gdy w tym momencie do izby wbił szkielet, a wiedzieć wam trzeba, że chociaż MachaK materialnym bytem nie była to miała eskortę. Czterech szkieletów na kościanych koniach, owinięci w szare szaty i płachty, przy czem tylko jeden potrafił czarować, a jego czary to przede wszystkim opodobnienie się do danej rasy i odnowienie zniszczonego szkieletu.
-Pani- szkielet zaczął -Jest ważna sprawa, zechcie pani zobaczyć?
MachaK, mimo jej umiłowania do rzeczy pięknych, to nie za bardzo chciała opuszczać tej okropnej sali by nacieszyć wzrok widokami na zewnątrz. Mimo wszystko poszła zobaczyć w czym rzecz.

~-~-~-~-~-~-

Na zewnątrz było pochmurno a zachodzące słońce przebijało się przez chmury i dawało znak przez zaczerwienione pasma chmur. Na ziemi stały uschnięte drzewa pozbawione liści, zielona trawa mieszała się z błotem a grzyby podbijały coraz to nowe tereny.
Tam na ziemi stało trzech szkieletów identycznie ubranych i uzbrojonych. Wszyscy trzej siedzieli nad glinianą misą w której pływały grzyby i jakieś dziwna materia organiczna. MachaK podeszła do nich.
-Dlaczego mój spokój został zaburzony!?- zapytała ze znaczną dominacją w jej głosie.
Odezwał się ten środkowy
-Wróżby pani, wróżby. Będą się działy ważne rzeczy, może nowa wojna, może pojednanie ras. Nie wiem. Wiem tyle, że to coś poważnego i winniśmy wyruszyć na kraniec świata.
-Pokarz mi to- rozkazała MachaK. Szkielet pokazał jej miskę, w misce zaś wzór był naprawdę dziwny gdyż poszczególne składniki się niejako zgrupowały w konkretne miejsca, żadnego chaosu nie było. -Masz rację. Jutro wyruszamy na północ. Teraz odpocznijcie
MachaK poszła spać...
_________________
Szaleństwo jest bramą, po której znajduje się nieśmiertelność. Nieśmiertelni mają wgląd na czas i przeznaczenie, a mając wgląd ma się też wpływ. Poddaj się władzy Mojrom, byś się nie rozpadł.
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2008-03-22, 16:50   

- Panowie, bo to jest tak, że ten, no wicie, rozumicie... eee... uch, szlag by to, jak mi jest źle, jak sobie tak wypiję i pomyślę nad tą naszą wredną egzystencją! Ech!...

- Tak, tak, napij się jeszcze Nagash - powiedział ze zrozumieniem Packy, dolewając wampirowi bimbru do słoika. Brudno-żółtawy płyn zalśnił w mętnym świetle ogarków zakupionych w TES-CO (TES-COsik, u nos systko je lepse i tańse). Drugi z biesiadników, upiór Latushek dłubał zawzięcie w nosie, marszcząc przy tym groteskowo wysokie czoło.

- No co - odburknął Nagash, krzywiąc się po łyku bimbru - a źle mówię? O kant tyłka takie nie-życie rozbić! Patrzcie, kobiety nie zaliczysz, jak nie ugryziesz, bo zaraz marudzi, że z oziębłym facetem w łóżku to niet, na spacer z Armim wyjść w dzień nie można, bo zaraz na mojej pięknej blado-bladzistej cerze wysypka wyskakuje, nawet kremy z filtrem 788 nie działają!

- Mhm, spróbuj osiemsetki - mruknął Shetell i kopnął leżącego pod stołem Kussiego. Nekromanta jęknął głucho i uzewnętrznił potok swych wartkich myśli biegnących wprost z trzewi na stopy Latushka. Upiór skrzywił się i walnął Shetelle nogą od stołu.

- No, no, tylko mi tutaj bez burd! - mlasnął Packy zagryzając bimber elfim udkiem.

Latushek przestał dłubać w nosie. Otworzył szeroko usta, z których grubymi kroplami na blat stołu zaczęła ściekać ślina. Znacz upiór myślał. Nagle zerwał się z zydla i zamachał rękami, aż płomień ogarków przygasł.

- Kurde, kurde, kurde! Wiecie co! Już od kilkudziesięciu lat mi gadają "Przyjdź na imprezę, przyjdź, będzie super, będzie cool!" I co, i co?! Ciągle na te imprezy przyłażę i ani razu nie było na niej Coola! Ani razu! To ja sie teraz pytam: widzieliście kiedyś Coola na imprezie?!

Pozostała trójka biesiadników, wyłączając charczącego pod stołem nekromantę, spojrzała na upiora wielce spojrzystym spojrzeniem, w którym wyrażał się cały ogrom ich myśli tyczących sie istnienia rzeczonego Coola, tudzież Latushka. Nieumarły westchnął ciężko i klapnąwszy na zydlu wrócił do dłubania w nosie, od czasu do czasu robiąc sobie przerwy na łyk bimbru.

- To wypijmy za coś - rozpoczął melancholijnie Nagash zarzucając grzywą swych czarnych włosów, niczym Naomi Campbell na reklamie pudru do pupci dla niemowląt.

- Właśnie, wypijmy za Swetoniusz Małego Agryppę! Pierwszego wampira, który opatentował otwieranie dwóch browców na raz za pomocą dolnych kłów! - podjął żywo Shetell, powszechnie znany ze swego zboczenia na punkcie mitycznego króla wampirów, Swetoniusza Małego Agryppy. Powiadali, że miał w swojej norce jego portret, przed którym codziennie o... o tym innym razem.

Tym razem nogą od krzesła przywalił Shetelli Packy.

- Morda, moronie. Pijemy za zdrowie pięknych pań - odburknął baryton wampira z stolicy Hord.

- Ale to już było - jęknął Latushek - A nie widzieliście gdzieś mojej kulki?

- Eee, nie... - odparł Nagash niepewnie, na wszelki wypadek sprawdzając na czym siedzi.

- Nie szkodzi, zrobię sobie nową - wzruszył ramionami upiór.

- To ja proponuje toast za to małe zielonookie diablątko hasające po lesie nago o poranku - uśmiechnął się szeroko Packy.

- Skąd wiesz, że nago o poranku? - zagaił podejrzliwie Nagash.

- Mam dobry krem z filtrem... - uciął Packy.

- Za-aa E-E'dzię?! Zaa-aa R'eee-d-d-d-oę?! Ne-eee-eee! Ża sztą ję-ę-ędzsę nighdy! Nighdy! - zmartwychwstał nagle Kussi. Nekromanta wygramolił sie spod stołu, próbując zając miejsce na zydlu w miarę pionowej pozycji. Zresztą z marnym skutkiem.

- Ja-a d-d-do niejh z naręszem świeżych trupich głów-w-wek, ja-a do niejh z miłością, a ona mi sre-e-ebrem przywaliła, jędzsa... - rozżalił się Kussi - Ko-o-ocham ją, wiecie, chłopaki? Ja-a temu pszeciesz piję terazzzz... I tak w ogóle-e-e, ona jeszt taka pienkna...

- Packy - powiedział poważnie Nagash - daj mi pałę. Utnę te gorzkie żale w zalążku.

Nekromanta sekundę później powrócił do kontemplacji posadzki.

- Na czym my to.. aha, toast. Ja proponuje za nasze pieskie nie-życie!

- Ty jak coś Nagash wymyślisz - skrzywił się Shetell - Za Swetoniusza!

- Nie. Za piękne panie - odparł Packy.

- Za Swetoniusza!...

- Za nie-życie! Odrobina duchowości, chamy!

- Morda duchowy moronie, za piękne panie.

- Swetoniusza!...

*jebud, jebud*

- Packy... - szepnął trwożliwie Nagash, patrząc jak ciało Shetelli walniętego w potylice nogą od stołu upada w zwolnionym tempie, niczym w Matrixie, na wiadro bimbru. Mina Packy'iego mówiła wszystko.

- O k...urcze pieczone na wielkanoc - mruknął Packy.

Wobec wiadra bimbru, tudzież samego bimbru, zadziałało tzw. Prawo Tima, twierdzące (w skrócie ogromnie ogromniastym) "Abba fatima - było i ni ma!". Żółto-brudnawy płyn rozlał sie po posadzce. Nawet Latushek był pod wrażeniem.

- Ale fajnie!- krzyknął i podbiegł kopać ciało Shetelli.

- No to wypiliśmy toast - zawyrokował Nagash.

- Nag, skocz do piwniczki po jeszcze jedno wiadro - pomlaskał Packy.

- A ty co, dała bozia nóżki? - parsknął Nagash.

- Przecież nawet najstarsi Indianie wiedzą, że nie mam nóg! - zakrzyknął Packy.

- Faktycznie, nie ma nóg! - odparł chór najstarszych Indian.

Nagash pokiwał ze zrozumieniem głową nad wózkiem inwalidzkim Packy'iego.

- To idę - odburknął.

I poszedł. Ale nie doszedł. Po drodze do piwniczki napadła go pijana w sztok Wyrocznia, Milu, Gilu, czy jak jej tam było. Jechało od niej dziwnie znajomym zapachem. Nagash pociągnął nosem i skrzywił wargi.

- Elfia wywłoka, znowu sie dobrał do mojej piwniczki!

- A w mordę chcesz? - czknęła Wyrocznia i majestatycznie klapnęła tyłkiem na goła ziemię.

- A drugiego koniecznie do ręki - mruknął Nagash patrząc na rozjechany dekolt elfki.

- Cicho, mam questa dla ciebie, grafie. Za 300k XP.

Wampir zastanowił się chwilę. To by dało mu kolejny level i mógłby sobie zwinność podnieść, co by elfki na tyle szybko za tyłki łapać, by jeszcze zdążyć uciec i w policzek nie zarobić.

-Dobra, o so chosi?

- Masz iśc do E'dzi i razem z nią na Kraniec Świata.

- A po jaka cholerę?! To stare próchno Prusheen tez mnie tam chciał wysłać.

- E'dzia sobie chce nową sexy bieliznę sprawić, a tam ponoć promocje mają, a nikt lepiej od ciebie nie będzie w stanie ocenić, czy dobrze wygląda w danym egzemplarzu.

- Znaczy, że będę z nią sam na sam w przymierzalni? - wyszczerzył kły Nagash.

- Nie! Trupi półgłówku, to szyfr taki, metafora taka, tfu!

- Dalej nie wiem o co ci chodzi.

- Ja też nie wiem o co mi chodzi, ale jakoś przecież muszę cię wyprawić do niej żebyś mógł sie włączyć w tego cholernego fika, nie?!

- No niby tak - zamyślił się Nagash - To w końcu będę z nią mógł być w tej przymierzalni sam na sam, czy nie?

- A sam się jej spytaj. Bierzesz tego questa, czy nie?

- Jasne, że biorę! Tylko nic nie mów Yezebell - dodał patrząc trwożliwe w stronę Cytadeli.

- Tia, oczywiście - odparła Wyrocznia z brzydkim uśmiechem na twarzy, patrząc jednoczesnie w stronę wampira odchodzącego w dal, w kierunku Ner'eeye Maha...
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-03-22, 23:42   

Wizja była mętna, jak nie przymierzając, wampirzy samogon. R'ed wytężyła spojrzenie zielonych oczu podkreślonych najdroższym elfim eyelinerem.
O wilku mowa.
W drgających oparach kadzideł zamajaczyła elfce pewna skądinąd znana fizjonomia. Obok owej fizjonomii zamajaczyła (również dość dobrze znana) sylwetka butelczyny bimbru. Od kiedy Nagash pije z butelki, przemknęło elfce przez myśl, przecież on nie rozstaje się ze swoim ulubionym słoikiem po ćwikle z chrzanem.
Mętny wampir ochoczo chwycił butelczynę i uniósł ją do widmowych ust, lecz zamiast odgryźć korek wraz z kawałkiem szyjki, ucałował etykietkę (etykietkę?! na bimbrze własnej produkcji!?) i wyciągnął dłoń z butelką w stronę rozdziawającej umalowaną paszczę R'ed.

W tej chwili wizja prysła.

***

-W sumie to oznacza tylko jedno -Millu zasapała przez nos z impetem podjudzonego Żubra, aż resztka czegoś białego co miała w nosie obsypała jej górną wargę -jak udasz się z Nagashem na Kraniec Świata, to ubijecie fortunę na jego bimbrze z łoscypków.
-Fortunę? A jak dużą? -zainteresowała się R'ed
-A tego już miłościwy pan nasz Gallean nie raczył ujawnić. -czknęła Wyrocznia -może nawet starczy wam na remont tej jego zapaździałej nory...
-Nie będę babrać się w cemencie -zastrzegła zielonooka elfka -od tego to on ma ten swój ryży wiecheć, Yezebell.
-Ty mnie młoda nie irytuj -warknęła Millu, wyciągając zza pazuchy piersiówkę -jakoś muszę was wspólnie z wąpierzem i twoją cnotką wyrzucić na trakt, nie?
-Musisz?
-A wolisz się męczyć nad intrygami w kolejnym WA? Hę?
-No w sumie nie bardzo...
-To pakuj podwiązki, mój dziesiąty zmysł wieszczki mówi mi że Elledan blisko bram.
-Pani! -do salki wpadł jeden z Żądlców -elfi jeźdźcy blisko bram!
R'edoa spojrzała na walczącą z nadciągającym pawiem Wyrocznię. Chyba jednak dam jej tę podwyżkę...

***

R'edoa z konsternacją patrzyła na guzikowate oczka tego co zsiadło z konia. No nie za dobrze mu szło, pomyślała, któraś z driad przyprawiła mu syte rogi...
-Jakże miło cię gościć w moich jakże skromnych porożach... progach znaczy... -dygnęła z taką dozą wdzięku ile zdołała z siebie wykrzesać, choć wiele tam tego nie było -w mojej siedzibie rogowej... rodowej miałam na myśli! I w ogóle... goliłeś się jakoś ostatnimi czasy Elle?
-Hm? R'ed? Tutaj jestem... to jeden z waszych Zbójców, nie poznajesz go czasami?
Elfka przypatrzyła się baczniej guzikowatym oczkom rogatego Zbójcy. Taa, skądś ja ci tego delikwenta znam...
-A tak, to Aneel. -rozpoznała go w końcu -zaginął jakiś miesiąc temu, po Święcie Białego Proszku. Dzięki za dostarczenie go w względnej całości.
-Ta, w ogóle nie ma sprawy. Swoją drogą, po cóż mnie wzywałaś, Szafirku?
-"Perełko" ... -poprawił dowódcę Fin. Elle spojrzał na niego zdumiony
-Fin, wybacz, nie ta liga. Do Pyriela zarywaj jak już cię tak ciśnie w majtach...
R'edoa tymczasem usilnie starała sobie przypomnieć o co chodziło. Millu coś mówiła... o wąpierzu i cnotce...
-Już wiem! Elledanie -zwróciła się do Najgorętszej Blondynki Na Nevendaarze -zostaniesz moją cnotką?

***
_________________

 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2008-03-24, 00:06   

- No dobrze... mapa, mapa. O jest! Zobaczymy czy opłacało się kupić ją u wyroczni za 5 akcyz po wysokoprocentowy, zamiast od kartografa za ... . No nawet ładny to on nie był. A tak to przynajmniej mam potężny jad. Czego to? Jad węża strażackiego! Podobno zabija od razu, na ulotce tak pisało farmaceuta nie skonsultował. - to zamonologował Allemon

- Wróć do mapy, bo nie dojdziemy nigdy - odparł rozmówca Allemon - pokaż no tą mapę, no otwieraj ją już, i wyciągnij te zie... środki wizjopędne ze środka.

Hmmm, tytuł jakiś podejrzany: "Rozmieszczenie restauracji McRogaś & Babcia w 70 roku panowania (...) w świecie Disciples." Poniżej notatki:
"Акэљля не выда нигды Дисциплес ИИ #1048;, замяст тэго выда Коник Поны и Сяно Пжэзначеня." I dalej: "Chaos w świecie wykorzysta rasa "(...)" i zbuduje ona banner z jajami ostatecznej zagłady i przejmie ten świat", a także "Sir Allemon NIE dostanie nobla za ten tekst".

- !!!@$#%! Zdenerwował się Allemon (głupsze pół)
- ... - odparło z wdziękiem argument drugie pół
Razem: Pora przejść do następnej sceny.

----

- Hmmm rozdroże, do wyboru trzy położenia zwrotnicy akcji: ciemna droga przez bór, z napisem : "Zbudowane przez: Mistrz Gry," I dopisek: "Rotfl-NPC tu były" Na odwrocie krwią: "MG vs. Team 4:0 - znowu",
Druga ścieżka prowadząca do puszczy wyglądała znajomo drogowskaz: "Centaurotrada w budowie, Illuminielle wciąż o niej mażi" , trzeci trakt ubity prowadził do bezpiecznej stolicy Imperium drogowskaz: no dobrze drogowskaz wykopany, ale porzucone miecze kojarzyły się z domem.

- Wiem! Rozpatrzę sprawę naukowo! Tak jak mój avatarodawca gdy miał wybór: Templerence albo wczasy. Będę losował! *rzut kostką*; *kostki nie ma*; *stawia wróżbę karcianą*; *nie ma*; *pytanie do publiczności*; *publiczność: nie idź do ROTFL to nie twoja bajka*; hmmm *pytanie do nieprzyjaciela* *Mydło: Idź na miejsce akcji! Centaurostradą*

- Haha nie wykiwasz mnie, jestem sprytniejszy już ja wiem, że chcesz mnie oszukać udać, że podpowiadasz źle ha, ale ja wygram! Wybieram Centaurostradę! W drogę!


* To po ruskawemu: "Akella nie wyda nigdy Disciples III, zamiast tego wyda Konik Pony i Siano Przeznaczenia"
//Dobranoc
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2008-03-25, 18:32   

Przed grupą demonów rozcierał się piekielny płaskowyż, na środku którego widać było wejście do podziemi.
-Ołtarz Bethrezena, tu dowiem się co robić dalej-rzekł Sasori i ruszyli w kierunku portalu.
Po drodze natknęli się na dwa domki w których mieszkali orkowie, można było usłyszeć cześć ich rozmowy:
-Kaźmierz, gdzieś ty mojego prosiaka znów podział?
-Gdzie żem podział?!Do rzeźni żem go posłał ot co!
Gdy dotarli na miejsce, zobaczyli kilka posągów wykonanych z marmuru zdobiących wejście.Wkroczyli dumnie do piekielnego przybytku i ujrzeli demonologa stojącego przy ognisku z

którego biła moc Bethrezena.
-Wiedziałem, że przyjdziecie-rzekł.
-Więc pewnie wiesz też, po co tu przybyłem.
-Owszem, chcesz wiedzy.
-Chcę wiedzieć, kogo spotkam po drodze na pustkowia barbarzyńców.
-Dobrze, więc, powróżę ci.
Po tych słowach zbliżył się do paleniska i dał się owładnąć wizji, po kilku minutach ocknął się z niej i powiedział:
-Widziałem... marchewkę, koronkową bieliznę, lśniącą zbroję, butelkę bimbru, bladą cerę, krzyż.
Sasori, wziął zamach prawą ręką na której miał pierścień o rubinowym kolorze i w jednej chwili w jego ręce z płomieni pojawił się miecz o upiornych, demonicznie wykrzywionych

kształtach i kolorze krwi Bethrezena.
-Znasz to ostrze, prawda.
-Kieł czasu, mityczny miecz który niegdyś mógł władać czasem jednak został splugawiony i od tamtej chwili jedyne co czyni to zniszczenie.
-Jeśli nie chcesz poczuć jego ostrza przyłóż się do tych wróżb-Sasori po tych słowach odwołał swój miecz.
-Jak śmiesz-krzyknął demonolog po czym cisnął strunę ognia w władce marionetek.
Sasori złożył palce w pieczęć i wypowiedział słowa "Ukro bau hegloir", w tej samej chwili pojawiła się przed nim z płomieni marionetka, jednak większa od poprzedniej, o wielkiej

tarczy piersi i ciężkim pancerzu, struna nawet nie poruszyła lalką.
-Cóż to jest?-rzekł Ball
-To Quel-Hegan- odpowiedział Cerberus-marionetka którą Sasori używa do obrony, jeszcze nikt nie przebił się przez nią, wzywa on ją prosto z piekielnych planów a nie jak inne lalki

ze zwojów przez co może, być ona przyzywana w ułamku sekundy i służyć jako najlepsza tarcza.Została stworzona z połaczenia dusz cierpiących ludzi i demonów w piekielnej kuźni

wraz z czarcią stalą, z metalu który otrzymano powstał Quel-Hegan, niezniszczalna marionetka która chroni Sasoriego.
-Więc to dlatego ludzie rozpowiadają mity, że Sasori nigdy nie został ranny?
-To nie mity.
W tej chwili na demonologa rzuciły się piekielne ogary, które go przytrzymały swoimi kłami.
-I co teraz ze mną zrobisz?Potrzebujesz mnie do odczytania woli Bethrezena.
-Niezupełnie-rzekł Sasori, po czym kilkoma pieczęciami stworzył niewielki płonący pentagram na czole demonologa.
-Nie proszę tylko nie to!!!
Sasori wyjął ze swej torby mały kryształ, a następnie wbił go w pentagram, w tej chwili w klejnocie można było ujrzeć duszę kapłana Bethrezena.Władca Marionetek następnie wyjął ze

swej torby różne narzędzia i części i zaczął przerabiać ciało demonologa, po kwadransie marionetka była gotowa, zaś Sasori wbił w jej czoło klejnot z duszą maga.Następnie połączył się

swoje palce z marionetką linami ognia i kazał swej marionetce iść do proroczych płomieni, można było ujrzeć cierpienie w pustych oczach lalki, jednak z jej metalowych ust płynęły słowa:
-Widzę, krasnoluda o brodzie marchewkowej, widzę elfkę o czarnych oczach, baanshe o szarej cerze, grafa z butelką trunku w ręce, elfa w zbroi srebrnej, rycerza fanatycznego i ciebie wszyscy w jednym obozie na czarnej równinie przymierze zawiąrzecie...
W tej chwilii kryształ pękł i dusza maga przepadła.
-Kamienie dusz powinny być trwalsze-rzekł Mephisto
-To podróbka która służy do więzienia słabych dusz, do tego szybko się niszczą.Jedyny kamień dusz jaki jeszcze istnieje wiąże w sobie duszę Astherota.A teraz ruszajmy na czarną równinę-rzekł Sasori.I wyruszyli.
_________________
 
 
 
Gaderic 
Wilczy Władca
Wilk stepowy...



Wiek: 36
Dołączył: 16 Maj 2007
Posty: 598
Skąd: Afterfallowe góry
Wysłany: 2008-03-25, 23:34   

Bełty z obrzydliwym odgłosem wbiły się w ciało umarlaka, przerabiając większość jego torsu na zgniła miazgę, głowę oderwało już przy pierwszej salwie. Wojownik szkieletów napierał na Gaderica z prawej strony, kiedy to resztki zombiaka przewracały się po lewej. Krasnolud odrzucił kuszopał* (pieszczotliwa nazwa na kuszę – palną*), i chwycił za mały toporek zatknięty za pas, rzucając nim trafił nieumarłego w miejsc gdzie kiedyś biło serce,… serce dobrego człowieka, na imię mu było Stasinek i pasł świnie. Tak jak jego ojciec, niestety wojna przyszła i do armii go zwerbowali, nie przeżył 2giej z kolei bitwy w swoim krótkim życiu. Tak czy siak, kogo to obchodzi - oprócz zrozpaczonej rodziny i kwatermistrza wojsk imperium? Ekhmm, kontynuujmy…: Szkielet uniósł swój miecz i z ogromną siłą ciął w poprzek krasnoludzkiego napierśnika. Gaderic przyklęk na jedno kolano i jękną z bólu . Na szczęście miecze nie są po to by przebijać zbroje, na szczęście nieumarli są za głupi by o tym pamiętać. Jakby tego szczęścia było za dużo, szkielet rozprysł się pod uderzeniem ogromnej maczugi. To Grizwwol w końcu uporał się z Viwerną. I mógł przyjść z swoją skromną pomocą krasnoludowi. Olbrzym podniósł swoją maczugę z wyrazem niesmaku na swej kamiennej twarzy. A sam Gaderic usiadł ciężko, upojony zwycięstwem… albo dlatego że trudno było mu oddychać. Obolałe żebra dawały o sobie znać.
- No Grizwwol to daliśmy im do wiwatu – krasnolud próbował nie krzywic się zanadto.
- Mój mały przyjacielu burarum, tych plugawych istot nie powinno być w moim lesi.. znaczy…górach.- poprawił się szybko. Po czym podrapał się w swoją olbrzymią bujną czuprynę.
- Ano, powinni czy nie, spotkało ich dokładnie to, co powinno. Świat to jednak perfekcyjny twór, co nie zginie od razu to i tak zostaje dobite! A dzieci Votana i tak wyjdą na swoje!- błyszczał intelektem marchewkobrody. - Trzeba rozbić obóz, pomóż mi wielkoludzie!
---------
Dziennik kapitański wyprawy:
Czwarty dzień drogi, pędzę traktem na mym rączym rumaku… -ale ty nie masz rumaka, pyzatym nie wsiadłbyś na niego. – to może być osioł?- Pędzę.. znaczy szybkim tempem przemieszczam się na siodle mojego wiernego osiołka… - twój osiołek właśnie pałaszuje twój obiad- Orz ty cholero! Sio od talerza!- Wierny, czteronogi kompan, z zadowoleniem wsuwał resztki obiadu, łaskawie zostawione przez szlachetnego kapitana wyprawy….
- Dobra, tyle na razie wystarczy. Grizwwol dlaczego ze mną idziesz?
- Bo w pewien sposób czuje się za ciebie odpowiedzialny burrarum.
- Świetnie tylko 4 metrowej niańki mi brakowało.
- Burarum dlatego właśnie idę z tobą, mój mały przyjacielu.
- Votanie, czemu mi to robisz?
Nagle szmaragdowym oczom krasnoluda ukazał się rzadki widok (choć w gęstej postaci ;) ):
- "Bo cię lubię!" Taka są słowa Votana! - rzuciła walkiria która zniżyła swój lot, tak by krasnolud usłyszał jej wołanie.
- Vota chyba jeszcze nie wytrzeźwiał po tej imprezie…. Chodzimy spać Grizwwol.
------------
Potężne płuca Grizwwolda chwytały i wypuszczały powietrze z takim świergotem że marchewkobrody musiał oddalić się od olbrzyma na 50 metrów.
Noc minęła spokojnie, nie licząc żołądkowych rewelacji karasia.
Słońce drażniło powieki, a nogi drażniło coś zgoła innego. Bardziej namacalnego, jakby wilgotnego….. Krasnolud otworzył oczy.
Obudził go niedźwiedź z cuchnącym pyskiem, żebrzący o Gadericowe onuce, do wąchania.
- A paszoł won! Dysydencie!- Gaderic łykną sobie troszkę na spanie- Nie będziesz mi tu obuwia bezcześcił!... A masz!- Krasnoludki pierd był wymierzony dokładnie w nozdrza biednego niedźwiadka. Zwierze uciekało kwiląc straszliwie.
- Skubany, lawendy mu się zachciewa, swołocz!- Gaderic stanął w końcu jako tako na nogach. I ogarną wzrokiem pustą polankę. Po olbrzymie nie zostało ani śladu.
- Co ja, aż tyle nie wypiłem- Krasnolud sięgnął do sakw, które nosił osiołek, a teraz leżały na ziemi bez ładu. I wyciągną pamiętnik kapitański, wpis o dniu czwartym był tam nadal….
_________________
Piwo to moja droga do oświecenia!
... a poza tym uważam, iż .dat należy zniszczyć!!! Więc.. DAJ KAMIENIA!!
Uwaga na Kleofasa co tu hasa z kąta w kąt!!
 
 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2008-03-26, 17:37   

Tam na polu stoi krowa,
cierpi bo już pełna mleka
Biegnie do niej Maciejowa
Drogą jedzie dyskoteka
Jadą, jadą chłopcy, chłopcy radarowcy, niebieska czapeczka, przy boku pałeczka

-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-

Szkielety są dość dobre, nie muszą jeść i są dość silne. Problemy występują dopiero w momencie gdy muszą zostać wykorzystane do większych prac fizycznych, wtedy stawy się trą, kości dają znać i jest lekka lipa. Tak też się stało z końmi, niemalże wszystkie przetarły kolana i trzeba było prześć znaczny teren piechotą i znaleźć olej na wysmarowanie kolan. Na szczęście w wypatrzyli w oddali jakąś wioskę i pomyśleli by przebrać się za milicję Imperialną.

-Powiedz mi, Czwarty, od kiedy TAK wyglądają mundury milicji Imperialnej!?
Czwarty się poddenerwował, starał się jak mógł by wszyscy wyglądali na ludzi i by mieli jakiekolwiek stroje milicji, ale teraz mu nie poszło za dobrze.
-No wie Pani, moc źle przełynęła i tak jakoś samo wyszło.
-Dobra tam - zaczęła MachaK - Idziemy do wsi, bierzemy olej, smarujemy konie i jedziemy dalej.
I poszli...

Gospodyni zauważyła ich od razu i zwołała pół wsi, że wojskowi idą. Z daleka wypytywała ich, czy to nowa wojna idzie i czy mają już stąd uciekać.
-Niech państwo się nie boi,- powiedziała MachaK gdy już się przybliżali, a wiedzieć trzeba, że ona była w mundurze oficerskim i wyglądała na chłopa -My tylko przejazdem.
Gdy podjechali bliżej to gawedź zaczęła zadawać niewygodne pytania dot. stroju milicjantów. Od kiedy chodzą w niebieskich strojach, sztywnych czapeczkach i mają białą pałkę na pasie. MachaK odpowiedziała prosto, że to stara moda i nie zostali jeszcze zaopatrzeni.
-Przepraszamy państwo, ale mamy tylko jedno zapytanie- powiedziała MachaK, gdyż chciała już dojść do sedna sprawy -Możecie państwo dać olej? Jest nam potrzebny.
-O proszę pana, a kto nam za to zapłaci?- zapytał się pewien dziad
-Niech pan się nie martwi, wystawimy odpowiedni weksel a w administracji zamienicie go na gotówkę.-
"Ci ludzie nie znają za bardzo się na życiu więc łatwo ich będzie wrobić"
Gawedź zgodziła się, Nasza Piątką otrzymała olej w zamian dali im weksel na kwotę 100 sztuk złota (co z tego, że po dwóch godzinach papier jako iluzja znikała, ludzie mieli przez chwilę radochę). Konie nasmarowali i poszli dalej w drogę...
_________________
Szaleństwo jest bramą, po której znajduje się nieśmiertelność. Nieśmiertelni mają wgląd na czas i przeznaczenie, a mając wgląd ma się też wpływ. Poddaj się władzy Mojrom, byś się nie rozpadł.
 
 
Vogel 
Ochrzczony Ogniem
Disciples of evil



Wiek: 38
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 2981
Skąd: Temperance
Wysłany: 2008-04-01, 20:53   

Białowłosy omal nie wypadł przez barierkę pchnięty silnym sierpowym.
- Gdzie jest kolejny kamień?
- Nic Ci nie powiem, zabiłbyś mnie.

Kolejny cios przyprawił elfa o silny krwotok z nosa.
- Auroborusie pytam po raz ostatni, gdzie jest kamień?
- Zostaw go Pyra
– z mroku regałów wyłoniła się zakapturzona postać – W ten sposób nic nie zyskasz, znam lepszy.
Mroczny elf spojrzał na swego towarzysz.
- Vog, po co Ci ten kaptur przecież w tej bibliotece jest ciemna jak nie przymierzając krasnoludzie umysły.
Chwila napięcia i Kogel zdjął kaptur odsłaniają włosy przystrzyżone tak krótko, iż ciężko było rozpoznać ich barwę.
- Kwestia przyzwyczajenia
Vogel Harap Seradel po tym jak przez szereg lat pracował jako tajny agent Inkwizycji w sieci sklepów Tes-cosik, pracując 24h na dobę, 7 dni w tygodniu nabawił się wrażliwości na światło słoneczne kontaktu, z którym był pozbawiony.
- Więc jak to chcesz załatwić?
Vogel podszedł do przesłuchiwanego i złapał za poły kurtki
- Rzucimy kości, a mapa ma posadzce tej biblioteki posłuży nam za planszę.
Nim Auroboros zdołał wykrztusić słowo wyleciał przez barierkę. Niestety ciało po uderzeniu o podłogę odbiło się i znikło z oczu wróżącym. Po chwili z miejsca gdzie znikły zwłoki wyłoniła się brodata głowa krasnoluda.
- Wypadł poza mapę – rzekł szczerze zmartwiony korniszon – [i]Może powtórz wróżbę?
Mówiąc to rzucił wymowne spojrzenie na Pyriela.
- Nie ma potrzeby – Szybko skontrował Elf Krwi – Wiem gdzie go należy szukać.
- A niby z kąd wiesz?
- Przeczytałem wyżej, wszyscy udają się na kraniec świata, więc i my powinniśmy.


**************************************************

Po przeczytaniu PD i paru uwag odnośnie Pyriela przed gmachem imperialnej biblioteki.

**************************************************

- To, co teraz robimy
Drow dosiadł już swego wierzchowca
- Ty jedziesz przodem na szpicy
- A wy?
- My chronimy tyły
– Szybko odpowiedział krasnolud
_________________
Hańba tym, którzy nazywają nas okrutnikami, odwracają oczy od stosu i zasłaniają uszy broniąc się przed krzykiem heretyka.
Albowiem smród jaki czują jest zapachem grzechu opuszczającym jego ciało, czując go poznajemy chorobę jaka toczy naszą duszę i pomaga się z niej wyzwolić.
Słuchając poznajemy ogrom łaski jaką kieruje ku nam Wszechojciec, albowiem nie jest to krzyk bólu a ekstazy przekraczającego wrota niebios.
 
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2008-04-06, 17:50   

Grupa Sasoriego poruszała się szybko i w miarę niezauważalnie w kierunku Czarnej Równiny.W pewnym momencie władca marionetek zatrzymał pochód i rzekł:
-Zrobimy tu przystanek.Cerberus!Wyślij swoje ogary na zwiady!
-Tak, panie.
Trzygłowy piekielny pies zaszczekał na swych braci, a ci wyruszyli w kierunku północy.Sasori w tym czasie wyjął ze swej torby flakon pełny dziwnej zielonej cieczy.Wylał jej kilka

kropli na ziemię, na której zaczęło się kształtować zwierciadło.Widać w nim było obraz szybko przesuwający się, były w nim lasy i rzeki, góry i lochy, groty i wulkany, jednak lustro

zatrzymało się dopiero nad piekielnym zamkiem, wtedy w jego odbiciu Sasori ujrzał piekielnego demona i rzekł:
-Witaj Boborusie, piekielny magu i były nekromanto.
-Ech, Sasori czego znowu chcesz?
-Czy to o co cię prosiłem jest gotowe?
-Tak, krew demona która da ci wielką moc, jest gotowa.
-Zatem teleportuj mnie do siebie.
-Zgoda-rzekł mag po czym Sasori znalazł się w jego pracowni-Podejdź do tego stołu i połóż na nim pierścień, miecz i inne swoje rzeczy.
Sasori położył tam swoją torbę, miecz i pierścień po czym rzekł:
-Czy to da mi rzeczywiście taką potęgę o jakiej mówiłeś?
-Tak, staniesz się dużo silniejszy.
-Więc, do dzieła.
-Wystaw rękę.
Władca Marionetek spuścił rękaw i wystawił ramię, demon wpuścił mu w tej chwili przez niewielką kamienną igłę krew demonów do jego ludzkiej krwi, chwilę potem Sasori czuł, że

jego ciało się zmienia, że jego ducha opuszcza Bethrezen.
-Arrgghhhhh.Coś ty mi zrobił!
-Hahaha, głupcze ze zmieszania krwi ludzi i demonów powstali orkowie tacy jak ty teraz.Jesteś...
Nie zdążył dokończyć ork którego stworzył złamał mu kark jednym ciosem.
-Teraz już nie jestem Sasori, od tej chwili jestem Gotai!
Zabrał on z półki wielki orkowy topór i orkową zbroję.Wypuścił również z klatki wielkiego bawoła który miał być pewnie obiadem demonów i wkroczył w teleport którym tu trafił.

Demonów juz nie było.
-Czas ruszać w drogę, niedaleko jest miasto orków, pojadę do nich!Teraz Bethrezen nie jest mym panem!!!Ojcze Niebo, Matko Ziemio teraz was czczę!!!Arrggghhhhh!!!
_________________
 
 
 
Saemiel 
Pandemoniusz
Kaźniodziej



Wiek: 31
Dołączył: 17 Sty 2008
Posty: 721
Skąd: VI Piekło
Wysłany: 2008-04-13, 20:49   

Saemiel patrzył. Nic innego nie potrafił więc patrzył. I zobaczył że trochę odszczepieńców chcę się wybrać na krańec świata. On sam widział krańec świata już nie raz, gdyż wzrok miał dobry. Ale chciał zobaczyć co jest za krańcem świata, a z tej pozycji jest to niemożliwe.
Spojrzał na orki krzątające się koło jego wieży i uświadomił sobie że ciężko będzie się mu ruszyć z tego miejsca. Czerwono-żółte oka z kocimi źrenicami nie są zbyt ruchliwe. Może gdyby nie były przywiązane do swoich wież podróżowałyby więcej. A Saemiel był takowym okiem. Nawet po imieniu można było to poznać. Imiona wszystkich czerwon-żółtych oczu z kocimi źrenicami zawsze zaczynają się od "sa".
Ale teraz Saemiel zastanawiał się jakby tu wyruszyć na ten kraniec świata. Ale te rozmyślania przerwały dwa krasnoludy. Były to dziwne krasnoludy. Były jakieś takie małe, zdecydowanie mniejsze niż zazwyczaj. Nie miały bród, ale za to miały bardzo włochate stopy. Dodatkowo jeden z nich miał obrączke zawiszoną na łańcuszku. Nigdy takich nie widział. A widział sporo.

* * *


Fred wyglądał na wyczerpanego. Widać Pierścień ciążył mu mocno bo rzekł do mnie - Musieli go robić z ołowiu? Przecież wiedzą że nie należe do najsilniejszych. - Wymruczał cały spocony. Najbardziej niepokoiło ich to że nie znaleźli żadnego wulkanu. Ciężko będzie zabić to oko bez wulkanu, dobrze o tym wiedzieli. Mieli nawet jedyny pierścień. Był Jedyny ponieważ nigdzie na tym świecie nie było ołowianej obrączki, która miała 1 metr średnicy i pół metra grubości. Ale teraz mieli większe zmartwienia, gydyż w tym momencie Saemiel ich dostrzegł.

* * *


Przypomniał sobie teraz, jak u wujka Satana słyszał że nasyłano takie dziwne krasnale na oczy, żeby je zabić. Uśmiechnął się, gdyż w promieniu 1.000 kilometrów nie było żadnego wulkanu. Uśmiech był oczywiście metaforyczny, ale mimo to szeroki.
Spojrzał na generała orków, a to spojrzenie wyglądało jakby chciał powiedzieć "Zabijcie te homoseksualne krasnoludy. Naślij na nie tak z 100 orków, przy okazji zaoszczędzi się trochę na karmieniu.". Krasnale już dawno uciekały. Znaczy się próbowały uciekać. Pierścień mocno im w tym przeszkadzał, a ten który towarzyszył niosącemu, chicał go uratować. Po chwili, najedzone już orki, wróciły do wieży.
"Teraz albo nigdy, trzeba wyruszyć na kraniec świata. Orki najedzone, lepszej okazji już nie będzie." pomyślał Saemiel. Teraz rozmyślał jak wyruszyć. Wreszcie wpadł jak tego dokonać i rozazał* orkom zbudować platformę na kołach. Po tygodzniu platforma była gotowa. Teraz rozkazał im rozkuć wieże tuż przy fundamentach, a po rozkuciu przenieść wieże na platformę. Orki wykonały rozkaz błyskawicznie. Znaczy się po miesiącu był gotów do drogi.
Zielonoskórzy ciągneli platformę, prosto na kraniec świata, a tak jak im Saemiel rozkazał.


* Oczywiście rozkazał im odpowiednim spojrzeniem.
_________________
Vituperatio stultorum laus est
 
 
 
Cethu 
Wampir
Alkmaar Messenger



Wiek: 37
Dołączył: 05 Kwi 2007
Posty: 818
Skąd: Bielsko-Biała
Wysłany: 2008-05-25, 14:58   

Przez zaorane pole szły dwie osoby. Zmierzały w stronę chaty, która z wielkim trudem trzymała pozycję wertykalną.
- Więc mówisz, że to niezła młódka - z lekkim uśmiechem i dobrze wyczuwalną radością w głosie powiedział białowłosy wampir...
- Ależ oczywiście, wioskowa piękność, nóżki jak u książęcej klaczy a...
- Wystarczy, wystarczy, tylko się nie rozpędzaj - sam się zaraz dowiem.
- Miodzio, powiadam Ci, nówka nieśmigana..
- No wiesz ty co, tak o kobiecie mówić, wstydź sie - z niesmakiem odpowiedział białowłosy - ....naprawdę nieśmigana?
- No i jesteśmy, 100 sztuk złota miłościwy panie...
- Wystarczy 50 - Wampir powoli machnął ręką przed twarzą kmiecia
- Chyba za samą dupę.
- Już dobrze dobrze, pożartować nie wolno... zobaczę to zapłacę

- Kmieć otworzył drzwi
- Wampir wszedł pierwszy, jego oczy powoli przyzwyczajały się do panującego wewnątrz półmroku
- Co do ****** - kmieć zrozumiał ze wapir zaczął juz lepiej widzieć - ja tu tylko widze swińskie raciczki, to jakiś głupi żart prawda? To nie ona, jak mniemam...
- Wybaczcie szanowny panie, ja nie...
- Wyź Heniek, nie bydziesz sie przed nietopyrzem korzył - donośny głos dobył sie z wnętrza izby, z cienia wyszedł tuzin chłopów uzbrojonych w widły, motyki i patelnie.
Wampirowi to zbiorowisko zarówno z wyglądu jak i z zapachu przypominało tylko jedno - k....
- Czy ktoś mnie może uraczy przykrótkim wprowadzeniem w sytu.....
- Milcz diabole, czorci pomiocie
- Oooo tylko nie pomiocie panowie...
- My tu nie kcemy kłpotów, na pal wąpierza kamraci
- Ziemek, łop ino dzyngla i na pomiota
Nim wampir zdążył dociec czym mógł być ów dzyngiel poczuł go na swojej skroni...
- Przecież nie jest ich dużo, zaledwie 12 tępych baranów, nie z takich opresji się wychodziło! - w myślach starał się jak najszybciej ogarnąć sytuację co skutecznie mu utrudniał pulsujący ból w skroniach i lekki szum w potylicy, pamiątka ostrego picia ostatniej nocy - jakoś wtedy im nie przeszkadzało kim jestem...
- kolejne uderzenie - ośmielony motłoch rzucił się tłumnie na wampira
Szybki odskok, odbicie od ściany i już znajdował się na barkach jednego z chłopów. Odgłos gruchotanych kręgów pierwszej ofiary rozległ się w całej izbie.
Kmieć Henio w czas zrozumiał na co się zakrawa i wskoczył za stertę śmieci i desek.

-----------------

Świetnie - burknął wampir - płaszcz do wyrzucenia, spodnie tak samo - poprostu świetnie!
Tak to jest jak się robi interesy z plebsem.

Gdy oddalił się na jakieś 10 metrów od chaty usłyszał jak Henio, miejscowy lichwiarz i sutener wyślizguje się z chaty na roztrzęsionych nogach.
Panie gdzie idziesz - wydukał umierający ze strachu chłop - j..je mm..mogę wszysstko n.n..n..aprawić, coś nappewno dla mości pana znajdziemy - bo jak to miał w naturze; chęć zysku potrafiła u niego pokonać i strach i wstyd...
Jak najdalej stąd, jak najdalej - krzyknął wampir - ... na koniec świata - dodał bez zastanowienia, potem ta pochopną decyzję tłumaczył sobie bólem głowy i ostrym kacem... - i obym nigdy nie musiał już z tobą robić interesów!
Wybacz panie - skulony chłop począł się wycofywać wciąż twarzą zwrócona do wampira i szurając nogami.
Białowłosy przeszedł powoli kilka kroków po czym znów się zatrzymał
Stój - krzyknął do chłopa - jednak ubijemy mały interes, no szybciej, chodź tu partaczu!
Henio w szoku podbiegł do przybysza tak szybko na ile pozwalały mu trzęsące się nogi.
Ściągaj gacie - krzyknął wampir, po czym na jego twarzy zarysował się diabelski uśmiech
Ależ ppanie - chłopu serce waliło bez opamiętania, jja nie mogę - upadł na ziemie... ja panu znajde kobite, śliczną taką, jak babcie kocham.
Milcz! - wampir zdawał się być bardziej zmieszany do kmiecia - o czym ty mówisz?
Ja ja sie nie dam, co ja jestem by mnie tak bałamucić...
Spodnie idioto, spodnie dawaj! Nie będę chodził w tych strzępach co mam na sobie... Tyś myślał, że co ja chciałem...?
Naciągnął na siebie nowe spodnie, które jednak o wiele lepiej się nie prezentowały i ruszył przed siebie - no to...
na koniec świata! - krzyknął dla pewności ze chłop usłyszy.
Na koniec świata!!!
_________________

Fighting for peace is like screwing for virginity...
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum