Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2013-02-16, 17:10 I have returned
Dobry.
Trochę mnie tu w sumie nie było. Tak więc, pomyślałem, że mogę wrzucić tutaj jakiś tekścik. A nuż widelec przypadnie komuś do gustu. :)
Przykazanie Nienawiści
15 sierpnia, 1978
Starszy sierżant MO Józef Woliński nie spotkał się z takim przypadkiem okrucieństwa aż do dnia dzisiejszego.
Denat został poćwiartowany, a potem – już w kawałkach – podpalony do zwęglonego mięsa. Jego części rozesłano do wszystkich jego znajomych i członków rodziny, dołączając notkę informującą, że „Pan karze”.
W kostnicy zgromadzono już wszystkie szczątki Jeremiego Mojchowicza, obiecującego partyjnego i jego przyjaciela ze szkolnej ławy. Pogrzeb został zaplanowany na za tydzień, ale być może będzie musiał być przełożony: Nie wiadomo, czy balsamista upora się z takim zadaniem w przeciągu siedmiu dni.
Woliński zapalił kolejnego papierosa. Wiedział, że to go w końcu zabije, ale denerwował się. Zawsze palił wtedy, kiedy działo się coś ważnego. Ostatnim razem opróżnił całą paczkę w przeciągu dwóch godzin po uczestnictwie w rozpędzeniu krakowskiego wykładu Michnika pół roku temu.
To było takie niesprawiedliwe. Jeremi nie był nawet tak wysoko w partii. Dlaczego ktoś miałby go zabijać(bo dość oczywistym był fakt, że mieli do czynienia z zabójstwem ze szczególnym okrucieństwem)? Czemu tak brutalnie? I co, do cholery, znaczyła ta notka? „Pan karze”. Brzmiała, jakby urwała się ze Starego Testamentu. Milicjant znał treść Pisma Świętego dość dobrze, jego świętej pamięci matka była bardzo religijną kobietą.
„Cóż, lokalny Kościół będzie miał urwanie głowy”, pomyślał. Gorąco liczył, że uda im się złapać tego świra i wymierzyć mu sprawiedliwość. Tu nie chodziło nawet o prywatne porachunki i fakt, że Mojchowicz był jego dobrym przyjacielem. Nie wiadomo przecież, czy taki szaleniec nie zaatakuje ponownie. Niestety, na chwilę obecną nie mieli żadnych poszlak ani podejrzanych. W motywy wliczano zabójstwa na tle politycznym, rabunkowym oraz osobę niezrównoważoną.
Sierżant od razu odkreślał rabunek grubą kreską: Z domu partyjnego nie ubyło absolutnie nic. Osoba niezrównoważona z kolei była prawdopodobna, ale Woliński miał zrozumiałe wątpliwości: Jaki człowiek o takim rozchwianiu umysłu wysyła potem szczątki ofiary do jego rodziny i znajomych? Musiałby sprawdzić adresy albo znać je już wcześniej, co sugerowałoby, że zbrodnia została zaplanowana. Pozostawało więc zabójstwo na tle politycznym. Ale po co? I czemu akurat partyjnego na tak niskim stanowisku? Oczywiście, było prościej zamordować kogoś, do kogo dostęp był prostszy, niemniej jednak...
Milicjant z irytacją zauważył, że wypalił już całego papierosa i ostentacyjnie sięgnął po kolejnego. Sekcja zwłok, a raczej tego, co z nich zostało, wykazała śmierć w wyniku ran ciętych. To implikowałoby, że Mojchowicz został poćwiartowany żywcem, co było już zwyczajnym skurwysyństwem ze strony mordercy. Dopiero potem miałby on nadwęglić kawałki i rozesłać je w odpowiednie miejsca.
Sierżant zaklął pod nosem, zapalniczka nie chciała zaskoczyć. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to udać się na pogrzeb i przekazać kondolencje rodzinie Jeremiego. Osierocił dwójkę dzieci, zostawił żonę i starą, schorowaną matkę.
Ktokolwiek to zrobił, był skończonym gnojem bez serca.
28 sierpnia, 1978
Idealnym sposobem na zakończenie wakacji jest pożegnanie swojego zamordowanego ojca.
I w kościele, i na cmentarzu panowała kompletna cisza. Mszę pożegnalną odprawiał jakiś ksiądz młodszy od Wolińskiego, chyba dopiero po seminarium. Sam sierżant na pogrzebie pojawił się w galowym mundurze, co przyciągnęło parę spojrzeń z ulicy, szczególnie po tym, kiedy wszedł do kościoła i zaczął się modlić.
Współpracownicy z partii Mojchowicza oczywiście nie pojawili się w ogóle. Zapewne teraz opijali śmierć Jeremiego we własnym gronie. Być może dlatego cmentarz był taki pusty: Nie mogło być na Nim więcej niż dziesięć osób.
Sierżant po skończonej ceremonii podszedł do wdowy po Mojchowiczu.
- Szanowna pani... - Zaczął, mnąc swoją służbową czapkę milicyjną w dłoniach. - Nazywam się Woliński, Józef Woliński. Pani mąż był moim dobrym przyjacielem i...
- Mówił o panu w samych superlatywach – Odpowiedziała pani Mojchowicz, kiwnąwszy lekko głową i uśmiechając się nieznacznie.
- Chciałem złożyć pani najszczersze kondolencje – Powiedział. - Jeremi to był swój chłop... Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
- Nikt nie może. Podobno śledztwo jest w toku.
- Tak, aczkolwiek... Nie będę ukrywał, pani Mojchowicz, nikt nie ma pojęcia, co się stało. Czy Jeremi nie miał może jakiegoś osobistego wroga?
- Być może ktoś zazdrościł mu dynamicznej kariery, ale wątpię, by ktokolwiek mógł posunąć się do takiego okrucieństwa...
- Rozumiem. Nikogo więcej? Może kogoś w rodzinie?
- Nic mi na ten temat nie wiadomo, przykro mi.
- Cóż... W takiej sytuacji nie będę zawracał już pani głowy... I jeszcze raz, bardzo mi przykro.
- Mam tylko nadzieję, że znajdziecie tego drania i przyprowadzicie go przed oblicze sprawiedliwości.
- Od tego jest milicja, szanowna pani – Woliński zasalutował i ukłonił się.
30 Listopada, 1978
Nic. Koniec. Finito.
Sprawa została umorzona. Nie było świadków, nie było podejrzanych, nie było motywu, nie było niczego, co mogłoby pomóc w rozwikłaniu tej zagadki. Sprawca nigdy nie został zdemaskowany.
Jedyne, co w tym wszystkim cieszyło Wolińskiego to fakt, że sam morderca nie zaatakował ponownie. Zdawał się po prostu przepaść jak kamień w wodę.
Na chwilę obecną sierżant siedział w krakowskiej komendzie głównej MO, robiąc krzyżówki. Zastanawiał się właśnie nad jednym hasłem: „... śmierci”, pięć pól do wypełnienia. Wszystkie wolne. Milicjant wyjrzał za okno, padał śnieg... Chociaż padał to może lekki eufemizm, biorąc pod uwagę zadymkę, w jakiej pochłonięta była ulica. Zupełnie jakby pogoda coś zwiastowała... Coś niedobrego.
Spojrzał na zegar ścienny, dochodziła szósta. Dla niego był to już koniec dzisiejszej pracy. Podniósł się z krzesła i chwycił swoją kurtkę. „Dokończę tą krzyżówkę w domu”, pomyślał, wsiadając do swojego wysłużonego wartburga i przekręcając kluczyk w stacyjce. Zaklął pod nosem, kiedy samochód odmówił posłuszeństwa i nie ruszył. Wysłużony samochód zaskoczył dopiero za drugim razem i, szczęśliwie dla Józefa, nie zgasł już w czasie jazdy.
Słuchał wieczornych wiadomości bez większego entuzjazmu. Ot, trochę tego, trochę tamtego. Aresztowali paru studentów za jakiś mały strajk, dzienny standard.
- Wróciłem – Oznajmił, wieszając kurtkę na wieszaku.
- Kochanie, jest do Ciebie przesyłka – Powiedziała jego żona, wychodząc z kuchni z paczką w rękach. Woliński zmarszczył brwi.
- Napisane od kogo? - Zapytał, biorąc niespodziewaną przesyłkę do ręki.
- Nie ma imienia. W sumie dość lekka, ale unosi się od niej jakiś dziwny zapach...
- Pozwolisz, że zabiorę ją do gabinetu? - Coś mu się w tej paczce nie podobało. - Swoją drogą, co dziś na obiad?
- Klopsiki. Takie, jak lubisz – pani Wolińska uśmiechnęła się lekko. Sierżant także pozwolił sobie na uśmiech, choć złe myśli nie dawały mu spokoju. Ostentacyjnie rzucił okiem na krzyżówkę, zupełnie jakby miała mu ona jakoś teraz pomóc.
Już w gabinecie upewnił się, że drzwi zamknięte są na klucz i zabrał się za odpakowywanie paczki. Dziwnym zapachem okazał się być smród rozkładu i śmierci, tak charakterystyczny dla zwłok. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej i w końcu rozpakował przesyłkę do końca. Zmrużył oczy. W środku znajdowała się ludzka głowa z wyrazem prawdziwego przerażenia zastygłego na twarzy. Oczy szeroko otwarte, źrenice o mikroskopijnych wymiarach, usta otwarte na oścież. Wyglądało na to, że denat krwawił z ust przed śmiercią. Wraz z głową w pudełku znajdowały się jeszcze trzy notki. Woliński wyciągnął z szuflady parę rękawiczek i ostrożnie wyciągnął papierki i rozłożył je na biurku. Pierwsza od razu wydała mu się znajoma: Została napisana tym samym charakterem pisma, co notka dołączona do szczątek Mojchowicza.
„Pan karze.”
Sierżant zamarł. To ten sam gość. O cholera, to ten sam gość! Tylko czemu wysłał paczkę do niego? Co to miało znaczyć? Czyżby to ostrzeżenie? Rzucił okiem na drugą notkę. Napisana tym samym charakterem pisma, wyglądała na jakiś cytat.
„Gdy grzech dojrzeje, PRZYNOSI ŚMIERĆ.”
Co to oznaczało? Czyżby głowa tego nieszczęśnika należała do jakiegoś kryminalisty? Chociaż... Poprzednia notka była dołączona do ciała partyjnego. Być może morderca miał nieco inne podejście do prawa niż inni ludzie. Wreszcie, trzecia notka. Wyglądała na wizytówkę i to bynajmniej nie mordercy, lecz denata.
„Stanisław Woliński, członek PZPR.”
Woliński...? Józefowi przestawało się to wszystko podobać. To było dość oczywiste ostrzeżenie. Na swoje szczęście w rodzinie nigdy nie mieli żadnego partyjnego ani żadnego Stanisława, niemniej sprawa pozostawała poważna. Przestań albo stanie Ci się krzywda. Tobie albo twojej rodzinie.
Cóż, sprawca nie zapoznał się dokładnie z modelem polskiej mentalności, która nakazuje Polakowi robić dokładnie na odwrót, szczególnie jeżeli coś objęte jest prohibicją. Poza tym, Mojchowicz wciąż pozostawał jego przyjacielem i Woliński nie zamierzał tego po prostu zostawić. Już chciał zamykać paczkę, kiedy coś nagle rzuciło mu się w oczy. Mało brakowało, a by to przeoczył.
Pióro. Pojedyncze czarne pióro, wyglądające na pióro kondora.
Sierżant spojrzał na krzyżówkę leżącą na jego biurku i niesiony chwilą dopisał w końcu słowo, które go tak nurtowało.
„Anioł”.
2 grudnia, 1978
Woliński postanowił zasięgnąć języka u osoby, która powinna coś o aniołach wiedzieć: u lokalnego księdza. Co prawda szansa, że istota duchowa była odpowiedzialna za te morderstwa wydawała się być znikoma, ale biorąc pod uwagę równie znikomą liczbę tropów i poszlak, aspirant zaczynał być zdesperowany. Czarne pióro, które znalazł wraz z głową nie mogło należeć do ptaka. Był tego pewien.
Postanowił przyjść z samego rana. Z miejsca darował sobie zakładanie milicyjnego munduru. Choć sprawa została wznowiona, aspirant działał także we własnym prywatnym zakresie. Wszakże wciąż nierozstrzygniętą pozostawała kwestia śmierci Jeremiego. Było akurat po porannej mszy, dziewiąta dziesięć.
Woliński nie chodził zbyt często do kościoła. Jego praca wymagała, by był na posterunku niemalże non-stop, a osoba milicjanta uczęszczającego na mszę ani nie kojarzyła się dobrze ani nie przysparzała mu dodatkowego prestiżu. W najlepszym wypadku spotkałby się z pełnymi dezaprobaty spojrzeniami przełożonych, w najgorszym mógłby zostać zwolniony. Teraz jednak sytuacja była poważna, a sierżant zamierzał dociec prawdy, choćby dla Pani Mojchowicz.
W środku było tylko parę starszych kobiet odmawiających różańce i jeden ksiądz, który kończył właśnie porządkować wszystko na następną mszę. Józef rozpoznał go od razu, ten sam duchowny odprawiał pożegnalną mszę dla Jeremiego. Był chudy jak tyka i stosunkowo drobnej budowy, o twarzy pokrytej śladami po agresywnej ospie. Sutanna zdawała się na Nim wisieć jak na wieszaku. I mimo tego wszystkiego, pomimo tak nikczemnego wyglądu, biła od niego jakaś dziwna, tajemnicza aura. Aura obrońcy i pocieszyciela, która Wolińskiemu skojarzyła się z gorącą czekoladą.
- Przepraszam... - Zbliżył się do ołtarza i duchownego, uprzednio nieco automatycznie przyklękając na jedno kolano i wykonując znak krzyża przed powstaniem. - Proszę księdza, mogę księdzu zająć chwilkę? - Mężczyzna ze śladami po ospie spojrzał na Wolińskiego z zauważalnym zaskoczeniem.
- Czy pan nie jest tym milicjantem z pogrzebu Pana Mojchowicza? - Zapytał, wskazując mu wejście do zakrystii. Obaj mężczyźni weszli do środka.
- Tak, jestem. Proszę się nie martwić, ja tu prywatnie. Józef Woliński.
- Prywatnie? - Brew księdza uniosła się lekko. - Jak więc mogę panu pomóc?
- Prowadzę sprawę Jeremiego – Pana Mojchowicza znaczy – na własną rękę. Widzi pan, byliśmy przyjaciółmi ze szkolnej ławy i...
- Rozumiem... Ale jak mogę panu pomóc?
- Widzi pan, proszę księdza... Ja mam pewne podejrzenia. Pewne bardzo dziwne podejrzenia, z którymi nie mogę się zwrócić do nikogo innego, bo w najlepszym razie mnie wyśmieją, a w najgorszym wsadzą do czubków.
- O czym pan...? - Woliński wyciągnął z kieszeni czarne pióro.
- Proszę księdza... Mogę poznać pana imię? Wygodniej mi mówić do kogoś po nazwisku.
- Tomasz Sandler, wikary...
- A więc, panie Sandler... Czy to możliwe, żeby anioł zabijał ludzi bez powodu? - Zapanowała długa cisza.
- ...Proszę powtórzyć pytanie – Było oczywiste, że wikary został całkowicie zaskoczony.
- Wiem, to dziwnie brzmi. Anioły przecież nie istnieją...
- Istnieć istnieją, ale od dobrych paruset lat nikt nie widział ich na Ziemi... - Duchowny przyłożył palec do ust, myśląc intensywnie. - Skąd takie podejrzenie? Czy to na bazie tego pióra?
- Między innymi. Do tego notki, które były dołączone do dość ciekawej paczki, którą otrzymałem dwa dni temu.
- Paczki?
- W paczce znajdowała się głowa działacza KC PZPR Stanisława Wolińskiego – Sandler pobladł. - Sama głowa została już przekazana milicji. Przesłuchali mnie i puścili wolno. Pozwoliłem sobie jednak na zachowanie tych dwóch notek – Sierżant wyciągnął z kieszeni spodni notki zapisane pismem zabójcy i podał je księdzu. Wikary rozwinął obie, rzucił na nie okiem i zmrużył oczy.
- „Pan karze” i „Gdy grzech dojrzeje, PRZYNOSI ŚMIERĆ”... - Zamruczał. - Paczka została dostarczona bezpośrednio do pana?
- Dokładnie. Niestety, brakowało nadawcy.
- Hm... - Duchowny wziął do ręki pióro. - Czarne... Gdyby faktycznie należało do anioła, niemal na pewno należeć będzie do jednego z upadłych aniołów... I to takich, które wciąż myślą, że działają w bożym imieniu, siejąc zwątpienie, strach i śmierć.
- Upadłych aniołów? - Woliński zamrugał.
- Pozwoli pan, że szybko objaśnię? Aniołów dzielimy na zwykłych i upadłych, nazywanych także diabłami.
- A, to trzeba było tak od razu, że to demony – Sierżant pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Znaczy... No nic, nieważne – Sandler westchnął. - Ale istotnie, od tego pióra bije jakaś energia... Być może to faktycznie boska aura.
- Być może?
- Nie jestem obeznany z tego typu rzeczami, jestem jedynie prostym sługą bożym – Wikary uśmiechnął się przepraszająco.
- Ale był pan w stanie wyczuć, że coś jest nie tak z tym piórem...
- Owszem, ale to tyle. Trzeba by to wysłać do egzorcysty... Niemniej jednak, jeżeli faktycznie to upadły anioł stoi za tym wszystkim, trzeba będzie poznać jego motywy...
- Trzeba będzie go znaleźć – Dość przytomnie zauważył Woliński.
- Tak, to też prawda. Mogę dostać pana numer? Od razu wyślę to do egzorcysty i zadzwonię do Pana w momencie, kiedy dostanę jakieś informacje.
- Naturalnie.
9 grudnia, 1978
Śnieżyło bardziej niż zwykle.
Woliński się niepokoił. Co, jeżeli prośba Sandlera spotkała się z odmową albo wyśmianiem? Z drugiej strony, gdyby istotnie tak było, dowiedziałby się o tym od wikarego już wcześniej. Mijał już tydzień od ich spotkania, a informacji brakowało...
To właśnie tego dnia, wieczorem, doszło do kolejnego morderstwa.
Spiker mówił tym samym monotonnym głosem przez cały czas: Ofiarą tym razem okazał się być pięćdziesięciosiedmioletni duchowny Adam Plandecki, egzorcysta. Znaleziono go... w zakrystii w kościele parafii aspiranta?
Woliński zamrugał. To nie był przypadek, morderca wciąż wysyłał jemu – teraz może i Sandlerowi – ostrzeżenia. Plandeckiego znaleziono rozwieszonego na ścianie zakrystii, przybitego doń za pomocą trzech wielkich gwoździ. Dwa z nich użyte zostały, by przyszpilić jego nadgarstki, a trzeci wykorzystany został do przybicia obu kostek w stopach za jednym zamachem. Słowem, ukrzyżowanie. Nad jego głową zostały nabazgrane krwią słowa „Pan karze”.
- Boże... Czy to ten sam morderca, który...? - Zapytała pani Wolińska, blednąc. Milicjant pokiwał głową, jego umysł pełen był ponurych wizji. Ni chybi musiał to być egzorcysta, o którym wspominał wikary... Ale dlaczego został zabity w taki sposób? Sierżant zaczął myśleć: Plandecki został ukrzyżowany dość parodystycznie, na samych gwoździach... A mimo to, nad jego głową widniał proboski tekst.
To właśnie wtedy usłyszał pukanie do drzwi. Trochę roztargniony otworzył je, by ujrzeć w nich... Sandlera w kurtce i nieco przymałym, zaśnieżonym berecie.
- Przepraszam, że nie telefonem, ale sprawa jest poważna – Powiedział, podając rękę na przywitanie. - Mogę wejść, jeśli to nie problem?
- Tak, tak... Proszę się nie krępować – Woliński ustąpił miejsca duchownemu, wskazując mu wieszak. Wikary przedstawił się mocno zaskoczonej Pani Wolińskiej, po czym na prośbę samego Wolińskiego udał się do gabinetu, za Nim zaś podążył aspirant.
- Wie pan już, co się stało z egzorcystą? - Zapytał milicjant od razu po zamknięciu drzwi na klucz. Sandler kiwnął głową.
- Tak... Miałem okazję znaleźć go w takim stanie – Odpowiedział.
- To jest ostrzeżenie ze strony mordercy. Takie samo, jak głowa tamtego Wolińskiego... Ale rozumiem, że śmierć pana Plandeckiego oznacza, że sprawa zostanie rozpatrzona?
- Teraz, kiedy dusza Ojca Adama jest w Królestwie Niebieskim, boję się, że może to zostać zarzucone. Egzorcyści to bardzo zachowawczy słudzy boży. Jeżeli widzą, że wyzwanie ich przerasta, nie angażują się weń.
- Czyli co...? Znowu jesteśmy na lodzie?
- Nie do końca... - Wikary uśmiechnął się nieznacznie. - Mam namiar na pewnego... mistyka. Krążą o Nim różne opinie, ale z braku dostępnych opcji musimy uciec się do półśrodków, jeżeli chcemy złapać tego upadłego anioła.
- Mistyka? Czyli kogo konkretnie?
- Niektórzy ludzie posiadają umiejętność wyczuwania anielskiej bądź demonicznej aury. Choć każdy człowiek posiada taką możliwość, ci wybrani są w tym naprawdę dobrzy.
- Rozumiem... - Woliński podszedł do alternatywnego pomysłu księdza z dużą dozą sceptycyzmu, ale z braku innych propozycji tylko kiwnął głową potakująco.
- Umówiłem się już z mistykiem na jutro o osiemnastej. Da pan radę przyjść o tej porze?
- Hm. Powinni zwolnić mnie z pracy trochę wcześniej za nadgodziny, które wcześniej robiłem... - Sierżant ponownie kiwnął głową. - Gdzie?
- Przed wejściem do Kościoła Mariackiego.
- Rozumiem... - Milicjant zawahał się. - Panie Sandler, jak pan myśli? Jesteśmy w stanie złapać drania?
- Jeśli Bóg da – Odpowiedział wikary, uśmiechając się z trudem.
10 grudnia, 1978
Mistykiem, o którym wspomniał Sandler, okazał się być wysoki i barczysty Rosjanin ledwo mówiący po polsku, znany także jako Iwan Czerniakow. Wikary robił za tłumacza między Wolińskim a ich nowym towarzyszem.
- No cóż, miło poznać! - Czerniakow przemówił w swoim ojczystym języku, wyszczerzył w szczerbatym uśmiechu i potrząsnął energicznie ręką sierżanta. - Słyszałem, że macie jakieś problemy z upadłymi aniołami?
- Nie inaczej, panie Czerniakow. Mam nadzieję, że wie Pan o świętej pamięci panu Plandeckim.
- Tak, słyszałem. Niech ci dobrzy anieli świecą mu nad duszą. No, ale biznes wzywa, więc nie mielmy języków po próżnicy! - Rosyjski mistyk pokiwał głową. - Jakbyście mnie mogli panowie zapoznać z całą tą sprawą...
- Na chwilę obecną wygląda to następująco: Mamy trzy ofiary i jest niemal pewne, że wszystkie są ofiarami jednego mordercy – Zaczął wyjaśniać Woliński. - Do każdego z nich dołączona była notka mówiąca „Pan karze”... Każdy z tych mężczyzn, bo jak na razie wśród zabitych mamy jedynie mężczyzn, zginął inaczej: Pierwszy z nich, Jeremi Mojchowicz, został poćwiartowany żywcem, następnie kawałki jego ciała zostały poparzone do mięsa i rozesłane do najróżniejszych osób, głównie rodziny i znajomych. Druga ofiara, Stanisław Woliński, padła ofiarą dekapitacji, aczkolwiek biorąc pod uwagę, że w chwili... - Sierżant odchrząknął zakłopotany. - odnalezienia go miał on ślady krwi w ustach, przyczyna śmierci mogła być inna. Wreszcie, Adam Plandecki został przybity do ściany na gwoździe w pozie przypominającej ukrzyżowanie i najprawdopodobniej zmarł w wyniku utraty krwi bądź z bólu.
- Te notki zostały wykonane tym samym charakterem pisma? - Upewnił się Czerniakow.
- Pierwsze dwie owszem. Trzecia została nabazgrana krwią nad głową denata, najprawdopodobniej jego własną – Rosjanin zaczął stukać palcem o swoją brodę, mrużąc oczy.
- A jesteśmy pewni, że to anioł, ponieważ...?
- Pióro, które przez przypadek zostawił wraz z głową drugiej ofiary. Wysłane zostało do egzorcysty, którym był pan Plandecki i, cóż, widzieliśmy tego efekty.
- Odesłali je jednak z powrotem – Do rozmowy wtrącił się wikary, wyciągając z kieszeni sutanny owe pióro właśnie, podając je mistykowi. Czerniakow wziął je do ręki, chwilę poważył, zmrużył oczy, po czym oddał je Sandlerowi.
- A żeście sobie znaleźli upadłego anioła – Stwierdził, uśmiechając się ponuro.
- To znaczy...?
- Pióro tego tutaj może należeć do istoty z triady Kontemplacji.
- Czyli...? - Milicjant ocenił, że nagłe zblednięcie księdza nie jest dobrym znakiem.
- Ano trafiliście na Trona, Cherubina bądź Serafina, tak zwane „anioły pierwotne”. Potężniejsze i groźniejsze, o dużo szerszym zakresie umiejętności... Często także bardziej niezrównoważone.
- To... To chyba niedobrze.
- Ano bardzo niedobrze. Zdecydowana większość triady Kontemplacji jest wśród upadłych aniołów, jeżeli nie całość. To istoty potężne o ogromnej palecie możliwości: Teleportacja, zmiana kształtów na życzenie, wykrywanie innych dusz w pobliżu, miotanie kulami ognia i lodowymi igłami... Potrafią to wszystko. Niektórzy Serafinowie zostali też obdarzeni ograniczoną możliwością kreacji. Ulubiony Serafin Boga, Lucyfer, dostał niemal nieograniczone moce tworzenia.
- Dobrze będzie poinformować Królestwo, tym zajmę się ja – Czerniakow uśmiechnął się lekko. - Oni powinni być w stanie go namierzyć, ale może im to chwilę zająć.
- Oni?
- No, Niebianie albo anieli, zwijcie ich, jak chcecie. Jako mistyk mam zaszczyt posiadać kontakt z paroma skrzydlatymi, tak więc nie ma się co martwić.
- Jak długo może im to zająć? - Zapytał Sandler.
- W zależności od tego jak skryty jest nasz upadły anioł, od kilku godzin do paru tygodni. Oczywiście, jeżeli ten wycofa się z powrotem do Czyśćca albo Piekła to go stracą, ale biorąc pod uwagę... Hm, nazwę to „stylem”... styl owego mordercy, jest to dość chełpliwy typ.
- No dobra... Ale w tym czasie wciąż może bezkarnie zabijać i terroryzować?
- Tak, niestety – Mistyk rozłożył ręce w bezradnym geście. - Trzeba uważać, by nie obrał sobie za cel któregoś z nas bądź jego rodzin – Aspirant przełknął ślinę, wyraźnie zaniepokojony.
- A kiedy już go złapią?
- To wymierzą mu odpowiednią sprawiedliwość. Albo wpakują w niego parę kulek albo zamkną w Czyśćcu.
- Nie przypominam sobie, by Czyściec tak właśnie funkcjonował – Sandler zmarszczył brwi, co Czerniakow skwitował ponurym uśmiechem.
- Dużo się zmieniło, kaznodziejo – Odpowiedział, szczerząc nadpsute zęby.
14 grudnia, 1978
Cztery kolejne dni upłynęły Wolińskiemu na dość nerwowym oczekiwaniu. Rosyjski mistyk uprzedził, że nawiązanie kontaktu może trochę potrwać, ale aspirant wcale nie czuł się tą wiadomością pocieszony. A co, jeśli ten cały upadły anioł go dorwał? Na szczęście jednak okazało się, że nie, nie dorwał. Sierżant otrzymał od Sandlera wiadomość, że Czerniakow domaga się spotkania.
Tym razem za punkt zborny obrano pierogarnię niedaleko rynku. Wikary zasugerował kościół, ale rosyjski mistyk odrzucił tą propozycję, sugerując się zgonem Plandeckiego i faktem, że kościelna aura nie wzrusza upadłego anioła o takiej mocy.
- Powiadomiłem już odpowiednie osoby. Zlokalizowali go dość szybko, teraz muszą go jeszcze złapać – Oświadczył dumnie Iwan, odgryzając kawałek pieroga z mięsem. - Poszukiwany przez Nas anioł jest z chóru Tronów, nazywa się Mortael. Stał się upadłym aniołem stosunkowo niedawno – przynajmniej jak na standardy Niebian – bo w czasach drugiej wojny światowej.
- Czym zawinił? - Zapytał zaciekawiony Woliński.
- Mordował Żydów na własną rękę. Przez trzy lata jego aktywności zabił ponad dwustu pięćdziesięciu.
- Na własną rękę? Nie współpracował z Niemcami? - Zdziwił się Sandler.
- Nie. Według raportu miał ich zabijać jako „niewiernych” - Mistyk pochłonął kolejnego pieroga. - Długo by tłumaczyć, ale w dużym skrócie, Bóg Żydów i Nas, chrześcijan, jest tym samym Bogiem, nawet jeżeli są sceptycy i cynicy twierdzący inaczej. Mortael został przeklęty i wygnany za granice Królestwa właśnie ze względu na taki sceptycyzm... Ale być może po prostu nie był do końca zrównoważony.
- Jak to? - Ponownie zapytał milicjant.
- No wie pan, upadłe anioły wykazują najróżniejsze ciągoty. Destrukcja, anarchia, śmierć... A niektórym wydaje się, że wciąż służą w służbie Bogu i są dla niego zdolne dokonać największych okrucieństw – Czerniakow uśmiechnął się ponuro, nabijając ostatniego ze swoich pierogów na widelec.
- Ale jak Żydzi i członkowie partii mają się do siebie?
- Cóż, według opinii Mortaela, obydwie grupy kalają swoim istnieniem chrześcijan. Przyznam się jednak, że nie wiem, dlaczego zabił egzorcystę.
- Stał mu na drodze – Mruknął wikary, nie ruszając swojej porcji. - Usiłował powstrzymać jego chorą misję i zginął.
- Tak, to ma pewien sens. Kiedy jest się tak bardzo szalonym, wszystko wydaje się możliwe, absolutnie wszystko – Rosyjski mistyk pokiwał głową.
- A więc co...? Koniec? Wygraliśmy? - Zapytał Woliński, wciąż mocno skonfundowany tym wszystkim.
- Dopóki Mortael nie zostanie całkowicie odcięty od naszego świata, nie można tego powiedzieć – Mruknął Iwan. - Ale chyba zrobiliśmy już wszystko. Wypada panom podziękować za współpracę – Czerniakow uśmiechnął się nieco przyjaźniej niż wcześniej, potrząsając rękoma milicjanta i księdza. - Lepiej, kiedy ścierwo trzyma się od ludzi z daleka.
15 grudnia, 1978
Był to dość spokojny dzień, przynajmniej aż do zmroku. Wtedy zaczęła się niesamowicie ostra burza śnieżna, która praktycznie sparaliżowała wszelki ruch w Krakowie.
Woliński miał szczęście, pozwolono mu wyjść wcześniej. Ponownie opłacało się zostać w pracy nieco dłużej. Spoglądał teraz przez okno na malujący się biało-czarny krajobraz, ponownie oddając się urokom rozwiązywania krzyżówki. To właśnie wtedy usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu. Otworzył je, by ujrzeć swoją żonę w asyście nieznanego mu mężczyzny. Wysoki, o krótkich czarnych włosach i przyjaznym uśmiechu, ubrany całkowicie na czarno, ukłonił się lekko przed zaskoczonym Wolińskim.
- Ten pan mówił, że ma do Ciebie jakąś sprawę. Mówi, że to bardzo ważne – Powiedziała jego żona, cofając się o krok. - Zostawię Was samych – W głowie sierżanta zabrzmiał alarm bezpieczeństwa. Coś było nie tak: Z nikim się nie umawiał, a przecież jego żona nie wpuściłaby kompletnego nieznajomego do domu ot tak.
Przez chwilę w gabinecie panowała kompletna cisza, zanim nieznajomy mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
- Ma pan wspaniałą żonę – Stwierdził. Miał bardzo delikatny, niemal kobiecy głos.
- Pan, jak mniemam, przyszedł do mnie? - Milicjant od razu przeszedł do sedna.
- Oczywiście. Mortael, prawdziwa przyjemność – Upadły anioł wyciągnął rękę na przywitanie. Woliński po krótkiej chwili wahania odwzajemnił gest. - Proszę się nie martwić, wpadłem tylko na przyjacielską pogawędkę.
- Och... Doprawdy? - Aspirant zmrużył oczy.
- Tak, doprawdy. Gdybym chciał pana zabić, zrobiłbym to ot tak – Czarnowłosy pstryknął palcami, a milicjant musiał przyznać mu rację. Jeżeli był on w stanie zaaranżować i dokonać wszystkich trzech zbrodni, to czwarta nie sprawiłaby mu wiele problemu. - Dlatego proszę się nie denerwować. Pobrałem już właściwą... zapłatę za pańskie poczynania.
- Zapłatę...?
- Do tego zaraz dojdę – Mortael usiadł na wolnym fotelu. - Od czego by tu zacząć...? Być może od tego, że wysyłałem panu już ostrzeżenia. Dwa, a do trzech razy sztuka.
- Pierwszą ofiarą był mój dobry przyjaciel. To oczywiste, że chciałem znać prawdę – Odpowiedział Woliński, także zajmując miejsce.
- Hm... I pierwsze ostrzeżenie nie sprawiło, że zechciałby pan zaniechać poszukiwań...
- Po prawdzie, to dzięki niemu ruszyłem z powrotem do akcji... Nie mieliśmy żadnych poszlak i gdyby ta głowa nie została przesłana do mnie, być może wszystko by ucichło.
- Cóż, szkolny błąd – Upadły anioł skrzywił się nieco. - Moja subtelność zanikła.
- Dlaczego wysłałeś głowę do mnie?
- Przypadek. Uznałem, że będzie to zabawne, kiedy Woliński dostanie głowę Wolińskiego. Oczywiście, to pana nie zatrzymało, a wręcz sprawiło, że zdobył pan sojuszników. Postanowiłem więc ostrzec po raz ostatni i zabić tamtego egzorcystę.
- Dlaczego? Czy on też był nieczysty bądź niewierny? - Przez chwilę w gabinecie panowała kompletna cisza.
- To była niezbędna ofiara – Powiedział bardzo powoli Mortael, kiwając głową. - Tak jak Jezus Chrystus oddał swe śmiertelne życie, by ludzie mogli wstąpić do Królestwa, tak ten egzorcysta zginął z radością, wychwalając imię boże.
- Odbiło Ci – Stwierdził wreszcie sierżant i z jakiegoś powodu powiedzenie tych dwóch słów sprawiło mu niewypowiedzianą frajdę, jakąś nieziemską satysfakcję. Upadły anioł na moment przestał się uśmiechać.
- Wszyscy tak mówią, wiesz? Wszyscy. I śmiertelni, i anieli, i demony... Nie ma osoby, która nie mówiłaby, że jestem szalony bądź niezrównoważony – Mruknął, stukając palcem wskazującym o policzek. - Być może mają rację... Być może faktycznie jestem szalony według ich utartych standardów – Mortael ponownie zaczął się uśmiechać, Woliński zaś poczuł ciarki chodzące mu po plecach. - Ale czymże są standardy ich, a standardy wyznaczone mi przez Boga?
- Nie rozumiem. Czy Jezus nie kazał wybaczać nieprzyjaciołom?
- Kazał, ale jako Syn Boży stoi jednak niżej niż sam Bóg, prawda? Można powiedzieć, że pracuję na zlecenie Najwyższego.
- To nie ma sensu. Jak możesz być upadłym aniołem i...?
- Upadły anioł. Więc tak to się teraz nazywa, co? Zmienili nazwę na bardziej dyplomatyczną. Kiedyś tytułowano Nas diabłami i przedstawiano na równi z demonami... Cóż za ignorancja.
- A nie jesteście tym samym?
- Oczywiście, że nie! - Mortael warknął wściekle, zrzucając uśmiechniętą fasadę. Woliński zauważalnie zbladł. Czarnowłosy westchnął i wrócił do swojej maski uprzejmości. - Tak przyjęło się uważać, ale prawda jest nieco inna. Większość tych tak zwanych upadłych aniołów brzydzi się demonicznym ścierwem. Oczywiście, są tacy, którzy się z nim bratają i współpracują, ale wolałbym zdechnąć niż działać ramię w ramię z tymi pomiotami... - Upadły anioł przez chwilę milczał. - Demony to nieskomplikowane stworzenia, które niszczą i zabijają bez celu i powodu. Ludzie i anieli różnią się od nich tym, że posiadają swoje motywacje, których używają, usprawiedliwiając swoje czyny. Moją motywacją jest bezgraniczna miłość do Boga i potrzeba wypełniania jego obowiązków.
- Zabiłeś trzech ludzi. To nie jest miłość.
- Kim byli Ci ludzie? Dwóch z nich było reprezentantami komunistycznego reżimu, który spadł na twój kraj i ciąży na Nim niczym plaga. Uczyniłem Wam przysługę... Choć być może są tacy, którzy twierdzą inaczej. Tacy, którzy lubią korzystać z danej im władzy i pomiatać innymi, nieprawdaż?
- C-co?
- No, nie ukrywaj się z tym – Uśmiech Mortaela poszerzył się do niepokojących rozmiarów, a sam upadły anioł zbliżył się nieco do sierżanta. - Pół roku temu rozpędzałeś studentów wraz ze swoimi koleżkami z MO.
- N-naruszali spokój...
- Nie, nie naruszali. Nic nie zrobili, chyba że mamy na myśli przeszkadzanie jednemu z twoich przełożonych swoją egzystencją. Dlatego wysłali Was. Waszą tanią siłę roboczą i zbrojne ramię, hucznie nazwane Milicją Obywatelską – Czarnowłosy wybuchnął szalonym śmiechem, mrożącym krew w żyłach milicjanta. - Kim Wy jesteście, jeżeli nie zwykłymi zbirami w mundurach? - Woliński posiadał sporą dozę instynktu samozachowawczego w przypadkach bezpośredniego spotkania, tak więc nie odpowiedział na retoryczne pytanie Mortaela. - Mógłbym zabić Was wszystkich. Mam odpowiednią moc i możliwości. Za mną stoi sam Najwyższy... Ale to nie ma sensu. Wy zostaliście zwiedzeni. Odpowiecie za swe przewiny już niedługo, z ręki swych bliźnich... A teraz pozwolę sobie wrócić na chwilę do tematu zapłaty, który poruszyłem na początku – Na twarz upadłego anioła powróciła sztuczna uprzejmość. - Cała wasza trójka poniesie pewne konsekwencje... Znaczy, ksiądz i mistyk już ponieśli, a na pana właśnie przyszła pora.
- Co z Nimi?
- Cóż... pan Czerniakow odpowiada za przyzwanie „tamtych” aniołów – W głosie Mortaela zabrzmiała pogarda, kiedy wspominał o swych nie-upadłych pobratymcach. - tak więc jego kara była najsurowsza. Usłyszy pan w wiadomościach. Co do pana Sandlera, miał dobre intencje i dlatego jego kara jest najlżejsza.
- Zaraz, ale przecież miał ten sam cel, co my! Też chciał Cię zatrzymać!
- To prawda. Został jednak zmanipulowany przez Ciebie, żeby w tym wszystkim uczestniczyć. Zresztą, jego kara już się dokonała, odpokutował za nią. Teraz Ty.
- Co ze mną zrobisz? Zabijesz mnie?
- Nie. Powiedziałem już, że tobie włos z głowy nie spadnie – Mortael pstryknął palcami. - I już. Mała zmiana w życiu, w sam raz dla milicjanta. Ja tymczasem będę uciekał, bo nie daj Boże, jeszcze mnie złapią – Upadły anioł zachichotał cichutko. - Wierzę, że się jeszcze kiedyś zobaczymy. Być może już po pana śmierci, ale nie ma pośpiechu – Czarnowłosy morderca ukłonił się, pstryknął palcami... i już go nie było.
Józef Woliński westchnął. Tak. Teraz był to prawdziwie koniec tej chorej sprawy.
16 grudnia, 1978
Oglądał wiadomości bez emocji. Dzisiejszego popołudnia w jakiejś alejce znaleźli zwłoki człowieka zidentyfikowanego jako Iwan Czerniakow. Trup został niesamowicie sponiewierany i okaleczony, zaś w usta wetkniętą miał kolejną już notkę mówiącą „Pan karze”.
Tak, to był koniec. Mortael powrócił do Piekła i najpewniej uniknął schwytania. Dla sierżanta sprawa była już zakończona. Będą szukać mordercy jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu zarzucą sprawę i umorzą postępowanie.
Zastanawiał się nad tym, co powiedział mu upadły anioł wczorajszego wieczoru. Czy naprawdę był jedynie narzędziem? Nie, tak być nie mogło. Nikt go do niczego nie zmuszał, a on jedynie regulował kwestie niesprawiedliwości. Był funkcjonariuszem prawa, a nie oprychem.
Wieczorem odwiedził go Sandler.
- Słyszał pan o...? - Zaczął rozmowę.
- Tak, słyszałem... To koniec – Odpowiedział Woliński, mieszając łyżeczką w herbacie. - Mortael był u mnie wczoraj na pogawędce i oświadczył, że zmywa się z powrotem do Piekła.
- Tak... Był też u mnie. Porozmawialiśmy chwilę. Mówił, że dopóki nie przestaną go ścigać, zrobi sobie „przerwę”.
- Jak to „dopóki nie przestaną go ścigać”? - Zdziwił się milicjant.
- Tak powiedział... Być może po prostu chciał zmniejszyć moje nadzieje, że go złapią... Ale kiedyś go dorwą.
- Przepraszam, że pytam... Ale czy coś się nie wydarzyło? W sensie, u pana?
- Ma pan na myśli tą „karę”, o której powiedział Mortael? Hm... Moja matka leży złożona gorączką. Ma jednak swoje lata... Być może to nie to. Być może Najwyższy wzywa ją do siebie.
- Albo ten upadły anioł chce, byśmy tak myśleli... - Sandler skrzywił się nieco.
- Być może.
13 lipca, 1979
- Wystąpiły komplikacje przy porodzie... Bardzo mi przykro, ale... nie udało nam się uratować ani pana żony, ani dziecka – Woliński nie słuchał doktora, który właśnie się usprawiedliwiał. Wiedział, że tak to się skończy.
Mortael zebrał swoje krwawe żniwo. Zapłatę za próbę powstrzymania szaleńca od dalszych morderstw. Udało się... Ale za jaką cenę?
Na dworze szalała straszliwa burza, niebo było wręcz czarne. Upadły anioł śmierci chichotał w oddali. Nadszedł czas, by ukarać więcej niewiernych.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum