Wieki temu bogowie przemierzali pustkę. Moc ich była wielka, każdy z nich czuł jednak, iż mu czegoś brakuje. Niektórzy wiedzieli, co to było.
Jeden zaś w bezmiarze czasu odszukał odpowiedź, jak to ziścić.
Sypiące iskrami oczy Architekta Dziejów kontemplowały widok, jaki miał przed sobą. A był to Chaos, niewyobrażalne dla nas pandemonium wszelkiego żywiołu, skłębionego dziwnym zrządzeniem pradawnych sił i kotłującego się w zawiści. Żywioły nie są sobie wszakże przyjazne, ich natura każe im szukać dominacji nad pozostałymi, czyniąc z pozostawionych samym sobie pierwiastków zabójcze siły. Tylko mądrość bogów mogła im wskazać, iż droga, właściwa acz trudna, wiedzie poprzez równowagę.
Poza tym zjawiskiem było tam jednak coś jeszcze, coś tylko dla jego oczu. Strumyki czasu zbiegały się w okolicy, tak chętne, by zbić się w rzekę, stać się czymś wielkim, nieść swym nurtem całe wieki wydarzeń, jakich okoliczna pustka znać nie mogła. Tego szukał tak on, jak i pozostali bogowie. Tego chciały ich nieśmiertelne serca.
Przezwyciężyć Nicość.
„Tu drzemie potencjał.”, rzekł do siebie bóg. „Gdzież nam zacząć Dzieło, jeśli nie tu, gdzie w samym środku pustki, pierwotne energie przeciwstawiają się Nicości i Niebytowi?”
To rzekłszy, Thol sięgnął swą mocą do serca Chaosu. Jego umysł błądził, nim napotkał wreszcie ślad pierwotnego żywiołu Ziemi. Nie mogąc wydobyć go z jego rozszalałego ‘matecznika’, oderwał go jedynie od pozostałych, w środku szalejącej burzy skupiając skały, ziemię i minerały, pustynny, pozbawiony życia model tego, gdzie dziś żyjemy.
„Podstawa i zaczątek. Oto Nicości rzucono wyzwanie, w jej sercu powstało jej przeciwieństwo. Jest kruche i nikłe, szarpane wichrami zawistnego Chaosu. Moje siły, to za mało, by mogło przetrwać.
Niechaj zew wypiętrzenia dotrze do innych mi podobnych.
Niechaj zacznie się Dzieło.”
_________________
Ostatnio zmieniony przez Vozu 2012-07-27, 21:25, w całości zmieniany 2 razy
Unosił się w Nicości już tak długo. Choć równie dobrze mogły to być minuty jak i całe eony. Czas nie istniał, jedynie to cierpienie na obrzydliwą nudę i gnuśność oraz nienawiść do tego przerażająco pustego, wypełnionego bezsensem piekła.
W Niebycie nic się nie działo. Nie było wydarzeń, tam nic nie istniało. Dlatego pojawienie się kłębowiska chaotycznej, nieprzewidywalnej energii poruszyło nim do głębi. Przemierzał pustkę czując wielkie podniecenie i pragnąc zaspokoić swoją dziecięcą wręcz ciekawość.
Gdy ujrzał to na własne oczy wiedział, że to jedyna, niepowtarzalna szansa. Nie wolno było jej zmarnować.
Widział dzieło swego poprzednika, suche do cna, podwaliny do wspólnego tworzenia ich i im podobnych również trawionych przez tą samą, uporczywą chęć pokonania wstrętnej Nicości.
Sięgnął w Chaos i wybierając z niego esencję błękitną stworzył podziemne źródła wybijające na powierzchni przekształcając się w jeziora, rzeki, strumienie, morza i oceany.
"To jednak nie wystarczy." rzekł Rephon wiedząc, że wielu elementów jeszcze brakuje. ''Potrzeba nam mocy pozostałych z naszych braci i sióstr by dzieło naszych pragnień miało się ziścić."
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Współpraca przeciw izolacji, byt przeciw niebytowi, ład w miejsce chaosu. Dzieło dwóch bogów nie mogło być niezauważone. Jeszcze niedawno sucha ziemia została zalana błękitem, lecz dwoje bogów nie mogło pokonać jeszcze Nicości, nie bez pomocy. Czyż mogli rzucić mu większe wyzwanie? Sięgnął daleko w chaos i i sprowadził kolejny żywioł, spokojny i szalony, zdolny do tworzenia i niszczenia. I sprowadził go w tej formie na twór swych braci, przyszłość miała ocenić ten dar jako błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Powietrze stało się częścią świata, a Karrum po wieki się związał się z żywiołem.
"Wzbudziłem fale morskie i uniosłem pustynny pył, oto moja zasługa. Nasze dzieło będzie dla Nicości największą, możliwą obelgą. Lecz potrzeba potęgi całego Chaosu, aby nasz en się ziścił. Gdybym tylko miał więcej sił..."
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Wyczuła zmiany, jakich dokonywali w tym rejonie Pustki podobni jej Kreatorzy. Nicość, posiadająca stworzone już trzy żywioły, w pełni ukształtowane i stabilne, wydała jej się wspaniałą okazją do dorzucenia pierwiastka od siebie. Mieli wspólny zamiar wykreowania czegoś pięknego, czego jeszcze nie widziały żadne byty we Wszechświecie. Coś idealnie niedoskonałego, spokojnego i jednocześnie nieobliczalnego, powstałego z Chaosu, wyjątkowej plątaniny żywiołów.
Fylara z dziką radością poskramiała ogromną energię, jaką dysponowała jej domena. Kształtowała go na nowo, związywała ze sobą, podporządkowała swojej woli, nadawała ostateczną formę. W efekcie stworzyła żywioł pożerający słabszych, czerpiący z energii znajdującej się wokół niego, zostawiający po sobie zgliszcza, ale także uzupełniający resztę elementów rodzącego się świata. Dała tym samym wspólnemu dziełu możliwość stabilnego egzystowania i wydawania z siebie obfitych plonów w postaci prawdziwego życia.
Tecl Thol z niezmąconym spokojem obserwował, jak niewyobrażalne budowle rzucały wyzwanie mocom Chaosu, by zapaść się, zginąć, nawiedzać szarpane nieprzychylnymi mocami pustkowia, raz po raz pojawiając się na powierzchni lądów i mórz, by zniknąć na czas nieznany.
Jego golemy, istoty o równie dziwacznej aparycji, co on sam, mogły pracować bez wytchnienia, i takie właśnie było ich zadanie. Przypominające lalki uszyte z metalicznego drutu, wielkołape, bezmyślne kukły bez refleksji wynosiły konstrukcje boskiego pomysłu, by chwilę później, gdy te już się chwiały, bez wyrzutów porzucić je dla kolejnego projektu.
„Dzieło, zrządzeniem Czasu, Losu, bądź też obydwu, zyskuje na sile”, mówił do siebie, przemierzając pustkowia, spokojniejsze, od kiedy pojawiły się trzy inne bóstwa – Chaos utracił nieco sił, nadal był jednak potężnym zagrożeniem dla boskiego projektu. „Czuję, jak zbliża się czas, gdy pozostali Twórcy zrozumieją, że jest nas zbyt mało, by personalnie usidlić wszystkie elementy.”
Rozpadlina przecięła przeciążoną wyspę, grzebiąc rozbudowany kompleks w głębinach morskich.
„Wszystko… w swoim czasie”, podsumował lakonicznie. „Przygotowania ukończone, ostatni element Dzieła zbliża się powoli do naszego tworu, a Twórcy zaczynają rozumieć istotę zjawisk, których jesteśmy świadkami” – ciągnął w transie, nieśmiertelnymi oczyma zaglądając w meandry strumieni czasu, w dłoni ściskając zaś metalową tabliczkę, poznaczoną klinami i rysunkami.
Pozostało mu tylko czekać, na wysuniętym nad ocean jęzorze skalnym, wiedząc, że już niedługo przyjdzie mu rozmawiać z jednym z bogów. Którym?
„Nawet gdy możesz spojrzeć w przyszłość, nie wszystko jest ci dane zobaczyć.”
Wezwanie zabrzmiało w jej umyśle słabo, ale rozbudziło dawno uśpioną ciekawość. W końcu bezsilność w tej niezmieniającej się przestrzeni może się zmienić w coś... nie wiedziała jak to nazwać. To było nowe, pełne szans i możliwości. Nie mogła oprzeć się głosowi, ciągnącemu ją ku nowo powstałemu zaczątkowi świata i zgromadzonym wokół twórcom.
W pozostałej po ingerencji bogów kulce chaosu znalazła to cichutkie światełko, tak idealnie oddające głębiny jej jestestwa. Wiedziała jednak, że jej żywioł nie jest tak spektakularny jak pozostałe, choć z pewnością najpiękniejszy. Wezwała go do siebie, otaczając się migotliwymi smugami, szepczącymi, drżącymi z emocji, niecierpliwymi, by zostać ukształtowane. Lecz ich czas jeszcze nie nadszedł. Poczuła pytające dotknięcia pozostałych bóstw, wysłała więc cieniuteńką stróżkę mocy do każdego żywiołu. Z ziemi podniósł się widmowy cień, ledwie widoczny w nicości niebytu. Wzrastał z ziemi, sięgając jak najwyżej, lecz czerpał też z powietrza, wody i ognia, by rosnąć i zmieniać się, nieprzewidywalny, niekontrolowany, a jednak nie chaotyczny. Rozwinął liście, wydał owoce, których nasiona tworzyły maleńkie kopie... nie, nie kopie, każda była nieco inna od drzewa matczynego. Gdy wypuściły korzenie i zaczęły wzrastać, ich obraz rozpadł się, ukazując coś zupełnie innego. Maleńkie twory, nie imponujące, nie przyciągające uwagi niczym, poza błyskiem w oczach. Choć składały się z żywiołów opanowanych przez pozostałych stwórców, nie były od nich całkowicie zależne, choć mogły zostać ich sługami. Niektóre z nich, wiedzione ciekawością, rozeszły się po wyspie, badając każdy zakątek i aspekt zmieniającego się dzieła nieśmiertelnych. Były ruchliwe, choć solidne, silne i delikatne zarazem. Gdy pokazała, co miała do zaoferowania, wizje zniknęły, sama zaś czekała na rezultat pokazu.
Z dozą zaciekawienia obserwowała działania stwórcy ziemi, jednak jego istoty wydawały jej się nad wyraz zimne, powolne i nudne, choć była pełna podziwu dla jego talentu upiększania i zmieniania materii nieorganicznej. Wszystkie te działania uznała za bezpłciowe. Za to pokaz nowo przybyłej, oferującej tak wiele za możliwość użyczenia dla siebie mocy pozostałych, zdecydowanie bardziej przyciągnęły niestałą uwagę Fylary. Zauważyła, że, mimo płonących we wnętrzu boskiego tworu ogni, świat nadal jest zbyt nieprzyjazny dla istot żywych. Ściągnęła odpowiednią ilość energii, ogromną kulę, i umiejscowiła ją w odpowiedniej odległości od uniwersum - dostatecznie blisko, by ogrzewała powierzchnię najniższych nawet skał nadziemnych i rozległą taflę wody, ale i na tyle daleko, by nie zamienić świata w płonącą żarem pustynię. Ujarzmiła swoje nowe dziecko, nazwawszy je Słońcem, a nadmiar energii, zbędny już gwieździe gwiazd do trwania, niedbale i losowo rozrzuciła w przestrzeni, kształtując resztę ciał niebieskich.
Po chwili, uznając to za całkiem zabawne, stworzyła główne konstelacje na nieboskłonie. Z ciekawością obserwowała reakcję obdarowującej życiem na ten przyjazny, zachęcający gest z jej strony.
Rephon poświęcił się teraz do reszty stabilizowaniem swego żywiołu, nadawania mu odpowiedniego kształtu, wymiaru, w pełni posłusznego jego woli. To co zrodziło się z Chaosu było z natury chaotyczne, nieprzewidywalne. Okiełznanie dzikiego żywiołu sprawiało mu niemałą trudność jednak dawało wielką satysfakcję. Naznaczał tym samym pewną granicę swego królestwa. To co pod wodą należało do niego i nikt nie miał prawa weń ingerować bez jego przyzwolenia.
Poruszając się jednak w ciemnych, martwych głębinach poczuł obrzydzenie do swego dzieła. Nie różniło się ono wiele od jego poprzedniego, znienawidzonego więzienia. Niebytu.
Wyłaniając się spod powierzchni Wielkiego Oceanu ujrzał na nieboskłonie jasny, rażący w oczy punkt dający światu światło i ciepło tak potrzebne do życia. Obserwując swymi gadzimi ślepiami tworzące się ciała niebieskie wyciągnął boskie ramię dotykając największej, najjaśniejszej z gwiazd znaczącą najwyższy punkt na nocnym niebie.
"Od teraz będziesz wskazywała najważniejszy z kierunków Świata. Będziesz drogowskazem dla tych, którzy zabłądzą na morzu."
Rozesłał swoje sługi, które przybyły obficie czując jego wezwanie, we wszystkie zakątki podwodnego świata.
"Zbierzcie muł z dna największych głębin, formujcie wodę i jej minerały w kształty mogące zapełnić mą pustą domenę."
Rephon nie miał jednak mocy by podarować stworzonym przez siebie formom życia.
Bóg zwrócił się z prośbą o pomoc do Bogini, która ukazała całej reszcie swoje możliwości twórcze.
"Zapełnij moje królestwo życiem, Bogini. Formy, które stworzyłem są pozbawione duszy jak materiały, z których je wykonałem."
Życie na świecie zacznie się w morskich głębinach.
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Dzieło ognistej bogini zachwyciło ją, lecz z jakiegoś powodu także zaniepokoiło. Ogromna gwiazda zdawała się zaglądać w każdy zakątek, śledzić wszystkie ruchy, dawać zbyt wielką moc jej władczyni. Chciała chronić swoje stworzenia, dawać im wybór. Z pomniejszych energii nieokiełznanych jeszcze przez pozostałych twórców wyciągnęła pojedyncze pasma, tkając z nich zasłony, obłoki, mroczne jeziora, skupiska ciemności, w których można się schować przed wszechogarniającym upałem. Swoje dzieło wplotła w strukturę świata, starając się stworzyć nową harmonię. W końcu, po długiej pracy, odsunęła się, podziwiając całość, zaskakująco spójną.
Następnie jej uwagę przykuł ruch na piaszczystej równinie. Powiew wiatru poruszył pył nad pustynią, maleńkie kryształki piasku zalśniły w słońcu, tworząc rozbłyski zdające się tańczyć taniec radości. Chcąc zachować je przy sobie, tchnęła życie w te rozbłyski, tworząc maleńkie, niematerialne istoty, niemal niewidoczne w oślepiającym świetle.
Prośba Rephona nie zdziwiła jej, lecz wiedziała, że teraz jest jej szansa. Jeśli popełni błąd, ustępując zbyt łatwo, straci możliwość stworzenia istot, które prawdziwie nazwie swoimi, a które nie będą tylko radosnymi duszkami na wietrze.
"A cóż chciałbyś ofiarować za ten dar, który tylko ja mogę ci dać?" zapytała, jednak nie pycha nią kierowała, a szczera chęć tworzenia.
Bogini ognia z ciekawością obserwowała młody cień, jakiego nie widziała wcześniej, kryjący się w miejscach, gdzie nie miało dostępu jasne, gorące słońce. Delikatnie wsunęła się w jego obręb, badała dziwaczną strukturę zjawiska. Uznawszy je za niegroźne, ale przeczuwając, że odegra ważną rolę w kształtowaniu fauny i flory ich dziecka, wróciła na światło dzienne. Płonące jasno oczy w jej ulotnej, kobiecej sylwetce utworzonej z dymu, lustrowały po kolei wszystko, co powołali do istnienia współtwórcy - zawisła w zadumie ponad powierzchnią wody, leniwie snuła się wysoko w powietrzu, bezceremonialnie wkraczając w domenę Karruma, zahaczając niedbale wzrokiem o równiny, wzniesienia i doliny.
Nowo powstała planeta była tak pusta, statyczna, niedostępna, poza ulotnymi stworzeniami nowej artystki, którym daleko było do ideałów. Brakowało jej tutaj czegoś, skonstatowała w boskich rozważaniach Fylara. Złączyła więc bezcielesne dłonie, a gdy je rozwarła, spomiędzy nich wydostały się przeróżnego rodzaju skupiska żywiołu, pod postaciami, jakie podsunęła jej fantazja, jednak mogące przybrać dowolny kształt. Uśmiechnąwszy się do siebie, Fylara ruszyła w dalszą podróż dookoła globu.
Dumny Rephon nie dał po sobie poznać niezadowolenia jakie wywołały u niego słowa Bogini Życia. Nie przywykł by ktoś zwracał się doń podobnymi słowy a w jego uszach brzmiało to nie jak zwykłe pytanie lecz swego rodzaju żądanie.
- "Mogę ofiarować ci czystą, słodką wodę, niezbędną do życia na powierzchni. Skierować strumienie i rzeki na jałowe pustynie i doliny by zakwitły według twej woli. Będę nawadniać ziemię tworząc ją zdrową i płodną."
Rizale spojrzała na niego z zamyśleniem, błądząc w pustce nigdy nie musiała z nikim się targować, jeśli czegoś potrzebowała, tworzyła to dla siebie z tej niewielkiej porcji mocy, którą miała w sobie. Widziała, że nieostrożnie dobrane słowa mogą zniechęcić współkreatora.
- "Użyczę ci swego daru, pamiętaj jednak, że nie jest to ogień, który zgaszony rozgorzeje gdzie indziej, ani woda, która paruje żeby spaść w innym miejscu. O życie stworzone dla ciebie będziesz musiał zadbać, żeby nie wróciło do mnie zanim zdąży rozkwitnąć. Czy zechcesz spróbować podjąć to wyzwanie?"
W myślach Pana Głębin wirowały obrazy bogatego, obfitego życia wypełniającego jego pustą i ponurą jak dotąd domenę. Miliony stworzeń we wszystkich kolorach jakie oko mogło tylko dostrzec, pływających, pełzających i wolno stojących. Ta różnorodność i obfitość życia radowała go.
- "Nie boję się wyzwań i potrafię zadbać o to co należy do mnie" - odpowiedział kiwając lekko głową. Rephon nie był łatwym rozmówcą. Niepozorne słowa mógł odbierać jako obrazę lub poczuć się prowokowany. Wieki izolacji w Niebycie sprawiły, że niemal zapomniał jak prowadzi się konwersację. Słowa Rizale potraktował nie jak przestrogę a rzucenie wyzwania.
- "Wypełnij moje formy życiem a również dotrzymam mojej części umowy."
- "Niech więc tak będzie. Wskaż mi, gdzie ma zakwitnąć życie, a spełnię twoją prośbę" - Zgodziła się boginka. Powietrze wokół niej zajaśniało w oczekiwaniu na cud wcielenia, prawdziwy cud, a nie niematerialną namiastkę
Naczynia przygotowane wcześniej przez sługów boga wyniesione zostały ponad powierzchnię Wielkiego Oceanu tak by bogini mogła tchnąć w nie duszę. Zlepki morskiego mułu, minerałów i wody w przeróżnych, często dziwacznych kształtach czekające tylko na tą życiową iskierkę dzięki, której staną się bardziej rzeczywiste.
Na widok pustych skorup ogarnął ją smutek. Przez chwilę przyglądała im się, określając jak ma wyglądać ich życie i jak je ulokować, po czym skupiła się na zadaniu. Rzeki energii przepływały wokół niej w feerii barw, rozdzielając się na coraz drobniejsze strumyczki, docierające do każdej, najmniejszej nawet istoty. I istoty ożywały, zmieniając się na oczach obu kreatorów. Kolory stawały się żywsze, ruchy coraz pewniejsze, krystalizowały się emocje, od pierwotnego głodu po całkiem złożone, choć nadal prymitywne dążenia. Istoty wyciągnięte z zamierzonego środowiska rzucały się, szukając wody, która stała się ich nowym domem.
A bóg przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem. On i jemu podobni byli w stanie okiełznać potężne, niszczycielskie żywioły i sprawić by wykonywały ich polecenia jednak żaden nie był w stanie dokonywać takich cudów jak Rizale.
- "Teraz jak obiecałem..."
Podziemne źródła słodkiej wody wybijały spod powierzchni suchych pustkowi, rzeki zmieniały swój bieg by nawadniać pozbawione ich regiony świata. Słodka, życiodajna ciecz rozlewała się błękitnymi, błyszczącymi wstęgami wszędzie gdzie była potrzebna.
- "Dotrzymałem słowa" - rzekł Pan Głębin zanurzając się w swym odmienionym królestwie.
Podstępny Rephon podarował jednak światu nie tylko pitną wodę. Pod nieuwagę bogini, zasiał też Śmierć. Wszystko co żywe, w końcu umrze doczekując końca swych dni. Był zazdrosny o moc Rizale.
Od tej pory wszystko od narodzin należało do niej, po śmierci stawało się jednak jego własnością.
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
„Wysoce osobliwe…”, rzekł do siebie Thol. Dla pozostałych Twórców mogłaby to być równie dobrze uwaga o jego częstych dyskusjach z samym sobą, w tym przypadku chodziło jednak o coś zupełnie innego.
‘Coś’ było niewielkim obszarem odciętym od światła, zaczynającym się niezbyt wysoko w powietrzu i rozszerzającym aż do ziemi, formując swego rodzaju mocno zniekształcony stożek. Przebierając palcami wewnątrz cienia rozpoznał w nim dzieło tej Twórczyni, która była odpowiedzialna za niedawne stworzenie istot morskich.
„Ale przecież…”, spojrzał na Słońce, niewzruszenie stojące na niebie. „Jeżeli uformowałem ziemię w kształt kuli, a to się nie rusza, rozłożenie światła powinno być…” „Bez sensu” podsumował po kilkunastu skokach w losowe punkty świata. W połowie przecinała go linia cienia. Nie był pewien, czy było tak od samego początku, czy utworzenie Cienia jako zjawiska tym zaowocowało, pewne było jednak, że to nie miało sensu. „Wiecznie zimna i wiecznie ciepła strefa, do tego zacienione, nielogiczne obszary… Miałem większą wiarę w logikę Współtwórców. Należy niezwłocznie nanieść wymagane korekty.
Nie wszystkie jednak mogę poczynić sam.”
* * *
Kończył właśnie kształtować ostatnie kliny w powierzchni ziemi. Dwa kręgi, specjalnie przez niego przygotowane, po dwóch przeciwnych stronach świata były gotowe działania.
„Jedyne, czego można żałować, to pośpiechu. Pozostali Twórcy powinni odebrać to jako pouczenie, że gdy rzeczy tworzone są w złej kolejności, nic dobrego z tego nie wynika. Ale ze zwątpieniem w ich logikę, wątpię i w taką reakcję.”
„Co ma się stać, niech się stanie!” z tymi słowami aktywował kręgi, które rozbłysły mocą i zniknęły, a świat zadrżał w posadach, gdy z nagłym szarpnięciem kula poczęła obracać się wokół wyznaczonej jej osi. Pełnej prędkości nabierze wkrótce.
Łagodne rozpoczęcie ruchu i tak nie należało do najwyrozumialszych zjawisk. Architekt był pewien, że doszło do co najmniej kilkunastu rozstąpień i trzęsień, oraz lawin. I, jak zakładał, umniejszenia populacji wodnych stworzeń o około szóstą część.
* * *
Na dźwięk metalicznego chrobotu Rizale natychmiast się odwróciła. Już drugi Twórca zwracał się do niej z jakąś sprawą, ten jednak przyszedł osobiście, ukazując swą, pokraczną w porównaniu z dziełami Życia, formę.
Humanoidalna sylwetka zdawała się być upleciona z metalowych prętów i ‘jęzorów’, od wnętrza zaś rozświetlało ja blade światło, w którego sercu tańczyły iskry – takie same jak te, które spoglądały na nią z otworów w płaskiej, podobnej hełmowi i masce zarazem głowy.
Szata, czy też raczej przytroczone tu i ówdzie pasy metalicznego materiału, powiewały i falowały, spokojnie, harmonicznie, na pewno jednak nie naturalnie.
„Pani Życia, czy też Cienia, gdyż w sprawie tego drugiego przychodzę. Napotkałem twe zasłony ciemności, lecz pewien jestem, iż ich użyteczność dobiegła końca. Jak pewnie poczułaś, skorygowałem niedopatrzenie, jakiego dopuszczono się przy tworzeniu Słońca – światło i cień równo panować będą teraz na świecie” zadźwięczał metalicznie, po czym wbił w nią żarzące się spojrzenie, oczekując reakcji.
Karrum pozostawał bierny, nie tworzył żywiołaków, nie ingerował w działania innych bogów. Przyglądał się czynom braci, a myśli wybiegały w przyszłość.
"Iskra płonie w sercu tego świata, gwiazdy zdobią nieboskłon, skały wznoszą się dumnie ku niebu, rybie ławice tańczą w morskich głębiach. Bracia prześcigają się w ulepszaniu naszego dzieła. Ale każde z nich dba o własną domenę, a wiatr może mocno wiać, lecz góra i tak mu się nie pokłoni. Nie, sami bogowie nie poznają tajemnic świata, nie zawładną nim, nie osiągną wielkości. Życie powstałe w wodzie poznaje prawa świata i uczy się je wykorzystywać, lecz prowadzi je instynkt i natura, które nie pozwolą sięgnąć ponad błękit oceanu. Potrzebny jest twór, który poskromi każdy z żywiołów, który pozna wszelkie prawa i tajemnice naszego dzieła, który... będzie obdarzon rozumem i wolną wolą. Ale, który z bogów odważy się podjąć takiego przedsięwzięcia?"
Karrum przerwał rozważania i rozejrzał się po bezkresnej, jałowej wyżynie.
"Ale to jeszcze nie pora, świat nie jest gotowy, jeszcze nie.”
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Rizale ze zdumieniem obserwowała zmianę na świecie. Nie spodziewała się, że ten stały i niezmienny kawałek materii może poruszać się, nie tracąc wszystkiego, czym jest. Powstałe kataklizmy i pierwsze przypadki śmierci rozzłościły ją, zaraz jednak uspokoiła się. Czyż nie tym jest życie? walką o rozwój i przetrwanie? Części się po prostu nie udało. Zaniepokoiło ją jednak, co stało się z wątłymi duszyczkami zmarłych stworzeń. Zamiast wrócić do niej, uciekły w nieznane jej miejsce. Będzie musiała dokładniej zbadać to zjawisko.
Przyjście Thola zaskoczyło ją, a jeszcze bardziej sprawa, z którą przychodził.
- Prawda to, że naprawiłeś częściowo nieprawidłowości związane z powstaniem ognia na niebie, lecz nadal nie jest to rozwiązanie satysfakcjonujące mnie - powiedziała, odwracając się do świata, nadal dość płaskiego i nieurozmaiconego. - Ziemia którą stworzyłeś, jest dość gładka, nie daje cienia sama z siebie. cała powierzchnia narażona jest na upał za dnia i chłód nocą, nie mając innego wyboru. A choć z chłodem nic zrobić nie mogę, upał złagodzić mogę tworząc schronienia przed wszechwidzącym okiem niebios. I to też zrobiłam, i, póki co, nie mam zamiaru z tego rezygnować. - Mówiła spokojnie, rzeczowo i łagodnie, lecz w jej ruchach widać było wyzwanie. Wiedziała co robi, wiedziała też, że wszystko musi być gotowe zanim powstanie lądowe życie, a nie po jego stworzeniu, wolała więc zawczasu je zabezpieczyć.
„Chcesz dać cień, lecz gdy nie ma go co rzucać, tworzysz go z niczego”, Tecl kiwnął głową ze zrozumieniem. „Jest w tym logika, choć wadliwa. Dlatego też mam dla ciebie to” rzekł, podając Rizale niewielką, metalową miskę wypełnioną ziemią. Dar równie symboliczny, co potężny.
„Jestem przekonany, że zdołasz dzięki temu znaleźć rozwiązanie problemu.” Choć trudno to sobie wyobrazić przy jego metalicznym głosie, bogini zdawało się przez chwilę, że zadrgała tam życzliwsza nuta.
„A teraz pozwolisz, że się oddalę.”
Z tymi słowami zniknął, pozostawiając boginkę samą z darem, który nie starczyłby jej niestety na wszystko, co mogłaby chcieć stworzyć, nadal jednak otwierał nowe możliwości.
Obserwowała interesującą rozmowę z odpowiedniej, jej zdaniem, odległości, nie chcąc nadto ingerować w rozwój wypadków i przysłuchując się uważnie słowom Kreatorów. Jej irytację wzbudziła uwaga Thola na temat Słońca, które przecież prezentowało się idealnie, było stabilne, odpowiednio silne, a także naprawdę godnie ukształtowane. Nie chowała urazy zbyt długo, pełna podziwu dla najnowszych poczynań stwórcy fundamentów świata, który naprawił jeden ze swoich kluczowych błędów, zakłócających równowagę ich, częściowo powstałego już, dzieła, a mianowicie - nierównomierne oświetlenie globu. Gdy zniknął, postanowiła wdać się w dyskusję z pozostawioną w lekkim zdumieniu Rizale. Podpłynęła do bogini jako smuga dymu, by po chwili, niespiesznie, pojawić się obok niej, w pełnej szacunku odległości. Spojrzała na dar, który trzymała cudotwórczyni.
- Masz już materię, by nadać arcydziełu formę, a Rephon pozwolił ci na skorzystanie z jego bogatych źródeł, pani. Tak niewiele brakuje już do rozpoczęcia aktu kreacji. Jednak brak w tym wszystkim iskry życia, która jest kwestią czasu, a także odrobiny ciepła. Nie chciałabyś chyba pozostawić swoich dzieci na pastwę pogody, podczas, gdy mogę zasiać w nich samowystarczalny płomień? - W płonących przytłumionym żarem oczach bogini pojawiły się iskry. - Masz prawo odrzucić moją pomoc, o pani życia, nie zrazi mnie to. Jeśli jednak uznasz ofertę za stosowną...
W następnej sekundzie Fylara przybrała humanoidalny kształt przed Rizale, podobny kruczowłosej kobiecie o złotej skórze, odzianej w bogate szaty, której całe oczy wypełniała głęboka czerń.
- Uściśnijmy sobie uroczyście dłonie. A także zastanówmy się razem, jak zyskać pomoc władcy przestworzy - dokończyła poważnym tonem, patrząc jednocześnie z beznamiętną miną na panią cienia. - Jeśli dobijemy i z nim targu, możemy podyskutować także o tym, jak zająć się odpowiednio naszymi potencjalnymi stworzeniami.
_________________ 20% bardziej musztardowa
Ostatnio zmieniony przez Fedra ep Shogu 2012-07-28, 17:39, w całości zmieniany 1 raz
Wiatr zawiał wokół bogiń, słyszały słowa, które echem niósł roztańczony żywioł.
- Kto mnie wołał? Czego chciał?- Karrum odpowiedział na wezwanie Fylary, jednak w przeciwieństwie do bogiń nie przyjął materialnej postaci. Zapewne nie spodobało się to Fylarze i Rizale, każdy woli patrzeć swemu rozmówcy prosto w oczy, jakże łatwiej jest rozpoznać wtedy jego pragnienia i strach, elementy przechylające szalę na swoją stronę podczas negocjacji. Ale to właśnie dlatego Karrum pozostał w postaci swego żywiołu, tym razem słowa rzucane na wiatr nabrały dla bogiń nowego znaczenia.- Czyż nie otrzymałyście już z mojej strony wystarczającej pomocy? Czyż mój dar dla tego świata nie stał się zarazem darem dla was?
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Ostatnio zmieniony przez Waskos 2012-07-28, 18:43, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc prośbę boginki przybrała postać podobną jej, przynajmniej kształtem. Jej tułów otaczały lśniące pasy materii, falujące i wijące się, jakby żyły własnym życiem. pomiędzy nimi czaił się cień, niepozwalający dostrzec szczegółów sylwetki bogini. Wokół ramion i talii unosiła się półprzejrzysta wstęga, zdająca się czymś więcej niż martwą materią. Twarz była niewyraźna, zmieniające się rysy uniemożliwiały dłuższe patrzenie, zaś włosy falowały niczym mroczny płomień, przetykany jasnymi nitkami. Spomiędzy fałdów materii wyłoniła się szczupła, typowo kobieca dłoń, zatrzymała się jednak w połowie drogi.
- Nie czas jeszcze, by tworzyć skomplikowane istoty. Świat nie jest jeszcze gotowy na ich przyjęcie - powiedziała ze smutkiem. Wstęga wokół niej zadrgała niecierpliwie. - Lecz chętnie przyjmę twoją pomoc w ich tworzeniu, kiedy nadejdzie czas. Któż może być dla nich lepszą przewodniczką, niż pani życiodajnego ognia?
Jej mowa została przerwana przybyciem powietrznego bóstwa. Jego zarozumiałe słowa nie zrobiły na niej wrażenia, sama nieraz miała ochotę tak potraktować innych twórców, rozumiała jednak, że bez współpracy nie osiągną niczego większego niż sterta mokrego piachu targanego wiatrem.
- A cóż takiego zrobiłeś, by uważać, że twoje dzieło większe jest niźli pozostałych? Czyż Thol nie stworzył ziemi? A jednak podjął wysiłek, by ruszyć ją z miejsca, podzielił się też ze mną swoim żywiołem, by mogły powstać istoty z jego istoty. Czyż Rephon nie napełnił świata wodą? A jednak udzielił swojej mocy źródłom i rzekom, mieszając je z ziemią, aby ziemia mogła ożyć, a także zasiedlił wody swoim życiem. Czyż obecna tu Fylara nie stworzyła ognia, ogrzewającego ziemię, aby życie nie zamarło w bezruchu? Czyż i ja nie stworzyłam cienia, żeby zapewnić różnorodność istot, aby mogły przeżyć i te ciepło i zimnolubne? W czymże większe jest twoje dzieło, które umożliwia życie, lecz samo życie nie daje? Czyż to szczyt twych ambicji, panie wiatru, czy też pragniesz czegoś więcej, czegoś, czego pozazdroszczą wszystkie byty niebytu?
Po słowach Rizale Karrum ucichł, a wraz z nim ustał wiatr. Cisza nie trwała jednak zbyt długo, Karrum zaśmiał się szaleńczo, ponownie wzbudzając wicher.- Ha ha ha! Podobasz mi się, pani życia. Mimo mego zabezpieczenia, przejrzałaś mnie na wylot. A może tylko zgadywałaś? Jakby nie było…- wiatr skumulował całą swą siłę w jednym miejscu, Karrum przyjął humanoidalną postać.- nic nie stoi już na przeszkodzie, abyśmy rozmawiali twarzą w twarz. Jak wspomniałem, odgadłaś moje plany, moja ambicja rzeczywiście sięga dalej i gotów jestem podjąć z tobą współpracę, dla jej zaspokojenia. Ale tylko z tobą.Mówisz, że świat nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie wyższego tworu, zgoda, ale według mnie nie tylko on nie jest gotowy. Czy myśli naszych braci są sklepione w jedno ognisko? Tak, widziałem ich czyny w naszym dziele, lecz choć je doceniam i uważam za potrzebne, to odgadłem również motywację ich sprawców. Czy którekolwiek z nich miało na celu coś więcej niż upiększenie jedynie swojej domeny? Tak, to prawda, Rephon napełnił świat wodą, lecz ten dar był jedynie kartą przetargową za twoje usługi. Poza tym, dał światu coś jeszcze, prawda? Nie zrozum mnie źle, pani życia, widzę, że wasze czyny układają się w spójną całość, lecz współpraca wymaga lepszego rozpoznania niż wojna. Nasza przyjaźń jest jeszcze świeża, a celów pozostałych bogów nie znam tak jakbym chciał. Jeżeli będę pewny naszych… „towarzyszy”, to przyłączę się do wiekopomnego dzieła. Teraz otworzę dla ciebie przestworza, stwórz istoty, które oderwą się od ziemi i będą przemierzać bezkres mej domeny. Niech ten gest będzie kamieniem węgielnym pod przyszłą, owocną współpracę.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić - wskazała na spoczywające u jej stóp naczynie z ziemią - Nie do mnie należy władza nad twym żywiołem, nie mnie przypada go kształtować. Możesz, jak władca kamieni, najpewniej z lenistwa, powierzyć mi część swego żywiołu, lecz moja wizja różni się zapewne od twojej, proszę więc, by stworzenia podniebne były tylko twoje, ukształtowane twą wolą, jak przystało na potężnego twórcę. A jeśli chodzi o zamysły pozostałych, cóż pozwala ci je oceniać? ich czyny? Ty również ograniczyłeś się tylko i wyłącznie do swojej domeny, jak większość z nich. Nie widzę różnicy, jeśli więc nie dajesz przykładu, jakim prawem stawiasz wymagania? Fylara jako jedyna przyszła do nas z propozycją współpracy, gotowa połączyć swój żywioł z pozostałymi. Czy możesz powiedzieć to samo o sobie? - Gdy umilkła, jej postać jakby zwinęła się w sobie. Oczekiwała na słowa Fylary lub Karruma, jednocześnie zabierając się do pracy. Nie było to objawem lekceważenia, po prostu spodziewała się, że dyskusje tej podobne wypełnią jej sporo czasu, opóźniając dzieło tworzenia. Przykucnęła nad miską z ziemią, w zamyśleniu przyglądając się lepkiej glinie. Gdy podjęła decyzję, zanurzyła w niej dłonie, kształtując żywioł w sobie tylko znajome sylwetki. W każdą tchnęła życie, każda, po szeptanym błogosławieństwie, wymykała się z rąk bogini, poszukując swojego miejsca na ogromnej ziemi. Biegły chyżo, popiskując przy tym cicho lub pochrzęstując. Ich pokryta łuskami lub pancerzykiem skóra lśniła metalicznie w promieniach słońca. Stworzonka były różnej wielkości, od ziarenka piasku po sięgające kolan, i obficie ubarwione. Dominowały odcienie zieleni, fioletu i czerwieni, często przeplatanej czarnymi pasmami. Część ulokowała się w miejscach pustynnych, inne przy źródłach wody, część zaś wybrała wodę jako swój żywioł, trzymając się jednak blisko powierzchni. Nie było w tym nic dziwnego, wszystkie stworzone istoty do życia potrzebowały jedynie słońca, wody i prostych związków rozpuszczonych w wodzie i zmieszanych z ziemią. Większe istoty za dnia wygrzewały się w słońcu, nocą zaś uzbrojone w potężne pazury kończyny pozwalały im się zakopać, chłonąc substancje ze ścian długich systemów korytarzy. Najmniejsze zbiły się w kolonie, dzieląc się funkcjami dla większej sprawności i bezpieczeństwa. Tworzone przez nie budowle urozmaiciły powierzchnię ziemi, z której nagle wyrosły iglice, kratery i grzyby, niekiedy ogromnych rozmiarów, zajmowane przez te samożywne owady. W miarę, jak powstawało więcej tych dających cień struktur, nienaturalne skupiska ciemności zaczęły zanikać, zachowując równowagę świata. Nadal jednak było to za mało, żeby zniknęły całkowicie. Zadowolona obserwowała te i wiele innych niezwykłych istot powołanych do życia, obserwując jak czerpią ze słońca energię na wzór roślin. Dała im wszystkim czas, aby rozprzestrzeniły się po ziemi, zanim stworzy inne istoty, gotowe pożreć je, choć nie bez walki. Zastanawiała się, co na to pozostali kreatorzy.
Ostatnio zmieniony przez Elendu 2012-07-29, 18:42, w całości zmieniany 1 raz
W czasie gdy inni bogowie dyskutowali ze sobą i spierali się o udział w dziele kreacji on zajęty był czymś innym. Niesamowity kataklizm nawiedził jego domenę powodując śmierć lub całkowite wyginięcie wielu podwodnych istot. Z początku Rephon był wściekły i chciał udać się do Tecl Thola żądając wyjaśnień i przeprosin, uznał jednak, że i ta sytuacja ma swoje dobre strony. Dokonała się w królestwie swoista selekcja. Przeżyli tylko najsilniejsi i najbardziej przystosowani do zmieniających się warunków. Śmierć słabszych gatunków przysłuży mu się jednak do realizacji pewnego planu.
W całym wodnym świecie słudzy Rephona zbierali niezbędne materiały do budowy wielkiego pałacu na samym dnie Wielkiej Otchłani. Monumentalna siedziba Władcy Mórz rosła powoli będąc niesamowitą budowlą stworzoną z idealnie dopasowanych do siebie muszli, koralowców, pancerzyków, kości i roślin. W okół niego już powstawały małe skupiska domków i jam, w których zamieszkali pracujący przy budowie słudzy. Tak właśnie wyglądały początki Serca Otchłani, bo tak to legendarne miasto nazwali śmiertelnicy wiele lat później.
Pałac miał być nie tylko miejscem, z którego mógłby obserwować i rządzić swym królestwem. Miał być swego rodzaju strażnicą.
Głęboko pod nim, w najmroczniejszym, najgłębszym miejscu Wielkiego Oceanu znajdował się ponury loch odcięty od świata potężnymi wrotami nie do sforsowania. Widniała na nich tajemnicza pieczęć przypominająca wężową literę T.
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum