Sybarh Maal miotał się w szaleńczo po lesie. Śledził porywaczy wysłanych przez tajemniczego boga, jednak ich ślad i ślad porwanej kobiety nagle znikły. Pan burzy wiedział co to oznacza, porywacz skrył ich w swoim wymiarze. W tym wypadku pościg był niemożliwy, Sybarh Maal wciąż był więźniem własnego świata.
- NIE! Moje okowy nie powstrzymają mnie! Nie znowu! Pokaż się, tchórzu!- Choć uwięziony wzywał zapomnianego bożka, to ofiarą jego gniewu okazał się las. Furia władcy deszczu wytworzyła potężny piorun, który uderzył w pobliskie drzewo. Dumne dziecko matki ziemi przez setki lat wznosiło się ku niebu i dzielnie opierało się wszystkim burzom nękającym las. Jednak czym jest zwykła burza w obliczu boskiego gniewu? Sybarh Maal popatrzył na zwęgloną korę, a następnie w górę, na nieboskłonie pojawiły się ciemne chmury. Zdecydował, że oszczędzi tej ziemi kolejnej, śmiertelnej burzy. Na jego gest niebo znów stało się błękitne, a ciemna para przeszła na ciało boga.- Dobrze, jeżeli musisz się ukrywać, to rób to. Wiedz jednak, że jeszcze się policzymy, grajku.
Sybarh Maal ruszył w głąb lasu, potrzebował spokoju. Znalazł jednak co innego. Dotarł do miejsca, w którym znajdowało się charakterystyczne, lekkie wzniesienie. Mimo trawy i kwiatów, wyczuł zeń śmierć, całkiem świeżą. Jednak wyczuwał coś jescze. Moc, boska moc. Nie ta której szukałem, ale wciąż boska. Pan burzy podążył śladem tajemniczej siły. Jej źródłem okazały się dwie kobiety.
- Śledziłem jednego, żałosnego porywacza, a znalazłem dwie boginie. Zaprawdę, interesujący jest ten las. Ten leśny grobek, który widziałem wcześniej, to wasze dzieło?
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Ostatnio zmieniony przez Waskos 2012-01-03, 16:34, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2012-01-01, 21:17
Alastor drgnął, czując jak jedno z najstarszych drzew Lasu nagle gaśnie, pod wpływem jakiejś niezwykłej mocy. Boskiej.
Dobrze, tego było jednak za wiele! Niech sobie robią, co chcą. Mogą uszkadzać Las, on jest w stanie to zrozumieć. Niszczyć?? Zniesie to.
Ale niszczenie konkretnego drzewa, o które boski artysta troszczył się tyle wieków i to z taką nonszalancją... Znajdzie winnych!
Pojawił się dosłownie znikąd, siedząc na gałęzi pobliskiej wiśni.
- To moje dzieło, wandalu - Oznajmił z wyższością, spoglądając na panią lasu i Nirsel. Co one tu robiły? O ile obecność tej pierwszej była uzasadniona, stworzycielka nie miała tak naprawdę powodu, by tu przebywać. I to jeszcze na spotkaniu z niedostępną boginką zwierząt...? - Bądź łaskaw przedstawić się tutejszemu. Skoro już demolujesz mój piękny Las, wypadałoby przynajmniej się przedstawić - Dodał kwaśno.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
- To niedorzeczne, moja droga; jak można celowo robić tyle bałaganu gdy jest się czyimś gościem? - usłyszała Siria. Miękki, melodyjny, a przy tym dość przyjazny głos pochodził od istoty znajdującej się za plecami kapłanki. Jak się okazało, stał tam humanoidalny jeleń o rogach przyzdobionych bluszczem i odziany w zieloną tunikę. W rękach trzymał drewnianą fletnię. Istotka ta mogłaby uchodzić za sympatyczną dzięki swoim dużym, głębokim oczom, lśniącemu futerku i ogólnie niewinnemu wyglądowi, jednak instrument który dzierżyła z niezrozumiałych powodów budził niepokój kobiety.
- Widziałem jak się posilałaś. Cieszy nas, że się już ocknęłaś; w tamtym obozie nie traktowano cie chyba najlepiej. Masz ochotę na pogawędkę? - rzuciło stworzonko wskakując na pobliską ławę i siadając na stole - Jestem Vi-Kari, Aspekt Zieleni. Mam dostarczyć cię do twego ośrodka kultu, gdy tylko wydobrzejesz. Powiedz, jak ci się tu podoba?
Nirsel podniosła głowę i uśmiechnęła się uprzejmie, choć leśna boginka mogła wyczuć całkowitą zmianę emocji
- Po części każde z nas przyczyniło się do jego powstania, i nie tylko my - Odpowiedziała, zgodnie zresztą z prawdą. - A czy to twoje dzieło, te drzewa zrąbane toporami, ludzkie głowy mieczami, wierność słodkimi słówkami? - Uśmiech stopniowo stawał się coraz bardziej zimny, a oczy przeszywająco patrzyły na szalonego boga. Trwało to zaledwie chwilkę, potem przeniosła wzrok na Alastora. - Witam cię, leśny artysto. Niezmiernie się cieszę, że możemy się spotkać. Dotąd nasze kontakty pozostawały dosyć... odległe.
***
Słysząc głos, Siria odwróciła się gwałtownie. Na widok postaci z początku zabrakło jej słów, nie do końca też docierało do niej, co istota mówi. - Nas? - Uchwyciła się pierwszej niezrozumiałej rzeczy - Aspekt zieleni? Kim jesteś i gdzie jestem? - W tym momencie przypominała wystraszone zwierzę, po chwili jednak uspokoiła się, najwyraźniej przypominając sobie o godności kapłanki. - Jestem Siria i jestem niezmiernie wdzięczna za uwolnienie od... od tych, co mnie uwięzili. Dziękuję za jedzenie i ochronę, choć nie rozumiem co się tutaj dzieje. Pozostaje mi jedynie wierzyć, że nie uczynisz mi krzywdy, panie. Przepraszam za bałagan, wynikał on z przestrachu i dezorientacji. A co do uczty - Lekki figlarny uśmieszek zagościł jej na ustach mimo niepewności widocznej w postawie i ruchach - Byłaby znacznie ciekawsza gdyby atmosfera nie była tak sztywna...
Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2012-01-05, 21:53
- Przyjemność po mojej stronie - Odpowiedział obojętnie Alastor, poświęcając Nirsel przelotne spojrzenie. Normalnie zapewne by z nią pogawędził, ostatecznie rozmowa nie mogła uszkodzić jego Lasu, teraz jednak ponownie wwiercił się w tajemnicze bóstwo spojrzeniem boskich oczu. - No, długo mamy tu tak czekać, chuliganie? - Zapytał z wyraźną niechęcią w głosie. - Z życiem, bo Ci je odbiorę - Dodał, mrużąc oczy. Drzewa zaszumiały niespokojnie, trawa nagle stała się nadzwyczaj ostra, a słońce zostało zasłonięte koronami dzieci leśnego artysty.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
Czuła wibrujące między rozmówcami napięcie. Ciało Nirsel emanowało emocjonalnym chłodem, przybysz zionął czystą pogardą wobec całej trójki, z kolei od obłąkanego boga powiało groźbą i nienawiścią, które to uczucia obudziły w Triadzie dziwną, słodko-gorzką przyjemność, a także skłoniły do średnio przemyślanych działań. Wiedziała, że w razie niebezpieczeństwa może liczyć na pomoc Viradaine, choć poparcia drugiego ze swoich sąsiadów nie była pewna. Jednak postawiła wszystko na posiadane karty, pewniejszych nie mogła się spodziewać w najbliższym czasie.
- Milcz, Alastorze - stwierdziła z delikatnym uśmiechem na ustach. - Jak ty traktujesz naszego gościa? Trzeba go przyjąć z należnym - na to słowo położyła lekki nacisk - mu szacunkiem. - Wykonała kilka szybkich, kocich kroków i stanęła śmiało przed obcym bogiem, głowę trzymając wysoko uniesioną na wzór dumnego drapieżnika. Wzbudzała szacunek mimo filigranowej budowy. Ręce skrzyżowała na piersi i dumnie spojrzała w oczy intruza. - Tak, kurhan jest naszym dziełem, bo kochamy tutaj piękno. Podziwiaj go i dokładnie sobie obejrzyj, twoi podwładni otrzymają podobne, jeżeli ośmielą się wkroczyć na nasze tereny. Doprawdy, to dopiero będzie wspaniały widok. - Zakończywszy wypowiedź, wydęła butnie dolną wargę i przekrzywiła głowę, czekając na reakcję dziwacznie ubranego boga.
- Potwierdziliście moje przypuszczenia o waszym zepsuciu i słabości. Próbujesz mnie wystraszyć grożąc atakiem na moich wyznawców? Wysłałem ich tu po to, aby wycięli wasze zepsucie z serc innych śmiertelników, a tymczasem są w stanie zranić bogów i sprowokować ich do działania. Czyżbym ich nie docenił, a może to wy upadliście tak nisko, aby stanowili dla was wyzwanie? Ja nigdy nie musiałem zniżać się do ataku na istoty niższe ode mnie. A może zwyczajnie boicie się stanąć ze mną do bezpośredniej walki? Skoro jedno, zniszczone drzewo jest dla was dotkliwym ciosem, to wyobraźcie sobie, ile takich cierpień może wam przysporzyć nasz pojedynek. Ja nie będę płakał nawet jeżeli wytniecie wszystkich orków i ludzi, którzy tu przybyli. Wiara we mnie nie osłabnie, bo jestem lepszym bogiem niż wy kiedykolwiek będziecie. Nigdy nie zwodziłem śmiertelników żadnymi błędnymi ideami, poddałem ich próbom i przygotowałem do najcięższego życia. Wasi wyznawcy w chwili porażki jak dzieci wzywają waszych imion, proszą o łaskę i pomoc. A co otrzymują? NIC! Ja jasno powiedziałem, że śmiertelni mogą liczyć tylko na siebie, dzięki temu stworzyli mocarstwo, w którym każdy zna swoje miejsce, od niewolników do najwspanialszych wodzów. Tylko dzięki surowym lekcjom można osiągnąć wielkość. Sami też ulegliście ułudom, takim jak to wasze cenne piękno, jesteście zdominowani przez żałosne uczucia i instynkty, ośmieszacie się samym swoim jestestwem. Wy dwoje- Sybarh Maal wskazał na Triadę i Alastora- przywiązaliście się do tego lasu i ubzduraliście sobie, że jest czymś więcej niż zwykłym lasem. Tworzycie z niego arenę do jakiś śmiesznych zabaw. Kurhan, który stworzyliście, bardzo dobrze odzwierciedla waszą naturę, próbujecie maskować brutalną prawdę fałszywym pięknem. Natomiast ty…- Wskazując na Nirsel, pan deszczu umilkł na chwilę- Ty należysz do nielicznych, prawdziwych bogów. Nie podjęłaś jednak żadnych kroków, aby powstrzymać zepsucie trawiące nasz świat. Więc mimo twej całej wiedzy i zasług, nie jesteś lepsza od innych. Dam wam jednak szanse, abyście choć trochę stali się tym, kim powinniście być. Odejdzie z tego świata i nigdy nie wracajcie, a ja oczyszczę go z waszego plugastwa.- Nie wierzył, że jego rozmówcy się zgodzą. Dał im jednak szansę i cierpliwie czekał na odpowiedź.
***
Iwan powoli się budził. Czuł ból w klatce piersiowej, jednak nic nie wskazywało, że żebra są złamane. Miał na ciele kilka bandaży, jednak nie mogły być to głębokie rany. Obok niego siedział stary, łysy mężczyzna, ubrany był w poszarpaną, zielonożółtą szatę. Wiedział kim jest, to Bohdan, jest cyrulikiem w jego oddziale. Był to człowiek dziwny, wiecznie nieobecny, jednak Iwan nie znał lepszego medyka. Nie była to jedyna osoba w jego namiocie. Krank i Tempeck, czemu gdy leże prawie nagi nie wita mnie piękna kobieta tylko ci dwaj?- Odejdź, cyruliku. Musimy porozmawiać z pułkownikiem.- Bohdan wysłuchał rozkazu Kranka.
- Łatwo dałeś się pokonać i straciłeś swego cennego jeńca.
- A czy to nie twoi wojownicy pełnili wtedy warte, pułkowniku Tempeck? Napastnicy dość szybko przedostali się do wnętrza obozu, z niewielką trudnością.
- Ty parszywy…!
- NEMROK KA VARROK!- Krzyknął władczo Krank- Tempeck, uszanuj decyzje swoich wodzów, Iwan dzierży ten sam tytuł co ty, więc traktuj go z należytym szacunkiem. A ty Iwan… Dzięki sile wzniosłeś się ponad swoich słabych braci, nie pozwól aby twoja arogancja odebrała ci twoją rangę. A teraz przejdźmy do istotnych spraw, mam dla ciebie zadanie.
- Tak jest wodzu, za godzinę mogę wyruszyć na poszukiwania dziewki.
- Nie. Nie pozwolę aby moi żołnierze uganiali się za podczas wojny za jedną samicą.
- Ale bez niej nie znajdziemy…
- Powiedziałem nie. Znajdziemy to gniazdo szczurów sami, nawet jeżeli będziemy musieli wykarczować każde drzewo na tym padole. Obecnie jednak umacniamy naszą pozycję na wybrzeżu.
- Tak jest, a jakie ja mam zadanie?
- Pułkowniku Tempeck, mów.
- Tak jest. Moi zwiadowcy przynieśli nowe wieści z północy. Przypuszczaliśmy, że te lodowe szczyty są zamieszkane jedynie przez nielicznych górali, lecz mamy powody przypuszczać, że jest inaczej. Zwiad odnotował ostatnio zwiększoną aktywność ruchów nieznanych, uzbrojonych jeźdźców. Zwiadowcy podeszli wystarczająco blisko by potwierdzić, że to wojskowe patrole. Domyślasz się chyba, jakie może to stanowić komplikacje dla wyprawy?
- Wystarczy Tempeck.- Krank przerwał pułkownikowi.- Północ jest zamieszkana przez cywilizacje, która posiada armie. Wiedzą oni o nas, a my nie wiemy o nich prawie nic. Nie jest to nasz początkowy cel, Umbalesh nie otrzymał wskazówek od naszego pana, ale nie zamierzam ryzykować powodzenia wyprawy. Wyruszysz na północ z poselstwem, prędzej czy później musisz znaleźć miasto lub fortece. Chce wiedzieć czy zamierzają stwarzać problemy, jeżeli tak, to gorzko pożałują. Wyruszasz o świcie, przygotuj się dobrze.- Krank wyszedł z namiotu. Tempeck podszedł do Iwana i wbił przy nim niewielki sztandar z herbem orkowego wodza.
- I lepiej nie spartacz tego zadania, pośle.
Iwan wstał i rozpoczął przygotowania, chciał się szybko uwinąć i położyć się wcześniej. Spojrzał na środek namiotu. Nikt nie pozbierał tych rozciętych więzów. Ciekawe co się stało z Sirią, biedna kobieta. Chociaż mogła trafić lepiej, niż orkowy areszt. Cóż, chyba się już więcej nie spotkamy. Iwan dokończył przygotowania.
Wstał wcześniej niż planował, ale nie miał na co czekać. Podszedł do swego konia, czarny ogier zarżał ciho.
-Spokojnie, staruszku. Czeka nas długa droga na zimnie.- Koń zarżał znowu, zawsze gdy jego pan mówił tym tonem, podróż nigdy nie była przyjemna.- Też wolałbym wrócić na nasze stepy, ale to nie nasz wybór. No, głupie bydle, czas ruszać.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
- Nas, tak powiedziałem, czyżbyś nie dosłyszała? - odparł grajek, beztrosko podnosząc czaszkę jednego z pobliskich szkieletów i spoglądając jej w oczodoły. Przez chwilę spokojną taflę jego oczu zmąciło coś na kształt nostalgii - Tak, tak, Okaridrom był kiedyś żywszym miejscem, dosłownie - stworek uśmiechnął się słysząc własną grę słów - W zasadzie nie pamiętam, kiedy to było. Dawno nikt nie wzywał naszego imienia, a łatwo wtedy stracić poczucie czasu.
Jeleń rzucił czaszkę niedbale za siebie, w echu kości odbijającej się od posadzki słychać było rubaszny śmiech biesiadnika, stopniowo przechodzący w suchy rechot stworzeń odwiedzających śmiertelnych w koszmarach. Dreszcze na ciele Sirii i niepokój na twarzy, których przysporzyło jej to zjawisko, zostały przez istotkę zignorowane.
- Zostały wspomnienia, piękne i złote, o czasie gdy naszymi darami było wino i śpiew - powiedział poważniej, niż można by go podejrzewać po wyglądzie, z oczami rozświetlonymi przeszłym, lecz zapamiętanym, szczęściem - Ja dalej gram, może słyszałaś? To z muzyką przyszedłem ci pomóc, to z muzyką poszedłem do kochanków, gdy radowali się sobą wśród leśnej głuszy. Powiedz... lubisz muzykę? - jelonek patrzył wyczekująco na kapłankę. Nietrudno zgadnąć, że podjął wyjątkowo dla siebie ważny temat.
* * *
- Stek przechwałek, duma pusta, Tako mówią orcze usta. Ten się zwał, Sybarh Maal - zaskrzeczało coś nad zgromadzonymi bogami. Nieproszony i nieoczekiwany, skrył się wśród gałęzi wiekowych drzew, słuchając i wspominając. Pierwszy głód został uciszony, teraz była pora na zmianę pozycji.
Wśród szelestu liści i purpurowej szaty, sprowadzając ze sobą odległe jęki, słodki zapach rozkładu i atmosferę przygnębienia, na polanę sfrunął nowy gość, pokraczny i człekokształtny, swe korzenie musiał brać od skrzydlatego padlinożercy krain wschodu, sępa. Nietrudno było go uznać za odpychającego, o czym zdawał się dobrze wiedzieć, obserwując zgromadzonych ślepiami osadzonymi w, dyndającej na wygiętej szyi, ptasiej czaszce.
- Gdzie bogów narada, Tam znajdzie się zwada, Gdzie bogów narada, Cisza nie zapada. Choć zapomnieli śmiertelni Co znaczy słowo 'wierni', To i my się pojawim, Uszu pilnie nadstawim. Bo zapomniało o nas boskie rodzeństwo, Zlekceważyli pokrewieństwo...
Pokonując kolejne kilometry podziwiałem piękno puszczy, upajałem się śpiewem ptaków, ich odą skomponowaną na cześć budzącego się dnia. Panująca tu wiosna zachwyciła mnie swym pięknem. Drobny rudzik przysiadł na moim ramieniu, Arosala zdziwiła ufność tej istoty. Zerkał na mnie ukradkiem obserwując zajście. Pogładziłem siwą główkę ptaszka, ten zakwilił cichutko
„Co widziałeś?” istota bez oporu ujawniła mi zgromadzone informacje. Nie napotkała na swej drodze mych synów, ale uprzedziła o istnieniu bardzo niebezpiecznego bytu, istoty której należy za wszelką cenę unikać. Stanęliśmy, Arosal za pilną potrzeba udał się w stronę zarośli. Rudzik pobył ze mną chwilę po czym odleciał, drobna główka schyliła się przede mną a skrzydełka rozpostarły w wytwornym geście, istotka wiedział kim jestem…
Usłyszałem szybkie kroki towarzysza, niespodziewanie wybiegł z gąszczu.
- Chodź za mną, musisz to zobaczyć! – rzekł nerwowo
Zsiadłam z konia i udałem się za nim, mijając krzewy jeżyn dostrzegłem coś czego zupełnie się niespodziewałem. W tej gęstwinie skryte było miasto w dodatku należało ono do ludzi
- To niemożliwe… - mruknąłem
Podbiegłem w stronę masywnego dębu, jego sękaty pień ułatwił mi zadanie, wspiąłem się jak najwyżej by wybadać okolicę.
Ludzie zawsze mnie zadziwiali, ich rasa była taka nieprzewidywalna, chaotyczna, zdolna do wielkich zrywów i poświęceń niekiedy graniczących z absurdem. Różnili się od nas. Moi synowie długo dumali nad każdym swym krokiem, trwali w ukryciu, pośród gór północy, skryci w lodowych trzewiach starożytnego lodowca, to co miało się wkrótce wydarzyć było owocem czegoś co dojrzewało przez stulecia, wszystko zależało od jednej osoby, królowej Adell.
Niespodziewanie ozwał się jakiś wysoki ton, po niedługiej chwili odpowiedział mu kolejny nieco niższy.
- To nasi!- krzyknął Arosal
Zeskoczyłem z gałęzi dębu. Pobiegliśmy w stronę koni. Wyłaniając się z zarośli wpadłem prosto na jedną z mych cór. Czarna skórzana zbroja idealnie przylegała do jej bladego ciała, srebrzysty włos opadał do samego pasa w dłoniach dzierżyła połyskliwą szablę.
- Kto Was przysłał?! – zapytała nerwowo odsuwając się energicznie
- Przybywamy na polecenie królowej Adell, czekamy na wasz raport, mamy też dla was nowe rozkazy
- Macie królewski glejt?
- Oczywiście – rzekłem sięgając do skórzanej sakiewki przytwierdzonej do mego pasa
- Rozdzieliliśmy się, część z nas udała się w stronę wschodu… - zaczęła mówić, lecz po chwili przerwała, z pomiędzy zarośli wyjrzał kolejny Tharysianin
- Kim oni są? – zapytał czarnowłosy wojownik
- To posłańcy Adell, mają nowe rozkazy – odparła
- Nareszcie… orkowie są tuż, tuż, czemu to tak długo trwało?! – rzucił w moją stronę.
- Oto samo moglibyśmy zapytać i was…– mruknął Arosal
- Nie mogliśmy podesłać gońca, wszyscy wojownicy są nam potrzebni tu na miejscu. Kilku ludzi zauważyło nasz obóz, trzeba było ich zabić, inaczej narobili by niepotrzebnego hałasu – rzekła srebrnowłosa.
- Rozumiem… zaprowadźcie nas do obozu, chcemy rozmawiać z Ashą
- Zaczekaj – wtrącił Arosal – widzieliście to miasto?- zapytał
- Tak, mamy je cały czas na oku
- Mocno ryzykujecie… – mruknąłem
- Wiecie co planuje królowa? – zapytał Arosal
- Jeszcze nie, ale myślę że list, który macie nam przekazać ujawni jej cel – wtrącił czarnowłosy wojownik.
- Chodźmy stąd, znajdujemy się zbyt blisko ludzkich zabudowań, ktoś może nas obserwować - przerwała srebrnowłosa.
Wszyscy się z tym zgodziliśmy. Bez słowa podążyliśmy w dalszą drogę prowadząc obok siebie konie. Zeszliśmy ze ścieżki, przyszło nam przedzierać się przez gęstą puszczę. Nasi nowi towarzysze zachowywali ostrożność nasłuchując i rozglądając się bacznie wiedli nas w samo serce lasu.
(za jakość tej edycji przepraszam, mam kiepski dzień... )
Ostatnio zmieniony przez Arosal 2012-02-02, 22:29, w całości zmieniany 1 raz
Nirsel uśmiechnęła się lekko, widząc gierkę Triady, pokręciła głową nad szaleńczą odpowiedzią szalonego gościa, Sybarh Maala, jeśli wierzyć sępowi. Pojawienie się sępa wywołało u niej zaskoczenie, ale też jakieś odległe wspomnienia, które dawno pogrzebała jako mało istotne. Już miała zareagować, gdy na skraju świadomości pojawił się cichy głosik. Wsłuchała się w niego, zdziwiona bardziej niż na widok ptasiego boga.
- Wybaczcie mi proszę, ale wzywają mnie sprawy nie cierpiące zwłoki. - Rzuciła i nie przejmując się reakcjami bogów oddaliła się. Wiedziała, że będą niezadowoleni, ale byli tak samo wolni jak ona. Wiedziała, że nie pozwolą najeźdźcy swobodnie niszczyć ich świata, mogła więc zostawić sprawy w ich rękach. W razie czego Triada wiedziała, jak się z nią skontaktować, bez względu na odległość. Udała się do świątyni, przykazując sługom, aby nie wpuszczali nikogo do jej komnat, po czym pogrążyła się w transie.
Pani? Czy to ty? Ja... Tak dawno nie odwiedzałaś nas we śnie... Dlaczego teraz? Czyżby nasze modlitwy dotarły do ciebie? Tak, oczywiście, już przechodzę do rzeczy. Nasza wyspa zaczyna umierać. Drzewa usychają, ptaki uciekają, zwierzęta naziemne marnieją i padają. Zaczyna brakować pożywienia dla nas i sokołów i nie wiemy, co się dzieje. Wiem, że nigdy nie ingerowałaś w nasze życie, ale tym razem błagamy cię o pomoc. Jeśli nic nie zrobisz, zginiemy. Co mamy zrobić? Ale... 3 dni? Tak jest, stanie się zgodnie z Twoją wolą, Pani. Przekażę rozkaz pozostałym.
***
Czy lubię muzykę? - Powtórzyła Siria ostrożnym tonem. Wiedziała, że w tym pytaniu kryje się coś, czego nie była w stanie pojąć. - Oczywiście że lubię, choć nie wiem czy mówimy o tej samej muzyce. Dla mnie muzyka oznacza pokój duszy, odpoczynek, lub poruszenie serc ludzkich do pięknych odczuć miłości, szczęścia, bezpieczeństwa. Czym dla Ciebie jest muzyka?
***
Krótki gest Kirana rozdzielił grupę na dwie części, z których jedna skierowała się na prawo, druga na lewo. W pełnej gotowości bojowej okrążali obóz wroga, gotowi uderzyć na sygnał dowódcy.
- Jesteś pewien że to wrogowie? - cichy szept za jego plecami należał do Mirelle, jego zastępcy.
- Tak. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Ostrzeżono nas przed najeźdźcami, a kim innym mogą być te białe stwory?
- Wyglądają na ludzi, może uciekają przed najeźdźcami?
- Królowa wyraziła się jasno, nie możemy zaniechać ostrożności. Pojmiemy ich żywcem, jeśli są niewinni, nie stanie im się żadna krzywda. Jeśli będą walczyć, to najwyraźniej nie byli pokojowo nastawieni. Równie dobrze mogą być awangardą wojska.
Krótki ptasi gwizd powiadomił o gotowości reszty oddziałów i uciął wszelkie rozmowy. Kiran podkradł się ostrożnie na skraj polany, szacując siły obrońców i wyczekując optymalnego momentu do ataku. Syknął niezadowolony, widząc że liczba obrońców wzrosła, nadal jednak była trzykrotnie mniejsza od jego sił. Ostrym gwizdem wydał swoim oddziałom sygnał do ataku.
***
Nirsel ostrożnie wybudziła się z transu, nieco rozbita informacjami, jakie otrzymała. Po raz setny przeliczyła w myślach tysiąclecia, wieki, dekady i lata, wynik uparcie wychodził ten sam. Czemu teraz? Jak mogła zapomnieć o swoich ukochanych dzieciach z powodu wojny, zagrażającej jej poddanym? Słysząc ciche pukanie wzdrygnęła się, pozwoliła jednak wejść służącemu. Zgodnie z prośbą królowej, przekazaną jego ustami, udała się do królewskich komnat.
Drzwi otworzyły się, ukazując jej królową i jej doradców.
- Co ona tu robi? - Najwyższa kapłanka nie potrafiła ukryć niezadowolenia, ale też niepokoju.
- Jest tu na moje życzenie. Ma prawo poznać sytuację. Kilka dni temu odkryto w okolicy zamku obóz dziwnej rasy. W związku ze zwiększonym zagrożeniem, postanowiliśmy pojmać nieznajomych, nie czyniąc im jednak krzywdy. Zamysł ten w większości zrealizowaliśmy, w tej chwili są oni odprowadzani do lochów. W przesłuchaniu towarzyszyć mi będzie dowódca straży, arcykapłanka, oraz kapłanka Nirsel, jeśli wyrazi taką chęć.
Nirsel skinęła tylko głową, wypadało żeby przed wyjazdem sprawdziła, czy nowo pojmani należą do poddanych szalonego boga. Ruszyła za królową ze skromnie opuszczoną głową, była to jednak parodia poddańczości, skończył się czas masek.
Więźniowie stanowili niesamowity widok, zaś ich konie, prowadzone do królewskich stajni, w pełni zasługiwały na szacunek, jakim je obdarzono. Głowy unosiły dumnie, gęsta sierść lśniła w słońcu, a kroki świadczyły o sile i szybkości. Sami wojownicy, choć rozbrojeni, prowadzeni byli bez gwałtowności, szli więc dumnie, a w ich dziwnych, srebrzystych oczach nie błyszczała nawet iskierka strachu. Ruchy zdradzały wprawnych wojowników, a blada skóra odcinała się wyraźnie od ciemnej karnacji pilnujących ich żołnierzy. Przyglądała się każdemu po kolei, aż jej wzrok napotkał mężczyznę w czarnym płaszczu i zbroi. Zmroził ją jego widok, była tak zajęta swoimi problemami, że nie wyczuła boga wprowadzonego do jej świętego miasta! Na swoją obronę miała jedynie to, że był to bóg nowowcielony, nie przyzwyczajony do ciała i tłumiący swoją moc do minimum. Już miała schować się, gdy oczy nieznajomego zwróciły się na nią. Czarne źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy ujrzał równą sobie...
Zaśmiała się chrapliwie na słowa Sybarh Maala, czując w nich jednocześnie przekonanie i pustkę, prawdę i fałsz, obietnicę i groźbę. Oraz prostacką obelgę.
- Ty nas pouczasz? - skłoniła głowę i zamknęła oczy, wiedząc, że bogini ich opuszcza. - Nie zamierzam na nikogo marnować swojej mocy, dopóki nie dostrzegę w tym wyraźnego celu. - Na jej wargach wykwitł szyderczy uśmiech. - Twoje słowa znaczą dla mnie dokładnie tyle, co nic. Jednakże przyznam, wyborny żart!
Triada rozplotła ręce, a następnie złączyła delikatnie opuszki palców obu dłoni, przyjmując momentalnie niematerialną i, co najważniejsze, niewyczuwalną dla śmiertelnych postać. Dało się słyszeć przez chwilę złośliwy, ale i melodyjny chichot.
Zapamiętaj, nigdy więcej nie wchodź mi w drogę.
Przełamując bariery miejsca i czasu, nim minęło mgnienie oka, znalazła się w pierwszym z interesujących ją miejsc. Obserwowała uważnie rozwój wydarzeń, śledząc każdy ruch dziwnych stworzeń, dookoła których niemal wyczuwało się chłód. Wiedziała, że bogowie wyczują ją, ale nie przywiązywała do tego większej wagi. Była to, jak mawiali śmiertelni, "wiekopomna chwila", którą brzydko byłoby przerywać, demaskując przed istotami niższymi obecność bogini, która wyglądała aktualnie, wedle własnego kaprysu, nieco jak dzikuska.
Triada stała więc, milcząc, czuwając zarazem, gotowa pojawić się, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Nic nie rozumiesz, jest jedna muzyka. Ta, która pochodzi od O i jest wszędzie - odrzekło stworzonko mentorskim tonem, tak bardzo kontrastującym ze swym wyglądem, że jedyną dobrą reakcją zdawał się być serdeczny uśmiech. - Posłuchaj tego.
Vi-Kari uniósł fletnię do ust, a powietrze zafalowało rozkosznie pod wpływem dosłownie boskiej melodii. Każda nuta świadczyła o sobie samej i wszystkich zarazem, każda chciała pokazać coś innego. Pomieszczenie zawirowało przed oczami kapłanki, świetlne smugi zstąpiły na ziemię i przybrały postać żywych istot wszelkiej maści, zbudowanych to z jednej, to z wielu barw, wszystkich dziwnie żywych, wszystkich podejrzanie znajomych.
Muzyka niosła ze sobą wszystko, upijała śmiertelniczkę wspaniałością życia, tą zapomnianą i nieokiełznaną. Radość grała w berka ze smutkiem, ukojenie przegrywało na rękę z niepokojem, miłość uwodziła zdrowy rozsądek... nieprzeliczone ilości doznań, tych znanych oraz takich, dla których żaden język nie miał nazwy, uderzały falami w Sirię, nie dając chwili wytchnienia.
Nie wiedziała ile to trwało, ale urwało się akurat wtedy, gdy miała już tracić świadomość. Nie widząc nic prócz wielobarwnej mgły osunęła się na kolana, by usłyszeć jeszcze głos słodko-niepokojącej istoty:
- Byłaś świetną słuchaczką.
Przekaż tej, która jest na szczycie choć znajduje się na dole: "Gospodarz wraca by wydać nową ucztę, a ci, których posłałaś do lasu i tam straciłaś, są pierwszymi gośćmi."
Nie lękaj się, Sirio, ty też będziesz zaproszona.
Będę tęsknił, do zobaczenia.
* * *
Vi pojawił się na chwilę przed świątynią w ukrytym mieście, ułożył delikatnie nieprzytomną kapłankę na posadzce, po czym rozpłynął się w świetle słońca.
Nie był pewien, czy pozostał niezauważony, nie miało to jednak wielkiego znaczenia. Chyba.
Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2012-02-07, 10:32
Widząc, że został sam, tylko machnął ręką, zniecierpliwiony.
- Sybarh Maal, tak? Jak dobrze pójdzie, to może zapamiętam imię - Mruknął, znikając w oplatającej go gęstwinie gałęzi i koron drzew. - O ile wcześniej nie zabije Cię Triada ze swoimi poddanymi, ja to zrobię, jeżeli ośmielisz się demolować to dzieło sztuki. A jeżeli taki kretyn jak ty cudem ma jakiegokolwiek wyznawcę, przekaż mu to samo. W ich przypadku, nie będę się patyczkował - Nim bóg najeźdźców zdążył zareagować, leśnego artysty już tam nie było. Wolał oddać się ważniejszym sprawom niż pogawędki z tym imbecylem. Porządkowanie Lasu zdawało się być całkiem ciekawą odmianą.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
- Nasi rozmówcy się rozeszli, słusznie. Ja również nie dostrzegam potrzeby przedłużania tego wiecu. Znam już każdego bożka nawiedzającego ten las, poza tobą, wierszokleto. Wiem również, że to twoje kukiełki włamały się do obozu orków. Mów kim jesteś i do czego dążysz, jaki cel może mieć wyższa istota w porywaniu ludzkiej kobiety?
***
- Ładny obóz, szkoda tylko że opustoszały.- Iwan przechodził pomiędzy namiotami, tracąc nadzieje, że znajdzie w nich cokolwiek przydatnego.- No trudno druhu, myślałem, że nasza wycieczka będzie krótsza i znajdziemy tu kogoś z gór.- Rzekł do swego wierzchowca.- Trzeba samemu szukać drogi, więc… Zaraz, świeże ślady. Siła ludu i parę koni. Tylko że całkiem nam nie po drodze ku górom. Poselska droga tam wodza wola, ale przecie nie mogą daleko. Tylko jak zareagują na mój widok? Jak Bóg nie wyda do to wróg nie zje, jedziem po śladach. Kto wie, może będą przyjaźni.
- A mówili chłopaki, że tu pusto. Pusto! U nich w gaciach pusto. A tu proszę, miasto jak się patrzy. Już ja pokaże tym ciurom co to znaczy rozpoznanie okolicy. Hmm… może jednak lepiej, że orki nie wiedzą. Sytuacja ostatnio się pomieszała, poczekam na pismo od Hurita i guślarzy. A poza tym, ja teraz poseł, nie zwiadowca, nie moja robota wroga szukać. Lepiej nie pozostawać w pobliżu, chyba mnie jeszcze nie wykryli.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum