- Nirsel! Nirsel! - Głos odbijał się od ścian, wypełniając echem zakamarki świątyni. Główną nawą szła w jej stronę młoda kapłanka, wyraźnie przejęta rolą posłańca, jaką ją obdarzono. - Główna kapłanka cię wzywa! Pospiesz się! Dekoracje mogą poczekać!
Nirsel potrząsnęła głową, zrzucając z twarzy niesforne kosmyki. Jakby nigdy nic upięła girlandę kwiatów, przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu, po czym zwróciła swoją uwagę na dziewczynę. - Kisana, dobrze pamiętam? Nie powinnaś tak krzyczeć, niektórzy przychodzą tutaj się modlić - Zganiła adeptkę delikatnie. Trudno było się nie uśmiechnąć, widząc jak kapłanka rumieni się zawstydzona i rozgląda dookoła, jakby szukając ucieczki przed zemstą wiernych, którym przeszkodziła w kontakcie z bóstwem. - Spokojnie, już idę.
Ruszyła przodem, a Kisana dreptała za nią, z trudem dotrzymując jej tempa. Powinna zwolnić, dziewczyna truchtająca za nią stanowiła niezbyt poważny widok, nie mogła jednak się do tego zmusić. Mimo upływu lat nadal delektowała się tym ciałem, silnym, pełnym gracji nawet w pośpiechu. Jego płynny ruch wciąż sprawiał jej przyjemność. Kiedy otworzyły się przed nią drzwi gabinetu arcykapłanki, niemal żałowała, że dotarła już na miejsce. Kisana została za drzwiami, które zamknęły się za nią, pozostawiając ją sam na sam z wiekową kobietą.
- Witaj, kapłanko Nirsel - Przemówiła arcykapłanka cichym, starczym głosem, nie dając jej czasu na powitanie - Powiem krótko, bez ozdobników. Chcę żebyś to ty poprowadziła tegoroczne święto dziękczynne. Masz dzień na przygotowanie się. Mam nadzieję że zdążysz.
- Ale... czy nie jestem na to za młoda?
- Nie tobie o tym decydować. Więksi od ciebie tak ustanowili - W głosie zabrzmiała nutka rozdrażnienia. Nirsel ukłoniła się, żeby wyrazić tym zgodę, ale także żeby ukryć ironiczny uśmieszek. Najwyższa kapłanka nigdy jej nie lubiła, nie mogła jednak sprzeciwić się woli matriarchini. A wolą tejże było wyniesienie Nirsel najwyżej jak się da, jak najszybciej Nie było nic dziwnego w postawie matriarchini. Kobieta wyczuwała w niej boski charakter, nie mogła jednak działać otwarcie, gdyż podważyłoby to autorytet arcykapłanki. Arcykapłanka natomiast... delikatnie rzecz ujmując nie była zbyt otwarta na nadprzyrodzone wpływy. Urząd piastowała dzięki wrodzonemu sprytowi, a młoda, popularna kapłanka mogła jej tylko zaszkodzić. Skąd mogła wiedzieć, że to właśnie ta kapłanka jest ucieleśnieniem bytu, do którego każdego dnia wznosiła modły? Niestety nikt poza Nirsel nie był świadomy ironii tej sytuacji.
Czemu nie zrobiła nic, żeby to zmienić? A po co? Przez dziesiątki, setki lat budowała społeczeństwo zdolne funkcjonować samodzielnie, bez jej pomocy. Co to za sztuka ustalić zasady, a potem co chwila w nie ingerować, łatając dziury, których się nie zauważyło? Ona stworzyła naród o spójnych zasadach, który rósł w siłę i w krótkim czasie przestał potrzebować ingerencji nadprzyrodzonych. Była jednak dumna ze swoich dzieci, gdyż nie zapomnieli o swojej bogini, nadal oddając jej cześć i przyzywając ją, nie z musu czy tradycji, ale z szacunku i miłości. Sama przestała się im objawiać. Utaiła swą moc w śmiertelnym ciele, skąd mogła obserwować i brać udział w ich życiu, nie osiągając niczego, na co sobie nie zasłużyła. Za parę lat po raz kolejny przejmie funkcję arcykapłanki, a potem matriarchini, w tej chwili była jednak na to za młoda. Taka była główna wada korzystania ze śmiertelnego ciała - długo rosło - i systemu matriarchalnego - tylko dojrzałe kobiety mogły przejąć władzę. Lecz jej się nie spieszyło, miała czas. I możliwość działania za kurtyną zdarzeń.
Kary rumak z wysiłku toczył pianę z pyska, resztkami sił łapał w nozdrza chłód nocnego powietrza, mknąc przez okryte płaszczem nocy pola. Księżyc przyprószył srebrem tańczące na wietrze kłosy i tylko stukot końskich kopyt był w stanie zakłócić zaległą tu ciszę... Jakiś biały kształt oderwał się od linii drzew, doganiając galopującego jeźdźca.
Niemal zrównali się, lodowate spojrzenie intruza utkwiło w rozpalonych źrenicach uciekającego człowieka.
- Giń, diable! – ryknął przerażony uciekinier nim wymierzył w ścigającego ostrze miecza. Trzewia nocy skrywały jednak coś jeszcze, coś, co w mgnieniu oka ukazało swe śmiertelnie niebezpieczne oblicze. Za plecami prześladowcy siedziała bowiem kobieta, zaczajona na grzbiecie siwego rumaka, uczepiona kurczowo ramion towarzysza.
Niespodziewanie wyskoczyła, by w locie wykonać śmiertelny manewr. Czarny płaszcz odsłonił tysiące sztyletów, pod wpływem gwałtownego piruetu ostrza zawirowały dookoła smukłej sylwetki... krople krwi pokryły srebro traw. Jeździec runął na ziemię, koń z pustym siodłem pomknął dalej. Biała dama opadła, na nowo okrywając się płaszczem nocy, a wszystko to podczas jednego skoku. Ukryta pod opaską twarz ujawniała tylko biel włosów i błękit źrenic, skrawek bladej cery raził przeszywającym chłodem.
Mieszkańcy północy wtargnęli do południowych ziem, lecz tylko milcząca noc była światkiem ich wielkiego nadejścia.
***
Cichy szmer ściekającej po ścianach wody wypełniał wnętrze podniebnej kaplicy, smukła postać odziana w zwiewne, niemal przejrzyste szaty barwy atramentu stała oparta o białą kolumnę. Spoglądając na rozciągający się przed nią pejzaż skutych lodem szczytów Khainar, pogrążyła się w głębokiej zadumie…
Ojczyzna potomków Iriona była taka spokojna… majaczące w oddali, wykute w skałach budowle miasta, wtulone w majestat gór komponowały obraz o którym zwykły śmiertelnik mógł jedynie marzyć.
Długo można by tak trwać, dumać o nieuchwytnym, lecz czasu było coraz mniej. Pan wydał rozkaz, nadszedł czas by ziściła się jego wola.
Powłóczyste szaty ciągnęły się w ślad za nią, jej piękne oblicze zwróciło się w stronę wnętrza kaplicy. Wykuty w lodzie pomnik bożka zerkał nań tajemniczo, biała dama wyczuwała jego obecność, nigdy jeszcze nie był tak blisko.
Czarne niczym heban włosy dziewczyny opadały do pasa, ich piękne fale dopełniały cudu oblicza.
Arcykapłana była najdoskonalszą przedstawicielką swego ludu, mawiano że uroda jej pochodziła od samego Irona.
Błękitny płomień rzucał blade światło na wnętrze komnaty.
Kobieta wyciągnęła przed siebie dłoń, blade wargi skurczyły się by uwolnić stróżkę srebrnej nici. Drobna mgiełka osiadła na smukłym palcu tworząc postać motyla. Ukształtowana tak istotka zwróciła w stronę wyjścia…
Młode chłopie pojawiło się w blasku płomienia gnąc się w zgrabnym ukłonie…
Kapłanka zrozumiała, czas na raport z południa, Asha, córa królowej miała przekazać wieści o poczynaniach wysłanego tam oddziału.
Piękność zwróciła się w stronę bocznego przejścia, rzeźbione w skale schody, roziskrzone srebrem mrozu, wiodły ją w dół do dużo większej sali.
Wejście w którym pojawiła się jej postać zdobiły atramentowe pasma delikatnego materiału, przedstawiony był na nich emblemat Iriona, połyskliwa gwiazda o ośmiu ramionach. Rzeźbione w kamieniu reliefy tuliły się do ścian kolistej komnaty. Krągłe sklepienie zaś wieńczył świetlik przez który wdzierały się płatki śniegu, mroźne kruszyny spadały prosto do stojącej na środku czary.
- Witaj, Pani! – rozbrzmiało powitanie
- Arosal… - wydobyło się z ust kapłanki – Gdzie Asha? - zapytała
- Księżniczka nadal przebywa na południu… Pani, Królowa prosi byś przybyła do Khell-Emen
- Czegóż to chce ode mnie ma siostra? – zapytała nieco zjadliwym tonem
- Tego nie wiem…
- Przestań – prychnęła – wiem, że jesteś jej kochankiem, Eneo jeszcze nie ostygł, o ona już znalazła nową miłostkę…
Arosal milczał, blady uśmiech zagościła na jego białej twarzy. Srebro źrenic okolone czernią wyrażało niesmak wywołany niespodziewanym wybuchem kobiety.
- Precz… nie chcę cię widzieć! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Arosal, wykonał ledwo zauważalny ukłon po czym zniknął w ciemnościach przeciwnego korytarza.
"Tego nie wiem…" phi, myślisz, że jestem głupia? Ślepa? Marny będzie twój koniec rycerzyku królowej
***
Srebrny motyl dotarł już niemal do celu, lodowy kanion Khell-Emen zionął przed nim swą połyskującą przygasłym błękitem szczeliną, gigantyczne sople niczym sztylety zwrócone w dół, emanowały jakimś światłem, niektóre z nich zamieszkiwane były przez dziesiątki potomków Iriona. Drobne pasma nie zamarłej wody opadały w stronę przepaści dopełniając widoku. Widmowy książę długo leciał nim dotarł na dno kanionu wypełnione mieniącą się, czystą niczym łza wodą. Po jej niewzruszonej tafli poruszali się jeźdźcy. Ich białe wierzchowce unosiły się na jej powierzchni, nie zamaczając nawet kopyt. Taka była zdolność koni stworzonych przez Irona, przywarą ich było jednak to, że by ów dar wyzwolić potrzebny był nieustanny galop, nie wolno im było przestawać znajdując się na powierzchni wody.
Wykute w lodzie filary pięły się w górę, boczne korytarze wiodące głębiej pod ziemię kusiły błękitnym poblaskiem oświetlających je pochodni. Celem widmowej istoty nie był jednak żaden z nich, sunęła ona naprzód pędząc w stronę wyjścia. Smukły słup bladego światła pojawił się już przed nią sygnalizując bliskość bramy. Niespodziewanie lot jego zakończył się w dłoni która pojawiła się zupełnie z nikąd. Młodzi potomkowie Iriona usiłowali złapać płochliwego motyla, smugi białej mgiełki były jednak nieustępliwie, utraciły swój kształt by przecisnąć się pomiędzy palcami młodzika.
Srebrzysty znów mknął przed siebie, nieregularna linia smukłej bramy raziła bladym blaskiem, motyl minął ją by wylecieć na spotkanie z morzem. Połyskliwa jego tafla odbijała tańczące zorze, wyrósł też przed nim rzeźbiony w skale łuk. Surowość kamienia połączono z kunsztem artystów Iriona, zmysłowe pozy kobiet, ekstaza zdobiąca twarze mężczyzn i wierne oblicze Eryna, smoczego wierzchowca, wszystko to zastygłe w swym cudownym majestacie zdobiło nieregularny zarys konstrukcji, stanowiącej bramę stolicy… przejście do innego świata.
Cel widmowego pojawił się już na horyzoncie, iglica Ain Minareth zamajaczyła w oddali, pośród mgieł i skutych lodem szczytów.
Siedziba Yriss, dowódczyni podniebnych jeźdźców, rosła w oczach z każda chwilą. Wysokie okna jej krągłych sal zdobiły ją po sam strzelisty wierzchołek. W pobliżu widać było też szczyt Khellen-Ahn i grotę zionącą czarną czeluścią, to tam przebywał smok Eryn gdy Adell nie potrzebowała jego pomocy, ową jamę widać było i stąd, majaczącą w pobliżu wierzchołka strzelistej iglic.
Piękno gwieździstej nocy odbijało się w lustrzanej tafli morza, upstrzone szmaragdową wstęgą zórz niebo długo miało tak trwać, w swym błogim stanie, tutaj bowiem pory dnia zmieniały się rzadziej, a owa noc była tą najpiękniejszą…
Motyl był już na miejscu, wleciał przez wysokie okno do wnętrza wieży. Yriss, odziana w białe szaty, srebrnowłosa piękność zajęta była rozmową z młodym wojownikiem. Włochaty kaptur tak jak i reszta jego stroju sklecone były z wilczych skór, był łowcą, przyjmował zlecenie.
- Nareszcie… - rzuciła Yriss na widok motyla, zupełnie tracąc zainteresowanie swoim wcześniejszym rozmówcą.
- Ależ Pani… - jękną mężczyzna
- Możesz już odejść, wiesz co masz robić – mruknęła, biegnąc w stronę widmowego posłańca.
Istotka wydała cichy jęk następnie poczęła wykonywać energiczne manewry pisząc w powietrzu. Gasnące litery przekazywały treść wiadomości od Idrill. Yriss zrozumiała aż za dobrze.
- A więc to już… niemożliwe… nie jestem gotowa…
Piękność poczęła biec po spiralnych schodach na szczyt wieży. Jakaś siła zatrzęsła konstrukcja. Yriss ledwo zdążyła chwycić się ściany. Do wnętrza wpadło blade światło.
Na twarzy kobiety pojawił się obłędny uśmiech.
- Jesteś tu…
Krajobraz na zewnątrz zmienił się, niebo nakrył rozjarzony błyskawicami całun. Spokojne morze przypominało teraz kipiel, spienioną, wdzierającą się wszędzie bez opamiętania.
Kapłanka była już na szczycie, w srebrzystych puklach jej włosów igrał wiatr. Ona chciała go ujrzeć, za nic miała obłęd szalejących żywiołów. Liczyło się jedno… jego nadejście… oznajmił je już ryk smoków, gęsia skórka zagościła na jej cerze… Pierwsza spośród tysięcy srebrnych lanc rozcięła jarzący się nieboskłon. Krajobraz utracił swe barwy, jedynie biel i czerń znaczyły granice światów. Deszcz gwiazd, zwiastun boskich narodzin i zmian nastał nad krainą tańczących zórz.
Yriss wiedziała już jaką rolę powierzył jej Irion. Smukła dłoń kapłanki powędrowała w górę, biała szata niespodziewanie owiała jej twarz, poczuła dotyk... dotyk boga, niebiosa połączyły się ze śmiertelniczką by utworzyć przejście…
W jednej chwili wszystko zgasło, kapłanka wydała ostatnie tchnienie, trzy srebrne lance zakończyły swój lot. Nim upadła, kontem oka ujrzała jego zarys, okutą srebrem postać, krótkie lekko zjeżone włosy, rażące swym mrozem spojrzenie… gdzieś już widziała podobne…
Stąpający tu jedynie jako duch wreszcie zyskał ciało. Wypełniono warunek, teraz już król rzeźbiarzy, władca mrozu i zimy może ponownie ziścić swą wolę…
Nikt nie wiedział o jego zejściu, jedynie grupka kapłanek i wyjątkowo wrażliwe istoty mogły wyczuć obecność bożka. Miał on teraz poruszać się między swoimi dziećmi jako jeden z nich, sprawdzić je, ich wierność, wytrzymałość, w razie nieposłuszeństwa, srogo ukarać…
***
Mieszkańcy lodowego kanionu byli zaniepokojeni widowiskiem, rozszalałe morze wtargnęło do Khell-Emen, na szczęście nie trwało to długo.
Podziwiająca niezwykłą chwilę Idrill, wiedział co zaszło, była świadoma jego woli. On nie chce by zwracano na niego uwagę, będzie obserwował, w razie trwogi dopomoże lecz, nie będzie okazywał litości gdy jego zamysł zostanie obrócony w niwecz…
Ostatnio zmieniony przez Arosal 2012-01-08, 23:14, w całości zmieniany 38 razy
Wysoki Irck od najstarszych dziejów tego świata wznosi się dumnie ku niebu. Każdy śmiałek, który ośmielił się rzucić tej górze wyzwanie, został podeń pogrzebany. Gdyby ktoś dotarł jednak na szczyt, potwierdziłby opowieści orkowych szamanów o miejscu wiecznej burzy. Gdyby ta osoba mogła cokolwiek zobaczyć przez potężną ścianę deszczu, to jej wzrok powędrowałby zapewne do jednego, charakterystycznego miejsca. Na szczycie znajdowała się niewielka, kamienna platforma w kształcie koła. Jednak żadnemu śmiertelnikowi nie było dane dotrzeć do tego miejsca, ale nie tylko śmiertelni znajdują się na tym świecie.
Sybarh Maal, bóg burzy, w imię którego orkowie podbili już niejeden lud południa, siedział samotnie pośrodku platformy. Dużo czasu minęło, od kiedy zakazany mu został wstęp na niebiosa. Sybarh Maal stał się częścią tego świata, a świat stał się częścią niego. Pierwotny szał, który dla świata śmiertelników był koszmarem z najciemniejszych snów, teraz jest jedynie echem przeszłości, jednak pamięć bogów jest długa.
-Moi bracia ośmielają się przebywać na moim świecie. Jednak ta aura jest inna niż ta należąca do tych, którzy ośmielili się mnie uwięzić. To nieistotne. Samą swoją obecnością rzucacie mi wyzwanie, a Sybarh Maal nie odrzuca wyzwań. Nie ważne czyście jedni z moich ciemiężców, wasza zepsuta obecność przestanie kalać mój świat.
****
Umbalesh, wielki szaman orków przemierzał samotnie świątynne korytarze. Do nadejścia świtu pozostało jeszcze parę godzin, szaman postanowił pospacerować przez ten czas po murach świątyni. Zatrzymał się i popatrzył z góry na miasto Arkenaso.
Gdy 300 lat temu orkowie opuścili swe rdzenne ziemie i rozpoczęli podbój archipelagu Karieka, Arkenaso było jedynie przystanią dla rabusiów i piratów. Jednak od tego czasu wiele się zmieniło. Orkowie szybko dostrzegli potencjał tego miejsca. Rozbudowa miasta postępowała szybko, jednak pochłonęła życia wielu ludzkich niewolników. Dziś jest największym portem morza Jenbah, przebiegają przez nie wszystkie szlaki handlowe, które łączą archipelag z południowymi ziemiami. Jest ono również siedzibą najwyższego organu władzy orkowego mocarstwa, Najwyższej Rady. To właśnie budynek rady był celem Umbalesha.
Szaman zakończył przemyślenia i opuścił świątynie. Wartownicy, którzy pilnowali ulic nocą, okazywali mu należyty szacunek klękając przed nim. Szaman odpowiadał ledwie zauważalnym kiwnięciem głowy. Umbalesh wszedł do budynku rady. Okrągły budynek nie był zbyt pokaźnych rozmiarów. Sala, na której odbywało się posiedzenie rady, miała kształt półkola. Miejsca dla zgromadzonych stopniowa znajdowały się coraz niżej Na centralnym miejscu, znajdowała się kolista przestrzeń przeznaczona dla Wielkiego Triumwiratu, najważniejszych osób w radzie, które przewodziły zebraniu.
- Khrotok-Jhabart Grash-Varrag Umbalesh.- Powitał szamana jeden z orków należących do triumwiratu.- Jako wielki szaman masz prawo do zwołania rady, twój głos to głos naszego pana. Mów, czego od nas oczekuje.
Zebrani skierowali wzrok na szamana.
- Lata temu nasz pan, władca burzy, użyczył naszym ojcom swej mocy. Opuściliśmy naszą jałową, niegościnną ziemię i rozpoczęliśmy nasz zwycięski marsz. Nieśliśmy nasze sztandary naprzód, wciąż naprzód. Dziś pan wzywa nas do zapłaty. Mieszkańcy południa i ich Bożkowie napluli naszemu panu w twarz, mamy wymierzyć im zemstę. Raz jeszcze musimy podnieść nasze topory.
Słowa szamana wywołały niemały zamęt. Zgromadzeni zaczęli przekrzykiwać się nawzajem, jednak dało się słyszeć jedno słowo- WOJNA!
- NEMROK KA VARROK! Decyzja ta należy do triumwiratu, wiadomym jednak jest, że słowo pana jest rozkazem. Teraz wybierzemy wodza.- Sala ucichła, orkowie z triumwiratu szeptali między sobą. Po pewnym czasie dali sygnał zakończenia narady.- Decyzja została podjęta. Kampanie poprowadzą Krank, zdobywca Las Grabth, oraz szaman Umbalesh. Krank zaniesie śmierć naszym wrogom, a Umbalesh dopilnuje, aby nasz pan był zadowolony.
- Khrokgnar. Poprowadzę naszych wojowników.- Krank wstał z miejsca.- Mieszkańcy południa ugną się przed naszą siłą. Krew i honor!
- Rozpocznij przygotowania do wyprawy i zrób to dobrze. Nie otrzymasz wsparcia, przygotowanie dwóch kampani na tak daleki wypad jest zbyt kosztowne. Czasu mamy wystarczająco dużo, jednak nie wolno go nam marnować. Teraz się rozejdźcie. Posiedzenie ogłaszam za zamknięte.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Ostatnio zmieniony przez Waskos 2011-12-25, 12:29, w całości zmieniany 1 raz
Wielkie, ciemne jak antracyty i jednocześnie obojętne oczy śledziły ciemność, badając leśne runo, łebek ptaka obracał się to w jedną, to w drugą stronę, starając zlokalizować źródło szelestu - poruszające się energicznie na małych, miękkich łapkach.
Promień księżycowego światła zdradził mysz, zadrwił z gryzonia, budząc miedziany błysk na sierści zwierzątka, wskazując sowie, gdzie ukrywa się jej przyszła ofiara. Maleńka, momentalnie gasnąca iskra, będąca dla łowczyni sygnałem, że czas rozpocząć ostatni akt przedstawienia, punkt kulminacyjny polowania.
Gałąź nie wydała najcichszego dźwięku, gdy płomykówka wzbiła się w powietrze, lotki drapieżnika nie zdradziły jego położenia. Pęd chłodnej nocy przyjemnie obmywał lekkie, aerodynamiczne ciało zwierzęcia, blask księżyca igrał z płowo-kościaną barwą piór, nadając jej upiorny blask, wyraźnie odcinający od otoczenia na tle ciemnego lasu. Śmiertelne niebezpieczeństwo, szybujące na pięknych skrzydłach, zawisło nad nieświadomym niczego gryzoniem.
Krótki, urwany nagle pisk umierającego zwierzęcia przyprawił leżącą pośród paproci postać o rozkoszne drżenie ciała, zakończone ostrymi paznokciami dłonie zacisnęły się na postrzępionych, pierzastych liściach. Spomiędzy rozchylonych, pełnych warg wydobyło się ciche westchnienie, unoszące okrytą barwnym materiałem klatkę piersiową istoty. Błyszczące jak w gorączce, pozbawione białek oczy wbiły się w tarczę księżyca. Gorące powietrze powoli zostało wypuszczone z płuc. Do bólu pierwotne doznania opuściły ją, podniecenie, spowodowane polowaniem i śmiercią zbyt prędko znikało z gibkiego, rozpostartego na ziemi ciała.
Chichot niemal spłoszył sowę, posilająca się na drzewie samica nastroszyła pióra i wbiła czarne oczy w zbliżającą się powoli na smukłych, ale mocnych nogach postać. Ujrzawszy uśmiechniętą kobietę płomykówka uspokoiła się momentalnie, rozpoznając tę, którą znają wszystkie zwierzęta. Ujęła kark zdobyczy w dziób i rozpostarła majestatycznie skrzydła.
Kobieta, bo z pewnością na pierwszy rzut oka ją przypominała, wyciągnęła przedramię, aby spływająca pełnym gracji lotem z drzewa sowa miała gdzie przysiąść.
Zwierzę ufnie acz delikatnie zacisnęło pazury na złocistej skórze istoty, z cichym popiskiwaniem poddało się woli znacznie groźniejszego od siebie drapieżnika. Płomykówka, mimo tego, że jej mięśnie były napięte niczym struna i drżały w obawie przed obcym dotykiem, nie umknęła przed pachnącą przyjemnie i jednocześnie dziwnie dłonią, długie palce pieściły miękkie pióra na jej głowie. Z rozkoszą przymknęła powieki.
- Taka śliczna, taka krucha - spomiędzy uśmiechniętych delikatnie warg wydobyły się ciche słowa, wypowiedziane miękkim tonem, niemalże pieszczotliwym. Oczy, nie wiadomo czy bardziej ludzkie, czy zwierzęce, przeniosły się z uroczego łebka sowy na jej ofiarę. Parujące wnętrzności powoli stygły, wydobyte na nocne powietrze. Zmysłowe wargi skrzywiły się, gardząc porażką słabego gryzonia. - Przykre i żałosne, nic więcej.
"Cywilizacja" zawsze była wyświechtanym hasłem.
Dawniej życie było ciekawsze, śmiertelnicy bardziej zabawni, a bogowie nie pysznili się swoimi uporządkowanymi miasteczkami dla lalek, a mimo to wszystko było dobrze. Ale należy zmieniać w imię postępu.
Nie, żeby zmiana była czymś złym.
Po prostu "postęp" to kolejne kłamstwo.
A przynajmniej trudno w niego wierzyć, gdy właśnie oglądało się kilkunastoosobową jatkę w ciemnym zaułku "dobrze ułożonego" miasta.
Wychodzi na to, że typy spod ciemnej gwiazdy też nie lubią postępu.
Dziewięć tru... nie, chwila, któryś tam jęknął. Leży pod ścianą, trzymając się tego, co zostało z jego życia. Właściwie nieźle mu idzie, powinien wydobrzeć. Chociaż nie.
Symetria wymaga, żeby go też zabić.
* * *
Łotr jęknął. Ma wielkie szczęście, że nadal żyje. Teraz tylko chwilę odpocznie, zbierze nieco sił by móc się opatrzyć a potem...
- Małą smutna duszyczko - przerwał ciszę czyjś głos, na powrót przepełniając serce mężczyzny strachem. Ktoś tu był, a do tego...
- Pozwól, niech zatańczę ci radośnie - i owszem, zamglonymi oczyma dostrzec mógł ruch, bardzo szybki, rytmiczny, postać rozchlapywała nogami krew z kałuż dookoła. Nagle zasyczał metal.
- Nim odegnam twe smutki - z rozciętej szyi momentalnie bluznęła krew. Obraz masakry w ciemnym zaułku był kompletny, symetria zachowana. Przestępca zaś odprowadzony do zaświatów przy akompaniamencie sępich pokrzykiwań oraz dźwięków rwanego mięsa i łamanych kości.
Nirsel rozejrzała się z zadowoleniem dookoła, omiatając wzrokiem tłumy zgromadzone w świątyni. Wszyscy odświętnie ubrani, stłoczeni w wysłanych płatkami kwiatów nawach, z oczami błyszczącymi podnieceniem. Powietrze przenikał zapach kadzideł i kwiatów, oplatających kolumny. Kapłanka szła środkiem, długi tren, choć niesiony przez trójkę sług, i tak zagarniał płatki, zostawiając za nią wyraźny ślad. Gdy doszła do tronu na podwyższeniu, słudzy starannie udrapowali tren. Wokół zapadła niecierpliwa cisza, kiedy lud oczekiwał na rozpoczęcie ceremonii. Nirsel niespiesznie dała znak sługom, żeby zabrali woal, okrywający dotąd jej twarz i włosy. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Czas zacząć zabawę.
Na jej delikatny, niewidoczny z tłumu gest, pochodnie przygasły. W stłumionym nagle świetle jej włosy, podsycone odrobiną boskiej mocy, zdawały się świecić i żyć własnym życiem. Jej oczy stały się czarne jak węgle, otoczone tylko cieniuteńką ognistą obwódką. Gdy odezwała się, jej głos dźwięcznie poniósł się do najdalszych rzędów, a ludzie odruchowo skulili się przed jej majestatem.
Nirsel niespiesznie wygłosiła tradycyjną przemowę, po czym z satysfakcją ogłosiła początek zabawy. Stojący bliżej mogli cieszyć oczy ceremonialnymi walkami przed jej tronem, w których skazańcy, pokonując zawodowców, mieli szansę odzyskać wolność, a czasem i życie. Rozstawione na podwórzu stołu zaraz obległy tłumy, dla których podobne rarytasy na co dzień nie były dostępne. W zakamarkach ogrodu rozstawieni byli muzycy z różnymi instrumentami, tworząc niepowtarzalną kompozycję, z każdego miejsca słyszaną inaczej.
Po ukończeniu części oficjalnej, gdy pozbyła się wreszcie ceremonialnej szaty, Nirsel dołączyła do świętujących tłumów, odbierając gratulacje i wymieniając drobne uprzejmości. Była dumna ze swojego ludu, który całym sobą oddawał jej w tej chwili cześć, jej, Viradaine, stwórczyni i pierwszej nauczycielce ludzi z tego świata.
W miarę trwania święta języki i zachowania ludzi wyraźnie się rozluźniały. Choć od niej, kapłanki, trzymali się z daleka, widziała mowę ich ciał, słyszała myśli, ciągnące do spraw śmiertelnych. Korzystając z rozprężenia, wyślizgnęła się ze strefy dostępnej dla motłochu, przemykając cicho korytarzami świątyni. Gdy zamknęła za sobą drzwi komnaty, stara arcykapłanka poderwała się, zaskoczona.
- Co ty tu robisz? Jak śmiesz przychodzić bez wezwania, bez zapowiedzi?
- Mam ci co do przekazania, i proszę żebyś mnie wysłuchała - W głosie dziewczyny nie zagościł nawet ślad prośby, a ukłon był drwiącą parodią szacunku. Włosy Nirsel znów płonęły, tym razem wyraźnie, a rąbek ognia w oczach wyraźnie się poszerzył. Wargi odsłoniły błyszczące kły, gdy staruszka odruchowo oddała ukłon.
- Straże! - głos arcykapłanki, zaskoczonej własnym zachowaniem i tym, co widziała, drżał, był jednak głośny i wyraźny.
- Nie usłyszą cię, póki im na to nie pozwolę. Zresztą, nie są ci potrzebni. Chcę tylko przekazać ci wiadomość. Nadchodzą ciężkie czasy, których przebiegu i konsekwencji nikt nie jest w stanie przewidzieć. Przygotuj siebie i resztę kapłanów do walki, zarówno fizycznej jak i duchowej. Muszą poznać rytuały, ich moc ma zostać odblokowana i wzmocniona. Przygotuj amulety wzmacniające. I pamiętaj, nie rozmawiałyśmy, a Nirsel nadal jest zaledwie młodą, nadambitną kapłanką. Jasne?
- Kim... kim jesteś?
- Co to za czasy, żebym musiała opowiadać się własnej arcykapłance? - Zapytała, pozornie rozdrażniona, uśmiech jednak nie opuszczał jej twarzy. - Zrób o co prosiłam. Tak będzie po prostu lepiej.
Nirsel odwróciła się i wyszła, nie zważając na pytania wstrząśniętej kobiety. Wsłuchała się w myśli świętujących ludzi, kierując się do tych, które skupione były nie na bogini, ale na człowieku.
- Świątynia to nie miejsce na namiętności - Powiedziała z uśmiechem i jedynie lekką naganą w głosie. Dwójka ludzi odskoczyła od siebie, wyraźnie zawstydzona - Jestem pewna, że bogini wolałaby, żebyście przenieśli się gdzie indziej. Jeśli chcecie, zaprowadzę was do takiego miejsca - Odwróciła się, nie dając młodym wyboru. Pozwoliła im się ogarnąć, zanim poprowadziła do tylnego wyjścia ze świątyni. Udzieliła im dalszych wskazówek, pobłogosławiła i patrzyła, jak zostają wchłonięci przez ciemną ścianę lasu.
- Smacznego, moja droga, mały prezencik ode mnie. Tylko mi ich oddaj - Mruknęła z uśmiechem, kierując słowa do leśnej boginki.
Siria ocknęła się z trudem. Czuła, że się przemieszcza, jednak nie miała władzy w nogach. Podniosła wzrok, prowadzona była przez dwóch, rosłych mężczyzn. Początkowo chciała stawiać opór, ale zauważyła, że jej sytuacja wcale nie jest najgorsza. Widziała wysokich, potężnie zbudowanych przedstawicieli rasy, których znała jedynie z opowieści starych żeglarzy, widziała orków. Wielu mężczyzn z jej miasteczka zakuto w kajdany i wystawiono nagich w szeregu. Jeden z orków chwycił brutalnie pierwszego w kolejce i rzucił w przed siebie. Głowa nieszczęśnika upadła na niewysoki pień, przy którym stał drugi ork. Napastnik uniósł jedną ręką masywny topór. Siria odwróciła wzrok, wiedziała co się stanie. Ku jej zaskoczeniu, nie dołączyła do innych kobiet zamkniętych w klatkach, ją zabrano do dosyć dużego namiotu. Ludzie, którzy ją prowadzili, związali jej ręce wokół drewnianego pala pośrodku namiotu, a następnie wyszli. Siria usiadła i zaczęła analizować sytuacje. Nie znała mężczyzn, którzy ją związali, musieli więc przybyć z orkami. Najemnicy, paskudni zdrajcy własnej rasy. Jak to się mogło stać, dlaczego tak łatwo przedarli się przez naszą obronę. Czy inne miasta wiedzą o naszej sytuacji? Przecież wysłaliśmy kilku posłańców w pierwszym dniu ataku, musieli dostarczyć im wiadomość. Jej rozmyślenia zostały przerwane, jakiś człowiek wszedł do namiotu. Siria przyjrzała mu się dobrze, był wysoki, miał jasną cerę i czarne włosy sięgające karku, nosił też krótką, czarną brodę. Był mniej więcej w tym samym wieku co Siria, nie dawała mu więcej niż 30 lat. Różnił się od pozostałych najemników, był zadbany, nawet przystojny. Siria odrzuciła od siebie tę myśl. Ubrany był na czarno, z boku zwisała mu długa, krzywa szabla, a za pasem miał masywną, czarną buławę. Podszedł do niewielkiego stolika i zaczął przeglądać jakieś zwoje.
- Miło cię powitać, szkoda że musisz być w takim położeniu. Z pewnością rozumiesz, wojna.- Odezwał się mężczyzna z nutką ironii.- Miło jednak spotkać drugiego człowieka z którym warto porozmawiać.
- Gadaj ze swoimi sprzedajnymi towarzyszami, najemniku.- Siria włożyła w wypowiedź tyle pogardy ile tylko mogła.
- Z nimi? A co oni mogą mi powiedzieć, wole już słuchać końskiego pierdzenia. Z kolei ty Sirio jesteś kapłanką, z pewnością możesz powiedzieć mi coś ciekawego.- Siria była zszokowana. Skąd on mnie zna? – Co tak patrzysz, przecież już się widzieliśmy, prawda?
Kobieta przypomniała sobie jego twarz. Zjawił się w jej mieście na jakiś miesiąc przed atakiem orków. Udawał zabłąkanego, chorego wędrowca, prosił jedynie o nocleg i medyka. Nie zwracała na niego szczególnej uwagi, znikł po dwóch tygodniach. Siria zrozumiała też, dlaczego ich posłowie nie dostarczyli wiadomości innym miastom, ten siepacz ich zabił!- Morderca! Ty nędzny psie!
- Spokojnie, kapłankom nie wypada chyba tak się wyrażać. Chyba muszę się przedstawić, abyś już więcej mnie tak nie nazywała. Na imię mi Iwan, pochodzę z dalekich północnych stepów, jestem pułkownikiem armii orków pod wodzą wielkiego zdobywcy Kranka. Mówią na mnie „czarny pułkownik”. Słyszałaś? Pewnie nie. Mam chyba powody do dumy, żaden człowiek nie zaszedł tak daleko w armii orków.
- Jesteś dumny z służby u morderców i barbarzyńców? Zdradziłeś wszystkich ludzi!
- Zdradziłem? Nie.- Iwan porzucił żartobliwy ton.- Ja właśnie dbam o ludzką sprawę bardziej niż ktokolwiek inny. Nie patrz tak i posłuchaj wyjaśnień. Wiedz, że orkowie nie są krwiożerczymi bestiami za jakich ich uważasz, ich wiedza przewyższa wiedze każdego znanego mi ludzkiego królestwa. Widziałaś pewnie egzekucje, zwróć jednak uwagę, że byli to jedynie wojownicy i ci, którzy byli gotowi stawić opór. Nie zauważyłem żadnych gwałtów, żadne dziecko nie było wrzucone do studni, nie spalono niczyich domów. Ludzie są do tego zdolni. Orkowie nie zamierzają was wybić, chcą nad wami panować, a ich władza może być lepsza niż ludzka. Zanim orkowie podbili moją macierzystą ziemię każdy szlachcic był sam sobie panem, prawo stanowił ten, kto miał szable. Każdy, kto nie miał w sobie błękitnej krwi, zmuszony był do usługiwania magnatom. Tymczasem pod władzą orków nie ma czegoś takiego jak szlachta. Twoja pozycja zależy od twoich zdolności i czynów i choć awans jest cholernie trudny, jest możliwy. Wiem też, że ludzie zawsze znajdą miejsce na orkowych ziemiach, otóż orkowie, mimo całej wiedzy alchemicznej, astronomicznej i technicznej nie znają się na czymś co dla nas jest banalne, na rolnictwie. Ponieważ jednak orkowie nie pozwolą się niczemu zmarnować, zmuszeni są do zatrudniania ludzi. A gdy mamy ludzkich rolników, to następne zawody mnożyć się będą jak… no bardzo szybko.
- Jesteś indoktrynowany, naprawdę wierzysz w to wszystko? Tępemu osiłkowi można wybaczyć, jednak ty jesteś zgubiony.
- O, z pewnością orkowie nie są najsympatyczniejszymi towarzyszami do kielicha. Jednak życie wśród nich może okazać się dość wygodne, jeśli nauczysz się ich zasad. No, musze się zbierać. Krank czeka na raport, a do najcierpliwszych nie należy. Później porozmawiamy, a wtedy może ty opowiesz mi o swojej ziemi? A teraz żegnaj.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Powoli posuwałem się naprzód mijając kolejne metry podziemnego korytarza Khell-Emen, dziesiątki mych dzieci mijały mnie nie okazując najmniejszego zainteresowania… taki był mój zamysł, stałem się jednym z nich, przybrałem śmiertelną postać, by zaistnieć tu jako ktoś zupełnie inny, chciałem im dopomóc, to co działo się na południu było co najmniej niepokojące…
Bożek dotarł już niemal do celu, siedziba królowej Adell, zamajaczyła w oddali.
Irion, chciał przedstawić się jako wędrowiec z północy, zaoferować swoje usługi i zaciągnąć się do wojska by służyć jej królewskiej mości na granicy. Wielki był jego zachwyt gdy mijał liczne rzeźby kute w lodzie i reliefy tulące się do ścian kanionu. Jego potomkowie kochali ten rodzaj sztuki, byli perfekcyjni w obróbce twardego materiału dlatego też zarówno wytwory ich fantazji uwiecznione w kruszcu jak i broń, były niesamowicie kunsztowne. Zamiłowanie to widać było na każdym kroku. Srebro bogato zdobionych napierśników należących do wojowników strzegących podziemnego miasta tak pięknie komponowało się z czernią okalających ich szat oraz elementami wilczych skór. Wielu ich tu było, przejeżdżali konno po przepływającym przez środek Kell-Emen strumieniu, kopyta ich wierzchowców zostawiały ledwo zauważalny ślad w jego diamentowej tafli. Kanion po jednaj stronie zakończony był smukłą bramą, zaś kilka kilometrów dalej mieściła się sala tronowa, w tym właśnie miejscu znajdował się bożek. Cel pojawił się już na horyzoncie, o jego bliskości świadczyły smukłe posągi władczyń oparte o biały marmur ścian i tulące się do nich lodowe kolumny . Srebrnej bramy strzegli tancerze nocy. Czarne szaty okalały ich od stóp do głów, skryte w nim twarze ujawniały jedynie skrawek bladej cery i zimno źrenic. Płaszcz ten przysłaniał dziesiątku drobnych sztyletów, tańca śmierci artysta uczył się przez całe życie, doskonaląc tę sztukę latami, nieraz ginąc z własnej ręki…
Stanąłem na wprost jednego z nich. Okolone czernią srebro mych źrenic wbiło się w akwamarynowe ślepia strażnika.
- Przybywam z północy, chcę zaoferować królowej swe usługi – rzekłem, odsłaniając napierśnik ukryty pod czernią płaszcza.
- Symbol, Ebrethila – mruknął niewyraźnie wojownik - Możesz przejść, tylko nie sprawiaj kłopotów…
Srebrna brama powoli rozwarła swe wrota, do środka wiódł szklisty chodnik, poskręcane lodowe kolumny podtrzymywały koliste sklepienie zdobione tysiącami drobnych rzeźb. Po ścianach ściekała nie zamarzła woda. Smoczy tron był już tak blisko, do mych uszu dotarły wysokie tony fletu. Adell siedziała na ogonie srebrnego gada, istota wyglądała jak żywa, łeb stworzenia zwrócony był w stronę królowej, ta zaś wygrywała słodkie tony na swym srebrzystym instrumencie. Tworząca to siedzisko smocza sylwetka do złudzenia przypominała podniebnego wierzchowca władczyni tych ziem...
- Z czym do mnie przychodzisz? – padło pytanie
- Pani, pragnę Ci służyć, jestem wędrowcem z północy, wiem o ruchach orkowych wojsk na południu, zdaję sobie sprawę, że potrzebujecie teraz wielu wojowników, chcę zaoferować swe usługi.
- I przychodzisz z tym do mnie miast prosić o to jednego z moich dowódców? - zapytała ponownie
- Wiem, że jesteś niezwykłą wojowniczą Pani, chcę byś poddała mnie próbie..
- Mam poddać próbie? Ciebie? – cały czas zadawała pytanie, bacznie mi się przyglądając – Arosalu, rzekła niespodziewanie, w rogu komnaty cały czas stał młody mężczyzna, krótkie włosy biała cera, okolenie czernią srebro źrenic, był bardzo do mnie podobny…
- Tak Pani ?- zapytał
- Owy Tharysianin prosi mnie o próbę, spełnij jego wolę, gdy pokona Ciebie zawalczy i ze mną
- Zgodnie z życzeniem…
W tym momencie dało się słyszeć głośny odgłos dobywanego z okolonej wilczą skórą pochwy miecza.
Srebrzyste ostrze zwrócone było w moją stronę.
Nie zastanawiałem się długo, w mej dłoni również pojawił się miecz. Wtulony w klingę pęd cierni dodawał mu szczególnego uroku. Pierwszy zaatakował Arosal, parowanie jego ciosów nie stwarzało mi jednak większych problemów, obroty, próby zmyłki, większość jego starań była bardzo prosta do przewidzenia. Mógł być dobrym wojownikiem, jednak w starciu z ojcem tych ziem Tharysianin nie miał najmniejszych szans. Powoli opadał z sił, moje ciało również nosiło już znamiona zmęczenia, należało w końcu przejść do ofensywy. Wykonując dwa zgrabne cięcia, odtrąciłem jego miecz odsłaniając bezbronną pierś unoszącą się pod dyktando strudzonego oddechu.
- Dość… - rozbrzmiało
Opuściłem broń, Adell była gotowa, dwa smukłe ostrza zajaśniały w jej dłoniach, okalała je cielista mgiełka mrozu. Wiedziałem, że nie tylko oręż posłuży jej podczas tego starcia. Zgrabna poza bojowa oznajmiła mi pełna gotowość, zaatakowałem. Niespodziewanie kobieta wykonała skok, rozcinając tylną część mej zbroi, skrzyżowała swe ostrza by po chwili uderzyć we mnie falą chłodu, której nie byłem w stanie zahamować… żałosny był to widok, leżałem na posadzce...
- Masz już dość ? – spytała
Powstałem. Przez jakiś czas krążyliśmy dookoła siebie niczym dwa drapieżniki szukające słabego punktu przeciwnika. Straciłem głowę, widząc piękno tej istoty, okalające ją srebro ciasno przylegało do kobiecego ciała. Musiała rzeźbić ją wojna, lata spędzone na polu bitwy... te arystokratyczne cechy jej smukłej twarzy i fala atramentowych włosów, to wszystko zamroczyło me serce…
Czy to jej czary? zastanawiałem się, jeśli sięga do mego umysłu niebezpiecznie jest długo trwać w tym stanie…
Zaatakowała, byłem bezbronny, śmiertelne ciało miało mnóstwo wad, nie mogłem go w pełni kontrolować… co za porażka…
Leżałem u jej stóp, smukłe ostrze Adell dotykało mej piersi.
- Wstawaj… - rzekła – dam Ci szansę, nie wierzyłam w twoje zwycięstwo, jesteś jeszcze za młody by stawać w szranki z kimś takim…
- Co mogę zrobić pani? – rzekłem nieco nieprzytomnym tonem, zaszokowała mnie moja słabość, ciało to nie było w stanie znieść przejawów mej boskości, poza tym nie w smak mi to było… mogłem korzystać jedynie z siły mięśni…
- Mam dla Ciebie zadanie, udasz się w stronę południa, do teraz nie otrzymaliśmy wiadomości od mojej córki, już miała wzywać Eryna lecz widzę, że obędzie się bez jego interwencji. Dostaniesz konia, broń, żywność, najlepiej będzie jeśli ruszysz tam jeszcze dziś.
- Zgodnie z życzeniem, Pani…
- Zgłoś się do Archona, to mój oficer strategiczny, znajdziesz go nieopodal pałacu, tunel wiodący do jego siedziby zdobi relief jeźdźca, nietrudno trafić…
- Tak jest…
- I jeszcze jedno
- Tak
- Arosal będzie Ci towarzyszył, chcę byście się tam uzupełniali, nie macie walczyć, to nie jest łatwa misja, raport z południa powinie już dawno nadejść, nie mam pojęcia co ich tam powstrzymuje
- Tak jest… - rzekłem po czym wykonałem zgrabny ukłon, następnie udałem się w stronę wyjścia.
Odchodząc usłyszałem podniosły ton Tharysiana, najwyraźniej nie chciał mi towarzyszyć, zdaje się, że to zadanie miał wykonać właśnie on… sam
Ostatnio zmieniony przez Arosal 2012-01-08, 23:23, w całości zmieniany 14 razy
Muzyka fletni rozpływała się po lesie niczym woda wśród nadbrzeżnych skał, a za jej głosem podążała młoda parka, przepełniona gorącymi uczuciami, pragnieniami duszy i ciała. Ich zaślepienie tylko sprzyjało zamiarom grajka, jego drobne, odciśnięte w leśnym mchu ślady zadeptywano bez cienia poświęconej im uwagi.
Melodia zmieniała się stopniowo, budując napięcie.
Podsycając grające w duszy ognie.
Do niemożliwości.
Gest-jęk-szelest-dotyk-usta-dłonie-piersi.
Fałszywa nuta.
Cisza.
Szelest. Warknięcie.
Krzyk-skok-szczek-chrupot-trzask-wrzask...
I stukot się oddalający.
* * *
Orkowe siły porządkowe zdążyły już uporać się z posprzątaniem "bałaganu" jaki zostawił po sobie ostatnio. Niech ich szlag, to wyglądało dużo lepiej, niż taki smutny zaułek jak ten. Dom roztrzaskanych marzeń, zrujnowanych żyć, odrzuconego człowieczeństwa.
Te myśli były na swój sposób smakowite. Zwłaszcza to o porzuceniu "ludzkiej natury". Gdyby oni to wszystko rozumieli, nie zajmowaliby się tworzeniem więzień dla siebie samych...
Z drugiej strony - zreflektował się, skrobiąc pazurem po ścianie - obserwowanie ich reakcji na odnalezienie łatwo rozpoznawalnych zwłok obwiesiów z podmiejskich grup przestępczych powinno być dosyć... zajmujące. Te ich przemyślenia i wnioski...
Zwłaszcza, jeżeli wszystko wskazywało na to, że dokonano tu aktów kanibalizmu.
Przyciągnęły ją wyrywające się spod kontroli emocje i myśli wielu osób. Obserwowała ich z bezpiecznej odległości, zniewolona, na wzór dzikiego zwierzęcia niemal stopiona z otoczeniem, dało się dostrzec tylko połyskujące dziko ślepia. Nie podchodziła bliżej, choć podejrzewała, że ten lud dawno odsunął ją w niepamięć, zakochany w jakimś nowym, przychylniejszym bóstwie, nie obawiała się, że poznają istotę, której nawet imię zostało zapomniane. Nie zaprzątała sobie myśli sprawami śmiertelnych, zaciekawienie wzbudzały tylko ich obezwładniające emocje, których była pozbawiona, a które potrafiła odbierać, znajdując się w niewielkim oddaleniu od źródła rzeczonych odczuć. Dawno temu panowały czasy, gdy na jej cześć wznoszono świątynie, odprawiano rytuały, układano i śpiewano pełne patosu pieśni, a ludzie pochylali z szacunkiem głowy, gdy wśród nich przebywała. Pochlebiało jej to, ale modły w innej formie niż czysto fizyczne akty nie interesowały jej.
Wyznawcy umierali, pojawiały się nowe pokolenia, a kult powoli gasnął.
Została w świadomości aktualnie żyjących tylko jako, jak to określali, instynkt. Pierwotne uczucia były jej darem dla śmiertelnych, oddała je, powodowana przed wiekami impulsem, obdarzając nimi przede wszystkim istoty, których mózgi były przystosowane do przyjęcia i modyfikowania daru. Zwierzęta nie mogły wykorzystać w pełni jego mocy.
Drgnęła, gdy, niczym miękka tkanina, musnęła ją myśl innego bytu, równie wiecznego, co ona sama. Wiedziała, że znajduje się tutaj jedna z istot, które ludzie nazwali bogami, ale nie spodziewała się bezpośredniego kontaktu mentalnego. W tej samej chwili dostrzegła parę przemierzającą las i zrozumiała.
Podążała za nimi, przy akompaniamencie muzyki, która wydobywała się z instrumentu grajka, niewidocznego dla oczu trójki. Bose stopy stawiała miękko, z kocią precyzją, mimo rozproszonej uwagi.Była teraz w sobie i poza sobą, była ich szalejącymi uczuciami, miłością, pożądaniem, niecierpliwym oczekiwaniem na spełnienie. Ludzie tak mocno przeżywali ten afekt, że nie zauważyli nawet zmian w kompozycji grajka, następujących co prawda stopniowo i subtelnie, lecz zdecydowanie. Uwaga istoty stopniowo coraz bardziej przenosiła się z kochającej intensywnie pary na otoczenie.
Otarła pot z czoła i podeszła bliżej, obserwując rozwój akcji. Westchnęła cicho, gdy dla młodych było już za późno, a pułapka, przy akompaniamencie muzyki, zamknęła się. Nastała cisza, tak dziwna i intensywna, że kobieta zagryzła wargi, tłumiąc jęk rozkosznego napięcia. Nagły wybuch strachu śmiertelnych sprawił, że jej pazury wbiły się, z cichym protestem delikatnej kory, w drzewko, na którym zaciskała dłonie. W ekstazie, błyszczącymi oczyma patrzyła jak umierają. Rozchyliła usta i oblizała wargi, gdy jej bystry wzrok dostrzegł wydobytą przemocą z ciała krew. Podniecenie drapieżników i przerażenie ofiar tworzyły razem niezwykłą mieszankę, niemal tak silną, że sama miała ochotę przybrać zwierzęcą postać i zatopić kły w białej i bezbronnej szyi dziewczyny, rozszarpać oszalałe z bólu ciało i posmakować gorących wnętrzności.
Boginię zapewne wzruszyłoby poświęcenie mężczyzny dla ukochanej, gdyby nadal posiadała własne uczucia. Dla niej byli tylko następnymi ofiarami naturalnej kolei rzeczy, okrutnej, ale całkiem normalnej. Nie uznała za stosowne przerwanie uczty drapieżców w przeczuciu, że kolejna okazja na tak potężne emocje nie zdarzy się prędko.Chwila była zbyt cenna, by ją marnować, a ludzi było przecież pod dostatkiem.
Jej ciało napięło się w paroksyzmie obezwładniającego spełnienia, nie mogła utrzymać równowagi, padła na kolana i oparła na rękach, zachłannie łapiąc oddech.
Uspokoiwszy się, wstała.
Ruchem płynnym niczym snujący się dym, bezszelestnie podeszła do kończących posiłek wilków. Przywódca warknął krótko, z wyzwaniem w głosie, ale pod mocą jej spojrzenia pochylił łeb i podkulił ogon pod siebie, zawstydzony swoim zachowaniem piszczał. Usiadła przy zwierzęciu, a biały samiec oparł przepraszająco brudny od posoki pysk na mocnych, jędrnych udach wcielenia bogini.
- Miłość, podniecenie, szok, przerażenie, rozpacz, desperacja. Życie. I śmierć - rzekła beznamiętnie, drapiąc wilka za aksamitnym uchem. Czuła zadowolenie.
Nie miała wyrzutów sumienia z powodu tragedii dwojga ludzi, choć, gdyby chciała, mogła ich uratować. Jednak nie widziała w tym żadnego celu.
Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2011-12-27, 21:27
Dlaczego ten świat był taki brzydki? Taki... szary? Pełen przemocy? Pozbawiony kolorów innych niż czerwień?
Alastor nie był do końca pewien. Czemu nikt z boskiego panteonu nie zajmował się upiększaniem tego świata? Dlaczego wszystkim po głowie chodziły jedynie wojny, śmierć, przemoc? Wszystko to było pozbawione sensu.
Drobna figura istoty boskiej westchnęła ze znużeniem, rozglądając się za ostatnim kwiatem. A tak, tulipan. Powinien ładnie wkomponować się w bukiet. Włożył go ostrożnie między lilię a chryzantemę, uważając, by nie potrącić płatków. Nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby teraz przez jego nieuwagę gotowy bukiet zostałby zszargany czy uszkodzony. Szczęśliwie dla siebie samego, wszystko było w najlepszym porządku. Teraz pozostawało mu tylko rozwiesić go na jakimś drzewie, żeby cieszył oczy.
Skrzywił się, widząc kolejne trupy w lesie. Widać wilki ucztowały nader zacnie tej nocy. Wyglądało jednak na to, że posiłek drapieżników nie został dokończony, jakby coś je przepłoszyło. Przeklęte truchła, psują mi harmonijny widok..., zawarczał pod nosem Alastor, oddając się porządkowaniu tego bałaganu. Pstryknął palcami, zaś trawa powoli zaczęła zarastać resztki pozostawione przez zwierzęta. Dwójka ludzi, zapewne mężczyzna i kobieta. Widząc, że proces zakrywania bajzlu zostawionego tu przez wilki się dłuży, Alastor zawiesił boski bukiecik na pobliskiej jabłoni i sam zabrał się do roboty. Z wyraźnym obrzydzeniem przesuwał zwłoki. Głupi ludzie. Nie mieli niczego innego do roboty, tylko ganiać po jego pięknych lasach i brudzić je swoimi ciałami. Zielonego pojęcia o estetyce. Alastor zakląłby pewnie, gdyby nie jego wychowanie. Zużył jeden z kwiatów bukietu, by przyozdobić nieco powstający właśnie kopczyk. Trawa i ziemia zarosły dwa zbezczeszczone ciała, zostawiając jedynie lekkie wzniesienie w terenie. Alastor uśmiechnął się, po czym wrócił do pracy.
Kochał piękno. Przewodził nieożywionej przyrodzie, ale interesowały go także dzieła tworzone przez cywilizacje. Choć rasy rozumne głównie niszczyły i psuły mu harmonię, od czasu do czasu pojawiały się pewne jednostki, które czyniły coś, co sprawiało, że Alastor odczuwał przyjemne dreszcze biegnące przez całą długość jego boskiego kręgosłupa. Nazywano ich różnie: Architekci, malarze, rzeźbiarze, rysownicy. On miał swoją własną nazwę: Artyści.
Sam także był artystą. Jako jedyny w tej całej nie-pięknej czeredzie bóstw dbał, by świat wyglądał godnie.
No cóż, przejdźmy do następnego drzewa..., mruknął zadowolony ze swojej pracy, uśmiechając się lekko.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
Iwan opuścił wnętrze namiotu. Choć nosił tytuł pułkownika, to jego namiot nie różnił się od pozostałych, ciemnoniebieskich namiotów rozłożonych pod miastem. Jego wzrok przyciągnęła grupa harujących ludzi budujących palisadę pilnowanych przez ludzkich najemników i kilku orków. He, Tempeck nie próżnuje. Mężczyzna udał się powolnym krokiem w stronę miasta. Na miejscu zerknął w stronę brzegu, reszta floty zdążyła już przypłynąć. Wśród ciemnych żagli orkowych galer dostrzegł jeden, z charakterystyczną, czerwoną barwą ozdobioną wielką, czarną głową dzika, herbem Kranka. Aj, no to się spóźniłem. Iwan bezzwłocznie ruszył w kierunku największego budynku, w którym miała się znajdować kwatera wodza. Wnętrze budynku było niemal całkiem puste, orkowie wynieśli wszystkie ozdoby należące do poprzednich właścicieli. Obecnie znajdowało się tu kilka stołów przykrytych stertą map i dokumentów. Przy jednym z takich stołów znajdował się tron Kranka, po prawicy wodza stał szaman Umbalesh. Naprzeciw wodza stał, pochylony nad jedną z map, trzeci ork, pułkownik Tempeck.
- Przepraszam za spóźnienie.- powiedział beztrosko Iwan. Jego słowa sprawiły, że Tempeck oderwał się od mapy i gwałtownie odwrócił się.
- Rushtasok! Spóźniając się okazałeś brak szacunku swoim wodzom. Powinienem teraz…
- Nemrok Ka Varrok Tempeck. To ja jestem jego wodzem i to ja decyduje co zrobić z tymi, co nie okazują mi szacunku. A ty Iwan… spóźnianie się jest niegodne żołnierza, pamiętaj o tym. A teraz przedstaw mi raport ze swego zwiadu.
- Tak jest, wodzu. Jak wiesz spędziłem miesiąc jeżdżąc w głąb lądu i…
- Miejsce prawdziwych wojowników jest na polu bitwy.- Wtrącił Tempeck.
- Nie przerywaj, a ty Iwan powiedz mi to, czego nie wiem. To było chyba celem zwiadu, czyż nie?
- Tak jest.- Iwan położył przed sobą mapę.- Na terenie wybrzeża znajduje się niewiele wsi i małych miast, takich jak to. Nie są ze sobą szczególnie zżyte i nie tworzą scentralizowanego państwa. Jednak podczas ataku pułkownika Tempecka na miasto wyciąłem posłów zmierzających do innych miast. Ostrożności, pieniędzy i wina nigdy za wiele, jak mawiał mój dziadek. Jednak problem w tym, że to rozległy teren, zdominowany przez olbrzymie lasy, lub jeden las, nie dotarłem do końca tego. Można się spodziewać paru ruin, jednak całość jest praktycznie nie zbada, przez te różne legendy.
- Jakie legendy?
- No wiecie, takie wedle których kto tam wejdzie już nigdy nie wróci. Ja zauważyłem jedynie, że pełno tam wilków, wyjątkowo agresywnych.
- Wilki nie stanowią zagrożenia dla armii, z tego co mówisz podbój tych ziem powinien być prosty.- Odezwał się Tempeck.
- Być może, jednak…- Iwan wyjął stertę pergaminów- pojawia się jeszcze jedna przeszkoda. Udało mi się zdobyć kilka relacji kupców i podróżników, a także parę wycinków starych legend. Wszystkie mówią o wielkim potężnym mieście, w którym rządzi pewien kult… zdominowany przez kobiety.
- Kult samic?- Zapytał milczący dotąd Umbalesh.
- Tak, a ponieważ tak wiele, różnych osób opisuje go niemal identycznie, powinniśmy przyjąć, że istnieje. Niestety nie znalazłem żadnego tropu, który by nas tam zaprowadził. Ale proszę się nie gorączkować, już żem uknuł plan jak je odnaleźć.- Trzech orków podniosło brwi.- Gdym tu siedział to zauważyłem pewną, charakterystyczną kapłankę. Od razu żem spostrzegł, że jest inna niż pozostałe kapłanki z tego miasta. Panująca tu religia, kogokolwiek czci, zdaje się popierać patriarchat, z tego powodu kobiety są raczej uległe. Tak też jest w innych miastach, które odwiedziłem. Jednak ta, o której mówiłem, jest wyjątkowo dziarska, na pewno nie należy do obecnej tu religii, mieszkańcy tytułowali ją kapłanką zdaje się jedynie z szacunku, ale nie mieli do niej inny stosunek niż do reszty. Według mnie należy do kobiecego kultu, pojmałem ją, dajcie mi czas na przesłuchanie, a dowiem się o lokalizacji naszego, tajemniczego miasta.
Orkowie popatrzyli na siebie. Pierwszy odezwał się Tempeck.
- Za dużo spekulacji, za mało faktów. Nie możemy opierać na tym kampanii, pona tym, nie mamy pewności, że te amazonki istnieją.
- One istnieją i nie wolno nam ich zlekceważyć.- Powiedział stanowczo Umbalesh-
Pan nie wysłałby na wojnę z byle chłystkami nie wartymi tego, aby na nich splunąć.
Zebrani popatrzyli na Kranka, koniec końców to do niego należała decyzja.
- Nie wyruszę na kampanie nim budowa fortu nie dobiegnie końca. Ruszanie w ciemno też nie należy do przemyślanych decyzji. Iwan, masz czas na przesłuchanie swojej samicy dopóki fort nie zostanie skończony, a jego budowa to twoje zadanie, Tempeck. Szamanie, chce z Tobą pomówić na osobności. Wy dwaj wracajcie do swoich zajęć.
Iwan i Tempeck opuścili budynek, człowiek spojrzał na niebo. Ech, ale będzie lało.
Las widział już niejedną burzę, ale ta była inna. Grzmoty zdawały się nieść nienawiść, która przez tysiąclecia czekała, by uwolnić się w tej jednej chwili. Chmury spowiły cieniem okolice, które oświetlane były jedynie przez blask piorunów. Lejący się strumieniami deszcz, zmusił wszystkich mieszkańców lasu do znalezienia schronienia. Jednak pojawiła się obecność, która za nic miała sobie burze. Sybarh Maal stał samotnie pośród drzew i obserwował. Po obserwacji pojawiły się przemyślenia.
-Dziwną wybrali sobie kryjówkę moi bracia. Las, w którym życie od wieków toczy się w niezmiennym rytmie i porządku, stał się kryjówką dla siewców kłamstw, zepsucia i zamętu. Czuje ich obecność i choć nie wiem kim są, to wiem jacy są. Wszyscy są tacy sami. Jeżeli nawet nie karmią innych fałszywymi ideami, to sami im ulegają, co upodabnia ich do tych, którzy powinni upodabniać się do nas. Ja jednak, który od dawna tkwi na tym padole bez żadnej alternatywy, jako jedyny trwam w zasadach, których inni się wyrzekli lub o których zapomnieli. Czas skończyć z tą patologią.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Przebyliśmy już Stare Morze, pokonaliśmy też szczyty Khainar, teraz rozciągał się przed nami widok na niziny.
- Adell uważa, że kompania Idrill rozbiła obóz gdzieś na wschodzie w Wielkim Lesie – rzekłem w stronę towarzyszącego mi Arosala, dziwny był to Tharysianin, wędrówka z min nie należała do łatwych , ciężko było nawiązać z nim rozmowę, unosił się też gniewem w zupełnie niespodziewanych momentach.
- Zatem tam powinniśmy podążyć – odrzekł po chwili, zawsze robił mi łaskę gdy tylko chciałem zasięgnąć jego rady.
Skierowaliśmy się w stronę wschodu za radą królowej. Zieleń tych ziem, panujące tu życie zadziwiały mnie, martwe pustkowia i szczyty północy były zupełnie inne, inny był też klimat, panujące tu ciepło zmusiło nas do pozbycia się części odzieży, została tylko zbroja zdobiona czarnym płótnem. Powoli zapadała noc, na horyzoncie nie widać było żadnych zabudowań. Należało rozbić obóz w jakimś zacisznym miejscu.
Arosal znalazł nieopodal przewrócony głaz, uznał że w jego cieniu możemy odpocząć. Niskie zarośla w jego pobliżu nie stanowiły dobrego schronienia, ale okalające to miejsce łąki i pola nie mogły zaoferować nam niczego więcej. Usiadłem na jednym z kamieni i wpatrzyłem się dal. Arosala gdzieś poniosło, być może sprawdzał czy w pobliżu nikt się nie kręci. Prawdę mówiąc nie byłem senny. Przyzwyczajałem się dopiero do śmiertelnego ciała, ograniczony jego wadami nieraz odczuwałem frustrację, było w tym jednak coś czego na chwilę obecną nie potrafiłem nazwać, w gruncie rzeczy marność tej powłoki sprawiała mi przyjemność, ciekawiła. Obserwowałem świat z zupełnie innej perspektywy…
Gdybym teraz miał dłuto i odpowiedni materiał… kto wie co powstało by pod wpływem palącej mnie weny.
Nieopodal, w blasku księżyca połyskiwała niewielka kałuża, podszedłem do niej by przyjrzeć się swojej twarzy. Skóra biała niczym śnieg była typową cechą Tharysian, srebrzysty odcień źrenic również nie stanowił nowości, coś podobało mi się w tym obliczu…
Niespodziewanie poczułem dotyk na swoim ramieniu, podskoczyłem wyjmując instynktownie sztylet. Srebrne ostrze zatrzymało się kilka milimetrów przed twarzą Arosala.
- Teraz twoja kolej, za godzinę Cię zmienię… –
- Oczywiście – rzekłem chowając broń
Powolnym krokiem przemierzałem pola i łąki okalające miejsca naszego spoczynku. Panowała cisza, narzuciłem na twarz kaptur, czerń szaty doskonale zlewała się z zaległym tu mrokiem. Zastanawiałem się czy na tych ziemiach spotkać można inne bóstwa, byłoby to bardzo niewygodne, łudziłem się jednak, że żaden z moich braci nie zwariował do tego stopnia by tak jak ja bawić się w śmiertelnika.
***
Nazajutrz wstaliśmy wcześnie by jak najszybciej znaleźć się pośród zarośli Wielkiego Lasu. Było to dużo bezpieczniejsze miejsce, sam czas również zdawał się być niezwykle ważny. Przejechaliśmy ładnych kilka mil nim ujrzeliśmy przed sobą czarne pasmo gaju.
- Nareszcie – rzuciłem w stronę towarzysza
-Zachowaj ostrożność, pośród zarośli ciężej jest dostrzec drapieżnika, a i leśne duchy nie śpią łudząc nieroztropnych
- Naprzód – rzekłem nie zastanawiając się długo, czekała nas teraz długa przeprawa przez gąszcz w poszukiwaniu Idrill i jej towarzyszy, zdobycie raportu było rzeczą ważną lecz nie tylko to zostało nam zlecone, otrzymaliśmy od Adell pismo które należało wręczyć prosto do rąk księżniczki. Najprawdopodobniej były to nowe rozkazy.
Po kilku minutach przekroczyliśmy granicę Wielkiego Lasu, za nim znajdować się miało pierwsze ludzkie państewko. Bardzo ciekawiło mnie co planuje Adell, może chce uderzyć na orków rosnących w siłę z każdą chwilą lub zaoferować wsparcie, czy wręcz przeciwnie, wykorzystać panującą zawieruchę by zaatakować osłabione ludzkie królestwo. Bardzo mnie to trapiło…
Ostatnio zmieniony przez Arosal 2012-01-26, 20:09, w całości zmieniany 11 razy
Burza była jak zbawienie i klątwa zarazem, wszystko zależnie od tego, po czyjej było się stronie. Czy też, by rzec precyzyjniej, przeciwko komu się stoi.
Orki miały pecha, którego nie zmieniał w żaden sposób fakt stworzenia nawałnicy przez ich własne bóstwo.
Splamiona krwią muzyka przywiodła na miejsce leśne drapieżniki, tak znane ludziom zwierzęta, jak i tajemnice bestie. Wszystkie znały moc i majestat natury, wedle prawideł której żyły - tak podpowiadał im instynkt, uciszony jednak przez nadnaturalne właściwości instrumentu, który nie tak dawno temu przygrywał do rzezi dwojga kochanków.
Czar prysł gdy tylko wszystkie stworzenia znalazły się na miejscach wyznaczonych im przez szalonego reżysera. Scena była gotowa, aktorzy mogli rozpocząć odgrywanie przedstawienia - kolejnej jatki na trasie zapomnianego bóstwa.
Strach nie jest dobrym doradcą - teraz jednak doradzał to, czego po nim oczekiwał. Rzuceni w sam środek siedliska rojących się, dwunożnych istot, drapieżcy postanowili się bronić przed zagrożeniem, którego nie było. Błyski i grzmoty zaanonsowały kły i krzyki.
Orkowie to żołnierze, twardzi i zdolni w boju, umiejętności jednak są niczym, gdy bogowie patrzą nieprzychylnie. W biały dzień nie zginął by nikt, przy tak potężnej jednak ulewie, za której sprawą na zewnątrz pozostawały tylko konieczne patrole a grzmoty uciszały wołania o wsparcie, o ofiary było dużo łatwiej. Strażnicy zorganizowali się dostatecznie szybko, by uniknąć większych strat.
Zbyt wolno jednak, by zapobiec wtargnięciu kogoś z zewnątrz do namiotu Iwana. Człowiek został znaleziony zdrowo pokiereszowany acz żywy, tyle, że nieprzytomny. Jedynym śladem po pojmanej kapłance były porzucone, rozcięte więzy.
* * *
Siria leżała nieprzytomna, niedbale ułożona na ławie. Wokół, jak wzrokiem sięgnąć i jeszcze dalej rozciągała się sala, pełna suto zastawionych stołów, złotych naczyń, pięknych mebli i wszystkiego, czego nie mogło zabraknąć na biesiadzie z dawnych poematów. Z nieistniejącego sufitu pływały wiązki barwnych świateł, towarzyszące w drodze na ziemię kolorowym piórkom, puchom niesionym lekkim wiatrem.
Uczta była jednak dawno skończona, choć trudno uwierzyć, by z woli jej uczestników: wśród stołów i na ławach walały się wyschnięte szkielety, przybrane w uroczyste, zwiewne szaty, z kwiecistymi wieńcami na czołach, nierzadko trzymając w kościstych dłoniach jedzenie lub pełne kielichy.
Nad zapomnianą biesiadą unosiła się martwa, ciężka cisza.
Nirsel zerwała się i zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Czy nie zareagowała za późno? I co to za siły się wtrącają? Chociaż, ten jeden raz musiała być wdzięczna.
Większość nocy przeglądała wspomnienia Sirii, obserwowała za jej pomocą obóz, wykorzystywała jej spostrzeżenia żeby dowiedzieć się czegoś o najeźdźcach. Nie żeby kapłanka o tym wiedziała, to nie było konieczne.
Niestety niewiele bogince to pomogło w identyfikacji nowego bóstwa. Wiedziała o leśnej Pani, wiedziała o pedantycznym artyście, to były stare bóstwa, nie postrzegała ich jako zagrożenie dla ludzi. Wiedziała też już co nieco o bogu najeźdźców, o mocy emanującej szaleństwem, odbijającym się w zachowaniu pogody. Ale ten grajek, którego muzyka zdaje się unosić w pobliżu ostatnich wydarzeń? Którego energia, dziwnie znajoma, oplatała się wokół trupów kochanków, naznaczonych również mocą porządków artysty i ekstazy Triady? Najpierw maczał palce w utracie dwójki młodych z jej miasta, a teraz zabrał jej kapłankę.
Gdy wyczuła śmierć kochanków, chciała od razu skierować swoją złość na panią lasu, która najwyraźniej nie uszanowała daru. Potem jednak dotarły do niej inne glosy, liczniejsze. Choć nie należeli do jej podopiecznych, przecież ona ich stworzyła, czuła więc i ich śmierć. Dziesiątki żyć utraconych w ciągu chwili musiały przyciągnąć jej uwagę. Tym sposobem znalazła Sirię. I tę sprawę uznała za ważniejszą.
Jak się okazało, przeczucie jej nie myliło. Szaleństwo, zbliżające się od kilku dni, faktycznie oznaczało najeźdźców. O grajka musiała popytać, ale był jeszcze jeden byt, okryty woalem tajemnicy. Byt dopiero przebudzony, daleko na południu, tam gdzie nie wysłała żadnych emisariuszy...
Przestała chodzić w kółko, ubrała się szybko i zdecydowanym krokiem opuściła świątynię. Ścieżka poprowadziła ją do serca lasu, do polany, na której ostatnio rozmawiały, setki, a może już tysiące lat temu.
- Triada! - Zawołała, wzmacniając swoje wezwanie. Musiała z nią porozmawiać, nie widziała sensu w ukrywaniu rozdrażnienia.
Burza ucichła, a w lesie zaczęło się przejaśniać. Sybarh Maal obserwował obóz orków z ukrycia. Widział, jak robotnicy posprzątali bałagan pozostawiony po ostatnim ataku, po czym wrócili do budowy palisady. Na orkach całe zajście nie wywarło wielkiego wrażenia, ale zdawali się być teraz bardziej czujni. Ludzie wykazywali nieco mniejszy hart ducha, pracowali jednak bez żadnego przejawu paniki. Najmniej przejmował się jednak władca deszczu.
- W kogo miał być wymierzony ten cios? Śmierć tej garstki nie wpłynie na przebieg wyprawy, teraz żołnierze znają pupilów mego brata i będą lepiej przygotowani do następnego starcia. Czy to miało osłabić morale i wiarę moich wyznawców? Najwyraźniej ten bożek nie ma pojęcia co to znaczy prawdziwa wiara. Czy liczył on, że mnie to zaboli? To byłoby najbardziej godne pożałowania. A może chodzi o co innego, o ludzką kobietę? Jak nisko musiała upaść istota, która niegdyś mogła mi dorównywać majestatem, aby potrzebować słabej, śmiertelnej kobiety? To nie ma dla mnie żadnego znaczenia, prowadząc swe kukiełki w moim deszczu ujawnił się. Kimże bym był, gdybym odrzucił takie zaproszenie? Czas się dowiedzieć, jakiego typu bogiem jest ten napastnik.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Ostatnio zmieniony przez Waskos 2011-12-29, 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 29 Dołączył: 31 Maj 2009 Posty: 188 Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2011-12-29, 00:30
Przez chwilę Alastor myślał, że szlag go trafi.
Nie dość, że wojsko miało czelność wtargnąć do jego lasu jak gdyby nigdy nic i rozbić sobie tu obóz(co i tak z trudem tolerował), to jeszcze ośmielili się ginąć tu en masse. I to w jaki sposób! Stada szkieletów walające się po namiotach! Odrażające!
Westchnął i oddał się obserwacji obozu, który teraz wydawał się dziwnie spokojny, szczególnie biorąc pod uwagę masakrę, którą ktoś urządził tej nocy. Ktokolwiek to był, Alastor mógł go zignorować: Nie stanowił zagrożenia dla Lasu bądź Sztuki. Co prawda, ów mord zdawał się mieć pozory jakiegoś pijacko-zboczonego wzoru, który mógłby charakteryzować pozbawionego zmysłów rzeźbiarza, ale to była tylko kolejna szczypta soli w oku Alastora.
Alastor nie był zawistny. Rasom rozumnym dawał możliwość korzystania z darów Lasu od czasu do czasu, pozwalając im na przykład na wycięcie starych, brzydkich już drzew. Kiedy zapędzali się za daleko, dawał ostrzeżenia, a jeżeli je ignorowali... Cóż, Las potrzebował nawozu, niezależnie od tego, jak paskudnie mógłby on wyglądać. Miał swoje sposoby i potrafił być bardzo wybredny w tej materii. Śmierć musiała być estetyczna. Niekoniecznie szybka czy humanitarna, ale estetyczna. Przykładowo, uduszenie za pomocą liany. Trucizna grzybów po wcześniejszym wrzuceniu delikwenta do dołu, coby nie miotał się po trawie i nie brudził jej swoimi wnętrznościami. Przykłady można by mnożyć. Oczywiście, bywało, że tracił nad sobą kontrolę, widząc postępujące zniszczenia, a wtedy cały Las stawał się nagle bardzo niebezpieczny dla wszystkich dwunożnych istot w pobliżu.
_________________ Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
Obudziły ją promienie słońca, prześwitujące między koronami drzew, drażniące swoją grą wyczulone zmysły.
Leniwie przeciągnęła się w trawie, przetarła oczy i dopiero wtedy rozchyliła powieki. Wilki już jakiś czas temu odeszły, pozostawiając jej jedynie ludzkie kości za towarzyszy. Rozejrzała się niespiesznie po lesie, z lekkim zdumieniem dostrzegając, że jednak jest już całkiem sama, bo zwłoki przykryła świeża zieleń. Jakaś nadzwyczaj wrażliwa dusza pokusiła się dodatkowo o umieszczenie na powstałym kurhaniku pojedynczego kwiatu.
Podeszła do grobu, powodowana impulsem, ujęła rzuconą dosyć niedbale roślinę za łodyżkę i zbliżyła jaskrawą główkę tulipana do twarzy.
Zwierzęca bogini usłyszała naglące wezwanie swojej dawnej kompanki. Co nie znaczyło, że ma zamiar nadmiernie się spieszyć.
Ostrożnie odłożyła kwiat na jego miejsce. Po sekundzie namysłu wyjęła z jednego ze swoich długich, ozdobionych warkoczy piękne pióro białego pawia i ułożyła na tulipanie, krzyżując oba podarunki. Stwierdziła, że czerwień płatków i nieskazitelność delikatnej materii pięknie się komponują, z osobna dumne, razem przepyszne.
Żałowałaby, że nie wie, kto dokonał pochówku, ale nie posiadała tego, co ludzie tytułują pięknie uczuciami, choć często na wyrost. Najwyraźniej anonimowy dobroczyńca nie dostrzegł jej, gdy zażywała odpoczynku nieopodal.
Przystanęła na chwilę i skupiła się. Jednak wyczuła jeszcze ślad, którym podążał, szlaku boskich kroków nie da się ukryć. Ale nie ciekawiło jej, czego szukał tutaj Alastor, a miała pilniejsze sprawy na głowie.
Powolnym, płynnym, zwierzęcym ruchem wstała z klęczek i zamknęła oczy.
Po chwili w powietrze wzbiła się lekka i zwinna jaskółka, kierując lot ku promieniującemu na cały las źródłu mocy, czekającemu na nią w sercu lasu.
- Witaj, Nirsel. A może wolisz, bym używała twojego prawdziwego imienia, o pani stworzenia? - zapytała cicho, wkraczając na polanę i pochylając głowę w geście szacunku, co obowiązywało osoby równe sobie stanem. - Czemu to wołasz mnie po imieniu, którego brzmienia niemal już zapomniałam? - skierowała na boginię pytający wzrok.
Nirsel podniosła się, wyczuwając zbliżającą się boginkę i odpowiedziała ukłonem na jej uprzejmość - Tylko tak kruche, śmiertelne istoty mogły zapomnieć imienia swojej pani. Nikt nie stworzył innego imienia, którym mogłabym cię zwać, używam więc tego, które wieki temu mi powierzyłaś. A ja? Nirsel to jedynie imię naczynia, jest jednak przyjemne w brzmieniu i krótsze od mojego miana, używaj więc tego, które wolisz.
Boginka uśmiechnęła się. To ona udzieliła ludziom uczuć wyższych i nadal znajdowała przyjemność w ich odczuwaniu. W tej chwili spotkanie z dawno nie widzianą istotą, równą jej mocą i pozycją, sprawiało jej przyjemność. - Przybyłam tu, by dowiedzieć się cóż to się stało z prezencikiem, który podesłałam ci zeszłej nocy - Jej uśmiech wyraźnie sugerował, że zna los swoich wyznawców, a pyta o szczegóły wydarzenia - Chcę również zapytać o twoje zamiary w związku z wydarzeniami, które zapewne się tutaj rozegrają. Myślałaś już może, czy by nie podjąć jakichś działaś w związku z wtargnięciem tych bezpłciowych, pozbawionych emocji czy wszelkiej estetyki istot? - Pytanie było zadane tonem obojętnym, i takie też były emocje bogini w tej chwili. To był dopiero wstęp, ewentualna odmowa pani lasu nie zmieni zbyt wiele, ale nie podobało jej się że jakiś obcy bóg bawi się w sianie zamętu na ich terenie. Miała nadzieję że bogini instynktów podziela tę niechęć
***
Siria otworzyła oczy i poruszyła się, nadal oszołomiona. Wyciągnęła na oślep rękę, opierając się na pierwszej rzeczy, którą znalazła. Fragment żebra, który niebacznie obciążyła, odłamał się z trzaskiem, zaś ona wylądowała na podłodze wśród resztek jedzenia i kości, zarówno zwierzęcych zwieńczonych jeszcze ochłapami obgryzionego mięsa, jak i ludzkich. Przebudzona w pełni ciężkim lądowaniem kapłanka poderwała się i powiodła wokół przerażonym wzrokiem, nadal nie wierząc w to, co widziała. Przygryzła wargę, powstrzymując krzyk i odruchowo podciągnęła szatę, żeby nie brudzić jej pozostałościami z uczty.
Co się tu stało? Jakim cudem ciała biesiadników są całkowicie obrane z kości, choć jedzenie prawie nie nadgryzione zębem czasu? Podniosła udko kurczaka i powąchała na próbę. Spodziewała się czegokolwiek, co by ją odrzuciło, ale poczuła jedynie zachęcający zapach jedzenia i burczenie w żołądku. Kiedy ostatni raz jadła? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Choć wiedziała, że to głupota, zabrała się za jedzenie. Przepraszając w myślach boginię za świętokradztwo wyjęła kielich z rąk zmartwiałego szkieletu, żeby ulżyć nieco pragnieniu. Do czasu, kiedy skończyła posiłek, odzyskała dość sił żeby wstać, i podpierając się o ławy, ruszyć w stronę, z której poczuła ostatni powiew wiatru. Zaczęła zrzucać za sobą przedmioty ze stołów, żeby stworzyć ślad, pomagający jej utrzymać jeden kierunek
Odczuwanie przez nią uczuć boskich było miłą odmianą od nieco przyziemnych pragnień zwierząt i rozchwianych ludzkich emocji, które nie różniły się specjalnie od siebie po dłuższym czasie. Na ustach Triady pojawił się, jakby nieśmiały, delikatny uśmiech. Smakowała prawdziwą przyjemność, a nie tylko jej substytut, jakim musiała karmić zazwyczaj swoje serce.
- Nazwy, imiona, tytuły to tylko zbędne elementy, nie zmieniające obecnego stanu rzeczy. Większość i tak jest niczym, szybko przemijającym i nie zostawiającym w tym naszym świecie wyraźnego śladu. Tylko my, bogowie, będziemy trwać, Viradaine, moja siostro, czy tego chcemy, czy nie - nie pamiętała, kiedy ostatnio wyrzekła tyle słów, od tak dawna nikt jej nie wzywał. - Ale, wracając do twojego pytania, odpowiem, że zauroczeni umarli, zostali już nawet pochowani. Pożarły ich wilki, a ja im nie przerwałam. Wybacz, jednak nie uważam zwykłych istot żywych za cenne na tyle, by chronić jedne przed drugimi, niech zwyciężą silniejsi - przez Triadę przemawiała okrutna logika, natura. - Pięknie przygrywał nam ktoś, o kim niemal sama zapomniałam, wyborne requiem.
Bogini na mgnienie ludzkiego oka stała się nieobecna duchem, przypominając aurę lasu w ostatnich dniach, aby skonfrontować jej stan ze słowami avatara, przez którego przemawiała Viradaine. Owszem, wyczuwała coś, ale nie przywiązywała do tego wagi, zbyt zajęta swoim położeniem. Jeden wybuch mocy nawet dosyć ją zaciekawił, ale odegnała od siebie te myśli, czekając aż niebezpieczeństwo wkroczy głębiej do lasu, bo ten teren był dla niej ważny. Bez jej zgody wtargnięcie tu było zniewagą i wyzwaniem, bo Triada nie uznawała nieproszonych gości. Jednak dzika bogini tym razem wolała zapobiegać nieszczęściom niż leczyć ich skutki. Czasy się zmieniły.
Ludzie stworzycielki byli łagodni i mili, mieli jej błogosławieństwo, by przebywać na tych terenach, zwierzęta im sprzyjały, prócz incydentów podobnych temu ostatniemu polowaniu, ale to należałoby rozpatrywać w osobnych kategoriach, bo doprowadziły do niego także inne czynniki. Człowiek był, jej zdaniem, pożytecznym stworzeniem, choć nieco niesfornym momentami.
- Dobrze zrobiłaś, zwracając moją uwagę na te zdarzenia, musimy działać. W tym szaleństwie jest metoda, ale nie znajduję jej w obcym barbarzyństwie i ohydzie.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum