Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Zimny Kruk
Autor Wiadomość
Raven 
Nosferat
Wieczny Bluźnierca



Wiek: 31
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 784
Skąd: Tar Al'naihme
Wysłany: 2011-08-10, 10:25   Zimny Kruk

Kilka słów na wstępie może o tym co piszę. Jest to uniwersum wymyślone przeze mnie jednak na pewno wychwycić będzie można motywy z Disa i nie tylko, na których się wzorowałem kreując taki obraz świata. W tekście może być wiele luk, niedopowiedzeń i białych plam jednak to dlatego iż to pierwsze opowiadanie z tej stajni tak więc trudno bym zdołał w nim opisać całą mechanikę i prawa rządzące wszechświatem. Wszystko będzie wdrażane stopniowo jednak i tak mam zamiar pozostawić wiele zagadek do domysłów. Mam nadzieję, że ruszy to dalej i nie jest to tak beznadziejne ;-)



W małym, prowincjonalnym miasteczku Vill, upał lejący się z nieba, złotymi strumieniami słonecznego ognia był nie do zniesienia. Mieszczanie, a raczej miejska chałastra zwąca się w tej dziurze zapomnianej przez Świetlistego Boga mieszczanami, skarżyła się, że od tygodnia niebo było lazurowe i nie spadła z niego choćby kropla deszczu. Nawet najmniejsza chmura nie zakłóciła nieskalanej czystości nieboskłonu. Wszyscy w okół byli nerwowi, zrezygnowani i zmęczeni nieustającą suszą. Dwie studnie w mieście już wyschły a miejscowy wildgraf wydał edykt nakazujący oszczędzanie wody w dzielnicy zamieszkanej przez biedniejszych mieszkańców i plebs.
Tytuł wildgrafa był jak najbardziej na miejscu. Oprócz Vill i dwóch wiosek okolica to dzikie, zalesione pustkowie gdzie ze świecą by szukać żywej duszy czy jakiegoś śladu cywilizacji. Jegomosć Roderic Srogi, miłościwie panujący nad tymi ziemiami, jakoś nie kwapił się by zagospodarować bardziej tą część swojej południowej granicy. Ale któż mógł kwestionować sposób rządzenia władcy? Chyba tylko inny władca albo sam Święty Smok w niebiesiech, do któego tak żarliwie wznoszą modły kapłani i ich wierna trzódka.
Łowca przebywał w Vill od dwóch dni jednak już miał go serdecznie dość. I nie chodziło tylko o temperaturę i ponuractwo zamieszkujących go ludzi. Prowincja nie należała do miejsc gdzie na każdym kroku działo się coś nie tyle ciekawego co przykuwającego uwagę. Kolokwialnie mówiąc miasteczko było nudne jak flaki z olejem. Po za przesiadywaniem w karczmie i popijaniem cienkiego, kwaśnego wina nie miał za wiele do roboty. Liczył, że w miejscu położonym tak daleko od cywilizacji zlecenia same będą pchały mu się w ręce aż będzie mógł przebierać i wybierać te przy, których najmniej się napracuje a najwięcej zarobi. Teraz był na błogim, umilanym upałem i rozwodnionym cienkuszem bezrobociu...
Dlatego kiedy stary znajomy kupiec, zamieszkujący małą ale całkiem przytulną rezydencję niedaleko ratusza zaproponował mu spotkanie przy szklaneczce czegoś mocniejszego by lepiej rozmawiało się o interesach zgodził się bez ociągania się. Nawet gdyby Getrund chciał zatrudnić go w roli straszaka lub windykatora w obecnej sytuacji nie miał zbyt wielkiego prawa wybrzydzać. Aby zarobić jakiś grosz i wyjechać z tej głuszy. Może nawet opuścić granice i udać się do Censelt lub Aterii?
Popijając mocną, cytrynową wódkę, która zapewne kosztowała majątek o jakim wielu tylko się śniło i zajadając pasztecik zajęczy ze śliwkami kupiec wyłuszczył łowcy całą sprawę.
- Mówię Ci Gelidusie, jak Smoka kocham, że tak było! - pulchna czerwona twarz wycierana co chwila hustką przez jej tłustego właściciela, wpatrzona była w niego gdyż siedział na przeciwko zagryzając ostatni kieliszek. Dwóch mężczyzn dzielił tylko stary, karczemny stół brudny od niezliczonych ilości wylanych nań win i innych tutejszych sikaczy. Na blacie stała jeszcze do połowy pełna, szklana flaszka i miseczka z zakąskami. Drewniane tależyki, łyżki i szpikulce wyglądały jakby zostały wystrugane przez samego karczmarza co nie zmieniało faktu, że okazywały się przydatne i nie były jeszcze przeżarte i zbrązowiałe od długiego używania.
- Nie wzywaj imienia... i tak dalej... - upomniał tylko kupca od niechcenia.
- Tak, tak. Wybacz... ale to co ci powiedziałem w ogóle nie robi na tobie wrażenia? - głos Gertrunda w ogóle nie pasował do jego zewnętrznego wyglądu. Był zadziwiająco miękki i przyjemny.
- Dlaczego miałoby robić? Zwykły trupojad zapewne zalęgł się wam na cmentarzysku. Zamiast siać panikę i ciągnąć tą sprawę przez tyle czasu mogliście spisać kontrakt, wynająć jakiegoś najemnika co by ghula utłukł i żyć długo i szczęśliwie dopóki nie nadszedł by jakiś przemarsz wojsk i zrównał wasze kochane Vill z ziemią. - uraczył się nalewając sobie trunku do swojego kieliszka po same brzegi i wychylając po chwili jego zawartość co skwitował chuchnięciem oznaczającym uznanie jego walorów smakowych i zawartości procentów. Nie spodziewałby się, że w tej spelunie można dostać tak zacną gorzałkę i zagryzkę. Ale pieniądze otwierają wiele drzwi i możliwości jak rzecze stare porzekadło z Censelt. Kupiec przyglądał się temu spokojnie mnąc w palcach wydatnego wąsa, czekając aż jego rozmówca skończy pić.
- Przecież mówiłem Ci, że żadne ze zwłok nie były nadjedzone czy nie nosiły na sobie choćby śladów dobierania się do nich przez ghule! Stróże cmentarni zwykłego trupojada też nie zlękliby się tak łatwo. Nie raz jakiegoś przegonili siekierami i pałkami. - skwitował.
- Wychodzi na to, że mieli więcej szczęścia niż rozumu - łowca uśmiechnął się pod nosem - Gdyby trafili na coś groźniejsego niż kulawy ghul zapewne skończyliby jako posiłek.
- Może i tak... - Gertrund zbył to wzruszeniem ramion aż zakołysało mu się brzuszysko opięte bogato zdobioną szatą, do tego stopnia, że wydawało się, że guziki zaraz wystrzelą niczym salwa bełtów z kuszy.
- Mówisz, że nie zauważyli nikogo, ani człowieka ani ghula?
Otyły człowiek po raz kolejny ocierał twarz z potu kiwając na potwierdzenie. Jego rozmówca pocił się niemiłosiernie jednak litry wylewanych na siebie i ubrania perfum tłumiły kwaśny odór potu. Gelidus do tej pory był w szoku, że nogi wielmoży są jeszcze w stanie unieść jego własny ciężar.
- Wszystko zaczęło się miesiąc temu, kiedy pochowano córkę Fergarda, miejscowego szlachetki - dodał chowając i tak przepocony już kawałek drogiego materiału za zdobiony pas.
- Wildgraf postanowił przyznać sporą sumkę temu kto problem rozwiąże. W końcu nie wszyscy będą gotowi zająć się tym problemem. Zawodowców u nas ze świecą szukać - szlachcic uśmiechnął się ledwo zauważalnie pod wąsem. Niewprawny rozmówca niedoszukał by się w jego głosie lekkiej kpiny. Naszczęście łowcy czarownic byli wprawieni w czytaniu z ludzkich słów tego co strali się ukryć uśmiechem i uprzejmością. Może i kupiec był otyły ale nie można było zarzucić mu ociężałość umysłu. Gelidus wiedział, że Getrund odstawia całe to przedstawienie i stara się zainteresować tą sprawą ponieważ coś okrągłego i brzęczącego posypie się do jego sakwy jeśli on zgodzi się tym zająć.
- Jaka suma wchodzi w grę? - nie dał po sobie poznać, że zauważył złośliwość.
- Osiemdziesiąt smoków.
- A zatem Getrundzie rzucę na tą sprawę okiem. I tak miałem zostać w waszej mieścinie jeszcze kilka dni przed dalszą podróżą. - grubas wstał zadziwiająco szybko jak na swą posturę i dziękował wylewnie ściskając mu dłoń swoimi tłustymi i wilgotnymi od potu. Łowca szybko wyrwał się z uścisku krzywiąc lekko - Wiedz tylko, że jeśli będzie to tak jak przypuszczam rabuś cmentarny porzucę tę sprawę i radźcie sobie z nią sami. Wtedy to sprawa straży miejskiej.
- Tego się spodziewałem rozmawiając o tym z zawodowcem. - wypili jeszcze po kieliszku cytrynówki i zagryźli pasztecikami.
- Pół na pół. - rzekł po chwili ciszy Getrund ujmując to tak jakby mówił coś oczywistego po czym odstawił opróżniony kieliszek na blat.
- Nie ma mowy. Za zainteresowanie mnie tą sprawą na pewno ktoś obiecał ci jakąś sumkę i sypnie jakimś groszem.
- Czterdzieści do sześćdziesięciu - dodał szybko ponownie wystawiając dłoń w stronę rozmówcy chcąc jakby przypieczętować umowę.
- Nie
- Niech stracę, trzydzieści pięć dla mnie - szlachcic zaśmiał się nerwowo nadal czekając z wyciągniętą, tłustą dłonią.
Łowca czarownic ubrał swój kapelusz po czym opuścił zadymioną karczmę pozostawiając Getrunda z głupkowatą miną, wpatrzonego w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał.
_________________


Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum