Boska krew. Oblizała wargi, pożerając nienasyconym wzrokiem każdą karminową kroplę ozdabiającą murawę. Śledziła nieludzko czujnymi oczami pojedynek, oglądając go chwilami, gdy podziwiać chciała drapieżną grację wojowników, w tempie ruchu śmiertelnych. Odrębność od gatunku czysto ludzkiego także miewała swoje zalety. W jej głowie wykiełkował nieśpiesznie pomysł. Banalna idea, nie godząca w interesy śmiertelnych, którymi co prawda nieco gardziła, ale jednocześnie bogini nie chciała krzywdy słabych istot. Boski ból to znacznie rzadsze zjawisko, niepowtarzalna okazja. Nie było jeszcze zbyt późno na wykorzystanie sytuacji.
Rozpocznijcie rytuał, moje córki.
Na jej wargach wykwitł lekki uśmieszek, a później szkarłatne usta rozchyliły się, by deklamować śpiewnym językiem płynną formułę, której nie dane było używać śmiertelnym. Śpiew tworzenia, boski przywilej.
Tkała uparcie boską sieć, z każdym słowem popadając w coraz głębszy trans. Źrenice istoty, której ciała używała, powoli zajęły niemal całą powierzchnię tęczówki, ziejąc czarną pustką, jej skóra jarzyć się zaczęła delikatnym, mlecznym blaskiem. Słowa rozbrzmiewały dwugłosem w głowach obecnych, syciły się ich emocjami, przyspieszonym biciem serc, fizycznym oraz psychicznym bólem Inawiasza i Sor-Geka, aby w końcu, siecią życia, biec ku podziemnemu ołtarzowi, łącząc z mocą kapłanek, wkładających niemal całą energię życiową w rytuał.
Kolejna kropla krwi. Awatar bogini straciła już całkiem łączność z rzeczywistością. Szkarłatne strużki spływały po brodzie kobiety, w końcu jej usta, pokaleczone mocą recytowanych fraz, niemal teraz trupio sine, nie były w stanie wypowiadać dalej słów. Mimo to, rozbrzmiewały one nadal, echem odbijając się w ofiarnej grocie, gdzie powoli w świat materialny wkraczała Naama, a jej mglista jeszcze sylwetka stanęła już przed oczami upojonych i wycieńczonych kapłanek.
Oddałaś swoje życie za mnie, bo zrozumiałaś. Odrodzisz się na nowo, jako moja prawdziwa córka, z mojego ciała.
Zwłoki czarnowłosej osunęły się powoli na ziemię, gdy opuszczały je obie dusze, upiorny uśmiech nie zniknął jednak z jej ust. Jednocześnie w ciemności groty rozjarzyła się szkarłatnym blaskiem para ślicznych oczu.
Ten poranek na pewno na stałe zapisze się w historii świata. Wszyscy tu obecni byli światkami wydarzenia, które nawet w ogromie wszechświata działy się niezmiernie rzadko. Na tyle rzadko by wzbudzać powszechne zainteresowanie. Na tyle rzadko by rozbudzić ciekawość w szalonym, nieprzewidywalnym umyśle Aen Nigguratha. Dwóch potykających się ze sobą bogów. Bliźniacze niemal domeny, ta sama broń. Jak równy z równym. Na dodatek temu wszystkiemu przyglądali się śmiertelni.
Szalony Bóg uniósł spojrzenie swych jadowicie zielonych oczu na poranne niebo, szarzejące niczym nakrywane powoli lecz starannie, ciemnym, tłustym, wilgotnym kocem. Robiło się duszno więc burzy można było wyglądać lada chwila. Wszyscy jednak przyglądali się z zapartym tchem temu co działo się w odizolowanym okręgu wydając się nie dostrzegać zmian pogody. Pierwsze krople już padały. Deszczu jak i krwi.
Wpatrzony w chmurny nieboskłon bóg myślał nad czymś bardzo głęboko. Ocknął się dopiero gdy poczuł pojedynczą, nieśmiałą kroplę rozbijającą się na jego dłoni. Uniósł ją i począł wpatrywać się w wodę wiszącą na koniuszku jego palca wskazującego.
W tym czasie do jego uszu docierał głos Naamy, która mamrotała zaklęcia czy też formuły. Gdy poczęła zwracać powszechną uwagę bóg satyrów również się nią zainteresował. Co ona wyprawia?
Padła bez życia. Zacisnął pięść rozpryskując kroplę, na której jeszcze chwilę temu tak się skupiał. Uśmiechnął się zagadkowo pod nosem.
Odepchnął lekko ourna, który stał przed nim wpatrując się w ciało boginki i ruszył pewnym siebie krokiem w stronę kręgu pojedynku. Burza rozszalała się. Grzmiało a między skłębionymi masami chmur widać było co jakiś czas białe ostrza błyskawic. Włosy rozwiewał mu wiatr.
- Nawet ty nie odważysz się tego zrobić... głos jego siostry odbił mu się echem w głowie.
- Mylisz się kochana. Właśnie mam taki zamiar.
Aen Niggurath wkroczył na arenę tak by obaj wojownicy mogli go doskonale zobaczyć. Nie było już odwrotu.
- Łamię święte prawo i przerywam ten pojedynek! - dobył z siebie donośnie, tak by każdy z zebranych mógł go usłyszeć.
Scena ta przetrwała w pamięci śmiertelników na wieki. Obraz dwóch ognistych bogów ścierających się w pojedynku, między nimi zaś zatrzymujący ich przed zadaniem kolejnych ciosów Pan Umysłu.
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Cień jaki rzucała bestia zgęstniał zaczynając falować powili nabierając ludzkiego kształtu. Po chili w pełni zmaterializowane już bóstwo przyglądało się zebranym śmiertelnikom i ich stwórcom. Chowaniec był już równie wysoki jak jego pan z którego ręki ostrożnie zlizywał krew by mieć choć złudna nadzieje zaspokojenia głodu.
*** *** ***
Teatrzyk cieni był pierwszym skojarzeniem jakie mu się nasunęły. Z grzbietu konia obserwował krzątaninę około dwudziestu ludzi szykujących wozy mające przynieść kolejnym miastom ten sam los. Kolejny atak kaszlu wstrząsnął jego ciałem wyrzucając z niego na wpół skrzepniętą krew, jakie tak naprawdę miał szanse wykonać powierzone mu zadanie skoro czuł się tak jakby miał się za chwile rozpaść? Okrucieństwa jakich był świadkiem nie pozwalały na złudzenia, a skoro śmierć była pewna nie pozostawiono mu wyboru
*** *** ***
Bogowie wstępując na arenę prezentowali się godnie, obaj pewni swego zwycięstwa. Walczyli tym samym rodzajem broni zapowiadając ciekawe widowisko i niestety tylko to. Żywioł który obaj wojownicy reprezentowali był zupełnie bezużyteczny dla Syna Ksieżyca, rozczarowany rozważał powrót do niedawno zdobytej twierdzy.
*** *** ***
Nie czół żaru słońca ani pędu powietrza, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać kiedy ścigała go śmierć i wilcze bestie będące niedawno mieszczanami. Nadal był pewny swojej decyzji, choć los jego miasta był przesadzony mógł przecież uratować inne a przynajmniej dać szanse obrony. Uderzył pietami wierzchowca, z którego boków już i tak ściekała piana
*** *** ***
Kiedy ostrze przebiło pierś boga bestia rzuciła się do przodu, wystarczył jednak jeden gest władcy by wyraźnie niezadowolona wróciła na miejsce. Zhertper włożył dłoń to pyska stwora, chwytając język i wbijając weń palce na tyle głęboko by pociekła krew, po czym skosztował posoki wyraźnie niezadowolony tym co poczuł. Spojrzał na kamienie skropione boską krwią, które wkrótce staną się relikwiami dla zebranych tu śmiertelników i podwaliną pod przelew krwi setek może tysięcy z nich.
Kolejne ciosy, z których każdy byłby kończonym walkę śmiertelników tu były tylko ziarenkami w klepsydrze. Zhepter nie oglądał pojedynku, bardziej skupiał się na wojskach jakie się zgromadziły, oceniając ich siły. Dopiero upadek bogini i wkroczenie do kręgu trzeciego bóstwa oderwało jego uwagę od obliczeń.
Wtargnięcie bóstwa na arenę było nieprzewidziane.
Przerwanie boskiego pojedynku - bezczelne.
Jak zatem doniosła musiała być przyczyna takiego ruchu?
Nanok przeciskał się przez tłum swych pobratymców. Tak ournowie jak i amhellanie, wzburzeni tym, co zobaczyli jak i tym, czego mogli się tylko domyślać, opuścili krańce swych półkol, oddalając się od siebie z nieufnością. Dwie zbite grupy zachowywały się jak morze, wstrząśnięte uderzeniem wichru, kotłujące, niespokojne, nieprzewidywalne.
W chaosie, ournowie nie zwracali uwagi na zbyt wiele rzeczy, a na pewno nie na drobnego, choć wysoko postawionego młodzieńca. Całą ich uwagę angażował "tamten bożek" i "ci podejrzani ogoniaści".
Było też oczywiście ciało. Ale nie tego tłum potrzebował teraz, było już martwe, zrodziło podejrzenia, niechęć, zasiało grunt pod przemoc.
Nanok też go już nie potrzebował. Wystarczył mu rzut okiem na boginię i wibracje nadprzyrodzonej energii wokół niej, by barani wzrok odwrócić w stronę areny.
Tam, gdzie miał nadzieję zobaczyć rozsądek i odpowiedzi, które rozwiać by mogły pełen wątpliwości chaos.
* * *
- 'Niggurath - skonstatował Sor-Gek, nieufnie korygując postawę tak, by nie stanowić łatwego celu dla żadnego z obecnych w kręgu bogów - Przerwałeś wydarzenie o doniosłej wadze, ośmielę się nawet stwierdzić, że jedyną szansę na racjonalne załagodzenie sporu. Ufam, że masz ku temu dobry powód?
Dem Irazekum powstał i ciekawskim okiem śledził wydarzenia na arenie, jakże mógłby się nimi nie zainteresować? Pojedynek miał wszystkie cechy dobrej, uczciwej walki: walczący wymienili ciosy, krew przelali, był zwycięzca i był martwy, ale czy był ktoś, kto spodziewał się, komu przypadnie jaka rola? Jeżeli tak, to nie był nim Dem Irazekum i na pewno nie byli nimi walczący bogowie.
„ Kim jest ta, której ciało bez życia padło nie zaznawszy przedtem grotu włóczni? Kim jest ten, który wszedłszy pomiędzy walczących ośmielił się przerwać pojedynek? Czy szaleniec to czy mędrzec, to nieważne, to on został jedynym zwycięzcą walki, której nawet nie stoczył. Bogowie nie pozwoliliby na to śmiertelnikowi. Ta kraina kryje więcej, niż się spodziewałem, ale to jeszcze nie koniec. Walczący z pewnością nie pozwolą się tak traktować, szczególnie, w otoczeniu swych wojsk. Ciekawe, czym jeszcze mnie zaskoczą?”
***
- Panienko?- Delikatny głos obudził Alsu.
- Już nie śpię. Pan kapitan? Co pan tu robi?
- Proszę o wybaczenie, dopłynęliśmy kilka godzin temu…
- Przystań!? Jesteśmy już u Amhelczyków? Gdzie mistrz Patrank?
- Pan Riordian prosił, aby pozwolić ci spać, pani. Jest w przystani.
- Dziękuje, kapitanie.
Dziewczyna czuła ekscytację, słyszała już co nieco o Amhelczykach, ale widzieć na własne oczy to zupełnie co innego. Gdy postawiła pierwsze kroki na przytani, nie mogła nie westchnąć z zachwytu. Port oczywiście nie mógł równać się rozmiarem z portem w Lakaresh, ale nie rozmiar decydował o jego wspaniałości. Alsu podziwiała piękne, symetryczne budynki z białego marmuru, równie białe, smukłe okręty, wrażenie robiła nawet monumentalna latarnia, mimo iż brakowało jej wierzchołka. Wszystko komponowało się w całość, nigdzie nie widziała ani kawałka starego, mokrego drewna. Tak, ten port był na pewno piękniejszy od tego w Lakaresh. Zastanawiało ją jednak, gdzie się podziali wszyscy amhelczycy? Widziała jedynie kilku przedstawicieli tej szlachetnej, tajemniczej rasy, zbyt mało aby zapewnić funkcjonowanie i bezpieczeństwo portu. Szybko odszukała swego mistrza, rozmawia wiał z grupą obcych ludzi.
- O, piękna róża Lakaresh już zapuściła korzenie w równie pięknym mieście o niemożliwej do powtórzenia nazwie.
- Dzień dobry, mistrzu. Czemu nie posłałeś po mnie? Już się przyzwyczaiłam do krótkiego snu.
- wiesz mi, młoda damo, że port robi większe wrażenie gdy słońce zajmuje należne sobie miejsce na niebie. Poza tym, niedługo ruszamy w głąb tej pięknej krainy.
- W głąb?
- Tak, ruszamy do Złotego Grodu, klejnotu amhelskiej ziemi, jeżeli wierzyć tym skromnym, obecnym tu przedstawicielom tej zacnej rasy. Natomiast ci mili, szlachetni z serca, choć nie z nazwiska, mężowie zgodzili się eskortować naszą skromną karawanę, nie tylko nas fortuna wiedzie do stolicy Amhelczyków.
Alsu popatrzyła na mężczyzn i uśmiechnęła się w duchu. Wyglądali na najemników, a każdy najemnik za nawet najszlachetniejszy czyn oczekuje zapłaty, a negocjacje z Riordianem nie należały do najłatwiejszych. Ale teraz zawartość sakiewki najemników mało ją obchodziła. Niebawem miała ruszyć do Złotego Grodu, miasta artystów, wojowników i… morderców. Przypomniała sobie o Kharimie, lud wznoszący tak wspaniałe budowle jak ten port też ma swe ciemne strony. Oby tym razem los okazał się łaskawszy dla naszych narodów.
_________________ I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum