Po raz kolejny słońce przemogło odrazę i zawitało na niebo nad Limbo, miastem ucieleśniającym nowe, podłe czasy.
A przynajmniej niektórzy nazywali je nowymi i gorszymi - prawdę powiedziawszy, przeświadczenie o istnieniu jakiegoś lepszego "wczoraj" przetrwało tylko wśród lepiej wyedukowanych warstw społecznych, z tym jednak zastrzeżeniem, że kultywowali je jedynie ci nieprzystosowani do radzenia sobie w świecie jaki zastali po narodzeniu.
Mieszkańców odseparowanego od bogatszych części miasta obszaru, zasłużenie noszącego nazwę Nor, takimi nazwać trudno. To przez te właśnie, spowite cieniem rzucanym przez wysokie mury, uliczki przepływało codziennie dosłownie wszystko: broń, używki, skradzione dobra, a nawet istoty myślące - również jako towar. Niezależnie od tego jak bardzo starano się postronnemu obserwatorowi pokazać, że Limbo i jego władze brzydzą się i odcinają od procederów tam zachodzących, przy dokładniejszym przyjrzeniu się niemożliwym było uwierzenie, iż jest to stan faktyczny.
Wyżej położone dzielnice były ladą, ośrodkiem nudnego acz wzorcowego handlu na pokaz, Nory zaś, jako obszar tuż pod nią, widziały i pośredniczyły w tym, co naprawdę interesujące.
Sieć drobnych usług nielegalnych w stopniu różnym, tak jak pajęcza, realizowana jest przez wiele nici i węzłów, co zabiera nas w ustronne miejsce gdzieś głęboko w slumsach...
* * *
Shane, przywódca młodocianego gangu zwanego po prostu Drapieżcami jak zawsze przedzierał się przez paskudne uliczki jako jeden z pierwszych przechodniów - doglądanie "interesu" z oczywistych przyczyn było lepsze niż przesiadywanie w ponurej parodii domu rodzinnego.
Opuszczona rudera, w której gnieździli się Drapieżcy, jak zwykle powitała go przecinającymi mroczną pustkę snopami światła wpadającymi przez zabite dechami okna. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce, ale zapewniało stały punkt zborny, swego rodzaju centrum dowodzenia, ważniejsze raczej dla ewentualnych interesantów niż jego "mieszkańców".
Wbrew pozorom, nie było tu jednak pusto.
Na uwitym ze szmat i słomy legowisku, pod schodami na piętro, wylegiwał się Haash, jeden z 'demonicznych' członków gangu. Jak przystało na swój gatunek, trzynastolatek mógł poszczycić się nie tylko 'diablimi' cechami, takimi jak ogon czy rogi (jego własne skierowane były w tył i lekko tylko łukowate) ale też świetnie, jak na jego wiek, wyrobionymi mięśniami. O roli jaką spełniał na co dzień decydował jednak jego charakter - Haash uwielbiał ponad miarę wszelkie proste przyjemności, którą to grupę tworzyły głównie te cielesne. Nic więc dziwnego, że, z wynikającym z postury i podejścia "darem przekonywania", wraz z kilkoma towarzyszami zajmowali się tzw. ochroną miłych dziewcząt. W praktyce sprowadzało się to do zbierania haraczu za to, że nie brał przemocą i darmo tego, co ulicznice oferowały za pieniądze i upewniał się, że nikt poza nim z takiej promocji nie korzysta.
Proceder podły, zysk jednak wymierny, a dziewczęta z ulic na szczęście miały w zwyczaju być na tyle ugodowe, że nikt się jeszcze Haashem nie miał większych powodów brzydzić.
- A, szef, jak zwykle wcześnie - rzucił, niedbale podnosząc głowę. Haash był jednym z tych, dla których afera ze śmiercią młodszego Kelorna znaczyła niewiele: z dwóch głów gangu została jedna, najwidoczniej lepsza, wielkie rzeczy - Szef raczył wstać dziś prawą nogą, czy mam się chować? - dodał zawadiacko.
* * *
Nieśmiałe pomruki budzących się ulic Nor normalnie nie zbudziłyby Miran, ostatnimi jednak czasy sen nie był dla niej łaskawy. Na pierwszy rzut oka wszystko było jak dawniej, zwykłe marzenia senne, opowiadające wielorakie historie.
Ale dla kogoś,kto musiał dostosować się w trybie przyspieszonym do życia między ludźmi, których latami uważała za najgorszych bandziorów, diabeł dosłownie tkwił w szczegółach.
Te sny na nią patrzyły - z ciemnych kątów wyśnionych domów, zza drzew w nieistniejących lasach - wszędzie tam było coś, coś co nie chowało się zbyt skrzętnie, ale też nie pokazywało jawnie, zawsze jednak nie pasowało do snu. Limbo nie takie rzeczy widziało, co nie znaczyło, że szlachcianeczki, z której zadrwił los, było to w jakikolwiek sposób znośniejsze.
Świat dobijał się do jej uszu natarczywie - już czas było wstać.
Shane miał zwyczaj wczesnego wstawania dlatego też już o takiej porze przemykał niczym cień przez brudne, cuchnące uliczki slumsów. Co jakiś czas pozdrowił jakiegoś znajomego bądź znajomą, który z jakiś powodów musiał zerwać się z łóżka i załatwić coś na mieście.
Nie wdawał się w żadne rozmowy, nie był w nastroju. Wczoraj znowu kłócił się z ojcem co skończyło się pobiciem pijanego, zataczającego się rodzica. Często zastanawiał się kiedy w końcu nie wytrzyma i zarżnie go jak wieprza. Jeśli w końcu do tego dojdzie będzie patrzył jak leży na klepisku i wydaje z siebie życie z każdą ubywającą z ciała kroplą krwi.
Pchnął niedbale drzwi do siedziby Drapieżców - jego drugiego, a zarazem prawdziwego domu.
- Ani prawą ani lewą Haash. - odpowiedział lekko zbywając, nie wdając się w szczegóły. Bo i po co miał opowiadać o tym, że spał na podłodze?
Podszedł do dużej skrzyni, jego ulubionego miejsca, i wskoczył na nią, sadowiąc się tam. Stamtąd miał dobry widok na całą kryjówkę jak i tych, którzy do niej wchodzą.
- Jak tam Yasper? Wpierdoliłeś tym cwaniaczkom, którzy dobierali się do niej i Juliette? - zagadnął. Nie był typem, z którym można było porozmawiać o pierdołach. Same konkrety.
- Mam nadzieję, że już to załatwiłeś. Te dwie to moje ulubione. Nie lubię kiedy ktoś próbuje zabierać moje zabawki. - zaczął bawić się w dłoni monetą przekładając ją między palcami.
_________________
Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Wyczołgała się z niemałym trudem spod pledu, obudzona odgłosami wstającego obozowiska, a następnie dźwignęła z drewnianej podłogi rodzinnego wozu. Z jej ust wyrwał się bolesny jęk.
- Nareszcie wstałaś, śpiąca królewno - dobiegł ją z niedaleka dobrze znany głos. Aza otworzyła oczy, by ujrzeć swą przybraną matkę, Rozalie, spożywającą poranny posiłek i obserwującą ją z rozbawieniem. Spojrzała na nią błagalnie. - Wiesz dobrze, Azalio, że ta sztuczka od dawna na mnie nie działa - ucięła jej dalsze starania kobieta, biorąc do ust kolejny kęs chleba.
Dziewczyna zaklęła brzydko i, porywając z "domu" jedyny instrument, jaki nie wydawał fałszywych dźwięków pod jej palcami, tamburyno, wyskoczyła prędko z wozu. Zaraz dopadli ją najmłodsi członkowie grupy, domagając się pokazu tańca lub jakiegoś słuchowiska.
- Jak wrócę - rzuciła na odchodnym, odganiając uczepione jej spódnicy maluchy.
Cmoknęła kilka razy. Na ten sygnał spod wozu wypadł jej wystrojony w błyszczącą obróżkę koziołek, Vëlla, wszczynając swoim przybyciem jeszcze większy pisk pośród dzieciarni.
Razem, początkowo biegiem, by zgubić prześladowców, później niespiesznie, ruszyli przez budzące się slumsy w stronę targu, by poszukać pożywienia, jako, że było już solidnie po świtaniu.
- Aye, wszystko jak szef kazał, przy okazji obchodu "na dobranoc". Jeden był trochę uparty więc upewniliśmy się, że w najbliższym czasie nie podejdzie do nikogo - dodał, z paskudnym rozradowaniem, wstając i niespiesznie kierując się ku drzwiom - A, właśnie, Juliette słyszała jakieś ciekawsze ploteczki, zdaje się, ktoś do lepszej roboty ludzi szuka. Numa miała powęszyć - ostatnie zdanie nie zabrzmiało zbyt sympatycznie, ale też nie było tajemnicą, że obrotna i pewna siebie sidhe działała Haashowi na nerwy. Jeśli wierzyć plotkom, cała sprawa polegała na tym, że chciał ją mieć dla siebie, a chłodny acz stanowczy opór tylko go drażnił.
- Idę skombinować jakieś żarcie, trzeba co załatwić?
* * *
Już krótki spacer dobitnie uświadomił Azie, że tym razem nie trafili do właściwego miejsca: mieszkańcy slumsów w większości wyglądali na chytrych, cwanych i podłych, na pewno niezbyt skorych do rozstawania się ze swoimi miedziakami. Z braku większego nadzoru ze strony służb porządkowych, patrolujących główne ulice rzadko, a bocznych prawie wcale, życie wyglądało tu nieomal jak w dziczy - każdy tylko wyglądał kto lub komu wbije przysłowiowy nóż w plecy, nigdy jednak na widoku, by nie ściągnąć na siebie 'przyjaciół' poszkodowanego. W efekcie tylko chęć przetrwania każdego z osobna powstrzymywała slumsy przed osunięciem się w chaos.
Targ był jeszcze dziwniejszym miejscem: odrapani ludzie, przy odrapanych straganach oferowali jedynie użyteczne przedmioty, jakby wszystko o wartości estetycznej było powodem do wstydu. Na wielu budach pstrzyły się 'przypadkowe' zadrapania i szmaty, sygnalizujące odpowiednim osobom co można od właściciela dostać spod lady. Kłótnie towarzyszące targowaniu się sugerowały dosyć normalny tryb handlu, jednak dla kogoś kto widział tyle targowisk, co Aza, jasnym było, że są dużo ostrzejsze niż gdzie indziej. A przy tym układano się o dosłownie wszystko.
Ogólne perspektywy były słabe. Zwłaszcza, gdy doliczyć wiele nieprzyjaznych spojrzeń, z jakimi spotkała się młoda cyganka.
Miran przeciągnęła się i niechętnie stoczyła się z łóżka. Tak, łóżka, tym razem los był dla niej łaskawy. Ostatnie "zlecenie" zaprowadziło ją do domu dość zamożnego, żeby znaleźć tam wygodne miejsce do spania i spiżarkę, w której oprócz szczurów można było znaleźć jeszcze jakieś jedzenie. Po krótkim posiłku skierowała się do dziury w dachu, którą wcześniej zrobiła. Nikt nie mógł przecież widzieć, jak wychodzi z tego domu. Właściciel siedział w wyświechtanym fotelu, nie oczekiwała od niego pożegnania. Spał, zbyt głęboko żeby jeszcze kiedykolwiek się z kimś pożegnać, z oczami otwartymi w zaskoczeniu. Dziewczynka poczuła ukłucie odrazy wobec siebie, które szybko zdusiła. Facet był draniem, wykorzystującym nieletnie dziewczyny wbrew ich woli. Zasługiwał na śmierć, ona była tylko przynętą i katem w jednej osobie.
Prawda była taka, że nie miała wyboru. Wykonując zlecenia dla poszczególnych gangów mogła dostać niewielką sumkę pieniędzy. Zyskiwała też, co ważniejsze, znajomości w różnych częściach slumsów i szansę, że nikt z danego gangu jej nie skrzywdzi, dopóki nie da mu pretekstu. Wzdychając ciężko i odsuwając od siebie myśl, co by o niej pomyśleli rodzice, gdyby jeszcze żyli, wypełzła na dach i pobiegła lekko po jego szczycie, korzystając ze ścieżek poznanych dzięki chłopcom ulicznym. Miała szczęście że była jeszcze dość lekka, żeby z nich korzystać. Na ziemię zeszła dopiero kilka uliczek dalej, w zaułku czerwonych latarni i usiadła, czekając aż pojawi się ktoś, komu miałaby zdać raport.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum