Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: Nagash ep Shogu
2009-03-30, 23:15
Brama
Autor Wiadomość
luven 
Giermek
Sługa Pański



Wiek: 30
Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 12
Skąd: Skądinąd
Wysłany: 2010-07-27, 21:24   

"Nie bójcie się!" - te słowa odbiły się echem w ascetycznych murach klasztornego kościoła, do którego wchodziłem. "Wprawdzie dopuściliście się wielkiego grzechu, nie opuszczajcie jednak Pana, lecz służcie mu z całego serca! Nie odstępujcie od Niego, idąc za marnością, za tym, co nie pomoże i nie ocali, dlatego że jest marnością." Rozglądałem się po słabo oświetlonym wnętrzu, aby dostrzec opata. Dopiero po chwili zobaczyłem habit, nieco różniący się od pozostałych. Jakby bogatszy, o ile tak można mówić o rzeczach mnicha. "Będę wam pokazywał drogę dobrą i prostą." Opat od razu wstał, gdy poczuł moją dłoń na ramieniu. „Bójcie się jedynie Pana, służcie Mu w prawdzie z całego serca”. Po chwili rozmowy zaprosił mnie do swojej celi, wszak kościół nie był najlepszym miejscem do konwersacji, pomijając przeszkadzający pogłos czytania. Cela była skromna, ale pewnie o wiele lepsza od cel zwykłych mnichów. „Spójrzcie, jak wiele wam wyświadczył!”. Opat zgodził się, dokładnie w momencie, w którym umilkło echo z kościelnej nawy. Choć wtedy byłem jeszcze młody, zdążyłem wiele nabroić. Od teraz miałem być skromnym mnichem. Ja, syn kupca prowadzący hulaszczy tryb życia. Niegdyś codziennie z kobietą lekkich obyczajów, odtąd codziennie z modlitwą na ustach. Wcześniej z mieszkiem wypchanym złotem, teraz z sercem wypełnionym pokorą. Od początku wiedziałem, że moim mottem będą słowa, które przywitały mnie w murach tego klasztoru. Jako, że opat był byłym wychowankiem Inkwizycji, nie trudno było się domyśleć w jakim kierunku pójdzie nasze wychowanie. I tak po dwunastu latach, mimo że nie jestem w szeregach inkwizytorów, jestem równie gorliwy, pobożny i skory do pomocy niewiernym, jak nie jeden w Świętym Oficjum.
_________________
Caedite eos! Novit enim Dominus qui sunt eius
Ostatnio zmieniony przez luven 2010-07-28, 19:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Maikeru 
Giermek
Imperialny Zabójca



Wiek: 28
Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 17
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2010-07-28, 17:26   

...Strażnik mnie pyta:
-Kimże ty jesteś???
-Jestem Maikeru i jestem imperialnym zabójca jak wiesz.
-Bardzo zacne imię,a skąd pochodzisz??
-Z krain nazywanych Częstochową
-a daleko od nas mości panie??-mówi strażnik
-i to bardzo,ale muszę iść do karczmy "Pod zgniłym Bykiem",więc żegnaj
-Żegnaj.
Po tym Nasz bohater poszedł....
_________________

http://www.ermail.pl/link...ml7eN7AaN2aCTTm
 
 
pk0 
Opętany



Dołączył: 01 Wrz 2010
Posty: 10
Skąd: Płonący Legion
Wysłany: 2010-09-02, 01:02   

Historia strażnika fortecy legionów sięga niepamiętnych czasów, kiedy to Bethrezen (najpiękniejszy z aniołów), obecny przy stworzeniu świata stał po stronie Wielkiego Ojca. Był pomocnikiem boskiego Bethrezena podczas narodzin Nevedaaru. Nie otrzymał mocy stwórczej, lecz otrzymał ważne zadanie: pilnować, by do tego świata nie zakradły się gniew, zło i chciwość. Zazdrośni aniołowie postanowili zemścić się na Bethrezenie, tak więc rozpętali chaos i napawali gniewem mieszkańców Nevedaaru. Zgorszony tym widokiem Wielki Ojciec przykładnie ukarał Bethrezena oraz jego pobratymców odpowiedzialnych za ten plugawy czyn, skazując ich boską klątwą na wieczne potępienie, a stwórcę Nevedaru kazał zniewolić. Sześć tysięcy lat- tyle czasu minęło, nim boska klątwa straciła moc. Przeklęty Strażnik jest teraz wodzem 80 kohort piekielnych, które odpowiedzialne były za odprawienie obrządku i uwolnienie Betrezena. Teraz, kiedy odzyskał wolność za pośrednictwem swego pomiotu, otrzymał zadanie od swojego pana: chronić stolicę Przeklętych Legionów przed wszystkimi szaleńcami, którzy odważą się ją zaatakować. Dostatecznie napiętnowany, nie jest w stanie się sprzeciwić woli Upadłego i nigdy nie opuszcza swej twierdzy. Dzierżąc ognisty miecz, sprawuje rządy wśród Przeklętych.
 
 
Książę Bythazar 
Rycerz piekieł
Demoniczny Lord



Wiek: 31
Dołączył: 24 Lut 2007
Posty: 301
Skąd: CYtadela Far'Nuli
Wysłany: 2010-10-07, 20:55   

Ciemna postac w plaszczu z kapturem i skorzanej odziezy zblizala sie do bram miasta, wydawala sie byc zwyklym, aczkolwiek dobrze zbudowanym czlowiekiem, ale pozory myla... Tuz przed brama, przed wedrowcem stanal stary dziadek z blyszczacymi bialymi wlosami i srebrynym mieczem:
-Kim jestes i czego szukasz w moim miescie?-powiedzial starszy osobnik
-Czemu mialbym ci to powiedziec?Jestem wedrowcem, tyle musisz wiedziec-odpowiedziala postac, po czym ruszyla naprzod, probujac ominac starca.
Nie wiadomo skad, obok starca pojawila sie czworka straznikow zbrojach i mieczami. Jeden z nich odrzekl "Chyba, trzeba nauczyc cie dobrych manier" po czym czworka mezczyzn rzucila sie z hukiem na nieznanego, myslac ze bez problemu go powala. Jednak pozory myla...
Zakapturzona postac rowniez zaatakatowala, jednak bez broni. A przynajmniej bez takiej, jakiej spodziewali by sie straznicy... Spod rekawow skorzanego kaftana wylonily sie rece podobne do ludzkich, jednak pazury bylyby imponujace nawet dla dzikiego niedzwiedzia. Straznicy zaatakowali od przodu i to byl blad... Nieznajomy przecial za pomoca swoich szponow miech pierwszego wroga w 3 kawalki, podzynajac mu przy okazji gardlo. Trzej pozostali zszokowani rzucili sie do ataku w kupie. Wedrowiec manewrowal jednak zrecznie miedzy nimi i cial swoimi pazurami zarowno ich pancerze, miecze jak i ciala... I wtedy w srodek walki rzucil sie dziadek, jego miecz lsnil jak sam ksiezyc, udalo mu sie przeciac dosc silnie szyje wedrowca, jednak ten rozciol jego miecz w pionie na dwie polowki. Przez chwili obaj patrzyli na siebie zaskoczeni, wtedy starszy przerwal cisze, jednoczesnie zalsnil jego miecz skladajac sie w calosc:
-Jedyne czego chce to twojej historii, widze ze jestes silny i nie mam ochoty z toba walczyc, mimo iz bym cie pokonal, zgodzisz sie czy mam ci odciac cala glowe?
-Widze ze nie jestes tym, za kogo cie wzialem-odrzekl wedrowiec wstajac zpowrotem na 2 nogi-Niech bedzie, uslyszysz moja historie, ale wiedz nie byla ona radosna.
A teraz zaczyna sie opowiesc.
Moja historia zaczyna sie w malej wiosce na granicach Imperium, nazywala sie szaronia, wychowywalem sie tam od dziecka. Zwykle bylo spokojnie, moj ojciec byl rolnikiem a moja matka gospodynia, bylem jedynakiem, wiodlo nam sie szczesliwie, nie bylismy bogaci, ale nie bylismy tez biedni. Jednak pewnego dnia to wszystko sie skonczylo... Zostalismy zaatakowani przez cos o czym nawet nie snilismy. Zywe trupy, templariusze, magowie to wszystko wydawalo sie koszmarem, jednak bylo jawa. Ojciec i reszta mezczyzn bronili nas, jednak polegli po kilkunastu sekundach walki. Kobiety zostaly zabite na miejscu, a dzieci ogluszone, a ja z nimi. Gdy sie obudzilem, bylem przkuty do zimnej sciany w celi w dziwnym laboratorium pelnym aparatury alchemicznej. Przed nami stali straznicy, zas przy tej calej aparaturze stary czlowiek.
-Kim jestes, co tu ja robie?-spytalem z lzami w oczach.
-Jestem Fagotus, nekromanta, zas ty wraz z twoimi pobratyncami posluzycie mi za kroliki doswiadczalne, probujemy tu stworzyc wojownikow idealnych, dla naszej bogini, dla Mortis.HAHAHAHA!-wybuch szalonego smiechu u starca, a zarazem placzu u mnie. W wiezieniu spedzilem wiele lat, moi przyjaciele gineli od mikstur i operacji jakie szaleni magowie na nich przeprowadzali. Nie wiem czemu, ale ja bylem ostatni.
-No no, teraz przyszla i kolei na ciebie-powiedzial Fagotus-Nie ukrywam ze szanse na powodzenie tego eksperymentu sa prawie zerowe. Mam nadzieje ze nie bedzie to zbyt bolesne.
Straznicy odkuli mnie od sciany, przy ktorej spedzilem ponad 12 lat. Nastepnie polozyli mnie na stole operacyjnym, nie skuli mnie bowiem i tak nie moglem sie poruszac przez lata bezruchu. Nastepnie zostala mi wstrzyknieta tajemnicza substancja oraz przeprowadzony rytual ktorego nie rozumiale. Jedyne co z tamtego czasu pamietam to bol, okropny bol... Gdy sie obudzilem, bylem zmieniony, moglem bez problemu wstac, moje cialo bylo wypoczete i zywe, ale juz nie takie ludzkie...
-No no, widze ze przyzyles, panowie udalo nam sie-powiedzial nekromanta-Pozwol ze ci wyjasnie co zrobilismy, wstrzyknelismy ci do krwi esencje wilkolaka, ktora zaadaptowalismy w twoim ciele za pomoca magii. Jestes teraz pol Wilkolakiem. Nie boisz sie srebra, twoje pazury i zeby sa ostrzejsze od najostrzejszych mieczy, twoje zmysly sa bystrzejsze od najlepszych mysliwych, zas twoje rany goja sie z szybkoscia niemalze boska, zmeczenie jest ci teraz duzo mniej dokuczliwe, zas sila twoja jest wieksza od olbrzyma. Teraz tylko usuniemy ci pamiec i ...-nie dokonczyl, bowiem zatkalo go gdy jego twor zabil dwoma ciosami jego trzech pomocnikow, oddzielajac ich glowy od cial. W jego oczach nie bylo widac czlowieczenstwa tylko furie i wscieklosc. Straznicy zostali posiekani pazurami tak samo jak pomocnicy oraz, na koncu, sam nekromanta. Ten caly rytual zmienil wtedy moj umysl w umysl zwierzecia, dzikie instynkty kierowaly mna, zniszczylem cale laboratorium i ucieklem, moje instynkty zaprowadzily mnie do puszczy Saborii, jednego z najwiekszych lasow Nevendaar. Tam tez spedzilem kilka nastepnych lat mojego zycia, przebywajac w pokoju z natura i zwierzetami, polowalem jak wilk, zylem jak wilk, jednak bylem silniejszy. Zabijalem mysliwych i zolnierzy ktorzy zaklocali spokoj lasu. Wielu zginelo z mojej reki, nawet gdy mnie zranili, moje rany gonily sie w mgnieniu oka. Az do pewnego dnia...
Ten dzien mial zmienic moje zycie, polowalem jak zwykle na jelenie, gdy z krzakow wystrelily strzaly. Uniknalem ich jednak zaraz potem wylecialy nastepne, a za nimi grupa elfow ubranych w srednie zbroje oraz uzbrojeni w luki i szabelki. Rzucili sie na mnie z bronia sieczna, nie zdolali mnie jednak trafic, a ja zdolalem ich zranic i wytracic im ich bronie, gdy wiekszosc byla na ziemi mialem zamiar dokonczyc moje dzielo, jednak stalo sie cos czego sie nie spodziewalem. Las poruszyl sie, drzewa wysunely swoje galezi i pojmaly mnie unoszac w gore, zas jedna elfa zwiazala mnie zapomoca magicznych wiezow. Miala dlugie blond wlosy, delikatne rysy twarzy i lekka, srebrna zbroje. Inni szykowali sie juz aby mnie zastrzelic, jednak ona powiedziala "Nie, stojcie. Wezmiemy go zywego." glosem jak szum porannej bryzy. Zapakowali mnie na woz ktory stal niedaleko i zawiezli do swojego miasta niedaleko od miejsca gdzie mnie pojmali. Tam dyskutowali wiele o mnie, ta elfka ktora mnie zwiazala chciala aby dali mi szanse i przyjeli mnie do siebie, reszta chciala mnie uwiezic lub zabic. Ona jednak ich przekonala, dali mi szanse, zaczeli mnie uczyc jak jesc sztuccami, jak trzymac miecz, jak pisac czy strzelac z luku, dali mi skurzane ubranie ktore bylo tak zaczarowane ze bylo wytrzymalsze niz zwykla skora i samo sie z czasem regenerowalo. Uczylem sie topornie jednak widac bylo niewielkie postepy, mimo iz moj umysl byl nadal zwierzecy.
Pewnego dnia ta elfka przyszla do mojego namiotu:
-Chodz ze mna, chce ci cos pokazac-powiedziala, poczym wyruszyla a ja za nia. Zwa mnie Irelia-powiedziala po drodze-Jestem dowodca tej jednostki patrolowej, sprawiles nam wiele klopotow, wytropienie cie, bylo wyzwaniem dla naszych najlepszych mysliwych-po czym zamilkla i szlismy dalej, az dotarlismy do pieknego jeziora. Tam sie zatrzymalismy, ona zas podeszla do brzegu i zanurzyla w wodzie swoje stopy.
-To przepiekne miejsce-powiedziala-Nazywa sie Nur'tasori jezioro srebrnych promieni. Kraza legendy, ze jego widok pozwala ukoic ducha. No coz, mi pomaga gdy czuje sie samotna, znudzona zyciem lub zapomniana, czasem mysle ze bylo by lepiej gdybym urodzila sie zolnierzem, lub gdybym zostala porwana i przezyla przygode-powiedziala usmiechajac sie.
-Nie nie bylo by lepiej.
-Kto wie. Zaraz kto to powiedzial-po czym rozejrzala sie zaskoczona w okolo, jednak jedyna osoba jaka zobaczyla bylem ja, stojacy na dwoch nogach, wyprostowany i odmieniony.
-Co sie stalo?
-Nic.-odpowiedzialem.
-Kiedy nauczyles sie mowic?
-Jak bylem dzieckiem.
-Czemu nic nie mowiles?
-Nie bylem soba, bylem zwierzeciem, kierowalem sie instynktami, ktore was juz dawno opuscily.
-Kim jestes? Czemu do ciebie wrocily instynkty?
-Nie chcesz wiedziec.
-Chce.
-Wiec sluchaj, jednak to nie jest radosna historia-I w tym miejscu uslyszala wszystko co ty do tej pory.
-Nie mialam pojecia, ze byles czlowiekiem.
Milczenie.
-Co teraz zamierzasz zrobic, gdy odzyskales swiadomosc?
-Nie wiem. Nie wroce do ludzi, uznaja mnie za bestie i mnie zabija.
-Mam dla ciebie propozycje, za tydzien wyjezdzam z oddzialem do Ognistego Gaiu, stolicy Elfow, jesli chcesz mozesz z nami wyruszyc i potem zdecydowac co zrobisz potem.
Usmiechnalem sie, szczerzac moje kly i powiedzialem:
-Zgoda, dziekuje. Chce jednak wiedziec, czemu mnie uratowalas?
-Sama nie wiem, gdy poraz pierwszy spojrzalam w twoje oczy zdawalo mi sie ze widze bestie, ale rowniez dobrego czlowieka gleboko ukrytego, nie wiem czemu, ale wydawales mi sie znajomy.
-Milczenie. Po czym oboje wyruszylismy spowrotem do obozu, tam zaskoczylem wszystkich jedzac normalnie, zrecznie sztuccami i rozmawiajac z innymi. Przez ten tydzien uczyli mnie juz nie walki czy rzeczy praktycznych, lecz elfickiej filozofii, jezyka, historii i innych nauk. Po czym wyruszylismy.
W czasie podrozy Irelia wydawala sie zmartwiona i zamknieta w sobie, nie wiedzialem czemu. W koncu dotarlismy do bram miasta, byla to najpiekniejsza rzecz jaka widzialem na swiecie, cudowne miasto ze srebra, lsniace jak samo slonce. Gdy straznicy u bram zauwazyli nasz woz wyszli nam na przeciw. Jednak gdy zobaczyli mnie, jadacego na przodzie u boku Irelii przerazili sie i wystrzelili srebrne strzaly we mnie. Mimo iz moglem ich bez problemu uniknac, nie zrobilem tego, aby pokazac ze nie jestem wrogiem. Obie strzaly wbily sie w moja piers jednak nie stracilem rownowagi i wysiadlem z wozu szybkim skokiem. Irelia krzyczala "Stojcie!Stojci!On jest z nami!" po czym wstrzasnieci straznicy staneli jak skamieniali patrzac w moim kierunku. Irelia obrocila sie nie wiedzac co sie dzieje, i zobaczyla ze rowniez wiekszosc oddzialu rowniez patrzy sie na mnie jak slup. Zas ja zlamalem obie strzaly ktore tkwily w moim ciele i za pomoca szponow wyrwalem trzony z mojego ciala, bez najmniejszego dzwieku placzu czy tez krzyku. Wszyscy oprocz Ireli byli oslupieni, ona byla lekko zaskoczona jednak, wiedziala z opowiesci ze srebro mnie nie rani jak normalnego wilkolaka, spojrzala jednak z trwoga na moje rany.
-To nic-Odpowiedzialem.
-Zaraz cie opatrzymy.
-Nie. Nie potrzebuje medycyny.
-Wiec dobrze, wejdzmy do miasta. Po czym wyjasnila w skrocie straznikom ze jestem z nimi i nie zrobie nikomu krzywdy. W czasie gdy Irelia odwiedzala swoja rodzine w miescie, ja zostalem z oddzialem i rozmawialismy o roznych rzeczach.
-Czemu ktos taki jak Irelia jest dowodca oddzialu lowczego?-spytalem Jarona, jednego ze zwiadowcow.
-Nie zawsze tak bylo, urodzila sie szlachcianka, od dziecinstwa byla szkolona w magii i dyplomacji. Jest rowniez bardzo piekna, jak mogles zauwazyc, dlatego wiele waznych osob staralo sie o jej wdzieki, ona jednak zawsze to ignorowala, mowila ze nigdy sie nie zakocha, ze nie potrafi. Jeden z wysokich Radnych, Hör Faron, uporczywie staral sie jednak o nia i w koncu sie jej oswiadczyl, ona jednak odmowila. Faron mial zlamana dume, nie mogl przezyc odmowy, uzyl wszystkich swoich wplywow by zdegradowac Irelie, i tak oto ze szlachcianki stala sie dowodca oddzialu mysliwskiego, zniknela z sal balowych teraz odwiedza tylko rodzine w ognistym gaju.Wiekszosc elfow o tym wie, ale boja sie o tym mowic, ze wzgledu na pozycje Farona, krolowa jednak tego nie wie.
W tym momencie Irelia wrocila, wygladala na zaniepokojona.
-Wilku, musimy sie stawic na zebraniu rady elfow, dzis wieczorem z rozkazu samej krolowej Illumiele. Nie pytaj czemu, nie wiem sama.
-Nie nazywaj mnie wilkiem, moje Imie brzmi Arkathor, takie imie nadaly mi zwierzeta w puszczy.
-Przepraszam, nie wiedzialam.
-To nic, pojdziesz tam ze mna?
-Tak.
Wieczorem poszlismy z Irelia na zebranie, odbywalo sie ono w pieknej sali wyrzlobionej w wielkim debie, na spotkaniu zebrala sie cala elficka Arystokracja jaka byla w danej chwili w stolicy, wszyscy usiedli przy pieknym debowym stole na pieknie rzeznionych bialych krzeslach. Pierwsza zabrala glos krolowa:
-Przybyszu, zebralismy sie tutaj aby omowic kwestie twojej osoby, nie wiemy kim jestes, ale podejrzewamy ze zabiles ponad 25 mysliwych i zwiadowcow w puszczy Saborri, nie wiemy jakie miales ku temu powody jednak chcemy cie wysluchac. Opowiedz nam prosze swoja historie i czemu zabiles naszych ludzi.
I w tym miejscu opowiedzialem to, co ty uslyszales do tej pory, nie wdawajac sie w szczegoly rozmowy nad jeziorem.
-Nie bywale. Pol wilkolak, wiec co chcesz teraz zrobic?-spytala Illumiele.
-Pewnie wroce do puszczy, nic innego mi nie pozostalo.
-Przepraszam Krolowo, ale ciezko mi uwiezyc ze to zwierze bedzie od teraz spokojne. Co bedzie jesli znowu sie zbuntuje i zacznie zabijac naszych mysliwych?-powiedzial Elf w lsniacej srebrnej zbroi.
-Lordzie Fagocie, nie uwazasz ze powinnismy dac mu szanse? Irelia zaufala mu i do tej pory, nie pozalowala.-Odpowiedziala krolowa.
-Dlaczego mialbym jej ufac, nie jest czlonkiem rady, ani nawet arystokratka, zostala zdegradowana, jest tylko dowodca oddzialu zwiadowczego, nie musze sluchac jej argumentow.
Irelia wygladala na smutna, jakby cos w nia uderzylo, zas we mnie obudzilo sie cos co znalem... Z hukiem uderzylem zamknieta piescia w stol rozbijajac go na 3 czesc, moj instynkt sie obudzil, jednak teraz nie dusil mojego czlowieczenstwa; wspolpracowal z nim...
-Masz tuper to mowic Hörze Fagocie- powiedzialem szczerzac moje kly-Ze mnie mozesz drwic, ale Ireli juz zbyt duzo krzywd wyrzadziles, i tym razem nie wyjdziesz z tego bez szwanku.
Wszyscy stali oslupieni wpatrujac sie we mnie, wtedy Fagot rzekl:
-To klamstwo, ta bestia klamie, nie wiem o czym on mowi.
-W jego slowach nie wyczuwam klamstwa-powiedziala krolowa.
-Nie wierzycie mi? Wierzycie temu zwierzeciu? :?:
-Nie potrafie udowodnic ze mowie prawde, jednak wielu wie o tym, ze to on jest odpowiedzialny za degradacje Ireli, a zrobil to dlatego ze odrzucila jego oswiadczyny!
-Klamstwo!-krzyczal Fagot
-Cisza, roztrzygniemy to w jedyny mozliwy sposob, w walce prawdy-powiedziala krolowa-Bedziecie walczyc, majac na sobie amulety prawdy, magia w nich ukryta sprawia ze w walce zawsze wygrywa ten kto mowi prawde.
-Co, czy naprawde musze sie pojedynkowac z ta dziczyzna???-odrzekl Fagor.
-Tak, musisz.
Po chwili zostaly nam dane dwa amulty na szyje z lisciami debu, nie wiedzialem czy dzialaja czy nie, wiedzialem ze musze wygrac i pokonac tego elfa-aroganta. Wystapil on do walki z dluga szabla ze srebra wzmacnianego zlotem. To on ruszyl pierwszy do ataku, szarzujac na mnie, jednak chybil. Ja rowniez jednak chybilem... Walka wygladala jak tanie unikow, do czasu gdy przebilem sie przez jego parade i zadalem gleboki i bolesny cios w zebra. Krew polala sie strumieniami we wszystkich kierunkach.
-To chyba koniec-odrzekla krolowa.
-Jeszcze nie-rzekl Fagot, po czym skierowal na mnie magiczny ogien ze swoich palcow. O dziwo jednak amulet prawdy odbil to i skierowal w niego samego, co go powalilo.
-Mamy zwyciesce-odrzekla krolowa-on mowil prawde. Nieznajomy, zdradz mi prosze twe imie.
-Arkathor, moja pani.
-Arkathorze, dziekuje ci ze wyjawiles mi przestepstwa Höra Fagota, zostanie osadzony, zas Irelia otrzyma zadoscuczynienie i szlachectwo spowrotem. Zas dla ciebie mam propozycje.
-Slucham.
-Dolacz do nas, do Elfow, stan sie czlonkiem naszej spolecznosci. Ludzie cie nie zaakceptuja, ale my tak, jesli sie zgodzisz...
-Zgadzam sie.
-Swietnie wyruszysz do naszego obozu niedaleko cytadeli wampirow. Tam potrzebna jest pomoc, wyrusz jak najszybciej, pro...
Nie zdazyla dokonczyc, wybieglem z hukiem z sali i popedzilem na czterech nogach w pokazanym mi kierunku, ostatnia rzecza jaka widzialem byl usmiech Ireli, mam nadzieje ze ja spotkam jeszcze.
To moja Historia, czy teraz moge wejsc?
-To jedna z dluzszych powiesci jakie slyszalem. Mozesz wejsc. Odpowiedzial starzec. Rana na mojej szyi byla juz prawie zasklepiona gdy wchodzilem do miasta. I tak oto zaczela sie moja historia...
_________________
 
 
 
Don Mortus 
Wtajemniczony
Duch Zarazy



Wiek: 36
Dołączył: 12 Lis 2010
Posty: 4
Skąd: Alkmaar
Wysłany: 2010-11-13, 02:42   

Była chłodna i ciemna noc
- Brr, ale ziąb, chyba zaraz się przeziębię albo gorzej - pomyślał głośno starzec , gdy w oddali zauważył rysy jakiejś postaci
- Stać, kto idzie - zawołał, ale tylko wiatr zawył w oddali
- Chyba mi się zdawało, ach starość nie radość - rzekł, narzekając na swoją starość i spuścił wzrok
- Przepuść mnie śmiertelniku jeśli ci życie miłe - usłyszał starzec i momentalnie podniósł wzrok, i ujrzał postać odzianą w czarny płaszcz. Wydawała się być człowiekiem, ale zielone puste oczy i morowe powietrze jakie nagle powstało, potwierdziły to czego starzec się domyślał "Nieumarły"
- A czego szukasz w tym mieście wędrowcze ? - spytał starzec
postać zdjęła kaptur ukazując w pełni swe upiorne oblicze
- wypełniam misję dla mojej Pani
- Mortis znaczy się ? - dopowiedział sobie starzec - Niestety dopóki nie opowiesz mi swej historii nie wkroczysz do miasta - powiedział
- nie mam czasu na bzdury - powiedziało widmo i zaatakowało mieczem, starzec sparował cios własnym mieczem i ugodził upiora
- Słuchaj upiorze,albo stąd odejdziesz, albo sam cię wygnam do ziemi która cie zrodziła
- No dobrze opowiem ci swoją historię - mruknął upiór
-Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze
Nazywam się Don Mortus Urodziłem się w dalekich tobie nieznanych krainach ale życie mnie nie rozpieszczało, bo już w matczynym łonie utraciłem władzę w nogach. Wiele z tego powodu wycierpiałem, ale wsparcie matki dodawało mi otuchy i nadziei. Pewnego dnia jednak po moją matkę przyszła śmierć, co bardzo mną wstrząsnęło, i po pewnym czasie pchnęło na Drogę Nekromancji. Poznałem wiele potężnych zaklęć i w swoich krainach zyskałem przydomek Ducha Zarazy, ale nadal nie potrafiłem wskrzesić swojej matki, Byłem już prawie na granicy załamania, gdy w końcu w pewnej starej księdze odnalazłem to czego szukałem, ale w trakcie wykonywania zaklęcia coś poszło nie tak. Następnego dnia obudziłem się na jakimś pustkowiu w głowie słysząc tajemniczy głos : "Chodż do mnie umarły synu, służ mi a spełnię twe pragnienia ". Z początku myślałem, że wariuję jednak gdy ujrzałem brak swojego odbicia w mętnej wodzie zgodziłem się z tym wewnętrznym glossem i zacząłem robić wszytko w Nadziei na spełnienie mego życzenia, poznałem podobnych do mnie i nazwę pustkowia - Alkmaar jak i nazwę głosu - Mortis i od tej pory spełniam każdy jej rozkaz w nadziei na ostateczne spełnienie mego pragnienia. Czy teraz mogę przejść ?
- Możesz, ale nie licz na spełnienie swego pragnienia _ powiedział ze współczuciem, ale i odrazą do przybysza starzec

PS
Trochę długaśne ale zawsze coś
_________________
Śmierć jest tylko początkiem
 
 
 
DeanDun 
Adept
Elficki Złodziej



Wiek: 24
Dołączył: 12 Lis 2010
Posty: 19
Skąd: Zaczarowany las
Wysłany: 2010-11-13, 13:41   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
-Jeśli bez tego mnie nie przepuścisz to dobra.Nazywam się DeanDun, ale miałem się nazywać Bernardo.Urodziłem się w bardzo dużym imperialnym mieście i do teraz nie znam tego miasta nazwę.Moi rodzice nazywali się Jonasz i Amanda, byli bardzo posłuszni imperium.Wychowywano i uczono oraz szkolono mnie w imperium.Miałem zostać rycerzem, ale coś się wydarzyło.Po moich 7 urodzinach zaczęły mi wyrastać szpiczaste uszy i stałem się naprawdę szybki oraz zwinny.W wieku 8 lat imperium i moi rodzice dowiedzieli się o tym, że jestem elfem.Odkryli też, że mój pradziadek ze strony matki był elfem i prababcia ze strony ojca także.Pierw rodzice mnie pobili (też ranili nożem), a potem imperium mnie wygnało. Rodzice zostawili mnie gdzieś daleko od tego miasta, w bardzo dziwnym i wielkim lesie.Gdy się obudziłem byłem w bardzo starej i biednej chatce.Rozejrzałem się po tej chatce i zobaczyłem jakąś postać przy stole, czyta książkę "Imperium, gardzić czy chwalić?".Też miał szpiczaste uszy, wiec
prawdopodobniej to był, tak jak ja elf.Wstał i mnie oglądnął, i zaraz powiedział, że znajduje się w stolicy przymierza elfów i jeszcze rzekł, że mam iść do króla tego przymierza.Więc nie traciłem czasu i pobiegłem przed siebie.Gdy już dobiegłem (to było dość daleko) szukałem jakiegoś pięknie i dostojnie wystrojonej sali, chaty.Patrze i niczego takiego nie widzę.Doglądam, aż tu nagle widzę króla w koronie z liści i roślin, wychodzącego z mało dostojnej chatki, a za nim wychodzą centaury i wartownicy(pewnie do ochrony).Pobiegłem od razu do niego, ale strażnicy mnie nie przepuszczają.Więc powiedziałem, że jestem tym wygnanym z imperium, nowym.Wtedy mnie przepuścił.Powiedziałem królowi cała historie
i powiedział, że dużo wycierpiałem i jestem przyjęty.Pierwszą misje miałem taką, że mam szpiegować Legion potępionych i mu powiedzieć co planują.Więc tam pobiegłem i za 3 godziny wróciłem i wszystko opowiedziałem i powiedział, że jestem przyjęty na elfiego złodzieja, tylko najpierw musiałem przejść trening, który trwał 4 lata(miałem ciągle te 8 lat).Po 4 latach, jak miałem już 12 lat zostałem oficjalnie przyjęty na elfickiego złodzieja.Teraz właśnie miałem przejść tą bramę, bo za nią, są rzeczy potrzebne mi do tej drugiej misji.No i tak tu się znalazłem.
-A jakież to są przedmioty - zapytał starzec cichym głosem.
-Nie mogę tego ci zdradzić, bo by mi po powrocie głowę ucięli.Czy teraz mogę przejść?
-Myślę, że już i tak dużo złych rzeczy cię spotkało, młody wędrowcze.Więc myślę, że mogę cię przepuścić.
-Bardzo ci dziękuje miły starcze.Do zobaczenia!!! - Mówiąc DeanDun już biegł w stronę mgły.
_________________
ZA PRZYMIERZE!!!
:elf:
 
 
 
Samurai Lum 
Wtajemniczony
Wędrowny Czaroznawca



Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2011
Posty: 11
Skąd: Damnaror
Wysłany: 2011-02-12, 02:07   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historię wędrowcze?
- Jak sobie chcesz, człeczyno. - mruknął przybysz, którego zniekształcony głos jednoznacznie wskazywał na jego przynależność rasową- nieumarły.
Jego ciało roztaczało odór zębowej próchnicy, nieumiejętnie zamaskowany bliżej nieokreślonymi ziołami. Spod kaptura skórzanej peleryny widać było młodzieńcze, blade lico. Smętnego majestatu twarzy wędrowca dopełniały zapuszczone do połowy szyi kręcone włosy o barwie butwiejącego drewna. Dwa w miarę proste kosmyki całkowicie zasłaniały oczy. Nieumarły nosił zeszmacone i brudne od ziemi spodnie, prostą koszulę utrzymaną w całkiem dobrym stanie, skórzane rękawice z ćwiekami na wysokości knykci i twarde buciory, które ostatni kontakt z szewcem miały najprawdopodobniej przed Pierwszymi Wielkimi Wojnami. Cały ubiór był czarnego koloru. Przez lewe ramię, przybysz miał zawieszoną sfatygowaną torbę, a za nim stał prymitywny wózek, aż uginający się pod ciężarem bojowych toporów, młotów, hełmów i innego żelastwa wyciągniętego z krasnoludzkich trucheł.
- Więc słucham. - lekko ponaglił strażnik.
- Dawno temu byłem człowiekiem i z kaprysu ojca nazwano mnie Samurai Lum, czyli "służący Lumkom". Parę słów wyjaśnienia: Lumkami nazywane są różnokolorowe świetliki, stanowiące naturalne źródło magii na terenie, z którego pochodzę. Mianowicie, urodziłem się w mieście Flittenberg, położonym w odległym świecie Avalon. Owe miasto należało niegdyś do ludzi. Stały niedobór robotników zmusił wielu magów do uprawiania nekromancji, w której Lumków się akurat nie używa. W ten sposób pojawiły się na naszych ziemiach posłuszni nam nieumarli. Zawsze kompletne szkielety służyły za pomywaczy i chłopców na posyłki. Pieczołowicie pozszywane z kilku ciał zombie zastępowały tragarzy i drwali, a duchy robiły za wychowawców i opowiadały, jak to drzewiej bywało...
- Ludzie i nieumarli obok siebie... - przerwał starzec, zwracając uśmiechniętą z niedowierzania twarz w stronę fizjonomii wędrowca - Ale nadal mi nie powiedziałeś, kim jesteś.
- Dopiero zacząłem gadać! - obruszył się obcy. - Daj mi skończyć, a potem opowiem o sobie... bo to długa historia. - rzekł spokojniejszym tonem.
- Mamy dużo czasu, a zaczyna mnie ciekawić twoja opowieść. Teraz mów.
- Wszystko było w jak najlepszym porządku do czasu, gdy królowa Toxana, ta zachłanna ladacznica - ostatnie słowa wycedził przez doskonale zachowane zęby, w bynajmniej nie ukrywanej pogardzie. - kombinowała nad zaklęciem utrzymującym kontrolę nad nieumarłymi. Musiała wtedy oczywiście coś sknocić, bo nie dość, że zombie i szkielety bestialsko mordowały wszystkich na swojej drodze, a duchy przyprawiały o zawał paskudnym śmiechem i upiornym wyciem, to jeszcze sama królowa wpadła w obłęd. Mówiła ponoć, że chce przyspieszyć reformy, że obrała za cel przywrócić utracony na ziemi raj... Jak się być może domyślasz, kompletnie nic nie zrobiła, żeby stłumić rebelię tego paskudztwa. Za to tłumaczyła się, że to konieczność pozbyć się, cytuję, "niedoskonałych poddanych, bez serca do służenia ojczyźnie", czy jak to tam leciało... W każdym bądź razie, jakimś cudem uciekłem z tego piekła, a miałem wtedy dwanaście lat... Długo goniła mnie banda szkieletów z zakrzywionymi mieczami, a ja drżałem jak osika za każdym razem, kiedy przypominałem sobie ich tłum, synchronicznie bębniący tym orężem o tarcze w kształcie wieka trumny. Że też nie wspomnę o innych okropieństwach! Notorycznie nawiedzały mnie senne koszmary. Co więcej, zauważyłem, że od tamtej pory zombie trzymały w każdej ręce sierp, a nawet coraz częściej je widziałem z obciętymi uszami i flakami na wierzchu. Pojawiły się też nieznane mi wcześniej nowe potwory, jak chociażby śmierciorożce czy horpyny. Oba ożywieńce były szybkie jak diabli, ale ten pierwszy na szczęście umiał tylko szarżować i rozrywać nieszczęśnika na strzępy. Sam kiedyś widziałem, jak to bydlę tworzono z martwej chabety. Zaś ta druga na ogół była za życia wiedźmą, która przymusowo wkraczając w życie pośmiertne stawała się bardzo niebezpieczna. Potrafiła bowiem celnie rzucić wszystkimi sześcioma nożami w piersi ofiary i to z zasięgu strzału elfickiego łucznika!
W tym momencie nieumarły głęboko się zamyślił. Milczenie przerwał słuchający jego historii starzec.
- Takie szczegóły o bestiach zostaw na później, jutro też jest dzień. To co było dalej z tą twoją ucieczką?
- Błąkałem się... bez celu... Sam nie wiem, w jaki sposób zaszedłem aż do Nevendaaru... ale trwało to na tyle długo, że zdążyłem, już nie pamiętam jak, dowiedzieć się o zlikwidowaniu problemu avalońskich nieumarłych i ich królowej od siedmiu boleści przez młodego, utalentowanego maga, niejakiego Fatydyksa Ateistę z... A zresztą mniejsza o to skąd był, po prostu on zrobił z nimi porządek.
- I co potem?
- W czasie tułaczki natrafiłem na małe ludzkie miasteczko Niezłomilas. Tam zacząłem nowe życie, łudząc się, że zaznam odtąd spokój, choć strata rodzinnego domu bardzo mnie dotknęła. Los jednakże znów obrócił się przeciw mnie. Jako piętnastoletni wówczas aspirujący na czarodzieja przystojniak zakochałem się w tamtejszej łowczyni. Na imię było jej Alutera, ale ludzie wołali na nią Łajba.
- A czemu akurat "Łajba"? - zaintrygował się starzec.
- Sam nie wiem, może z powodu cechowego znaku jej ojca, bo on zajmował się szkutnictwem. Zaś wracając do tematu, choć Alutera była człowiekiem, Wszechojciec musiał ją obdarzyć iście elficką urodą. Nigdy w życiu nie widziałem tak pięknej kobiety, to było wręcz wcielenie mojego ideału! Zgrabna figura, wzrost równy mojemu, błękitne oczy, wyraźna talia, włosy o barwie przypalonej leszczyny, a te ostatnie długie jak jej uda! Żeby waści jednak nie zanudzić, pominę inne szczegóły jej wdzięków oraz moment pierwszego spotkania. Zatem półtora roku później nastąpiła najboleśniejsza rzecz w moim życiu. Wręczyłem swojej lubej skromny bukiet czerwonych róż. Obdarowana podziękowała mi, a nawet się uśmiechnęła. Za chwilę jednak dodała po cichu "Nie trzeba było..." , co jak ostatni dureń potraktowałem jako wyrażone innymi słowami "nie ma za co". Na początku zareagowałem więc serdecznym śmiechem i krótko ze sobą porozmawialiśmy. Jednak kładąc się do łóżka zrozumiałem prawdziwe znaczenie jej słów. Całą noc nie spałem, tylko płakałem i powtarzałem niczym mantrę: "Alutera, dlaczego?". Nie chciałem pogodzić się z odrzuceniem moich zalotów. Głęboka rozpacz spowodowana nieodwzajemnioną miłością skłoniła mnie do opuszczenia tego miejsca bez pożegnania się z kimkolwiek, przed wschodem słońca.
- Dobrze, że się nie zabiłeś.
- Przynajmniej miałem na tyle silną wolę, by nie wyrwać żywcem własnego serca i nie cisnąć nim w dal! Teraz słuchaj no waść uważnie! Udręczony czarnymi myślami i zmęczony długą podróżą zasnąłem na trawiastej równinie. Doznałem wówczas olśnienia. Śniło mi się, że znów byłem piętnastoletnim przystojniakiem i szedłem do nowo otwartego uniwersytetu w Niezłomilesie. Tam dowiedziałem się, że jeden z wykładów będzie prowadzić Ponury Żniwiarz. Pomyślałem sobie: "Pójdę! Już się nie boję żywych trupów!". Wykład nosił tytuł: "Fizjologia śmierci", a Żniwiarz wypowiadał się na ten temat bardzo ciekawie. Z jego wyglądu zapamiętałem to, że czaszkę miał czarną, natomiast reszta szkieletu była biała, a jego skórzany płaszcz wyglądał tak, jakby został założony na lewą stronę. Pod koniec wykładu, Ponury żniwiarz zadał parę pytań, na które tylko ja odważyłem się odpowiedzieć. Zanim się obudziłem, nieumarły zdążył jeszcze zaproponować mi zawarcie paktu z bezcielesną Mortis. Był już środek dnia, kiedy zorientowałem się, że trawiasta równina zaczęła ustępować suchym pustkowiom. Na horyzoncie majaczyły cmentarzyska, nad którymi górowała potężna cytadela. Próbując ominąć to miejsce szerokim łukiem, spotkałem osobnika w czarnym płaszczu i kapeluszu o rondzie tak szerokim, że nie widziałem jego twarzy. Owa tajemnicza postać przedstawiła się jako hrabia Nagash ep Shogu.
- Nagash ep Shogu? - grododzierżca nie krył zaskoczenia. - Jeżeli to jego szukasz w tym mieście, to radzę ci się streścić. Obawiam się, że możesz go nie zastać w tym miejscu. Chociaż...
- Chociaż co?
- ... od czasu do czasu tutaj wraca. Najczęściej po to, by stwierdzić czyiś zgon.
- Tym razem stwierdzi zgon, nie ruszając się z miejsca. - Samurai Lum zwrócił uśmiechniętą facjatę w stronę wózka z kolekcją własnych "trofeów".
- To na czym skończyłeś... Aha, na spotkaniu z Nagashem.
- Tak. Jakoś udało mi się go przekonać, że przyszedłem w pokojowym celu. Usłyszał też skróconą wersję przed chwilą opowiedzianej przeze mnie historii oraz to, że podejmuję się służby dla Mortis nie tylko po to, aby uwolnić się z zaklętego kręgu gnębiącej mnie rozpaczy. W szczegóły zawarcia paktu nie wnikam. Ważne, że wreszcie mogę bez przeszkód zgłębiać tajniki magii. W zasadzie nie obchodzi mnie fakt, że stałem się tym, czego dawniej się bałem. Mimo to, w głębi serca nadal tlą się we mnie dawne uczucia, przypominając mi, że kiedyś byłem inny niż teraz, że w niezbywalnej części zostało mi trochę człowieczeństwa. Zresztą, po moim wyglądzie stwierdzisz to samo. Mam rację?
- Tak, w zupełności. W zamian za taką historię warto przepuścić cię nawet z tym złomem. - Grododzierżca wskazał palcem wózek przybysza.
- Dziękuję, starcze. Jeżeli Nagash się nie sprzeciwi, to ten "złom" zamienię na coś bardziej... przydatnego.
Przekraczając bramę miasta, Samurai Lum wyszczerzył nienaruszone rozkładem zęby i potarł palcami tak, jakby liczył pieniądze.
- Proszę bardzo. Tylko następnym razem nie mów do mnie "starcze". - odpowiedział strażnik.
_________________
"For too long I've been parched of thirst and unable to quench it. Too long I've been starving to death and haven't died. I feel nothing. Not the wind on my face nor the spray of the sea. Nor the warmth of a woman's flesh."
 
 
Pośmiertny 
Wtajemniczony
sługa mortis



Dołączył: 19 Lut 2011
Posty: 2
Wysłany: 2011-03-14, 15:57   

przed starcem stanęła postać w czarnym płaszczu i zawołał: Domina est Mortis -Nieumarły? - postać odrzekła: Jeśli ci życie zejdź mi z drogi śmiertelniku, lub mortisss cię zniszczy -Ha, a to dobre udajesz upiora i myślisz że cię przepuszczę? - Wtem postać odrzuciła kaptur, a wzrokowi starca ukazała się na pół zgnita i zakrwawiona twarz - A więc naprawdę nieumarły - Tak, a teraz odsuń się, bo ma pani cię zmiażdży - Najpierw powiedz mi czego chcesz - To nie twoja sssprawa, sstarcze, ulegnij lub giń - No dobra przechodź, lecz wiedz że jutro będzie tędy przejeżdżać karawana inkwizytorów - Czy ty chcesz mnie wystraszyć ? - Nie ale nie będę cię ukrywać przed paladynami, a więc przechodzisz czy nie?
_________________
Wanafunzi 2 sweeps
to po suahili
弟子二彩票
a to po chińsku
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2011-03-16, 10:14   

Starzec uważnie obejrzał przybysza. Był wysoki i silnie umięśniony, czubek głowy wyłysiały, od wysokości uszu opadały długie, przetłuszczone, rude włosy, jego twarz zdobiły okazałe wąsy. Czujne oko starca odgadło, że przybysz liczy około pięćdziesięciu wiosen, jednak zdrowia i kondycji mógł mu pozazdrościć niejeden młodzian. Przy pasie przybysza zwisał długi i szeroki miecz, starzec dobrze odgadł, że niewielu ludzi, a nawet żołnierzy, będzie w stanie go uradzić, a co dopiero walczyć.
- Witaj przybyszu, jeżeli chcesz wejść do miasta, musisz opowiedzieć swoją historię.
- Czy męczysz tak każdego, który chce wejść do tawerny i napić się piwa po męczącym dniu.
- Tak.
- *przybysz mruknął gniewnie* Więc chyba nie mam wyboru.
- Nie, nie masz. Najpierw zdradź swoje imię
- Ehh... Niech będzie, ludzie zwą mnie Waskos.
- Jesteś panie rycerzem?
- nie.
- Więc najemnikiem.
- Nie.
- Więc skąd masz...
- Nie przerywaj, dziadu, to się dowiesz.
- Milczę jak grób.
- Urodziłem się Hagorze, miejscowości u podnóży Północnych Gór. Me miasto utrzymywało się głównie z handlu z krasnoludami i z chowu owiec. Jednak nie tylko krasnoludy przybywały do nas z gór, zielonoskórzy i barbarzyńcy często mieli chrapkę na naszą żywność, na nasze złoto i na nasze baby. Od najmłodszych lat, jak każdy w naszym mieście, musiałem zapoznać się z wojennym rzemiosłem. Brak dobrego wyszkolenia i zaopatrzenia powodował, że większość smarkaczy zaciągniętych do straży nie żyłą zbyt długo. Ja pewnie podzieliłbym ich los gdyby nie mój przyjaciel i nauczyciel Credo Kadrek. Credo był krasnoludzkim najemnikiem ochraniającym kupieckie karawany, poznaliśmy się, gdy ocaliłem jego sakiewkę od kradzieży. Credo mnie polubił, zaczął mnie szkolić. Krasnoludzkie wyszkolenie bojowe uczyniło ze mnie najlepszego strażnika.
Gdy wybuchły pierwsze wielkie wojny zostałem zwerbowany do chorągwi rycerza Bandalora. To była dobra kompania, niejednokrotnie gromiliśmy kohorty Bethrezena. Niestety, jeden jedyny raz zostaliśmy zaskoczeni. Demony zabiły... nie, one ROZSZARPAŁY wielu moich kamratów. Tych, którzy przeżyli, poddali heretyckim rytuałom. po których zasilali ich szeregi jako berserkerzy i antypaladyni. Ja jako jedyny zachowałem swój umysł, udało mi się uciec. Jednak imperialne przygłupy, to znaczy rycerze, dbają tylko o ten śmieszny honor, nie obchodziło ich jakie informacje przynoszę, dla nich byłem tylko śmierdzącym dezerterem. Do końca wojny traktowano mnie jak śmiecia.
Po wojnie, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dostałem propozycję dobrze płatnej pracy dla inkwizycji, zgodziłem się. Inkwizytorzy dowiedzieli się, że udało mi się oprzeć sztuczkom heretyków, czarownic i sukubów, miałem uczyć łowców czarownic i inkwizytorów tej sztuki. W oczach Imperium wciąż byłem dezerterem, ba zdrajcą nawet, więc moje szkolenia były trzymane przez inkwizycję w wielkim sekrecie. Po moich szkoleniach, nie chwaląc się, skuteczność łowców czarownic i inkwizytorów znacząco wzrosła, niestety wszystko układało się zbyt dobrze. Moja praca u inkwizycji zakończyła się gdy moim uczniem został członek znanej i wpływowej rodziny Crowleyów, Flamel. Jego ciało dobrze znosiło trening, jednak umysł gorzej. Przypuszczam, że mógł on cierpieć na jakąś chorobę umysłową, tak czy siak nie byłby w stanie oprzeć się silniejszym urokom. Jednak trenowałem go dalej, nalegało na to święte oficjum, a jego rodzina dobrze płaciła. Teraz widzę, że powinienem to zakończyć gdy miałem okazję, gdybym to zrobił może Flamel nigdy by nie doprowadził tylu ludzi od obłędu, może los wielu dobrych inkwizytorów i zwykłych ludzi byłby inny, może by nadal żyli, może... W każdym razie gdy święte oficjum zamierzało uczynić Flamela wielkim inkwizytorem nie kryłem sprzeciwu, tłumaczyłem im, że on nie da rady, że jest na to zbyt słaby. Wtedy jednak zrozumiałem, święte oficjum doskonale wiedziało, że Flomel się nie nadaje, jednak uczynienie kogoś z potężnej rodziny szlacheckiej wielkiego inkwizytora wzmocniłoby prestiż i wpływy inkwizycji, kimś takim był Flamel. Moje zbyt głośne wypowiadanie się na ten temat było nieprzyjemne dla tych drani z oficjum, nie czekałem aż mnie spalą na stosie, uciekłem.
Przed długim ramieniem inkwizycji ocaliła mnie lady Ambrielle, nie wiem jak się omnie dowiedziała i chyba nie chce wiedzieć. Przedstawiła mi propozycję nie do odrzucenia, w zamian za ochronę miałem szkolić jej szpiegów i zabójców w podobny sposób jak inkwizytorów, w gildii zabójców Ambrielle nie przeszkadzała mi przynajmniej żadna chędożona polityka. Gdy Emry został królem a Ambrielle królową, mogłem wreszcie wyjść z cienia. Szpiedzy Ambrielle, po moim szkoleniu, znacząco przyczynili się do sukcesu nowej pary królewskiej, w nagrodę za zasługi, król i królowa ogłosili dla mnie amnestię. Znowu wstąpiłem do armii, tym razem miałem szkolić rycerzy króla Emryego. Powiem to bez fałszywej skromności, byłem najlepszym mistrzem miecza jakiego koszary imperium widziały, to pod moimi skrzydłami rozwinął się sir Allemon z Lochlester. Był dobrym uczniem, jego umiejętności przewyższyły wkrótce nawet moje, ba nawet król nie mógł się z nim mierzyć! Szkoda, że nie udało mi się wybić mu z głowy tego głupiego poczucia honoru.
Gdy wybuchła wojna z elfami postanowiłem prowadzić wojnę partyzancką: atakowałem na konwoje, kradłem dokumenty oraz porywałem i przesłuchiwałem elfich dowódców. Niestety przegraliśmy wojnę, król Emry zniknął, a moja duma, si Allemon, poległ. Postanowiłem robić to, co mi wychodziło najlepiej, szkoliłem innych, tym razem chłopów. Pewnie spytasz dlaczego, otóż dlatego, że kiedyś Imperium poprowadzi kontrofensywę, a wtedy ja, jeżeli dożyję, rozpocznę powstanie z dobrze przeszkolonymi ludźmi. Kiedy to nastąpi, z przeklętych długouchów nie będzie co zbierać.
- Czego więc szukasz w karczmie?
- Odpoczynku, piwa i bab
- A jeżeli nie dożyjesz powstania?
- Wyszkoliłem i przygotowałem moich następców, jeżeli będzie to potrzebne, toni wyszkolą własnych, a oni kolejnych. Mówię ci starcze, te chędożone elfie lasy spłoną! Mogę wejść?
- Wchodź.
 
 
 
Demoness 
Wiedźma
Sukuba


Wiek: 110
Dołączyła: 25 Lip 2011
Posty: 19
Skąd: metr od końca świata
Wysłany: 2011-08-01, 19:52   

Była chłodna i ciemna noc. Ulicę oświetlała tylko łuna wyłaniającego się zza chmur księżyca. Strażnik ujrzał nadchodzącą postać. Po sylwetce poznał, że to kobieta. Ale co kobieta robi tu po zmroku? Starzec zaniepokoił się, ale gdy dotknął klingi miecza schowanego za pasem od razu odzyskał czujność.
- Kim jesteś dziewczyno?
- Demoness, a kim by innym? - zaśmiała się kobieta szyderczo.
- Nic mi to nie mówi. Powiedz coś o sobie.
- O mnie? Jestem demonicą zesłaną przez Bethrezena. Muszę wykonać jego rozkaz. Jestem też sukkubą. I twoim koszmarem. Przepuść mnie starcze, albo spotka cię śmierć.
- Myślisz, że jeśli będziesz mi grozić, to przejdziesz? - Strażnik wyjął miecz i przejechał palcem po ostrzu. - Nie mam nic do ciebie, demonico. Lepiej strzeż się Imperialnych. Ci ludzie nie mają zaufania do kogoś takiego jak ty, a wiedz, że chcieliby mieć cię w swoich łapach inkwizytorzy. Przejdź, ale pamiętaj, że cię ostrzgałem.
Demoness uśmiechnęła się pogardliwie i ominęła starca, kierując się do mista. Za nią potoczył się zapach cynamonu zmieszanego z krwią i odorem, jaki wydzielają demony.
- Można go ukryć, ale wolę pozostać naturalna - odparła, po czym odeszła.
Po chwili strażnik usłyszał głośny chichot i odłos łamanych kości. Nie zamierzał patrzeć na to, co zostało z tego biednego człowieka, który wszedł jej w drogę. Dobrze, że on, strażnik, miał odpowiednie umiejętności i wysoką rangę. Jego nie mogła zaatakować...
_________________
Moim panem jest Bethrezen. Zostałam wybrna przez niego. Powiedział mi "to chciwość doprowadza ludzi do szaleństwa, jest jednym z najwygodniejszych grzechów. Jeśli będziesz robiła co ci mowię, już niedługo zyskasz moc podobną mojej. Zostaniesz wtedy u mojego boku na wieczność."
Ostatnio zmieniony przez Demoness 2011-09-13, 08:28, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Raga 
Chłop
Raga



Wiek: 42
Dołączył: 01 Sie 2011
Posty: 1
Skąd: Krosno
Wysłany: 2011-08-02, 13:21   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Nie masz widać szacunku do starszych dziadku.
Lat mam dużo więcej niż ty, a blizn więcej niż lat.
Widziałem i doświadczyłem w życiu tyle, że jestem pogodzony ze swoją śmiercią, więc twoja groźba na mnie nie działa.
Gdybyś tylko grzecznie poprosił, chętnie opowiedział bym Ci kilka historii z mojego życia, ale teraz nie mamy o czym rozmawiać.
W przeciwieństwie do ciebie z wiekiem nauczyłem sie cierpliwości i spokoju, za to kiedy wpadam w szał bitewny to uwalniam cały gniew jaki zbieram między walkami. To że odciąłeś kawałek mojej brody, której nikt nie ma prawa dotykać bez mojej zgody, właśnie wypełniło czarę mojej złości po brzegi.
Ostrze mojego topora, które czujesz na swojej pachwinie, zagłębi się na tyle w twoim ciele zanim zginę, że żaden medyk czy kapłan Cię nie odratuje.
Nie mam dla ciebie czasu gówniarzu więc decyduj się czy mnie przepuszczasz, czy nie.
_________________
Let us drink to the power drink to the sound
Thunder and metal are shaking the ground
Drink to your brothers who are never to fall
We're brothers of metal here in the hall
 
 
Asuda 
Opętany



Dołączył: 02 Lis 2011
Posty: 22
Wysłany: 2011-11-12, 00:18   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Mężczyzna jednak nie powiedział nic, zamarł w bez ruchu..
-Hej , chyba nie zamierzasz tak tutaj stać?
Mężczyzna nadal milczał...
-A niech to.. -po tych słowach starzec, w kilka chwil znalazł się przed ciemnowłosym, szarżując nań z mieczem.
Zatrzymał się jednak w ostatniej z wielu chwil, wpatrując się w oczy przybysza rzekł z cicha..
- Nie jesteś człowiekiem... Wielu przybyszy przechodzi przez bramy tego miasta, lecz każdy z nich dzieli się ze mną swymi wspomnieniami... Ty zaś...
- Tak, nie mam historii którą mógłbym się z tobą podzielić głupcze...
Starzec upuścił miecz i upadł na kolana, w oczach przybysza zobaczył bowiem cierpiącą spowitą w płomieniach upadłą duszę. Bał się interpretować obrazy w swym umyśle, były bowiem przesączone krwią i łkaniem wszelakich żyjących istot.
Wydusił z siebie :
-Potępiony... Wejdź proszę, a pozostaw mą duszę w stanie w jakim była nim ujrzała twój ból...
-Nie człowieku, chciałeś mej historii, spójrz mi w oczy raz jeszcze i przekonaj się jak wiele okropnych wspomnień mogło by się tam mieścić gdyby nie przelany we mnie smutek mego Pana... Gdyby nie ty, i twoja rasa, nie było by mnie tu... Każdy z twoich braci, każdy z osobna i wszyscy razem do kupy wzięci, poczujecie spotęgowane o stokroć cierpienie jakim zostałem napełniony!
Starzec jednak wstał niewzruszony atakiem demona spojrzały na agresora i rzekł.
-Haha, marna potęga, co Ci po twym bólu skoro sekundy dzielą twą krtań od mojego ostrza...
-Jestem Asuda, dziadziu... I przyznam nie doceniłem Cię...
-A wystarczyło tylko zaspokoić mą ciekawość przed tym nim an Ciebie ruszyłem. Odejdź więc kreaturo bez historii, odejdź i wróć kiedy będziesz miał coś do powiedzenia.
Demon ruszył przed siebie, uśmiechając się zawistnie. Szepcząc pod nosem:
-Niby tylko stary Dziadzio... hehe...
Ostatnio zmieniony przez Asuda 2011-11-12, 16:27, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Mathias 
Giermek


Wiek: 28
Dołączył: 21 Sty 2011
Posty: 20
Wysłany: 2011-12-06, 22:48   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Chwilę się wahnąłem, lecz ostatecznie uznałem, że nie zaszkodzi uchylić rąbka tajemnicy.
- Zwą mnie Mathias. Jestem wojownikiem. Ma historia bardzo tragiczna i skomplikowana. Co chciałbyś wiedzieć?
- No więc... - zaczął starzec. - Skąd przybywasz?
- Z daleka. Moje państwo to żadne z tych, które znacie.
- Rozumiem, że niewiele wiesz o naszych obyczajach. A więc... tutaj nie udziela się niejednoznacznych odpowiedzi. Chyba nie chcesz, aby ktoś wziął Cię za demona, co?
- Jestem człowiekiem, takim samym jak i Ty. Taka odpowiedź musi Ci wystarczyć, przyjacielu.
- Hola, hola! Zanim Cię wpuszczę, muszę wiedzieć nieco więcej o tym, co porabiałeś, zanim tu przyszedłeś?
- No cóż... służyłem różnym sprawom istotnym z punktu widzenia mego sumienia. Zrobiłem wiele dla moich licznych ojczyzn. Lecz w tej chwili zostałem porzucony przez wszystkich. Najlepsi przyjaciele okazali podłymi zdrajcami, którzy zniszczyli wszystko, co tak pieczołowicie przygotowywałem przez większość mego nieszczęsnego żywota. Inni zginęli bądź uciekli.
- A dlaczego przybyłeś akurat tu?
- Bo to jedyna kraina, w której jeszcze nie żąda się mej głowy.
- Zatem jesteś przestępcą!
- Raczej przegranym swego losu.
- Nie mogę Cię wpuścić po tym, czego się dowiedziałem. Jeszcze bym miał kłopoty z powodu Twoich wybryków!
- Posłuchaj starcze - zniecierpliwiłem się. - Pomyśl logicznie: czy gdybym miał złe intencje, zdradziłbym Ci to wszystko?
- Hmm....
- Poza tym chyba nie zdajesz sobie sprawy z pewnej kwestii...
- Jakiej?
- Jeśli bym zechciał, zabiłbym Cię bez żadnego problemu. Jesteś niedołężnym dziadkiem, a ja TYM - wskazałem na mój piękny miecz - DESTYNAT. - wyprowadziłem z tego świata więcej ludzi, niż kiedykolwiek spotkałeś lub zdołasz spotkać. Zważ więc na to, czy potrzebne Ci kłopoty ze mną.
Stary oniemiał i zbladł. W Jego oczach pojawiło się prawdziwe przerażenie. W końcu niepewnym głosem, jąkając się, powiedział:
- Dddobrze... wchodź, skurrrczybyku! I... nie chcę mieć... z Tobą... więcej do czynnnienia!
- Dziękuję, przyjacielu. Jesteś dobrym człowiekiem.
Mężczyzna usunął mi się z drogi, a ja wszedłem.
_________________

www.mathias.egildia.pl - polityka, literatura, historia, prawo.
 
 
 
Souler 
Krasnolud


Dołączył: 20 Wrz 2011
Posty: 5
Wysłany: 2012-01-02, 23:41   

Wędrowiec w czarnym płaszczu pewnym krokiem zmierzał w stronę bramy. Miał całkowicie otwarty umysł i wyczuwał wszystkie żywe stworzenia w promieniu kilkunastu metrów. Wiedział że za chwilę podejdzie do niego stary jegomość. Wędrowiec z łatwością mógł uniknąć spotkania ze starcem, ale z jakiegoś powodu nie zrobił tego. Po chwili usłyszał głos starszego mężczyzny.
-A ty dokąd wędrowcze ? Jeśli chcesz wejść do miasta musisz się przedstawić i opowiedzieć swoją historię !
-Doprawdy starcze ? Cóż nie wiem dlaczego to robię, ale dobrze. Opowiem ci moją historię. Nie obiecuję jednak że ją zrozumiesz. Nie mam jako takiego imienia, ale garstka ludzi którym udało przeżyć się spotkanie ze mną mówi na mnie Souler. Jestem synem z nieprawego łoża, pewnego bogatego barona który już nie żyje. Moja matka była służką w pałacu owego barona. Gdy mój Ojczulek dowiedział się że matka urodziła bękarta kazał ją natychmiast ściąć. Ja zaś zostałem odesłany do sierocińca dla biednych dzieci. Tam powiedziano mi prawdę o moich rodzicach. Miałem wtedy 15 lat. Kiedy tylko się dowiedziałem uciekłem z sierocińca, po czym dzięki sprytowi dostałem się do przybocznej straży mojego Ojca. Pewnej nocy zakatowałem go we śnie. Musiałem uciekać z dworu Ojca. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowiłem zasmakować zawodu najemnika. Przez kilka lat walczyłem dla tego kto najwięcej płacił. Przez pewien czas służyłem nawet w armii demonów, ale uciekłem kiedy chcieli mnie opętać. W moim fachu znalazłem kilku przyjaciół, jednak wszyscy zostali wymordowani przez moich wrogów. Przez kolejny rok mściłem się krwawię na wszystkich którzy przyczynili się do śmierci moich towarzyszy. Po tej zemście byłem jednym z najbardziej poszukiwanych łotrów w Imperium. Uciekłem jednak w miejsce do którego bali zapuścić się ludzie, czyli na ziemie elfów. Przez kilka tygodni błąkałem się po puszczy nękany przez dzikie zwierzęta i równie dzikie elfy. W końcu dotarłem do centrum puszczy gdzie stał dziwny świecący głaz. Z zaciekawienia podszedłem do niego i dotknąłem. Właśnie wtedy się zmieniłem. Poznałem naturę mojego istnienia i zobaczyłem co się stanie z tym światem jeśli nic nie zrobię. Od tamtej pory postawiłem sobie cel. Zostałem strażnikiem równowagi tego świata. Wędruje po całym świecie pilnując by cienka nić równowagi nie została przerwana. Od kiedy dotknąłem kamienia w puszczy elfów, przestałem się starzeć, stałem się bardziej sprawny fizycznie i potrafię doskonale posługiwać się magią. Nie wiem kim jestem. Nie jestem już człowiekiem, ale nie jestem też demonem, krasnoludem, elfem ani nieumarłym. Nie jestem bogiem. Jestem łącznikiem między światem boskim i śmiertelnym. Nie wiem za kim się opowiem w konflikcie wszystkich pięciu ras. Wiem jednak że kiedy to zrobię będę musiał doprowadzić do tego by rasa za którą się opowiem zdominowała cały Nevendaar. Bo tylko tak da się zachować równowagę tego świata. To tyle starcze. - powiedział wędrowiec, po czym przeszedł przez bramę nie zostając zatrzymanym przez starego człowieka który w zadumie wpatrywał się w niebo.
 
 
ryu15 
Chłop
Wrużek



Wiek: 34
Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 7
Skąd: Wróżkowo Mniejsze
Wysłany: 2012-08-13, 03:31   ała, pisanie boli

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Przybysz zwymiotował. Posoka cieknąca z jego ust była niewątpliwie na wpół przetrawionym posiłkiem. Obcy złapał ręką podbrzusza pochylając się i dokończył dzieła zalania ziemi wymiocinami.
- Pijany? - powiedział do siebie starzec. Nie wydawał się przestraszony, a nawet zdziwiony. Wielu gości tego sortu wałęsało się o tej porze tu i tam.
- Ugh... - zabełkotał biedaczyna - ja.. jestem... normalnym... yyy...
- Nie jesteś normalny, a już na pewno trzeźwy... przynajmniej na razie
Wielkie, nieprzytomne oczy spojrzały z roztargnieniem na starca.
- Ahhhh... to przez tę cholerną wiwernę, ich trucizna tak na mnie działa. - powiedział, pociągając nosem mężczyzna.
- Moja rodzina (smark) znana jest z poskramiania i ujeżdżania wiwern.
- Pozwól, że Ci przerwę, mówisz o tych przerośniętych, latających jaszczurkach, które czasami umierają od trucizny swoich własnych wydzielin? - spytał strażnik, jak gdyby pytał o całkowicie trywialny szczegół.
- Tak, (smark) zabójczo jadowite bestie, ale o dziwo łatwe w tresurze i sympatyczne względem wszystkiego co nie zginie w ciągu paru minut obcowania z nimi. - młodzieniec potwierdził całkowicie trywialny szczegół.
- W każdym razie, przez pokolenia, członkowie naszej rodziny uodpornili się do pewnego stopnia na truciznę tych stworzeń, ale kto zbliża się do nich bez specjalnego zabezpieczenia, kim by nie był, sam prosi się o zgubę. - podkreślił rzeczowym tonem, trzęsąc się, specjalista od spraw BHP wiwern. Nawet w ciemności było widać, że nie nosił żadnego specjalnego zabezpieczenia.
- Nie mogę powiedzieć, że mnie bardzo zaintrygowałeś, ale może zechcesz uczynić swoją opowieść trochę bardziej spójną? - zachęcił głos, który do tej pory nie zmienił ani razu barwy ani tonu, jakby nic już nie mogło go zadziwić. "Co Cię obchodzi kim jestem ty stary, spróchniały cie..." - nim ta myśl ukształtowała się do końca w głowie przybysza, ten zdążył poczuć na swojej twarzy zimny wzrok kontrastujący z niewzruszonym głosem strażnika.
- Możemy wrócić do grożenia mieczem, zuchwalcze.
- Wybaczcie, ale po co ta cała szopka? Wszelkie formalności i dokumenty miał załatwić i dostarczyć mój poseł wysłany przed trzema dniami.
- Każdy musi opowiedzieć się przede mną osobiście, zanim postawi stopę w tym Mieście - odburknął stary.
- Ehhhh... Więcej biedy niż pożytku napytasz sobie Panie z takiego utrudniania ludziom życia. Ale niech wam będzie. Nazywam się Hanzi Rahedgard XV i zajmuję się budowaniem mostów.
- A dlaczegóż to członek słynnego rodu hodowców wiwern i to ten którego przezywają "Czerwonym Smokiem" miałby trudzić się budowlanką w Moim Mieście? - Na dźwięk znajomego tytułu i przypływem wspomnień łączących się z nim Hanzi drgnął wyraźniej.
- Pewne wydarzenia skłoniły mnie do obrania tej drogi. Nie żałuję tego, że zamiast latać na walącym zgniłym truchłem gadzie, ważę na szali życie innych ludzi, wysyłam ich na chwałę, albo na śmierć, łączę, dzielę, tworzę i niszczę, na przekór siłom natury, ludzi i bogów. Takie jest teraz moje przeznaczenie, jak i każdego Mistrza Mostów. - mówiąc to, przybysz stanął bliżej światła latarni. Wzrostem i posturą nie różnił się od przeciętnego dorosłego człowieka. Nosił szarą, wypłowiałą marynarkę. Szyję miał ukrytą w długim szalu ubrudzonym plamami wymiocin. Jego długie, szatynowe włosy nosiły ślady postępującej siwizny, a białe tęczówki oczu były całe skąpane we krwi.

Cisza trwała przez około minutę
- Starcze, słuchasz mnie w ogóle?
- Co? Chyba się zdrzemnąłem... a idź do diabła, zaczynasz mnie nudzić. Jestem już stary i nie tak cierpliwy jak kiedyś...

Mężczyzna, zwany w pewnych stronach smokiem zataczał się jeszcze lekko odchodząc w głąb miasta. Starzec, ciągle tkwiący w tej samej pozycji od zeszłej nocy, a prawdopodobnie także wielu poprzednich, jedynie lekkim drżeniem powiek i błyszczeniem bystrych oczu zdradzał oznaki przemyśleń: "Mosty... nikt tu od paruset lat nie wpadł na takie szaleństwo. Mana - Dar bogów, jaki tkwi w każdym pojedynczym lądzie i wyspie jest jak kłąb wybuchowej energii. Apostołowie tłuką się nawzajem o każdy, nawet najmniejszy kawałek, a gdyby tak je połączyć... czy to klucz do potęgi, czy do zguby?"

W tym samym czasie aspirujący Mistrz Mostów myślał sobie "Każdy nowy ląd to pokłady magii na wagę kopalni złota taaaak? Będę bogaty...APSIK". Myśli o łatwym sukcesie, nowych możliwościach i interesach prawie odwróciły jego uwagę od głośnego łopotania skrzydeł, których dźwięk z każdą chwilą stawał się donośniejszy. Hanzi uniósł głowę do góry i zobaczył coś co przypominało wielkiego, zniekształconego nietoperza. Na widok swojego pana stwór zaskrzeczał cicho, powodując jednocześnie, że dur zatrutego powietrza zleciał na ziemię. Pod brukiem ustało wszelkie życie na głębokość 3 metrów. Obiekt tego szczególnego afektu zasłonił twarz rękawem i z trudem powstrzymał falę konwulsji, po czym ryknął głośno "KRAAASSSS!" Wiwerna przestała zataczać koło i zawarczała gardłowo, na co młodzieniec ponowił rozkaz "KRAS UX!". Jaszczur uderzył dwa razy swoimi błonami, unosząc się wysoko w powietrze, po czym odleciał z głośnym, skrzekliwym sykiem. Ciszę jaka nastała przerwał paskudny kaszel, charknięcie i splunięcie.
-Twoja taka sama... - rzucił za potworem znawca Starej Gadziej Mowy.
 
 
 
Dariusz 
Krasnolud
Krasnolud


Wiek: 27
Dołączył: 29 Gru 2012
Posty: 2
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2012-12-31, 11:41   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Nie lekceważ siłę krasnoludów stary głupcze. Jestem Val z pochodzenia Górskiego Klanu, więc nie radze ci ponownie używać tego miecza. Chcesz znać moją historie, lecz czego tak naprawdę szukasz? Pomimo wiedzy, która posiadam na temat ludzi nie przewidziałem twojego ataku, cóż za poniżenie.

Wstał z ziemi, po czym poprawił swoją brodę, topór i zbroje. Spojrzał na starca, który wciąż czuł się pewnie co do małego wojownika.

- Moja historia... hmm, ale dlaczego chcesz moją historie? Po co ci to starcze? Przecież podałem ci swoje imię i pochodzenie, więc po co ci reszta?

-(Starzec) Muszę znać każdego wędrowca próbującego wejść do miasta.

- No cóż.. Gdy miałem 5 lat zaczynałem bardzo uważnie spoglądać na różne treningi, które odbywały się w stolicy Krasnoludów. Wtedy byłem jeszcze dzieckiem i nie potrafiłem dobrze władać mieczem. Jednak pewna osoba, której imię nie wypowiem nauczyła mnie władać toporem. Okazało się, że jako już dziecko posiadałem niesamowitą siłę i zdolności władania toporem.. Przez wiele lat trenowałem z przeróżnymi istotami, lecz największym moim wrogiem był Gigant, który mnie po prostu zmiótł z areny. Od tego czasu mam szacunek do Gigantów.. Lecz któregoś dnia podczas zabawy na dworze zaatakowali mnie złodzieje. Nie wiedziałem czego chcą, lecz od razu bez pytania wyciągnęli swoje sztylety, ja pod ręką miałem tylko topór, który mnie uratował. Przyjrzawszy się tym zbirom zauważyłem, że to byli moi starsi koledzy chcący ode mnie wyżłopać trochę pieniędzy, jednak nie wiedzieli nic o moich treningach nad toporem. Przeciwko mnie było dużo ludzi, przez co zostałem wygnany z stolicy i trafiłem do miasta Sevalstrit, który należał do krasnoludów. W wieku 17 lat już zostałem wodzem sił krasnoludzkich i pierwszy raz broniłem miasta przez zgrają barbarzyńców. Straty i rany były potwornie duże, lecz udało nam się odeprzeć atak i zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. Moja wina za zabicie kolegów została odpłacona, lecz postanowiłem udać się właśnie do tego miasta, iż chcę dalej się uczyć władanie nad toporem i przede wszystkim wytrzymałości.. I tak właśnie skończyła się moja historia.

Val udał się w głąb miasta zostawiając starca.
 
 
byzsla 
Paladyn
Bot nevendaarski



Wiek: 33
Dołączył: 13 Kwi 2013
Posty: 351
Skąd: Ok. Olsztyna
Wysłany: 2013-04-29, 17:07   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Byzsla przed odpowiedzią zastanowił się chwilkę. Nic nie jest na tyle proste, aby w skrócie odpowiedzieć na takie pytanie
- Szukam w życiu pozytywnych wartości. W tym świecie, przeżartym przez zepsucie, zniszczenie oraz nienawiść, muszą istnieć jakieś cząstki pozytywów.
Starzec przypatrzył się Byzslowi. Ten był zbyt klasycznie ubrany jak na poetę czy jakiegoś szaleńca. Arystokrata z ludzkiej społeczności, który marnuje czas na takie głupoty?
- Nie wyglądasz na barda ani na poetę. Powinieneś zajmować się wojaczką oraz gospodarstwem rodowym. Cóż odwróciło Twoją powinność?
- Wojna i śmierć panie - wręcz banalnie powiedział Byzsla - Pierwsza żona mnie porzuciła, bo uznała mnie za opętanego przez Mortis. Druga żona mnie zdradziła, bo uznała że już z wojny przeciwko elfom nie powrócę. To raczej człowieka zdemotywować można.
Starca to jednak nie poruszyło. Widać było, że usłyszał więcej gorszych opowiadań, a Byzsla się specjalnie nie wybijał. Wpuścił więc jego do karczmy, nie zadając dodatkowych pytań...
 
 
Kapelusznik 
Włócznik



Wiek: 34
Dołączył: 27 Gru 2013
Posty: 65
Wysłany: 2013-12-27, 10:48   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
-A cóż możesz mi zrobić, jestem wszakże martwiakiem lecz nie od Mortis jestem lecz z krainy zwaną Mandorą z której jest o krok do innych światów przybywam, jak zginąłem?
Historia jest długa więc powiem w skrócie, testowałem na siebie nowe leki które miały pomóc ludzkości i jednego dnia próbując ratować małą dziewczynkę przed jej ciotką wiedźmą straciłem życie ale te leki dały mi pseudo-życie pozwalające unicestwić złą wiedźmę i uratować małą, przez długie lata poluje na takich jak ja którzy zagrażają niewinnym istotom.
Na magi się nie znam się na tyle by się nim posługiwać ale pracując w faktorii nauczyłem się robić różne mechanizmy wspomagające które pozwalają mi między innymi bardzo szybko poruszać dzięki gigantycznym skokom.

Kapelusznik wskazuje palcem na starca a zaraz z rękawa tej ręki wyskakuje ogromne srebrne ostrze niemal tykając głowy starcza, następnie przeskakuje go i udaje się wgłąb miasta.
 
 
Menelkir 
Chłop


Dołączył: 16 Lut 2014
Posty: 3
Wysłany: 2014-02-18, 14:16   

- Dobrze, starcze. Odpowiem na twoje pytanie. Bardzo chętnie, a żebyś wiedział.
- Tak naprawdę jestem jednostką nieco egocentryczną i mogę sporo o sobie opowiadać. HE HE.
- Zacznę od tego, że raczej nie jestem typem wojownika. Bardziej maga, ale nie bojowego tylko myśliciela, teoretyka, badacza. Najwięcej czasu spędzam w swojej wieży na rozmaitych rozważaniach. Jeśli chodzi o magię to studiuję szkołę matemagii. Interesują mnie ogólne struktury świata, z których jest utkany. Ponadto mam pewne zdolności przewidywania przyszłości i czytania ludzkich myśli, ale wykorzystuję je raczej na użytek teoretyczny. Poza tym są ograniczone.
- Jak mówiłem jestem bardziej typem badacza, od przygód stronię. Chociaż odczuwam pewien pociąg do lasów i odkrywania nieznanych terenów. Chętniej wybiorę się na spacer do lasu niż do karczmy. Moje prawdziwe pochodzenie nie jest znane, jednak wygląda na to, że jestem pół albo chociaż ćwierć-elfem. To by wiele tłumaczyło. Między innymi ciągoty w stronę natury, magiczne zdolności, nikły zarost mimo wieku, młody wygląd mimo wieku... Ple.. ple...

Znudzony starzec odpływa na chwilę do świata własnego myśli. Po chwili

- W wolnych chwilach interesuje się również wszelakimi rozrywkami strategicznymi. Czy taka odpowiedź cię zadowala, starcze? Mogę jeszcze rozwinąć poszczególne tematy, gdyby cię to interesowało. Posiadam całkiem niezłą kolekcję...
 
 
Shadirra 
Giermek
Reborn from Chaos


Wiek: 29
Dołączyła: 16 Gru 2014
Posty: 11
Skąd: Waterfalls' Kingdom
Wysłany: 2014-12-16, 22:32   

Do strażnika chwiejnym krokiem zbliżała się wątle wyglądająca postać owinięta w podarte resztki szat... Gdy była już blisko, rzekł:
- Kimże jesteś i czego szukasz na tych ziemiach? To królestwo śmierci i zniszczenia. Mów natychmiast albo znikaj.
- Ach, nic nieznaczący śmiertelniku! - rzekła postać słabym kobiecym głosem - Gdybyś tylko znał mą historię...
- Widzę, żeś zauważyła moją całkowicie ludzką naturę. - odpowiedział zniecierpliwionym głosem - Opowiadaj jednak albo zabieraj się stąd!
- Wiele setek lat temu byłam wielką czarodziejką służącą armiom Imperium, lecz pewne zdarzenie zmieniło mnie na zawsze...
- Cóż takiego się stało?
- To było tak... - odrzekła głosem pełnym nienawiści, zwracając swe kościste ramiona ku krwistoczerwonemu księżycowi - Walczyłam ramię w ramię z moimi niegdysiejszymi braćmi, jednak ci marni śmiertelnicy nagle rozpierzchli się jak spłoszone stado jeleni i wtedy zostałam porwana przez nieumarłego czarownika. Wydawał się wtedy mnie, jako śmiertelnej istocie iście odrażający, lecz nie miałam wyjścia... Musiałam poddać się jego woli. Przez wiele kolejnych lat poznawałam mroczne arkana czarnej magii i nekromancji, aż wreszcie pewnego dnia mój pan zesłał na mnie zarazę... Wtedy to rzekł: "Już czas, ma uczennico, abyś stała się jedną z nas... Od dziś jesteś bezduszną sługuską Mortis! Będziesz niosła śmiertelnym tego świata zarazę i choroby za zdradę, której doznałaś od swych niegdysiejszych współbraci."
- Zaiste... - wyszeptał zdumiony strażnik - I co było dalej?
- I wtedy... wtedy wokół mnie rozprzestrzeniła się dusząca czarna mgła, a moim oczom ukazała się sama Bogini, wzywająca mnie do walki, do misji zniszczenia śmiertelników!
I w tamtej chwili postać nieumarłej oświetliło rażące zielonkawe światło pochodzące od samej Bezcielesnej Pani... Ukazało się jej prawdziwe oblicze, obliczę siewcy śmierci, zarazy i zniszczenia!
- Tak! - wyrzekła nagle potężnym głosem - Jestem awatarem samej Mortis, pani śmierci.. A me imię brzmi Mortema. Jestem tu by nieść zemstę marnym śmiertelnikom, którzy przyczynili się do mego losu...
- A więc, Mortemo, wybranko Bogini. - odparł uroczystym tonem strażnik - Nasze bramy stoją przed tobą otworem. Witaj wśród nas... Witaj w armii śmierci.
I oto awatar Mortis wkroczył do miasta wypełnionego światłem zaćmionego księżyca. Natychmiast otoczyły ją rozliczne zastępy chodzących trupów i innych gnijących plugawych istot wykrzykujących ponurymi głosami: "Chwała Śmierci! Chwała Mrocznej Bogini!" W niedługi czas potem Mortema stała się ziemską Królową Umarłych...

***

Lecz oto po wielu latach nad miastem umarłych zalśniło boskie światło. Wtedy to Królowa Umarłych rzekła:
- Nadszedł ten dzień... Dziś powracam do życia. Dzięki ci, Wszechojcze za twą łaskę. Powracam oto na łono Imperium. Ja, odrodzona jako Shadirra.
Ziemia zadrżała, zastępy nieumarłych pełzających po mieście zapłonęły, bo oto słońce wzeszło nad zapomnianą krainą. Dawna kreatura śmierci powróciła do życia jako piękna służebnica Wszechojca. Wychodząc z miasta, ujrzała swych niegdysiejszych braci.
- To ona! To ona! - krzyknął jeden z rycerzy popędzając co sił swego konia - Wyłania się w wielkiej światłości z siedliska śmierci i zarazy!
- Bracia moi! - rzekła piękność - Powracam do was, by towarzyszyć wam w kolejnych bojach. Ja, która byłam bezduszną kreaturą wiedzioną jedynie żądzą szerzenia śmierci i zarazy. Oto ja, Shadirra, największa czarodziejka, jaką znać będzie Imperium.
- Siostro! - krzyknął delikatny głos - Tak długo cię oczekiwałam! Towarzysze twoi niemal z płaczem informowali nas, że porwał cię nekromanta... Ale teraz najważniejsze, że znowu jesteś wśród nas.
Tak oto, wiedziona przez zastęp rycerzy i własną siostrę, powróciła na ojczystą ziemię. Po długiej podróży... Wreszcie dotarli do stolicy, gdzie odrodzona Shadirra (dawniej zwana Illumeną) została przywitana jak królowa. Sam nawet monarcha wyszedł jej naprzeciw:
- Witamy cię, najmądrzejsza z czarodziejek! Radość wielka wypełnia nasze serca, widząc twą osobę po tylu latach.
Ku czci odrodzonej zorganizowano wielką ucztę, na której pojawili się najświetniejsi panowie królestwa. A ona sama znalazła wreszcie swe miejsce w tym świecie... nie tylko jako najpotężniejsza czarodziejka w całym Imperium. Miejsce u boku szlachetnego wojownika... który to naprawdę dał jej nowe życie. Lecz historia nadal pisze kolejne rozdziały...
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum