Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Otwarty przez: Pyriel
2007-08-16, 19:02
Wojny Apostolskie
Autor Wiadomość
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-08-15, 17:48   

Gryfy, niezadowolone z nocnej pobudki, szarpały łbami, przystawały, gryzły munsztuk. R'edoa klęła w żywe kamienie po alkmaarsku, krasnoludzku i w jakimś dziwnym narzeczu, który mógł być językiem Morludzi. Słabizny jej gryfa znaczyły krwawe szramy po ostróżcu, od koron aż do koniowatych pęcin perliły się ciemne krople krwi. Gryf Elledana co chwila przystawał, drobił tylnimi nogami, unosił zad.
-Te bestie robią to specjalnie! -jęknął Ethril, kiedy po obsunięciu się z siodła gruchnął o wilgotny mech.
-Bzdury! -warknęła elfka -one się po prostu boją! Ale... -przerwała, kiedy jedno z długich skrzydeł smagnęło ją lotkami po twarzy -...to oznacza, że jesteśmy blisko.
Elledan rozglądnął się po ciemnym lesie. Mimo świetnego wzroku i wyostrzonego słuchu nie zobaczył nic prócz zlewających się czarnych pni drzew i nie usłyszał nic, prócz złorzeczeń komanda. Moment...
-R'edoa -chwycił ją za szczupłe ramię -tam. Co to jest?
Zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy.
-Brama.
Daleko, między dwoma drzewami coś pobłyskiwało na mdły, zielony kolor. Ażurowe gałęzie splatały się w pozornie przypadkowy wzór wypełniający wydłużony tympanon. Zielono żółte plamki świetlików wolno wypełniały duszny mrok między drzewami. W głębi bramy pulsowały żółte światła, kołysały się rozmazane cienie.
-Bloev... -wyrwało się któremuś z elfów.
-Udało się -wyszeptała R'edoa, nieświadomie zaciskając pięść na wodzach gryfa -na Galleana, udało się...
W bramie zamajaczyła wysoka postać.
-Vae -usłyszeli głos, a głos był jak powiew wiatru, jak tchnienie chmur, tęskny i łagodny -Vae, Linee.

***

Dolina - choć nie było gór, które by ją tworzyły - tonęła w delikatnym, ciepłym świetle zielonych hell'en. Wszystko zdawało się być senne i rozmyte. Strażnik bramy, wysoki, odziany na niebiesko elf z wielkimi, mądrymi oczyma koloru chabrów, swoim łagodnym i sennym głosem poprosił ich do zostawienia wierzchowców pod jego opieką. Zaraz otoczyły ich uśmiechnięte driady, odziane w powłóczyste szaty elfy, pociągnęli ich przez stoki porośnięte paprociami i bluszczem, w stronę białych, strzelistych wieżyczek.
-Atriell Islim -wyszeptała R'edoa, lśniącymi oczami wpatrując się w zbliżającą się budowlę. -Elledan, to jest Atriell Islim!
Elledan bezgłośnie poruszał wargami, nie mogąc z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Glorion przysięgał cicho, że napisze o tym balladę, taką, że temu grajkowi Illmenowi oko zbieleje.
Weszli, a właściwie zostali wprowadzeni między białe, ażurowe kolumnady Atriell Islim, wtedy ich orszak bez jednego szelestu robiegł się, driady wtopiły się w kaskady srebrzystych warkoczy wszechobecnych wierzb, elfy znikły między krużgankami. Zostali sami.
-To sen -westchnął Elledan -to musi być sen...
-Elledanie, synu Ellehira, którego zwą Loth Illidur... -drgnęli na dźwięk głosu i stukot, towarzyszący pojawieniu się postaci -to jawa. Najpiękniejsza jawa na zniszczonym przez wojny Nevendaarze.
Przez rzędy smukłych kolumn szedł wysoki, biało odziany elf, w jednej, alabastrowo jasnej dłoni dzierżąc srebrną różdżkę, której końcem stukał w ozdobną posadzkę. Na piersiach kołysał się srebrny pektorał, wysadzany masą perłową i lapis-lazuli. Białe jak śnieg włosy okalały dostojną, trójkątną twarz o wydatnych kościach policzkowych i migdałowych, niesamowicie jasnych oczach. R'edoa na jego widok zbladła i opuściła oczy. Elf tymczasem podszedł bliżej i otaksował przybyszy uważnym wzrokiem. Kiedy spojrzał na Finrila jego jasna twarz stężała w zmartwieniu.
-Trucizna płynie w twoim ciele, Finrilu Eithell. Zaraz przywołam najlepszą w Dolinie Tancerkę Słońca... -wzrok przeniósł się w końcu na elfkę -R'edoa Sereen'e Vera. Co tu robisz?
R'edoa nerwowo wykręciła sobie palce, nadal patrząc w białe kafle podłogi.
-Unieś głowę. -zażądał elf. R'edoa uniosła twarz, ale wsunęła głowę w ramiona i niepewnie patrzyła na białego elfa przed sobą.
-Chcę z tobą porozmawiać na osobności, córko Tora'acha. -powiedział surowym tonem. Elfka skwapliwie pokiwała głową. Elledan otrząsnął się z zdziwienia i zmarszczył brwi.
-Chcę towarzyszyć mojej pani w tej rozmowie -powiedział wolno, prostując dumnie ramiona. Biały elf nie wydawał się zaskoczony.
-Wedle twego życzenia, Loth Illidurze -skinął głową i zwrócił się do pozostałych elfów -zajmą się wami moi podwładni. Wystarczy, że wyrazicie życzenie, oni je spełnią. Mam nadzieję, że spotkamy się na śniadaniu -uśmiechnął się oszczędnie i odwrócił się na pięcie.
-Elfko, za mną. -podjął stukoczący, sprężysty marsz. R'edoa westchnęła i podążyła za nim.
-Czego się obawiasz? -szepnął Elledan, doganiając ją -o co chodzi?
-Nie musisz iść -odszepnęła -nie wymagam tego od ciebie.
-Ty nie. Ale moje poczucie obowiązku pewnie by mnie zabiło, gdybym cię teraz zostawił. -uśmiechnął się do niej ciepło.

***

Biały elf siedział na krześle z wysokim oparciem. R'edoa stała z opuszczoną głową i mięła w dłoniach rąbek koszuli. Elledan stał krok za nią, nie spuszczając z obu postaci czujnego spojrzenia.
-Sto lat -odezwał się w końcu biały elf -Ledwie przekroczyłaś sto lat i już marzy ci się bohaterska wyprawa na drugi koniec świata. Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, elfko.
-Mam imię. -mruknęła.
-Masz, owszem. Ale nie widzę powodu, żeby wyróżniać cię spośród tylu elfów, których imion nie znam, albo nie pamiętam.
-Co innego mówiłeś, kiedy się ostatnio widzieliśmy.
-Bo też inaczej się zachowywałaś. Dlaczego opuściłaś Ner'eyee Maha?
-Po co mi coś, co nie ma dla mnie żadnej wartości?
Elf syknął przez zaciśnięte zęby.
-Żadnej, tak? Kto ci podarował Wieżę Alabastrów, kiedy byłaś małym, smutnym banitą z krwią na rękach?
-Nie ty.
-Nie, ja nie. Mój brat. Do teraz nie wiem, jak mógł być tak sentymentalny, żeby zrobić ci taki prezent. Ciekawe, czy byś przeżyła, gdyby nie Ildir?
Elledan powstrzymał się przed okazaniem zdziwienia. Ildir, jeden z Boskiego Rodzeństwa, drugi z trojaczków Sidhe... czyli biały elf musiał być Iledanem albo Ilrodem...
-Nie zrozumiesz powodów. Ale mnie to nie dziwi, w końcu jesteś już stary, cały czas siedzisz w Dolinie, demencja starcza musi ci dokuczać. -powiedziała spokojnie R'edoa. Elf pokręcił głową.
-Rozumiem. Ty po prostu cierpisz na to samo, na co twój ojciec. To się nazywa niedostosowanie społeczne.
-Nie, Ilrod. Nie rozumiesz. Gdybyś rozumiał, nie odnosiłbyś się wobec mnie w taki sposób.
-Nie rób z siebie pokojowo nastawionej zbawicielki świata, elfko.
-Nie muszę.
-Widocznie musisz. Sumienie zbyt mocno dało się we znaki? Przypomniałaś sobie zabitych przez ciebie szlachetnych i postanowiłaś odkupić swoje winy? Do końca życia pozostaniesz Dżaradą dla Hord i Posocznicą dla ludzi.
-Pytanie, kim zostanę dla Przymierza.
Jasne oczy Ilroda Sidhe zabłysły.
-Tym, czym jesteś. Niczym.
Elledan zacisnął pięści. Chciał coś powiedzieć, bronić honoru R'edoy, ale przeszkodziły mu ciche, cedzone przez zęby słowa.
-Żyjesz tutaj pod kloszem najczystszej Magii, Ilrodzie. Wydaje ci się, że dzięki wieściom i pogłoskom, które tu czasem docierają, wiesz wszystko. Zaręczam ci, że jest dokładnie odwrotnie. Skończyłeś popis? To porozmawiajmy wreszcie na poważnie.
Ilrod popatrzył na zwinięte w pięści dłonie Elledana.

***

Ilrod stał na jednych z wielu balkoników w Atriell Islim. Elledan patrzył na jego dostojną postać.
-Atriell Islim. Zamek starszy niż Filar Ognistego Gaju. W podziemiach bije Źródło. Z Wierzb rodzą się driady. To najpiękniejsze miejsce na Nevendaarze.
Elledan milczał. Gniew buzował mu w żyłach, falami adrenaliny zalewał kamienny spokój.
-Twoja osoba mnie zastanawia, Elledanie. Wprawia mnie w zdziwienie. -kontynuował Ilrod -co zrobiłeś, że R'edoa zdołała ci zaufać?
-Nic. Ufam jej i jestem jej wierny, to wszystko.
-Nie rozumiesz, Elledanie. Ona nienawidzi szlachetnych z całego serca. Jest przesiąknięta tą nienawiścią na wskroś. A ty jesteś szlachetny i jesteś jej Yess'nir Varl! -Ilrod potarł białe czoło -A ja nie wiem, czemu...
-Brak informacji jest rzeczywiście taki bolesny dla ciebie, panie? -przerwał mu Elledan. Ilrod w zamyśleniu patrzył na rozciągający się przed nimi wczesno ranny pejzaż.
-Jesteś tym elfem, który odmówił zabicia ludzkich kobiet i dzieci. W dodatku szlachetnym. Ona powinna tobą pogardzać!
-Musi być powód, dla którego tego nie robi. I powód, dla którego pogardza resztą. -Elledan skupił wzrok na rozmówcy -Jaki to powód?
Ilrod zamknął oczy.

***

-R'edoa jest córką Tora'cha, który przez pewien czas był moim uczniem. Jej matki oficjalnie nikt nie zna, ale jak dla mnie jest prawie pewne, że jest nią Perła Fyrween. Pierwszym co zrobił Tora'ach po dotarciu do obozu, było znalezienie drogi do jej namiotu i nie omieszkał tej wiedzy marnować. Był jej częstym nocnym gościem, możesz przypuszczać, jak Illumielle szlag trafił, kiedy się dowiedziała. Wróćmy do samej R'ed... pewnego pięknego ranka doszła do stanicy wieść, że z Ognistego Gaju idzie do Tora'acha przesyłka. Domyślasz się pewnie - przesyłką był noworodek. Tora'ach, kiedy już przeczytał anonimowy list dołączony do wrzeszczącego ile sił w płucach malucha, zrobił się biały z przerażenia i poszedł się upić. A potem zmusił swoją Yess'nir Varl, driadę Cillen do opieki nad dziewczynką. Oczywiście już wtedy chodziły plotki, która z pań przebywających w Ognistym Gaju jest matką, ale R'edoa jest fizycznie tak podobna do Tora'acha, że nie sposób było potwierdzić żadnych przypuszczeń. Tora'ach też nie był skory do wyjaśnień. Perła zerwała kontakty z Dzikimi, a więc też z nim i spotkali się dopiero przy okazji Buntu Elfów, jak to zwykli nazywać Imperialni. R'edoa już wtedy była po szkoleniu, więc uczepiła się wojsk i mimo jasnego zakazu ojca brała udział w bitwach. W zdobyciu Temperance też... i tam, cóż... zaufano jej i dano jej stopień dowódcy komanda. Dostała dość odpowiedzialne zadanie utrzymania zachodniej wieży Temperance. Miała pod dowództwem sześcioro szlachetnych elfów, w tym jednego z dość bliskich przyjaciół swojego ojca, Ime'ela Przewodnika. Musisz teraz zrozumieć jedną rzecz... Ime'el był wyjątkowo bliski Tora'achowi. Tak, jak mogą być blisko dwie osoby. I nie pałał jakimś cieplejszym uczuciem do jego córki. Utrzymanie zachodniej wieży nie było trudnym zadaniem, zważywszy na to, jakie jednostki Imperium starały się ją szturmować. Było ich dużo, ale w przeważającej ilości to byli słabo wyćwiczeni i kiepsko uzbrojeni chłopi. Komando siedziało zamknięte na cztery spusty i nie brało udziału w czynnej bitwie, więc roznosiła ich wściekłość, że zostali oddelegowani do opieki nad protegowaną dowódcy, bo tak naprawdę chodziło tylko o to, żeby R'edoa była bezpieczna. Więc Ime'el doszedł do porozumienia z resztkami Imperialnych zza barykady. Warunek był jasny - żołnierzyki zatrzymają swoje życie, ale odstąpią od oblężenia wieży. W formie przewrotnego dowcipu dorzucił propozycję zabawy z "długonogą elfią dziewicą"... jemu to się wydawało bardzo zabawne, gorzej było z ową "dziewicą", która wbrew przypuszczeniom, naprawdę nią była. R'edoa naprawdę przeżyła to, co z nią zrobili ludzcy najemnicy. Do lazaretu przyniósł ją jeden z Archontów, Darquin, okrytą jego płaszczem, bo te cholerne ludzkie sępy zabrały jej nawet onuce. Dziewczyna tego samego wieczoru dowiedziała się jeszcze o śmierci Tora'acha i zapadła w stupor. Tydzień siedziała bez ruchu, jak marionetka. Nie docierało do niej nic, nie reagowała, była jak pusta muszla. Aż w końcu stało się... ktoś, mówi się, że Jona'ath, położył jej na kolanach miecz. I to mnie najbardziej zastanawia, bo ona wtedy wstała i nie niepokojona przez nikogo, bez żadnych przeszkód weszła do namiotu Ime'ela...
Spodziewałem się obrazu jatki. Krwawej, napędzanej czystą nienawiścią zemsty. A ona zwyczajnie go zabiła, nawet nie ubrudziła sobie krwią szaty. A potem, odrzuciwszy miecz w tłum, poszła na ceremonie pogrzebową Tora'acha. Weszła, w swojej lnianej koszuli z lazaretu, między pogrążone z żałobie korowody, chwyciła Perłę Fyrween za aksamitny kołnierz sukni i powiedziała, że chciałaby, żeby to Księżna leżała teraz na marach, a nie jej ojciec. Dodała potem, że jeżeli Fyrween nie miała wystarczającej ochrony, to jest to tylko i wyłącznie jej własna wina i że bez dzikich elfów ta wojna skończyłaby się szybciej, niż zaczęła. I że ona, R'edoa nie pozwala Księżnej nawet zbliżyć się do ciała Tora'acha.
Czy jej to wybaczono? Zrzucono winę na szok i rozpacz po śmierci ojca. Oczywiście nie mogła dostąpić wybaczenia u królowej, więc Cillen Tara i centaur Eno'ael obiecali się nią opiekować i trzymać pieczę nad jej chęcią zemsty. Nie udało się, ci, którzy z nią byli tamtego dnia w zachodniej wieży już nie żyją. Wszyscy. A ona do teraz pała nienawiścią do wszystkiego, co szlachetne i co ludzkie. I, co najgorsze do Perły Fyrween także.

Ilrod zamknął oczy. -I dlatego bardzo nie chcę jej puścić w tę wyprawę. Ona idzie tam zabić Księżną. Jestem tego pewien.


~~~~~~~~~~~

Przepraszam, jeśli jest zbyt telenowelato. Starałam się. Naprawdę. - R'ed
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2007-08-15, 18:21   

Slonce wylonilo sie juz zza Gor. Doline Wierzb oblal zlocisty podmuch slonecznych promieni. Ciemny Ogrod zaczął mienic sie tysiacem odcieni Zlota. Na widok tego Elledan nei mogl opoanowac podziwu. Ilrod natomiast jakby juz przyzwyczajony do piekna oczekiwal spokojnie na slowa Elfa.
- Zaiste, wszystko co powiedziales wydalo mi sie dziwne - odrzekl wreszcie po tym jak odzyskal panowanie nad soba, nadal jednak wpatrujac sie w niesamowite krajobrazy - jezeli to wszystko prawda, to mysle ze wreszcie zrozumialem czemu musze zostac przy niej.
- Nie mozna jej ufac, kieruje sie tylko zemsta - prychnal Ilrod, w jego glosie mozna bylo rozpoznac nutke zniecierpliwienia - nie mozesz isc za nia.
- Czemu tak ja znienawidziles Ilrodzie ?? - zapytal jakby wogule nie zwracajac uwagi na ton Medrca Elle - czy nie potrafisz jej wybaczyc ??
- Dopuscila sie zbyt wielu bledow. Jak juz mowilem jest niebezpieczna dla nas wszystkich. Bez wyrzutow sumienia moze poslac nas wszystkich w zaswiaty. Jezeli ona jest nasza jedyna nadzieja to nasz lud czeka zaglada.
- Mylisz sie - prychnal z pogarda Elledan - uwazasz sie za medrca i wiesz naprawde wiele. Jednak cala swoja wiedze opierasz na plotkach czasami tu przybywajacych lub na tym co przeczytales....
- Co chcesz przez to powiedziec ?? - zapytal tym razem juz lekko poddenerwowany Ilrod.
- Po tym jak zostalem wyrzucony z Armi Przymierza musialem usunac sie na jakis czas. Wyjechac w nieznane mi wczesniej krainy. Chcialem uciec od wojny. Odpoczac od bolu i cierpienia. Niesety Nevendaar to juz nie ten spokojny dom za ktory uwazalismy go kiedys. I tam wojna mnie znalazla. Nie tylko obserwowalem ale i sam doswiadczylem mek. Byly chwile kiedy naprawde chcialem zginac, torturowano mnie. Bylem traktowany nie lepiej od parszywego goblina
- Nadal nie rozumiem.... ??
- Uwazasz, ze wiesz wiele - tu Elledan zatrzymal sie by zlapac oddech i nabrac odwagi przed nastepnymi slowami - nie wiesz co to rzadza zemsty, nie wiesz co to bol. I dlatego tez nei masz prawa oskarzac Red. Nie masz pojecia jak czlowiek w takiej chwili sie czuje. Nie masz pojecia jak sam bys sie zachowal w takiej sytuacji.
Zapadla glucha cisza. Elledan osiagnal swoimi slowami to co chial osiagnac. Po chwili wznowil rozmowe...
- Prosisz mnie bym ja opuscil ??
- Ostrzegam cie, ze przyniej nie czeka cie nic innego procz smierci.
- To nasza jednyna szansa na zjednoczenie - oznajmil Elf - nie moge jej opuscic. To misja dana mi przez Illumielle i musze ja wykonca. Nie opuszcze Redoy Srebrnej Struny nie zrobie tego...
- Co takiego ?? - zawolal jakby calkowicie zaskoczony slowami Elledana Ilrod - Illumielle kazala Ci chronic ta Elfke. Przeciez to niedorzeczne. Czyzby Krolowa postradala zmysly, ten przeklety dzieciak nigdy nie zjednoczy przymierza....
- NIe waz sie tak mowic o Red w moim towarzystwie - Elle bojowo zacisnal piesci.
- Dosyc - medrzec wyraznie sie zdenerwowal - uspokoj sie natychmiast. Jako gosc nie masz prawa...
- Jako gospodarz tez go nie posiadasz... - przerwal Elf buntowniczym glosem. - a teraz wybacz, moi ludzie napewno sie niepokoja. Opuscimy twoi Gaj gdy tylko Firlin powroci do zdrowia.
- Moje komnaty sa wasze... - odpowiedzial juz owiele spokojniejszym glosem Ilrod, jakby przez ta krotka chwile zdazyl sie opanowac - zostancie ile chcecie. Dopoki dzialasz z ramienia Krolowej Ognistego Gaju znajdziesz u mnie swoje schronienie.
- Dziekuje... - Elledan uklonil sie nisko.
Elf mial juz zamiar opuscic komnaty Medrca, gdy ten ponownie zabral glos. Tym razem juz jednak opoanowanym i spokojnym tonem powiedzial:
- Zaiste. od poczatku byles dla mnie tajemnicza postacia. Bylem pewny ze rozmowa z toba pomoze mi zrozumiec wiele spraw. Nadal nie wiem czemu Red Ci ufa. Jak juz mowilem powinna toba gardzic. Nie dosc se jestes szlachcicem to jeszcze potrafisz okazac litosc czego Red nigdy nie zrozumie. Widze ze nei uda mi sie przekonac Ciebie do opuszczenia jej szykow. Zapamietaj jednak jedno...
- Do czego zmierzasz ?? - zapytal Elle starajac sie ukryc w swoim glosie nutke znudzenia. Elf nadal stal przy drzwiach.
- Przyniej nie ma dla ciebei przyszlosci, zginiesz. Czy to z reki wroga czy to z jej. Czeka cie tylko smierc...
- Nawet najwiekszym Elfickim Medrca nie jest dane obcowac z Przyszloscia - odparl Elledan , slowa Ilroda nie zrobily tym razem na nim zadnego wrazenia - Jezeli dane mi jest oddac za nia zycie. To niche tak bedzie....
- Idz zatem i odpoczywaj - powiedzial po krotkiej pauzie Medrzec, na jego twarzy widac bylo zrezygnowanie - dostaniecie wszystko czego wam trzeba...
- Dziekuje jeszcze raz za poswiecony mi czas i za goscine ktora nas darzysz...
Elf szybkim krokiem opuscil komnaty Ilroda. NIe chcial kontunuowac tej rozmowy. Historia ktora uslyszal wielce nim wtrzasnela. Przy Elfie jednak staral sie to ukryc. Zdawalo mu sie teraz ze w pewien sposob rozumie zachowanie mlodej Elfki.
Ilrod tym czasem nadal opieral sie o balustrade. Obserwujac jak Gaj budzi sie do zycia westchnal...
- Jest taki jak ona. Dokladnie tego sie obawialem...


W glownej sali na Elledana czekal juz Elf ktory mial doprowadzic go do komnat w ktorych odpoczywala kompania. Mimo iz Slonce wyszlo juz zza gor w Gaju nadal panowala cisza i spokoj. Mozna byo uslyszec tylko spiewajace gdzies w puszczy Driady. Elledan nadal nie mogl opanowac podziwu. Tak pieknego miejsca w zyciu nie widzial. Szedl jakby zaczarowany bialym korytarzem. Na chwile opuscily go wszystkie zmartwienia i mysli. Pragnal zostac tu juz na zawsze.
- Panie - odezwal sie nagle Dziki Elf - jestesmy na miejscu.
- Co ?! - Elledan jakby wyrwany ze snu nie wiedzial co sie stalo - a tak dziekuje Ci....
Elf uklonil sie i oddalil. Elle zas odczekujac chwile wszedl do komnat. W pokoju zastal Finraela ktory wtyraznie na niego czekal. Na lezaku nieopodal lezal rowniez Ethril.
- Elle - zawolal ten pierwszy na widok swojego dowodcy - gdzie sie podziewales cala noc ??
- Ilrod musial wyjasnic mi kilka spraw - odpowiedzial Elf probojac nie wnikac w szczegoly - Gdzie jest
Redoa ??
- Myslelismy ze jest z toba.
- Co takiego ?? - zdziwil sie Elle.
- Odkad udales sie z nia na rozmowe z Ilrodem nie mialem z nia kontaktu. - powtorzyl Fin. Widzac ze Elle wyraznie cos ukrywa dodal - Elle cos sie stalo ??
Elf znowu przypomnial sobie rozmowe z medrcem i jego slowa o Red. Wszystko wydawalo sie takie niejasne. Zaklopotany nie wiedzial co robic.
- Nie nic - odparl probojac ukryc swoje zmartwienie - wszystko wporzadku.
Finrael jednak nie dal sie zwiesc jego slowom. Widzial ze cos jest nioe tak. Postanowil to jednak zatrzymac dla siebie i nie wypytywac dalej Ellego. Ten wygladal na bardzo zmeczonego.
- Gdzie Firlin ?? - zapytal.
- Zajely sie nim Tancerki Slonca - odpowiedzial szbyko Fin - powinnien wrocic do nas jutro.
- Rozumiem. Teraz musze Cie przeprosic jestem zmeczony.
- Alez oczywiscie zaprowadze Cie do twojej komnaty.


Dzien mijal wolno. Elledan lezal na lozku w swojej komnacie. Mimo wielkiego zmeczenia nie mogl zasnac. Zastanawial sie co teraz zrobic. Jakie powinny byc nastepne kroki druzyny. Co gorsza przez caly dzien w komnatach druzyny nie pojawila sie R'ed. Elle czul potrzebe rozmowy z nia. Chcial od niej uslyszec te wszystkie opowiesci. Chcial sie upewnic ze to wszystko prawda. Drzwi jego komnay otworzyly sie. Elledan z nadzieja spojrzal na postac wchodzaca do jego pokoju. Nie byla to jednak R'ed.
- Panie - Elledan rozpoznal glos Finraela - wzywaja nas na uroczysta kolacje ?? Powinniens chyba isc z nami.
- Co takiego - wydusil z siebie lekko nieprzytomnym glosem - przepros gospodarza jednak nie czuje sie na silach by udac sie z wami.
- Elledan wszystko wporzadku ?? - zapytal Fin. Jego glos wyraznie spowaznial - wygladasz na zmartwionego.
- Tak oczywiscie - sklamal Elle, nie chcial teraz rozmawiac na te tematy - idzcie bezemnie. Mysle ze Ilrod zrozumie moja nieobecnosc.
- Tak jest moj panie.
Elledan uslyszal jeszcze tylko zgrzyt zamykajacych sie drzwi. Tym razem jednak pograzyl sie w sen.


Obudzil sie dopiero wczesnym rankiem nastepnego dnia. Wydawalo mu sie ze spedzil w tej komnacie kilka ostatnich lat. Zza drzwi dobiegaly odglosy szczesliwych rozmow. Najwodoczniej Elfy calkowicie nie przejumujac sie slaba forma Dowodyc postanowily wyprawic mala impreze :P. Elle ktory poczul nagly przyplyw sil wstal i skierowal sie w strone drzwi.
- Elledan nareszcie - zawolal jeden z Elfow - myslalem ze juz nigdy sie nie obudzisz.
- Co tu sie dzieje ?? - zapytal spokojnie.
- Wyprawiamy male przyjecie - oznialmil Fin.
- Z jakiej to okazji.... ?? - dziwil sie Elle - i czemu akurat o tej porze ??
Zamiast riposty jednego z kompanow Elledan ujrzal stojacego nieopodal wpatrujacego sie w niego niskiego mlodego Elfa.
- Firlin - ucieszyl sie Elle - caly i zdrow ??
- Tancerki Slonca dobrze sie mna zajely - zazartowal Elf, grymas bolu ktory towarzyszyl mu przez kilka ostatnich dni zniknął z jego twarzy. Malowalo sie na niej juz tylko szczescie.
- Jak sie czujesz ?? - zapytal Elf- slyszalem ze przespales caly wczorajszy dzien.
- Nie mam juz tyle lat co ty mlodziaku - Ellemu najwyrazniej udzielila sie atmosfera. dodal jednak po chwili powazniejszym glosem - nie czulem sie najlepiej.
- Moze bys cos zjadl ?? - zawolal Finrael ktory chyba wypil troche za duzo Elfickich trunkow.
Elledan nie mogl odmowic.
I tak siedzieli przez nastepne kilka godzin smiejac sie,zartujac i rozmawiacjac beztrosko. Pierwszy raz od poczatku wyprawy nadarzyla sie okazja do lepszego poznania sie. Elle dowiedzial sie o wielu sprawach o ktorych wczesniej nie mial pojecia. Okazalo sie ze cala piatka naprawde dobrze sie zna. Wszyscy razem dorastali w Ognistym Gaju. Zdziwilo go to troche. Poczciwy Finrael wydawal sie byc owiele starszym od reszty. Sam powiedzial tez wiele o sobie. Az wreszcie polowa Elfow dobyla swoie zlociste Instrumenty. Cala szostka zanucila jakas piekna ballede opowiadajaca o wielkich bitwach i wielkich bohaterach. Opowiadali wiersze. Atmosfera byla znakomita.
Wszystkim udalo sie na chwile zapomniec o zadaniach, przygodach i niebezpieczenstwach jakie ich czekaly. R'edoa nadal nie dawala znakuz zycia. Nie pojawila sie na obiedzie ani na kolacji ktora kompania zjadal razem z Ilrodem. Tym razem jednak obylo sie bez wiekszych rozmow. Medrzec najwyrazniej zrezygnowal z przekonywania Elfow co do nieprawoisci R'ed. Elledan obawial sie na poczatku ze reszta moze ulec slowa Ilroda. Tak jednak sie nie stalo. Ostatnie wydarzenia jakby polaczyla ja z druzyna. Teraz juz wszyscy byli jej wierni.
- Gdzie udac sie teraz ?? - zapytal pod koniec dnia Ilrod - macie juz jakis plan ??
- Niesety chwilowo nic mi nie wiadomo.
- Jezeli bedziecie potrzebowali pomocy jestem na zawolanie - oznajmil z powaga po czym uklonil sie i wyszedl.
- Dziekuje panie za wszystko - zawolal Elledan wczesniej odwzajemniajac uklon.
- I co teraz ?? - zapytal po chwili Finrael - kiedy masz zamiar wyruszac ??
- Naprawde nie wiem :/ - odpowiedzial lekoo zmartwiony dalsza nieobecnscia Perelki Elledan - Musimy czekac na powrot R'ed.
- Nie martw sie o nia - probowal pocieszyc go Naldir ktory rozpoznal zmartwienie na twarzy Dowodcy - napewno musiala cos zalatwic.
- Dlaczego wiec nic nawet o tych sprawach nie wspomniala ?? - Elle przestal ukrywac zmatrtwienie.
- Musiala miec powody. Byc moze nie znalazla czasu by cie o tym zawiadomic. Pamietaj ze cala noc rozmawiales i Ilrodem.
- No tak - argumenty Finraela wogule nie zrobily na Elledanie wrazenia - musze sie przejsc przepraszam was....


Elledan przechadzal sie po ogrodach Atriel Ismil. W poblizu lsniace wieze Srebrnej fortecy mienily sie w promieniach zachodzacego slonca. Elf wreszcie mial chwile tylkop dla siebie. Posrod tak wielu drzew i roznorodnych kwiatkow nie czul zmecznia.
Nie myslac o tym gdzie idzie przekroczyl granice krolewskich ogrodow i zaglebil sie w Puszcze. Bylo tam owiele ciemniej. Elledan jednak zdawal sie jednak wogule tym nie przejmowac. Kroczyl przed siebie obserwujac zachowania przyrody, wsluchujac sie w szumy wiatrow.
Nagle jednak poczul cos dziwnego. Ktos wyraznie sie do niego zblizal. Nie wiedzial czy to przyjaciel. Wyszedl jednak z dala za granice Doliny i mogl spodziewac sie wrogow :(. Nadal panowala cisza. Nieznajomy wyraznie zblizal sie do miesjca w ktorym stal Elf. Elle natomiast staral sie zachowywac jak najspokojniej. Nie chcial zdradzic ze wyczul obecnosc przeciwnika. Ten byl coraz blizej.
- Elledanie synu Ellehira - zawolal nieznajomy - musisz opuscic to miejsce.
- Co ?! - Elledan obracal sie to w jedna, to w druga strone szukajac zrodla glosu - kim jestes ?! Co tu sie dzieje ??
- Nie jestescie tu bezpieczni - kontynuowal glos - niedlugo Biala Twierdza Athirel Islim padnie.
- Co ?! - Elle nadal byl bardzo zdziwiony - pokaz sie ?!
Zza drzewa wylonila sie wreszcie wysoka ciemna postac wygladajaca jak Elf. Na jej widok Elledan zlapal za miecz.
- Co tu robisz ?? - zawolal z pogarda.
- To nie bedzie potrzebne - oznajmil ze spokojem Elf Krwi patrzac na srebrne ostrze - jestem tu w pokojowych zmiarach.
- Czego chce ten zdrajca Pyriel ?? - zapytal Elle nie chowajac jednak miecza.
- Nie przyslal mnie tu Pyriel - westchnal Demon - sam przyszedlem.
- A wiec czego chcesz ?? - Elledan wyraznie tracil cierpliwosc do Elfa.
- Chce Cie ostrzec - zaczął nieznajomy - wielu nieprzyjaciol depta wam po pietach. Musicie byc ostrozni...
- Czemu mi to mowisz ?? - zdziwli sie Elle.
- Mam swoje powody....
W tym momencie jednak zza drzew wylonilo sie kilka Dzikich Elfow. Te wycelowaly swoje strzaly w stojacego bez ruchu Elledana. Elf obrucil sie by zobaczyc nowych przybyszow. Ci zdawali sie koncentrowac wylacznie na nim.
- Co jest ?! - zawolal jeszcze raz.
- Przekroczyles granice Doliny Wierzb jestes poza naszym krolestwem - odezwal sie jeden z Zadlcow - musisz tam wracac.
- Ale gdzie jest... ?
Teraz Elf zdal sobie sprawe ze tajemniczy przybysz zbiegl gdy tylko uslyszal zbilzajaca sie straz.
- Elledanie prosze za mna... - Elf wyraznie nie przejmowal sie tym co mowil Elle.
Elf nie chcial sie sprzeciwiac. Podazyl wiec za kilkoma Elfami z strone Fortecy. Nadal nie mogl zroumiec czemu to wlasnei do niego zglosil sie Elf Krwi. Obiecal sobie jednak jego ostrzezenia potraktowac powaznie.
Elle nie wiedzial jak daleko za tereny Doliny wyszedl. Podroz powrotna trwala dobre pol godziny. Wreszcie ich oczom ukazala sie Biala Wieza Elfow.
- Dalej juz mozesz isc sam - oznajmil jednen z kompanow.
- Dziekuje za pomoc... - klaniajac sie pognal w strone Twierdzy.
W komnatach czekal na niego Finrael. Wyraznie zdenerwowany dluga nieobecnoscia Dowodcy.
- Gdzie ty byles ??
- Mowilem przeciez ze spacerowalem po lesie - oznajmil najbardziej spokojnym glosem na jaki go chwilowo bylo stac - nie potrzebnie sie o mnie martwiles.
- Dobre wiadomosci - odrzekl uspokojony slowami Ellego Fin. - R'edoa wrocila.

********************

Tekst wymaga pewnie wielu poprawek. Jezeli cos znajdziecie to mowcie Przepraszam jezeli pol\pelnilem jakies wieksze bledy :/ - Elledan
_________________

 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-08-17, 20:24   

Była w swoich pokojach. Jak całemu komandu i jej sprezentowano powłóczystą, lekką szatę, wyszywaną jedwabnymi nićmi. Metodycznymi ruchami składała płachty złotogłowiu, odwijała podłużne pakunki, wydobytą zawartość odkładała na brzeg szerokiego łoża.
Wszedł, skłonił głowę. Nie przerwała zajęcia, ale lekkim uśmiechem dała mu do zrozumienia, że nie przeszkadza.
-Jak rana Firlina?
-Jest cały i zdrowy.
-Cieszę się.
Milczeli chwilę.
-Jak ci się podoba w Atriell Islim? Pięknie miejsce, prawda?
Pokiwał wolno głową. R'edoa wreszcie oderwała się się od swojej pracy i spojrzała na niego
-Doszły mnie słuchy od Strażnika Bramy. Wyszedłeś poza obręb doliny.
-To był wypadek...
-Nie zrozum mnie źle, Elledanie. Z tej Doliny nie można wyjść ot tak, jak z każdej innej. To Ilrod decyduje, kto wchodzi i kto wyjdzie, jeśli dane mu będzie wyjść. Jego wola idzie bezpośrednio do czterech Strażników Bram, którzy pilnują czterech jedynych okien na świat Doliny Wierzb.
-To znaczy...
-To znaczy, że wyszedłeś z Doliny tak łatwo, jak wyszedłbyś z tej komnaty. Strażnicy byli przerażeni, a wierz mi, rzadko bywają. -zdmuchnęła kosmyk czarnych włosów z policzka -Ale za to ja dowiedziałam się o twoich ciekawych zdolnościach. Nie każdy dokona tego co ty. Ba, nawet Illumielle musi stać pod Bramą, jeśli Ilrod nie podejmie decyzji o jej wpuszczeniu.
Elledan, zmieszany trochę jej słowami opuścił skromnie oczy.
-Nie wiedziałem, że posiadam takie... "zdolności".
-Prawdopodobnie nigdy byś się nie dowiedział, gdyby nie wizyta w Lethey'll Sayroa.
Uniósł na nią niebieskie, czujne spojrzenie
-Nie dowiedziałbym się też pewnych faktów o tobie.
Zapasła długa, ciężka cisza.
-Ach. -powiedziała wreszcie. -Ach tak. -dodała. Wyglądała na wytrąconą z równowagi, palce zacisnęły się na złotogłowiu -Więc już wszystko ci powiedział...
-Żałuję, że ty mi tego nie powiedziałaś.
-Dlaczego miałabym ci mówić? Żebyś potem nie spał ze strachu, że podczas snu poderżnę ci gardło?
-Myślałem, że mi ufasz.
-Elledan -westchnęła, usiadła na inkrustowanym trójnogu -to nie jest kwestia zaufania.
-Tak uważasz?
-Tak. Nie chciałam, żebyś wiedział... ale już wiesz. I co teraz? Będziesz bał się mnie dotknąć, żebym nie wybuchła płaczem? Będziesz dusił w sobie tą tajemnicę, żeby reszta się nie dowiedziała?
-Nie -spokojnie pokręcił głową, podszedł do stołu za którym siedziała, pochylił się -chcę tylko... wiedzieć.
-Co jeszcze chcesz wiedzieć? Ilu mnie gwałciło? Chcesz wiedzieć, że potem przebili mi włócznią dłonie i przybili do pomnika Wszechojca? Że od śmierci uratował mnie szlachetny Archont? Że...
-Chcę wiedzieć -przerwał jej twardo -dlaczego akurat ja jestem twoim Yess'nir Varl. Bo przecież powinienem być dla ciebie znienawidzonym szlachcicem, który okazał miłosierdzie paru ludzkim samicom. Dlaczego R'edoa. Dlaczego ja.
Znów westchnęła, odwróciła głowę w bok, zwracając się do niego profilem.
-Bo mam nadzieję, że ktoś taki jak ty, prawy, litościwy i odważny pójdzie za mną. Że właśnie ktoś taki pomoże mi odzyskać utracone dziedzictwo mojego ojca i mojej matki. Że pójdzie za mną wszędzie.
-Pójdę za tobą nawet na samo dno piekieł -wyszeptał. Uśmiechnęła się, zaciśniętymi wargami, a był to nie wróżący nic dobrego, zły uśmiech, taki sam, jakim uśmiechał się Elledan.

***

Ich równe kroki odbijały się echem po między kolumnami. Senne i urokliwe elfy odsuwały im się z drogi, kiedy szli, środkiem korytarza, wprost do salki tronowej. Bez słowa otworzono przed nimi ciężkie, złocone wierzeje. Ilrod niespokojnie poruszył się na tronie. R'edoa minęła rzędy kandelabrów, weszła po schodkach tuż przed Mędrca i pochyliła się nad jego twarzą, opierając dłonie na rzeźbionych podłokietnikach.
-Otwieraj magiczny skarbiec.
-R'edoa...
-Powiedziałeś, że mogę wziąć wszystko, czego zapragnę. Otwieraj, coś tam na nas czeka.
Ilrod długo patrzył w ciemnozielone oczy elfki, w końcu westchnął, ciężko oparł się na łokciach.
-Nie muszę tego otwierać. Mam to tutaj -uniósł wąską dłoń, zza kotar wyszło dwóch elfów, dzierżących dwa pokaźne pakunki. Oczy R'edoy zabłysły, wyprostowała się, rzuciła triumfujące spojrzenie na Elledana.
-Oto i Loth Illidur, Szafirowe Ostrze. -Ilrod wstał, wziął w dłoń jeden z pakunków -czyste srebro z Lethey'll Sayora, z wtopionymi w klingę szafirami w napisie sławiącym Galleana. Najprzedniejsza broń Szlachetnej Gałęzi Przymierza. Elledanie!
Dłonie elfa drżały, kiedy odbierał od Mędrca pakunek. Odwinął materiał i chwilę patrzył na migoczącą błękitnie linię zakrzywionej szabli, a potem zacisnął na rękojeści palce - klinga rozbłysła, w powietrzu rozniósł się zapach ozonu. Ilrod z uznaniem pokiwał głową i wziął do ręki drugi pakunek.
-A oto Sereen'e Vera, Srebrna Struna -podał elfce zawiniątko -Łuk z najstarszego konaru Filaru Ognistego Gaju, cięciwa z najczystszego srebra z Doliny, szmaragdy z głębi Zatopionego Miasta Noa. Broń Dzikiej Gałęzi Przymierza, która dorównuje i której dorównuje tylko Loth Illidur.
R'edoa zwarła pięść na majdanie białego łuku, palcami drugiej dłoni potrąciła naprężoną strunę - szmaragdy na ramionach łuku zamigotały.
-R'edoa, a to jeszcze... -wyciągnął z fałd szaty zwój opatrzony zieloną pieczęcią magów -Ten Elf Krwi był idealną bazą dla tego czaru.
Odebrała zwój i popatrzyła na Elledana. Obydwojgu iskrzyły się oczy, na twarze wpłynęły podniecone uśmiechy.
Ilrod uniósł oczy ku strzelistemu sklepieniu.
-A teraz niech bogowie mają w opiece tych, co wyjdą wam na przeciw.

***

Strażnicy Bram w pełnej gotowości ściskali złote rygle bramy. Ilrod na przemian kręcił głową i szeptał modlitwy. Elledan po raz ostatni poprawił uprząż gryfa i skinął ubranej w swój liściasty strój R'edoe.
-Dzięki ci za gościnę -zwróciła się do białego elfa. Ilrod przestał mamrotać pod nosem kolejną litanię i popatrzył na nią bykiem.
-Gdybym wiedział, jak tutaj narozrabiasz, ty czarne diablę, to zakazałbym Strażnikom wpuszczania ciebie w ciągu najbliższych pięciuset lat. -mruknął. O dziwo, ona się uśmiechnęła, szeroko i bezczelnie
-I tak wiem, że mnie lubisz -zachichotała.
-A mam jakiś wybór? -wzruszył ramionami -chodź, bachorze niewychowany, udzielę ci ojcowskiego błogosławieństwa.
-Żebyś jeszcze miał prawo do takiego -prychnęła, ale posłusznie dała się mu pocałować w czoło -Módlcie się za nas.
Ilrod spojrzał po jej towarzyszach, już siedzących w siodłach, tych szlachetnych i tych, których z Doliny zabierała R'edoa. Jasny wzrok elfa zatrzymał się na chwilę na Elledanie, a potem znów spoczął na elfce.
-R'edoa, zostańcie. Tam na zewnątrz nie czeka was nic prócz śmierci. A tu -zakreślił ręką w powietrzu -tu znajdziecie wszystko. Nadzieję, miłość, nawet chwałę. Nie musicie tam iść. Tutaj zawsze będzie bezpiecznie, nawet jeśli świat okryją wojenne pyły, to tu zawsze będzie świecić słońce i palić się będą gwiazdy. Tutaj nigdy nie zobaczycie dymu pożogi, nie poczujecie zapachu krwi.
Zacisnęła wargi, uśmiech z radosnego zmalał w mały, gorzki uśmiech pożegnania.
-Wybacz -szepnęła -Ale my musimy iść. Wiesz... -zawahała się -jeśli nam się uda, to wrócimy tutaj. Wrócimy i powiemy ci, że to może właśnie dzięki nam na zewnątrz wciąż dniem widać słońce, a nocą gwiazdy. -na dolnej powiece zalśniło jej coś mokrego -Jeśli tylko nam się uda. -dorzuciła, gorzko, z obawą.

***

Odjeżdżali, wyprężeni w siodłach, z podniesionymi czołami, a zielona brama za ich plecami zwężała się powoli w coraz cieńszą kreskę. Żadne z nich ani razu się nie obejrzało.
R'edoa pogoniła gryfa, wybiła daleko przed resztę drużyny. Wiatr czesał ciemne włosy, rozmywał cieknący po twarzy ścieżki łez.


~~~~~~~~~~


Koszmar i tragedia.........
_________________

 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-08-17, 21:23   

Elf dociera pod mury stolicy. Pozostało mu tylko wkroczyć do miasta i odnaleźć siostrę Allemona. Przy bramie miasta siedzi opasły dowódca warty pilnującej wejścia do miasta.
- Tyyy! Elfie gdzie tak pędzisz? Jesteś aresztowany za bycie leśnym szkodnikiem!
- Nie mam czasu spaślaku!
Zanim wartownik się zorientował elf był już mieście. Grubas machnął ręką, wiedział, że nie dogoni nawet dziecka. Wieża zachodniej prorokini była niedaleko od murów, więc zwiadowca szybko dotarł przed budynek. Wejścia strzegą zazwyczaj żołnierze z gwardii uzbrojeni w długie srebrne piki, lecz najwyraźniej zostali wysłani pilnować placu budowy. Przeszedł przez mosiężne wrota, służąca powiedziała mu, że Alexandra była w swojej komnacie znajdującej się na najwyższym piętrze tego domu i rozpaczała. Wszedł na drewniane, skrzypiące schody które ostrzegły Prorokinię, że się ktoś zbliża.
- Wynoś się! Nie mam nastroju na składanie raportów o ruchach wojsk na tych bagnach! - równocześnie z piętra poczuł zapach alkoholu.
- Hmmm to u nich rodzinne - zamruczał elf i odsunął kotarę prowadzącą do pomieszczenia -
- Romm'el to ty! Ty, ty żyjesz! - zapłakana kobieta ze środka pokoju próbowała rzucić mu się z radości na szyję , lecz nie była nawet w stanie wyprostować się.
- W jakim jesteś stanie Alex, nie powinn - chciał dokończyć, lecz:
- ALLEMON! ALLEMON! Gdzie jest mój kochany braciszek! - tym razem jednak zerwała się na równe nogi.
- On żyje, lecz jest w niewoli w jednej z cytadel nieumarłych na równinach, więzi go jakiś wampir. - stoicki spokój elfa nie udzielał się Alex.
- Ale jak taki zły wampir mógł złapać mojego brata! Straciłam już ojca i dwóch braci, on nie może umrzeć , po prostu nie może! Nie zrobi mi tego! Jak ja wezmę tego niedobrego wąpierza i mu zęby powbijam! Wszyściutkie ... - nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła jak kłoda na ławę rozbijając puste kieliszki które na niej leżały.
- Wpierw wypadałoby gdybyś wytrzeźwiała. - mówiąc to zobaczył leżący na środku podłogi skaner przykryty starą niewypraną bielizną.
- Ale ja wcale nie jestem pijana! Płowadź do tej twierdzy! - próbowała wyciągnąć miecz z pochwy ale elf zabrał odebrał jej broń
- Allemon miał chorągiew jazdy i co się stało? Wszyscy nie żyją lub gorzej.
- A mówiłam mu, żeby zajął się gotowaniem to tak dobrze mu wychodzi. Pomóż mi wstać proszę.
- Leż lepiej w tym stanie nie pokonasz wroga. Chyba reszta rodziny jest tego najlepszym przykładem?
- Dobrze Romm'el . No to poproś Wszetatę ... znaczy moją gospodynię o coś na wytrzeźwienie.
- Masz od tego kulę, jestem już zmęczony.
- Potem ją zawiadomię. Powiesz mi jak doszło do pojmania mojego braciszka? Walczył dzielnie? Prawda?
- W momencie bitwy nie byłem w obozie, gdyż tropiłem, ale po śladach wywnioskowałem, że wróg nas zastał dosłownie ze spuszczonymi spodniami i urządził rzeź.
- To skąd wiesz, że on jest w niewoli? I co z Vladyslavem?
- Dowiedziałem sie od jakiejś elfki wychodziła z tamtej warowni ; moja rasa. Dziwna sprawa. Może kłamała to w ich stylu. Nie mówiła nic o naszym lejtnancie.
- Czuję, że on żyje i czuję, że go uwolnię!
- A ja czuję, że powinnaś przewietrzyć pokój. Jest już późno pójdę spać na dół, radzę tobie to samo jutro musimy poważnie porozmawiać. Dobranoc Alexandro!
- Dobranoc Romm'el. Dziękuje za wszystko.

~~
Przepraszam za tradycyjnie żenujący poziom postów. To ni moja wina ino Allemon jest taki głupi :D
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2007-08-18, 07:28   

x> zdezaktualizowane <x
_________________
Szaleństwo jest bramą, po której znajduje się nieśmiertelność. Nieśmiertelni mają wgląd na czas i przeznaczenie, a mając wgląd ma się też wpływ. Poddaj się władzy Mojrom, byś się nie rozpadł.
Ostatnio zmieniony przez MachaK 2011-07-22, 20:57, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2007-08-19, 20:41   

- Musimy ruszac dalej - oznajmil Elledan podchodzac do reszty druzyny. W jego glosie mozna bylo rozpoznac zmeczenie i lekka rezygnacje. - wstawajcie !
Slychac bylo jeki i glosne pomruki niezadowolenia. Ostatnie dwa dni to morderczy wyscig z czasem. Druzyna zbyt duzo czasu spedzila w Lethley Sayora przez co teraz dzien i noc pedzila przed siebie.
- Wlasciwie to gdzie teraz mamy zamair sie udac ?? - zapytal zrezygnowany Glorion. Chyba nawet nie myslac ze uzyska jakas satysfakcjonujaca odpowiedz.
- To narazie nie wazne - odpowiedzial na jego slowa Elledan. Tylko on poza Redoa wiedzial dokad zmierzaja - dowiecie sie w swoim czasie.

*** *** ***

Podroz trwala dalej. Atmosfera w druzynie byla napieta, nikt nic nie mowil nie slychac juz bylo piesni czasami to nuconych przez Elfy Finraela, a nawet najmniejszych rozmow. Wszyscy w milczeniu gnali przed siebie.
Mimo tego druzyny jednak nie opuscilo szczescie. Od poczatkui nie natrafili na jakiekolwiek przeszkody. Zaden Goblin nie stanąl pomiedzy nimi, a celem ich wyprawy.
Nastal juz wieczor i druzyna miala sie zatrzymywac gdy nagle jeden z Elfow zawolal.
- Patrzcie !!! - tu rekom wskazal nad otaczajacy ich las. Niedaleko traktu mozna bylo ujrzec kleby dymu.
- Co to ?? - zdziwil sie Naldir - Co tam sie dzieje.
- Nie wiem ale musimy to sprawdzic, R'ed ?? - spojrzal pytajaca w strone Elfki.
- Tak oczywiscie.
Druzyna skierowala sie w miejsce w ktorym widac bylo szare obloki.
- Szybciej - z pobliza dobiegly ich krzyki.



___________________________________________________________________________________
Nastepnym razem wrzuce cos dluzszego :( Elledan
_________________

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-08-20, 13:55   Misja Allemona / Bogowie nie mają dusz

Drzwi do celi rozsypały się w drzazgi jakby uderzone gromem. Blask jaki bił przez wnękę oślepiał więźnia początkowo myślącego iż to promienie słońca lecz gdy przyjrzał się dokładniej….
- Anioł :?;
Przez wywarzone drzwi do celi wszedł Anioł otoczony świetlistą aurą. W dwóch krokach dopadł więźnia i jedną ręka podniosł go tak by nie schylając się spojrzeć mu w oczy.
- Jesteś zdrajcą Allemonie, zdrajcą i tchórzem, od jakich aż roi się w Imperium. – Allemon był przerażony i nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku – Ale jakimś cudem uznano cię za wartościowego dla Inkwizycji.- Silnym ruchem ręki odrzucił trzymanego więźnia, który uderzył o ścianę. Cios na chwile go oszołomił, ale wyrwał z odrętwienia.
- Przecież Inkwizycję rozwiązano za zbrodnie Crowleya
- Ma nowego przywódcę
– Anioł odwrócił się i powoli ruszył w kierunku wyłamanych drzwi – i nowy cel którego wstępnych zamierzeń się podejmiesz – Allemon ponownie zaniemówił, czego może od niego żądać Inkwizycja i kto jej przewodzi. – Wracaj do siostry, czekaj tam na rozkazy i posiłki. Przybędą za cztery dni - Anioł zatrzymał się - Mam nadzieję, że nie zmarnujesz ich taj jak to zrobiłeś ze swymi ludźmi – anioł wyszedł a celę ponownie zalał mrok

***************************************************


Białowłosy wjechał na polanę tuż obok szedł postawny sobowtór.
- Panie, dlaczego nie pozwoliłeś mi ich śledzić znalazłbym tą dolinę i…
- Nie, mógłbyś iść razem z nimi a i tak nie spostrzegłbyś, kiedy zostałbyś sam. Tylko elfy mogą ją znaleźć i tylko wtedy, gdy jej pan im na to pozwoli. Ta dolina to złudzenie, mara bajka jak mówią ludzie.
- Ale przecież istnieje
- Tak Ithusie, ale nie dla nas.
Uśmiechnął się wspominając minę Elledana gdy ten zobaczył jego projekcją.Nie mógł wejść do doliny jednak już raz dostanie się do umysłu elfa i wytworzenie obrazu znajdowało się w jego zasięgu odkąd kamienie połączyły się.
Białowłosy popędził konia widząc to, na co od kilku dniach czekał. Na polanie stało sześciu sobowtórów uzbrojonych w włócznie i miecze. Okrążali grupę dwudziestu paru elfów zarówno dzikich jak i szlachetnych. Jeden ze strażników zauważył go i podszedł kłaniając się.
- Tak jak kazałeś panie, niestety teraz ciężko o wojowników większość oddelegowano do Ognistego Gaju.
- Bardzo dobrze się spisaliście – Białowłosy zsiadł z konia i ruszył w kierunku więźniów – Ustaw wszystkich w rzędzie musze ocenić ich przydatność.
Polecenie wykonano natychmiast Auroboros przechodził powoli przyglądając się dokładnie każdemu pojmanych elfów. Myśliwi, rolnicy, kobiety i dzieci tu spojrzał na jednego z sobowtórów
- Żeby łatwiej było prowadzić bez buntów, mam się ich pozbyć? – Na twarzach elfów pojawił się gniew i strach.
- Nie – Odpowiedź drowa była gwałtowna sobowtór niepewnie wycofał się z zasięgu sztyletów. Białowłosy podszedł do młodej elfki i mocnym szarpnięciem wyciągnął z szeregu – Niech ona zabierze dzieciaki i ucieka nie przyda nam się.
Efka była w szoku przerażenie odebrało jej trzeźwość myślenia choć oferowano jej wolność ona próbowała schować się między pojmanymi . Uspokoiła ją dopiero uderzająca z duża siłą dłoń. Ponownie upadła na ziemię łapiąc się za policzek. Białowłosy wyjął niemowlę z rąk jednej więźniarki i podał jej, gdy wstała kazano jej iść drogą na północ i zabrać ze sobą pojmanego chłopca. Gdy grupka dochodziła już do lasu Auroboros wyciągnął w ich stronę dłoń jednocześnie bezgłośno9e poruszając wargami. Wokół młodej elfki pojawił się pierścień ognia a po chwili bezpośrednio z ziemi wybuchły płomienie
- Proste zaklecie ale powinno wystarczyć
- Osz Ty…- z grupy wyskoczył mężczyzna z zaciśniętymi pięściami zdołał jednak wykonać tylko jeden krok. Wydawało się, iż sztylet chybił i przemknął tyż przed jego szyją, jednak już po chwili z obu tętnic wyleciały strumienie posoki.
- Teraz czekamy już tylko na odpowiedź grafa.
- O wilku mowa- sobowtór wskazał na zbliżający się czarny punkt na niebie.
Kolejny z sobowtórów wylądował na polanie i od razu ruszył w kierunku drowa, przystając jedynie, gdy zobaczył martwego elfa.
- Jaka jest odpowiedz grafa?
- Odmówił współpracy.
Białowłosy nie wyglądał na zaskoczonego, lecz odpowiedz bardzo mocno go zdenerwowała.
- To nas spowolni, ale nie zatrzyma ruszamy do Kellne’ara.
- A co z nimi?
Auroboros spojrzał na przetrzymywanych i wstrzymał się z odpowiedzią karmiąc się strachem i bólem, jaki sprawiał im każąc czekać na wyrok.
- Będziemy potrzebowali złoto, weźcie kobiety by sprzedać resztę zabijcie

***************************************************


Allemon długo zbierał odwagę na wyjście z celi, obawiał się wampirów, które mogły tu grasować. Jednak, gdy końcu zebrał się na odwagę nie spotkał żadnego. Nie było też śladów walki najwyraźniej Graf wraz ze świtą opuścił to miejsce ale dlaczego :?: I dlaczego zostawił go zamkniętego w celi skoro zawarli pakt.
_________________

 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-08-21, 22:11   

Gryfy szły nisko, ze stulonymi skrzydłami, zgiętymi szyjami, dziobami nisko przy ziemi. Elfy niemal położone na ich grzbietach czuły dym. I wkrótce go zobaczyły.
Szarawe smużki dymu przepływały pomiędzy splątanymi witkami uschłego chruśniaka dzikich malin, które jak ściana wyznaczały granicę między lasem a olbrzymią, powstałą po wyrębie, polaną.
-Ciiiicho -przypomniała im szeptem R'edoa -nie chcemy problemów. Obserwujemy.
Między nielicznymi, niskimi budyneczkami osady, usytuowanej na środku polany przebiegały małoliczne grupki. Elledan ostrożnie rozsunął kolczaste gałęzie malin.
-Pogrom -ocenił -wisielce na buku.
Rzeczywiście, na samotnie stojącym, wiekowym drzewie wisiało parę szczupłych ciał, a zebrana pod bukiem zgraja nakładała pętlę na szyję kolejnego szamoczącego się skazańca.
-Wieszają kobiety? -zdziwiła się Yodill, driada z Doliny Wierzb -Dziwne...
-To mężczyźni -powiedział głucho Finrael -to elfy. Bloev, Imperialni robią pogrom wśród zasymilowanych elfów! R'edo...
-Zamknij się -syknęła -nie mamy czasu na wplątywanie się w takie akcje... -przerwała. Strzygnęła uchem, nasłuchiwała. Elledan zatkał ręką usta chcącego protestować Finraela i wtedy usłyszał. Cienkie, przerywane piski i tłumione krzyki. Kobieta, może dziewczyna. I ciężkie, gburowate głosy ludzi.
Spojrzał na R'edoę i poczuł jak włosy na karku wolno stają mu dęba. W zielonych oczach pełgały płomyki wściekłości.
-R'edoa... -zaczął, ale ona już przesunęła ostróżcem po boku gryfa i przedarła się przez maliniak. Elledan zmełł przekleństwo w zębach, powstrzymał swojego wierzchowca, krzyknął na spokój i z obawą spojrzał na swoją dowódczynię.
R'edoa, w pełnym galopie wpadła na grupkę mężczyzn w skórzanych zbrojach, wlokących ze sobą jasnowłosą, szlochającą elfkę. Na jej widok puścili dziewczynę i porwali za krótkie miecze. Za wolno, zimno ocenił Elledan. Pierwszego smagnęła ostróżcem po twarzy, szerokim zamachem, wykręcając tułów w siodle. Człowiek wizgnął głośno, chwycił się za rozoraną twarz. W drugiego rzuciła ostróżcem, broń wbiła się w sam środek gardła. Reszta porzuciła miecze i spróbowali ucieczki, ale elfka wyszarpnęła szablę z pochwy i w dwóch skokach gryfa dopędziła zbiegów.
Ostatni uciekał w stronę pobliskich drzew, po jej lewej stronie - nie zdążyła przerzucić szabli do lewej ręki.
Nie musiała.
Dziób gryfa zachrzęścił o miażdżone kręgi karku. R'edoa szarpnęła wodzami, odrywając wierzchowca od trupa. Elledan pokręcił z dezaprobatą głową, zobaczył, że Sylfida obok niego zakrztusiła się, zasłoniła usta drżącymi rękoma.
R'edoa rozejrzała się po polanie, popędziła gryfa w stronę zbrojącej się grupki pod drzewem. Elledan zaklął już otwarcie, gwizdnął na swoich towarzyszy. Firlin i Finrael stanęli na skrzydłach formacji, prócz mieczy zbrojni w długie lance, Naldir stanął w środku, z naprężonymi kuszami, Glorion i Ethrill zamykali formację. Itarell Przewodnik spojrzał na Elledana pytająco.
-Nie -pokręcił głową elf -mógłbyś trafić w jakiegoś elfa -spojrzał na szarżującą na ludzi elfkę -poradzimy sobie.

***

Dogonił ją, chwycił jej gryfa za ogłowie, szarpnął, ominął najeżoną halabardami bandę ludzi. Zwróciła ku niemu popstrzona krwią twarz.
-Elledan! -krzyknęła -Nie pozwalaj sobie...
-Złaź z gryfa -przerwał jej ostrym tonem -natychmiast!
-Elledan, co ty...
-Natychmiast zejdź z gryfa. -powtórzył -i zajmij się tą dziewczyną -ruchem głosy wskazał na klęczącą wśród ciał elfkę -nie protestuj R'edoa, bo cię zwyczajnie ogłuszę.
Zacisnęła wargi, ale ognie w źrenicach przygasły. Posłusznie zsunęła się z siodła i pobiegła w stronę chlipiącej dziewczyny. Elledan klepnął jej gryfa po rudym zadzie i chwycił za miecz.

***

Jasnowłosa elfka szlochała w derkę, którą okryła ją Sylfida Alleya. Itarell nerwowo bawił się frędzlem z zamotanej na głowie błękitnej chusty. R'edoa patrzyła na polanę.
Elfów było tylko sześciu, ludzi ponad trzy razy tyle, a jednak gryfia jazda sukcesywnie posuwała się w przód, parła w wąskie uliczki osady. Byli cisi, skuteczni i bardzo dokładni - ani jeden człowiek nie wstał po ciosie zadanym ich mieczami.

***

-Nie będzie blizny, nie martw się -Alleya przyłożyła opatrunek do twarzy Elledana. Elf wzruszył ramionami i wstał z kłody, robiąc miejsce kolejnemu rannemu.
R'edoa stała przy linii drzew, ponuro wpatrując się w dymiące pogorzelisko.
-Jak twoja rana?
-Nie będzie nawet blizny -powiedział niewyraźnie; gładkie cięcie od nasady nosa po linię szczęki piekło, kiedy mówił. -gorzej z Glorionem, skłuli go pod żebra.
Przygryzła kciuk. Ten gest zaczynał go już denerwować.
-Przeżyje?
-Przeżyje. Ale nie będzie w stanie dosiąść konia.
-Wezmę go na siodło.
-Nie musisz, Firlin się nim zaopiekuje...
-Nie muszę -przerwała -ale chcę. Co z ocalałymi?
Spojrzał na grupkę zasymilowanych elfów, rzucających im niepewne, trochę wrogie spojrzenia.
-Stracili wszystko. Wygląda na to, że kompania miejscowego diuka popiła i ruszyła w teren. To się podobno wcześniej zdarzało parę razy.
-I stąd pewnie te pół-elfiątka. -zauważyła kwaśno. Odkaszlnął, zmieszany.
-Nie chcę jakoś cię zranić, Perełko... -zaczął -ale powinnaś się trochę hamować w reakcjach. Ja wiem, że dużo przeszłaś...
-Zgwałcili by ją -powiedziała cicho -przecież nie mogłam do tego dopuścić.
Popatrzył na nią. Patrzyła w ziemię, czubkiem buta szurała po ściółce
-Nie uchronisz wszystkich kobiet na Nevendaarze.
-Czyli zrobiłam źle?
-Spytaj o to nią samą.

***

Itarell już któryś raz wywoływał z szklanej kuli Ilroda.
-Strasznie przerywa -zwrócił się do Elledana -ale zdaje się, że mówi, że ocalali mogą iść w las, znajdzie ich i weźmie pod swoje skrzydła.
-Tylko czy oni będą chcieli tam iść?
-Będą -mruknęła R'edoa -tu nie mają już nic. Z życiem, Elle, wypraw ich w lasy, a my zbieramy się do dalszej drogi!
-Zmierzcha -rzucił Ethrill -A Glorion nie jest w stanie już dzisiaj ujechać...
-Musimy oddalić się od tego miejsca. Tutaj zaraz zaroi się od Imperialnych. Yodill, zajmij się trupami.
Driada celnymi czarami popieliła leżące w trawach i wiszące na dębie ciała.
Smród spalenizny i palonego mięsa płożył się nisko, mieszał z świeżą, mleczną mgłą.

~~~~~~~~~~~~

następnym razem postaram się to lepiej napisać. opisy walki są BEZ-NA-DZIEJ-NE! :-/
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2007-08-21, 22:43   

Wielka rana na twarzy Elfa nadal piekła. Mimo to Elledan był w dobrym humorze a przynajmniej tak to wyglądało. Szczęścia nie miał za to Glorion, który przez kilka najbliższych dni nie będzie mógł stanąć na nogi.
- Elledan!!! Powinniśmy ruszać dalej – powtarzała co chwile Red jednak sam Elf nie zwracał na to uwagi.
Zachowanie R’ed podczas bitwy strasznie rozłościło Elledana. Nie chciał tego przyznać, ale widok jej samej wałczącej przeciwko tylu wrogom strasznie go przeraził i chociaż nic się nie stało obiecał sobie ze już nigdy na to nie pozwoli. Od pewnego czasu czul się odpowiedzialny za nia i za jej bezpieczeństwo.
- Elle!!! – Wrzasnęła nie wiadomo juz, który raz – musimy ruszać!! Powiedz cos wreszcie!!
- R’edoa uspokoj się - odpowiedział zmęczony już jej pokrzykiwaniami – nigdzie już dzisiaj nie ruszymy. Mamy rannych, widziałaś sama, co stało się z Glorionem. Zresztą zapada zmierzch.
- Oni tu wrócą!!! – W jej glosie można było wyczuć lekkie przerażenie – i to nie marni chłopi, zawita do nas cala armia Imperium.
- Mimo to nie możemy się stad ruszyć.
- Ale Elle….
- Jeżeli czeka nas bitwa to powinnaś iść odpocząć – Elf nie chciał kontynuować kłótni.
R’edoa miał już w oczach łzy. Elle dobrze wiedział ze elfka ma racjie jednak sam nie widział dla siebie szansy ucieczki z tego wszystkiego. Zdecydował ze skoro i tak czeka ich walka to nie ma potrzeby jej odkładać.
- Elle, o co chodzi?? – Zapytała nagle R’ed po chwili ciszy – czemu jesteś na mnie zły?? Co takiego się stało ??
- Wszystko jest wporzadku – skłamał nie chcąc wyjawić Elfce co tak naprawdę go gnębi – jestem po prostu zmęczony.
R’ed jednak nie dawała za wygrana. Usiadła kolo Elfa i zapytała jeszcze raz.
- Ja wiedze ze cos jest nie tak. Elle proszę powiedz o co chodzi ??
- Naprawdę o nic – odpowiedział jeszcze raz unikając spojrzenia R’edoy.
Tym razem Elfka zrezygnowała z dalszych prob. Miała już zamiar odejść gdy tym razem Elf sam zaczął mówić.
- Nie rob tego więcej….
- Co takiego ?? – Elfka była wyraźnie zdziwiona słowami Elledana – nie rozumiem.
- Jestem tu po to – zaczął na tyle poważnym tonem na jaki go było w tej chwili stać – jestem tu po to by Cię chronić Perełko. Dzisiaj poprzez twoja żądze zemsty na Imperialnych mogłaś wszystko popsuć. Nie jesteś tu żeby wałczyć !!. A przynajmniej nie sama.
- Ale Elledan ja nie ….. – R’ed nie wiedziała co powiedzieć.
- Obiecaj ze już nigdy nie zrobisz czegoś podobnego – Elle w swoim glosie nie ukrywał już przerażenia.
Zapadła głucha cisza. Siedząc na pniu starego drzewa R’ed wreszcie zrozumiała dokładnie o co chodzi Elledanowi. Nie wiedziała jednak ile uczuć za tym się kryje. Zagroziła misji Elfa którego jedynym senesem życia była jej ochrona.
- Ja …. – odparła po chwili nie wiedząc dokładnie co chce powiedzieć – ja przepraszam, naprawdę Elle bardzo mi przykro.
- Jesteś ćwiczona w panowaniu nad Lukiem, niech wiec twoja walka ogranicza się do używania takowej broni. Pozwól ze ja i moja kompani zajmiemy się reszta.
- Ależ ja nie…
- R’edoa obiecaj !!! Zrób to dla mnie. Wiedząc ze żeby dojść do Ciebie musieli by pierw pokonać cala moja drużynę ułatwi mi życie.
- Ale ja…..
- Obiecaj !!!
- No dobrze – R’edoa calkowice zrezygnowała z prób przekonania Elfa co do jego racji. Wiedziała ze nie przyjmie żadnej innej odpowiedzi. – obiecuje.
- Jednak dobrze wiesz co przeżyłam – odrzekła po tym jak mina elfa trochę się rozjaśniła – nie mogłam na to patrzeć. Ja , ja musiałam pomoc.
- Naucz się wreszcie panować nad uczuciami. Nie zbawisz całego świata. Jeden bandyta więcej i już byś nie żyła. Jeżeli ktoś tu powinien walczyć to ja i drużyna. Postaraj się wreszcie nas zrozumieć. Jesteś ostatnia szansa Przymierza. Tylko dzięki tobie możemy uniknąć zagłady. Jesteś odpowiedzialna za wszystko co nadejdzie dla naszej rasy.
- Ja….
- Postaraj się to wreszcie zrozumieć perełko – odpowiedział tym samym poważnym pocieszającym głosem co zawsze (jak nie jest wkurzony).
- Naprawdę przepraszam Elle.
- Czas się położyć Perełko – odparł do niej całując ja w czoło. – jutro kolejny ciężki dzien.
Po tych słowach umiechajac się do niej na koniec oddalił się. R’edoa jednak siedziała na starym pniu dalej wpatrując się w ciemność.

Była już północ jednak nikt jeszcze nie udał się na spoczynek. Yoddi i jej sylfida opatrywały nadal rannego Glorion ten jednak wyglądał już o wiele lepiej niż na chwile po bitwie. Czekało go jednak jeszcze wiele dni rehabilitacji i w do pełni sil na pewno nie dojdzie przez kilka następnych dni może nawet i tygodni. Gdzieś nieopodal stal tez Itrael pogrodzony w rozmowie z Illien Cieniem Polany z lasów Tora’cha. Elle wpadł na pewien pomysł.
- Itrael – zawołał Elle na widok Przewodnika - musimy porozmawiać.
- Tak jest ?? – odparł Elf poważnym głosem – o co chodzi ??
- Myślę ze powinniśmy wysłać Cień Polany na zwiady. Wydaje mi się ze nie wszyscy bandyci uczestniczyli w walce. Jeżeli ktoś się wymknął to możemy mieć problemy.
- Uważasz ze może on zawiadomić jakaś większą armie o naszym marszu ?? – w glosie Przewodnika można było wyczuć lekkie przerażenie.
- Być może ale tego nie jestem pewien. Myślę jednak ze na wszelki wypadek Illien mogła by zbadać okolcie. Niedaleko na pewno znajduje się jakieś miasto Imperium wkoncu jesteśmy już na ich terenach.
- Masz racje – odrzekł Itrael – jednak jeżeli armia Imperium naprawdę się o nas dowie to może to nas sporo kosztować. Glorion i Ethril są chwilowo niezdolni do walki. Może to i dobrze ze Elfy z tej wioski zostały jeszcze tej nocy. Jeżeli czeka nas walka to te musza nam pomoc.
- Nie możemy zmusić ich do walki po naszej stronie. Te Elfy nigdy nie doświadczyły walki. Żyją spokojnie na pograniczu naszych krain maja gdzieś losy przymierza.
- Jednak maja u nas dług wdzięczności prawda ??
- Może i tak – Elle nie za bardzo wiedział co mogliby więcej zrobić – jednak to nadal ich decyzja czy nam pomogą czy nie. Tymczasem przekaz Illien moje rozkazy.
- Tak jest mój panie – Itrael ukłonił się.
- Każ tez Firlinowi i Finraelowi stanąć na warcie.
- Oczywiście. – odpowiedział szybko po czym odszedł.
Elledan tymczasem skierował się do swojego namiotu na zasłużony odpoczynek. Kolejny dzień miał przynieść jeszcze więcej niebezpieczeństw. Gdzieś w oddali ujrzał jeszcze dziwny błysk niebieskawego światła. Zanim jednak zdążył się zorientować zasnął.

Następnego ranka Elfa przebudził krzyk towarzysza.
- Wstawaj !! – był to Finrael w jego glosie było przerażenie – Illien wróciła !!
- Co jest?? – Elledan zerwał się na nogi i szybko wybiegł z namiotu.
Illien Cień Polany siedziała nieopodal ogniska. Była ranna.
- Co się stało ?? – podbiegł do niej i zaczął wypytywać.
- Oni…. oni się zbliżają – odpowiedziała bardzo cichym głosem – cala armia, przeważnie Giermkowie jednak znajda się pośród nich i rycerze. Przewodzi nimi Sir Northhock.
- Co takiego !! – zawołał stojący za Elfem Finrael – musimy uciekać.
- Nie !! – glos Illien nadal był slaby – okrążyli nas.
- Kiedy tu dotrą ?? – zapytał Elle nie bardzo wiedzac co teraz począć.
- Wieczorem.. będą tu wieczorem.
- Yoddi zajmij się ja – zawołał do Driady.
- Tak jest – ta posłusznie zabrała ranna do namiotu.
- Co teraz ?? – wszyscy byli wyraźnie przerażeni sytuacja.
- Nie możemy uciec – oznajmili ze zrezygnowaniem Elle poczym dodał – a wiec zostaje nam tylko jedna opcja bronić się.
- Ale to jest cala armia !!! – tym razem to Ethril krzyczał.
- On ma racjie – dodał FInrael – jesteśmy na straconej pozycji.
- Nie mamy wyboru – dowódca nie wiedział co powinien zrobić – zwołajcie wszystkich, trzeba ustalić jakiś plan.
Sytuacja zdawała się być beznadziejna. Cala armia Imperium kroczyła ku nim. Elfów było tylko jedenastu przy czym dwóch ciężko rannych. Wydawało się ze nie maja szansy na wyjście z tego cało.
- Zginiemy – zawołał Ethril kiedy Elledan uświadomił wszystkich jaka jest sytuacja – nie mamy szans. Jest nas za malo.
- Wychodzi na to ze nie mamy wyboru i musimy wam pomoc – odezwał się jeden z Elfów który kiedyś mieszkał w zniszczonej przez ludzi wiosce – Być może nie jesteśmy pierwszorzędnymi wojami. Jednak swoje potrafimy a miecze i lance w waszej sytuacji na pewno się wam przydadzą.
Jeden z Elfów Finrael prychnął z pogarda. Elledan obdarzył go uspakajającym spojrzeniem.
- Dziękuję za wasza pomoc, każda reka zdolna unieść miecz jest nam potrzebna.
- Ale jak ?? jak mamy zamiar walczyć – tym razem to Itrael włączył się do rozmowy – Nawet dwudziestu nie zdoła utrzymać szyku przeciwko armii Imperium.
- Musimy zbudować barykady – zawołał Finrael – i Elfickie platformy a drzewach.
- Nie mamy na to czasu – odparł Itrael któremu ten pomysł wyraźnie się nie spodobał.
- Ludzie przybędą dopiero wieczorem, słyszałeś Illien – prychnął po czym spojrzał pytająco na Elledana.
- Hmm myślę ze to nasza jedyna szansa, materiały mamy trzeba tylko rak do pracy.
- My pomożemy – zawołał Elf z wioski – jesteśmy wam to winni.
- Tak wiec czas zabrać się do pracy – w glosie Elledana pojawiła się krzta nadzieji. – Finrael masz doświadczenie w tych sprawach. Nadzoruj budowę.
Wszyscy nawet sam dowódca zabrali się do pracy. To zrobienia było dużo a czasu mieli nie wiele. Tym bardziej ze właśnie zaczął padać deszcz i wszystko przychodziło Elfom ciężej.
- R’edoa !!! – zawołał Elledan Elfke gdy po raz pierwszy tego dnia ja ujrzał – możemy porozmawiać.
- Tak oczywiście – w ogóle nie zdziwiły ja słowa Elledana jakby wiedziała ze ten prędzej czy później będzie chciał z nia porozmawiać – o co chodzi ??
- Chce żebyś podczas bitwy zajęła miejsce na platformie – oznajmił Elf .
- Wiedziałam – odparła lekko zasmucona jego słowami poczym wojowniczo dodała – jest was nie wielu na pewno przydam się na dole.
- Nie !!! Dostałaś od Ilroda piękny luk czas byś go wykorzystała. Staniesz obok Itraela Yoddi na platformie.
- A co z Ethrilem i Glorionem ?? – zapytala zrezygnowana.
- Ethril może walczyć, co do Glorion to jeszcze nie wiem. Najprawdopodobniej będzie razem z wami na platformie. Glorion zawsze był świetnym łucznikiem.
- Rozumiem.

Dzień Mijal szybko, Drużyna skończyła już budować barykady a platforma ustawiona na Wierzbie stojącej nie opodal była świetnym punktem obserwacyjnym. Glorion przeniesiono już na gore. Okazało się ze jest niezdolny nawet do walki lukiem.
- Dajcie mi wałczyć – wołał jednak był zbyt slaby by się podnieść.
- Itraelu wejdziesz z nimi twoja magia powinna nas bronić – oznajmił przewodnikowi Elledan.
- Tak jest, powodzenia – uścisnęli sobie dłoń.

Zapadł już zmierzch. Armia Imperium wyłoniła się z lasu. Zaraz miało się zacząć.
- Wszyscy na pozycje. Czekać na rozkaz do ataku – wołał jeden z oficerowi wojsk Imperium.
- Wysłać negocjatora ?? – zapytał jeden z giermków który musiał być sługą dowódcy.
- Nie będzie żadnych negocjacji. Ustawiać szyki.
- Tak jest.

- Ponad setka – krzyknął ustawiony na Elfickiej platformie Itrael – uważajcie na siebie.
- Starajcie się strzelać do silniejszych. Giermkowie nie stanowią zagrożenia – zawołał Finrael stojący nieopodal ze swoim mieczem.
Pierwsze fale przeciwników uderzyły o barykady. Drewniane konstrukcje wytrzymały jednak silne natarcie ludzi. Rozpoczęła się walka. Zadaniem elfów było proste. Jak najdłużej niedopuscic nikogo w obręb zaokrąglonej barykady. Jednak kilku giermków przedarło się przez ploty. Elledan zdołał już zabić kilku wrogów. Drużyna starała się trzymać blisko siebie jednak coraz większa liczba wrogów powoli rozdzielała wałczących. Z platformy padło już wiele strzał. R’edoa zdawała się być zachwycona w jaki sposób ten magiczny luk sieje spustoszenie pośród wrogów. Niestety już na samym początku zginęło także kilka wałczących po stronie Elledana Elfów z wioski. Ci słabo uzbrojeni wojownicy nie dawali rady przeważającej liczbie wrogów. Drużyna jednak trzymała się dobrze. Elledan, Finrael i spółka utrzymywali obronę.
Ważna pomocą dla drużyny była tez Driada Yoddi która swoimi czarami zdołała oddzielić liczne zastępy wrogów przez co na polu walki chwilowo zostało już tylko kilkunastu wrogów.
Słychać było wiele krzyków. Wielu ludzi zginęło ,a nie widać było postępów.
- Nie maja z nami szans – zawołał Ethril któremu zabrakło wrogów. I mogł obserwować jak reszta zmaga się z reszta oddziału.

- Panie ?! – zdziwił się jeden z slugosow Sir. Northhocka – wycofać się ??
- Nie słyszałeś baranie ?? – sam Rycerz był podenerwowany – wycofać, przegrupować i zaatakować jeszcze raz. Posłać do walki Rycerzy.
- Oczywiście, natychmiast.

- Uciekają – zawołał uradowany Naldir widokiem wycofujących się wojsk Imperium. Walka nie trwała dużej niż Pol godziny. – wygrana !!!
- Nie tak szybko – Elledan był pewny ze to jeszcze nie koniec – pozbierajcie ciała poległych.
- Wysyłają kolejne oddziały – to Itrael krzyczał z platformy – kawaleria i pozostałości po pierwszy oddziale.
- Lance w dłoń, R’ed ubezpieczaj nas – Elle wiedział ze teraz będzie już o wiele trudniej.
R’edoa tylko potaknęła i od razu w stronę jednego z pędzących jeźdźców powędrowała strzała. Elfka nie chybiła.
Na polu bitwy po stronie Elfów została już tylko garstka. Drużyna oraz kilku Elfów wyraźnie lepiej wprawionych w bojach niż reszta pobratyncow z tych stron dzielnie się broniła. Największe problemy miał Naldir który walcząc u boku Galetha (jednego z Elfów z Wioski ) musiał zajmować się coraz większą liczba wrogów. Ci jednak padali jedne po drugim. Elledan sam nie wiedział jakim cudem prawie polowa armii Imperialnej została wybita bez większych strat. Okazało się ze do walki stanęła także Sylfida która używając czarów leczniczych chroniła Elfów od śmierci.
- Naldir !!!! – rozległ się krzyk. Elledan obejrzał się. Jeden z Elfów leżał ciężko ranny nieopodal barykad. Przy nim stal już Finrael który z całych sil bronił jego ciało przed chmara Imperialnych. Miecz Elledana błysnął niebieskim światłem. Nad ziemia uniosła się biała mgiełka. Elledan szybko dostał się do miejsca w którym wałczył poczciwy Finrael.
- Musimy go przenieść na platformę. To jedyna szans żeby go uratować.
- R’ed ubezpieczaj mnie – krzyknął Elle.
R’edoa raz po raz wypuszczała w stronę wrogów mordercze strzały. Niesamowite był z jaka szybkości i celnością takowe trafiają w swój cel.
Elledanowi udało się wspiąć na platformę. Rannym Nadirem zajęła się Sylfida. Jego stan był ciężki. Walka tymczasem toczyła się nadal.
- Jak tak dalej pójdzie wszyscy zginiemy – oznajmił Itrael poczym w stronę wrogów powędrowała kolejna błyskawica.
- Musimy walczyć. Yoddi możesz jeszcze raz otoczyć nas tarcza ??
- Tak… - Driada zajmowała się właśnie kolejnym czarem - jednak nie na długo.
- Utrzymaj ja ile możesz to nasz jedyna szansa.
- Dobrze powiedz tylko kiedy.
Elledan wrócił na pole bitwy. Finrael z płomieniami w oczach ścinał każdego wroga który zdołał się do niego zbliżyć. Naldir był jego bliskim przyjacielem.
- Co z nim ??
- Jest ciężko ranny ale powinien z tego wyjść – oznajmił Elle jednak to co powiedział nie było do końca zgodne z prawda. Nadira bowiem dosięgła jedna z trucizn Imperialnych zabójców. W najlepszym wypadku został mu dzień Zycia. W chwilowej sytuacji Elfy nic na to nie mogły poradzić.
- Teraz !!!
W Polowie zniszczona już barykadę otoczyła niczym banka wodna wielka tarcza. W okręgu zostało już tylko kilku rycerzy. Szafirowe ostrze Elledana i miecze dzielnych Elfów z jego kompani poradził sobie z zagrożeniem.
- Co jest ?? – Finraela zdziwiło pojawienie się dziwnej mgły.
- Nie uda nam się – oznajmił Zmartwiony Elle – jest ich zbyt wielu.
- Co ty mówisz?? Musimy walczyć dalej.
- Tak tez zrobimy – uspokojł Firlina. – Chciałem tylko powiedzieć ze…
Elle nie wiedział do końca jak wyrazić wdzięczność za zaufanie, jakim go obdarzyli za to jak wywiązywali się ze swoich żądań.
- Było zaszczytem walczenie u twojego boku – zawołał, Finrael który wiedział, co takiego chciał powiedzieć Elle. – Myślę ze reszta powie to samo.
Wszyscy potaknęli. Tarcza była coraz słabsza. Za chwile zastępy wrogów miały zgotować Elfom koniec.
- Loth Illidur – zawołała R’ed która zeszła za nia pojawił się również Itrael. – Co się dzieje??
- R’ed musisz mi wybaczyć – w oczach Elfa pojawiły się łzy – nie zdołałem Cię obronić.
- Ależ ja cały czas żyje i cały czas jest jeszcze dla nas nadzieja. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Teraz jednak nie każ mi już wracać na gore. Jeżeli mam zginąć to niech tak będzie. Zaszczytem będzie zginąć u waszego boku.
- Nie wytrzymam już dużej – zawołała driada, która calkowice straciła Energie.
- Do broni!!! – Krzyknął Elledan.
Elfy chwyciły za miecze. Tarcza opadła. Ich oczom ukazały się kolejne zastępy wrogów. R’edoa wysyłała kolejne strzały w ich stronę. Elfy, które tak naprawdę straciły już nadzieje opuściły swoje pozycje i zaczęły walczyć poza barykadami.
- Śmierć – usłyszeli szarzujacy na nich wojownicy Imperium. Tym razem przewodził nimi już sam Sir. Northhock.
Nagle gdzieś z lasu wydobył się głośny czysty dźwięk rogu.
- Co?! – Zawołała, R’edoa kompletnie zdziwiona – to Elficki róg, ale jak….
Zdziwieni byli wszyscy. Zatrzymali się i spojrzeli w miejsce, z którego wydobył się tajemniczy dźwięk. Nagle nie wiadomo jak jedno z drzew zaczęło się poruszać.
- Enty!!!! – Można było usłyszeć. – Przygotować strzały!!!
Było już jednak za późno. Przebudzony drzewiec zaszarżował na armie Imperium. Walka rozpoczęła się na nowo. Elledan był pewny ze to nie koniec niespodzianek. I tak tez było. Z Lasu wyłoniła się Armia Przymierza. Złożona z około piecdziesieciu Gwardzistów z dworów Ilroda z owym mędrcem na czele przypuściła atak na całkowicie zdezorientowane oddziały Sir. Northhock.
- Atak, atak – krzyczał ten dzielny Imperialny Rycerz. Wojsko Imperium było nadal o wiele liczniejsze. Na polu bitwy została jeszcze około setka.
- Za miecze – krzyknął Elle do swojej kompani. Zbliżył się do R’ed – trzymaj się blisko.
- Jest nadzieja – Elfka była w wyjątkowo dobrym humorze.
Walka trwała jeszcze dużo czasu. Wielu dzielnych wojowników poległo. W pewnym momencie jednak wojska Mędrca Ilroda osiągnely przewagę.
Rozwścieczony przebiegiem wydarzeń Sir. Northhock zaatakował walczącego nieopodal Elledana.
- Zginiesz gnido – wołał raz po raz machając swoim mieczem. Elf jednak zręcznie bronił się przed atakami Człowieka.
- Straciłeś swoja armie – zawołał w odpowiedzi Elle – pogódź się z porażką. Złości niewiele Ci pomoże.
- Co ty możesz o tym wiedzieć długouchu – w stronę Elledana kolejny raz powędrował wielki miecz Rycerza Imperium – niedługo nasze armie zasypia wasz kraj. Jeżeli mam zginać to zabiorę ze sobą jak najwięcej dowódców Przymierza.
To jednak mu się nie udało. Elledan unikając niezliczonej liczby ataków wreszcie odpowiedział.
Na widok śmierci swojego dowódcy Armia Imperium rozsypała się. Wszyscy zaczęli uciekać gdzie tylko się dało. Malej jednak liczbie takowa ucieczka się powiodła.
- Zwycięstwo – słychać było okrzyki radości. Sam Elle jednak nie miał już siły by stać na nogach. Padł na ziemie i stracił przytomność.

Obudził się nad ranem. Powitał go słoneczny uśmiech R’edoy która siedziała na taborecie ustawionym nieopodal łoza na którym spal Elle.
- Nareszcie się obudziłeś.
- Co się stało?? Jak to możliwe ze żyjemy?? I tak w ogole to gdzie jesteśmy?? – Dla Elledana wszystkie wydarzenia dnia poprzedniego zdawały się być chwilowo tak odległe. Jakby pokryte mgłą. Zapomniał lub naprawdę nie wiedział, co wydarzyło się po tym jak przypuścili ostatnia szarżę na wroga.
- Spokojnie – odrzekła z uśmiechem – jesteśmy już bezpieczni. To Ilrod wraz ze swoja gwardia ocalili nam Zycie.
- Ale jak to możliwe. Skąd wiedzieli ze grozi nam niebezpieczeństwo.
- Ja ich zawiadomiłem – do pokoju wszedł Itrael Przewodnik. W reku trzymał kryształową kule. – Kiedy tylko powiedziałeś mi ze możemy mieć kłopoty skontaktowałem się z naszym panem.
- Dziękuję Ci Itraelu – zawołał w glosie probojac wyrazić jak bardzo jest mu wdzięczny – sami nigdy byśmy sobie nie poradzili.
- A co z reszta?? Jak się czuje Naldir?? Co z Ethr….
- Wszyscy cali i zdrowi… Choć przez kilka dni będą musieli odpocząć.


--------------------------------------------------------------------------------------------------
Sorrka ze o tyle trwalo :/ mam male proplemy (przeprowadzka i zero dostpu do neta )
Co do tekstu to mam nadzieje ze niczego nie przekrecilem (choc jakis maly bladnapewno sie zdarzy moze wiekszy (red wcale nie jestem na ciebie zly ) Milego czytania co do opisu bitwy do naprawde nastpepne beda lepsze :P (dostep do ksiazek troche poczytam i bedzie spoko ) Musicie sie zadowolic tym co jest .P
_________________

Ostatnio zmieniony przez Athelle 2007-12-14, 09:14, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-08-26, 00:15   

Allemon rozdarł z radości swoje szaty i wybiegł czym prędzej z Cytadeli.
- Jestem wolny! Anioły mi pomagają! Woolny! Którędy do stolicy?

~~
Wyczuwam go! Szybko Romm'el na konie!

~~
Ojciec mnie uczył, że po mchu można odnaleźć kierunek północny. Wspaniale zaraz znajdę mech na drzewie i znajdę drogę do domu. A niech to, tu nawet drzewa są martwe. Myśl Allemon myśl pokaż Wszechojcu, że się do czegoś nadajesz. Nie zabił cię taki straszny wampir to nie zginiesz w tej dziczy. Nikt nie spodziewa się Imperialnej Inkwizycji w tym miejscu, nikt mnie nie szuka. Zginę!
Nie, nie możesz się teraz rozkleić, Prawda? Muszę odszukać drogę. Co będzie jak wrócą? Jak dopadną mnie zombie to mnie zabiją i zjedzą... ja biedny, ja biedny. Vladyslav ratuj! Nie, zaraz on przecież nie żyje. Alex, Michail, Romm'el, Norbert kto mi pomoże? Miałem zwyciężać, a nie tułać się po tych chaszczach. Zaraz, zaraz czy to trakt? Uratowany! To droga! Muszę zebrać w sobie siłę by dojść do swoich.

- "Kiedy imperialni maszerują to kamienie podskakują (...)"
Ten kij się nada do podparcia się, a nie to jednak próchno. Konia! Wina! Na razie lepiej konia. Da się zjeść wiewiórkę? Hmmm może być pyszna. Ale jak mnie ugryzie? Aż strach pomyśleć. Gadam do siebie, czyli już mam omamy i umieram? Zmierzcha. Co tak szeleści? Alex boje się ... Pośpiewam sobie jeszcze.
- "Allemon, Allemon sam w kotlinie (...)"
Wciąż widać cytadelę na horyzoncie. Nooc! oni tu teraz wrócą. Gdzie księżyc? No tak nów. Ciemność, ciemność widzę! Prześpię się pod tym drzewem.

~~
- Wyjechaliśmy już poza mur, gdzie konkretnie go widziałaś Alex?
- W puszczy niedaleko miejsca jakiejś niedawnej bitwy! Czuję że się boi, mój biedny brat...
- Pewnie widziałaś miejsce zniszczenia naszej chorągwi. Nie mamy czasu do stracenia!

~~
Słońce jak miło widzieć słońce i tak przyjemnie jak nic nie warczy lub huczy w lesie. Przetrwałem noc w lesie i to sam! Emry mnie odznaczy. Chce mi się pić. Dziwne uczucie być przez taki długi okres czasu trzeźwym. Dlaczego rozdarłem swoje szaty? Nago będę stał przed cesarzem?
Jak tylko wrócę do domu to chyba spalę kogoś na stosie. Należy mi się ten pierwszy raz. Nogi mnie bolą, może ta przymusowa abstynencja zmieni mnie na lepsze. Ktoś rozmawia. Ratunek???

- Ludzie! Pomocy!
- Co to za leśny brudas nas woła?
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę na widok was pikinierów!
- My też się cieszymy na widok kolejnego niewolnika do budowy. Brać go!
- Ale ja jest Allemon inkwizyt ... Au! to boli! Jak śmiecie!
- Śmiemy, śmiemy, uciszyć go!

~~
- Zobacz AleX pikinierzy, prowadzą niewolników. Niemożliwe patrz tam jest twój brat!
- Stójcie żołnierze! Natychmiast wypuścić mojego brata, chyba, że chcecie poznać gniew Cesarza!
- Na Wszechojca to prokinia!Myy tylko zbieramy włóczęgów.
- Cisza! Wydajcie mi tego gołego i precz stąd!
- Allemon już wszystko dobrze zaraz wrócimy do stolicy. Romm'el daj mu swój płaszcz i wsadź na konia!
A po policzkach inkwizytora płynęły łzy wzruszenia, nie był nawet w stanie nic powiedzieć.
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-08-28, 10:54   

~~~~REZERWACJA~~~~
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2007-12-10, 08:19   

Nad Dolina wznosiła się gęsta mgła. Widać było tylko setki ciał poległych wojowników.
Szarawa poświata nie zdołała ukryć wszystkich okrutnych czynów, jakich dopuszczono się
tutaj ostatniej nocy. Odbyła się tu bowiem wielka Bitwa, a udział w niej wzięło tysiące
Żołnierzy. Pośród ciał można było rozpoznać Ludzi czy nieumarłych a nawet Elfy. Te jednak rzadko, co wypuszczały się na pole bitwy broniąc zaciekle murów swego Gaju. Trudno go teraz było dostrzec. Tylko zarys jakby konał, wylewał z siebie jeszcze więcej kłębiącego się dymu.
- Glorion!!! – Zawołał Białowłosy Elf, jedyna żywa postać, jaka można było dostrzec. W jednej ręce dzierżąc miecz druga trzymając się za ranne ramie. Na twarzy malowała się rozpacz i zmartwienie.
- Glorion!!! – Zawołał jeszcze raz tym razem jednak o wiele słabiej gdyż z każdą chwila zapas sił malał. Czarna magia Nieumarłych dawała o sobie znać. Poruszał się bardzo wolno z już prawie to nieprzytomnym wzrokiem. Stracił już nadzieje ze uda mu się odnaleźć przyjaciela.
W pewnym momencie jednak nieopodal rozległy się odgłosy walki. Nieumarli z pewnością, co można było rozpoznać po dziwnym języku, w jakim zakrzykiwali się do boju. Wszystko to musiało rozgrywać się bardzo blisko. Mgła jednak uniemożliwiała zidentyfikowanie walczących. Elledan ruszył w stronę, z której dobiegły go odgłosy. Z każdym krokiem słychać je było coraz wyraźniej. Jeszcze kilka kroków i wreszcie ujrzał zarysy walczących postaci. Dobywając miecza rzucił się w głąb bitwy.
To Elfy z jego oddziału, który przypuścił szarże, gdy Siły Mortis prawie już zdobyły Wschodnia Bramę. Być może tylko dzięki temu forteca jeszcze stała. Na widok swego dowódcy zdziesiątkowane Elfy odzyskały ochotę do walki. Bitwa nie trwała długo. Nieumarli mimo ciągłej przewagi, dostrzegając nowe zagrożenie szybko wycofali się w cień.
- Zwycięstwo!!! – Zawołał jeden z Gwardzistów – niech te śmierdzące pruchła nie wracają więcej do naszych lasów. Zwycięstwo.
- Nie tak prędko – dla Elledana cala ta sprawa wydawała się podejrzana – widoczność jest słaba, uformować szyki i szykować się do odwrotu. Nieumarli w każdej chwili mogą wrócić.
Ziemia się zatrzęsła. Z każdą chwila coraz to głośniejszy szum dobiegał Elfów. Ci łapiąc za miecze i lance tylko czekali na wroga. Żaden jednak się nie pojawiał.
- Co to jest?! – Zawołał jeden z nich, w którym dopiero teraz Elledan rozpoznał Gloriona.
- Nie wiem, utrzymać szyki!!!
Ziemia zatrzęsła się jeszcze mocniej. Żadne siły nadal jednak nie ukazywały się ich oczom. Pojawiła się za to dziwna zielona poświata lekko unosząc się ponad ziemie tworząc cos w rodzaju pierścienia.
- Uciekajcie stad – zawołał Elle wreszcie rozpoznając czarna magie Nieumarłych – uciekajcie!!!.
Było już jednak za późno. Z ziemi jakby z niczego wyrósł wielki Czarny Ent. Elfy nie wiedzac, co robić zaczęły uciekać we wszystkie strony. Drzewiec jednak mimo niemożności poruszania się zdołał swymi korzeniami złapać wielu w tym samego Elledana. Sytuacja zadawala się być beznadziejna. Okuty w trujące plączę Elf ledwo oddychając nie liczył już na żaden ratunek. Ze mgły wyłoniła się jakaś dziwnie odziana Białowłosa postać.
- Co z nimi panie – zapytał szkielet wyłoniwszy się zza prawego ramienia Dowódcy.
- Zabić wszystkich, zostawić dowódcę, tym zajmę się sam. – Odpowiedział szybko uśmiechając się w dziwny sposób do Elledana.
- Tak jest.
Czempion Szkieletów jednym ruchem palca rozkazał swoim wojownikom rozprawić się z Elficką Gwardia. Widok był okropny. Słychać było tylko ostatnie jęki dzielnych kompanów.
- Nie!!! – Krzyczał zrozpaczony Elledan na widok rzezi jaka urządzano sobie na jego ludziach – zostawcie ich, wy nędzne….
- Nie marudź długouchu, ty jesteś następny – Elf wreszcie ujrzał twarz domniemanego dowódcy. Od razu poznał osobę, która stała naprzeciw.
- Ty!!!
- Kogo żeś się spodziewał, mówiłem ci przecież – zaczął dość spokojnym tonem tajemniczy przybysz – kiedyś zemszczę się za wszystkie krzywdy. Być może i nie wszystkie moje plany zafunkcjonowały jednak ten był genialny.
- Przegraliście bitwę!!! Płomienny Gaj stoi dalej – rzucił z pogarda Elf – jeżeli ktoś zdołał uciec na pewno leży teraz w lesie ze strzałą w sercu.
- Kto powiedział ze chcieliśmy kiedykolwiek ja wygrać Długouchu –zakpił z Elfa. – Nasze plany sięgają o wiele dalej.
- Czemu po prostu mnie nie zabijesz!? – Zawołał Elledan – czemu mnie nie zabijesz tak jak zrobiłeś to ze wszystkimi których kochałem.
- Jeszcze chwile – odpowiedział spokojnym głosem na jego twarzy cały czas malowało się szczęście. – Apropo mówiąc wszystkich zapomniałeś chyba o nim – machnął palcem na swojego sługę. Ten przywlókł do nich ostatniego Elfa z oddziału Elledana.
- Nie!!! – Zawołał na widok Gloriona ledwo, co stojącego na własnych nogach. Był ciężko ranny. – Zostaw go!! Proszę zostaw go, zabij mnie, ale zostaw Gloriona.
- Czy ty, aby nie czasem właśnie błagasz mnie bym oszczędził twego przyjaciela – zapytał tyjumfując nad zapłakanym i zezłoszczonym Elfem.
- Ty nędzny zdrajco!!! Zostaw go inaczej przysięgam na wszystko… ze nawet, jeżeli musiałbym zmierzyć się z całym twoim Legionem z cala armia Bethrezena, zginiesz.
Przemowa ta jednak w żaden sposób nie poskutkowała. Wywołała tylko jeszcze większy uśmiech na twarzy wroga.
- Zawiodłeś Elledanie Loth Illidurze – zaczął Przybysz – nie udało Ci się uratować tej śmiesznej Elfki R’edoy, zawiodłeś swoich ludzi, którzy leżą zapewne teraz gdzieś pośród tych wszystkich ciał. Zawiodłeś ostatniego ze swojej Kompani – na te słowa sięgnął po swój miecz i szybkim ruchem ściął głowę biednego Gloriona.
- Nieeeeeeeeeeee!!!!!!!

- Nie!!!! – Elledan obudził się z krzykiem.
- Elle!? – Krzyknęła siedząca gdzieś w pobliżu R’edoa, była cala i zdrowa. – Wszystko wporzadku?!
- Co?! Gdzie ja jestem?! – Elledan rozejrzał się po namiocie. Był cały zalany potem i nie wiedzac czemu w ręce trzymał swój sztylet.
- Wszystko wporzadku – powtórzyła zmartwionym głosem Elfka – miałeś koszmary?
Elledan i tym razem nie był w stanie odpowiedzieć. Wszystko, co widział wszystko, co czuł wydawało się takie realne. Jeszcze raz upewnił się ze wszystko to, co się stało było tylko złym snem.
- Elledanie!!! – Powtórzyła jeszcze raz zaniepokojona Elfka.
- Wszystko wporzadku – odparł szybko nie wiedzac, co mógłby teraz powiedzieć – to był tylko, to był tylko sen.
- Na pewno – zapytala trochę już spokojniejszym głosem R'edoa – wyglądasz strasznie.
- Na pewno. Gdzie my w ogóle jesteśmy?! – Zapytał probojac jak najszybciej zmienić temat Elf. Nie pamiętał, co się stało zeszłego dnia.
- W obozie Gwardii Ilroda, nie pamiętasz. Jego Armia uratowała nam życie włączając się do walki.
Elf leżał z grymasem na twarzy probojac sobie przypomnieć te wydarzenia. Pamiętał tylko jak on i jego kompania rzucili się do ostatniej szarzy na wroga.
- Ale jak to możliwe, przecież nikt ich nie wzywał….
- Rozmawialiśmy już o tym kilka dni temu , Itrael zdołał poinformować Ilroda o zagrożeniu przez swoja kule – uspokoiła go Elfka – od tamtej pory jednak spisz.
- Co takiego?!
- Spałeś jakieś dwa dni – wyjaśniła R'edoa. – Sylfida powiedziała ze powinniśmy cię zostawić spokoju i ze potrzebujesz tego snu. Zaczęliśmy się już trochę niepokojąc, bo wkoncu dwa dni to cala wieczność. – Tu po krótkiej chwili na złapanie oddechu o wiele poważniejszym głosem dodała – niedługo musimy ruszać dalej. Ilrod i jego dowódcy oczekują cię w każdej chwili w swoich namiotach. Wieczorem zebranie. Trzeba omówić plany dalszej wyprawy. Wojska Imperium na pewno wzmocnią po tym incydencie straże na granicach ich królestwa.
- Co z reszta?! Co z Glorionem i Ethri….
- Wszyscy sa cali i zdrowi.
Elledan znowu poczuł się szczęśliwy. Myśl ze sam leży teraz po wygranej bitwie w obozie pobratyńców a cala jego kompania była w pełni sil i gotowa do dalszej podroży całkowicie wypławiła dziwne przeczucia, co do tego, co przed chwila ujrzał. Zastanawiał się przez chwile, co powinien teraz począć.
- A co z tobą Red?? – Zapytał odwracając się w stronę wejścia do namiotu. R'edoa jednak zdołała już go opuścić.
Nie wiedzac, czemu Elfka tak szybko opuściła namiot leżąc jeszcze chwile Elf postanowil wreszcie poszukać reszty przyjaciół. Bądź, co bądź przespał cale dwa dni i mimo lekkiego Bólu głowy czul się bardzo dobrze.
Powitał go oślepiający ciepły promień słońca. Odzyskując wreszcie wzrok ujrzał tętniący życiem mały obóz. Wszędzie można było dostrzec śmiejących się śpiewających gwardzistów, którzy teraz jednak porzuciwszy swoje Brązowo złote zbroje trzymając w rekach przeróżne instrumenty wyglądali całkowicie niegroźnie, jakby opuściły ich wszystkie troski i smutki. Zwycięstwo było ich i to było ważne. Ofiar po stronie Elfów było tylko kilka. Te jednak pochowano już przed kilkoma dniami.
Kilka dni wystarczyłoby zapomnieć o zagrożeniach i wszystkim tym, co spotkało ich przez ostatnie miesiące. A sytuacja z każdym dnie wyglądała gorzej. Nie tylko wojska Imperium z coraz to zacieklej próbowały wyrwać z rak Przymierza Temperance ich dawna Twierdze zdobyta przez Elfy za czasów wielkich Buntów, nie tylko Nieumarli, którzy z każdą chwila wzmacniali swoje Armie lada chwila chcąc wyruszyć na podbój Płomiennego Gaju. Największymi problemami Elfów byli oni sami. Przymierze wisiało na włosku. Tor’ach i jego dzikie Elfy jak i Centaury oddalały się od Illumiele, gardząc jej zamiłowaniem do wielkich pałaców czy tez srebrnych zbroi. Przestały być Szlachetne Elfy mile widziane w Dzikich Lasach oddalonych o wiele mil na południe od Stolicy Elfickiej Arystokracji. R’edoa Ser’ene Vera „Srebrna Struna” wydawała się być ostatnia osoba, która mogła temu zapobiec. Dzielna córka Tor'acha była ostatnia szansą. Jej misja wiodła jednak przez dalekie i niebezpieczne pola Fardale Ziemi Imperium, które gotowe było poświęcić wielu ludzi by pokrzyżować plany Elfom. Zagrożeniem stały się teraz również Demony, które widząc swoja szanse ponownie zaatakowały Kratery Theleny. Odnowione Przymierze było ostatnia nadzieja.
Wszystko to jednak wydawało się w tej chwili być takie odlegle.
Nie wiedzac dokladnie gdzie szukać przyjaciol Elledan ruszył przed siebie. W samyms środku obozu spoczął przyzwany przez Ilroda Zieleniec. Tym razem nie dawał jednak żadnych znaków Zycia. Elfowie powiesili na nim setki Lampionów, które miały za zadanie oświetlać wieczorami obóz. Po kilku chwilach marszu nieopodal wyłoniła się znana Elledanowi twarz.
- Finrael!!!- Zawołał pełnym szczęścia głosem i puścił się w stronę Elfa.
- Widzę ze wracasz do zdrowia – odrzucił uśmiechnięty – wszyscy na pewno się ucieszą. Trochę Cię z nami nie było.
- Ano to niestety prawda – zaczął Elle, miał tyle pytań ze nie wiedział, od czego mógłby zacząć.
- Na pewno chciałbyś zobaczyć resztę?? – Zapytał spokojnym głosem Finrael – wydaje mi się ze Ethril wraz z Illien wyjechali z obozu zbadać drogi przed nami. Co do reszty to pewnie odpoczywają nad strumieniem który tu nie daleko płynie. Jeżeli chcesz możemy tam pójść. Nie mamy jednak wiele czasu. Wieczorem ostatnia oficjalna narada. Skoro i ty już doszedłeś do siebie nic nas już tu nie trzyma. I myślę, że R'edoa tez chciałaby się jak najszybciej stad oddalić.
- Musze przyznać ze po tym, co przeżyliśmy nie sądziłem ze tak łatwo będzie was stad wyrwać – oznajmił Elledan po chwili namysłu.
- Wydaje mi się ze R’edoa nie czuje się najlepiej w tym obozie. Wkoncu Ilrod nigdy nie darzył ja większą sympatia.
- To prawda – Elledan dokładnie wiedział o co chodzi – powinniśmy mu jednak być wdzięczni, tylko dzięki niemu nadal żyjemy.
- Dzięki niemu i dzięki Itraelowi wkoncu to on zawiadomił Mędrca. W każdym razie Drużyna jest już gotowa. Wszyscy postanowili iść dalej.
- Z każdym dnie będzie coraz trudniej. To dopiero granice ich ziemi a my ledwo uszliśmy z życiem.
- Myślę ze wszyscy sa świadomi niebezpieczeństwa.
- Być może nie powinniśmy …. – Tu Elledan przerwał na chwile przypominając sobie widok ginących na jego oczach przyjaciół. Chwile później jednak otrząsnął się odpowiadając na pytające spojrzenie Finraela – nie ważne. Niedługo ruszamy.

Przez większość dnia Elfowie przechadzali się po obozie rozmawiajac o wielu rzeczach. Zdążyli już trzy razy przeanalizować przebieg bitwy. Finrael opowiedział Elledanowi o rzeczach które przekazał mu Ilrod. Pod nieobecność Elledana to on był odpowiedzialny za kompanie. Wiadomości jakie dochodziły ich z najdalszych części królestwa nie były może najlepsze jednak dawały jakąś nadzieje. Legiony rzeczywiście zdołały przedrzeć się przez granice Elfickich krain. Były to jednak tylko małe oddziały które same z siebie nie zdołałyby przejąć nawet małych miast. Straże szybko się z nimi rozprawiły. Niepokojący był natomiast spoko jaki panował na granicach z Nieumarlymi krainami Mortis w których rządziły teraz Wampiry i Lisze. Pobliża czarnej puszczy jakby opustoszały. Ani żywej ani martwej duszy nie można było tam spotkać. Widocznie Armie zbierały się głębiej na ziemiach dawnego królestwa Ludzi "Alkmaar" gdzie żadna żywa istota nie miała wstępu. Jedno było jednak pewne. Wojna zbliżała się wielkimi krokami.
Wieczór przyszedł dosc szybko i nawet te kilka godzin nie wystarczyło, by omówić wszystko. Teraz jednak przyszedł czas na sprawy ważniejsze. Zebranie kompani odbyło się w namiocie samego Ilroda który wyglądał raczej na mały zaczarowany pałac. Zebrali się prawie wszyscy których oczekiwano. Nie było tylko Ethrila i Illien którzy nie zdążyli jeszcze wrócić ze zwiadów. Elledan nie mógł tez znaleźć wzrokiem Redoy. Widocznie ukryła się gdzieś by nie zwracać na siebie uwagi Ilroda – pomyślał. Po kilku minutach oczekiwania i cichych rozmów w namiocie pojawił się Ilrod. Odziany jak zwykle w swa Srebrna szatę rozpoczął zebranie.
- Wierze ze wszyscy wiedza po co się tu żebraliśmy – zaczął swoim poważnym dumnym głosem.- Wróg wie już co zamierzamy. Imperium być może jest słabe jednak z każdym dniem powraca w ludziach siła i odwaga i jeżeli nie zaczniemy działać, będą w stanie nam się przeciwstawić. Szpiedzy którym udało się powrócić mówią o wysłanniku Wszechojca który pomaga władcą w odnowieniu królestwa. Zakończyła się trwająca od wielu lat wojna wywołana przez Bethrezena. Legiony Potępionych musiały wycofać się za granice Krain Ludzi w Diabelskie Góry. Imperium odnowiło tez kontakty z Górskimi Klanami, co w najbliższym czasie może zaowocować odnowieniem dawnego przymierza.
- Klany sa słabe – prychnął z pogarda jeden z obecnych na naradzie Elfów. Elledanowi jego twarz wydawała się dziwnie znajoma – Już raz stawiliśmy im czoła. Nawet połączone siły Ludzi i Krasnoludów nie będą nam się w stanie przeciwstawić.
- Skąd ta pewność Serphisie?? – Zapytał spokojnym głosem Ilrod – Być może udało nam się zwyciężyć ich siły. Masz racje zdobyliśmy Temperance mimo Sojuszu. Musisz pamiętać jednak ze w tamtych czasach dysponowaliśmy jeszcze o wiele większą siła. Szlachetne Elfy nie sa w stanie bronić się przeciwko wszystkim Armia Nevendaar.
- Wygląda na to ze nie będą miały wyjścia – zawołał Serphis – nie wierze by po tym co Wysokie Elfy zrobiły z Tor’achem, Dzikie Elfy były szczodre nam pomoc.
- Pomogą – tym razem to R’edoa pojawiając się nie wiadomo skąd włączyła się do rozmowy – Dzikie Elfy zjawia się tak samo jaki i Centaury.
- Kim jesteś by zabierać glos w tej dyskusji – Serphis najwyraźniej nie znal Redoy, glos z jakim się do nie wyrażał obraził jednak Elledana którego miecz powędrował już w stronę Elfa. Patrząc na Sepherisa jak na wroga ozniajmil groźnym głosem.
- Zważaj na słowa gdyż drogo Cię one mogą kosztować.
Sepheris jednak tylko spojrzał w jego stronę w ogóle nie przejmując się jego klinga.
- Kogo mu tu mamy?? – Zakpił – Elledan Loth Illidur, zdrajca i dezerter. Powinieneś już dawno nie żyć.
- Jeszcze kilka slow i sam zginiesz.
- Spokój – zawołał Ilrod dla którego było już za wiele – uspokoicie się albo opuścicie ten namiot. Musimy ustalić wiele ważniejszych rzeczy. Wasze stare porachunki możecie załatwić później. Teraz jednak wróćmy do naszych spraw. Sepherisie osoba która przed chwila zabrała glos – tu wskazał na stojącą obok Elledana Elfke – to R'edoa Ser'ene Vera Córka domniemanego Tor'acha. Chwilowa przywódczyni Dzikich Elfów i wydaje mi się ze ma nawet większe prawo przemawiać w tej Sali niż ty.
Sam Elf tylko prychnął.
- Tym bardziej nie ma już dla nas żadnej nadzieji – w jego glosie mimo slow Mędrca nic się nie zmieniło – słyszałem o niej wystarczająco dużo by moc uznać to tylko za plotki. To jeszcze dziecko które musi sprostać wyzwaniom którym nawet sama Illumiele mogłaby nie podołać. Jeżeli ona jest ostania szansa na pokój miedzy Elfami to powinniśmy zacząć szukać schronienia wysoko w górach jak Krasnoludy.
Przez cały czas Elledan wałczył ze sobą by nie skoczyć Sepherisowi do gardła i nie zakończyć jego bezsensownej wypowiedzi.
- Jeżeli to wszystko co chciałeś nam powiedzieć Szlachcicu – zaczęła Elfka w jej glosie można było wyczuć rzadko spotykana dotąd powagę……….

C.D.N

No awiec tekst na stronce wresycie sie znalazl (choc nie w takiej formie jakbym chcial ) Nie pisalem dalej bo mysle ze Redoa moglaby cos wlaczyc od siebie. Wkoncu kolejna wazna narada ;) :P Milego czytania (jezeli to mozliwe) Pozdrowienia
_________________

 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-12-17, 23:55   

Krzesło na którym siedział Allemon było niewygodne. Pasowało to wystroju reszty pomieszczenia. Olbrzymia sala w której zmieściła by się cała stajnia, a jednak miała tylko kilka mebli. Na samym środku pomieszczenia stało sporych rozmiarów biurko zawalone mnóstwem papierów, pieczęci, map, rozkazów i innych dokumentów których treści zdecydowanie lepiej jest nie znać. Jedyne okno jakie zostało tutaj umieszczone dawało skąpy snop światła na biurko i stające przy nim krzesła. W głębi pomieszczenia było proste łóżko polowe, a za nim biblioteczka. Ostatnim szczegółem jaki dawał się jeszcze zauważyć to mozaika na podłodze upamiętniająca któregoś z dawnych Cesarzy, była równie zaniedbana jak całość tej budzącej grozę hali. Mijały minuty, Allemon w miarę upływu czasu czuł się bardziej nieswojo. Czynnikiem który na pewno utrudniały mu odprężenie się był na pewno znajdujące się pod spodem Biuro ds. Czynnego Zdobywanie Informacji, tzw. sala tortur. Jedyną znaną osobą w stolicy która mogła normalnie pracować mając pod nogami katownię był szef Wydziału Specjalnego Imperium (Kontrwywiad-Sabotaż-Propaganda-Bezpieka) (oficjalnie Urząd Żandarmerii) czyli sam "Dziadek" jak go nazywano. Zdecydowanie ni był osobą do której miło się przychodzi. Oprawca - Pracoholik to najgorsze co może spotkać szpicli wrogich państw, które inne wydziały przekazują mu w celu reedukacji. Z zadumy Allemona wyrwało skrzypnięcie wrót, wszedł właśnie dziadek. Nienagannie noszony mundur, 2 rzędy orderów, nogawki spodni włożone w buty - oficerki, furażerka na głowie, i te oczy ... przeszywające zna okularów zimne spojrzenie. Zakrwawiana szabla przy boku i ironiczny uśmiech w ułamku sekundy przypomniały Allemonowi, że należy natychmiast wstać i zasalutować co natychmiast uczynił.

- No proszę, proszę kogóż ja tu widzę! Siadaj! - zachrypiał siadając na krześle, jednocześnie przywrócił na twarz typową dla jego ludzi maskę mimiczną wypraną z wszelkich emocji.
- Zgłaszam się do ra... - zaczął Allemon lecz stanowczy głos rozmówcy urwał jego wypowiedź.
- Dawaj tą teczkę z raportem! Chcę poczytać o tym twoim cudownym ocaleniu pijaku!
- Ja już nie piję Sir! Proszę oto tec...
- Cisza! Nie pijesz powiadasz? Od ilu minut? - Tym razem Allemon wyczuł pytanie retoryczne i milczał, jedynie nerwowo stukał palcami po daszku swojej czapki.
Przez 15 minut ciszy dziadek czytał zawartość teczki inkwizytora i konfrontował ją z zawartością swojej teczki. W między czasie Allemon przybrał kolor którego nie pozazdrościł by mu nawet szkielet.

- No, no wypełniłeś misję w 90%. 60% misji to było odwrócenie uwagi hord od placu budowy na czas sprowadzeniu tam wojsk admirała. Pozostałe 30% to zabicie tej całej armii zabijaków z mniejszości narodowych. Ani nic z nich pożytku, a tu sztab się upiera by ich trzymać przy życiu. Pozostałe 10% to śmierć ciebie w walce lub co wydawało nam się bardziej prawdopodobne to to, że w tym stanie w takim odjeżdżałeś z garnizonu to nadziałbyś się na własną buławę. No żartowałem! To było tylko 5%! Znowu nikogo nie śmieszą moje kawały? Trudno! Chcesz się jeszcze do czegoś przydać? No pewnie, że chcesz , bo jakby oficjum dowiedziało by się o tym jak zdobyłeś tytuł inkwizytora to poszedłbyś na plac budowy! A ja mam dla ciebie propozycję ja spalę ten hańbiący dokument, a ty w zamian dołączysz się jaki jeden z podoficerów do armii Admirała, potrzeba u niego dowódców lub jakiś pomagierów, twierdzi on, że z największego mięczaka zrobi żołnierza! Nawet z tobą by sobie poradził. No jak?
- Zzzgadzam się chcę służyć Imperium!
- No to dobrze załatwione. Zbierz swoich ludzi jeśli takowych jeszcze masz i zbieraj się! Elfi niewolnicy sami się nie złapią. A i weź tą kopertę i daj siostrze. Odmaszerować!

Allemon ukłonił się teatralnym gestem , wziął do ręki pękatą kopertę i wyszedł cały czas czując na sobie chłodny wzrok gospodarza.

Gdy przyszły łowca niewolników wszedł do wieży tym razem już wysprzątanej Romm'el i Alex już spali, wszak był umówiony o godzinie 4 w nocy czyli w godzinach urzędowania prawdopodobnie nigdy nie zasypiającego dziadka. Od razu rzucił się na skrzynię pod ścianą, przykrył zasłoną i usnął znużony.

- Cooo?!?! Jak on mógł? Dymisja i wysłanie na front! Wrr... - Wrzask Alex słychać było w całej wieży. Romm'el i Allemon natychmiast stanęli na nogach. Pierwsze co ujrzeli to stającą przy oknie mocno zdenerwowaną Alex trzymająca w ręku otwartą kopertę, którą w nocy inkwizytor zostawił na stole.
- Dobrze już mi lepiej, co się tam patrzycie? Wysyłają mnie do Admirała.
- To chyba najlepsze miejsca na misję - odparł Romm'el - Admirał na charyzmę, armia go kocha w dodatku od 1,5 roku tak się obwarowali, że mogą tam siedzieć i z 10 lat! A w dodatku tam sama rozrywka! Grabieże, gwałty, niewolnicy harujący w pocie czoła budując wał który wreszcie oddzieli nas od tego ścierwa!
- To u niego służył nasz wuj! - dodał All.
- Chciałeś powiedział, że zginął usmażony w smole, bracie. Ale wuj mi zawsze powtarzał, że trzeba brać się w garść! Wyruszamy!

All & Romm'el byli zdumieni w jak krótkim czasie wściekłość przekształciła się w zapał do pracy.
- Ech mężczyźni rozkaz to rozkaz! Wyruszamy za godzinę! Zbierać mi się migiem!
Faktycznie po półtorej godziny byli już na koniach i przez główną bramę stolicy zmierzali ku armii Admirała - czyli awangardzie Imperium. Oddziałom bardziej wartościowym od gwardii cesarskiej, a dorównującym żandarmerii Dziadka.


Po dwóch dniach byli już przy strażnicy strefy przygranicznej, a z wzgórza na której stała rozpościerał się widok na bastion Admirała i na wielki pas zaoranej ziemi na którym tysiące nieszczęśników pilnowanych przez przybyłe z gór w ramach sojuszu oddziały Klanów wznosiło zaporę przed dziczą, złem i plugastwem Hord , Legionów, i Zielonoskórych, także przed Elfami które w chwili obecnej często dają odpór akcjom pozyskiwania 'dobrowolnych' robotników z ich ziem. Armia admirała mimo swojej siły nie powstrzymuje tych wypadów, gdyż jest jeszcze zbyt mało liczna by mierzyć się w bitwie na terytorium szkodników, posyłając tylko zza murów oddziały najemników, pospólstwa i miernot by zaspokoić bieżące potrzeby obu stron.
- Dosyć już się napatrzyliśmy czas na spotkanie z przeznaczeniem!

CDN /mam pomysł na fabułę, ale czekam na reakcje czy nie zmarnowałem zbytnio ostatnich 1,5 h/ :D
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-07-04, 12:00   

-Jeżeli to wszystko co chciałeś nam powiedzieć Szlachcicu – zaczęła elfka, a w jej głosie można było wyczuć rzadko spotykaną dotąd powagę -To proszę łaskawie spocząć i nie przeszkadzać w poważnych rozmowach, albo zostaniesz wyproszony ze zgromadzenia. To samo tyczy się wszystkich tu obecnych. Mamy za mało czasu na takie rzeczy.
R'edoa z szelestem sukni weszła w środek koła utworzonego z foteli i trójnogów. Serphis prowokacyjnie zlustrował ją, bezgłośnie udał że klaszcze w dłonie, ale przestał pod bacznym wzrokiem Ilroda.
-Jak już zostało wspomniane -wznowiła elfka -Jesteśmy w bardzo ciężkiej sytuacji. Tym cięższej, że Nieumarli faktycznie idą na Ognisty Gaj. Tak, to jest już fakt -nie dała sobie przerwać, przekrzyczała nagle wzniecony gwar -Lord Miceus prowadzi potężną armię. Nie, to nie jest rutynowa czystka obrzeży Puszczy. To wielka armia trupów idąca prosto na stolicę.
Przez wrzawę przebił się Serphis -Skąd wiadomo że to właśnie lisz Miceus będzie przewodził temu pochodowi? Skąd masz takie informacje?
Elledanowi mogło się wydawać, ale R'edoa zbladła. Gwar ścichł, znów wszyscy patrzyli na drobną elfkę w srebrzystej sukni. I na jej blade, ledwie poruszające się usta.
-Wiem to... -szepnęła -Wiem, ponieważ sama dałam im plany dotarcia pod Ognisty Gaj.

Podniósł się wrzask. Elledan nawet nie zdążył położyć ręki na głowicy miecza, kiedy Serphis donośnym, łamiącym się falsetem krzyknął na swoją straż, kiedy skrępowano mu ręce, a na gardle poczuł zimno ostrza.
R'edoa stała jednak nadal na swoim miejscu, nieporuszona mimo wcelowanych w nią kusz.
-Zdrajczyni! Mała kanalia! -wrzeszczał Serphis, miotając się za kordonem swoich kuszników -Powiesić cię każę, na haku! Płuca wyplujesz na kaźni, ty dziwko!
Elledan szarpnął się w uścisku strażników, puginał naciął mu skórę, po szyi pociekła krew. R'edoa obróciła głowę w bok, popatrzyła na Ilroda. Mag chwilę świdrował ją spojrzeniem, po czym ledwie zauważalnie kiwnął głową.
I przemówił.

-Na miejsca -huknął Ilrod, a jego oczy lśniły -schować broń i siadać. Serphisie, ty też.
-Czy ty nie widzisz...
-Siadaj -zagrzmiał mag -albo ja cię usadzę.
Serphis zatrząsł się ze złości, ale z powrotem usiadł na swoim miejscu. Elfy trzymające Elledana zwolniły uchwyt, cofnęły broń.
-Mów dziecko -ponaglił elfkę Ilrod -słuchamy cię wszyscy.

R'edoa powiodła zielonym spojrzeniem po zgromadzeniu -Ognisty Gaj się obroni. Jestem tego pewna. Obroni się, okupiwszy to potężnymi stratami, to oczywiste i potrzebne. Już to państwu klaruję.
Perła Fyrween jest więziona. Za swoją powinność uznałam i królowej Illumielle przysięgłam odzyskać księżną i doprowadzić ją do Ognistego Gaju. Zawarłam przeto pakt z panem na Cihael ep Eshar, grafem ep Shogu, pakt o którym nie musicie wiedzieć nic więcej poza tym, że graf nie raczył się z niego wywiązać. Za to, jak wiadomo, elfki zawsze dotrzymują słowa. I pilnują, żeby druga strona także ich dotrzymała, szczególnie jeśli jest tak honorowa, jak osoba grafa. Zatem ja dostarczyłam mu plany podbicia Ognistego Gaju, on zaś przysiągł i podpisał zobowiązanie pomocy mi w misji odzyskania księżnej z obleganego lasu For'neyr. Graf nie wywiązał się, także ma u mnie wielki dług. I będzie go musiał spłacić.
Perła Fyrween, jako księżna z rodziny królewskiej, razem z Jasną Królową Illumielle potrafią posługiwać się Smoczym Brzeszczotem, a nawet wzywać mitycznego smoka królowej Taladrielle Lillem. Dlatego tak ważny jest pośpiech. Musimy doprowadzić księżną do Gaju zanim wyprzedzą nas legiony Miceusa. Tą bronią zmiażdżymy nieumarłych.
A sam Ognisty Gaj? Musi być obroniony. I będzie - na moje wezwanie stawią się zastępy centaurów, wierne dziedzictwu Tora'acha. Stawią się driady i ich Drzewa. Teurgowie wezwą Zieleńce i Evrilla Wilczego Władcę. Dzikie stajnie wystawią całe pułki gryfów. Ze wszystkich strażnic wezwę Żądlców i Grabieżców. Dzika część Przymierza poświęci swoje wszystkie dzieci. Ale to za mało. Chcę... żądam! -uniosła głos -Żądam żeby szlachetne elfy odpowiedziały tym samym. Żebyśmy stali ramię w ramię na murach Gaju. Wszyscy, jako jedno Przymierze. Żebyśmy udowodnili, że nas, elfów nie można wyrzucić z naszych lasów, zepchnąć w góry jak krasnoludów, wyrzucić na Wyspy jak barbarzyńców. Żebyśmy pokazali, jak bardzo jesteśmy potężni...

... i żebyśmy potem odbudowali Gaj, dzicy i szlachetni. Żeby został naszym symbolem pojednania i zgody. Symbolem naszego Przymierza.

Zamilkła. Dyszała. Na jej czole perlił się pot, policzki zarumieniły się. Zacisnęła pięści, uniosła wysoko głowę, zielone, wyzywające spojrzenie kierowała wprost na Serphisa.
-A na haku -wycedziła przez zaciśnięte zęby -na haku powiesimy czaszkę Miceusa. Będzie się pięknie komponować z srebrnymi proporcami...
Nieliczni prychnęli cichym śmiechem. R'edoa uśmiechnęła się słabo...
I zemdlała.

***

-Wspaniała, ognista przemowa -mruknął Ilrod, wychodząc z namiotu gdzie położono zemdloną, bladą jak płótno R'edoę -krew we mnie zawrzała po prostu. A ile emocji... -zrzędził -ten pętak Tora'ach był taki sam jak ona -pokiwał z dezaprobatą głową, w ogóle nie zauważając idącego obok Elledana, starającego się go dopytać o stan elfki -Zamknę ją w najgłębszym lochu Atriell Islim, karmić ją będę chlebem i wodą, będzie spokój na parę lat...
-Pan chyba nie mówi poważnie -wtrącił Elledan. Ilrod przystanął, oparł się ciężko o różdżkę
-Oczywiście że nie. Nie zamknę jej w lochu, tylko w wieży, będzie siedzieć, śpiewać i prząść arrasy.
Elledan jęknął. Ilrod zachichotał.
-Jak już uspokoisz Serphisa, to możesz do niej iść i posiedzieć przy niej. Tylko nie za długo.
-A... co jej jest?
Jasne, mądre oczy maga spojrzały prosto w niebieskie oczy Elledana
-Nic. Jest trochę niewyspana od siedzenia dwie noce przy pewnym nieprzytomnym elfie. Nie budź jej, proszę...
Zanim skończył, Elledana już nie było. Westchnął, wygładził na sobie szatę. Ech, młodość, piękny czas...

***

-Nie krzycz na mnie!
-Nie krzyczę na Ciebie!
-Krzyczysz!
-To nie było mądre, R'ed! Zamartwialiśmy się o ciebie, ja, Serphis i Ilrod...
-Ta. Już to widzę.
-R'edoa!
-Dobrze już, dobrze... zakręciło mi się tylko w głowie!
Elledan miotał się po namiocie w którym położono elfkę. R'edoa, z pierzyną podciągniętą aż po czubek zadartego nosa patrzyła na niego mokrymi oczami sarenki. Ilrod, rozparty na trójnogu zdawał się odsypiać zmęczenie, ale każde głośniejsze słowo monologu elfa wyrywało go z drzemki.
-Koniec z tym R'ed. Żadnych bagiennych ziół i kok'ayn! I żadnych dzikich nocnych galopów. I nie waż mi się faszerować eliksirami bez wyraźnej potrzeby!
-Tak jest, mamo -elfka zdobyła się na prychnięcie
-Ja jestem za Ciebie odpowiedzialny!! Eno'ael i Cillen obdarliby mnie ze skóry gdyby się dowiedzieli co ty wyprawiasz!!
-Nie rób z siebie mojej niańki do cholery!
Elledan wydobył z siebie przeciągły jęk. Ilrod otworzył jedno oko i zlustrował sytuację.
-Skończyliście? Serphis wyraził wolę do dyskusji w węższym gronie.
R'edoa opadła na poduszki z miną cierpiętniczki i egzaltowanym gestem położyła dłoń na piersiach.
-Zatem niech wejdzie. Porozmawiamy.

***

Serphis unikał wzroku zarówno R'edoy jak i Elledana, mówił do jednej ze ścian namiotu, krótkimi, urwanymi zdaniami.
-Granice Imperium są szczelne. Bardzo szczelne. Po pograniczu szwendają się zbrojne grupy. Rycerze, Inkwizycja. Nie ma możliwości wedrzeć się aż do lasu For'neyr. Musiałabyś mieć wielką armię. Armię, która i tak cała poszłaby na stracenie.
-Właśnie dlatego... -przerwała mu słabym głosem R'edoa -zawiązałam układ z grafem ep Shogu. Bo potrzebna była mi nieelfia armia.
-Nawet gdybym oddał ci całą chorągiew Temperance nie przedarłabyś się do Księżnej. A ja nie mogę zostawić Temperance pustego.
-Utknęliśmy -stwierdził krótko Elledan. -chyba że udałoby nam się przejść niezauważenie w cieniu Kraterów Theleny.
-Zapomnij o tym, Loth Illidurze -Serphis pokręcił głową -zanim dotrzesz do Kraterów rozgromi was błędne rycerstwo. Imperium zbroi się na potęgę, niepokoi ich marsz umarłych na nasze ziemie. I szykują się do odbicia Temperance...
-Priorytet to Ognisty Gaj, Serphisie -przerwał mu Ilrod -Oczekuj że twoja chorągiew "Aida" też może zostać wezwana.
-Nie zmienia to sytuacji -wtrąciła R'edoa -nie odzyskamy Księżnej.
Ilrod zawiercił się na swoim trójnogu, pektorał zadzwonił.
-Nie złość się Perełko -mruknął -ale nie powiedziałem ci o jeszcze jednej możliwści...

***

Osiodłane gryfy kwiliły, żuły munsztuki. Elfy ściągały paski zbroi, przypasywały do pasów miecze. R'edoa spokojnymi, długimi pociągnięciami palców wyrównywała lotki. Driady i elfy z Doliny Wierzb niespokojnie przypatrywały się małej grupce stojącej w pełnej gotowości przy jednej z bram.
-Ciekawi mnie że sami nie wpadliśmy na ten pomysł -szepnął Glorion do Elledana
-Nie wiedzieliśmy że las For'neyr wciąż stoi na świętej ziemi Przymierza. A tam gdzie ziemia, tam może objawić się Dolina Wierzb.
-Przygotujcie się -przy gryfach pojawił się Ilrod -jesteśmy na miejscu. -popatrzył ja R'edoę, która mimo pozornego spokoju, była blada jak śmierć -brama będzie otwarta przez najwyżej godzinę. Do tej pory macie wrócić tutaj z Księżną. Jak nie wrócicie... -westchnął -macie wrócić. Uważajcie na siebie po prostu.
-Będziemy -zapewnił go Elledan. R'edoa wciągnęła na dłonie rękawice, wskoczyła na siodło.
-Kaptury, maski -zakomenderowała. Elledan i jego towarzysze posłusznie zamotali dookoła nosa i ust chusty, naciągnęli kaptury na czoła.
-Macie eliksiry? -upewnił się jeszcze Ilrod -Idźcie. Niech Gallean obróci ku wam swoje świetliste oblicze.
Elf w błękitach odryglował bramę. Przed nimi otwierały się ciężkie wierzeje Lethey'll Sayora, miejsca, gdzie dniem zawsze świeci słońce, a nocą palą się gwiazdy...
_________________

 
 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2008-07-07, 10:06   

x> zdezaktualizowane <x
_________________
Szaleństwo jest bramą, po której znajduje się nieśmiertelność. Nieśmiertelni mają wgląd na czas i przeznaczenie, a mając wgląd ma się też wpływ. Poddaj się władzy Mojrom, byś się nie rozpadł.
Ostatnio zmieniony przez MachaK 2011-07-22, 20:58, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2008-07-16, 20:46   

Śnieżnobiałe szkliwo wampirzych kłów zazgrzytało o siebie.
- Powtarzam, iż jeszcze nie, mój grafie.
Spięte nerwowym grymasem mięśnie twarzy krwiopijcy rozluźniły się. Dobrze wiedział, że postać obok niego nie wykonała żadnego ruchu, stała wciosana w marmurową podłogę komnaty, nieporuszona i mroczniejsza niż noc Alkmaaru. Mimo to na jego ramieniu ciążyła jakaś siła przygniatająca go do ziemi, usadzająca na miejscu.
- Czy długo przyjdzie mi czekać na swój ruch? Czy nie dość już zmitrężyłem? Dałem tej wyklętej elfce swe słowo, które złamałem, a złamałem je dla ciebie!...
W ciemności nieporuszonej statuy rozbłysły krwawe szparki ślepi.
- Lubię twoją bezczelność Nagash. Zawsze ją lubiłem. Powiedz, nie ufasz memu osądowi? Nagle straciłeś wiarę we mnie?
Wampir zwiesił głowę na martwą pierś, pochylił się nad zasłanym mapami stołem, wspierając na schowanych w rękawice dłoniach.
- Nie, Ben Nemzi. Nie straciłem. Ale moje słowo…
- Zrealizowanie umowy pozbawiłoby cię tego, czego będziemy potrzebować już wkrótce. Szkoda byłoby tracić wampirzą chorągiew na matkę elfki.
Graf błysnął mrocznymi oczami w stronę Widmowego Wojownika.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Alkmaarczyk uśmiechnął się tylko oczami.
- To, co powiedziałem, nic ponad to.
Wampir zerwał się zza stołu.
- Chciałeś zatem wysłać moje wampiry na pewną śmierć?! I nie powiedziałeś mi o tym ani słowa?!
Mroczna postać poruszyła się, Nagash poczuł pomruk niezadowolenia, które chwyciło za martwą szyję.
- Czy zginął choć jeden z wampirów? Twoich wampirów? Nie, jeszcze nie są twoi, jeszcze parę obrotów słońca… Wyzbądź się arogancji choć na chwilę. Przewidziałem wszystko, a teraz zawołaj ich.
Nacisk na szyję wampira zelżał. Usta grafa skrzywiły się w karykaturze uśmiechu.

***

Yezebell wodziła rozpromienionymi oczami po zebranych. Ben Nemzi milczał, podobnie jak graf. Tylko Rodrick mełł pod nosem wampirze przekleństwa – adiutant znowu go zaciął podczas golenia. Armius natomiast wodził skaleczonymi dłońmi po powierzchni szklanej sfery. Jego koślawe ułomki palców drżały w zetknięciu z alkmaarskim artefaktem, spod nasuniętej na głowę czerni obszernego kaptura wylewało się zadumanie.
- Już działa – szepnęła miedzianowłosa kapłanka umarłych. To była jej chwila, jej sukces. Udało się jej uruchomić po tylu miesiącach wytężonej pracy to COŚ przywleczone do Cytadeli z dalekiego Alkmaaru przez samego Ben Nemzi. A raczej awatara Ben Nemzi. Oryginał wszak nie mógł sobie pozwolić na fizyczne zniknięcie z stolicy Hord…
- Jesteś niezrównana, Yezebell – graf uśmiechnął się. Chyba pierwszy raz w swym nie-życiu szczerze. I ładnie.
Armius wyprostował się, przestał dotykać palcami sfery, spod kaptura dobyło się tęskne westchnienie. Poprzeszywane czarnym ściegiem nici palce ożywieńca nie potrafiły poczuć czegokolwiek, do czasu, aż zetknęły się z tajemniczym artefaktem…
- Do rzeczy, kapłanko – odparł na to Ben Nemzi.
- Twe słowo, panie… Co wpierw chcesz zobaczyć?
Krwiste przecinki ślepi schowanych w głębi kaptura rozszerzyły się w niemym rozkazie.

***

Przez skalną pustynię toczyło się morze nieumarłych. Stosy rozklekotanych kości, niczym morskie fale, rozbijały się o skały narzutowe, kamienne stelle i łuki, by okrążyć je, ominąć i na powrót zlać się w jedno. Dziedzictwo Lorda Miceusa. Armia Mortis krocząca do wrót Ognistego Gaju.
Unoszący się w chmurze pyłu i jęku dusz pożeranych przez Studnię z Amn Thor lisz patrzył na swe wierne sługi. Okryci lakierowanymi zbrojami Czempioni, dzierżący w mocarnych dłoniach oręż, jakim nie mogłaby się posługiwać żadna żywa istota posłusznie kroczyli w stronę stolicy dzieci Galleana. Oto odpowiedź godna Mortis! Zguba wyznawców elfickiego bożka i jego samego za razem! Niechże się spróbuje podnieść, po tym jak Pani Śmierci wyrżnie jego wyznawców i zamieni ich w Mrocznych!
Wzrok lisza potoczył się dalej, ku horyzontowi, gdzie kończyła się powódź śmierci. Za martwymi toczył się bowiem sprzęt oblężniczy. Martwa załoga trebuszy, mangoneli i balist taszczyła ciężkie skrzynie z niespodzianką szykowaną dla elfów.
Lord Miceus nie zwykł się uśmiechać. Nie wiedział co to uśmiech, odkąd stał się liszem. Zatracił wszystkie emocje, jakie zwykli mieć w sobie ludzie. Ale gdyby tylko pamiętał, zapewne uśmiechnął by się na myśl o tym, co skrywają czarne pudła, mające służyć za pierwsze pociski, jakie spadną na elfią stolicę.
- Hekatomba…
Tak… Lord Miceus nie wiedział co to uśmiech, lecz wiedział co to zaraza.

***

- Wspaniale. Lisz prowadzi armię do elfiej twierdzy. Połamie sobie na niej zęby.
- A wraz z nim jego mocodawcy – mruknął Nagash.
Ben Nemzi uśmiechnął się oczami.
- Tak. I wtedy nastanie nowe. Nareszcie.
- Nareszcie… - powtórzył jak echo graf. Sięgnął wspomnieniami do chwili, w której zawiązał się ten sojusz. To nie była dobra chwila… Ale stwarzała szansę na sięgnięcie po coś więcej, niż Cytadelę na Równinach Nevendaar. Na upragnioną i wyczekiwaną wolność wampirów.
- Jest coś, co chciałabym pokazać…
- Yezebell?...
Rodrick odchrząknął i spojrzał na Armiusa, awatar Widmowego patrzył z zainteresowaniem.
Wszyscy pochylili się nad sfera, w której odbijały się sylwetki elfów.
- Nie wiedziałem, że ma to aż taki zasięg… - mruknął zaskoczony Ben Nemzi.

***

- Dałem słowo – zazgrzytał zębami Nagash.
Awatar obrócił na niego swe krwawe ślepia.
- Miceus zginie, a wraz z nim słabość. Czemu chcesz wzmocnić elfkę? To scementuje Przymierze. Nie tego chcemy.
- Zapomniałeś Ben Nemzi, czego chcemy? Naprawdę zapomniałeś? A czego chciałaby Mortis, no powiedz mi, czego?
- Na pewno nie zakopania wojny pomiędzy dzikimi elfami i szlachtą.
Wszyscy popatrzyli na Armiusa. Bębniący głos zamarł pod sklepieniem komnaty, okaleczone palce poczęły dotykać artefaktu, spod kaptura wyleciał cichy jęk rozkoszy.
- Czuję to, czuję szept naszej pani, który rozbrzmiewa w głowach wszystkich umarłych..
- Efendi… Ben Nemzi – syknął Nagash przez zaciśnięte zęby – musimy sobie zaskarbić pokój! Elfka musi odzyskać księżną! A te długouchy tego nie dokonają, tylko my możemy się prześliznąć obok Kraterów Thelleny, dostać księżną i oddać ją w ręce R’edoy! To przypieczętuje nasz upragniony pokój w Czarnej Puszczy…
Awatar jakby się zamyślił.
- Potrzebujemy spokoju… by móc prowadzić inną wojnę. Dlaczego uważasz, że elfy nie przedrą się przez ten… lasek?
Yezebell wstrzymała oddech, spojrzała w popłochu na Armiusa. Graf przygryzł dolną wargę, mroczne oczy błagały miedzianowłosą kapłankę umarłych. Nekromantka westchnęła. I zaczęła mówić.
- Kiedyś prowadziliśmy eksperymenty… z embrionami elfów. Niewiele zauszników Mortis znało cel tych badań… Wyprodukowaliśmy setki karykatur dzieci Galleana, Mrocznych Elfów przepełnionych nienawiścią do swych żywych braci. Uśpiono ich i umieszczono w każdej elfiej krainie, całymi dziesiątkami. Obudzą się, gdy tylko poczują energię witalną swych ziomków. I zaczną się mścić.
- Ta elfia grupka ma jakieś szanse? – zapytał Ben Nemzi.
- Niewielkie, efendi – Yezebell roztargnionym gestem przeczesała miedziane sploty.
- Chcę spełnić swoje przyrzeczenie – powiedział głucho Nagash.
- Tak – krwawe przecinki sepii zmrużyły się w kpinie - Zatem idź, grafie. Idź i przynieś jej księżną, ale sam. Wampirza armia nie przejdzie przez elfickie ziemie, wiesz o tym. Ta ich magia… Samotnie masz szansę. Nie obudzisz Mrocznych, może jakimś cudem uda ci się umknąć elfickim strażnikom... Podejmujesz się…dotrzymania danego słowa?
Krwiopijca spojrzał na awatar Ben Nemziegio.
Śmierć i służba Mortis w ogóle go nie zmieniła. Wciąż taki sam. Bernard z Cahuzak… Ale on teraz nie jest już bękartem, jednym z żołnierzy jego buntowniczej armii, pomimo, iż on pozostał łasym na władzę rokoszaninem unoszonym swą pychą oraz ambicją. Pójdzie po księżną, obok Kraterów Thelleny przemknie się pod postacią nietoperza. Przyprowadzi matkę R’edoy. Nie pozwoli Ben Nemziemu ostatecznie zatryumfować. Nie ugnie się do końca pod jego szantażem.
- Dobrze. Pójdę. Sam…
- Masz mało czasu, grafie – szepnęła z smutkiem Yezebell.
- Zdążę. Cała noc przede mną.
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2008-07-28, 19:29   

Dolina Wierzb
Rozdział XV

Sale twierdzy Atriel Islim owiał mrok. Słonce ukryło się już za horyzontem. Całkowita cisze jaka panowała w Dolinie zakłócały tylko odgłosy zbliżającego się ku Pałacom Elfa. Ten dokładne znając drogę, zostawiał za sobą kolejne sale, pokonywał każde schody. W ciemnościach zanikło cale piękno sal. Zdobiona zlotem i srebrem bardziej przypominała teraz budowane przez ludzi ciemne i ciasne twierdze. W mroku nie można było rozpoznać pięknych malowideł największych elfickich artystów.
- Proszę – rozległ się glos mędrca w odpowiedzi na pukanie do drzwi jego sal – Ah Elledan…
- Prosiłem o audiencje – odpowiedział Elledan kłaniając się nisko.
- Tak wiem – Ilrod odłożył pióro i zamknął księgę w której cos wcześniej zapisywał poczym wskazał w stronę balkonów – usiądziemy…
- Tak oczywiście.
Elledan wybrał ten sam fotel na którym siedział kilka tygodni temu. Elf dobrze pamiętał tamta rozmowę. Dowiedział się wtedy zbyt wiele i bardzo tego żałował. Tym razem jednak znajdował się tu z własnej woli i chciał rozmawiać o własnych problemach.
- Tak wiec – zaczął mędrzec wybierając miejsce naprzeciwko Elledan – co Cię do mnie sprowadza ?
Jasnowłosy nie wiedział od czego zacząć. Ostatecznie wybrał temat który najbardziej zawracał mu głowę.
- Zastanawiało mnie – przerwał i wziął głęboki oddech – czy jesteśmy tu bezpieczni?
- Co masz na myśli? – Ilrodowi nie udało się ukryć zdziwienia.
- Mimo ,ze nadal znajdujemy się na świętych ziemiach, zostały one wyniszczone poprzez okupacje Imperium. Obawiam się, ze możemy zostać wy….
- Wykryci ? - wszedł mu w słowo. – wiem o tym. Myślisz czemu zabroniłem wzniecać ogień nocami. Czemu poruszamy się tak wolno.
- Zastanawiałem się czy robimy dobrze ?
- Chyba nie mamy innego wyjścia – oświadczył Ilrod zrezygnowanym głosem.
- Dolina nie może zostać zniszczona. To tu rodzą się driady, to jest miejsce ostatniej kryjówki Elfów – Elledan podniósł glos w akcie desperacji.
- Co chcesz zrobić ?? – zapytał nadal spokojny Ilrod.
- Pójdziemy pieszo, obejdziemy Kratery Theleny. Nie wieże w słowa Serphisa – Elledan przestał zwracać uwagę na porę dnia i na osobę z która rozmawia.
- Uspokój się – Ilrod nie widział żadnej innej możliwości jak przekrzyczeć Elledana – nie dacie rady.
- Wiem, ze to R’edoa poprosiła Cię o to… ona się myli…
- Elledanie zaraz będziesz musiał opuścić moje sale – skomentował chłodnym głosem Mędrzec. Poczym wstał i podszedł do barierki.
- Jest mi jasne, na co się narażamy – powiedział spoglądając w stronę Doliny – wiem jak blisko jesteśmy zagłady. Każdy następny błąd będzie nas kosztował Królestwo. Chcesz iść pieszo. Nawet jeżeli uda wam się przedrzeć przez linie obrony Imperium, to nie zdążycie wrócić do Ognistego Gaju na czas.
- Gaj upadnie !!! – Elledana w ogóle nie przekonały słowa mędrca.
To jednak wystarczyło Ilrodowi. Podszedł do Elledana i patrząc mu prosto w oczy powiedział zdenerwowanym głosem.
- Zachowaj takie uwagi dla siebie Loth Illidurze, uważasz ze nie wziąłem pod uwagę wszystkich konsekwencji?? Zrozum nie mamy innego wyjścia. Jutro na pewien czas otworzymy bramy. Podejmiemy to ryzyko. Powinieneś szykować się na to co jutro Cię spotka.
Elledan milczał. Ilrod zadowolony wynikiem swej przemowy kontynuował.
- Spójrz – tu wskazał na dolinę – Każdy Elf w tej dolinie zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Rzucimy do walki wszystkie nasze siły. Nie poniesiemy porażki. Jutro staną w twojej obronie, w obronie R’edoy, ale i Księżnej Fyrwenn. Jeżeli nam się uda zwiększymy nasze szanse na przetrwanie. Widziałem armie Umarłych zmierzających w stronę Ognistego Gaju i powtórzę Ci jeszcze raz to nasza jedyna szansa.
Zapadła cisza. Ilrod wrócił za swoje biurko nie przejmując się jakby osoba Elledana.
Sam Elf nie widział żadnej innej możliwości jak opuścić Komnaty. Zrezygnowany ruszył w stronę wyjścia. Ilrod powrócił do swoich zajęć.
- Zastanawiałem się…. – Elledan zatrzymał się przed samymi drzwiami.
- Tak ? – Ilrod jeszcze raz spojrzał w stronę Elfa.
- Co stało się z moim ojcem ??
- Myślałem, ze wiesz – mędrzec nie spodziewał się tego pytania – zaginał, porwali go nieumarli. Na pewno już nie żyje. Bardzo mi przykro.
Elledan tylko ukłonił się i w ciszy opuścił sale.


*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

Następnego ranka wszystkie elfy jeszcze raz żebrały się na placu by odsłuchać słowa Ilrod. Mówił on o zadaniach drużyny i sytuacji w królestwie.
- Są przerażeni – rzucił Finrael podchodząc do reszty przygotowującej się drużyny – wyglądają jakby szykowali się na pewna śmierć.
- Biała Gwardia – prychnął z pogarda Glorion – i pomyśleć ze zawdzięczamy im Zycie.
- Obdarz ich szacunkiem – tym razem to R’edoa poważnym głosem włączyła się do rozmowy – wiele strachu i śmierci ujrzeli w swym życiu. Staną do walki i nie zawiodą. Zamiast wątpić w ich odwagę sam powinieneś zadać sobie pytanie czy jesteś gotowy na czekające nas próby.
- Przepraszam….. – Glorion spuścił głowę i do końca rozmowy już się nie odzywał.
- Jeżeli mapy są dokładne – zaczął Itrael wyciągając mapę okolicy, ignorując cala sytuacje – a Ilrod otworzy bramy dokładnie tam gdzie planowaliśmy to powinniśmy wyjść na ten szlak.
Prowadzi on do Bram starego Gaju. Z tego co nam wiadomo to jedyne wejście.
- Co wiadomo o siłach Imperium na tych ziemiach ? – zapytał Elledan.
- Niestety nic nie wiemy – w głosie Itraela można było wyczuć zrezygnowanie.
- Co z …. ? – zawołała R’edoa.
- Nie wrócili do tej pory – Itrael od razu wiedział o co chodzi Elfce – nie mamy żadnych wiadomości.
- Pozostaje liczyć na cud – westchnął Elledan.
- Gdy dotrzemy na miejsce wysłani zostaną Zbójcy by jeszcze raz zbadać sytuacje – oznajmił Przewodnik.
- Na razie jednak idziemy na ślepo – Ithril był wyraźnie zaniepokojony.
- W gaju wcale nie będzie bezpieczniej – Elledan na darmo próbował pocieszyć Elfa.
- Co z Tah Irine ? – w głosie R’edoy odżyła nadzieja.
- Z tego co mówił Ilrod – Itrael posiadał najwięcej informacji. Z całej drużyny to on spędzał najwięcej czasu z mędrcem – z Gaju prowadza aż trzy. Nie udało nam się jednak odszukać żadnych zapisków o ich położeniu.
- Wiec możemy to uznać za nasz plan B – Elledan próbował uśmiechnąć się do reszty.
- Ostatnio stała się taka poważna – zamruczał Glorion wskazując ruchem głowy na R'edoę.
Pogoda nie sprzyjała drużynie. Bezchmurne niebo było ostrzeżeniem. Elfy mogły liczyć tylko na własne umiejętności. U głównych wrót rozległy się głośne rozmowy. To wracający ze zwiadów zbójcy zdawały relacje Serphisowi. Jeden ze Zwiadowców był ranny.
- Co się stało ? – zawołał Elledan podbiegając do Serphisa.
Ten tylko skinął w stronę jednego z Elfów.
- Mój panie !! – zaczął dowódca kłaniając się nisko - dotarliśmy do wrót Gaju. Udało nam się zlikwidować mały oddział ludzi. Droga wydaje się być czysta.
- Jesteś pewny ze nikogo nie przeoczyliście ?? – zapytał Jasnowłosy.
- Tak mój panie – zbójcy ciężko było złapać oddech – ludzie nie stawili żadnego oporu.
- Może mamy szczęście – odparł w stronę Serphisa.
- Oni… - Zbójca ponownie zwrócił się w stronę Elledana – zachowywali się dziwnie. Byli przer…
- Nie czas na to – zawołał Serphis – zabierzcie rannego do świątyni. Uzdrowicielki powinny natychmiast się nim zająć.
Elledan wpatrywał się w oddalającego się Zwiadowcę zastanawiając się nad znaczeniem jego słow.
- Jesteście gotowi ? – rzucił Serphis nie spoglądając nawet w stronę Elfa..
- Tak, reszta powinna zaraz tu być.
Po kilku chwilach do milczącej dwójki dołączyła drużyna oraz Ilrod który pojawił się wraz z R’edoa. Przygotowani stojąc u wrót wysłuchali ostatnich slow Mędrca.
- Wrota będą otwarte tylko przez godzinę – oznajmił – tyle tez macie czasu. Nie możemy ryzykować dłużej. Jeżeli nie wrócicie w godzinę będziecie musieli zdać się na własne możliwości. Powodze…
Rozległy się krzyki. Zadzwoniły dzwony alarmowe.
- Tytani !!! – zawołały Elfy na murach – Armie Imperium!!! Ludzie, zbliżają się ludzie.
Całkowity chaos ogarnął Dolinę. Wszyscy zbrojni udali się w stronę murów. Uzdrowicielki podążały ich tropem. Rozległ się wielki grzmot.
- Uwaga!!! – jeden z wielkich głazów uderzył o ściany Atriel Islim.
Ilrod i Serphis rzucili się w stronę murów. Oszołomiony Elledan nie widział innego wyjścia jak pobiec za nimi.
- Elledan – zawołała przerażona R’edoa – powinniśmy uciekać. Mamy inne zadanie.
Elf raz jeszcze spojrzał w stronę mędrca. Ten jednym ruchem swej laski roztrzaskał w powietrzu kolejny głaz wycelowany w jego pałac.
- Łucznicy – zawołał Serphis – Ognia !!!
- Musimy uciekać – R’edoa pociągnęła Elledana za rękę – ty jedyny możesz nas wyprowadzić.
- Wychodząc inna droga nie zdążymy wrócić na czas – zawołał Itrael.
- Musimy spróbować.
- Szybko – zawołał Elledan który wreszcie zdołał się otrząsnąć – to nie daleko.
Słychać było przerażające odgłosy walki. Drużyna przemierzyła plac i lasy Driad zanurzając się coraz głębiej w puszcze. Nikt nie patrzył za siebie. Elledan starał sobie przypomnieć którymi ścieżkami szedł ostatnim razem. Z każdym krokiem Itrael był coraz bardziej zbity z tropu.
- Skąd znasz ta drogę ? – zawołał – to przecież niemożliwe. Wiedziały o niej może dwie osoby.
- Sam nie wiem – Elledan dobrze pamiętał noc w której wybrał się na samotna przechadzkę - odkryłem ja niechcący. Już niedaleko.
Odgłosy mieczy i krzyki ucichły już w oddali. Słychać było tylko wiatr. Drużyna zdecydowała się stanąć na chwile i zastanowić się co dalej.
- Wyszliśmy zupełnie z innej strony – oznajmił Itrael.
- Macie jakiś pomysł w która stronę powinniśmy iść ? – Glorion zmęczony biegiem nie zdołał przelać w te słowa wszystkich swoich obaw.
- Ten trakt powinien nas zaproawdzic na właściwą drogę – zawołał Itrael spoglądając na swoja mapę.
- Jesteś pewien ? – rzucił Ethril.
Itrael milczał przyglądając się mapie. Spoglądając raz w jedna raz w druga stronę.
- Nie możemy tu zostać – oznajmiła R’edoa – musimy pozostawać w ruchu. Pamiętajcie ze jesteśmy na terenach Imperium.
- Idziemy – Elledan wskazał na jedna z dróg – to musi być ta droga. Szybko.
Drużyna wznowiła pochód. Tym razem jednak o wiele wolniej i ciszej. Droga z każdym krokiem miała być coraz cięższa.
Marsz ciągnął się godzinami. Wiele razy okazało się ze Elfy zboczyły z właściwej ścieżki. Itrael robił co mógł by odnaleźć właściwy szlak. Mapy jednak okazały się bardzo niedokładne. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Chmury zbierały się nad lasami For’neyr.
- Czekajcie !!! – zawołał Elledan wpatrując się w cześć szlaku przed nimi.
- Co jest ? – Finrael stanął obok Elfa.
Elledan nie odpowiedział. Uklęknął tylko i zaczął przyglądać się dziwnym śladom.
- Elledan ? – tym razem to R’edoa. podeszła to zachowującego się podejrzanie Elfa.
Ten nadal nic nie mówiąc ruszył przed siebie spodziewając się najgorszego. Rozległy się piski przerażenia.
- Elledan ! – zawołała R’edoa podbiegając do martwej Elfki.
- Tego się obawiałem… - zawołał Itrael.
- Nie, spójrz… - Elledan był wyraźnie przerażony – tych ran nie zadali ludzie.
- Co masz na myśli ? – wszyscy spojrzeli w stronę Elfa.
- Ta Elfka zginęła od czarnej magii….
_________________

 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-07-30, 21:31   

R'edoa pochwyciła w dłonie twarz trupa, z niedowierzaniem patrzyła na ślady po zaklęciu. Nie po zarazie. Po małym, nie wymagającym maga zaklęciu. Nieumarły. Ale nie lisz, nie lisza królowa, nie zmora, nie nekromanta.
Wampir?
-Tutaj, na ziemiach Imperium? -szepnęła. Elledan zmarszczył brwi. R'edoa nerwowo rozglądała się na boki, nie puszczając martwego Cienia Polany.
-Pozbądźcie się ciała. Szybko i cicho, jak imperialni wytropią trupa to nie wyjdziemy z tego cało. -poleciła -Itarel, wiesz co robić.
Mag skinął głową, podsunął Cień Polany pod najbliższą olchę i rozpoczął szeptaną, szybką inkantację. Kora drzewa po chwili zaczęła łapczywie wchłaniać bezwładną postać.
-Musimy być cicho. -R'edoa uniosła się z klęczek, jednak wciąż trwała z lekko ugiętymi kolanami, wodząc oczami po ciemniejącym lesie -On tu wciąż może być.
Elfy instynktownie skupiły się ku środkowi, ustawiając się tak by chronić plecy towarzyszy i własne. Bezszelestnie wyciągnęły broń, trzymając ją jednak nisko, żeby przedzierające się przez listowie dalekie błyskawice nie zalśniły w ostrzach.

Las przed burzą był duszny, cichy i ciemny. Elledan z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w czerniejące się luki między drzewami. Przecież przed burzą nie ma takiej ciszy pomyślał. Przed burzą zawsze dzwonią ptaki, szeleszczą w ściółce gryzonie, szaleją owady. A tutaj nawet komara. Żaden liść nie zaszeleści, nie skrzypnie gałąź.
-Gdzieś tu -szept R'edoy, mimo że bliski granicy niesłyszalności wzdrygnął elfami -jest gdzieś blisko. Musimy dorwać go teraz, bo jak zacznie padać, to nie usłyszymy go przez szum deszczu...

I wtedy spadły pierwsze, duże krople, które błyskawicznie przeszły w huczącą ulewę. Elfy wciąż trwały w niezmienionych pozycjach, w szarudze wody próbując wypatrzyć skrytego między pniami wroga.
_________________

 
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2008-09-11, 00:57   

Zwały czarnych chmur zakryły oblicze wschodzących na grafitowym niebie Dwóch Braci, więc nic dziwnego, że nieprzenikniona, lepka ciemność objęła władanie nad pogrążonym w ciszy Lasem For’neyr.
Szalejące w miłosnym amoku wśród rosnących na przedpolu lasu różanecznikach świetliki nie myślały jednak zważać na zapadający mrok, a tym bardziej na zbliżające się od południa potoki szaroburej mgły. Uganiając się za prezentującymi wątpliwe wdzięki samicami nie wyczuwały zbliżającego się odoru Mortis, pomieszanego z słodkawym zapachem mandragory...
Tymczasem szeroko rozlane po pofałdowanym stepie zwały magicznego oparu parły przed siebie uparcie, zlewały się ze sobą, przenikały nawzajem, łączyły w potężną rzekę, po to tylko, by znów rozbić się na setki cieniutkich stróżek. W końcu czoło największego potoku mgły dotarło w mrok listowia, zatrzymało się i podnosiło z wolna, zamieniając się z każdą wpływającą weń strugą w coraz bardziej kotłujący się kłąb oparu. W końcu z uformowanego w postać ludzką oparu wyszedł odziany w czerń i szerokoskrzydły kapelusz nieznajomy. Zakasłał w zaciśnięta pięść, strzepał z ramienia resztki magicznej mgły i uśmiechnął samymi ustami na widok uciekających świetlików.
- Jeszcze potrafię zrozumieć koty, ale żeby owady nie lubiły wampirów? Znać jakieś elfiszcze paskudztwo, tfu… - mruknął bawiąc się zawieszonym na szyi amuletem wyobrażającym głowę Tancerki. Mroczne oczy lustrowały z niechęcią przedmurze długouchego siedliska.
Las, jak każdy typowo elfi zagajnik, był gęsty, liściasty, zapewne śmierdziało w nim fiołkami, irysami, agrestem, a na dodatek od rana do wieczory wypełniony był jazgotaniem wszelakiego stworzenia, które tylko taka umiejętność posiada.
Graf zmarszczył brwi, mimo wszystko to, co go otaczało nie pasowało do powszechnie znanej prawdy o punktach mocy należących do długouchów, a wszak For’neyr takim punktem był...
Wbrew pozorom szlachetny nos nie wyczuwał fiołków, agrestu, czy innego smrodku charakterystycznego dla elfiej magii, a spiczaste uszy nie mogły wyłowić z leśnej gęstwiny nawet najlżejszego dźwięku…
Nie było jednak czasu na dziwowanie się, Nagash miał tą i tylko tą noc na zrealizowanie przyrzeczonego słowa. W głowie począł już nawet szumieć słodki szept Yezebell.
- Dotarłeś?
- Taa… Coś tutaj nie gra Yez, Rodrick jest gotowy? Nie uwierzysz, ale tutaj czuć rozkładem, przy elfim punkcie mocy!
- To mroczniaki, Nagash.
- Nie rozumiesz, w For’neyr czuć tylko śmierć, tylko…
- Nie mogę marnować więcej many, sprawdzicie to już razem.
Miękki tembr miedzianowłosej kapłanki umarłych wyparował z głowy wampira niczym kropla wody upuszczona na rozpalone blachy. Krwiopijca skrzywił się z bólu, martwy mózg był odporny na wszystko, ale nie na magię.

Rodrick van Eckenhaus przechadzał się w te i wewte, uderzając z zniecierpliwieniem szpicrutą o udo. W odsłoniętej lustrzanej przyłbicy hełmu odbijały się dwa tuziny pogrążonych w ciszy wampirzych kawalerzystów. Znudzone ciągłym czekaniem zmory uderzały niespokojnie kopytami o gnijącą ziemię, szarpiąc cuglami trzymanymi przez pancerne dłonie.
Piętrzące się kurhany usypane przy Mogiłach Yeremiyahhu patrzyły ponuro na pozamykanych w czernione pancerze wyznawców Mortis. Heń, gdzieś daleko na mrocznym horyzoncie rysowała się linia Czarnej Puszczy, nad którą jaśniały alabastrowe wieże - Ner’eye Maha.
Wreszcie monotonię wyczekiwania przerwała błyskawica, która wystrzeliwszy z najwyższej wieżycy Cihael ep Eshar przecięła nieboskłon na pół i uderzyła w sam środek zgrupowania wampirów.
Yezebell poprawiła pomięte w trakcie teleportacji koronki czarnej sukni. Szmaragdowe oczy osadzone w bladej twarzy spojrzały na zarośnięte oblicze Rodricka.
- Gotowi?
- Jesteś pewna, że Ben Nemzi niczego się nie domyśla?
Nekromantka wykonała lekceważący gest dłonią w stronę Cytadeli.
- Myśli, że patrolujecie Równiny.
- Oby – mruknął oberst i wskoczył na zmorę, reszta oddziału bez słowa powtórzyła ów milczący nakaz swego pułkownika.
- Ustawcie się w czworobok, tylko równo i niech nikt nie wychyli się za diagram, bo nie ręczę, że wówczas dotrze w jednym kawałku pod For’neyr.
Maguska poczęła wyrysowywać wokół wampirzej roty skomplikowane ryty magiczne. Biała kreda miała się już ku końcowi, gdy Yezebell kreśliła ostatni z plugawych znaków języka Alkmaarów. Krwiopijcy na czele z Rodrickiem z napięciem wyczekiwali, gdy otaczająca ich nocna rzeczywistość rozmigota zielonkawą poświatą trupiej magii, a wyrysowane na ziemi hieroglify otworzą wrota wymiarów.
- Powodzenia – szepnęła Yezebell i przejechała ostrzem sztyletu po wewnętrznej części dłoni. Grube krople krwi uderzyły w pokrywający ziemię biały pył.

Otaczająca las ciemność rozbłysła pionowymi błyskawicami, które wypluły z siebie dwa tuziny jeźdźców wraz z dowódcą.
- Trochę wam zeszło, panowie – skrzywił się arcywampir na widok zgiętego w pół Rodricka, który uzewnętrzniał się na różaneczniki.
- Wybacz grafie… Ale o to pretensje możesz mieć jedynie do pani Yezebell, my cierpliwie czekaliśmy… - stęknął, wycierając usta. Reszta wampirów powoli dochodziła do siebie.
Nagash poklepał po nieruchomych nozdrzach stojąca najbliżej zmorę.
- Wspaniałe zwierzęta… całkowita odporność na magię… Zazdroszczę im – mruknął – Dobra Roderick, nie ma co dłużej mitrężyć. Sprawa jest nietuzinkowa, podejrzewam, że w okolicy czaja się nasi. Albo i nie nasi. W każdym bądź razie żywi to raczej nie są, czuć trupem, herr oberst.
Czerwonawe ślepia pułkownika rozbłysły zaintrygowaniem.
- Osobiście zrobię rekonesans. Potem ustalę, co dalej.
- A elfia magia, grafie?
Krwiopijca złapał się za amulet i uśmiechnął pełnym garniturem uzębienia.
- Tu nie ma elfiej magii, Roderick, nie zauważyłeś? Inaczej już dawno gryzłbyś ziemię.

Potężny nietoperz usadowił się wygodnie na długim konarze dębu, z którego swobodnie można było prowadzić obserwację dworku, otoczonego wianuszkiem zakutych w blachę postaci. Tutaj, w centrum For’neyr zapach rozkładu był wprost obezwładniający.
Nietoperz morfował w człekopodobny cień, który spłynął po pniu drzewa, prześliznął się pomiędzy stojącymi nieruchomo rycerzami i przywarł do ściany dworku. Czepiając się porastających stary mur winorośli wspiął się na wysokość okna, dzięki czemu mógł zajrzeć do środka. Widok, jaki ukazał się oczom grafa rozmytych w eterycznej postaci sprawił, że arcywampir z wrażenia o mało co nie przełamał zaklęcia. Wewnątrz leżała księżna i bynajmniej nie była sama, u jej wezgłowia klęczał przyssany do kształtnej szyi Perły Puszczy… elf…
Nagash zwrócił wzrok na straże, nawet dziecko by poznało, że imperialne pancerze kryją ożywieńców, tyle, że bynajmniej materiałem wyjściowym dla nich nie byli ludzi – to również były elfy!

Krwiopijca wylądował tuz przy Rodricku, który z nudów grzebał końcem pancernego buta w lepkim czarnoziemie.
- Na zmory i szykować się! – warknął graf, odpinając przytroczonego do siodła obersta zapasowego elrahiba. Po chwili jednak rozmyślił się. Łatwiej mu będzie korzystać z wampirzych zdolności, gdy nie będzie miał zajętych rąk.
- Jaki plan grafie?
- Podjedziecie traktem prosto, do serca lasu. Przed centralna polaną rozdzielicie się, macie okrążyć to cholerstwo. Wróg ani się domyśla naszej obecności, zdaje się, że ożywieńcy są uśpieni.
Wampiry spojrzały na arcywampira niepewnie, jakby nie dowierzając własnym uszom.
- Lisz? – zapytał rzeczowo pułkownik, sprawdzając, czy aby elrahib dobrze wychodzi z przytroczonej do naplecznika pochwy.
- Elfy. Martwe elfy.
Rodrick zdrętwiał.
- Jakim cudem…
- Nie ważne – przerwał mu rozeźlony graf – Wiecie co maci robić, atak zaczniecie, gdy tylko rozpętam w stojącym tam dworku piekło.

Mroczny Elf pogładził platynowe włosy księżnej, kręcące się na wypukłym czole. Pierś elfki unosiła się w nierównym oddechu, poznaczona ukąszeniami szyja pulsowała szaleńczym tętnem.
- Marna namiastka zemsty – szepnął ożywieniec do kształtnego ucha – ale zawsze to coś, nieprawdaż, Perełko?...
Bogato zdobiony w złote aplikacje płaszcz zaszeleścił metalicznie, gdy mroczniak wstawał od łoża długouchem arystokratki. Odwracał się już w stronę wyjścia, gdy jego pozbawione źrenic oczy napotkały blade oblicze skrzące się w uśmiechu prezentującym pełen garnitur uzębienia.
- Niech mnie srebrem natrą, toż to jeden z pierwszych eksperymentów Yezebell. Niesamowite patrzeć jak takie ścierwo, jak szlachetny elf, funkcjonuje jako zombi.
Ożywieniec wykrzywił twarz w grymasie znudzenia.
- Lach’lan Mroczny prawdziwie miał rację, przyszedłeś. Pozwól więc, że podziękuje ci w imieniu własnym i moich braci za nowe życie…
Nagash nie miał wiele czasu na reakcję, potężny cios żelaznej ręki odrzucił do w stronę otwartego okna, przez które wśliznął się pod postacią cienia. Tymczasem elf jednym krokiem doszedł go, chcąc zadać nowy cios, z knykci wyskoczyły długie na stopę kolce, które miały przyszpilić jego czaszkę do kamiennego muru. Wampir jednak zdematerializował się, mroczniak spudłował, krzesząc spod kolców snop iskier. Kątem oka dostrzegł szponiastą dłoń mierzącą w szyję, sparował, ale mimo to cios doszedł celu i rozchlastał tętnice elfa. Aplikowany płaszcz spłynął czarna krwią.
Ożywieniec zawył z wściekłości, błyskawicznym ruchem dopadł grafa i grzmotnął nim o ścianę, aż tynk się posypał. Nagash chciał się wywinąć, ale kolce przebiły go na wysokości żołądka, przyciskając do ściany. Amulet zerwał się z łańcucha, więc był zdany już tylko na siebie.
- Zginiesz, trupi kacyku, wszyscy zdechniecie, jak każe natura! – wyplunął słowa wprost do ucha krwiopijcy.
- Za dużo gadasz…
Graf ogromnym wysiłkiem złapał elfa za rozpłataną szyję, w komnacie dał się słyszeć dźwięk jakby targanego w strzępy płótna. Mroczny dał za wygraną, grzmotnął Nagash łokciem w twarz i począł sklejać broczącą czarna posoką szyję za pomocą alkmaarskich zaklęć.
Zamroczony wampir osunął się na podłogę, czując, że zaraz odpłynie w nieświadomość… te cholerne kolce nie mogły być z czystego żelaza…

Tymczasem na zewnątrz na resztę elfich ożywieńców natarła wampirza kawaleria. Zajęczała ziemia pod kopytami zmor, zazgrzytały elrahiby wysuwane z pochew, krwiopijcy zwarli się w boju z walczącymi pieszo martwymi elfami.
Rodrick warknął rozkaz, nieumarli zeskoczyli z zmor, które gryzły i kopały już na własną rękę, polana była za mała do działań kawaleryjskich. Tyle, że mroczniacy okazali się dość biegli w władaniu orężem… Trawę porastająca polanę poczęła rosić rozrzedzona posoka wampirów.

- Najpierw ciebie, potem tą małą sukę… – sapnął elf w aplikowanym płaszczu. Zaklęcia nie działały za dobrze, magiczna siatka nałożona na szyje przeciekała. Podniósł Nagasha z zakurzonej ziemi, zamachnął się żelazna pięścią. Wampir przysiągłby, że lot przez całą komnatę zajął mu ponad godzinę. Uderzenie, jakie poczuł później, gdzieś w okolicach potylicy, było jednak zbawienne, obraz przestał się zamazywać, a i rzeczywistość jakoś tak bardziej do niego docierała. Wyraźnie usłyszał dochodzący z zewnątrz odgłos walki…
- Jaka mała suka? – jęknął, wstając z ziemi. Ależ ta rana w boku bolała!
- Znasz ją, truposzu, znasz dobrze…
- Chyba nie – odparł krwiopijca, ogniskując wzrok na nacierającej postaci mroczniaka. Żelazne kolce prawie rozorały mu twarz, ale tym razem był szybszy. Zamieniona w stalowe szpony dłoń wbiła się w krtań furiata, który nadział się na nią własnym impetem. Nagash szarpnął z całej siły, wyrywając z gardła elfa pokaźne ochłapy mięsa. Ten tylko wizgnął cicho i upadł w proch podłogi.
- Ścierwo – sapnął nieumarły i splunął na rzygające posoczem zwłoki.
Tymczasem do komnaty wpadł Rodrick. Utytłana niemal w całości czarną posoką postać pułkownika dyszała wściekłością.
- Schiβe! Wybacz grafie, że dopiero teraz, ale te sukinsyny są twarde jak obsydian! Ponad połowa wampirów zdechła przez nich! – warknął. Dopiero po chwili zauważył, że płaszcz i kaftan arcywampira utytłany jest krwią, a on sam ciężko dyszy opierając się o ścianę.
- Co ty powiesz… Bierz księżną… Uchodzimy stąd…
- Ciekawe jak wyjaśnimy Ben Nemziemu śmierć czternastu wampirów – burknął Rodrick, zbierając z barłogu zemdlone ciało Perły.

Księżna otwarła oczy. Nagash pomyślał sobie, że nigdy nie zapomni tego widoku – ciemnego, głębokiego szmaragdu, jaki skrywały powieki elfki. Fyrwen wyprostowała się w kulbace, graf pozwolił, by oparła się wygodnie o jego pierś.
- Gdzie jesteśmy?
- W Nevendaar – parsknął ściągając cugle.
Zmora kroczyła niemrawo w stronę gęstwiny leśnej, gdzie miała być według tego, co dowiedziała się ze Sfery Yezebell grupka długouchów. Nieumarły miał nadzieje, że nekromantka poradziła sobie z teleportację resztek oddziału wampirzej kawalerii.
- Ładny mi wybawiciel, co nie orientuje się w terenie – skrzywiła się.
- Ustalmy jedno, pani, nie jestem żadnym wybawicielem. Wykonuję tylko swoją… robotę.

- Więc nie jesteś żadnym rycerzem, który mnie uratował dla mej ręki i połowy królestwa? – zakpiła.
- Nie, ale jestem wampirem, który się zaraz tobą pożywi jeśli pani nie będziesz łaskawa się zamknąć. Dość rozmowna jesteś jak na tak długi pobyt w szponach elfiego krwiopijcy. Tfu, zaraza, jesteście takie podobne…
Arcywampir wyczuł jak ciało Perły Puszczy momentalnie zesztywniało.
- Nie, nie zrobię tego. Trochę krwi straciłem na ratowanie cię, ale dzięki Mortis trafiła się po drodze wioska i parę całkiem smakowitych porcji hemoglobiny. Nie musisz się mnie bać.
Perła Puszczy długo milczała, nim ponownie odważyła się otworzyć usta.
- Co ze mną chcesz zrobić?
- Oddać w dobre ręce. Czy nie powiedziałem, że nic ci nie grozi z mojej strony? Nie jestem pierwszym lepszym kacykiem z Alkmaaru, czy liszem. Moje słowo to świętość. Ale ty możesz mi udzielić kilku informacji. Odrobina wdzięczności zresztą byłaby na miejscu. Jak to się stało, że dostałaś się w łapy tego ścierwa?
Fyrwen nie odpowiedziała od razu.
- Przebywałam w For’neyr na banicji… Las był od pewnego czasu okupowany przez oddziały ludzi, służyli pod chorągwią wyobrażającą gałązkę oliwna, czy coś w tym guście.
- Oddziały Państwa Kościelnego? W elfim lesie?
- Twierdzili, iż przybyli oczyścić te ziemie z elfiego zabobonu… To oni zniszczyli magicznych strażników… Nie zabawili długo zresztą, pewnej nocy zostali wyrżnięci co do jednego przez elfy. Tak ich wpierw nazywałam. Dopiero później dotarło do mnie, że mało mają wspólnego z prawdziwymi elfami.
Graf uśmiechnął się do siebie. Czyżby długouchy nie wiedziały o tym, jaką niespodziankę zgotowały im Hordy?... Zresztą niespodzianka okazała się także zaskoczeniem dla nieumarłych… Będzie musiał donieść Yezebell, która nadzorowała cały projekt, że coś jest nie tak, mroczni wyrwali się spod kontroli Hord…
- A ten, który wysysał z Ciebie krew, kim był? Musiałaś z nim choć chwilę rozmawiać.
Księżna zmarszczyła brwi.
- Był… dziwny… cały czas mówił o zemście na mojej krwi. Gadał sam ze sobą. Raz nazwał się Ime’elem.
- Ime’el Przewodnik?!
- Nie wiem, nie słyszałam drugiego członu jego nazwiska – elfka wzruszyła wychudzonymi ramionami - Wampirze, jeśli pozwolisz… jestem już zmęczona.
- Naturalnie – mruknął krwiopijca. Pozwolił Fyrwenie rozłożyć się wygodnie na kulbace, tak by mogła złożyć swą jasną główkę na miękkiej szyi wierzchowca, sam zaś zeskoczył z siodła i począł prowadzić zmorę za uzdę. Ściana pobliskiego lasu była coraz bliżej, a on miał sporo do przemyślenia.

R’edoa mrużyła oczy. Nie mogła uwierzyć, że Nagash ot tak, stoi przed nią, jakby nigdy nic.
- Dobrze cię znowu widzieć, moja droga przyjaciółko – mruknął, trąc piekący naskórek twarzy. Gdzieś tam na horyzoncie deszczowe chmury ustępowały, a nieboskłon pękał już cienką kreską świtu. Elfka parsknęła.
- Zostaliśmy przyjaciółmi, Nag? Nie pamiętam tego. Ale pamiętam, że wisisz mi przysługę, a wyobraź sobie, iż mam ci za złe, że nie dotrzymałeś danego słowa. Tak bardzo, że mam ochotę naszpikować twój wywłok paroma strzałami… Co ty na to?
Natarta tłuszczem cięciwa przywarła do policzka długoucha. Reszta elfów stała w milczeniu, z obnażonymi mieczami. Graf zogniskował wzrok na końcach srebrnych grotów i uśmiechnął się. Z politowaniem
- Daruj sobie. Masz, może dzięki temu ochłoniesz.
Krwiopijca wyszarpnął zza pazuchy jakiś obły przedmiot, który rzucił w stronę elfki. Oblepiony szarymi kłakami obiekt poturlał się po leśnym poszyciu i zatrzymał na bucie długoucha. R’ed spojrzała na wyszczerzone oblicze zdekapitowanego mroczniaka, zalewane teraz strugami deszczu.
- To… to jest… Ime’el…
- Zgadza się – mruknął graf, rana w boku bolała go coraz bardziej – jeden z kilku szlachetnych, którzy… nam posłużyli. Wiesz, bardzo polubił twoją matkę, wspominał też coś o zemście i małej suce… Widzisz R’ed… Ciało tego szlachciura znaleźliśmy swego czasu wraz z zwłokami paru innych. Śmiałbym się na całe gardło, gdyby się okazało, że wskrzesiliśmy twoich starych znajomych.
- To… jak śmieliście… jak to możliwe… że elfy… wy!
Graf uciął dyskurs w zalążku. Jednym gestem.
- Dość. Nie mamy czasu na czcze gadanie. To łeb niejakiego Ime’ela, jak już zauważyłaś. Zżera mnie ciekawość, co musiałaś mu zrobić, że nawet zza grobu nie pałał żądzą zemsty na twojej krwi. Hmm, a reszta szlachetnych denatów, których znaleźliśmy wraz z nim… Nieważne. Pozwól teraz R’edoa, ma część umowy…
Arcywampir rozpłynął się w półmroku. Zszokowana elfka wciąż wpatrywała się w gnijące oblicze istoty, która swego czasu przysporzyła jej tyle cierpień. Ręce, które jeszcze przed chwilą napinały łuk, opadły bezwładnie wzdłuż ciała, zaopatrzona w srebrny grot strzała z cichym mlaskiem uderzyła o leśne runo. Po chwili zauważyła, jak z leśnej ciemności wychodzi postać grafa, dźwigająca skulone ciało kobiety.
Zgrzytnęła skuwka pochwy Elledana. Szlachetny elf przez chwilę się wahał, lecz w końcu podszedł do nieumarłego i przyjął z jego rąk śpiącą elfkę. Nim krwiopijca na zawsze rozstał się z Perłą Puszczy zdążył ja jeszcze pogłaskać wierzchem dłoni po zapadniętym policzku. Uśmiechnął się. Najładniej jak potrafił.
- Twoja matka, R’ed. Sporo wycierpiała... Tak sądzę.
Władczyni Ner’eye Maha stała wciąż w bezruchu, niczym słup soli. Wpatrywała się w pokiereszowaną twarz grafa, chcąc wyczytać z niej prawdę.
- Podejrzewam, że Ognisty Gaj już wie o ataku lisza Miceusa. Taka dobra rada ode mnie, na koniec naszej współpracy… Przygotujcie się dobrze na zarazę. Nie, nie patrz tak na mnie, nie odpowiem na więcej twoich pytań, nie zamierzam ci podawać wszystkiego na tacy. Wysil się trochę.
R’edoa wciąż nie mogła wydać z siebie głosy, wpatrzona w śpiące ciało księżnej.
- Chyba mi coś no powiesz na koniec? W końcu wywiązałem się z umowy.
Deszcz jakby wzmógł swą kanonadę, nie mogąc dosięgnąć stojących pod gęstym listowiem postaci.
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

Ostatnio zmieniony przez Nagash ep Shogu 2008-09-20, 10:39, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-09-20, 11:59   

R'edoa uniosła w końcu wzrok na wampira. Na rzęsach zielonych, lśniących oczu osiadły wielkie, srebrne krople deszczu, drgające i chwiejące się przy każdym powiewie wiatru.
-Na koniec -powtórzyła i zamilkła na długo.
Elledan otulił śpiącą księżną w swój płaszcz i teraz mókł w przedłużającej się ciszy, czując jak Fyrween ciąży mu w ramionach, cicho wzdychając przez sen.
-Na koniec -wampir w końcu przerwał monotonię szumiącego deszczu, kiwnął głową, z ronda kapelusza spłynęła stróżka deszczówki. -Jeśli jednak nie, to wybacz...
Odwrócił się. R'edoa zamknęła oczy, a krople z rzęs spłynęły po policzkach na kształt srebrzystych łez.
-Na koniec -szepnęła przez wzmagający się deszcz -na koniec proszę, żebyśmy nie musieli się znów spotykać. Nigdy.

Kłąb burej mgły zawirował jej przed oczami, palce lodowato zimnej dłoni delikatnie zebrały jej z policzka jasne krople.
-Bardzo -usłyszała szept nad uchem -bardzo dobra prośba, Perełko.
Mgła znów zawirowała, skręciła się i powoli rozmyła się pomiędzy siekącymi kroplami deszczu. R'edoa otworzyła oczy.
-Dziękuję, grafie ep Shogu -wyszeptała, tak cicho, że nawet stojącemu obok Elledanowi wydawało się to szelestem liści.

Zmora z trudem brnęła przez rozmiękłe od deszczu pobocza gościńców. Wampir chwiał się w siodle, przez bok kaftana, aż po cholewy wysokich butów czerniła się plama wpół zeschłej krwi.
Wampir patrzył na drgającą przy każdym kroku jasną kroplę na jego opuszce. Ciekawe czy jest słona, pomyślał. Ciekawe, czy to tylko deszcz...
Poruszył wargami, kropla mieniła się raz to srebrem raz to tęczą, dalekim odblaskiem wychodzącego za chmur księżyca. Zagryzł wargi.
A potem ze złością wytarł dłoń w płaszcz. Wszak...
-Wszak my już się nie spotkamy, Perełko -mruknął. -Nigdy.
Popędził zmorę, wierzchowiec niechętnie podjął się kłusu przez błota.

Niebo nad gajem wypogodziło się nagle, księżyce wychynęły zza skłębionych chmur, zalewając polanę swoimi poświatami.
Elledan patrzył na R'edoę. W sinym blasku jej skóra wydawała się tak niebieska jak oblicze drżącej w jego objęciach księżnej.
-Idziemy -odezwała się w końcu elfka, przedramieniem ścierając z twarzy rozmyte przez deszcz zielono-brązowe łatki kamuflażu. -Ognisty Gaj nas oczekuje.
Zawiesiła na chwilę spojrzenie na księżnej, a Elledanowi zdawało się, że jej zmęczona twarz na chwilę przybrała wyraz krańcowej wściekłości.
Choć mogło mu się to tylko zdawać...
_________________

 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum