Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Otwarty przez: Pyriel
2007-08-16, 19:02
Wojny Apostolskie
Autor Wiadomość
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-07-26, 20:56   

Rodrick bawił się krzywą szablą.
Inkwizytor wzrokiem pełnym nieufności przyglądał się oberstowi, rozmasowując obolałe nadgarstki. Był wolny…
- Graf ma dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia… oczywiście z twojego punktu widzenia.
Allenom popatrzył uważnie na pułkownika.
- Zatrzymasz swe życie, pod warunkiem, iż wyświadczysz grafowi pewną przysługę. Nie musisz się zgadzać, to tylko propozycja.
Ciemna szczecina zarostu na kwadratowej szczęce rozjaśniła się w uśmiechu ukazującym pełen garnitur uzębienia, na widok pytania skrzącego się w oczach jeńca.
- Nie, nie dowiesz się o co chodzi. Wpierw twoja decyzja – przystajesz na ten warunek, czy nie?
Z mroku wyłoniła się postać nekromantki, dzierżącej w dłoniach dziwny flakonik.
- To filakterium – powiedziała poważnym głosem. – Nasza… gwarancja. Jeśli zgodzisz się na propozycję, graf ep Shogu zawrze z tobą umowę, którą zgodnie z naszym prawem należy zabezpieczyć właśnie przez zastaw. W twoim przypadku przedmiotem zastawu będzie twa dusza… Odzyskasz ją, gdy wypełnisz życzenie arcywampira. Nie musisz się lękać, graf daje swe koronerskie słowo.
Inkwizytor przełknął ślinę, przez głowę przelatywało mu milion myśli…. Vladyslav…
- Odpowiesz pani Yezebel – warknął oberst i zniknął w ciemnościach lochu. Nekromantka patrzyła wyczekująco na człowieka.

***

Graf oparł rozgrzane pertraktacjami czoło o chłodny obsydian kolumny.
- Więc dobrze… - mruknął do siebie. – Reasumując; elfka podpisała traktat, Illumielle dowie się o ruchach armii Mortis i jeśli będzie miała na tyle oleju w głowie, posłucha R’ed i przygotuje elfie wojska do odparowania napaści.. Oby tylko jej się to powiodło, a wątpię w to, by długouche wojsko poradziło sobie z alkmaarskimi oddziałami… Pozostaje mi mieć nadzieję… Bez ryzyka nie ma przyjemności… Ergo ta kwestia jest już rozwiązana… O ile R’ed nie zrobi największego głupstwa pod słońcem i nie powie, że ma te informacje ode mnie – skrzywił się. – Lord Miceus miałby mnie wówczas na patelni, lecz elfka poniosłaby jeszcze dotkliwszą za to stratę…
Krwiopijca obrócił twarz w stronę witraża zalewającego komnatę czerwonawym światłem. Filtry umieszczone w szklanych bryłach, układających się w postacie wyobrażające senne koszmary, pracowały na pełnych obrotach. Znacz południe było tuż, tuż.
- Rada postanowiła, rada postanowiła! – przedrzeźniał głos leśnego drapieżnika. Nagle poczuł na szyi dotyk ciepłych palców. Yezebel?
Nekromantka uśmiechała się niewyraźnie, patrząc wprost w senne, mroczne oczy.
- Chyba potrzebujesz towarzysza, grafie, mówisz sam do siebie…
Nagash skrzywił twarz w grymasie zniecierpliwienia. Faktycznie był już bardzo senny.
- Siadaj Yezebel – powiedział wskazując na krzesło zajmowane jeszcze tak niedawno przez R’edoę.
- Grafie?...
- Przestań z tym tytułem, nie po to przysłali cię tutaj, by bawić się w dworską etykietę. To dobre dla tych, którzy z przerażeniem liczą upływające dni, świadomi, że każda minuta zbliża ich do śmierci. Nas to nie dotyczy.
- Oczywiście, Nagash – piwne oczy uśmiechnęły się zza czarnego wachlarza, z którym się nie rozstawała.
- Rada nakazała elfce, by dała mi to, czego tylko zażądam, rozumiesz, Yezebel? Tak poruczyła im ta ich nawiedzona narkomanka, Millu. Bezsensu.
- Gallean zna kroki wyznawców Mortis.
- Wyznawców, Yezebel – wyszczerzył kły graf. – Nie zna naszych kroków. I nigdy nie pozna. Nasza droga elfka cierpi katusze związane z trawiącą ją ambicją. Chęcią pomszczenia upokorzenia, wywindowania się na szczyt. Co szlachetni jej mogli zrobić, że tak ich nienawidzi? Nie podoba mi się jej cel. Zauważyłaś jak ona się uśmiecha? Ten sam władczy grymas Illumielle, zaprawiony hipokrytyczną dobrodusznością. Ciekawe ile czasu spełzło jej na nauczenie się tegoż. Nasuwa mi to na myśl… hmmm… nieważne.
Nakromantka obróciła w stronę arcywampira piękny profil, godzien bicia na złotych florenach imperialnych. Włosy koloru jasnej miedzi skrzyły się w czerwonawej poświecie, rzucanej przez witraże.
- Perła Puszczy… - szepnęła, skubiąc koronkowe mankiety rękawów.
Koroner rzucił się w stronę Yezebel, przyklęknął przed nią, łapiąc za nadgarstki delikatnych dłoni. Mrok wampirzych oczu zatopił się w piwnych odmętach.
- Księżna Fyrween! – syknął, nie przestając obserwować okien duszy nekromantki, okien, które pokazywały tylko pustkę. – Kim jest dla R’ed? Jakie ma znaczenie? Po co ona wyprawia się tam? I dlaczego potrzebuje mnie?
- Mam pewne podejrzenia co do Perły Puszczy, ale nie jestem pewna… Wiesz, moim zdaniem motyw z nakazem rady, by dać ci wszystko, czego potrzebujesz to improwizacja z jej strony… Przecież nie prosiłaby cię o towarzystwo w tej wyprawie, gdybyś nie był jej potrzebny.
- Może, Yezebel… Może. W tej chwili nie gra to aż tak istotnej roli, kości zostały rzucone. Ty wreszcie przybyłaś do Cytadeli… Traktat z dzikimi elfami został zawarty… Jeszcze tylko jeden element układanki i się zacznie… Stoimy przed wielką szansą, ty i ja – ręce grafa silniej zacisnęły się na nadgarstkach nekromantki, jej karminowe wargi zadrżały leciutko.
Wtem do komnaty wsunął się Armius.
- Lord Pyriel przybył.
Nagash popatrzył na adiunkta. Myślał o czymś.
- Armius, to ty ostatnio powiedziałeś, jak zwą R'edoę jej pobratymcy. Jak brzmiał ten pseudonim?
Bury kaptur schylił się, niezależny trup prawdopodobnie wpatrywał się w marmur posadzki.

***

Wampirzyca oddaliła się wreszcie, graf spojrzał zmęczonym wzrokiem na lśniący blat stołu.
- Jestem zmęczony, Pyriel, więc będzie krótko i na temat. Ognisty Gaj fascynuje zarówno ciebie, jak i mnie. Oboje szukamy tam… pewnej rzeczy, niezaprzeczalnie dla nas istotnej. Z tym, że w pojedynkę nie jesteśmy w stanie dostać się w obręb stolicy. Tobie brak armii, mi brak pewnej substancji, którą możesz zdobyć…
Elf krwi zmrużył żółte oczy.
- Kontynuuj, Nassirze.
Wampir przetarł znużone ślepia.
- Ognisty Gaj nie stanie się bezbronny, ale stanie się bardziej osiągalny… Rozumiesz, co mam na myśli? Ty chcesz tam się dostać, lecz nie masz wojsk, które pomogą ci sforsować peryferie puszczy, ja jestem zbyt wrażliwy na srebro, by nawet zbliżyć się do właściwych murów… To proste Pyriel… Ja dam ci swą chorągiew i sposobność, ty zdobędziesz dla mnie i mych żołnierzy antidotum na ten cholerny metal. Wiem, że masz taką możliwość. Wśród krwiopijców głośnym echem odbijają się legendy o stworzonym przez was azotanie ołowiu, umagicznionym wyciągiem z wampirzej krwi. I jeszcze jedno; będę potrzebował jednego z twoich sobowtórów. Nie pytaj po co, ręczę, że nie obróci się to przeciw tobie, a wręcz przeciwnie.

CHWILĘ PÓŹNIEJ

Głos elfki drgał w głowie krwiopijcy, niczym struna w bałałajce. Zdumiony arcywampir spojrzał na Pyriela.
- R’ed tutaj wraca… Po co? Widzieliście się w przejściu?
Pyriel uśmiechnął się niewyraźnie.
Nagash z rezygnacją opadł na krzesło.
- Jona’ath, co? – mruknął. – Wpuście elfkę…
Zombi poruszone zaklęciem, nacisnęły dwa ukryte w murze przełączniki, które dały sygnał do baszty. Łańcuchy zazgrzytały na drewnianych bębnach, Cytadela otwierała mroczną paszczę.

***

Duch stał nieruchomo, zwrócony zasłoniętą płótnem twarzą w stronę leżących na polanie cieni. Elfy… szlachetne!
Tuż obok niego wylądował nietoperz, który polimorfował się w postawnego wampira o kwadratowej szczęce. Pod pachą ściskał zamknięty hełm zdobny w platynowe wykończenia, zaś na piersi kiwał się zawieszony na złotym łańcuchu amulet wyobrażający głowę Tancerki.
- Cieszę się, że miałeś ich na oku.
Duch nic nie odpowiedział. Półprzezroczysty palec począł rysować w powietrzu lśniące na szaro runy.
Rodrick skrzywił się.
- Tak, wiem, to moja wina. Komando pijawek uzbrojonych w elrahiby… Pijawki może i wyglądają jak wampiry, ale to zwykłe ciury! Szkoda, że nie dało się tutaj podciągnąć mej chorągwi…
Oberst podrapał się po zarośniętym podbródku.
- Potrzebuję pół dnia, Shanan, pół cholernego dnia… udawało ci się tak długo, więc te parę godzin nie stanowi dla ciebie różnicy…
Duch schylił głowę, nie wiadomo czy w akcie zgody, czy rozmyślania nad rozkazem.
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-26, 23:51   

- Ufam swoim sobowtórom, poza Elfami Krwi tylko na nich można polegać, więc ten warunek mogę spełnić. Co do poprowadzenia wampirze chorągwi. - Pyriel wstał z fotela i podszedł do jarzącego się witraża tego z którego przefiltrowane promienie padały na twarz grafa – Gdybym uderzył w to szkiełko słońce zamieniło by Cię w popiół zanim zdążył byś wezwać straż. Jesteście potężni a jednocześnie słabi. Nieśmiertelni a jednocześnie łatwi do zlikwidowania, nie trzeba was nawet zranić wystarczy przyłożyć do ciała kawałek srebra. – Zasiadł ponownie na fotelu – Jeżeli mam prowadzić chorągiew to musi być mi ona oddana, wysocy rangą oficerowie zostaną w cytadeli ich autorytet podważał by mój zastąpię ich sobowtórami. Kolejny warunek jest taki, że nie mogą wiedzieć, przynajmniej na razie, że to ja nimi dowodzę oficjalnie wykonują Twoje polecenia. Ostatni i najważniejszy warunek, gdy zdobędę azotan ołowiu użyjesz go na chorągwi, ale nie na sobie.
Wampir spojrzał na Pyriela a jego wzrok wyrażał zdumienie
- Jak to :?:
- To są warunki współpracy akceptujesz lub odrzucasz, obaj jesteśmy sobie potrzebni Nassirze Udin ibn Junis ibn Siraf.

Wampir nie odpowiedział bowiem przez gwałtownie otwarte drzwi do Sali wbiegła R’edoa
_________________

 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-07-27, 00:23   

Na wieść o proponowanym zastawie inkwizytor popadł w odrętwienie. Yezebel próbowała skontaktować się z więzionym, lecz wydawał się on sparaliżowany strachem. Nekromantka postanowiła opuści loch i udać się do grafa, gdyż widziała, że potrzebuje on z kimś porozmawiać.

-Rodrick zostań tutaj! - rzuciła na odchodne.
Oberst oparł się o ścianę obok drzwi , schował szablę do pochwy i z wyższością patrzył na ruinę członka Świętego Officium.

Allemon skierował wzrok w górę i naglę wybuchnął potokiem słów.
- Filakterium? Już ja czytałem o tym waszym filakterium?! Nie dam się zmienić w licza! Mimo iż kupiłem ten tytuł Przysięgałem na Imperium, że swą duszę mogę oddać tylko Wszechojcu! Jak chcecie złamać przysięgę umocnioną przez Cesarskich Hierofantów? Nie, nie i nie!

Strażnik przeraził się gdyż wrzaski inkwizytora z pewnością dobiegły do sali gdzie jego przełożony podejmował posłów. Postanowił uciszyć furiata, ruszył w jego kierunku, gdy sięgał po szable zorientował się, że stanął zbyt blisko pogrążonego w mroku i nie dokładnie związanego lejnanta Vladslava. Refleks doborowych zabójców dorównuje zbitemu z tropu wampirowi. Widok ogłuszonego krwiopijcy przerwał monolog
- Jak... ale jak... ty?
- Wielu rzeczy nie widziałeś gdy piłeś. Co teraz?
- Na pewno nie możemy mieć zakładnika, oni szanują swoich jak my chłopów ino gorzej. Pomysł z fikanterium jak widzisz upadł, na to nie mogliśmy się zgodzić.
- Może wrócimy do negocjacji? Skoro wampir proponuje układ z Imperium to znaczy, że ma ważny powód.
- Rozejrzyjmy się może go spotkamy albo jakieś wyjście ... Mocno uderzyłeś tego pasożyta?


~~
Elf-zwiadowca byłej chorągwi imperium w momencie gdy zorientował się, że planowany odwrót nie odbył się wyruszył zbadać tego przyczynę. Przeczucie mówiło mu by trzymał w pogotowiu srebrne strzały. Przed południem dotarł jeszcze na pole bitwy. Nie mógł uwierzyć że te pogorzelisko jeszcze niedawno było jego obozem.
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
Ostatnio zmieniony przez Allemon 2007-07-27, 10:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-27, 09:03   

Wbiegła, obcasy załomotały po ciemnych płytach podłogi
-Gorsecik poluzowałaś, Perełko? -zakpił Nagash, odwracając się przodem do wyjścia i rozkładając ręce w parodiowanym geście powitania. Zielone oczy przesunęły się całkiem obojętnie po smukłej sylwetce wampira i elfka, trzymając w dłoniach szeleszczące materiały sukni po prostu ominęła gospodarza, nie zaszczycając go nawet jednym słowem. Nagash uniósł wysoko brwi.
-Ani słowa powitania? Ja rozumiem, że nie chcesz się witać, kiedy plądrujesz moją piwniczkę, ale już drugi raz przychodzisz tutaj z emblematem posła, co z twoją etykietą, Perełko? -odwrócił się do niej. W tym samym momencie szczupła, delikatna dłoń machnęła w jego stronę wielkopańskim gestem jasno mówiącym 'wynocha'
-Pyriel -usłyszał cichy syk -oddaj mi Jona'atha, śmierdzący zdrajco.
Pyriel skrzywił się i pociągnął nosem
-Jedyny smród jaki tutaj czuję, to łajno centaura, R'ed. I wiesz... -uśmiechnął się kpiąco -to chyba ty tym śmierdzisz.

Nagash naprawdę podziwiał elfy za jedną rzecz. Niebywałe było, żeby jakikolwiek przedstawiciel innej rasy, nawet Imperialny Zabójca, nawet słynące z szybkości arcywampiry, nawet te chucherka Lekkostopi nie były tak szybkie jak elfy. W szczególności jak dzikie elfy.
Drobna dłoń, zwinięta w twardą, malutką piąstkę, grzmotnęła drova pod żebra, aż echo poszło po komnacie. Pyriel zgiął się w pół, kaszlnął. Raz. Potem ciemna dłoń wystrzeliła do przodu i z donośnym klaśnięciem uderzyła elfkę w policzek. Nagash syknął i nie zważając na piekącą aurę srebra chwycił R'edoę za ramiona, odciągając ją od drova.
-Puść mnie -warknęła. Uderzenie Pyriela musiało być mocniejsze niż na to wyglądało, bo przygryziona warga sperliła się krwią.
-R'edoa, Pyriel, jak wy się zachowujecie w gościach -zganił ich, próbując przekuć zdarzenie w żart -R'ed, już, spokojnie. Pyriel, uspokój się.
-Urwę ci uszy, zdrajco, nie jesteś godzien być elfem -wywarczała elfka, wijąc się w mocnym uścisku wampira. Nagash w dalszym ciągu ignorował piekący ból w dłoniach
-Już już już, pax moi kochani. R'edoa przygrzmociła ci za łajno centaura, ty jej oddałeś, jesteście kwita. -zawyrokował gospodarz, zezując na rozcierającego żebra demona -R'edoa, uspokój się do cholery, nie chciałbym uszkodzić Perełki.
Szarpnęła głową, spojrzała na niego z furią w oczach. Blade wargi zadrżały, może chciała mu splunąć w twarz, a może zacząć wrzeszczeć. Skrzywił wargi w lekkim uśmiechu. Srebrny diadem spinający jej ciemne włosy miał tuż przy brodzie, szyja już pokrywała się złuszczoną, czerniejącą skórą.
-Puść mnie -powiedziała cicho -puść mnie Nagash, ubrudzisz mi spalenizną sukienkę.
Puścił ją. Wiedział, że to, co przed chwilą powiedziała to były i przeprosiny i nieudolnie wyrażona troska. I podziękowanie. Roztarł piekące dłonie, przesunął dłonią po grdyce. Za to ten mały leśny diabeł też kiedyś odpowie. Kiedyś.

Pyriel zazgrzytał zębami. Ten dzikus Jona'ath długo nie pożyje.
-No, przejdźmy zatem do interesów. -wtrącił się wampir -proszę usiąść, poczęstować się winem... Gangren, chusteczkę dla pani, nie widzisz, że ranna...
R'edoa najpierw dokładnie obejrzała chusteczkę, jakby imię jednego ze sług wampira wzbudzało w niej jakieś niezdrowe skojarzenia, a potem przytknęła do rozbitej wargi. Nagash rozsiadł się w fotelu i sięgnął po wino, żałując, że nie może spróbować jak smakuje elfia krew, której zapach roztaczał się silniej niż zdradziecka aura srebra.
-Mediatorem nie zwykłem być, ale nie krępujcie się, państwo -nalał gościom wina -R'edoa, tuszę, że sprawa wydobycia twojego towarzysza jest dla ciebie bardzo ważna. Może zatem oświecisz mnie i Pyriela, co takiego jest w nim ważnego?
Zdmuchnęła w oczu kosmyk włosów, w szarpaninie wymskniętego z gładkiej fryzury. Batystową chusteczkę, poznaczoną małymi plamkami krwi zmięłła w dłoni
-Jest Synem. -powiedziała niewyraźnie; warga lekko puchła
-Twoim? -zdziwił się Pyriel -twoim synem?!
Zmrużyła oczy
-A wygląda ci na mojego syna? Może lepiej powiem po elfiemu, bo tego nie da się przetłumaczyć na wspólny. Jona'ath abb Yess'enir Varl. -spojrzała na nich pytająco -dobra. Powiem jak do ludzi. Jona'ath jest... -zmarszczyła brwi, szukała słów -to jest ktoś, nieodłącznie przypisany do dowódcy. Ktoś jak zastępca, ale trochę bardziej. Można powiedzieć - "opiekun", ale z niższą rangą. Taki Syn, który jest krok za swoim dowódcą matką i zawsze jest gotów pomóc, w każdej sprawie i każdej chwili. Nie jest niedyspozycyjny. Służy. Wszystkim co ma. Nie ma sekretów i dowódca przed nim też nie ma sekretów.
Nagash pokiwał głową. Jona'ath, nagle tak ważna karta przetargowa...
-Żadnych sekretów? -upewnił się drov. Żółte oczy zalśniły w skąpanej czerwienią sali.
-...no... -elfka zrobiła minę jakby się wstydziła -prawie.
-I ty myślisz, że ja ci go teraz oddam!? -zaśmiał się Pyriel. Nagash zdawał się nad czymś gorączkowo myśleć.
-Pyrciu -R'edoa bawiła się pomiętą chusteczką -oddasz mi go. Yess'enir Varl są niebywale lojalnymi elfami, a nałożone na nich czary nie pozwalają wyciągać od nich żadnych wieści. I... oni Umierają.
Cisza, tak głęboka, że szelest miętej chusteczki wydawał odbijać się echem od marmurów ścian
-Umierają, Pyriel. Yess'enir Varl zamykają oczy i Umierają. Na zawsze. Nieodwołalnie. I zastępy Nekromantów nic tutaj nie pomogą, bo nawet ucięty kawałek takiego elfa, przyszyty do zombie nie zadziała. Więc oddasz mi go i będziesz prosić mnie o informacje, albo Jona'ath Umrze i będziesz szukać wiatru w polu.
Szeroki, biały uśmiech elfki odsłonił charakterystyczne dla dzikich elfów krótkie kły.
_________________

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-27, 11:04   

- Zamykają oczy i umierają – Powtórzył drov udając zamyślenie – więc pociesz ę Cię R’ed mówiąc że od tamtej pory nie zmrużył oka :?:
Elfka ponownie nie wytrzymała i zerwała się z fotela jednocześnie zaciskając dłonie w pięści. Tym razem jednak wampir był na to przygotowany i udało mu się ją powstrzymać. Ponownie srebro zaczęło trawić jego ciało jednak nie czół tego jedyne, co teraz odczuwał to woń krwi cieknącej z jej wargi.
-Puść mnie już się uspokoi łam – Wampir jednak nie puszczał stojąc jak zahipnotyzowany – Nag Twoje dłonie :!: - dopiero krzyk wyrwał go z odrętwienia, rany na rękach były dość poważne i do ich regeneracji będzie potrzebował sił i krwi.
- Trochę tu duszno, może otworzymy jedno z okien :?:
Ironiczny opis panującego w pomieszczeniu smrodu spalenizny i propozycja wpuszczenia świeżego powietrza wraz z zabójczym słońcem nikogo nie rozbawiła. Tym razem elfka zasiadła po przeciwnej stronie stołu poza zasięgiem pieści.
- Oddaj mi go Pyriel inaczej…
- Inaczej co :?: Mam oddać Ci jedyną kartę przetargową jaka mam, w zamian za co :?: I mylisz się Jona'ath powiedział mi nieco ciekawych rzeczy, wiem na ten przykład, dlaczego tak bardzo zależy Ci na księżnej Fyrween
– Wampir spojrzał z zaciekawieniem jednak drov poprzestał na tym, co już powiedział.
Warga fleki drżała w gniewie i obawie.

Jona'ath nie mógł nic powiedzieć, niczego zdradzić nie on, nie Yess'enir Varl

Stan, w jakim się znalazła wyraźnie sprawiał radość Pyrielowi, na kącikach jego ust pojawił się uśmiech.
- O jego życie nie musisz się martwić, ja potrafię zadbać o swoich gości. Boisz się iż jego watłe ciałko nie wytrzyma w przyczółku Legionu, bo jeżeli tak to niepotrzebnie. – Drov przerwał a salę opanowała cisz, spojrzenie elfki spoczęło skrzyżowało się z jego - Nikt nie mówił, że przebywa tam w swoim. Zdziwiłabyś się jak wytrzymałe są chochliki
Srebrny kastet przeciął powietrze, cel znajdował się jednak poza zasięgiem. Komnatę wypełnił dźwięk śmiechu droga, śmiechu zadowolenia z wewnętrznego cierpienia jakie zadał R’ed.
- Spokój :!: - Donośny krzyk wstrząsnął komnatą – Jesteście posłami, więc zachowujcie się jak posłowie. Mam dość odgrywanej przez was błazeńskiej szopki, albo zaczynamy poważne rozmowy albo opuście moja cytadele. – Wampir usiadł na fotelu zadowolony widząc, iż osiągnął cel. Zarówno Pyriel jak i R’edoa zasiedli na miejscach miejscach kastet powrócił do kieszeni. Graf odwrócił się w stronę elfki. – R’edoa Pyriel wyraźnie pyta Cię o cenę.

_________________

 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-27, 11:19   

-Cenę? -prychnęła -cenę? To tobie zależy na informacjach. Jona'ath nic nie powiedział i nic nie powie. Blefujesz Pyrciu. To ja pytam o cenę... nie, ja stawiam warunek. Jona'ath, albo goń się demonku, wolę mieć na karku całą Radę Archontów niż wchodzić w układy na twoich warunkach. -mówiła spokojnie -Nagash, nasza umowa mam nadzieję, się nie zmieniła.
Wampir oderwał wzrok od jej wargi -Ym... właściwie to po co ci Pyriel?
-Po nic. Jest mi potrzebny tylko Jona'ath, ale równie dobrze mogę sobie sprawić nowego Yess'enir Varla. Jeśli Jona'ath nie spotka mnie w ciągu tygodnia, Umrze.
-No to w czym problem?
Skrzywiła usta, zasychający strupek na wardze pękł
-Nie lubię marnować dobrych podwładnych. A jego darzę pewnym sentymentem, w końcu jest moim Yess'enir Varl od bardzo dawna. Przed Temperance. Ale skoro Pyrciu nie chce współpracować, pozostaje mi życzyć panom miłego popołudnia. Wracam do Ner'eeye Maha, szkoda mi opuszczać Festyn Lampionów.
Wstała.
-Perełko, po co się od razu obrażać? -Pyriel wzruszył ramionami -popertraktujmy...
-Dobrze. Twoje obcięte uszy i Jona'ath, a ja w zamian daję ci możliwość pochówku pod górą centaurzego gnoju. Hm? Niezadowolony? Jak mi przykro.
_________________

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-27, 13:25   

- Czekam na odpowiedz Shogu od Ciebie lub posła. Tym czasem muszę zająć się własnymi sprawami.
Drov powstał i ukłonem pożegnał gospodarza.
Tej nocy plac Rubierzy zalała krew, elfia krew
Czarną Puszcze zalały łzy gdy z nieba spadła głowa...
Jon'ath został zgładzony.

Ostatni triumf Pyriela

*****************************************************


- Cholera nie ma tu gryfów, uniesiecie mnie?
Zgromadzone wokół przywódcy sobowtóry spoglądały po sobie, najpotężniejszy z nich wyszedł z szeregu.
- Uciekamy panie? Legionom nie przystoi…
- Legionom nie, ale nas Legion odrzucił nie ma sensu stawać do walki, nie teraz
. – Pyriel obserwował przez okno walkę toczącą się przy bramie. Elfy Krwi skutecznie odpychały ataki Opętanych było ich jednak zaledwie stu. – Erhzabeth nie żyje, armia Morana powstała podburzona przez Lorda Thebdaa a Dun. Wkrótce do murów dotrą Molochy a wtedy Rubież upadnie.
Pyriel odwrócił się do sobowtórów, było ich ledwo 10 poza murami miał jeszcze pięciu jako szpiegów.
- Opuszczamy miasto i rozproszymy się, rozejdziecie się po wszystkich obozach Imperium, Przymierza, Klanów, Hord i Legionu. Zapamiętujcie wszystko, co usłyszycie i zobaczycie, każda informacja może się okazać tą, która pozwoli odzyskać mi to, co utraciłem. A teraz ruszamy.
Potężny sobowtór złapał drova i wyskoczył przez okno, zaraz za nimi wyruszyła reszta grupy. Pomimo głośnych uderzeń potężnych skrzydeł uszu Pyriela dobiegł krzyk ostatniego konającego Elfa krwi.
_________________

 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-07-27, 23:10   

Nagash zaklął szpetnie, waląc jednocześnie pięścią w blat stołu. Kryształy napełnione trunkiem zadrżały, zadrżały też filtry w witrażach. R’edoa zatrzymała się w połowie kroku na dźwięk alkmaarskiego, zdaje się najgorszego z możliwych, słowa. Sama nie przebierała w sformułowaniach, ale jeszcze nie zdarzyło się jej używać aż tak rynsztokowych wyrażeń.
Graf zaklął raz jeszcze rozmasowując pulsującą bólem dłoń, zapomniał, że wcześniej dał się żywcem podpiec na srebrnym ruszcie, próbując rozdzielić elfkę i drova, a walenie w stół tylko spotęgowało katusze, jakie teraz przechodził
- Siadać! – warknął w stronę Srebrnej Struny, patrząc w zacieniony kąt. – Zamknąć wrota, uruchomić zabezpieczenia i won mi stąd wszyscy!
Komnata w jednej chwili opustoszała, wszystkie nieumarła istoty kryjące się w mrokach pomieszczenia rozpłynęły się w niebycie.
Elfka stała jak wryta, graf wściekły… No takiego Naga jeszcze nie znała!
- I czego wytrzeszczasz te zielone ślepia?! Zakochać się w nich mam?! Na krzesło, R’ed, zanim stracę cierpliwość! A jak nie masz ochoty siedzieć, to stój, tak czy siak – nie wyjdziesz stąd – skrzywił się i syknął jednocześnie, podbródek też bolał.
Srebrna Struna zatrzepotała rzęsami, poczym uśmiechnęła się leciutko. Byleby tylko nie szerzej, bo widok poparzonego wampira był, jakby na to nie spojrzeć, całkiem zabawny… Choć z drugiej strony poparzony, wściekły wampir to nie była istota, przy której można było czuć się bezpiecznie. Drobne rączki ujęły suknię, która zaszeleściła, gdy elfka zasiadła spowrotem na misternym siedzisku.
- Słucham, grafie…
Arcywampir spojrzał na nią z ukosa. Słodko-niewinny wygląd elfiej twarzyczki, doprawiony skrzącą się w oczach bezczelnością, doprowadzał go do szału, ale tym razem postanowił się opanować.
- Wyobraź sobie, jak jestem wielce nie rad, z powodu opuszczenia tego pomieszczenia przez Pyriela. Wyobraź sobie, jak jestem rozczarowany zachowaniem was obojga. Wyobraź sobie, jak diablo mnie bolą rany, które sam sobie zadałem, byleby nie dopuścić do cyrku, który i tak odstawiliście! A uwierz mi, R’ed, nie jestem bynajmniej masochistą!
Elfka nawinęła na palec kosmyk włosów.
- Przecież sam Nagash rzuciłeś się do rozdzielania nas… A poza tym – tutaj wydęła bezczelnie wargi – ty lubisz otaczać się pięknymi przedmiotami, zaś widok pokiereszowanej przez tego zdrajcę twarzy elfki bynajmniej piękny nie jest… Zresztą nie dopuściłbyś chyba, by w twojej obecności pobito kobietę, hmm, Naaaaag?
Arcywampir wymamrotał coś pod nosem wbijając wzrok w blat stołu.
- Całkiem możliwe, nie myśl sobie, że zrobiłem to z jakiejkolwiek sympatii do ciebie. Kiedyś za to mi zapłacisz, ty… - syknął, gdy nieświadomie złapał się za poparzoną brodę.
Elfka machnęła zniecierpliwiona ręką.
- Wiem już, że lubisz długie prologi, ale przecież bez powodu byś mnie tutaj nie zatrzymywał.
- Właśnie – skrzywił się graf – skomplikowałaś mi właśnie życie.
- Czyżbyś miał jakiś interes do ubicia z Pyrielem? Jak mu zależy, to zatęskni i wróci – prychnęła, widząc, że Koroner wraca do normalnego stanu.
Nagash udał, że tego nie słyszał. Robił się znowu coraz bardziej senny.
- Mam pomysł na wyprawę do Nepheris, plan dopracuję i wyślę ci przez Armiusa…
Uśmiechnął się złośliwie, widząc grymas na obliczu Srebrnej Struny. Z wykrzywionej wargi znowu pociekła krew, na który to widok przewrócił oczyma. Akuratnie potrzebuje hemoglobiny…
- Więc będę oczekiwać, Nag. Tylko kiedy otrzymam te plany?
- Po tym waszym cudacznym Święcie Lampionów. Może wcześniej… A teraz idź, idź w cholerę R’ed, dopóki jeszcze panuję nad sobą. I wytrzyj tą krew!
Jednym gestem ruszył dwa cienie, które otwarły drzwi komnaty. Elfka wstała, uśmiechnęła się, przy okazji złośliwie zlizując kropelkę krwi z wargi i wyszła. Nagash został sam.

***

Yezebel była blada jak ściana.
- Jak to?! – jęknął graf. Spieczony podbródek bolał jak diabli…
- Ogłuszył Rodricka i… uciekł, jest gdzieś w Cytadeli…
Nagash wybałuszył oczy.
- Jak to ogłuszył Rodricka?! Rodrick jest na Równinach!
Nekromantka otwarła usta. Arcywampir zacisnął dłonie w pięści, paznokcie wryły się w ciało, przecinając skórę.
- Znaleźć mi go i przyprowadzić, nie mógł się wymknąć!
Yezebel pobiegła przekazać rozkazy służbie i drabantom.
- Sobowtór, chędożony doppelganger! Ale przecież to nie mógł być nikt od Pyriela, skaner mam nastawiony na aurę jego sługusów! Legiony mają u mnie szpiega?!

***

Wampirza kawaleria stała w równych szeregach, niczym posągi wyciosane z ciemnego bazaltu. Dzieliło ich kilkanaście godzin jazdy od elfickiego oddziału, który przedzierał się przez Równiny Nevendaar.
Jeździec w zamkniętym hełmie, zdobionym platynowymi wykończeniami, machnął piernaczem. Oprawiany kawałek obsydianu zalśnił w świetle Dwóch Braci. Długie elrahiby zakołysały się na plecach jeźdźców, krwiopijcze wojsko ruszyło.
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-07-28, 17:23   

W całkowitej ciemności przez wąski korytarz przeciskają się dwie postacie rozmawiając zduszonym głosem.
- Sir, jakoś tu pusto i ciemno. Gdzie my w ogóle idziemy?
- Każdy korytarz gdzieś prowadzi ... zazwyczaj.
- Czemu twoja siostra nas jeszcze nie znalazła?
- Pewnie nie wie gdzie szukać. A zresztą nic by to nie zmieniło, nasz przykład pokazuje jak się kończą wyprawy Imperium na równiny.
- Jak długo możemy błądzić po omacku w tych podziemiach?
- Też się boję Vladyslavie. Wyobraź sobie, że to groty w naszym rodzinnym mieście i zaraz natrafimy na szyb studzienny prowadzący do wyjścia. Pomiń tylko górskie ogry.
- Ta ściana z jednej strony wydaje się cieplejsza, może to od słońca.
- Przecież nie od piekielnych płomieni Betherezena. Chodź szybciej!
- Wszechojcze trzymaj nas w swoj ... ał! Co to?
- Zdaje się, że wpadłeś na jakiś posąg przedstawiający mniejsza co, jest ich tu więcej. Trafiliśmy na składzik. Dlaczego truposze nie nauczą się zostawiać pochodni w podziemiach!
- Tu są drzwi sir! Sądząc po rozmiarach to pewnie drzwi dla dawnej służby, nie rozumiem dlaczego zatrudniali tylko małych.
- Wyważymy je! Raz, dwa, trzy! Drzwi otworzyły się z zgrzytem, rozrywając znajdujący się po drugiej stronie gobelin, powieszony by zamaskować przejście.

Sala do jakiej weszli była skąpana w wątłych promieniach słońca. Wkroczyli pewnym krokiem do sali pewni, że jest pusta, jednak mylili się, pośrodku stał wampir, w dodatku bardzo zły.

- No proszę kto się tu pojawił, widzę, że niepotrzebnie wysyłałem pogoń. Macie mi coś do powiedzenia? - Ton głosu grafa brzmiał złowieszczo.
- Mmmmy my byliś-my ttylko się przejść się i i ii ppoorozmawiać ze sobą www spokoju nnnad propozycją. - Allemon zaczął odruchowo się cofać lecz poczuł , że za nim stoi już straż.
- I cóż takiego obgadały małe ludziki?
- Zgadzam się Panie na tą wspaniałomyślną propozycję propozycję! - czuć było strach w jego głosie.
- Sir, nie możesz, a przysięga złożona na ręce Hierofantów?
- Zobaczymy czy mnie ochroni. Grafie wciąż mamy szansę?

~~
Elf-zwiadowca obserwował drogę prowadzącą do cytadeli. Gdy tylko ujrzał jeźdźca na koniu jadącego ze strony fortyfikacji rzucił w jego stronę zabiegając mu drogę. i zatrzymując wierzchowca z gracją godną swojej rasy. Spojrzał on na twarz zatrzymanego i wykrzyknął:

- Jesteś elfką! Widziałaś gdzieś mojego dowódcę? Jest on inkwizytorem. Ja muszę to wiedzieć!
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-29, 08:18   

Wstrzymała gryfa, zwierzę niechętnie zaryło pazury w ściółce.
-Zabierz ręce -zażądała. Jasne oczy elfa błyszczały desperacją -z jakiej jesteś chorągwi? Jesteś od Elledana?
-Gdzie jest Inkwizytor Allemon?
Surowa, blada twarz elfki drgnęła.
-Ty...

No tak, przemknęło jej przez głowę, zasymilowane elfy czasem służą pod ludźmi, podli zdrajcy. Miała ochotę zdzielić go obuchem sztyletu przez skronie i zawieść do Ner'eeye Maha na sąd, ale wystarczyło jedno błagalne spojrzenie, wystarczyła pobliźniona dłoń zaciśnięta na uprzęży jej damskiego siodła, żeby rozluźniła uchwyt na sztylecie.
-Nagash ep Shogu więzi go w Cytadeli Batchyn. Nie masz po co go ratować, już pewnie nie żyje. Uciekaj... już za niedługo będzie tutaj wojna.
Strzepnęła lejcami, gryf zatrzepotał skrzydłami i wzbił się w purpurowe niebo.

***

Stała na balkoniku Ner'eeye Maha. Purpurowe światła zachodzącego słońca powolutku gasły, od wschodu nadchodziła granatowa ciemność nocy, rozbłyskiwały pierwsze gwiazdy. Święto Lampionów zaraz się zacznie.
-Perełko.
Westchnęła, weszła z powrotem do saloniku, rozświetlonego żółtym, ciepłym światłem wiszących w powietrzu kul. Przy rytym w alabastrze stole, zarzuconym mapami i zwojami siedzieli generałowie polowi, już w odświętnych, czerwono -pomarańczowych szatach, przygotowanych specjalnie na to święto. Potarła skronie.
-Więc co teraz? Cillen? -spytała. Driada opuściła powiekę, czarna zasłona rzęs ukryła oko. Eaven wstał i zaplótł ręce na piersiach.
-Rada Archontów nie zmieniła swoich decyzji.
-A jednak obwołali ją zdrajczynią -sarknął Eno'ael, stukając kopytem w posadzkę. Mędrzec Aenis westchnął chrapliwie.
-Nie oddaje się stolicy na żer dla trupów! -zagrzmiał Eaven -Wszystko zepsułaś, R'edoa. Masz szczęście, że umiemy to naprawić.
Twarz Sereen'e Vera nie wyrażała nic. Początkowo, bo z czasem, im Eaven mówił więcej, tym bardziej na delikatnym obliczu dało się odczytać rosnącą irytację.
-Nie jesteś nam już potrzebna. Zostaniesz w Ner'eeye Maha i poczekasz na mój powrót. Teraz ja przejmuję dowództwo nad dzikimi elfami.
Eaven mówił, a nikt z pozostałych nie odzywał się ani słowem.
-Kiedy wrócę, zabiorę cię do Ognistego Gaju, na sąd.
Cisza. R'edoa westchnęła ponownie i opuściła oczy.
-Dobrze więc, Eavenie. Będzie tak, jak rozkazała Rada. Czy... mogłabym cię prosić na osobności, do drugiej komnaty?
Generałowie polowi nie wykazali większego zainteresowania sceną. Cillen Tara wygładzała haftowaną połę sukni, Eno'ael wyskubywał sobie paprochy z brody, Aenis znów zdawał się drzemać, a Na'vi ciekawym wzrokiem pożerał zalegające stół mapy.
Za dwójką elfów zamknęły się rzeźbione odrzwia.

***

Stała na balkoniku, nie dokońca świadomym ruchem ścierając krew z koszuli. Święto Lampionów, głupie, choć tak bardzo potrzebne wydarzenie, zaczynało się. Pergaminowe, barwione na czerwono i żółto lampiony kołysały się na wietrze, rozbłyskiwały kolejne ogniska, zaczynały dudnić bębny, zawodzić trzcinowe flety.
Głupie święto zapomnienia, święto odurzenia, zatonięcia w lepkiej przyjemności narkotyku, alkoholu i pośpiesznej, gorączkowej miłości, uprawianej tuż poza okręgami światła, rzucanego przez liczne ogniska. Tańce, śpiewy i potrzeba niepamiętania, że życie to tylko płomyk świeczki, chroniony złudną osłoną lampionu.
Jeszcze bawili się grzecznie. Jeszcze rozhukane korowody tańca wiły się między drzewami, jeszcze rytm muzyki był spokojny i powściągliwy, ale zaraz, kiedy polany zapełnią się wszystkimi elfami rozpocznie się prawdziwe Święto. Żądlcy wrzucą do ognisk suche snopki bagiennego ziela, ze szklanych blatów, pozdejmowanych luster i marmurowych parapetów będą znikać pieczołowicie usypane kreski kok'ayn, wino będzie lać się niewyczerpanymi strumieniami. Noc, służąca tylko jednemu - zapomnieniu. Bo my nie mamy czasu, bo za zakrętem może czekać na nas śmierć, więc trzeba się bawić, bawić póki jeszcze wydaje się nam, że trzymamy swoje życie we własnych rękach, że mamy nad nim jakąkolwiek władzę.

Pieprzony wampir miał rację, to cudaczne święto, bo choć staramy się zapomnieć akurat dziś, to akurat dziś wspomnienia przychodzą najczęściej.

Driada wpłynęła do komnaty bezszelestnie, w całkowitej obojętności mijając ciało i kałużę krwi, rozlewającą się po wzorzystym dywanie.
-Wszyscy na ciebie czekają, R'ed.
Elfka martwo patrzyła na dół, na polanę.
-Naprawdę muszę tam iść?
Driada podpłynęła do niej i po siostrzanemu objęła ją w ramionach
-Żądlcy już są gotowi, czekamy tylko na ciebie.
-Chodźmy zatem.
Driada uśmiechnęła się
-Przebierz się kochanie, nie wypada się tak pokazywać na święcie -wąska dłoń przesunęła się po schnącej plamie na piersiach -twoja suknia leży w gabinecie.
-Cillen?
-Słucham.
-Byłaś Yess'enir Varl mojego ojca.
-Byłam. -odgłos smutku wkradł się w dźwięczne słowo.
-Czy robię dobrze?
Driada milczała.
-Czy robię dobrze? -elfka powtórzyła pytanie, głos stał się twardszy.
-Ja nie oceniam, Perełko. Ja mogę tylko powiedzieć, że jesteś niesamowicie podobna do Tora'acha... -jedno czarne, bystre oko spojrzało na stygnące ciało na dywanie -we wszystkim.

***

c.d.n (na przemian z Elle, dajcie się nam trochę poprztykać i nie wtrącajcie się, załatwiajcie swoje wewnętrzne sprawy, okej?)
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2007-07-29, 12:50   

Na twarzy Elledana mozna bylo ujrzec szczescie. Na horyzoncie widac juz bylo Cytadele Batchyn. Teraz trzeba bylo juz tylko skrecic na poludnie i kierowac sie do Nar'eeya. Red wlasnie tam musiala sie teraz znajdowac.
- Moj Panie - zawolal nagle jeden z podpiecznych Elledana - patrz.
Druzyna zatrzymala sie na zboczu lekkiego wzniesienia. Ich twarza obiawila sie cala potega cytadeli Batchyn.
- Widocznie Nagash ep Shogu Arcywampir zaczol juz formowac wojska do wymarszu - powiedzial cichym glosem Elledan - niedlugo przyjdzie nam podrozowac z ta armia jednak narazie z pewnoscia nie jestesmy tu mile widziani. Powinnismy sie stad oddalic.
Poruszali sie teraz najciszej jak potrafili. Nikt na szczescie ich niezauwazyl. Gdy juz oddalili sie kilka metrow dalej, dosiedli konni i normalnym tempem juz powedrowali dalej.
- Jak daleko stad do Nar'eeya ?? - zapytal Elle.
- To jakis dzien drogi stad - odpowiedzial natychmiast Finrael ktory jechal najblizej.
- Czy podrodze moga czekac nas jakies niebespieczenstwa ??
- Tylko Gobliny i Orki, jednak nawet tych jest w poblizu juz bardzo malo.
- Dobrze zatem oddalmy sie jeszcze troche tak by na horyzoncie nie bylo widac juz Cytadeli - tu zwrocil wzrok na stojaca w oddali Twierdze Nieumarlych. - pozniej mozemy stanac i troche odpoczac. Z tego co pamietam wlasnie zaczelo sie swieto Lampionow. Nudnawa impreza. Wole posiedziec tutaj z wami. Pozatym wiecie jak dzikie Elfy zachowuja sie jak im sie przerwie. Odrazu dostaniemy po kilka strzal.
Po kilkunastu kolejnych minutach jazdy zdecydowali ze nie ma co jechac dalej. I mio iz Cytadela Grafa byla jkeszcze na widoku to nikt nie dopuszczal do siebie mysli iz moglibyc scigani. Nikt za nimi nie podazal.
- To wszystko wydaje mi sie strasznie podejrzane - oznajmil Elledan gdy reszta skonczyla rozbijac oboiz.
- Co takiego Panie ??
- Jestem pewien ze kilku nieumarlych zauwazylo nasz pochod. Nikt jednak nie przejal sie szostka ELfow u Bram Twierdzy.
- Hmmm torzczywisci dziwne, jestes pewien ze napewno ktos nas zauwazyl.
- Patrzylem na niego a on patrzyl na mnie jednak wogule nie przejmowal sie moja obecnosci. To musi miec cos wspolnego z Red Srebrna Struna musiala mu powiedziec ze jedziemy za nia.
- Jak myslisz co takiego ona knuje ??
- Nie wiem, ale niedlugo sie dowiemy. Nar'eeya juz niedaleko a tam wreszcie ja spotkamy. Oby tylko jej pobratyncy nie uznali ze zrobila cos nie tak. Wtedy i ona i my bedziemy zgubieni.
- Jest przeciez ich Przywodczynia co sie moze jej stac.
- To niedokonca prawda Finraelu.
- Nie rozumiem - zapytal zdziwiony Finrael z twarza jakby naprawde nierozumial:P.
- Dzikimi Elfami nie rzadzi jedna osoba - oznajmil Elledan - to tylko przykrywka. Tak naprawde wladzenad Elfami ma ....
- Rada Archnotow.. - dokonczyl za niego Glorion ktory wlasnie przysiad sie do dwojki.
- Skad o nich wiesz ?? -zapytal Finrael zdziwiony znow madroscia Elledana.
- Gdy bylem jeszcze mlody a Ognisty Gaj byl w niebespieczenstwie kobiety i dzieci przeniesiono do Puszczy gdzie rzadzil Tor'aach. Mialem szczescie mieszkac z osoba ktora byla kiedys w tej radzie. A chodzi tu o mojego dziadka. Uslyszalem wiele opowiesci o tym co robila rada. To ona decydowala o takich sprawach jak przymierze z Elfami Szlachetnymi. Miala wladze nad kazdym Dzikim Elfem w Nevendarr.
- Ale ja zawsze myslalem ze to Tora'ach byl WLadca Dzikich Puszczy.
- Tora'ach byl tylko ich wyslannikiem. Formalnie oczywiscie to on mial wladze, o radzxie nikt nie powinnien wiedziec. Do dzis wielu nie wierzy w jej istnienie. Jednak ta jest i zawsze decydowala o wszystkim co dzikie Elfy mogl robic.
Zapadla cisza, Elledan powiedzial juz wszystko co wiedzial na jej temat.
- Myslisz ze mozemy miec jakies problemy w Nar'eeya ?? - zapytal po tej krotkiej chwili zamyslenia Finrael.
- Hmmm Redoa Srebrna Struna wie o naszym przybyciu. Dopoki ona znajduje sie w miescie mysle ze my bedziemy bezpieczni. Pozatym pamietaj Finraelu ze jestesmy wyslannikami Illumielle. Nie moga nas traktowac jak zwykle Szlachetne ELfy i choc napewno nie okaza wiele goscinnosci to o nasze ebzpieczenstwo napewno zadbaja.
- Chyba ze nie chca Przymierza. Nasze Glowy bylby dobra odpowiedzia.
- Widze wyraznie ze cos cie dreczy Finraelu - zauwazyl po slowch Elfa Elle - czyzbys nie chcial wyruszac w strone Dzikich Fortec ??
- NIe panie jednak w jakis sposob nie moge poradzic sobie ze strachem przed ta dziwna rasa. SPotkalem ich juz kiedys jednak wtedy uszlem z zyciem tylko dlatego ze byl;em mlody a mlodych Elfow ci nie zabijali.
- Widze ze wiele przezyles - odparl zaszokowany tym co powiedzial jego przyjaciel - trudno bedzie ci wejsc do miasta jednak mysle ze cos na to poradzimy.
Poznym poludniem postanowili jechac dalej. Droga nei byla w swietnym stanie jednak jechalo im sie dobrze. Na mysl o tym ze udalo im sie ominac jedno z zagrozen wszyscy byli w dobrych humorach. Poza Finraelem ktory wyraznie zesmutnial w ostatnich godzinach. Elledan widzial to wiedzial juz tez co zrobi. Nie chcial poddawac swoich ludzi tak wielkiej probie.
- Zdecydowalem ze do miasta ze mna wejdzie tylko dwoch ludzi - oznajmil w marszu.
- Pozwol pani mi isc z toba - wyrwal sie najszybciej Naldir - zawsze chcialem zobaczyc jedno z Miast Dzikich Elfow.
- Ja tez chetnie pojde - tym razem zglosil sie Ethril
Reszta wiedzac ze dwoch juz sie zglosilo nie wykazywala wiekszego zainteresowania.
- Niech tak bedzie, pamietajcie jednak ze mimo iz takze jestesmy Elfami moga traktowac nas lekko inaczej.
- Jakos to przezyje - oznajmil troche juz mniej podekscytowanym glosem Naldir.
- A co z reszta panie ?? - zapytal Finrael wyraznie wdzieczny za to ze niebedzie musial zaghlebiac sie w Puszczy.
- Mysle ze powinniscie rozbic oboz nieopodal miasta jednak na odkrytym terenie, tu Elfy was nie zaskocza ani nic wam nei zrobia. Nie bedziecie bowiem przebywac na ich terytoriach.
- Niech tak bedzie. Zatem niedlugo bedziemy musieli sie rozdzielic moj panie. Na horyzoncie widac jzu lasy.
- Tak wiem, nie oddalajcie sie zbyt daleko od drogi musimy spotkac sie podczas mojej drogi powrotnej.
- Tak jest.
- Gdybyscie nas niespotkali udajcie sie w strone Twierdzy Batchyn tam najprawdopodobniej podazymy po spotkaniu z Red.
- Tak jest.
I tak Finrael Glorion i Firlin oddzielili sie od reszty. Zostalo juz tylko trojka zmierzajaca na poludnie w strone zaczarowanych lasow Nar'eeya.
- Jestesmy juz coraz blizej - oznajmil zadowolony calym dniem Elle.
_________________

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-29, 13:50   

- Więc Rubież została Ci odebrana – Graf był zdenerwowany, wydarzenia tej nocy zmuszają go do dokonania wielu zmian w swych planach, zmian na które nie był odpowiednio przygotowany, stała maska wampira nie zdradzała niczego. Stał przy oknie zwrócony plecami do siedzącego przy stole elfa i towarzyszącego mu sobowtóra. W oddali majaczyły sylwetki elfów, sześciu konnych. – Przybyłeś prosić mnie o ratunek, o udzielenie azylu :?: zawiodłeś mnie Pyrielu mieliśmy umowę, plany a ty to wszystko zaprzepaściłeś.
-Nie potrzebuję pomocy, przybyłem by, choć w części wywiązać się z naszej umowy. Oto sobowtór, o którego prosiłeś a co do azotanu ołowiu, jeżeli go zdobędziesz i użyjesz srebrne wierze stolicy elfów nie zatrzymają Twojego wojska
– na kącikach ust wampira pojawił się uśmiech, Pyriel kontynuował – Jednak wasze ciała wchodzą w reakcję ze srebrem, wchłaniają je po upływie doby, gdy serum przestaje działać te drobinki spopielą każdego wampira, jaki przebywał w mieście. Dlatego moim warunkiem było byś Ty tego nie zażywał.
Uśmiech znikł z twarzy grafa teraz zagościł na niej gniew.
- A moja armia, czy powiedziałbyś mi o konsekwencjach :?:
- Oczywiście, że nie jaki miałbym w tym interes:?: Po wejściu do miasta obaj osiągnęlibyśmy swój cel, po co więc oni :?:

Spojrzenia obu mężczyzn spotkały się a ciszę jaka zapanowała przerwało uderzenie pięći w stół, graf tracił cierpliwość.
- Przychodzisz tu i mówisz mi o tym, że chciałeś mnie zdradzić. Nie masz armii ani nikogo, kto chciałby cię pomścić powiedz, dlaczego nie miałbym Cię zabić :?:
- Bo wiesz że mam jeszcze pewną role do odegrania w tej historii.

Elf powstał nakazując sobowtórowi pozostanie i posłuszeństwo wobec grafa.

*******************************************************


- Panie - to komnaty wbiegł jeden z wampirzych strażników - Ten elf zabrał jednego z koni i uciekł na północ.
- Na północ
- graf spojrzał na jeden z witraży pokazujący wilkołaka walczącego z gryfem - ziemie Szlachetnych Elfów, czego Ty tam szukasz.
_________________

 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2007-07-29, 15:17   

x> zdezaktualizowane <x
_________________
Szaleństwo jest bramą, po której znajduje się nieśmiertelność. Nieśmiertelni mają wgląd na czas i przeznaczenie, a mając wgląd ma się też wpływ. Poddaj się władzy Mojrom, byś się nie rozpadł.
Ostatnio zmieniony przez MachaK 2011-07-22, 20:54, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-29, 15:33   

Elf był odurzony dymem, wysoki i ciepły. I miał wielkie, migdałowe oczy w kolorze bursztynu, trochę nieprzytomne, ale piękne. I otarł jej łzę, o której nawet nie wiedziała, że płynie, od kącika oczu, aż po skroń.
-Przepraszam. -wyszeptał. Mrugnęła
-Co?
-Płaczesz. Przepraszam.
Wstała, zdrętwiałymi palcami zaczęła wiązać poły gorsetu -Niee... to nie dlatego.
Bursztynowe oczy odprowadziły ją, kiedy przytrzymując się pni drzew szła w stronę zionącego mdłym dymem ogniska.

Rozpaczliwie potrzebowała się napić. Bębny i flety podejmowały coraz szybszą, szaleńczą melodię, wrażenie potęgowało leśne echo, ale niewiele elfów włączało się w nietomny korowód wirowań przy ogniskach, niektórzy, już całkiem nieświadomi, siedzieli pod drzewami, z rozchełstanymi koszulami, podkasanymi spódnicami, z śladami białej kok'ayn nad górną wargą. W trawie leżały porzucone kielichy, szklane rurki i części garderoby. Podniosła jeden z kieliszków, ubranej jedynie w kwiaty sylfidzie pozwoliła nalać sobie wina. Sylfida opiekuńczo wzięła ją pod rękę i zaprowadziła na schody Ner'eeye Maha.
-Chyba już starczy -zaproponowała, odsuwając od elfki okrągłe lusterko ze śladami proszku.
-Zostaw mnie w spokoju -warknęła R'edoa, opierając się o chłodny alabaster kolumny -idź.
Sylfida znikła w zielonkawym mroku lasu. R'edoa patrzyła na księżyce, miarowo huśtające się na ciemnym kirze nieba.
-Tobie naprawdę wystarczy, Perełko -szerokie kopyta zastukały po schodach. Eno'ael lekko klepnął ją po policzku.
-Zostaw mnie...
-Wyglądasz jak pijana dziwka Perełko. Gdzie zgubiłaś połowę sukienki?
-Jestem pijaną dziwką, centaurze. Dzisiaj wszystkie elfki są pijanymi dziwkami. -wycharczała przez zdarte gardło -daj mi rurkę.
-Lepiej zawołam Cillen, ona się tobą zajmie.
-Nikt nie musi się mną zajmować, jestem duża! Poradzę sobie! Daj mi tą pieprzoną rurkę...
Centaur szorstkimi ruchami poprawił dowódczyni przyodzienie
-Ciekawe, jak byś się zachowała, gdyby wąpierz z Cytadeli zobaczył cię w takim stanie.
Kaszlnęła, zakrztusiła się pośpiesznie pitym winem.
-Pewnie przeprosiłabym go, bo nie mam na składzie wina z elfimi noworodkami.
Eno'ael ze zmartwieniem w ciemnych oczach pokręcił głową
-Na dziś koniec, Perełko. Cillen, pozwól na momencik! Pani dowódczyni potrzebuje eskorty...
-Nie potrzebuję żadnej eks... esk... niczego nie potrzebuję! Nie nie, ja potrzebuję kok'ayn i kolejnego towarzysza. Cillen, weź ręce, nigdzie nie idę, tu mi dobrze...

***

Wstawał świt, różowe palce słońca wciskały się do saloniku przez materiały zasłon, kładły się kropkami na poprzewracanych kryształach, lśniły w kroplach wina, wplatały się w ciemne włosy, wachlarzem rozrzucone po kamiennym blacie. Zielone, mętne oko otworzyło się, elfka wyprostowała się, sennym ruchem ścierając z policzka resztki białego proszku. Długie, nierozumiejące spojrzenie prześlizgnęło się po ścianach, meblach i wreszcie zawisło na łożu, skołtunionej pościeli i szczupłej, nagiej postaci, której jedna powieka poznaczona była dwiema pionowymi bliznami.
R'edoa chwiejnie wstała zza stołu, ignorując mruczenie ze strony łóżka podeszła do okna i szarpnięciem rozsunęła zasłony. Dzień. Pierwszy Dzień Święta Lampionów, tuż po pierwszej Nocy Lampionów. Czas wytrzeźwieć i przygotować się na drugą noc, mającą znów dać szansę na zapomnienie. Noc, mającą dać nadzieję.
A po święcie trzeba będzie znów przytroczyć miecz do pasa, kołczan do uda i łuk do pleców. I znów trzeba będzie iść i zabijać, iść i umrzeć.
Cillen Tara przeciągnęła się rozkosznie wśród białych prześcieradeł.
Póki co, na szczęście, można było zająć się wszystkim, ale nie wojną.

__________

Dostanę za to warna...?
_________________

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-29, 16:43   

Rozległo się pukanie do komnaty zaraz, po którym odezwał się twardy głos centaura
- Perełko wiem, że nie życzyłaś sobie by Ci przeszkadzać mamy jednak bardzo pilną sprawę i wiadomości. Czekamy przed domem.
Elfka odeszła od okna i założyła lekką suknię delikatną i niemal całkiem przeźroczystą, po chwili namysłu jednak założyła swój struj codzienny.

********************************************************


- W waszych okolicach podobno wrze – tajemniczy jeździec był jedyna osobą, jaką od dłuższego czasu spotkał na szlaku nie zamierzał, więc przepuścić okazji do rozmowy. Jeździec, co prawda milczał, ale słuchał, a taki połowiczny sukces zadowalał kupca.- demony, trupy tylko ludzi wam tam brakuje. Swoją drogą teraz wszędzie niebezpiecznie szczególnie dla kupców. Towary wartościowe a band, co na karawany napada z dnia na dzień przybywa. Ja wiem, że wy elfy nie lubicie innych ras a w szczególności mojej, ale za to kochacie nasze wyroby a my wasze złoto – Roześmiał się, choć twarz jeźdźca była schowana pod kapturem przyrzekł by że jest niewzruszona, kupcowi to jednak nie przeszkadzało ważne że go słuchał.
- Illu chce zjednoczenia elfów pod jednym sztandarem, i chyba zamierza to zrobić orężem, bo broń to teraz bardzo chodliwy towar, szczególnie zbroje i strzały – Jeździec zwrócił twarz do woźnicy a z pod kaptura wysunął się pukiel białych włosów – O widzę, że ten temat cię interesuje może nawet zrobimy mały handelek
Krasnolud szybko zatrzymał powóz i przeskoczył na jego tył grzebiąc miedzy skrzyniami w końcu powrócił i podszedł do elfa.
- To tylko próbka, ale jak się spodoba to przywiozę tego mnóstwo – Ciesząc się prawdopodobnym zyskiem wręczył nieznajomemu małą kusze. – Mała, poręczna i zabójcza. Dwa niezależne spusty i bełty w przeciwieństwie do tych dużych bardzo łatwo i szybko się ładuje, łatwa do ukryci w ubraniu i ….Cholera wojskowi.
Krasnolud szybko złapał za lejce i ruszył, przejechał jednak tylko kawałek i musiał się zatrzymać, gdy zobaczył blask strzały wycelowanej w jego pierś. Elfi patrol sprawdzający szlaki i wyłapujący tych, którzy handlują z bandytami. Królowa zakazała handlu poza murami miast właśnie po to by tego uniknąć, kary za złamanie tego przepisu były surowe, szczególnie dla nie elfów.
- Co tam krasnoludzie za nic mamy prawo :?: W królestwie nie wolno handlować na szlakach.
Elf, który przemawiał nosił kolczugę wyglądającą jak utkaną z jedwabiu, ale mocną jak imperialna zbroja. Do pasa miał przypięty miecz, pozostali dwaj uzbrojeni byli w łuki, teraz wycelowane w kupca i wędrowca, i nosili stroje maskujące
- Nie panie ja nie handluje, rozmawiałem tylko
-Ten Twój kompan wygląda mi na jednego z tych, co grasują po lasach, a ty raczej nie wieziesz warzyw. Ej Ty ściągnij kaptur niech no zobaczę twoją twarz czy żem jej nie ganiał po chaszczach. - Jeździec powoli ściągnął z głowy kaptur odsłaniając długie białe włosy i kontrastująca z nimi szarą twarz. – Jak się zwiesz przybyszu:?:
- Pyriel
Nie było czasu na reakcję elf mierzący do jeźdźca spadł z konia zepchnięty małym bełtem wwiercającym się w oczodół. Nim krasnolud zdążył powiedzieć, iż nie ma z nim nic wspólnego drugi z elfów posłał mu strzałę prosto w pierś, co było błędem nim sięgnął do kołczana przez jego krtań przedarł się kolejny bełt. Kupiec nie kłamał, co do skuteczności swego wynalazku. Przywódca zwiadu sięgnął po miecz, gdy go jednak próbował wyciągnąć Pyriel zeskoczył z konia i szybkim ruchem wbił mu sztylet pod brodę. Naciskając nadgarstkiem przebił ostrzem podniebienie elfa.

*********************************************************


- Cóż jest na tyle ważnego by psuło mi święto wiesz, że nie lubię… - Przerwała widząc, że sprawa jes poważna. Tuż obok niej stał Eno'ael dalej dwóch żądlców a między nimi…
- Araden, co on tu robi :?:
- W nocy Legion zaatakował Rubież i wyrżnął w pień wszystkie Elfy Krwi, co się stało z Pyrielem nie wiadomo możliwe, że tez nie żyje. Jego znaleźli zwiadowcy trochę oćwiczyli, ale zamiast zabić postanowili przyprowadzić go przed Twoje oblicze i oddać jego życie w Twoje ręce.

Dowodzący elfami krwi klęczał z głową spuszczoną w dół. Zwiad go nie oszczędził ze złamanego nosa i szczęki ciekła krew. Rozdarta koszula odsłaniała wytatuowany na piersi znak potępienia.

_________________

 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-29, 17:07   

Chwyciła go za włosy i uniosła mu twarz do góry. Złamany nos , wielki krwiak na szczęce, resztki koszuli lepiły się do rozoranych pleców.
-Jestem z was bardzo zadowolona -uśmiechnęła się szeroko. Żądlcy opuścili głowy - dobrze wiedzieli co oznacza ten właśnie uśmiech -Dziękuję wam. Eno'ael, zaprowadź naszego drogiego gościa do Sosnowej Komnaty. Zaraz się tam zjawię.

***

Zielone spojrzenie było ujmujące. Elfka siedziała na obitym purpurą troniku, nie zaprzątając sobie głowy zakryciem wystających z rozcięcia spódnicy ud. Eno'ael ze znudzoną miną trzymał go za wykręcone do tyłu ręce. Cillen Tara bawiła się zwiniętym w krążek batem.
-Słucham cię. Tuszę, że masz mi wiele do powiedzenia, zdrajco.
Elf pociągnął krwawiącym nosem i z trudem wyszeptał
-Okrutna, podła hołota, suko. Niczym więcej nie jesteście...
R'edoa z ciężkim westchnieniem zmieniła pozycję na tronie.
-Cillen, na początek dziesięć razów.
Driada popatrzyła na plecy więźnia -Pani, nie wiem czy to da jakikolwiek efekt. Zbili go do żywego mięsa, bardziej go nie zaboli...
-W pierś.
Dziesięć uderzeń później elf zwisał już z uścisku potężnych dłoni centaura. Na podłodze smużyły się ciemne plamy krwi.
-Wszystko o wiesz, zdrajco. Wszyściutko. Ja mam jeszcze dużo czasu i mnóstwo tortur, którymi mogę cię wypróbować. Ach, i nie łudź się czasem, że umrzesz. O twoje nędzne życie zatroszczę się osobiście... -dwie buteleczki z niebieskiego szkła pojawiły się w rękach elfki -Moja Cillen umie posługiwać się z wprawą nie tylko batem.

***

Eno'ael patrzył na tron i siedzącą na nim R'edoę. W zielonych, powierzchownie czarujących oczach migały błyski okrutnej, niczym nie powodowanej uciechy.
Nie, centaur dobrze wiedział, co tak podnieca zielonooką elfkę.

Rzeczywiście, zapach krwi upajał.
_________________

 
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-07-29, 21:59   

Graf przeczesał zrezygnowanym ruchem zmierzwioną szopę włosów. Patrzył spode łba na kretyński wyraz twarzy inkwizytora i rozgoryczoną minę Vladyslava.
- Wiesz, waszmość, że to możliwie najbardziej idiotyczna sytuacja, jaka miała miejsce w Cytadeli? – warknął, cały czas pamiętając o piekącym podbródku. – Różne rzeczy tutaj się działy, ale to już jest czyste kuriozum.
Allenom milczał nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Waszeć ma świadomość, że uciekając z swej komnaty i turbując… mojego sługę, naruszyłeś moją gościnność? Za późno, mości inkwizytorze. Zdekapitować – mruknął w stronę gwardzistów stojących za plecami ludzi. Pancerne rękawice z chrzęstem zachodzących na się folg zacisnęły się na ramionach jeńców. Na oblicze człowieka wypełzł grymas strachu.
- Grafie! Kiedy ja naprawdę mogę się przydać!
Nagash westchnął. W sumie w obliczu komplikacji sytuacji, jaka teraz miała miejsce, przyda mu się każde narzędzie…
- Ja… ja… - zająknął się inkwizytor – ja nawet oddam duszę, możecie ze mnie zrobić lisza za pomocą tego cholernego filakterium, ale nie skazuj mnie na to, bym był jednym z ochłapów wiszących w twojej spiżarni!
Vladyslav popatrzył z goryczą na swego przełożonego.
Tymczasem brwi arcywampira uniosły się wysoko ponad mroczne oczy w geście bezgranicznego zdumienia.
- Słucham? Ja chciałem z ciebie zrobić lisza?
- No… zabrać mi duszę i wsadzić do filakterium… czyli przemienić w lisza.. – bąknął jeniec.
Nagash wyszczerzył kły.
- Jak długo mam kontakty z ludźmi, a wierz mi, że krwi potrzebuję sporo, zaś wasze kobiety mają hemoglobinę wyśmienitą, nie natknąłem się na tak pociesznego indolentna. Ja, ciebie, ludzkiego parcha, w lisza, He he! To dobre!
Allenom skrzywił się, krwiopijca był szczerze rozbawiony. Czyli jest nadzieja, że pożyje dłużej.
- Bałbym się uczynić z ciebie mojego wykidajłę – syknął w stronę człowieka – a co dopiero dopuścić do zaawansowanych arkanów magii śmierci, zresztą do których sam dostępu nie mam. Skoro biorę twą duszę jako zabezpieczenie, to chyba nie wyobrażasz sobie, że będą ją trzymał w kieszeni?! Zrób sobie przysługę i zapamiętaj coś, filakterium służy do składowania dusz. Nie do rytuału przemiany.
Inkwizytor zagryzł wargi, chyba czuł, że skompromitował się swą niewiedzą.
- Dam ci ostatnią szansę. Zgadzasz się zatem na warunki, które usłyszałeś?
- Zgadzam… - mruknął ponuro człowiek.
- Panie! Tak nie można! – jęknął Vladyslav, patrząc na Allemona wzrokiem pełnym zgrozy.
Graf machnął ręką w stronę gwardzistów. Krzywe ostrza dwuręcznych elrahibów z chrzęstem opuściły pochwy, by zatopić się w ciele adiutanta. Inkwizytor patrzył przerażony na skulone zwłoki, które jeszcze drżały w agonii, rozbryzgując krew na marmurowej posadzce.
- On nam się nie przyda – mruknął graf, patrząc na swe paznokcie. – Pójdziesz z Yezebel, pomoże ci przelać duszę do filakterium. Mój notariusz następnie przedłoży ci umowę. Jeśli się z niej wywiążesz, odzyskasz zarówno duszę, jak i wolność. I odpocznij sobie… za parę dni wyruszamy z panią R’edoa.


- Elf krwi kierujący się ku ziemiom elfów szlachetnych – parsknął Nagash. Był w paskudnym humorze. - Ukradł więc konia?
- Nie, zmorę… - mruknął koniuszy.
- To daleko na nim nie zajedzie, wampirzy koń nie zniesie zbyt dużej ilości słońca.
Graf oparł czoło o chłodną ścianę.
- Armius…
- Tak?
Niezależny trup był zawsze tam, gdzie być powinien.
- Co z doppelgangerem?
- Jest w lochach, to sługa jednego z demonicznych lordów.
Nagash zmrużył oczy. Czerwonawa poświata rzucana przez witraże bladła, ustępując ciemności – słońce zachodziło.
- Ostatnio Armius chyba utyskujesz na intelekcie – mruknął arcywampir.
- Wybacz grafie, lord nazywa się Thebdaa a Dun – poprawił się niezależny, w cynowym głosie dudniącym w piersi ożywieńca wyraźnie można było wyczuć okruchy speszenia.
- Intrygujące… - spojrzenie mrocznych oczu spoczęło na innym doppelgangerze, podarowanym przez Pyriela.
- Grafie, kwestię azotanu ołowiu można rozwiązać…
Ciepły sopran Yezebel był niczym balsam dla uszu. Krwiopijca podszedł do ciemnowłosej nekromantki, długie palce pogładziły blady policzek.
- Laboratoria są do twej dyspozycji, nim wszystko się zacznie, zdobędziemy ten odczynnik…

- A miało być tak pięknie… – jęknął elf.
Byli otoczeni.
Kilkudziesięciu jeźdźców zakutych w czarne zbroje spoglądało na swą zdobycz. Zza ramion wystawały rękojeści elrahibów – chędożona wampircza broń… Szpary wzrokowe zamkniętych hełmów przysłonięte były lustrzanymi szybkami, słońce co prawda chyliło się ku zachodowi, ale wciąż było mordercze dla nieosłoniętej skóry krwiopijców.
Ciasny kordon milczących wojowników zamykał wszelkie drogi ucieczki, z jakich tylko szóstka długouchów mogłaby skorzystać.
Jeden z wampirów zeskoczył z karosza, czerwonawe promienie słońca odbijały się w platynowych wykończeniach jego hełmu, grały feerią świateł na krzywym ostrzu elrahiba.
Rodrick był zadowolony.
Pancerny palec uderzył w pierś postawnego długoucha, którego prezencja ewidentnie wskazywała na to, iż to on przewodzi tej zahukanej bandzie elfach parchów, która ważyła się wkroczyć na pogrążone w ciszy nekropolie Równin Nevendaar. Gdzieś za linią horyzontu majaczyły jeszcze najwyższe wieże Cytadeli, będące niezaprzeczalnym świadectwem tego, pod czyimi auspicjami znajduje się te ziemie.
- Czy to ty dowodzisz tej garstce popaprańców, elfia wywłoko?
Głos dobywający się zza blach hełmu grzmiał cichą obietnicą śmierci.
Elledan zacisnął pięści. Nie po to wędrował tak długo, by dać się zabić i przerobić na nieumarłych sługusów wampirczemu patrolowi z Cytadeli Batchyn.
- Nazywam się Elle…
- Morda w kubeł, uszata pacynko, to mnie nie interesuje – warknął Rodrick.
- Ja dowodzę – odpowiedział hardo elf, patrząc w lustrzaną zasłonę, w której mógł zobaczyć swe odbicie, a za którą teoretycznie powinny się znajdować oczy krwiopijcy.
- Czego tutaj szukacie? – pytanie było retoryczne, reszta wampirzej jazdy obnażyła już swe kosy.
Elledan zaryzykował.
- Jesteśmy autoramentem pani R’edoy Srebrnej Struny, mamy się z nią spotkać.
Gdyby twarzy obersta nie krył hełm, elf zauważyłby zdumienie, jakie wykwitło w oczach pułkownika oraz grymas wygiętych w niezadowoleniu ust.
- Tej chędożonej dzikuski o oczach koloru zgniłych jelit? Tak, oczywiście…
- To szczera prawda.
Wieczorny zefir, który zwykle wiał między nagrobkami i kamiennymi stellami cmentarzy, teraz targał kapotami okrywającymi krwiopijcze zmory.
- Dowód.
Elf zawahał się.
- Mogę pokazać na osobności.
Rodrick przekrzywił głowę.
- Pokazuj, elfiku, tylko nie sądź, że mi uciekniesz. Wybieranie się tutaj bez srebra to głupota, ale po długouchach wszystkiego mogę się spodziewać.
Ostrza elrahibów wciąż lśniły swą nagością w słońcu, bezgłośnie grożąc pozostałym towarzyszom Elledana. Tymczasem elf odszedł na ubocze wraz z Rodrickiem, z kieszeni kaftana wyjął kulę, wielkości około pięści dorosłego człowieka, której mleczna zawartość kotłowała się pod szklaną powierzchnią.
- Jesteście z Cytadeli, od grafa ep Shogu. Pani R’edoa tam była…
- Dowód, elfiku, bo stracę cierpliwość.
Elf westchnął i wyszeptał zaklęcie. Mleczna mgła zawrzała i opadła na dno, ukazując całkiem wyraźne oblicze Srebrnej Struny.
- O co chodzi, Elle? – rozległ się szklany głos.
- Potrzebuję świadectwa…
Tymczasem nad kulą nachyliła się postać wampira. Ukryta w krysztale kuli twarz R’ed wykrzywiła się.
- A co to za blaszana morda?
- Oberst Rodrick van Eckenhausen, pułkownik Chorągwi Batchyńskiej grafa ep Shogu – warknął.
Zielony wzrok wyrażał bezgraniczne znużenie.
- Czego chce Nag od moich chłopców?
- Jestem oficerem, nie dyplomatą, dlatego daruj sobie te zbędne pytania, pani. Potwierdzasz, że te parchy pałętające się po ziemiach grafa są twymi żołnierzami?
- Potwierdzam, trupia wywłoko – zasyczała.
- Doskonale. Graf śle serdeczne pozdrowienia, Dżaradżo.
Mleczna mgła znowu się zakotłowała, twarz elfki znikła w oparach.
- Możecie wędrować dalej, ale miejcie na uwadze, że mamy na was oko.
Elledan popatrzył z pogardą na wampira, szklana kula już znikała w głębokiej kieszeni kaftana.
Wampir był bardzo szybki. Jak to wampiry.
Pancerna ręka zamknęła się na artefakcie prędzej, niż Elledan mógłby mrugnąć okiem.
- To zatrzymam.
Rodrick obrócił się na pięcie i odszedł w stronę swego oddziału. Chwilę później elrahiby chwiejące się w przytroczonych do pleców wojowników pochwach znikły za linią horyzontu.

Noc była piękna, zresztą jak każda noc, podczas której gwieździste niebo rozświetlał blask Dwóch Braci, zaś delikatny wiatr z zachodu rozczesywał włosy postaci, oglądających granatowe niebo z perspektywy dachu narożnej baszty Cytadeli.
Niesforne kosmyki miedzianych włosów nekromantki, wysupłane przez zefir z perfekcyjnie upiętej fryzury, opadały na kształtne czoło, przysłaniając piwne odmęty. Graf, jakby od niechcenia, odsunął miedziany splot z oka Yezebel.
- Elfka złamie traktat.
- Skąd to wiesz?
- Ona cierpi na przerost ambicji, Yezebel. Pozwoli zniszczyć stolicę i wybić gros arystokracji.
- Nie wiesz tego na pewno.
- Nie. Ale Armius ostatnio przyniósł dziwne wieści z Ner’eeya.
Graf zamilkł. Patrzył na spadającą gwiazdę.
- Święto Lampionów. Wiesz, że moglibyśmy najechać tą leśną dziurę, właśnie w ciągu tych trzech dni i wyrżnąć co do nogi każdego ze znajdujących się tam elfów?
Postać arcywampira przechyliła się poza zęby blanków. W świetle księżyców tak wyraźnie było widać czarnego węża, wijącego się cmentarnym traktem od strony Wrót Ghasta… Kolumna wampirzych wojsk przelewała się przez Równiny, nad każdym oddziałem kwitł ogromny, jadowicie zielony sztandar z wymalowanym nań smolnym okiem. Loża przysyła pancerną pięść…
- Ćpią i chleją tam na potęgę, urządzając orgie, nawet niezgorsze niż nasze. W imię czego? Zapomnienia – parsknął. Yezebel wpatrywała się w kierujące się ku Cytadeli wojska, swoim zwyczajem szarpiąc koronkowe mankiety.
- Wyimaginuj sobie to Yezebel, żałosne leśne żyjątka chcą zapomnieć! Dzieci bawiące się w dekadentyzm. Co oni wiedzą o palącej chęci zapomnienia – warknął w noc, zaplótłszy ręce z tyłu.
- Najechałbyś Ner’eeya?
Nagash uśmiechnął się.
- Nawet nie wiesz moja droga, jak oni są bezbronni, teraz, naćpani, pijani, z podwiniętymi kiecami, z spuszczonymi do kolan spodniami, dający upust własnej, zwierzęcej chuci. Niczym od zwierząt się nie różnią, stwarzają tylko pozory, że jest inaczej, zaś to całe ich święto jest niczym więcej, jak wymówką dla spuszczenia z smyczy własnej dzikości. Dlatego wole szlachetne elfy. To gnidy, ale cywilizowane gnidy.
- A jednak zawarłeś traktat z R’edoą…
- W niej jest jakby połowa tej lepszej krwi.
- Co zrobisz zatem, jeśli Illumielle nie obroni stolicy? Jeśli elfka zdradzi?
Graf uśmiechnął się.
- Nic, Yezebel. Elfy odejdą w niepamięć, Ben Nemzi przybije sobie głowę długouchej królowej do ściany i będzie wyczekiwał następnej okazji. A ja będę musiał zdążyć przed trupami dostać się do Ognistego Gaju. Poza tym… R’ed sama powiedziała, że będzie ten dług spłacać do końca życia… Źle by wyglądała jako wampirzyca.
Nakromantka ścisnęła grafa za rękę, Koroner spojrzał na nią i dostrzegł paląca się w piwnych oczach troskę.
- Uda nam się, prawda?
- Musi – mruknął ponuro. – Loża wymaga…
- Pal licho lożę…
Arcywampir długo milczał.
- Nam też się uda. Choćby kosztem tego wszystkiego, co udało się mi zdobyć.
Yezebel zagryzła wargi.
- Wiem, że dręczy cię sprawa Pyriela.
- Gdyby ten lekkoduch był bardziej ostrożny, wszystko wyglądałoby inaczej – warknął.
- Zdobycie umagicznionego azotanu ołowiu z rąk demonów maluje się teraz jako niemożliwośc, ale…
Graf przekrzywił głowę, księżycowe światło padło na zmarszczone brwi.
- Co masz na myśli, Yezebel?
- Kiedyś znałam pewną upiorzycę, baronową, dość zdolną upiorzycę… Nazywa się Machak.
Arcywampir zaśmiał się krótko, długie palce potarły pergaminowy podbródek, który zaczął się już goić.
- Chodzi ci o pannę Mak, tą nawiedzoną banshee, która tak bardzo pragnie umrzeć, a nie może?
- Dokładnie o nią.
- I jaki ja mogę mieć pożytek ze współpracy z nią, hem?
- Upiorzyce nie są wrażliwe na srebro i niewykrywalne na demoniczne skanery…
Twarz koronera stężała.
- Gdzie ona może być?
- Nie wiadomo…
- O świcie Gustav uda się do Ras al Kaimah, tam będą wiedzieć… Dobrze, że jesteś Yezebel.
Czarna kolumna wąpierzych wojsk była coraz bliżej posępnego zamczyska.
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
Wysłany: 2007-07-29, 23:52   

- Jesteśmy najpotężniejsi, nic nie oprze się naszej potędze, a nawet wasze konie nie są w stanie przetrzymać słonecznego dnia.
Był wściekły na siebie, że wybrał koszmara zamiast zwykłego konia był zły, że nie podmienił go jednego z tych, jakie pozostały po zabitych elfach. Mimo wszystko do tej pory poruszał się wyjątkowo szybko i jeżeli uda mu się zdobyć nowego będzie u celu szybciej niż zakładał
Tylko skąd ja…
- Zajeżdżona jak te kobitki z osady, z której wróciliśmy – Pyriel odwrócił się w stronę z którego dobiegł go głos – Nie ma co ludzkie kobitki wiedza czego potrzeba elfowi
Wybuchła salwa śmiechu, przed elfem stało dziesięciu konnych elfów. Wszyscy byli ubrani w maskujące płaszcze i uzbrojeni w krótkie poręczne miecze idealne do walki w leśnej gęstwinie. Ten, który mówił nosił krótkie włosy jego szpiczaste uszy naszpikowane były złotymi kolczykami, jemu jak i całej bandzie nie brakowało podobnych ozdób. Większość nich to byli młodzicy, choć u elfów elfów kilkudziesięcioletni mogą wyglądać na dopiero, co oderwanych od matczynej piersi. Pyriel jako elf jednak rozpoznawał wiek.

Dzieci, które chcą się wykazać, które się buntują i umierają.


Tylko przewodzący grupie był w pełni dojrzały, to on właśnie przemawiał
- Więc mości wędrowcze zboczyliśmy nieco z drogi. Jako porządni obywatele tych ziem – z za pleców mówcy słychać było tłumiony śmiech – chętnie wskażemy drogę do celu. Za drobną opłatą oczywiście.
Pyriel powoli sięgał po sakiewkę starając się by nie zauważyli ukrytej pod płaszczem broni. Jednocześnie przeklinał swoja nieuwagę, tylu konnych musiało robić wiele hałasu a podeszli go niezauważeni.
- Bardzo chętnie skorzystam – rzucił sakiewkę do, tego który mówił – Zmierzam do stolicy wskażecie mi drogę :?:
Teraz śmiechu nikt nawet nie próbował tłumić.
Dobrze bardzo dobrze śmiejcie się smarkacze inaczej was nie zauważą
Tym razem skupił się na zmysłach elfi słuch wzmocniony przekleństwem dawał mu przewagę, jako pierwszy usłyszał zbliżający się oddział, niechybnie poszukujący zabójcy kupca i żołnierzy.
- Oczywiście, że tak Mechme wskaż panu drogę
Młody elf nałożył na cięciwie strzałę i wycelował w Pyriela
Podążaj za strzałą
W tym samym momencie z kulbaki wyrwała go wbita w mostek strzała, wraz z nim spadło jeszcze trzech. Strach, jaki odczuli młodzieńcy wprowadził zamęt i panikę, po raz pierwszy spotkali opór. Trzech ruszyło do ataku i zginęło nim konie nabrały prędkości pozostali wraz z przywódcą rzucili się do ucieczki. Nie było jednak odwrotu jazda zaskoczyła ich okrążeniem młode oczu z niedowierzaniem i panicznym lękiem ostatni raz spoglądały na świat zalany krwią ich krwią.
Jeden z kawalerzystów skierował się na Pyriela i położył mu ostrze miecza nie barku
- A Ty kim jesteś i co ty robisz :?:
- Zabili mi konia i zabrali złoto
- Kim jesteś :?:
– ostrze miecza niebezpiecznie zbliżyło się do tętnicy szyjnej.
- Nikim, po prostu pojawiłem się w nieodpowiednim miejscu
- Tu masz rację
– Kawalerzysta spoglądał w sposób, jakiego drov nie lubił, takie spojrzenie zawsze oznacza problemy – pójdziesz z nami.
- Elferanie :!: Co tam robisz :?:
- Mam tu podejrzanego jegomościa.

Jeden z nich :?: - Elf który się zbliżył był postawny, trzymał w reku mały łuk, śmiercionośną broń, której użycie nie wymagało praktycznie żadnego nakładu siły, a sprawny żołnierz mógł z niego oddawać długie i śmiercionośne salwy.
- Nie, próbowali go obrobić.
- Więc zostaw go, mamy tu inne sprawy do załatwienia.
- Może to on :?:
- W pojedynkę nie dałby rady trzem naszym zresztą nie dotarłby tu konno tak szybko.
- W porządku, ale pamiętaj
– Pyriel spojrzał mu w oczy – Następnym razem nie odpuszczę ci białowłosy
- Zabili mi konia
- To weź jednego ich, raczej nie będą ich już potrzebować.

Dołączyli do oddziału i powoli odjechali w kierunku południa. Gdyby nie pośpiech zrewidowaliby go a wtedy nie zakończyłoby się to dobrze.

Trzeba nieco oddalić się od szlaku stolica, coraz bliżej nie warto zbednie ryzykować.

Obyś tam był bracie.
_________________

 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-07-30, 08:42   

Elf mówił. Spiczaste uszy Srebrnej Struny łowiły z jego słów kłamstwa i bezlitośnie naprowadzały więźnia na prawidłowy tor zeznań. Mimo, że w dalszym ciągu pod wpływem kok'ayn, niebywale szybko kojarzyła fakty, podchodziła więźnia, w jej słowach nie można było wczuć, co jest prawdą, a co zwyczajnym blefem. Cillen widziała jak blade dłonie R'edoy lekko drżały, jak nieświadomym gestem poprawia co chwila włosy, jak przygryza wargi. Nie mogła się czegoś doczekać, a Cillen dobrze wiedziała czego.

Egzekucja zdrajcy wspaniale wpłynie na poziom zabawy podczas ostatniego dnia święta.

Zdrajca już milczał, podpuchniętymi oczyma wodząc po podłodze, nie śmiąc podnieść wzroku.
-Wiesz, co teraz będzie, prawda? -pytanie retoryczne, zadane tylko dlatego, żeby pojął, co teraz może się stać. Tylko dla rozkoszy zobaczenia rozszerzonych strachem źrenic, tylko dla usłyszenie przyśpieszonego bicia serca, dla spazmatycznych jęczeń o zmiłowanie.
-Tak się nie musi stać -chorobliwie blade oblicze Sere'ene Vera zmieniło się nagle, zielone oczy zabłysły współczuciem i miłosierdziem, głos zeszedł z ostrego tonu przesłuchań -Jak mówił Lach'lan "Błogosławieni, co mienią się elfami".
Eno'ael rzucił niespokojne spojrzenie Cillen. Driada uważnie patrzyła na R'edoę.
-Twoje nawrócenie będzie cię jednak kosztować masę bólu. Bólu, za brak którego sprzedałeś się Legionowi, ale wrócisz. "Leśna magia pokonuje opętanie z taką łatwością, jak huragan łamie suche trzciny", tak to znów Lach'lan. Czy zgadzasz się na wyplenienie z twojej piesi znaku Legionu?
Elf zagryzł sino podbiegnięte wargi i wolno kiwnął głową. Cillen westchnęła ze zdziwienia, Eno'ael podejrzliwie spojrzał na R'edoę.
-No, moi kochani, czas na wzniesienie toastu za odzyskaną duszę. I niech Żądlcy na wszelki wypadek wzmocnią ochronę, bo coś czuję, że cuchnące wojsko mojego ukochanego wampirka ostrzy sobie na nas ząbki.

***

Eno'ael ze zmieszaniem postukał paznokciem we framugę
-Nie pijesz?
R'edoa ze znudzeniem popatrzyła na pełny kielich
-Ten nawrócony zdrajca zepsuł mi humor.
-Jeśli wolałaś go zabić, czemu tego nie zrobiłaś?
-Bo mam w sobie połowę krwi z wymuskanego szlachcica. Elledan nie odpowiada na wezwania, myślisz że wpadł w kłopoty?
Centaur przewrócił oczami -A ja wiem? Może ryś ich pogonił, albo insza leśna potwora...
Zaśmiała się, ale zaraz sposępniała.
-Eno'ael, czy ja robię dobrze?
_________________

 
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-07-30, 10:17   

Zbrojownia była przestronna, bardzo przestronna. Wąskie strzelnice, osłonięte szklanymi gomółkami, z zewnątrz zaopatrzone w filtry, przepuszczały do środka cieniutkie stróżki czerwonawego światła, które i tak nie rozjaśniało panującego tutaj mroku. To zadanie należało do trzech potężnych żyrandoli wiszących nad okrągłym stołem. Migotliwe płomienie setek świec drgały na poustawianych pod ścianami zbrojach, hełmach, wszelkiego rodzaju orężu oraz trzech sylwetkach pochylonych nad kolistym blatem, zawalonym mapami. Jedna z nich wodziła palcem po pożółkłym pergaminie obrazującym kontynent Nevendaar.
- Będziesz miał grafie nie lada przeprawę, jeśli uderzysz tędy.
Dudniący baryton generallejtnanta van Schulza drgał dezaprobatą.
Nagash bębnił palcami po blacie, mroczny wzrok wiercił przestrzeń znajdującą się pomiędzy dwoma czarnymi kreskami.
- Ufam generallejtnancie swoim wojskom. Poza tym nie ma innej, bezpieczniejszej drogi. Nie w tych czasach.
- To będzie długa eskapada.
Kaprawe oczka oficera, który przywiódł do Cytadeli dywizję wampirzych wojsk z niedowierzaniem patrzyły na arcywampira. Stojący obok Rodrick także nie miał zachwyconej miny.
- Nie mam wyboru, panowie. Nie podejdziemy Nepheris inaczej, choćbyśmy na uszach stanęli. Przeciskanie się małą grupą w stronę ludzkiej stolicy przecież nie wchodzi w grę…
- Rozumiem, grafie – mruknął van Schulz – Po rebelii elfów całe miasto otoczone jest kordonem stale rezydujących wojsk, wszelkie szlaki i trakty są na bieżąco patrolowane. Mysz się nie przeciśnie od tej strony. Imperialni złapane elfy mordują bez sądu i wieszają przy drogach, na drzewach, gdzie tylko popadnie ku przestrodze dla innych. Z nikim się nie patyczkują.
- Dziwisz się im? – uśmiechnął się krzywo graf.
- Nie. Sam bym postąpił tak samo. Ale to ich emocjonalne podchodzenie do sprawy…
Rodrick zmarszczył brwi.
- Panowie wybaczą, ale dzięki temu procederowi my mamy ciała elfów za darmo. Gdyby nie działalność ghuli drogi wiodące do Nepheris byłyby pięknym ogrodem wiszących zwłok, a tak mamy dość materiału na mrocznych.
- Straty w ghulach są też ogromne, imperialni wyczuli nasz interes.
Graf się nad czymś zastanawiał.
- Droga przez ziemie Imperium to szaleństwo – zawyrokował w końcu generallejtnant i wyprostował się, zaplótłszy ręce na piersi.
- Dobrze zatem… Droga, która powiedzie nas wprost do stolicy, bez potrzeby kontaktu z wywiadem i wojskami Imperium, bez niebezpieczeństwa skanowania, bez kontaktu z obszarami badanymi przez kule prorokiń…
Arcywampir wodził palcem po mapie.
- Widzę to tak, panowie. Wyruszamy spod Cytadeli traktem cmentarnym do Wrót Ghasta, tam skręcamy na Płaskowyż…
Rodrick jęknął.
- Przez tereny zielonoskórych?!
Van Schulz uśmiechnął się paskudnie.
- Imperialne skanery tam nie sięgają, a prorokinie nawet nie wiedzą, że ktoś tam mieszka – mruknął graf. – Bierzesz Rodrick całą chorągiew, na tym etapie będzie nam potrzebna.
- Potem – kontynuował – przełęczą Hora Thorg, trzymając się cały czas wschodniej ściany, nie mam ochoty na kontakt z smokami, jeśli wszystko pójdzie dobrze wyjdziemy na byłe ziemie klanów, zdaje się, że kiedyś nazywali to Skamal a Dun…
Twarze trze wampirów rozpromieniły się w grymasie zadowolenia.
- Przykurcze – syknął Rodrick, drapiąc szczecinę zarostu.
- Szkoda, że nie będę mógł tam być…
- Pan, panie van Schulz ma inne zadania. Nie wiem, czy karasie wciąż tam będą, przez Skamal przetoczyliśmy się kilkakrotnie, po nas byli tam ludzie, demony, ostatnio elfy. Będę wniebowzięty, jeśli w tej dziurze, którą zowią szumnie Fortecą Wotana, znajdzie się choć jeden grubas. Dawno nie utoczyłem z krasnoludzkiego barachła.
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu nienawiść, którą Mortis żywiła do Wotana i jego dzieci, wrosła w mentalność wszystkich stworzeń, jakie tylko służyły pod jej ponurymi sztandarami.
- Co dalej, grafie? – zapytał Rodrick, teraz już ewidentnie zadowolony z wyprawy. Możliwość zabijana karasie w zupełności rekompensowała niebezpieczeństwa Płaskowyżu.
- Zajdziemy Nepheris od strony bagien. Na mapie pisze, że to ma jakąś nazwę, ale za nic nie mogę się odczytać… Mniejsza z tym. Staniemy naprzeciwko zachodnich wrót stolicy, teoretycznie mniej bronionych, bo zabezpieczonych moczarami.
- A skanery, prorokinie u bram miasta? – zapytał generallejtnant.
- A na to mam już sposób i narzędzie. – graf uśmiechnął się na myśl o inkwizytorze, który akuratnie zabawiał się z wampirzycami. Oby tylko nie upuściły z niego za dużo krwi…
- Także droga jest panowie wytyczona – czerwony ołówek kreślił po mapie grubą linię. – Cytadela, Wrota Ghasta, Płaskowyż, przełęcz Hora Thorg, Skamal a Dun, moczary i Nepheris…
- Życzę szczęścia grafie – mruknął generallejtnant. – Będziesz go potrzebował. Zwłaszcza, że idziesz tam z elfami…
- Właśnie – warknął Rodrick – z chędożonymi długouchami, powinniśmy ich wszystkich na pal powbijać, by zdychali w męczarniach, nie pomagać!
Oberst nienawidził długouchów, gdyby posiadał duszę, można by rzec wówczas, iż z całego serca. Miał ku temu swe osobiste powody. Kiedyś był jednym z nich.
Mroczne oczy grafa spojrzały na pułkownika.
- Przepraszam, panowie – mruknął, wyczuwając groźbę o owym mrocznym spojrzeniu.
- To już postanowione. Armius?
Z mroku wychyliła się postać spowita burym płaszczem.
- Do pani R’edoy – graf zrolował pergamin i podał go nieumarłemu. – Mam nadzieję, że jest trzeźwa i bynajmniej nie zastaniesz jej w łóżku z całym oddziałem centaurów.
Armius skinął głową, poczym rozwiał się w cieniu.
W dłoni arcywampira pojawiła się szklana kula.
- Zatem zabrałeś to jednemu z pomocników R’ed?
- Plątał się pod naszymi oknami – odpowiedział Rodrick. Żałował, że ich nie zabił.
- Dobrze, przyda nam się.
Szklana kula zniknęła w kieszeni grafa.
- Panowie są wolni. Generallejtnancie… pan lepiej niech obejrzy Cytadele i okoliczne forty. Niewątpliwie skorzysta pan na tym.
Van Schulz skinął głową i oddalił się, za nim wyszedł Rodrick. Nagash został sam.
- Gustav?
Szum powietrza.
- Do Ras al Kaimah… znajdź Machak… koniecznie…
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum