Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Pot, krew i kupa złota
Autor Wiadomość
Arosal 
Bandyta



Wiek: 33
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 873
Skąd: Wolsztyn
Ostrzeżeń:
 3/3/6
Wysłany: 2013-03-11, 20:07   

Czułem ostry ból, kończyny piekły, żyły przepełnione jadem nabrzmiały wyraźnie rysując się pod cienką skórą. Ciało walczyło z trucizną, ja zaś z wątpliwościami, które ogarnęły mój umysł. Lękałem się przyszłości. Śmierć tutaj poza murami świątyń oznaczała zapomnienie.
Leżałem zupełnie sam w jednym z namiotów na splecionej z włókna papirusowego macie. Liny krępowały me dłonie i stopy. Cały czas odczuwałem tu bliskość kamieni chłonących mą energię. Czekałem na dalszy ciąg tortur, bo cóż miałem czynić. Mijała minuta za minutą, ból i lęk jak w zmowie nie pozwalały zasnąć to nasilając się, to słabnąc, pozostawiając iskierkę nadziei na gorzki koniec. Przyglądałem się ciemnemu baldachimowi, który zaczął niespodziewanie jaśnieć. Pomyślałem, że to gwiazdy przedzierające się przez cienkie płótno, lecz… to nie mogły być one.
Wschód… przyszłość odezwała się we mnie. Na chwilę ustał ból, zniknął tez strach, pojawiła się za to nadzieja. Grupka gwiazd rozproszyła ciemność. Nie byłem już w namiocie, ogarnął mnie mrok walczący z jasnością. Nade mną roztaczał się niezwykły widok, z czarnych chmur wyrzeźbiony piętrzył się tam hypostyl , sala jego ogromem przewyższała wszystko co do tej pory widziałem.
- Czy to ty Ozysie? - zapytałem. Monument milczał, rozświetlany drobnymi wyładowaniami. Widok ten niby złowrogi, przytłoczył to co cielesne , wyzwolił zaś ducha. Czułem się nagi, samotny i słaby, ale bezpieczny… Zasnąłem spokojny, bogom powierzyłem swój los licząc na ich wybawienie, wiedząc już że ono nadejdzie.
 
 
Raven 
Nosferat
Wieczny Bluźnierca



Wiek: 30
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 784
Skąd: Tar Al'naihme
Wysłany: 2013-03-11, 20:19   

Pustynne powietrze zawierające w sobie jednak odrobinę morskiej rześkości owiewało jego czarne włosy podczas gdy siedział wygodnie na zajętym przez siebie wcześniej wozie nastrajając swą lutnię. Lśniące struny były napinane lub luzowane do odpowiedniego stopnia tak aby przy naruszeniu ich wydawały z siebie jak najczystsze, srebrzyste tony. Nie miał jednak jeszcze zamiaru grać, było na to zdecydowanie za wcześnie. Jechali jeszcze zbyt krótko a w dodatku aktualnie żadna adekwatna do sytuacji i miejsca pieśń nie przychodziła mu do głowy. Znał ich bardzo wiele, dużo z nich pochodziło właśnie z pustyni lub tutejszych miast jednak czas wydawał się nieodpowiedni.
Sprawdzając instrument wygrywając na nim kilka łagodnych tonów wymruczał kilka wersetów elfickiej pieśni pochodzącej jeszcze z jego zapomnianego przez świat rodzinnego kraju. Od czasu do czasu myślał o Srebrnym Mieście pogrążonym w śniegu zachowanym mgliście w jego pamięci. Myślał i tęsknił jednak wiedział, że nie ma do czego wracać. Żaden z tamtejszych elfów nie ma.
Z ponurych myśli wyrwał go głośny śmiech jednego z ochroniarzy wynajętych przez Ibrahima. Opowiadali jakieś zabawne karczemne przygody, które napotkały ich w przeróżnych miejscach.
- Byliście kiedyś w "Pod Szczurem i Garnkiem" w Ahmared? - zagadnął od tak dla zabicia czasu - Tam dopiero przydarzają się niecodzienne historie
- Hah! Widzę, żeś swojak! Toż największa speluna i zbiorowisko oprychów od morza do Isalimbadu!
- Nie największa. Jest jeszcze "Beczka Smoły" w dokach i "Małżonka Kata" w dolnym mieście - bard wzruszył lekko ramionami na co dwóch wojowników robiących początkowo wielkie ze zdziwienia oczy zaśmiało się z aprobatą.
- W "Małżonce Kata" do tej pory mam zniżki na jadło i trunki choć z tego pierwszego nie korzystam. Gotują tam tak, że koza by zdechła. Zaimponowałem właścicielowi kiedy ograłem ichniejszego szulera w kości.
- Swój chłop. Napijmy się! - jeden ze strażników sięgnął po manierkę wypełnioną po szyjkę procentami i puścił w obieg.
_________________


Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
 
 
Fedra ep Shogu 
Leśny Duszek
Zgniłuszek Tatusiny



Wiek: 29
Dołączyła: 03 Lip 2011
Posty: 177
Skąd: dalece mobilnie
Wysłany: 2013-03-11, 20:57   

Elfka miała aż za dużo czasu, by móc podziwiać widoki. Krajobraz onieśmielał surowością, pustynia nie znała litości dla swoich stałych mieszkańców ani nieproszonych gości, których starała się zniechęcić czym tylko mogła. Nieustający żar i pozorna martwota krajobrazu były wyraźną przestrogą dla podróżnych. Lazur nieba odcinał się ostrymi liniami od piaszczystego podłoża, dokądkolwiek sięgał wzrok, tam dostrzec mógł jedynie idealną gładkość jednolitych pagórków.
Rośliny wykorzystywały najmniejszą okazję, by zapuścić korzenie w tej niegościnnej krainie i zagarnąć jej część dla siebie. Tylko najsilniejsi mogli tu przetrwać. Także podróż.

Lobelia rozkoszowała się niewątpliwym przywilejem posiadania krytego wozu, cień stanowił w tych warunkach niebywale cenny dla elfki luksus, gdyż posiadała delikatną cerę. Z braku lepszego zajęcia niespiesznie mąciła powietrze dookoła swej twarzy i rozchełstanego dekoltu piękną pamiątką zabraną z Ahmared, wachlarzem wykonanym z niemożliwie cienkich kawałków drewna wystylizowanych na ptasie pióra. Dla wygody zaplotła włosy w długi, lśniący warkocz, dzięki któremu nie musiała toczyć bezustannej walki z lokami przysłaniającymi twarz. Elfka, usatysfakcjonowana wrażeniem chłodu, które uzyskała, odczuła w końcu lekkie znużenie podróżą. Z tego też powodu, zabezpieczywszy się uprzednio przed słońcem, wychynęła z ukrycia i przysiadła obok woźnicy na przedzie wozu. Z tej pozycji było elfce zdecydowanie łatwiej podsłuchiwać rozmowy innych. Odczuwała wdzięczność wobec powożącego, który nie komentował jej poczynań.
_________________
20% bardziej musztardowa
Ostatnio zmieniony przez Fedra ep Shogu 2013-03-12, 12:23, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2013-03-12, 11:10   

Taka odpowiedź nie mogła oczywiście zadowolić Ibrahima, ale innej raczej nie dostanie. Prośba o amulet była dziwna, widać najemnicy przywiązywali wagę do symboli
- Ależ nie musisz mnie prosić o zwrot czegoś, co należy już do ciebie, synu grzeczności, mam jednak nadzieję, że wraz z amuletem nie odejdzie ode mnie twa opieka. Hmm... więc zostałeś niesłusznie osądzony, synu niewinności? Trudno w to nie wierzyć, zaprawdę żyjemy w smutnych czasach, gdy mili ludzie nie wierzą innym miłym ludziom i posądzają ich o najgorsze nawet występki. Twój wczorajszy powrót do karawanseraju ni wskazywał, abyś posiadał cokolwiek poza honorem i dumą, chyba to wystarczy, abym nie musiał się obawiać, że twoi "bracia" ponownie zgłoszą się o przedmiot, którego nie posiadasz?
Ibrahim przerwał rozmowę, schodziła na tematy, których najemnik zdawał się unikać. Rubaszny śmiech z jednego z tylnych wozów zagłuszył delikatny powiew wiatru. Nie było może w tym nic złego, ale Ibrahim widział już dość aby wiedzieć, jakież to środek pobudza gardła najemników.
- Słyszysz, synu czujności? Zdaje się, że nasi ochroniarze poczuli ducha zabawy. Jako kapitan mógłbyś im przypomnieć, ojcze mocnego słowa, że idzie to w parze z duchem obowiązku?
_________________
I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
 
 
 
Raven 
Nosferat
Wieczny Bluźnierca



Wiek: 30
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 784
Skąd: Tar Al'naihme
Wysłany: 2013-03-12, 13:29   

Wziął łyka z podanej mu przez najemnika piersiówki po czym zwrócił mu ją z uśmiechem na twarzy. Palący trzewia alkohol rozlał się w jego wnętrzu powodując uczucie ciepła. Nie miał jednak zamiaru opróżnić całej zawartości wraz z zabawowymi wojakami.
- Wybaczcie panowie ale muszę was opuścić - pożegnał ich po czym zwinnie niczym pantera zeskoczył z toczącego się powoli wozu. Goz i Hoz, bo tak się nazywali rzucili jeszcze za nim jakieś pożegnalne słowa, których nie dosłyszał.
Upić się pierwszego dnia pracy nie było rzeczą jaką chciałby zrobić. W dodatku chciał wymienić kilka słów ze swoim nowym pracodawcą a bełkot wcale by mu w tym nie pomógł. Dobrze wiedział na czym się skończy to popijanie z manierki. Jeszcze jedną a potem następną.
Jako, że karawana poruszała się dość powoli nie było dla niego problemem dogonić wóz na jakim siedział kupiec. Wskoczył zatem na pojazd i usiadł zwinnie obok człowieka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w niczym ważnym mistrzu. Chciałbym zamienić z tobą kilka słów o ile oczywiście znajdziesz dla mnie chwilę i wyrazisz ku temu chęć - półelf wbił w oblicze pracodawcy swe arktycznie błękitne oczy oczekując odpowiedzi.
Chciał zadać mu kilka ważnych z jego punktu widzenia pytań, na które wcześniej nie miał czasu i sposobności.
Skoro ma pracować jako pomocnik mistrza musi dowiedzieć się kilku rzeczy.
Na szczęście dla barda dowódca obstawy Gressil nie zdążył przyuważyć go gdy raczył się trunkiem najemników. Gdyby wiedział, że mu się poszczęściło z pewnością współczułby dwóm braciom reprymendy od przełożonego. Ale to kolejna ważna cecha, którą należy posiadać w jego zawodzie. Szczęście. Nawet jeśli nie wie się, że uniknęło się problemów.
_________________


Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
Ostatnio zmieniony przez Raven 2013-03-14, 11:51, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Arosal 
Bandyta



Wiek: 33
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 873
Skąd: Wolsztyn
Ostrzeżeń:
 3/3/6
Wysłany: 2013-03-12, 22:10   

Boskie sale zniknęły rozpływając się w barwach poranka. Bogowie mnie uśpili, bogowie postanowili mnie teraz wzbudzić. Czułem się silniejszy. Czyżbym tej nocy naprawdę przebywał poza namiotem? Ciało nosiło ślady minionego dnia, duch jednak nie był już tym samym strapionym cieniem.
Niespodziewanie ktoś wsunął się do namiotu.
- On wciąż żyje! – usłyszałem.
A więc miałem tu umrzeć? Obawa przed boskim gniewem sprawiła, że oprawcy moi pozwolili kapłanowi na konanie w ustronnym miejscu, naiwne i głupie było to posunięcie. Ma pozycja niejednokrotnie już wybawiła mnie z opresji, tak też mogło być i w tym przypadku. Uodporniony na truciznę skorpiona przetrwałem noc walcząc z nią zaciekle, nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, że była to faktycznie śmiertelna dawka jadu.
- Isuff odjeżdżając mówił, że kapłan jest martwy! - jakiś głos z zewnątrz odpowiedział na zawołanie pierwszego przybysza.
To mi wystarczyło. A więc stąd ten przypływ sił… wyczerpanie zmąciło mój umysł, inaczej już dawno poukładałbym sobie fakty i obmyślił plan działania. Postanowiłem udawać, że śpię.
- Khari, chodź pomóż mi z nim!
Do namiotu wszedł kolejny człowiek, poczułem też, że ktoś pochyla się nade mną. Postanowiłem działać. Mój łokieć powędrował w górę uderzając z całej siły. Bandyta przewrócił się, drugi rzucił się na mnie całym swoim ciężarem. Sznur krępujący me dłonie szybko owinął się dookoła szyi napastnika. Zaciskałem mocno, widziałem jak żyły na skroni tego człowieka pęcznieją, jak skóra twarzy przybiera siny odcień. Życie wyciekało z niego a ja nasycałem się tym... od dziecka miłowałem zemstę. Pierwszy nieznajomy powoli podnosił się pojękując z bólu. Było to młode chłopię o bardzo drobnej budowie.
- Gdzie jest mój kostur? - zapytałem. Młodzik zauważył już siną twarz swojego towarzysza. Chłopak padł na kolana, kuląc się u mych stóp.
- Panie! Nie zabijaj! – błagał.
To było zbyt łatwe. Pomyślałem wówczas, że burza dopiero nadejdzie.
- Jak liczna jest twoja banda? - zadałem kolejne pytanie nie czekając na odpowiedź.
- Panie! Nie należę do ludzi Isuffa! - jęknął młodzieniec.
- Jak to?
- Mieszkam tu w pobliżu razem z rodziną, opiekujemy się oazą… Isuff kazał nam Cię pochować, to znaczy…
- Dość… - przerwałem. Czułem, że on mówi prawdę, co taki młodzik mógł robić wśród nich - Kim jest ten człowiek? – wskazałem na leżącego już bez życia mężczyznę.
- To jeden z naszych pomocników… Yasha- wyjąkał chłopak dusząc się łzami
Na Ozysa… Przeceniłem własne życie. Myślałem, że będę tej zgrai jeszcze potrzebny, że chcą wyciągnąć ze mnie informacje na temat ładunku. Tymczasem splamiłem swe ręce krewią niewinnego człowieka.
- Kazali Ci mnie pochować? – zapytałem po chwili milczenia – wstań – dodałem.
- Tak, mówili, że nie żyjesz, że nie mogą się Tobą zająć… oni uciekali Panie
- Przed kim?
- Nie wiem. O niczym nam nie mówili, grozili nam...
Cóż mogłem teraz robić? Czy mogłem to nazwać cudownym ocaleniem? Zapewne było by to cudowne gdyby nie fakt, że zabiłem kogoś niewinnego. Bogowie wystawili mnie na bardzo ciężką próbę, próbę której nie przeszedłem.
- Zaprowadź mnie do swojego ojca – poprosiłem młodzika. Postanowiłem jakoś wybrnąć z tej sytuacji, dowiedzieć się czegoś, może nawet usprawiedliwić haniebny czyn. Poza tym, cały czas dręczyło mnie przeświadczenie, że znowu nie odczytałem swojej wizji.
 
 
Vogel 
Ochrzczony Ogniem
Disciples of evil



Wiek: 38
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 2981
Skąd: Temperance
Wysłany: 2013-03-14, 14:32   

Przyjął amulet i podniósł go na wysokość swych oczu zdając się być nim zahipnotyzowanym. Po chwili milczenia schował go po czym ponownie zwrócił się do kupców.
- Podstawową zasadą Ardu jest zakaz ingerencji mogących przeszkodzić innym w wykonywaniu ich misji, nie musisz się więc panie obawiać o jakiekolwiek działania z ich strony. - Głośny śmiech z tyłu karawany sprawił, że Gressil zamilkł.
- Słyszysz, synu czujności? Zdaje się, że nasi ochroniarze poczuli ducha zabawy. Jako kapitan mógłbyś im przypomnieć, ojcze mocnego słowa, że idzie to w parze z duchem obowiązku?
- A pod względem przestrzegania zasad jesteśmy bardzo konsekwentni – Zdawał się zupełnie nie słyszeć słów kupca – Wybacz mi panie.- Zawrócił wierzchowca i mijając barda skierował się w stronę strażników.
Zwali się chyba Goz oraz Hoz i dołączyli do karawany w Ahmared w zastępstwie utraconych wcześniej na szlaku. Gressil nie był zadowolony z pozbawienia go możliwości podejmowania w tej kwestii decyzji. Strażnicy nadal trzymali w rękach bukłak, mało tego na widok dowódcy skierowali go w jego stronę. Wojownik przyjął go po czyn nagłym ciosem zrzucił podającego z konia. - Zsiadaj – Wrzasnął na drugiego – Za dziś nie dostaniecie pieniędzy i do odwołania idziecie pieszo, nawet nie próbujcie zbliżać się do wozów. Wron! - po chwili zjawił się kolejny z żołnierzy – Przeszukaj ich sakwy i rzeczy na wozach, za każdą znaleziona manierkę z gorzałą zachowasz jedną ze swoich. – Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy wyjawił jak bardzo zależy mu by coś znaleźć.
Nie czekając na dalsze wydarzenia pojechał dalej obserwując biegającego nieopodal co chwile pojawiającego i znikającego za wydmami. W końcu dotarł do celu, wyrównując prędkość z wozem, na którym siedziała elfka ukłonił się głęboko.
- Witaj o szlachetna strażniczko życia – Ironiczny uśmiech nie chciał zniknąć z jego ust – Czy pozwolisz by ubogi majętnie jak i w etykietę rębajło potowarzyszył Ci przez chwilę?[i]
 
 
 
Fedra ep Shogu 
Leśny Duszek
Zgniłuszek Tatusiny



Wiek: 29
Dołączyła: 03 Lip 2011
Posty: 177
Skąd: dalece mobilnie
Wysłany: 2013-03-14, 16:18   

Duchota. Gorąco bijące zewsząd. Już nawet nikłe podmuchy morskiego wiatru smagały skórę podróżników niemrawo. Na otwartej przestrzeni było znacznie gorzej niż w mieście, przez co Lobelia popadła w stan lekkiego otępienia.

Kiedy elfka zajęta była podziwianiem bardzo "urozmaiconego" krajobrazu i podsłuchiwaniem równie pasjonujących rozmów najemników, co czyniła bez przekonania, ktoś uznał za stosowne ją zagadnąć. Lobelia spojrzała z niejakim zaciekawieniem na Gressila, który był miłym urozmaiceniem dnia, od kilku godzin w karawanie nie działo się właściwie nic godnego uwagi. Nikomu nie zdarzyła się jak dotąd poważniejsza krzywda, przykre dolegliwości zdrowotne ani nawet drobne zranienie. Rozmowne towarzystwo wyraźnie ożywiło elfkę, wysiliła się nawet na krzywy uśmieszek.
- Jak pięknie dziś przemawiasz, o strażniku naszego spokoju! Czyżbyś postanowił odebrać poczciwemu Ibrahimowi tytuł złotoustego naszej kompanii, zasmucając go tym samym? - elfka nie pozostawała najemnikowi dłużna, wkładając odpowiednią dawkę ironii w ton wypowiedzi. - A tak zupełnie na poważnie, za ile dni przy naszym szaleńczym tempie wyjedziemy z pustyni? - Lobelia zmierzyła Gressila uważnym spojrzeniem spod obszernego kaptura.
_________________
20% bardziej musztardowa
 
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2013-03-14, 19:02   

Ibrahim był skazany na zaufanie Gressilowi, a najemnik był osobą bynajmniej zaufania nie wzbudzającą. Ale cóż mu pozostało, nagłe zrywanie kontraktów nie tworzyło pozytywnej sławy w świcie handlu, poza tym nie miał czasu na szukanie innych, kompetentnych oficerów, a Gressil ponoć do takich się zaliczał, tak przynajmniej twierdziły osoby nie życzące Ibrahimowi źle. Nie pozostało mu w takim razie nic innego jak wypalić fajkę, wypełnioną pysznym, orzeźwiającym tytoniem jabłkowym i cieszyć się podróżą, na wybrzeżu pustynia zdecydowanie traciła na grozie, a bogowie zdecydowali się rozrzucić więcej błękitnych oaz niż w innych częściach piaskowego morza. Tak, można było pozwolić sobie na chwilę relaksu. Szybko została jednak przerwana wtargnięciem Asima na wóz. Widać wrodzona bezczelność i natarczywość była nieodzownym elementem życia barda. Ibrahim zaciągnął się kilka razy i odpowiedział artyście.
- Ależ oczywiście, synu niespodziewanych kroków. Nigdy nie odmawiam miłym ludziom przyjemności płynącej z kulturalnej rozmowy. Niestety nie mam zazwyczaj sposobności okazywania tego dobrodziejstwa. Rozumiesz, ojcze delikatnej pieśni, że obowiązki mistrza karawany nie pozwalają na dzielenie uwagi podczas podróży, natomiast w czasie postojów wszyscy są na tyle zmęczeni, że okrucieństwem jest kraść im sny nadmiernym gadulstwem. Szczęśliwym zrządzeniem losu przemierzamy obecnie spokojniejszą część naszej drogi, a nasz towarzysz z obcego łona wydaje się mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Poza tym, musisz mieć dużo pytań o twej pracy traktujących, synu sumiennej pracy. Tak więc korzystajmy ze spokojnych wiatrów i rozwiejmy twoje wątpliwości. Mów zatem, co szepta ci ciekawość i nie pozwala cieszyć się przyjemnością gorącego piasku pod stopami i delikatnością morskiego wiatru?
_________________
I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
 
 
 
Raven 
Nosferat
Wieczny Bluźnierca



Wiek: 30
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 784
Skąd: Tar Al'naihme
Wysłany: 2013-03-15, 14:18   

Może i nie było stosownym wskakiwanie na wóz swego pracodawcy i przysiadanie się do niego jakby nigdy nic ale półelf był przecież bardem. Byli oni znani ze swojej śmiałości i bezczelności. Wiele rzeczy trzeba było im wybaczyć lub zwyczajnie nauczyć się je tolerować jeśli było się z jakiejś przyczyny skazanym na ich towarzystwo przez dłuższy czas. Trzeba przyznać, że Asim i tak należał do tych bardziej taktownych.
Wysłuchawszy przydługiego monologu Ibrahima mógł w końcu przejść do sedna.
- Skoro mam być pomocnikiem mistrza powinienem wiedzieć jakimi towarami dokładnie mamy handlować. Chciałbym jak najlepiej sprawdzić się w swoich obowiązkach tak więc jest to raczej konieczne. Jako bard posiadłem przydatną sztukę improwizacji jednak wolałbym wiedzieć na czym stoję by z jak największą korzyścią wypchać nasze sakwy.
Była to raczej ważna kwestia. W końcu jeśli miał wspomagać swego pracodawcę w sprzedawaniu dóbr wszelakich po jak najlepszej cenie musiał dowiedzieć się czym one właściwie są.
- Kolejna rzecz, która mnie ciekawi to do jakich krain mamy zamiar zawitać. Domyślam się, że poza pustynią zabawimy nieco dłużej. Jeśli skierujesz karawanę jeszcze bardziej na północ, ku chłodnym ziemiom mogę także pomóc w kontaktach z tamtejszymi ludami.
Asim urodził się daleko na północy i dobrze wiedział jacy byli tamtejsi ludzie. Surowi, prostolinijni i drażliwi. Należało mieć do nich odpowiednie podejście a kwieciste i długie przemowy Ibrahima mogły co niektórych odrzucać. Woleli tam mówić bezpośrednio, bez zbędnego ubierania wszystkiego w ładne słowa.
_________________


Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2013-03-16, 11:39   

Ibrahim był zmęczony, ale Asim zadał pytania, które domagają się odpowiedzi. Zaciągnął się kilka razy, woń i smak tytoniu szybko pozwoliły mu uzbierać słowa.
- Oj tak, ojcze mądrych słów, zaprawdę ta wiedza uczyni twą pracę o wiele bardziej owocną, a mnie szczęśliwszym. Co zatem sprzedajemy? Cieszy mnie fakt, że aby zaspokoić swe pragnienie wiedzy nie posunąłeś się do nikczemności i osobistego przeglądnięcia naszych dóbr, tak, przyjście do mnie z pytaniem to o wiele szlachetniejsze postąpienie. Ale jako syn Ahmared wiesz na pewno z czego słynie sułtańska stolica. Zaniesiemy do krajów północy dobrodziejstwa takie jak tytoń, kawa i różnej maści przyprawy, no i oczywiście gobeliny! Rozkosz, jaką niosą nasze dobra, zna każdy mieszkaniec sułtanatu, więc nie spodziewam się, abyś miał problemy w wychwalaniu ich, oczywiście szczerymi słowami, wśród miłych klientów z północy, którzy nie mają tego szczęścia, aby podziwiać je każdego, pięknego poranka.
Ibrahim przerwał na chwilę, bądź co bądź był tylko człowiekiem i potrzebował chwili wytchnienia aby złapać oddech. Zwlekał z odpowiedzią na drugie pytanie barda, miał oczywiście prawo zapytać się o cel wspólnej wędrówki, ale Ibrahim miał wcale dobre powody, aby nie ujawniać całego przeznaczenia karawany, przynajmniej nie na tyle, na ile to potrzebne.
- A więc, synu dalekich krain, chcesz wiedzieć jak daleko przyjdzie nam wędrować? Wiesz już, że naszą pierwszą przystanią będą romantyczne hale Berwendczyków, interesy powstrzymają nas tam na czas wystarczająco długi, aby poświęcić się mu całkowicie. Nie wybiegaj tak bardzo w przyszłość, synu odległych snów, kto wie, czy dane będzie nam jeszcze wędrować wspólnie. Może uznasz, że kupieckie życie ogranicza twe możliwości, a może ja nie znajdę dalszego zastosowania dla twoich talentów? Cokolwiek skrywa los za wydmami czasu, korzyścią dla nas będzie, gdy pomyślnie się spiszesz w najbliższej przyszłości, powinno to być teraz twym jedynym zmartwieniem.
Ibrahim odwrócił spojrzenie od Asima, dając oczywisty znak, że nadszedł koniec rozmowy.
_________________
I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
 
 
 
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2013-03-16, 14:06   

Koniec w momencie zdecydowanie dogodnym, wypadałoby dodać, chociaż nie należało oczekiwać, że kupca zadowolą wieści ze zwiadu.

Wypatrzona przez Skree osobliwość z początku wydawała się nie być w żaden sposób groźna, jednak dokładniejsze obserwacje przekonały badaczy okolicy, że sytuacja jest bardzo, ale to bardzo nieprzyjemna. Djinnit ruszył więc w te pędy do swego pracodawcy, rozrzucając nagłymi ruchami ilości piasku wystarczające, by w rzeczy samej przypominać na swój sposób pustynne demony z bajań ludowych.
- Złe wieści - sapnął, zrównując się z wozem na którym jechał Ibrahim oraz, jak się okazało, ten cały bard. Nie wyglądało też na to, aby ten drugi był szczególnie mile widzianym gościem. Ostrzeżenie było jednak ważniejsze - Rozbita karawana, same zwłoki. Być może... poniżej godziny drogi stąd, jeśliby odbić - zreferował jaszczur, wskazując ręka kierunek pod skosem do ich obecnej trasy.
_________________
 
 
Arosal 
Bandyta



Wiek: 33
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 873
Skąd: Wolsztyn
Ostrzeżeń:
 3/3/6
Wysłany: 2013-03-16, 17:28   

Chłopak rozwiązał sznury krępujące me dłonie i stopy. Kazałem mu zawołać swojego ojca, sam zaś postanowiłem zbadać oazę. Widać było tu ślady pośpiechu, bandyci wyraźnie bali się czegoś co mogło niebawem zawitać w tych stronach, tylko o cóż tu mogło chodzić? Porozrzucane tkaniny i sprzęty świadczyły o niebywałym wręcz popłochu. Postanowiłem poszukać swego berła, lamparcią skórę odnalazłem bardzo szybko. Przysypał ją piasek, leżała na ziemi porzucona zapewne przez jednego z bandytów. Narzuciłem ją na nagie ramiona, berła jednak nigdzie w pobliżu nie było. Ruszyłem w stronę, w którą pobiegł młodzieniec cicho przy tym nucąc poranną modlitwę. Mój psalm nie trwał jednak długo, chłopiec wrócił szybko prowadząc obok dużo starszego mężczyznę. Prosta lniana koszula okrywała jego śniade, pomarszczone ciało. Upadł na kolana krzycząc coś niezrozumiale gdy tylko zobaczył, że zbliżam się do nich.
- Bądź pozdrowiony… - zaczął gdy byłem już wystarczająco blisko by usłyszeć jego powitanie. Uniosłem dłoń uciszając go.
- Niechaj bogowie zapewnią zdrowie tobie i twoim dzieciom, starcze! – odpowiedziałem przybierając pełną dumy postawę - Nie pozwolili by sługa ich zginął, nie pozwolą też byś i ty cierpiał jeśli tylko zechcesz mnie przyjąć w gościnę – dodałem.
- Panie, bandyci mówili, że nie żyjesz… że mamy pochować twe święte ciało! Zastraszyli nas, grozili nam…
- Syn twój powiedział mi już jak wielkie nieszczęście spadło na wasze barki. Wiedz jednak, że sługa Ashnu nie może zginąć z ręki śmiertelnika, chyba, że ten jest wybrańcem samego słońca.
- Bądź pozdrowiony boski sługo, bądźże uwielbiony o synu…
Przyzwyczaiłem się już do kwiecistych wypowiedzi na swój temat, ale sytuacja nie była zwyczajna. Pomimo nowych sił wciąż czułem na sobie ślady tortur, męczyło mnie też pragnienie.
- Czy możesz zaprowadzić mnie do swego domostwa? Pobłogosławię twój dom, pragnę też posilić się. Męki którym mnie poddano nadszarpnęły me zdrowie.
- Oczywiście diamencie korony nocnego nieba, panie najszlachetniejszych…
Ma dłoń znowu powędrowała w górę. Młodzieniec pomógł powstać swemu ojcu po czym ruszyliśmy w stronę niewielkiego domostwa, właściwie lepianki, która ku mojemu zdziwieniu znajdowała się bardzo blisko opuszczonego obozu.
 
 
Vogel 
Ochrzczony Ogniem
Disciples of evil



Wiek: 38
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 2981
Skąd: Temperance
Wysłany: 2013-03-16, 22:00   

Roześmiał się słysząc ton jak i formułę wypowiedzi elfki.
- Niestety moja pani nie mnie decydować o ścieżkach jakimi podążymy. Jestem bowiem jedynie narzędziem kierowanym w cel choć nie znającym jego przeznaczenia. - Skierował w stronę medyczki świeżo zarekwirowany antałek alkoholu – Niezależnie od moich intencji, nadal mam wrażenie że nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. - Widząc wzrok elfki sprostował – Doktorek mawiał, że to jeden z głównych składników waszych wywarów, ewentualnie sposób na uciszenie niechcianych głosów – To już pozostawił jej własnym rozważaniom.

Lobelia, przejmując naczynie, z wdzięcznością skinęła głową. Kiedy pociągnęła solidnego łyka, wódka zaczęła niemiłosiernie piec ją w przełyk. Od razu nasunął jej się wniosek, że ludzkie alkohole są prawdziwie podłe, ale zachowała obojętny wyraz twarzy, mimo cisnącego się na usta grymasu. Paznokciami stukała rytmicznie o antałek, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Doceniam szczerze gesty - rzekła po chwili elfka. - Jednak, prostując, zapasy alkoholu mogą przydać się rzeźnikowi, który ma zamiar trwale okaleczać pacjentów, a nie kompetentnemu medykowi. - Uśmiechnęła się półgębkiem, patrząc Gressilowi w oczy.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, jak nisko był tu ceniony, czy naprawdę oczekiwano od niego jedynie wymachiwania odpowiednią stroną ostrza?
- Wybacz Pani jeśli czymś Cię obraziłem, doktorek mawiał iż alkohol świetnie rozpuszcza co poniektóre składniki... jeśli zaś zwiódł mnie to wybacz me prostackie próby zrównania się w wiedzy... - ponownie ukłonił się, zaś twarz jego nie zdradzała teraz żadnych emocji – Ja prostaczek pragnąłbym byś, jeśli łaska twa sięga takich niskich progów, sporządziła kilka tych niezbędnych w mej pracy mikstur. - Nadal zniżając głowę poniżej poziomu jej wzroku wręczył jej niewielki flakonik – Mikstura ta chroniąca przed zatruciami wszelakimi zapewne jest ci znana i nie sprawi problemów.
Gressil nadal spoglądając w ziemię skierował konia w strone końca karawany gdzie zamierzał dokonać finalnych inspekcji. Pozostało mu już tylko szukać towarzysz u jaszczura, którego sam nadal nie mógł uznać za coś więcej niż zwierze.
 
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2013-03-16, 23:22   

Słowa djinnta były krótkie, lecz wystarczyły by w jednej chwili zmienić emocje targające Ibrahimem, który jednak nad twarzą zapanował niczym arcymistrz aktorstwa. Fajkę palił jak wcześniej, jakby w ogóle nie martwił się nieprzywidzianą komplikacją, a to oznaczało że naprawdę należy się martwić.

- Mistrzu koniuszy, wstrzymaj proszę nasze mężne wierzchowce. Synu szybkich nóg- zwrócił się do pachołka, którego imienia nie mógł przypomnieć sobie za żadne skarby świata.- Pognaj proszę z wieścią dla naszego kapitana, jego rady i zmysł taktyczny byłyby mile widziane. A ty, synu nieszczęśliwych wieści, poproszę na stronę.- Oddalili się na pewną odległość, która powinna wystarczyć, aby słowa wypowiadane przez kupca nie dotarły do uszu osób niepowołanych. Oczekiwanie na Gressila trwało na tyle długo, aby Ibrahim zdołał wypytać o męczące go szczegóły dotyczące pechowej karawany. Gdy Gressil się zjawił, Ibrahim pokazał mapę, nad którą pochylili się wszyscy trzej rozmówcy.- Ludzie, od których odwróciło się przychylne spojrzenie bogów podróży, zakończyli swą drogę dokładnie w tym miejscu. Zważcie, synowie spostrzegawczości, że życiodajne oazy są bogato rozrzucone w tym obszarze, najbliższa jest jedynie pół dnia drogi stąd. Podpowiada nam to, o synowie trzeźwego osądu, że zagubieni, mili ludzie, którzy pobłądzili na drodze uczciwości i kroczą smutnymi ścieżkami występku, mogą wciąż nawiedzać ten obszar.- Ibrahim płynnie przemieszczał palec po kawałku pergaminu, zatrzymał go w miejscu, gdzie niebieskie plamy, o oczywistym przeznaczeniu, znikły na odległość kilku, długich palców kupca.- Ten obszar jest mało sympatyczny dla większości kupców, a zatem i dla synów nikczemności. Poprowadzę tędy karawanę, znam sekrety pustyni, które pozwolą nam przejść bez śmiertelnych trudności. Was jednak, synów męstwa, poślę za zwiady do miejsca spoczynku naszych braci w podróży. Może znajdziecie dziecię szczęścia, które uniknęło śmiercionośnej strzały puszczonej na wiatr… lub cokolwiek innego wartego uwagi. Weźcie szybkie konie i trochę wody, spotkamy się tu, w osadzie Ayin Asuadi. Jeżeli nie zjawicie się przed dwoma wschodami, będę zmuszony zostawić was w opiece niebios. To wszystko, bywajcie i niech opatrzności losów nie odwracają się od nas.
_________________
I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
 
 
 
Raven 
Nosferat
Wieczny Bluźnierca



Wiek: 30
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 784
Skąd: Tar Al'naihme
Wysłany: 2013-03-17, 11:06   

Jako, że rozmowa z Ibrahimem dobiegła końca, półelf miał zamiar zeskoczyć z jego wozu by nie zabierać mu już więcej czasu i nie naprzykrzać się dłużej. Toć widać było gołym okiem, że kupiec chciał nieco odpocząć. Kiedy chciał już wstać by opuścić pojazd nadbiegł humanoidalny jaszczur z wieściami ze zwiadu.
Szczątki napadniętej karawany? To nie wróżyło nic dobrego. O ile oczywiście były to pozostałości po jadącej niedawno zbieraninie wozów a nie zapomniany ślad przeszłości. Bard odczekał jeszcze chwilę aby dowiedzieć się jak zareaguje na to kupiec.
Wzruszył ramionami kiedy okazało się, że już go nie potrzebuje i wylądował zgrabnie na piasku tuż obok djinnita.
- Powodzenia - rzucił tylko po czym niespiesznym krokiem kierował się ku tyłom karawany. Nie miał nic lepszego do roboty od wylegiwania się na swoim wozie i patrzenia na pustynny krajobraz. Naciągnął kaptur głębiej na głowę by schronić się przed uciążliwym słońcem.
Skoro nie dostał polecenia od Ibrahima by udać się z tamtą dwójką musiał zostać. Trzeba przyznać, że w środku strasznie ciągnęło go do jakiejś akcji i przeklinał w duchu, że nie mógł pojechać z Gressilem.
Może i miał być tu pomocnikiem mistrza i wspierać go podczas handlu ale nadal pozostawał bardem, awanturnikiem z Miasta Sułtana. Można wyrwać człowieka z Amhared ale Amhared z człowieka już nie.
W zamyśleniu minął swój wóz a zorientował się dopiero gdy zauważył siedzącą na dalszym pojeździe elfkę.
- Wybacz, zdaje się, że sie zamyśliłem i minąłem swój wóz - zwrócił się grzecznie do medyczki lecz minę nadal miał nietęgą.
_________________


Jam jest Hermes
Który własne skrzydła pożerając
Oswojon zostałem
 
 
Fedra ep Shogu 
Leśny Duszek
Zgniłuszek Tatusiny



Wiek: 29
Dołączyła: 03 Lip 2011
Posty: 177
Skąd: dalece mobilnie
Wysłany: 2013-03-17, 19:09   

Elfka nadal była naburmuszona po dziwnym zachowaniu Gressila. Najemnik, wydawało się, że powoli do niej przekonujący, diametralnie zmienił postawę. Uraziła go czymś, dostrzegła to wyraźnie, choć krył przed nią emocje - jego nagła oschłość była wymowna. Oczywiście nie zamierzała odmówić prośbie Gressila, wolała nie zrywać cienkiej nici jego sympatii, a poza tym musiała zajmować czymś myśli, by odegnać znużenie.
Dostrzegła, że Asim, roztargniony, zawędrował w pobliże jej wozu. Na twarzy półelfa odbijały się negatywne emocje, mimo tego zagadnął ją.
- Asimie, powinieneś raczej przepraszać siebie, gdyż nadłożyłeś drogi. - Lobelia postanowiła rozprostować kości, więc i ona zwlekła się z wozu. - Sądząc po twojej minie, coś się stało. Będę bardzo wścibska, pytając, co?

- Cóż, nie jest to raczej wielką tajemnicą - bard wzruszył lekko ramionami - Nasz jaszczurzy zwiadowca zauważył niedaleko rozbitą, złupioną karawanę i wysłano go wraz z Gressilem by zbadali to miejsce. Może sie to okazać niebezpieczne. Zdaję sobie sprawę, że zostałem zatrudniony jako pomocnik mistrza ale mimo to ciągnie mnie do jakiejś akcji.
Wszak nie był przecież zwykłym bardem a skrytobójcą, specjalistą od zadań specjalnych. Nic więc dziwnego, że siedząc i kwitnąc w miejscu kiedy gdzieś tam może czekać przygoda mu się przykrzy.
Z drugiej strony... Może lepiej, że nikt nie zdawał sobie sprawy z jego nadzwyczajnych umiejętności. W końcu nie wielu osobom uśmiechała się perspektywa podróżowania w towarzystwie kogoś parającego się mroczną sztuką.
- Widzę, że tobie również zbrzydło bezczynne siedzenie na wozie? - zagadnął choć było to oczywiste skoro elfka zeskoczyła na piasek.

- Nie omyliłeś się. Jak widać trudzę swoje wielkopańskie nóżki grzeźnięciem w piachu. A umieranie z nudów, jako nieefektywne, wydało mi się stratą czasu - stwierdziła autoironicznie. - Jako prawa ręka Ibrahima jesteś przynajmniej lepiej poinformowany niż ja - dorzuciła.
Podmuch wiatru usiłował zerwać jej z głowy kaptur, więc zapobiegawczo chwyciła za skraj materii i nie dała odsłonić lic na zgubne działanie ostrego słońca.
- Miło, że pomyśleli o ewentualnych rannych, nie zabierając ze sobą medyka - wycedziła ze złością spowodowaną ewidentną podłością pogody.

Bard póki co na pogodę nie narzekał. Żyjąc w kraju takim a nie innym od długiego czasu zdążył już przywyknąć do surowości pustyni i lejącego się żaru z nieba. Nie zmieniało to jednak faktu, że skrywał się pod ciemnym płaszczem i zakrywał głowę kapturem. Zbyt długie przebywanie na słońcu mogło być tragiczne w skutkach.
- Spójrz na to z innej strony. Równie dobrze komuś mogłaby stać się krzywda tutaj kiedy ty byłabyś z tamtą dwójką na zwiadzie. Kto wtedy by się nimi zajął? - na twarzy barda wykwitł lekki uśmiech. Gressil był wojownikiem a Darlath łowcą, z całą pewnością sobie poradzą. A gdyby zrobiło się gorąco będą w stanie uniknąć niebezpieczeństwa i wrócić do karawany w jednym kawałku.
- Być może teraz ja wydam się wścibski ale jak właściwie znalazłaś się w Amhared? Nie wiele elfów decyduje się na życie w tak niegościnnych krainach jak pustynia - zapytał z czystej ciekawości i z chęci podtrzymania w jakiś sposób rozmowy.

Lobelia do krętaczy, mimo drobnych manipulacji, nie należała, toteż postanowiła nie milczeć na temat rzeczywistych powodów i skutków nieprzemyślanej decyzji.
- Widziałam dekadencję szerzącą się wśród mojego czy, jeśli mogę to tak ująć, naszego ludu - zaczęła niespiesznie. - Nie chciałam, aby zgnilizna zaczęła toczyć i mój charakter, dlatego postanowiłam ubiegać się o miejsce na jakiejś oddalonej od elfich ziem uczelni. Niestety, przesadziłam. Tutaj nie mogłam powołać się na znajomości z prostych przyczyn, nikt nie znał mojego mentora - wyznała z żalem. - Woleli tutejszego elfa, a nie przybłędę. Nie zamierzałam błagać ahmaredzkich rodów o pomoc! - dorzuciła zapalczywie. Nozdrza Lobelii zadrgały, zdradzając jej irytację. - Manipulacja w takiej sytuacji byłaby obrzydliwością, nie sądzisz? - Skierowała pytający wzrok na rozmówcę.


- Szczerze mówiąc nie wiem za dużo na temat tego co dzieje się w elfiej społeczności. Urodziłem się w dalekich, pokrytych śniegiem krainach zamieszkałych przez elfy próbujące się odizolować od reszty swego gatunku. Opuściłem je jednak bardzo dawno temu - westchnął lekko gdyż faktycznie nie miał pojęcia o dekadencji szerzącej się wśród Starszej Rasy. Jego ojczyzna nie utrzymywała żadnych kontaktów z pozostałymi plemionami przez tak długo, że jej stolica Srebrne Miasto stała się dla wielu tylko legendą.
- Myślę, że obrzydliwą nie byłaby sama manipulacja co ukorzenie się przed kimś i błaganie obcych ludzi o pomoc. Szczególnie szlachciców - bard odpowiedział po krótkiej chwili namysłu krzyżując na chwilę spojrzenia z elfką.

Spojrzała na Asima badawczo. Teraz już wiedziała, dlaczego jednocześnie przypominał człowieka i elfa, a zarazem znacząco różnił się od niej. W starych, pożółkłych księgach wspominano o wygnańcach, którzy sami wybrali swój los, odchodząc z Puszczy Elleah. Najwyraźniej część elfiego ludu obrała za swoją siedzibę dalekie, śnieżne rubieże, leżące na granicy z lodową pustynią.
- To dlatego kolor twoich oczu nie przywodzi na myśl leśnych ostępów. Doprawdy, potrafisz zmrozić spojrzeniem, Asimie. - Lobelia czuła się coraz gorzej, z żalem postanowiła więc zrezygnować z towarzystwa półelfa. - Musisz mi wybaczyć. Najwyraźniej córka lasów zbyt przywykła do wygody, by dorównać w takich warunkach kroku synowi mroźnych krain. Mam nadzieję, że podczas postoju nie poskąpisz nam swojego kunsztu. - Obdarzyła półelfa bladym uśmiechem i oddaliła się, by zaszyć w cieniu swojego wozu.

- W takim razie do zobaczenia - półelf skłonił na pożegnanie głowę choć odprowadził elfkę do jej pojazdu. Skoro od pustynnych warunków nie czuła się zbyt dobrze należało choć trochę jej przypilnować. Mogła zemdleć albo mieć problem z wdrapaniem się na wóz. Okazało się jednak, że jego martwienie się było zbyteczne gdyż kobieta poradziła sobie bez potknięć. Pożegnał ją raz jeszcze po czym skierował kroki na swoje miejsce. Będzie mu nieco nudno siedzieć i nie mieć do kogo zagadać ale widocznie wszyscy byli zajęci czym innym. Ibrahim z zapałem kopcił fajkę, w dodatku w dość oczywisty sposób dał bardowi do zrozumienia, że nie chce mu się nim rozmawiać. Lobelia powinna nieco odpocząć a tamta dwójka szczęśliwców ruszy na zwiad.
Kiedy dotarł już do celu, rozsiadł się wygodnie i sięgnął po manierkę z wodą, z której pociągnął kilka łyków by zwilżyć wysuszone gardło.
- Szczęściarze - mruknął do siebie jednak postanowił się już tym nie zadręczać i zająć się ćwiczeniem swych umiejętności muzycznych. Wszakże umiejętność nie ćwiczona zanika prawda?
_________________
20% bardziej musztardowa
 
 
 
Arosal 
Bandyta



Wiek: 33
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 873
Skąd: Wolsztyn
Ostrzeżeń:
 3/3/6
Wysłany: 2013-03-18, 16:25   

Gościnność starca była przeogromna. Śmierć pomocnika nie zmartwiła go jakoś szczególnie, co na początku bardzo mnie zdziwiło. Czyn ten do końca już miał ciążyć na moim sumieniu, on jednak śmiał się wychwalając bogów... prawdopodobnie czynił to tylko dla zachowania pozorów.
Napojony i najedzony postanowiłem odszukać pozostałości po mojej karawanie. Opiekun oazy nie widział nigdzie mojego berła. Z przeprowadzonej z nim rozmowy wynikało, że przebywał między bandytami służąc im, nigdzie jednak nie dostrzegł złotego kostura. Uznałem, że ma broń musi znajdować się nadal gdzieś w pobliżu rozbitej karawany. Nie było to daleko, zaledwie godzina drogi dzieliła mnie od spotkania z koszmarem. Ma sytuacja uległa nagłej poprawie, mogłem spokojnie zastanowić się nad położeniem. Prawdopodobnie stałem się pionkiem w jakiejś grze. Miałem tu zginąć. Ładunek, który podobno wieźliśmy do świętego miasta nagle zniknął. Kto maczał w tym palce? Czy mógł być to jeden z moich braci? Priorytetem stało się dla mnie odnalezienie broni, bez niej me natchnienie nie mogło nadać odpowiedniej formy talentom, którymi obdarzyli mnie bogowie.
Zbliżałem się do celu. Oko Ashnu paliło jak nigdy. Bandyci pozostawili ciała moich towarzyszy pustyni. Złocisty ocean jednak nie zdołał ich jeszcze ukryć. Odór rozkładu był nie do zniesienia. Poprzewracane wozy, porozsypywane ziarna i przyprawy, a do tego jeszcze truchła pozabijanych zwierząt... wyglądało to jak najczarniejszy koszmar każdego pustynnego wędrowca.

- Ashnu! – krzyknąłem wykonując przy tym szybki ruch ręką zupełnie jakbym chciał coś złapać w powietrzu. Usłyszałem charakterystyczny świst, berło podążało w moją stronę. Chwyciłem je… przypuszczenia sprawdziły się, kostur odpowiedział na wezwanie. Rozejrzałem się dookoła. Ogarniający mnie spokój nagle zniknął, wyczułem czyjąś obecność. Niezastanawiająca się długo przybrałem pozycję bojową. Charakterystyczny głuchy ton towarzyszył ruchom mego berła, miało mi ono posłużyć jako główna broń w walce z przeciwnikiem... Trwając tak poczułem uderzenia własnego serca, w duchu natomiast zadałem sobie krótkie pytanie, czy to jeszcze nie koniec?
 
 
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2013-03-21, 13:26   

Gressil jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w mapę. Nie widział sensu w poszukiwaniach ocalałych, a właściwie nie wierzył by jacyś w ogóle byli, tych których nie zabili oprawcy wykończyło słońce. Swoje rozważania zachował jednak dla siebie w milczeniu dosiadając wierzchowca i kierując go wgłąb pustyni.
- Ruszajmy.

Wreszcie ktoś, kto nie wylewał z siebie potoków słów, gdy nie miały one żadnego znaczenia. Strażnik karawany był Darlathowi równie obcy, co wszyscy inni członkowie wyprawy, ale zdecydowanie najrzadziej słyszał jego głos.
Potwierdzając jedynie skinieniem głowy, ruszył za nim, szybko jednak starając się zrównać tempem - dzięki Skree mogli korygować kierunek, gdyby zboczyli, ale nie powinien zostawać w takim wypadku z tyłu.

Pilnie obserwował djinnta i jego kontakt z sokołem. Rasa ta była mu znana dość pobieżnie, walczył i zabijał jej przedstawicieli nigdy nie dopatrując się w niej ludzkich pierwiastków. Teraz, jako że decyzja o zatrudnieniu jaszczura wydawała się bardzo udaną, będzie to się musiało zmienić. Zwolnił tempo by nie stanowiło ono problemu dla djinnta.
- Daj znać gdy będziemy blisko, rozdzielimy się
- Zajście od dwóch stron? Spodziewasz się niespodzianek? - zapytał badawczo, spoglądając na towarzysza. Wstępny obraz sytuacji nie wskazywał na to, by mógł kręcić się tam ktoś jeszcze, ale z drugiej strony...
- Nie spodziewam się tam ocalałych - przyznał jaszczur - Więc jedyne co wchodzi w grę to ludzie czekający na zwabionych resztkami podróżnych. Czy to też masz na myśli?

- Może to okrutne ale mam nadzieję, że nie znajdziemy tam nikogo żywego, zbyt wiele kłopotów mogliby przysporzyć a tego nam nie potrzeba. Chce żebyś obszedł karawanę dookoła, może znajdziesz ślady obozu napastników, ocalałych – Zrobił, krótką pauze – cokolwiek co pozwoli nam uniknąć obu. - Rozejrzał się dookoła, jakie były szanse, że pustynia pozostawiła im jakikolwiek ślad? - Jeśli trafisz na ciała przyjrzyj się każdemu dokładnie. Czy zmarli od ran, zostali dorżnięci czy tez dobiła ich pustynia. Przeszukaj kieszenie za kosztownościami i pergaminami. - Spojrzał w oczy djinnta – Co zrobisz z pierwszym twoja sprawa papiery jednak, i to bez wyjątku, oddasz mi.

Była w tym pewna logika. Ten człowiek... Gressil, tak, to było jego imię, zdawał się być twardy jak doświadczony wojownik i równie chłodno kalkulował. Zatem kupiec otaczał się nie tylko przypadkowo złapanymi okazami, ale umiał też sięgnąć po znających się na rzeczy ludzi. Jak na razie całego jednego.
- Rozumiem. Ale... czyż papiery te nie winny być przekazane w ręce kupca? - zapytał podejrzliwie, lekko posykując. O ile sam nie miałby żadnego pożytku z czegoś, czego nie umiał odcyfrować, to zainteresowały go motywy towarzysza. Jak wiele lojalności i szacunku miał do swego najemcy?
Z góry dobiegł skrzek Skree, informującej, że przebyli już blisko połowę drogi.

Ponownie skupił wzrok na jaszczurze następnie przeniósł go na sokoła.
- Zapewniam, Cie że do niego właśnie trafią. - Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy szablę, wykonał kilka młynków po czym przyłożył klingę do czoła - Właściwie ni było wcześniej ku temu okazji – Ukłonił się – Jestem Gressil, a jak powinienem się do Ciebie zwracać? Jesteśmy dziś jakby nie było na siebie skazani.

- Darlath - przedstawił się krótko, bez dodatkowych gestów, w końcu bieg był bardziej absorbującym zajęciem niż jazda konna, zwłaszcza, gdy potrzebne było podpieranie się ręką co jakiś czas; ta bardziej zwierzęca forma biegu dobrze sprawdzała się, gdy chciało się unikać nadmiernego zmęczenia.
- Bardziej skazany czuję się w towarzystwie, które nie liczy słów, Gressilu - przyznał, mając nadzieję, że sprawiający wrażenie małomównego najemnik zrozumie przekaz. Łatwo było się zagubić wśród istot o podejściu różnym w tak prostych sprawach.

- Po kimś kto dołączył do karawany w towarzystwie barda w ostatniej kolejności spodziewałbym się umiłowania do milczenia - Roześmiał się chowając szablę.
_________________
 
 
Waskos 
Patriarcha
Kapłan Spamu



Wiek: 30
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 595
Skąd: Masłowy Bród
Wysłany: 2013-03-21, 23:19   

Podróżowali drogą, której wzgardy nie szczędzili najbardziej niewybredni koczownicy i rozbójnicy. Tak, palące słońce w połączeniu z wyjątkowym skąpstwem życiodajnych oaz to bardzo mało atrakcyjne uroki. Ale karawany nie prowadził nikt inny jak Ibrahim Omar ibn Djadir, który na poznanie sekretów ukrytych w piasku poświęcił niemałą część swego żywota. Jednym z tych sekretów były poukrywane źródła wody. Studnie nie były wystarczające aby napoić nawet najmniejsze plemię nomadów, ale dla skromnej karawany będzie to prawdziwym luksusem. Źródło odnalazł wcale szybko, przy czym pomylił się tylko dwa razy. Podczas gdy najemnicy pieczołowicie rozkradali studnię z życiodajnego płynu, Ibrahim skupił się na obserwacji wędrówki słonecznego dysku i kalkulacji. Do Ayin Asuadi nie zdążą przed nadejściem nocy, to pewne, a rozbijanie obozu po ciemku to pomysł godny początkującego wędrowca. Słońcu pozostało jeszcze trochę do zakończenia wiecznego cyklu, ale gwarancji, że odnajdą drugie źródło nikt im dać nie mógł. Ibrahim wezwał najemników i wydał szybkie rozkazy, po czym na pustym jeszcze z rana terenie zaczęło wyrastać niemałe obozowisko.
_________________
I lubię patrzeć, jak w panice
Pospólstwo z mieniem pierzcha drogą,
A po ich piętach wojownicy
Depcą i ławą suną mnogą.
Lubię to sercem całym!
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum