Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
"Inny świat"
Autor Wiadomość
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2011-07-26, 10:38   "Inny świat"

    Słowem wstępu - możecie to potraktować jako fanowskie opowiadanko Disowe, mimo, że trochę dziwny ma pomysł na siebie. Raczej domyślicie się czytając. Jak zwykle u mnie, jest krótkie, niezbyt konkretne i rozbite ;-) Pisane na dużej przestrzeni czasu, więc mogą być babole różnej intensywności w różnych fragmentach. Ale chodziło głównie o ideę.
    Dobra, rozgadałem się, macie, czytajcie tylko nie umierajcie :D






Morski lud rozpoczął świętowanie gdy tylko na falach zatańczyły pierwsze promienie słońca - Dzień Powrotu, obchodzony zaledwie od kilkunastu lat, zdążył stać się nie tylko najważniejszą, ale i najszczerzej celebrowaną uroczystością w ciągu roku.
Nie było w tym nic dziwnego - czy jest bowiem czas, gdy serce ludu może być przepełnione większą radością, niż gdy wspomina zmartwychwstanie i powrót swej opiekunki i matki, swej Bogini?

Dlatego też tak nad jak i pod wodą rozbrzmiewały pieśni, uczestniczono w grach i zabawach, a uroczyste nabożeństwa odprawiano raz za razem wszędzie tam, gdzie żyli morludzie. Cała ta radość była jednak przyprawiona nutką goryczy…


* * *


W komnatach żałobnych zbierali się mędrcy mieszkańców głębin, milczącymi rozważaniami czczący pamięć tych wszystkich, których śmierć lub zatracenie pozwalały dziś wodnym miastom rozbrzmiewać radością. Może nie trapiłoby to dzieci Solonielle tak bardzo, gdyby nie konieczność obserwowania strasznych następstw, oraz ciężar odpowiedzialności, jaki wielu z nich czuło.
Choć nadal pamiętający uczucie, jakim darzył boginię życia, Gallean stał się bóstwem dla którego nie liczyło się już nic, oprócz realizacji własnych, chorych pragnień. Plamił krew swoją i zrodzonych przed wiekami jego wolą elfów krwią mieszkańców Nevendaaru, a Morski Lud wraz ze swą Panią robił wszystko, by załagodzić skutki jego szaleństwa, wciąż nieprzygotowany do stanięcia ze sprawcami twarzą w twarz.

Pokuta, jak nauczali starsi, nigdy nie jest przyjemna; teraz, jak co roku, czuli, że nie przekazywali młodym pustych a pięknych wersetów. Nawet dla najszlachetniejszych mieszkańców wód decyzja o wsparciu dla krasnoludzkich klanów zdawała się być poniżająca.
Czyż to nie przez nich i Wotana wszystko to się stało? Czyja pazerność rozpaliła ogień konfliktu, który znalazł rozwiązanie jedynie w rozlewie krwi śmiertelników i bogów? Który samą Boginię życia właśnie życie kosztował?

Wszystko to prawda, usłyszeli wtedy kapłani, lecz teraz, gdy krasnoludy spotkało to samo, jakże nam ponawiać błędy przeszłości?
Nie taką odpowiedź morludzie mieli nadzieję usłyszeć.
Choć wiedzieli, że lepszej nie ma.


* * *


Jonatan odłożył lunetę. Jeszcze kilkanaście sekund temu obserwował szybującego nad pustynią sępa. Chwilę później ptak minął punkt, za którym faktura czasu diametralnie się zmieniała i młody wartownik mógł podziwiać przyspieszony setki razy proces starzenia się, rozkładu i rozpadu w proch. Przez chwilę myślał o tym, jak dobrą ilustracją dla niektórych kazań kapłanów mógłby być taki… incydent.
Prędko jednak porzucił rozważania, podejmując obserwację innej części rozciągającego się przed górami, wśród których skryła się strażnica, morza piasku. Alkmaar był nienaturalną i przerażającą krainą, wiernym w założeniach, lecz znacznie mniej dosłownym obrazem tego, co było właściwe jego mieszkańcom. Aweryjczyk wolał nie zastanawiać się nad tym, jak złagodzonym obrazem swych bóstw byli sami Alkmaarczycy…

Za dnia obserwowanie pustynnego kraju nie było niczym interesującym. Jeżeli nie liczyć ptactwa zawieszonego w powietrzu na obszarach, gdzie dopiero koło południa docierały pierwsze promienie słoneczne, czy takich nieszczęsnych istot jak ten sęp.
To w nocy zewsząd biły tajemnicze światła, wśród których grasowały niewyobrażalne istoty. Dnie były spokojne, o ile Alkmaar nie wyruszał na wojnę. A to, co działo się wtedy, Jonatan znał tylko z opowieści i każdego wieczora modlił się, by tak pozostało do końca jego dni…


* * *


Koniec dni.
Koniec czasu.
Koniec świata.

Wszystkie te wyrażenia są imieniem dla jednej i tej samej rzeczy.
Jednego i tego samego zdarzenia.
Które nie jest nawet realne.

„Ale będzie.” - stwierdził z przewrotnym zadowoleniem Anukheton. Dla takich jak on, śmiertelnicy byli przezabawni - istniały tysiące potworności przed którymi drżeli ze strachu, co nie byłoby aż tak żałosne, gdyby znaczna większość nie była wytworem ich umysłów.

Spędził na tym obmierzłym świecie dosyć czasu, by wiele dowiedzieć się o ludziach a tym, co najbardziej go fascynowało, była ich wyobraźnia, ich sny… Majaki wypaczające świat jego „braciszka” w stopniu większym, niż on, pragnący zemsty równie okrutnej co upokarzającej, sam był w stanie dawniej sobie wyobrazić.
Ale Anukheton szybko się uczył. On i jego rodzeństwo z radością karmili się wszystkimi wypaczeniami, jakich można się było doszukać w psychice gatunku powołanego do życia przez Kreatora. Obsesje, perwersje, fobie… jakże mógłby nie drżeć na samą myśl o napawaniu się, kosztowaniu tego wszystkiego?

Z czasem, jak mówią ludzie, wszystko jest możliwe. Gdyby wiedzieli, jak wiele w tym racji.
Dopiero teraz do upadłego anioła dotarło, że przechadza się po Salach Szakala, swoich salach, pobrzękując złotymi ozdobami i szeleszcząc pokrytymi czarnoksięskimi formułami paskami pergaminu, wyrastającymi tu i ówdzie z jego odzienia.
Trzeba było przyznać, że mimo wszystko ludzie byli utalentowanymi istotkami; po kilku dekadach to ciało, dobrowolnie oddane mu przez jednego z jego wyznawców, stało się idealną wręcz kopią tego, jak wyglądał jeszcze w Niebie.

Ah, właśnie, Niebo… jak ci mali głupcy czasem się pocieszali? „Czas leczy rany”?
Może ich, ale Anukheton nie był tak miernym stworzeniem, żeby poddawać się tego typu efektom. Nadal pamiętał cios którym Bethrezen posłał go do Nevendaaru, gdzie miał zginąć, odcięty od astralnych energii Niebios.
- Jeszcze za to zapłaci…- na twarz anioła wpełzł paskudny uśmiech, który wyglądał na nadnaturalnie pięknej twarzy jak niczym pas rdzy przeżerającej się przez lśniący pancerz. Alkmaar oddał Upadłym pokłon - Nevendaaru zrobi to samo.

A wtedy Bethrezen Kreator będzie mógł już tylko patrzeć, jak jego piękny twór zostanie wykoślawiony i zamieniony w parodię samego siebie!

Oblizał wargi. Miał zamiar odreagować te wspomnienia.
W jakiś… przyjemny sposób.


* * *


Zgromadzenie nareszcie zamknęło sprawę rozlokowania sił na granicach poszczególnych marchii. Dochodziła już północ, książęta i margrabiowie z wytęsknieniem czekali na znak, iż czas udać się na spoczynek. Znak ze strony jedynej osoby na sali, która zdawała się nie czuć zmęczenia.
Jeszcze do niedawna wątpliwości żyły w sercach władców federacyjnych państewek: jak można zgodzić się na przewodnictwo Temperance, gdy na jego tronie zasiada niedoświadczone książątko? Dlaczego nie zmienić porządku władzy, gdy dochodzi do takiej sytuacji? A co najważniejsze, czemuż, na Bethrezena, aniołowie stoją murem za tym pomysłem?

Teraz jednak wszystko zdawało się być jasne, a w każdym razie bardziej klarowne, niż wcześniej. Jako młody spadkobierca tytułu księcia Temperance, odziedziczonego po bohatersko poległym w czasie obrony swego państwa przed powodzią Mrocznych elfów ojcu, Uther odznaczał się przymiotami właściwymi tak doświadczonemu politykowi, jak i wojownikowi którego ciało znaczą blizny z wielu walnych rozpraw z przeciwnikiem.
Jeden Bethrezen wie, jakie pisane jest mu przeznaczenie, musi być ono jednak prawdziwie wielkim, co wyczytać można było, a co możni zrobili po czasie, w słowach jego posłańców. Jak bowiem inaczej rozumieć sytuację, gdy Opiekun Temperance, Myzrael, sprzeciwił się odroczeniu przewodnictwa nad Federacją księstwa którego był opiekunem, a pozostali aniołowie stróżowie jednogłośnie go w tym poparli?

Wtedy było to nie do pomyślenia.
Było nierozsądne.
Niebezpieczne.

Ale teraz?
Cały kraj dziękował Stwórcy za Uthera.
Było jeszcze tak wiele do zrobienia, tyle szkód po konfliktach do naprawienia, tyle nowych umocnień do wzniesienia, a jednak wszyscy byli pewni, że temu podołają.
Lud wierzył w swego władcę, wielmoża w swego zwierzchnika i zdawało się, że sam Kreator wpatruje się w niego z nadzieją w oczach.

Myzrael pochylił się i szepnął do ucha księciu, jego głos wzbogacony o metaliczne tony przez zdobiony hełm, skrywający nieistniejącą twarz.
Czas był najwyższy, by pozwolić szlachcie na sen.
Jutro będzie czas, by zaplanować kampanie wojenne.


* * *


Ziemię, nawodnioną wartkimi strumieniami krwi orały ludzkie dłonie. Wśród ciemności rozpraszanych blaskiem pnących się ku niebu ogni postępował niestrudzony korowód cichych postaci, tych, których zadaniem było pilnować naturalnego cyklu.
Mroczne elfy szykowały glebę na zasiew.
Choć one same pracowały w milczeniu, noc nie była cicha. Narzędzia orki krzyczały, szlochały i próbowały wyrywać się rolnikom, w ponurej harmonii zaś z tymi głosami palce konwulsyjnie wbijały się w podłoże, w złudnej nadziei… no właśnie, czego?
Nie, to nie była nadzieja - to głos instynktu, natury, którą oszczercy odrzucali przez całe swoje żałosne żywoty, by teraz, gdy jej dzieci po nich przyszły, chwytać się jej gdy zawiodła cywilizacja i bogowie.

Ich ostatnie godziny nie starczą na odkupienie win, jednak wyświadczą Mrocznym przysługę.
A wszystko to w świetle jakie dawało ich miasto, zmienione w pochodnię.
_________________
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum