Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Elfki zawsze dotrzymuja słowa...
Autor Wiadomość
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-12-19, 12:53   Elfki zawsze dotrzymuja słowa...

- …rrrrwa mać!
Miękkie pacnięcie, a następnie blaszana kakofonia spakowanych luzem rzeczy brutalnie złamały martwą cisze panującą w zasypywanym śniegiem wąwozie. Wznoszące się prawie pionowo ściany patrzyły ze stoickim, białym spokojem na groteskowe kikuty rąk i nóg, które machały nad poziomem puszystej zaspy.
- Knopf, ty głupi synu chorej krowy, ty hypograska ofermo patentowana! Łazić nie umiesz?!
Szorstki baryton należał do okutanej w niedźwiedzie futro baryły, która dźwigając na plecach tobół znacznie przewyższający ją wzrostem próbowała dotrzeć przez sięgający jej pasa śnieg do machających kończyn towarzysza.
- Zamknij się Gaderic, zamiast dudy smalone bredzić weź i pomóż mi wstać! – odezwały się zduszonym basem kończyny, które powoli przestawały kiwać się na wsze strony.
- Job twoja mać, Knopf – mrukną Gaderic pod nosem. Krótkie, krępe ramię sięgnęło po wystającą z śniegu rękę krasnoluda. Chwilę później Knopf cały uwalany śniegiem stał w pełnej okazałości próbując strzepać z siebie zwały białego puchu. Znajdujący się parę kroków dalej kolejny krasnolud, zawinięty w szary płaszcz i wysoka kobieta przyglądali się stoicko, okazując pełne znudzenie.
- Panowie, zakładam, iż to ostatnia taka niespodzianka, bo zmrok zapada tutaj szybciej, niż gdzie indziej, a cel naszej wędrówki wciąż jest daleko… - chrząknął Szary, patrząc uważnie zza kryształowych binokli na Wysoką. Milczała, choć Szary doskonale wiedział, że delikatne, pełne wargi mełły przekleństwa. Cały plan szlag trafił już na samym początku, gdy zjawili się na kontynencie, a teraz, gdy wreszcie dotarli do tej dziwnej, wyklętej ziemi wszystko szło nie tak, łącznie z tym, iż ruiny znajdowały się nie wiadomo gdzie, zaraz miała nastać noc, a biwakowanie w tym miejscu, po ciemku, wcale się mu nie uśmiechało…
Wysoka zdarła z głowy kaptur, okalający dotychczas cieniem jej gładkie oblicze. Jadowicie zielone oczy zmrużyły się, gdy wiatr zawiał w ich stronę płatki białego puchu. Delikatne dłonie o długich palcach odgarnęły z czoła niesforny kosmyk czarnych włosów, zakładając go za długie, nabijane srebrnymi kolczykami ucho.
- Ruszajcie się baryły. Czas nas goni.
Głos drgał w powietrzu srebrnymi strunami. Gaderic i Knopf skrzywili się, Szary tylko westchnął.
- Widzieliście elfkę, parskać będzie, niczym kotka, może się tyczko ruszysz sama do przodu, skorzystasz z swoich cholernych elfich umiejętności i dasz nam znać jak jeszcze daleko do tych śmierdzących ruin? – warknął Gaderic, posuwając się w stronę Wysokiej z prędkością ślimaka.
- Właśnie – mruknął Knopf poprawiając sobie plecak i gogle, które zjechały gdzieś z boku głowy.
Elfka nic nie odpowiedziała. Z właściwą długouchom gracją oraz zręcznością poczęła biegnąć po wierzchu śniegu, zanurzając się w nim najwyżej po kostki. Chwile później zniknęła trójce krasnoludów z pola widzenia, skryta przez wirujące w powietrzu płatki śniegu.
- A w ogóle wie, gdzie ma iść?! Filozof?!
Szary, zwany Filozofem uderzył dłońmi jedną o drugą, po czym grzęznąc po pas w śniegu począł podążać delikatnym śladem elfki.
- Pani Lituhanienn jak zwykle sprawdzi okolice i do nas wróci, dobrze o tym wiesz panie Gaderic…
- Lituhanienn… Imię jak dla jakiegoś gada, czy innego smoka… Ta elfica ma nadzwyczaj dziwne zdolności jak na tak parszywa rasę i płeć, węchem nas wyczuje? Przecież myłem się bodaj w tamtym tygodniu! – skrzywił się krasnolud.
- I tylko dla tych zdolności przyjęliśmy ją, nie pamiętasz? – sapnął Knopf, który o mało co znowu nie został przeważony przez własny plecak – a myłeś się nie tydzień temu, a miesiąc z kawałkiem, gdy podczas przeprawy z promu do wody wpadłeś!
- Bez niepotrzebnych sporów, panie Knopf, panie Gaderic!... Ma szósty zmysł, dzięki któremu nie raz ratowała nas z opresji…
- Filozof – stęknął Gaderic – ja tam nie będę wnikał jakich czarnoksięskich sztuczek ta długoucha dziewucha użyła, by powyciągać te wszystkie artefakty, za które klienci grosza nie skąpili, nie mam zielonego pojęcia jak to się działo, że zawsze, gdy my siedzieliśmy w puszce, albo mieliśmy dobry kawał sznura na karku, ona akuratnie uciekała, bo to, by ratować nasze wielce cenne kupry, nie mówiąc o tym, że ma nielichą smykałkę do kradzieży i rozbrajania pułapek, ja rozumiem, wyćwiczyła jej dupsko ulica, jak każdemu z nas, ale to jest niemożebne, by być aż tak biegłym w magicznych zabezpieczeniach, tego się w rynsztokach Imperium, ani naszych kopalniach nie wyuczysz!
- Jest elfką, to niczego nie wyjaśnia w tej materii, panie Gaderic? – bąknął pod nosem Szary.
- Jest bękartem, elfim bękartem, odkąd to elfy zadają się z krasnoludami?! – mruknął Knopf, otrzepując z śniegu rozwichrzoną brodę – W ogóle Filozof, skąd tutaj ten cholerny śnieg, przecież jest środek lata!
Szary prąc mozolnie przed siebie uśmiechnął się i poprawił binokle na nosie. Barwiony na karminowo górski kryształ fantastycznie barwił otaczający wędrowców krajobraz.
- To magia. Elfia magia. Jakieś trzy wieki temu, gdy ziemie te jeszcze nominalnie należały do Nieumarłych miała tutaj wcale zgrabna bitwa.
- Nie chrzań, dobrze wiemy, że zmierzamy do ruin Yhaeli po błyskotki jednego takiego wąpierza, co to tytułował się hrabią, dobrze wiemy, że go stąd wykurzyli, a ten wąwóz, co to z niego właśnie wyłazimy to kiedyś były Ëist o Hast, Knopf pyta się jak głęboko mu wsadzili w tyłek kołek osikowy, że to coś, co zwało się Równinami przypomina teraz nastroszonego jeżozwierza, ba, zaśnieżonego jeżozwierza!
- Yhael, Ëist o Hasht, co za poroniony język…
- Alkmaarski, panie Knopf, a pan, panie Gaderic, jesteś nieznośnie niecierpliwy, zmierzam do tego wszak.
- To gadaj skąd tutaj to coś! – burknął krasnolud wskazując nosem na fantazyjny krajobraz przedstawiający jakby wzburzony ocean podczas najpaskudniejszego sztormu, którego fale zastygły w nagłym uniesieniu. Cały teren porośnięty był spiętrzonymi, ostrymi stożkami pochowanymi pod śnieżnymi czapami.
- Ekhmmm… Widzicie panowie, kiedy Hordy szturmowały przedmurza Ognistego Gaju Równiny stanowiły nieosłonięty punkt zaopatrzeniowy dla ich wojsk… Hrabia miał jakiś układ z dzikimi elfami gwarantujący, że nie zostanie zaatakowany, nie wiem co było stawką tej umowy… W każdym bądź razie umowa została złamana, dzikie elfy pod wodzą pół-arystokratki wraz z wojskami Imperium wdarły się na teren Nekropolii oblegając Yhaelę…
- Tą naszą skrytkę z arcyciekawym przedmiotem, za który ów kupiec z Tor Amnh daje okrąglutką sumkę – uśmiechnął się szeroko Knopf na wspomnienie sakiewek pełnych błyszczących imperialnych rubli, które swego czasu pokazywał ich tajemniczy zleceniodawca.
- Tak… Oblężenie mogło trwać rok, skończyło się w przeciągu tygodnia. Potęga zaklęć wówczas użytych spowodowała lokalne trzęsienie ziemi, te zaśnieżone stożki to powyrywane płyty skalne, które spiętrzyła fala uderzeniowa magicznej eksplozji, tak samo anomalie pogodowe są pozostałością dość nieudolnie użytego zaklęcia, które miało zmieść z powierzchni ziemi Yhaelę. Podanie mówi, iż ciało wampira zostało złożone w krypcie, tuż przed szturmem, ukrytej głęboko pod warownią, wraz z cennym artefaktem…
- Który mamy znaleźć… - mruknął Gaderic – Czy to w ogóle wykonalne?
Pytanie było czysto retoryczne, przecież już tyle razy przerabiali wiekowe mapy i zapiski dostarczone im przez kupca z Tor Amnh, dokładnie wiedzieli gdzie szukać, ale Filozof postanowił jednak odpowiedzieć.
- Śmiem twierdzić, że przy obecnym stanie naszej wiedzy – tak. Bardziej mnie intryguje skąd nasz klient ma owe mapy wraz z dokładnym planem tejże warowni…
- A co to ma w ogóle do rzeczy – parsknął Knopf – mamy znaleźć sarkofag, wyciągnąć artefakt, dostarczyć go, gdzie trza, a potem… brać złoto i do karczmy! I zamtuza!
- Tobie tylko chlańsko albo baby w łbie, łajzo. Filozof, a co się wąpierzowi stało, zadźgali dziada, czy pikawa nie wytrzymała widoku inkwizytorskich sukienek i elfich uszu?
- Panie Gaderic, nie wiem – mruknął obojętnie Szary.
- Krwiopijca zdechł z powodu niedoboru krwi. Nasi magowie wiedzieli jakich zaklęć użyć.
Lituhanienn jak zwykle pojawiła się z nikąd. Krasnoludy już dawno się do tego przyzwyczaiły, także nawet cień zaskoczenia nie przemknął przez twarze ubarwione mrozem na czerwono.
- Gdzie elfico są ruiny?
- Gdybyś Gaderic nie miał wzrostu pluskwy, zauważyłbyś na horyzoncie piękne resztki donżonu.
- Wole mieć wzrost pluskwy niż pusty elfi łeb – warknął krasnolud i począł szybciej przebierać nogami w sypkim śniegu.
Pół godziny później stanęli przed owianymi śniegiem ruinami głównej wieży, wieży ostatniej nadziei, jak ją nazywali ludzie. Gdzieniegdzie można było jeszcze zobaczyć ostatki pięknych gotyckich zdobień, teraz bezlitośnie niszczonych przez wiatr oraz zimową aurę.
- Ładną sadybę miał krwiopijca, nie ma co – wyszczerzył zęby Knopf.
- Był miłośnikiem secesji i gotyku – poprawił binokle Filozof.
- Łajno mnie to obchodzi – mruknęła elfka – Bierz się Ordulf do roboty, trzeba zlokalizować wejście do krypty.
Filozof westchnął ciężko.
- Musimy wejść głębiej w warownię… Najlepiej, gdybyśmy znaleźli dawny dziedziniec, albo jakieś inne miejsce, gdzie hrabia bytował nader często…
- Pogięło cię, Filozof? A może ci lokaja zawołać, żeby pokazał drogę? To są ruiny, dziedziniec i reszta nie istnieją! A jeśli nawet, to znajdują się pod zwałami śniegu!
- Pan Knopf widzę powinien zająć się liczeniem szarych komórek, a że ich nie posiada, to na samo ich szukanie, żywię nadzieję, zejdzie mu tyle czasu, że już oddzywać się nie będzie. Pani Lituhanienn?...
- Nie ma sprawy, Ordulf.
Elfka pokręciła się chwile po ruinach, kopia planów warowni była cholernie niewyraźna, ale była to jedyna rzecz, jaka mogła jej teraz pomóc. No może poza cichutkim wołaniem elfiego instynktu… Wreszcie znalazła. Miejsce, gdzie niegdyś wampir urządzał sobie swe słynne orgie… Wokół widać było tylko śnieżne zaspy, jakieś resztki murów i kikuty kolumienek, wszystko spowite białą czapa rozmazującą kształty, ale to na pewno było to miejsce, czuła to, wiedziała…
Gaderic i Knopf dawno już zrzucili z pleców swe toboły i przyglądali się z niecierpliwością Ordulfowi, który obliczał coś na piramidowym liczydle, co rusz spoglądając na plany trzymane mu przed nosem przez Lituhanienn. Zmrok zapadał coraz szybciej.
- Spiesz się, Filozof – syknął przez zaciśnięte zęby Knopf. Próbował wysupłać z tobołka pochodnie i krzesiwo, ale zgrabiałe palce odmawiały mu posłuszeństwa.
- Spieszyć się należy powoli – mruknął w odpowiedzi Ordulf, jednocześnie aktywując krasnoludzie runy. Mlecznobiałe kryształy zapulsowały światłem, po czym uniosły się w powietrze, Filozof wyskandował zaklęcie, przetykając je gęsto wynikami skomplikowanych obliczeń, jakich przed chwilą dokonał. Matematyka idąca w parze z magią i tym razem okazały się niezawodne.
Cały teren ruin został pokryty przez trójwymiarową siatkę czerwonych nitek światła, wszelkie pozostałości Yhaeli zostały podświetlone na zielono, również zielone były kratki oznaczające dawny przebieg murów i ścian. W ten sposób Ordulf odtworzył holograficzny obraz warowni, po którym mógł się poruszać, jak po prawdziwej sadybie wampira. Żółte kwadraty w siatce znaczyły ukryte przejścia, Filozof wyskandował jeszcze jedno zaklęcie, teraz wszystkie linie tworzące siatkę i zielonkawe znaczniki ścian zniknęły, pozostały jedynie dwa pulsujące na bieli śniegu żółcią kwadraty oznaczające wejścia do podziemnych krypt.
- Lituhanienn?... – uniósł brwi Ordulf.
- Tamten kwadrat – mruknęła elfka wskazując ruchem głowy na oddalone o jakieś sto metrów żółte pole.
- A więc do roboty! Knopf, łajzo, bierz toboł, nie ma czasu do stracenia!
Gaderic podniecony perspektywą dostania się do krypty, gdzie niewątpliwie jest cieplej, mróz nie szczypie w nos, no i znajduje się to coś, co ma przełożenie na sumkę dwustu tysięcy imperialnych rubli, począł szparko brnąć przez śnieg, wlekąc za sobą plecak. Chwile później sękate palce krasnoluda ściskały się na oskardzie, którym wyrzucał za siebie fontanny białego puchu. Gdy tylko łopata zgrzytnęła o coś stalowego, natychmiast do akcji wkroczył Ordulf. Jednym zaklęciem zmiótł pozostały śnieg i osuszył samo wejście, jak też teren wokół niego. Knopf w momencie zabezpieczył znalezisko, stawiając nad nim płócienny namiot, nasączony roztworem rozmarynu i wosku dla zwiększenia przepuszczalności. Wbicie śledzi w kamienną posadzkę nastręczyło mu trochę trudności, ale w końcu krasnolud potrafi…
W względnym cieple i przy żółtawym płomieniu kaganka dokonywali oględzin stalowej płyty kryjącej wejście do krypty grafa. Po zdjęciu iluzji okazało się, iż płyta była pokryta roślinnymi ornamentami, wijącymi się wokół centralnie umieszczonej płaskorzeźby wyobrażającej twarz jakiejś kobiety. Resztki farby świadczyły, że drzwi były pomalowane, zachowała się nawet resztka rudo-kasztanowego koloru włosów owej kobiety, z których początek brały wszystkie ornamenty.
- To ta suka… – mruknęła Lituhanienn.
- Kto? – zdziwił się Filozof.
- A co to za różnica? Suka, nie suka, jak ty to mówisz, elfico? Łajno mnie to obchodzi? Jakaś tam dziwka wampira, bierzmy się do odkopywania tego kurhanu!
Gaderic przewracał rozeźlony białkami czarnych oczu, krucza broda ułożona w misterne warkocze właśnie mu wysychała, puszczając kłęby pary.
Ordulf westchnął.
- Jak to widzisz, pani Lituhanienn?
- Zapieczętowane i zaspawane magiczne, z drugiej strony sądzę, że jest standardowy mechanizm pułapkowy. Jak znam życie magiczny i wciąż doskonale działający. Zapewne uruchamiający dziesiątkę bełtów, albo wybuchową niespodziankę z kwasem lub innym paskudztwem. Możliwe jest też, że mechanizm aktywuje jakieś sługi pozostające w spoczynku.
- Z tym sobie poradzimy – mruknął Knopf rychtujący swoją ukochana kuszę. Właśnie wkładał aktywowane przez Ordolfa kawałku krasnoludzkich runów do kosza znajdującego się z boku rękojeści. Pulsujące na żółto światło kamieni przelało się przez zabezpieczone metalowymi rurkami soczewki, po to by wykwitnąć na przeciwległej ścianie namiotu w postaci kropki. Knopf przyłożył rękojeść do oka i sprawdził celownik, poprawił jeszcze automat wraz z bębnem na bełty, po czym uśmiechnął się. On już mógł spotkać się z umarlakami.
- Phi – parsknął Gaderic. Był konserwatystą i nad wszelkie nowinki techniczne jego współbraci przedkładał dobry, solidny topór, właśnie taki, jaki teraz ściskał w ręku.
Elfka tymczasem lustrowała za pomocą sonaru powierzchnie płyty oddzielającej ich od sarkofagu wampira. Sonar był krasnoludzkim wynalazkiem, wytwarzał za pomocą światła aktywowanych odpowiednio run przepuszczonego przez szlifowany górski kryształ ultrafiolet, w świetle którego można było zobaczyć wszelkie ślady magii, które mogły wskazywać na mechanizm rozbrajający pułapkę. Trzysta lat temu taka technologia była nie do pomyślenia…
- A jednak suka wcale taka dobra nie była, jak opowiadała prababka… - mruknęła pod nosem.
Dotknęła jednego z fosforyzujących w świetle ultrafioletu kwiatków, rozmieszczonych w rogach płyty. Na łodyżce wijącej się wokół niego ktoś wykonał delikatne zadrapanie, wskazówkę dla wtajemniczonych. Lituhanienn przekręciła powoli kwiatek tak, by jego płatek, który także był znaczony, utworzył linię z zadrapaniem na łodyżce. Cos stuknęło po drugiej stronie drzwi. Elfka uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Ubezpieczaj mnie, Ordulf.
Krasnolud wyszeptał zaklęcie, które otoczyło elfkę połyskującą bańką, mającą za zadanie absorbować wszelką energię magiczną, jaka mogła wystrzelić z płyty. Lituhanienn odbezpieczyła wszystkie zamki i cofnęła się, Filozof teraz izolował bańką tylko drzwi wiodące do krypty.
Magiczne spoiwo pękło, coś zachrobotało, spawy z sykiem puściły i płyta wysunęła się dwa centymetry nad powierzchnie. W tym samym momencie eksplodowało zabezpieczenie. Filozof ledwo utrzymał bańkę.
- Ależ mocne preciozum – sapnął. Gdy tylko zielonkawy dym opadł, zdjął bańkę i zneutralizował pozostałości innym zaklęciem.
Gaderic z Knopem podważyli łomami płytę i odsunęli ja na bok. Porośnięty pajęczynami otwór wiał mroczną wilgocią.
- Śmierdzi jak twoje nogi, Gaderic – zmarszczył perkaty nos Knopf.
- Zamknij się łajzo z Hypograssu! Do środka! – warknął zagadnięty, pchając towarzysza w stronę wejścia.
- Powoli, panowie… Pani Lituhanienn przodem, za nią ja, a wy panowie ubezpieczacie tyły.
Filozof wyczarował świetlista kulę, którą zawiesił nad sobą, następnie przepuścił elfkę z sonarem. Zawilgocony korytarz roziskrzył się blaskiem, ultrafiolet krasnoludzkiego wynalazku trzymanego przez elficę badał każdy szczegół, który mógł wskazywać na pułapkę. Gaderic z toporem gotowym do użycia i Knopf z kuszą przy policzku zamykali owa zjawiskową procesję.
Korytarz wił się zakosami, coraz bardziej schodząc poniżej poziomu ziemi. Temperatura stopniowo rosła, wilgoć ustępowała miejsca suchemu powietrzu, zbutwiałe ściany powoli poczęły przechodzić w gładki kamień, na którym wisiały reszty szmat, zapewne arrasów. W pewnym momencie zabrnęli już tak daleko, że ściany zbudowane były z cegły, obwieszonej poszarzałymi gobelinami wyobrażającymi sceny z mitologii wampirzej.
W końcu korytarz rozszerzył się, ukazując wejście do rozległej krypty, na środku której stał bogato zdobiony sarkofag. Jego wieko było nieznacznie uchylone.
- A niech to szlag trafi, job jego mać! – warknął Gaderic – Obrabowany! Nici z nagrody!
- Uspokój się baryło, drzwi były zabezpieczone, nikt niepowołany tutaj nie był przed nami. Sądzę, że wampira chowano w tak wielkim pośpiechu, że nie zdążono domknąć wieka.
Topornik łypnął okiem na elfkę. Jej spokojny, srebrzysty głos doprowadzał go do szału. Tymczasem Knopf lustrował za pomocą żółtej kropki celownika posąg ustawiony w narożniku krypty.
- To aby czasem nie ożyje, Filozof? – zagadał w stronę magika.
Ordolf podszedł do kamiennej postaci wyobrażającej wampirzego gwardzistę. Wystarczyło mu jedno spojrzenie.
- To zwykły bazalt, bez żadnych magicznych adnotacji – uśmiechnął się – Bez obaw.
Elfka w tym czasie mocowała się z wiekiem.
- Może mi pomożecie, co? – stęknęła w stronę krasnoludów.
Chwile później wieko z hukiem uderzyło o marmurowa posadzkę.
- Ale zmarcha – skrzywił się Gaderic – Co za typ, pies mu mordę lizał, jak to możliwe, że to się jeszcze nie rozpadło z starości?
W sarkofagu spoczywały zasuszone, szarawe zwłoki mężczyzny, ubranego w zetlały surdut. Resztki popielatych włosów trzymających się pozostałości skóry, jaka ostała się na czaszce zasłaniały pół oblicza, które było makabrycznie wykrzywione, jakby tuż przed śmiercią zobaczyło coś niesłychanie obrzydliwego i potwornego. Kości dłoni zaciskały się na platynowej szkatułce.
- Neokromantyczna magia. Tylko dlatego ten wywłok tutaj trzyma się jeszcze kupy – zauważyła obojętnie.
- A bezpieczne to? Nie zmartwychwstanie czasem? – mruknął Knopf.
- Nie ma na to szans – uśmiechnął się Ordolf – Pani Lituhanienn, proszę zdjąć zabezpieczenia, nie ma sensu tutaj dłużej zabawiać.
- Się robi – odparła mrużąc zielone oczy.
Niestety łatwiej było powiedzieć, niż wykonać. Sonar nic nie wykrył, elfie zdolności także nic nie wskazywały. Tylko Ordolf się denerwował, bowiem wyraźnie wyczuwał sygnały wysyłane przez magiczne urządzenie. Krasnoludy przysiadły na posadzce i z rosnąca irytacja przyglądały się jak elfka dokonuje oględzin sarkofagu, badając go milimetr po milimetrze. Pierwszy o dziwo nie wytrzymał Ordolf.
- Idę rozprostować kości – mruknął. Wyczarował drugą kule światła, którą zostawił w krypcie, zabierając pierwszą, poczym zniknął w mroku korytarza. Blask kuli jeszcze przez chwile migotał na ścianach po to tylko, by za moment zniknąć. Lituhanienn zauważyła to kątem oka i uśmiechnęła się leciutko.
Ordolf z założonymi na plecach rękoma spacerował, przyglądając się szczegółom gobelinów. Nagle stanął jak wryty.
- Drzwi? Skąd one tutaj? Przecież ich nie było!
Nacisnął mosiężną klamkę. Metalowe wrota uchyliły się cichutko, odsłaniając oświetlone wnętrze komnaty.
- Oooo! Niemożliwe! Co to tutaj robi?! – zakrzyknął krasnolud i wkroczył do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nim równie bezszelestnie, jak otwarły, poczym zniknęły. Razem z Filozofem.
W krypcie zapanowała nieznośna atmosfera. Knopf przegadywał się z Gadericiem, Lituhanienn wciąż badała sarkofag, a Ordolf od dobrego kwadransu łaził po podziemnym grobowcu.
- Gotowe.
Krasnoludy na dźwięk głosu elfki poderwały się z posadzki.
- Nareszcie – wyszczerzył zęby topornik – A gdzie Filozof?
- Zaraz przyjdzie, bierzmy się za szkatułę!
Knopf był zawsze w gorącej wodzie kąpany.
Dwójka krępych postaci rzuciła się w stronę sarkofagu, podczas gdy Lituhanienn odsunęła się na bezpieczną odległość.
- To na pewno jest już… bezproblemowe? – zagadnął Gaderic łapiąc za szkatułę.
- Oczywiście, baryło – uśmiechnęła się szeroko elfica, ukazując biel zębów.
Topornik szarpał się ze szkatułą bezskutecznie, w końcu Knopf złapał z drugiej strony, chcąc mu pomóc, ale wciąż nie można było wydobyć artefaktu z martwego uścisku. Krasnoludy nachyliły się nad zwłokami wampira i pociągły raz jeszcze. Silno. Za silno.
Cos zgrzytnęło pod sarkofagiem. Topornik spojrzał zdumiony na swego towarzysza, ale nie zdążył nic powiedzieć, dwa stalowe ostrza jednocześnie przebiły ich gardła, znajdujące się idealnie nad wnętrzem kamiennej trumny. Posoka siknęła na truchło nieumarłego, barwiąc je na karminowo. Krasnoludy jeszcze przez chwile groteskowo rzęziły nad sarkofagiem, krępe nogi ryły marmurowa posadzkę. W końcu wyzionęli ducha.
Lituhanienn odpięła wszystkie srebrne kolczyki i rzuciła je w kąt krypty. Czekała na to, co się musiało stać, na to, do czego dążyła przez większą część swego życia.
Posoka krasnoludów poczęła wnikać w umarłe ciało, regeneracja tkanki wpierw przebiegała opornie, jakby wstydliwie. Szary naskórek powolutku zaczął nabierać barw, rozciągając się na miejsca, gdzie przebijał kościec. Popielate włosy stopniowo odzyskiwały dawny, kruczy kolor, falując na czole i połowie twarzy zmarłego niczym kłąb węży. Zapadłe oblicze unosiło się z niebytu śmierci, strząsając z siebie wieki snu wraz z częściowym rozkładem.
Elfka podeszła ostrożnie do sarkofagu.
Regeneracja nabrała szalonego tempa, odbudowany naskórek przypominał teraz biały pergamin, pod którym rozkwitała fantastyczna siatka fioletowych żyłek, całe ciało pęczniało, rosło niczym na drożdżach – niechybny znak, że odtwarzają się mięśnie. W końcu na krawędzi trumny zacisnęła się kredowa dłoń, zakończona zbyt długimi paznokciami. Szczupła sylwetka wampira wyprostowała się, resztki zetlałego materiału surduta wylądowały na kamiennym dnie. Wampir siedział takim, jakim go Wszechojciec przeklął – nagusieńki i wciąż słaby. Mogłaby go teraz zabić raz na zawsze, ale nie chciała. Nie po to tak się trudziła, by przebudzić go z letargu.
Wampir tymczasem zamrugał oczami. Gardłowy głos, z trudem wydobywający się z dopiero co odnowionej krtani brzmiał metalicznie, nienaturalnie.
- Ty?...
- Lituhanienn. Nazywam się Lituhanienn.
Krwiopijca spojrzał na nią mrocznymi oczyma. Uśmiechnął się. Ładnie.
- Ach… Znam cię. Mała zdrajczyni, specjalistka od zrywania traktatów.
- To nie ja, lecz moja prababka.
Tym razem nieumarły skrzywił się.
- Zatem ta… ta elfia pokraka wylizała się z konsekwencji zerwania naszej umowy?
- Nie. Jestem tutaj po to, by błagać w jej imieniu o wybaczenie i zdjęcie klątwy.
Kredowa dłoń zmierzwiła grzywę kruczych włosów.
- Twoja pra… pra… pra… W ogóle ile to już czas minęło?
- Ponad trzy wieki.
- Śpioch ze mnie.
- Armius próbował wcześniej cię uwolnić, ale następowały małe komplikacje… Ten teren dopiero od niedawna jest dostępny dla… zwiedzających.
- Gdyby nie to, że Roderick wybił zęby temu lalusiowatemu magowi, nic takiego nie miałoby miejsca – warknął – Ofiara losu sepleniąc wywołała coś, czego nawet się nie spodziewała.
- Pokonaliśmy cię…
- Zdradziliście! – wyszczerzył kły – Rozumiem, że Perełka w skórze nieumarłego źle się czuje, co?
- Cierpi… Bardzo… - szepnęła Lituhanienn, spuszczając wzrok.
- Słusznie. Przestrzegałem ją.
- Co teraz zamierzasz uczynić?
Krwiopijca zmrużył oczy. Paskudny uśmiech wypełzł mu na twarz.
- Rozumiem, że Hordy upadły?
- Wycofały się do Alkmaaru…
- Równiny?...
- Nominalnie w ręku Przymierza…
Wampir zrobił zdumiona minę.
- Długouchy mają moje włości, ohoho! I Hordy zamknęły się w piaskach Alkmaaru… Trzysta lat i od razu widać efekty braku wampirzej ręki.
- Hrabio… Chce dotrzymać umowy… Ja w zamian za moją nieszczęsną prababkę…
- Hrabio? Widzę, że nawet w starych księgach nie zachował się mój właściwy tytuł. Czyli, że co? Pomożesz odzyskać me ziemie? – zakpił patrząc na nią wyzywająco.
- Jeśli tylko zechcesz… - szepnęła, czując jak zaczyna ogarniać ją przerażenie.
- Skontaktowałaś się z Armiusem, sprowadziłaś tutaj specjalnie dla mnie krew, abym mógł się odrodzić… ba, posunęłaś się do zdrady swoich towarzyszy…
- To tylko krasnoludy – warknęła, przerywając wampirowi.
Nieumarły przekrzywił głowę.
- Musisz ją cholernie kochać, co?
- Powiedzmy…
- Emocje… Parszywa rzecz.
- Co zatem, hrabio?...
Wampir patrzył rozbawiony na wystraszone oblicze elfki. Już wiedział, co powinien zrobić.

***

Białe płatki śniegu powolutku spadały z zachmurzonego nieba na spowite mlecznym całunem resztki warowni. Delikatny, mroźny wiatr wędrował między ruinami, niosąc ze sobą długie warkocze puchu. Tego samego puchu, który zasypywał pogrążonego w zamyśleniu osobnika, zasiadającego na śnieżnym tronie. U jego stóp siedziała naga kobieta, odziana jedynie w kaskady czarnych włosów, sypiących się na jej piersi. Przez pergaminowa skórę przebiegały dreszcze, mroźna para dobywająca się z ust koronowała jej głowę ulotnym wieńcem. Z szyi nieszczęsnej zwisał długi, ciężki łańcuch, jakim była przykuta do tronu. Zasiadający na nim osobnik nachylił się nad nią, kruczy włos mężczyzny posypał się na drobne ramię.
- Jesteś moja. Pomożesz mi. Wnuczko Perełki. Jedyna mająca prawo władać dzikimi elfami.
- Zrobię to… - wyszeptała z trudem, prawie kalecząc sobie zsiniałe od zimna wargi.
- A dlaczego? – uśmiechnął się ironicznie osobnik.
- Ponieważ elfki zawsze dotrzymują słowa…


Ze specjalną dedykacją dla R'ed, miało być na mikołajki, jest na święta, mam nadzieje, że Gaderic się nie obrazi ;)

Lithuanienn to postać R'edoa, imię Orlof to także jej wymysł ;)
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum