Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: Nagash ep Shogu
2009-03-30, 23:15
Brama
Autor Wiadomość
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
  Wysłany: 2007-01-03, 15:39   Brama

Stajesz przed murami miasta i słyszysz gwar wydostający się ze znajdującej się tuż za bramą tawerny.
- Kim jesteś wędrowcze i cóż sprowadza Cię do mego miasta.
-Twego?? -odpowiadasz
Widząc tego starca siedzącego na gołej ziemi opartego plecami o mur. Starzec siedział patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem i nawet na chwilę nie skierował go na ciebie. Wyglądał jak martwy, przeczyły temu jedynie słowa i dłoń raz zaciskająca to rozluźniająca uścisk na rękojeści miecza.
Twego miasta - myślisz - wątpie byś potrafił władać chociaż tym mieczem.
Nim ta myśl opuściła Twą głowe zdążyłeś poczuć zimno stali ostrza kontrastujące z ciepłem Twej własnej krwi. W jednej cwili zrozumiałeś jak bardzo pozory mogą mylić, i że twa głowa wcale nie jest tam mocno uczepiona szyi oraz jak łatwo możesz ją stracić.
- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
_________________

Ostatnio zmieniony przez Pyriel 2007-02-24, 19:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pyriel 
Rycerz piekieł
Wielki Cenzor



Wiek: 38
Dołączył: 13 Gru 2006
Posty: 386
Skąd: zQnów
  Wysłany: 2007-02-14, 12:37   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
-Przepuść mnie starcze.
Strażnik przycisnął mocniej ostrze do szyi przybysza i zamarł. posoka wypływająca z ranytylko pozornie był krwią, spływając powoli po klindze miecza zaczęła się pienić i wżerać w nią niczym kwas. Obcy złapał ręką ostrze rozcinając ją i dokańczając dzieła zniszczenia miecza zalewając go swą krwią.
-Potępiony?!-powiedział do siebie starzec . Nie wydawał się przestraszony, a nawet ździwiony, jego twarz wyrażała tylko jedno: nie można mnie zaskoczyć ae ja Ciebie...
-Chcesz znać moją historię? Słuchaj więc.
Jestem... byłem dumnym Elfem, nie jakimś pajacem biegającym po lasach z patykiem w ręce lecz prawdziwym silnym Drovem. Jednym z niewielu prawdziwych mrocznych, a nie kukiełek stworzonych przez Mortis. Po rozbiciu mego klanu podczas walki Araela i Tha'emala... tak wiem, nie wiesz o czym mówie było to bowiem daleko z tąd, rzekłbym nawet w innym świecie. Wielka bitwa, ostateczna walka nocy i dnia, mroku i jasmości dwojga bogów, braci.
Widziałem coś czego nie można opisać, coś czego nie wolno widzieć śmiertelnym. Ujżałem umierającego boga.
Potem gdy się ocknolem leżałem w lesie, miejscu którego nie pamiętałem w którym nigdy nie byłem. Włucząc se natrafiłem na oddział Elfów. nadal miałem swoją broń więc postanowiłem podzielić los swego boga, uprzedzono mnie jednak, oddział został zaatakowany przez krasnoludy. Odparto ich ja jednak przybadkiem zostałem trafiony bełtem. Obudziłem się gdy opatrywała mnie piekna Sylfida Ma'ene. Zmierzali połączyc się z armią by zaatakować miasto ludzi Temperance.
Tak to była pi ękna masakra, poraz pierwszy widziałem ludzi. Słabe przerażone istoty, które tak łatwo zabić.
Miałeś tam może rodzine starcze?-
zapytał smiechając się pokazując szreg równych zębów z wyraźnie zaznaczonymi kłami.
Starzec nawet nie zmienił wyrazu twarzy, nadal kierował wzrok na poszczerbiony miecz i przesuwał palcem po klindze t w góre to w dół.
- W każdym razie poniosło mnie gdy wraz z dwoma towarzyszami wtargnelismy do głównej świątyni miasta. Zobaczyłem tam modlącą się kapłanke młodą i piękna, mówiłem do niej jednak ona nie odpowiadała. denerwowało mnie to, nie czułem od niej strachu lecz moc.
Byłą silna nie to co inni ludzie miałe moc, moc od jej boga, którego ja nie miałem. Chwyciłem ją i rzyciłem na ołtarz w taki sposób iż jej klatkę piersiową przekił stojacy na nim krzyż. Krew na ołtarzu poświęconym życiu wystąpiłem przeciw największemu z waszych bogów i zostałem przez niego wyklęty. Żyłem nie sięgała mie więc moc Mortis, a sowa Galleana przypominał mi troche Tha'emala jednak ten bóg był szalony i nie był tym który mnie stworzył.
Myślałem że jestem sam, myliłem sie. Czyn którego się dopuściłem zwrócił na mnie uwagę innego boga. Podobnego mi, wyklętego Bethrezena. Powoli nasycał mnie swą mocą i przemieniał przemieniajac w to czym teraz jestem. Nie czuje strachu ani bólu, nie mam sumienia i nie mogę umrzeć.
Jak myślisz starcze to kara czy nagroda??

Starzec przestał jeździć palcem po klindze i spojrzał na przybysza
-Ena ela anur ke'a
Miecz rozbłysnął błękitnym śwatłem króre oprzygasając odsłoniło błyszczące pozbawione najmniejszej rysy ostrze.
-Przekleństwa stają się błogostwieństwami, a błogosławieństwa przeklęstwami. Wszystko osądzi czas- mówiąc to schował miecz do pochwy jednocześnie przepuszczając przybysza.
-Kim więc jesteś Drovem czy demonem?
-Jestem Pyriel jeden z czterech, którzy- resztę wypowiedzi zagłuszył chałas dochdzący z otwartych drzwi karczmy, przez które przed chwilą wyrzucono pijanego krasnoluda.
Starzec jednak usłyszał. Wyraz jego twarzy cały czas nieruchomy przybrał bardzo nieprzyjemny wyraz.
(...)


Pyriel.JPG
Plik ściągnięto 610 raz(y) 27,45 KB

_________________

Ostatnio zmieniony przez Pyriel 2007-02-24, 19:13, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Bao Dur 
Chłop



Dołączył: 05 Lut 2007
Posty: 8
Skąd: ze ShaoLinu
Wysłany: 2007-02-15, 09:42   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Czy naprawdę tego chcesz starcze? Możesz tego nie zrozumieć...
- Wiele już widziałem i słyszałem, niewiele jest już rzeczy, które mogą mnie zadziwić.
- Jak tak bardzo nalegasz...
Zacznę krótko od siebie... Jestem adeptem klasztoru ShaoLin. Nie żadnym łysym mnichem, który musi czyścić obory swym owieczkom... o nie... byłem na nauce u jednego z tamtejszych mistrzów walk. Wszystko szło w najlepsze, dni mijały szybko lecz wtedy... nastąpiła katastrofa. jak wiesz starcze klasztory budowane są w niedostępnych dla zwykłych śmiertelników górach. I właśnie tego dnia było trzęsienie ziemi. Jednak nie to jest przyczyną tej tragedii. Owe trzęsienie doprowadziło to do kilku przesunięć tektonicznych gór, zniszczenia niektórych jaskiń oraz spowodowało zawalenie się jednej strony murów klasztornych. Z jednego nowo powstałego przejścia wyskoczyło kilkanaście wielkich, dzikich Olbrzymów Górskich. Wykorzystali oni dziurę w murze i wdarli się na dziedziniec. Wielki Mistrz Klasztoru, wraz z oddziałem, szybko przeszedł do natarcia. Cóż to była za krwawa walka... walczyliśmy dzielnie i do końca. Na miejsce jednego zabitego olbrzyma pojawiało się dwóch... sam już nie wiem ilu ich zabiłem... pięciu?...lecz nic nie moze trwać wiecznie i Olbrzymy widząc, że nie uda im się przebić, porwali ciała swych zabitych towarzyszy i zaczęli uciekać... bitwa skończona, wygraliśmi... ale czy na pewno? Poległo wielu moich przyjaciół, w tym mój... mistrz. Nie wiem czy rozumiesz to starcze, ale między uczniem a nauczycielem rodzi się nierozerwalna więź. Później dowiedziałem się, że to on zabił króla Olbrzymów i to też przeważyło na naszą korzyść. Wykonując jego ostatnią wolę udałem się z misją zwiadowczą do tej krainy - Nevendaar. Moim celem jest rozpoznać jaka sytuacja tu panuje i jakie są stosunki między rasami. Do tego miasta zawitałem z powodu noclegu - w lesie o tej porze nie jest już bezpiecznie. Czy pozwolisz więc starcze przenocować tu podróżnemu?
- Możesz wejść, tylko pilnuj się. Do zobaczenia.
Tak podróżny wkroczył do miasta. Gdy oddalił się wystarczająco od bramy rzekł do siebie:
- Nawet nie wiesz ile razy się jeszcze spotkamy... to miasto posłuży mi jako baza do moich dalszych działań...
 
 
Rond 
Weteran
Kamil Młotoręki



Dołączył: 16 Gru 2006
Posty: 113
Skąd: Klan Kopalni Niebios
Wysłany: 2007-03-29, 14:11   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Widzę, że nie przepuścisz mnie bez zapoznania się z ma historią. A więc słuchaj. - wziąłem głęboki oddech i zacząłem snuć opowieść. - Pochodzę z odległych krain, gdzie zwykły człowiek nie wytrzymał by jednej nocy. Mróz, wilki, niedźwiedzie... Aby przetrwać, potrzeba znajomości, sprawnego władania orężem i schronienia. Ja byłem zagubiony. Po tygodniu wędrówki było mi już zimno, nie miałem co jeść. Spotkałem się jednak z wspaniałym krasnoludem - przedstawicielem mojej rasy. Zaprosił on mnie do swego domu, domu wielu krasnoludów. Zaprosił mnie do Klanu Kopalni Niebios. Poczułem się zaszczycony. Przez dwa, może trzy lata żyłem jak każdy Krasnolud. Posiadałem już młot wykuty z twardego kamieniaƒ. Kolczuga była lekka, lecz bardzo twarda. Sądzę, że nawet za dziesięć stuleci żaden człowiek nie będzie nosił takiej kolczugi, jaką ja nosiłem. Znudziłem się tym. Potrzebowałem przygody. Zebrałem ze sobą parę bułaków, trochę wilczego mięsa i wyruszyłem o świcie. Po dwóch dniach wędrówki dotarłem tutaj... Ostrzegałem Ciebie, że moja historia będzie nudna dla człowieka, wręcz niezrozumiała. Teraz, jak sądzę, mogę przejść do miasta...
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2007-05-29, 13:42   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- A jakiej opowieści możesz się spodziewać po takiej młodej kobiecie którą jestem?
- Nie jesteś młodą, a już na pewno kobietą. Przynajmniej ludzką.
Wielkie, ciemne oczy spojrzały z uwagą na starca.
- Widzę, że moja opowieść to warunek nie tylko przejścia, ale i życia. Dobrze więc. Jestem R'edoa i to imię musi ci wystarczyć, bo elfy nie udzielają ludziom swoich nazwisk. Należę do Grabieżców z Czarnej Puszczy i wśród nich mówią na mnie R'edoa Srebrna Struna, bo używam tylko srebrnej cięciwy i srebrnych strzał. Blizny, które widzisz na moich ramionach to pamiątki po setkach zabitych przeze mnie Nieumarłych. Byłam dowódcą drugiej stanicy przy obrzeżach Czarnej Puszczy, ale w nagrodę za moje zasługi, Illumielle, królowa wszystkich elfów, potomkini mitycznej Taladrielle Lillem sygnowała mnie na dowódcę oddziału terenowego. Ja i moi podwładni mamy zamiar w "twoim" mieście spotkać się z paroma ważnymi osobami, powymieniać się informacjami, i rozejrzeć po targu. Wystarczy ci co powiedziałam?
- Nie wyglądasz na pokojowego ambasadora, elfko.
- I wcale nim nie jestem. Niewiele mi trzeba, żeby podnieść rękę na kogokolwiek, a szczególnie na ludzi.
- Wiele istot masz na sumieniu...
- Wciąż czekają następne -elfka uśmiechnęła się szeroko, aż zza bladych warg wychynęły zęby leśnego drapieżnika -mojemu zastępcy, Jona'athowi, musiały już ścierpnąć palce na cięciwie. A strzała to najszybsza, najcichsza i najcelniejsza śmierć, jaką mogę ci zagwarantować... ale wolę oszczędzać strzały, a ty zasługujesz na uczciwy pojedynek.
- Chcesz mi rzucić wyzwanie, elfko?
- Skąd. W uczciwej walce jeden na jednego, na pewno bym przegrała. Ale... w wojskach Czarnej Puszczy na pewno znajdą się tacy, co z chęcią zmierzą się z takim fechmistrzem jak ty.
- Długo tu nie zobaczę żadnego elfa prócz ciebie i twojej drużyny. Wejdź do miasta, elfko... -starcowi zabłysły oczy, kiedy rozmówczyni zaśmiała się chrapliwym, nieprzyjemnym śmiechem
- Zaręczam ci, że za niedługi czas zobaczysz taką elficką armię, o jakiej nie śniła żadna istota w "twoim" mieście, dziwny starcze.
Człowiek opuścił miecz. Elfka skinęła mu krótko głową i odeszła w kierunku tawerny, a jej podwładni w milczeniu, nie czekając na rozkaz, podążyli jej śladem.
_________________

 
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2007-06-02, 16:45   

Światło księżyca zalewało mętnymi falami pusty trakt prowadzący do jedynej bramy, przez którą można było przekroczyć mury miasta. U samej bramy przycupnęła nieruchoma, odcinająca się wyraźnie na tle szaro-srebrzystych murów, sylwetka otulona w ciszę i mrok. Zdawać by się mogło, że to jeden z tych kamiennych gargulców, które niby to symbolizować mają demony, mające stać na straży miasta, albo kamienna stella, będąca dla przejeżdżających kupców jasnym znakiem, że w mieście tym znajduje się działająca waga i obowiązuje całotygodniowe prawo składu, którego złamanie wiązało się dla kupców z poważnymi sankcjami materialnymi, czasem nawet osobistymi, w zależności od humoru ławników i wykładni prawa miejskiego…

Tymczasem mroczna, nieruchoma sylwetka, będąca istotą żywą, z uwagą wpatrywała się w oświetlony trakt, na którym poczęły snuć się strużki ciemnej, ciężkiej mgły…

W delikatnych promieniach Luny można było idealnie dostrzec, ja strużki wpierw powoli, potem coraz szybciej wypełzały z okolicznych pól na zakurzony trakt. Gdy znalazły się już blisko siebie, zaczęły obłędny taniec, przenikając się przez siebie, wijąc wokół swych towarzyszek, wlewając w nie i wylewając, raz cienkie, niczym strużki kropli deszczu na szybie, raz potężne, niczym konary starego dębu, w końcu poczęły zlewać się w jeden wieli kłąb mrocznej mgły, który urósł na tyle, że mógł pomieścić w sobie postawnego mężczyznę.

Kłąb owego mrocznego oparu zbliżał się w kierunku ciemnej sylwetki, gdy był już o rzut kamieniem od niej, z jego głębi wynurzyła się postać odziana w ciężki, czarny płaszcz i takiej barwy kapelusz z szerokim rondem, przyozdobiony pysznym pióropuszem z piór jakiegoś egzotycznego ptaka. Na szyi kołysał się dostojnie gruby, złoty łańcuch z uczepionym amuletem wyobrażającym głowę Tancerki. Rzec by można było, że to jakiś arystokrata, lecz tacy nie chadzają sami, w mroku nocy i bynajmniej nie pojawiają się z nikąd, otoczeni lepkim, cuchnącym mrokiem.

Sylwetka nawet nie drgnęła. Twarz starca, którą była w istocie, nawet nie poruszyła się, jego puste oczy patrzyły bez wyrazu gdzieś w dal, ponad przybyszem.

- Czuć od ciebie odór rozkładu, przybyszu. Nie sądź, że zdołasz go zakamuflować tym słodkawym zapachem mandragory.

Przybysz uśmiechnął się tylko ustami, szerokie rondo rzucało cień na górną część jego twarzy. Zgiął się przed starcem w głębokim ukłonie i zrywając kapelusz z głowy zamiótł fantazyjnie białym pióropuszem ziemię, w geście powitania.

- Nim wejdziesz do mego miasta, musisz opowiedzieć swą historię. Takie jest prawo. Wybieraj zatem, albo odchodzisz z niczym, albo oddając maleńką część siebie wchodzisz przez bramę na spotkanie swego przeznaczenia. I nie sądź, że mam przy sobie tylko stal, znajdzie się i srebro, specjalnie dla ciebie.

Ustny uśmiech przybysza wykrzywił się w ironii.

- Dziwne to czasy nastały, że rządcy grodu, miast nocą w adamaszkach i jedwabiu spać, obmacując pod nieobecność małżonki niedomyte pacholę z kuchni i śnić o wydatnych cyckach Cesarzowej, siedzą pod murami swego miasta i niczym ostatnie ciecie sprawdzają gości przybywających w pokoju do ich włości.
- Waż na słowa, nieumarły przybyszu i przestrzegaj prawa.
- Spokojnie, mości grododzierżco, toć umęczonego podróżą... człeka... nie godzi się traktować groźbą. Ale wy także mi coś opowiecie. Zatem spełniając dworne etykiety i zadośćuczyniąc prawu miejscowemu, w tym jakże sposobnym ku temu miejscu – szyderstwo w głosie przybysza nabrało na mocy – ogłaszam waści, iż jestem grafem Nagashem ep Shogu, mającym przyjemność bycia członkiem Loży Arcywampirów, a jednocześnie koronerem Sądu Supremacji Mortis, a także właścicielem Cytadeli Eshar na Cmentarzyskach Równin Nevendaar.
- Ep Shogu? Ponoć zagryźli ostatniego z waszego rodu w jego własnej jaskini.
- Ponoć krasnoludy posiadają korę mózgową i nawet czasem jej używają.
- Jeśli jesteś na służbie Mortis, to nic mi do spraw bogini, w którą wierzysz.

Arcywampir żachnął się.

- Jaka wiara, panie? Wierzy się w coś, co nie można potwierdzić empirycznie, wiara zakłada zaufanie naszemu przeczuciu i ryzyko, że jest ono nietrafne, ja zaś służę Mortis, która jest faktem empirycznie poznawalnym, zatem nie obrażaj mnie. Nie wierze w Mortis, ja wierzę JEJ. Wiara jest właściwa wam, ludziom, którzy łudzicie się istnieniem Wszechojca. Jakoś nie słyszałem, aby wasz bóg pomógł wam w rzezi, jaką sobie na ludzkim gatunku urządziły elfiątka.
- Teologiczne dysputy mnie nie interesują, lordzie.
- Oczywiście, panie, lepiej porozmawiać o tym co trapi biednego arcywampira przy szklanicy wina lub dekoktu z mandragory – parsknął Nagash.

Starzec poruszył się niezauważenie.

- Wino? Likier z mandragory? Nie jesteś prawdziwym ep Shogu, żaden z nich nie tknąłby niczego, co nie miałoby w sobie choć odrobinę hemoglobiny.

Lord błyskawicznie znalazł się przed starcu, złapał go za poły płaszcza i błysnął przed oczyma długimi, śnieżnobiałymi kłami.

- Oczywiście, że nie jestem tym ep Shogu! Chcesz historii?! Słuchaj, waść! Prawdziwy Nagash używał mnie jako rezerwowego antałka, na wypadek kaca albo do popicia przy posiłku, nigdy nie wysysał mnie do czysta, zawsze zostawiał te parę kropel krwi i pewien okres czasu, by szpik kostny jako tako zregenerował moje ubytki w hemoglobinie. Pewnego dnia jednak zapadł w długi letarg, na tyle długi, bym zregenerował się, dopadł go w posłaniu i wyssał do czysta, następnie spaliłem jego zwłoki i przejąłem imię, status, wszystko. Za jego czasów ep Shogu to była banda zblazowanej elity arcywampirów upijająca się krwią, teraz jest wszechwładna, dzięki mi. Spełniłem prawo, grododzierżco, teraz twoja kolej i nawet nie próbuj użyć tego srebrnego pyłu, który trzymasz w sakwie przy pasie, nim zdechnę w konwulsjach, zdążę wytoczyć z ciebie wiadro krwi.

Przybysz puścił poły płaszcza starca i oddalił się o parę kroków.

- Od pewnego czasu śledzę bandę dzikich elfów, wiem, że przywlekli się do twego grodu. Czy wciąż tam są?

Starzec spojrzał ponuro na arcywampira.

- Koroner. Nie zginął u nas żaden nekromanta, ani nikt z sług Gildii Nekromantów, czy kapłanów Mortis. Zjawiacie się tylko po to, by stwierdzić zgon i ustalić co było jego przyczyną.
- Słusznie wnioskujesz, grododzierżco, ręczę ci, że tylko po to tutaj przybyłem: stwierdzić zgon i ustalić jego przyczynę, a to, czy on nastąpił, czy dopiero nastąpi... Żadnemu z ludzi znajdujących się w środku miasta nic nie grozi – głos nieumarłego, gardłowy i ironiczny, stawał się coraz bardziej nieprzyjemny.
- Elfy są wciąż w mieście.

Nagash uśmiechnął się, ukazując pełny garnitur uzębienie, wraz ze swymi imponującymi kłami.

- Wielkie, dzięki panie.

Głęboko ukłonił się i ponownie zamiótł pióropuszem ziemię.

- Cóż elfiątka, wraz ze swą pyskatą przywódczynią R’edoa… sprawiedliwość nadchodzi.

Przybysz w mgnieniu oka zamienił się z powrotem w kłąb mrocznej mgły, która z impetem popłynęła w stronę murów miejskich. Uderzając w nie z ogromną prędkością, rozbryzgła się na tysiące cienkich strużek, które cichutko, powoli przepełzły za posrebrzone światłem księżyca obwarowania miejskie…
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

Ostatnio zmieniony przez Nagash ep Shogu 2008-01-09, 00:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
MachaK 
Barbarzyńca
Mojra Nevendaaru



Wiek: 111
Dołączyła: 27 Maj 2007
Posty: 936
Skąd: Popielisty wschód
Wysłany: 2007-06-03, 17:50   

Beanshee zdziwiła się, że starzec nie uciekł z przerażeniem na jej widok.
-Więc kim jesteś?-rzekł starzec, niecierpliwie tuptając nogą
MachaK nie odpowiedziała, wiedziała, że jej widok zapowiada śmierć.
-Wiem czym jesteś i jestem odporny na te diabelskie sztuczki- powiedział dziad-gadaj do jasnej xxxxxxxx kim jesteś?!
MachaK swym upiornym głosem rzekła-byłam MachaK. Mój mąż mnie zdradzał więc postanowiłam go zabić, jednak on zabił mnie. Teraz wałęsam się po świecie roznosząc śmierć. Jestem smutna z tego powodu, ale to jest mój obowiązek. Najgorsze jest to, że nie mam żadnych przełożonych i sama muszę decydować co robić. Ty mi nie pomożesz.
Rzekła i poszła dalej, nie zwracając uwagi na ściany...

>>Postaram sięjak najszybciej zmienić, aby pokazać nowy charakter mojej postaci<<
Ostatnio zmieniony przez Pyriel 2009-07-10, 14:36, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Kazgah 
Rycerz piekieł
Nikt


Dołączył: 02 Sty 2007
Posty: 149
Skąd: 666
Wysłany: 2007-06-28, 00:57   

W blasku księżyca widać było poruszający się cień. W pewnym momencie stanął przed bramą, zastanawiając się
nad czymś. Naglę usłyszał ryk. Odwrócił się i ujrzał kilka potworów. Przy dobrym świetle można było zauważyć podobieństwa do ludzi, może i kiedyś byli nimi.
Postać wyszeptała kilka słów, dwie najbliższe bestie wrzasnęły i wybuchły.
Jeden z potworów miał ze sobą prymitywną włócznie i szarżował. Wędrowiec za późno zareagował i oręż przebił się przez ramię.
Lekko rozdrażniony, przetrzymał broń i wypowiedział słowa w palącym w gardle języku.
Istota zaczynała się topić, pozostawiając jedynie kości.
Ostatni z atakujących zaczynał uciekać. Mag wyciągnął z kieszeni szczyptę tajemniczego proszku i zaczął tkać zaklęcie, wymawiając ostatnie słowa wskazał na potwora.
Cztery świetliste pociski poleciały w stronę uciekiniera, zabijając go natychmiast.
Wyciągnął z ramienia włócznie i popatrzył na ranę, była dość głęboka. Zdrową ręką wyciągnął flakonik z płynem. Wypił jego zawartość i rana odniesiona w walce zagoiła się.
Wędrowiec wyczuł obecność obserwatora. Chyba nie ma sensu dalszego ukrywania się? - powiedział. Z pobliskiego drzewa wyszła jakaś osoba.
Przy bliższej obserwacji, okazuje się być człowiekiem w sędziwym wieku. Nie często spotyka się takich magów jak ty- oznajmił starzec.
Czarodziej po chwili zastanowienie powiedział. Mimo twego wyglądu, wyczuwam u ciebie ogromną moc. Czym jesteś?
Na to człowiek wyszczerzył zęby uznając to jako komplement. Każdy ma jakiś sekret, nieprawdaż?
Gdzie jest wejście do miasta?- spytał wędrowiec.
Starzec podszedł do muru i dotknął dłonią ścianę. Po kilku uderzeniach serca, brama się pojawiła.
Gdy czarodziej miał ruszyć, starzec zatrzymał go. Czego szukasz w tym mieście? - zapytał
Coś co utraciłem dawno temu i zamierzam odszukać. Od jak dawna pilnujesz tej bramy?
Od kiedy sięgam pamięcią- rzekł starszy mężczyzna. Poczym wyciągnął z sakiewki szary klucz i otworzył bramę.
Witaj w moim mieście, może znajdziesz to co chcesz.
Mężczyzna chciał go o coś jeszcze spytać, lecz rozmyślił się po chwili i wyruszył w stronę miasta.
_________________
Nie ma co tu szukać, nic tu nie ma
 
 
Wilk 
Adept
Pan Lasu



Wiek: 33
Dołączył: 09 Lip 2007
Posty: 7
Skąd: z Lasu
Wysłany: 2007-07-10, 16:40   

Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- widzę że nie jesteś zwykłym starcem.
- czemu tak sądzisz przybyszu?
- choćby twój miecz został wykonany z Mithrilu, a te runy wyglądają na krasnoludzkie, czuje moc którą został zaklęty.
- widzę że nie jesteś zwykłym wędrowcem nieznajomy, nie jesteś także człowiekiem.
- tak masz racje, jestem Elfem i nazywam się Wilk.
- skąd pochodzisz?
- Przybywam ze Srebrnego lasu, jestem kapitanem Elfiego komanda Podlegam bezpośrednio samej królowej Illumielle następczyni wspaniałej Taladrielle Lillem, na jej rozkaz tropimy i niszczymy każdego Demona który stanie na naszej drodze.
- więc co tutaj robisz w mieście nie powinieneś patrolować swoich lasów?
- Muszę się spotkać z pewnym informatorem w mieście, podobno w tych okolicach skrywa się potężny demon, więcej ci nie mogę powiedzieć starcze.
- Rozumiem, ale gdzie są twoi towarzysze?
- Czekają w ukryciu za miastem, żeby nie zwracać na nas uwagi, zbyt wiele magicznych istot może spłoszyć naszą ofiarę.
- nie wiem czy ta opowieść mi wystarczy.
- musi ci wystarczyć jeżeli nie chcesz mieć strzały w plecach.
- jesteś przebiegły Elfie ale musisz się jeszcze wiele nauczyć, teraz cię przepuszczę ale następnym razem nie będzie tak łatwo.
- Przekonamy się starcze
Starzec schował swój miecz i odsunął sie na bok szepcząc
- jeszcze się spotkamy Elfi łowco.
_________________
"Ash nazg durbatuluk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatuluk, agh bur"
 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2007-07-20, 21:14   

- Jestem stary i nie jestem już tak cierpliwy jak kiedyś.Czy teraz opowiesz mi swoją historię wędrowcze?

- Dobrze starcze, tylko zejdę z konia. Zacząć od początku?

- Tylko to mnie interesuje. Mamy czas.

- W porządku będzie od początku, ale krótko bo to nie jest zawiła opowieść.
Nazywam się Allemon.Urodziłem się w jednym z wielu podgórskich miast, granicznych między terytorium Imperium, a terytorium Górskich Klanów. Zazwyczaj czuję się rojalistą, więc jako młodzieniec zostałem łucznikiem i z czasem awansowałem, aż na zabójcę. Niestety ... upadek dotarł aż do mojego miasta, wraz z dwójką innych rojalistów opuściliśmy miasto.

- Kim byli twoi towarzysze ?

- Elf wychowany wśród ludzi którego życie zagnało prawie w góry i jeden z ludzkich górali Vladyslav. Podróżują za mną do dzisiaj. Zabawili teraz dłużej w przydrożnej gospodzie.

- Twoja opowieść znużyła mnie - rzekł starzec i przymknął oczy - powiedz mi jeszcze co cię sprawdza do mojego miasta.

Zaświeciły się oczy przybysza.

- Jest to dla mnie przystanek by odpocząć w tutejszej tawernie i posłuchać plotek. Nasz cel to spotkanie się z Roginem, sądzę, że się znajdzie się jakieś odpowiednie stanowisko dla mnie i dla moich kompanów - odparł pobrzękując złotem w sakiewce.

- Z Roginem? Z tym opętańcem?

- O to już ma głębsze dno. Jeszcze tu wrócę, z przyjemnością się koło ciebie zatrzymam.

- Mimo iż nie wróżysz według mnie czegoś dobrego, bo poznaje szablę inkwizycji wejdziesz do mojego miasta już nie takich przepuszczałem.

- To się jeszcze okażę. Nie takich przepuszczałeś? To dobrze zasięgnę u nich języka.

- W porządku możesz przekroczyć bramę.
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
Eldehast 
Wtajemniczony
Plague Lord



Wiek: 33
Dołączył: 05 Paź 2007
Posty: 399
Skąd: Z otchłani bólu
Ostrzeżeń:
 3/3/6
Wysłany: 2007-10-06, 10:04   

- hhh..nie przepuścisssssszz mnie bez tej hisssstorii ?

Nieumarły smok wziął glęboki wdech , rozgległa się mgła jego oddechu.

- Ssssskoro musssszę to prossssze słuchaj ! Ale żadnych ssssprzeciwów po tym co powiem,bo pożałujesz,pamiętak jakby to było wczoraj,no bo było wczoraj,byłem jednym z najlepssssssych okazów zielonych ssssssmoków,kiedy oni zaatakowali,wszyscy uciekli,ale mnie przygniotły głazy,dzielnie walczyłem,z demonami,jednakże ich było za dużo,umarłem,byłem w drodzę do piekła,aby powstać jako...sssam nie wiem bo nigdy nie widziałem,piekielnego sssssmoka,w tej chwili mortisss przechwyciła mnie,i powstałem jako ten sssmoczy licz z którym rozmawiasz,niedługo mortisss opęta mnie,bo na razie mam swoją wolę...

Smoczy lisz zabłyszczał bardzo lekko,bo jego łusek już prawie nie było,po chwili opętał go czerwony dym i stał się pod władaniem mortis.

- Czassss wypełnić wole mortissss !

Smoczy licz wleciał bez pozwolenia do miasta,na dzielnice nieumarłych


Wiem że oklepane :P
_________________
Mściciel,działający dla Mortis, zabijący przez swoje cierpienie , ujeżdżający najpotężniejszego lorda smoczych liszy - eldehast...

Wojna Nevendaaru trwa! Renaissance!

www.anotherheroes.yoyo.pl - humor
www.sunless.yoyo.pl - fabuła
www.bitwy.com - uczestnicze tu
 
 
Vogel 
Ochrzczony Ogniem
Disciples of evil



Wiek: 38
Dołączył: 03 Paź 2007
Posty: 2981
Skąd: Temperance
  Wysłany: 2007-10-07, 14:34   Vogel u bram

- Stój :!: - Mężczyzna zatrzymał się tym, który krzyczał był oparty o mur starzec zdający się ledwo utrzymujący miecz w dłoni – Kim jesteś i czego szukasz w moim mieście :?:
- Twoim :?: - Przybysz zbliżył się do starca - Jestem nikim, zwykłym przejezdnym.
- Widywałem już takich jak Ty. Po obaleniu hrabiego Crawleya, gdy wypuszczano więzionych przez inkwizycję więźniów wielu ich przekroczyło ta bramę.
- Mylisz się starcze.
- Czyżby widzę Twoje dłonie, które jeszcze tydzień temu miażdżyły kajdany. Może i jestem stary, ale daje mi to też pewne przywileje, dużo wiem i umiem powiązać ze sobą fakty.
– Starzec odwrócił wzrok od obcego i skierował na jego wierzchowca – Widzę też, że zapewne niedługo tam powrócisz.
Mężczyzna nie podążył za jego wzrokiem dobrze wiedział, co przykuło jego uwagę. Pegaz boczący się na nowego jeźdźca i przytroczona do łęku zbroja pokryta rdzą, która po przyjrzeniu okazywała się zaschłą krwią.
- Nie wrócę tam, o czym przekonał się już właściciel tego Pegaza – Obcy ściągnął z głowy kaptur i zmrużył oczy nadal nadwrażliwe na promienie słońca tak obce Imperialnym lochom. – Nazywam się Vogel a to skąd przybywam jest moją sprawą Przybyłem tu, bo potrzebuje kowala i strawy, a nie by tracić czas na rozmowy z niedołężnymi… - Przerwał czując zimny dotyk stali na karku. Miecz, który jeszcze przed chwilą zdawał się jedyną podporą umożliwiającą starcowi utrzymanie na nogach teraz była pewnie trzymana w wyciągniętej dłoni.
- I medyka ten opatrunek nie jest najlepszej jakości – Przesunął mieczem po prowizorycznym opatrunku na szyi Vogela, po czym opuścił oręż – Wyglądasz jak człowiek jednak Twoje rysy i oczy…
- Musiałeś widzieć już takich jak ja starcze, w tych czasach takich jak ja dzieci wojny roją się rynsztoki miast i wisielcze drzewa. Jestem pół elfem pół człowiekiem, człowiekiem teraz jeżeli pozwolisz zajmę się tym po co tu przybyłem.
_________________
Hańba tym, którzy nazywają nas okrutnikami, odwracają oczy od stosu i zasłaniają uszy broniąc się przed krzykiem heretyka.
Albowiem smród jaki czują jest zapachem grzechu opuszczającym jego ciało, czując go poznajemy chorobę jaka toczy naszą duszę i pomaga się z niej wyzwolić.
Słuchając poznajemy ogrom łaski jaką kieruje ku nam Wszechojciec, albowiem nie jest to krzyk bólu a ekstazy przekraczającego wrota niebios.
 
 
 
Gaderic 
Wilczy Władca
Wilk stepowy...



Wiek: 36
Dołączył: 16 Maj 2007
Posty: 598
Skąd: Afterfallowe góry
Wysłany: 2008-02-27, 22:19   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Nie doceniłem cię. Poważny błąd z mojej strony, zdarza mi się rzadko, ale jak widać rzadko, to ciągle zbyt często.
Uśmiecham się, delikatna sieć zmarszczek wokół ust i oczu, sprawia że moja twarz wygląda staro. Tajemniczy strażnik nie odpowiedział, nie wykonał najdrobniejszego ruchu.
- Pytasz o moją historię? Nie sądzę by była dla ciebie ciekawa. Zapewne, jest to warunek wstępu…
- Powiedziałem ci że nie jestem cierpliwy! Opowiesz mi ją, lub zginiesz.
- Skoro tak stawiasz sprawę- szybkim ruchem odbijam jego ostrze pikowana rękawicą, jednocześnie kopiąc w kolano. Starzec przyklęka z głośnym stęknięciem.
- Teraz ty mnie nie doceniłeś. To że jestem krasnoludem nie znaczy, że możesz mi grozić, a tym bardziej lekceważyć. Skoro starość nie nauczyła cię cierpliwości, nic zapewne nie jest w stanie tego dokonać.
Inni strażnicy widząc zdarzenie podbiegają by pomóc swojemu towarzyszowi. Lecz ten zatrzymuje ich skinięciem reki. Patrząc mi teraz prosto w oczy mówi:
- Wybacz, panie krasnoludzie. Ale wkraczając do miast imperium nie oczekuj otwartych ramion, zwłaszcza straży. Nasza gościnność mocno ostatnio osłabła.
Starzec podnosi się z wyuczonym trudem i chowa wyciągnięty do tej pory miecz.
- Tak, zdecydowanie czasy w jakich przyszło nam żyć nie sprzyjają podróżą – odpowiadam gładząc ręką po brodzie – Dobrze wiec. Opowiem ci o sobie. Jestem Gaderic, z klanu Samotnej sosny. Pochodzę z wschodnich gór masywu lodołamacza.
- Skąd do nas idziesz? Uczęszczanie traktów samemu jest głupie.
- Idę z M’og na Hal. Miasta kamiennych wrót, nieopodal granicy z Imperium. Nie idę sam, wszyscy głupcy dawno już zginęli w moim klanie. Wraz ze mną podróżuje jeszcze trójka- dwóch mężczyźni i kobieta. Dotrą tu za godzinę.
- Choć żyje już długo, nigdy nie widziałem krasnoludzkiej kobiety.
- Starość to rzecz względna. Sądzę że widok jakiegokolwiek krasnoluda w tych stronach jest teraz dość rzadki.
- Owszem. Nawet wasi kupcy ostatnio tu rzadko docierają. Nie zdradziłeś mi jeszcze celu waszej wizyty.
- Chcę wynająć pokój w karczmie. Nie zabawimy tu długo.
Starzec odwrócił się i patrząc przed siebie powiedział jakby od niechcenia w przestrzeń:
- Możesz wejść. Ty i twoi towarzysze krasnoludzie. Pamiętaj że to niebezpieczne miasto.
Uśmiech ponownie zagościł na mojej twarzy.
- Bywałem już w ludzkich miastach starcze – Starzec odchodzi chwiejnym krokiem. Nawet nie wiesz w jak wielu. Pamiętam czasy kiedy byłeś młody człowieku. Czasy kiedy wasze miasta nie emanowały brzemieniem drugich wielkich wojen. Choć nie jestem jeszcze w wieku mędrca, pamiętam czasy pokoju. Pamiętam samotne drzewo stojące na szczycie wzgórza na wprost od wejścia do mojego miasta. Drzewo było uparte i silne. Szkoda że mi tej siły zabrakło…
Wspomnienia bladną. Ruszam śmiało przez bramę, wchodząc w tłum który zmierza na miejskie targowisko.

Na swoja obronę powiem że pisane na szybko i bez pomysłu :-P
_________________
Piwo to moja droga do oświecenia!
... a poza tym uważam, iż .dat należy zniszczyć!!! Więc.. DAJ KAMIENIA!!
Uwaga na Kleofasa co tu hasa z kąta w kąt!!
 
 
 
Saemiel 
Pandemoniusz
Kaźniodziej



Wiek: 31
Dołączył: 17 Sty 2008
Posty: 721
Skąd: VI Piekło
Wysłany: 2008-05-29, 18:13   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Wędrowiec jak to wędrowiec, patrzył wciąż na krew która płynęła po jego zakurzonym płaszczu. Trzęsły mu się nawet nogi, co by nie mówić, każdego mógł przestraszyć tak nagły atak starca. Podobnie drżały mu ręce, przez co trudno było mu utrzymać rękę na ranie. Chciał już przemówić do starca, ale nagle załkał gwałtownie, nie mógł dobyć z siebie głosu. Starzec jednak był cierpliwy. Stał i spoczywał tak jak zastał go ów wędrowiec.
- A... Aaa... Alee... - Przybysz próbował w końcu coś powiedzieć. Zaczerpnął haust powietrza, jakby nagle z przestrachu zaczęło zbierać mu się na wymioty. A może od widoku krwi? Któż zgadnie - Ale ja nie mam nic do opowiadania.
Starzec na te słowa uśmiechnął się tylko, jak nauczyciel uśmiecha się nad uczniem który próbuję tego nauczyciela przechytrzyć.
- Nie mydlij mi tu oczu tym jąkaniem się, tym trzęsącymi się członkami. No i przede wszystkim tym ciałem.
Konsternacja demona była wielka. Myślał, że jest niewykrywalny. Co prawda nie był sobowtórem, nie potrafił przemienić się w każdego kogo ujrzał. Czy tam prawie każdego, nieważne. Samemu nie potrafił się przemieniać, ale ta sukkuba która podarowała mu ten amulet zapewniała, że nikt w tej postaci, dość młodego, przystojnego podróżnika, nikt nie powinien go w niej poznać. Nie takie sztuczki przeciw komuś takiemu jak Myzrael, ale już jakiś inkwizytor powinien dać zmylić się taką sztuczką. A tutaj bęc, jakiś stary dziad go wykrył i od razu mało mu ręki nie odrąbał. Jeśli uda mu się zbiec do piekła, to tej sukkubie skrzydła z rogami powyrywa. Na razie była to odległa przyszłość, nie wiadomo czy mu się uda.
- Opowiadasz swoją historię czy nie?
Saemiel rozejrzał się po innych podróżnych którzy przekraczali bramę.. Samo chamstwo, ale i tak gdyby powiedział prawdę o sobie to by go na widłach wynieśli. Nie był takim pierwszym lepszym, no ale też nie ma co przesadzać, do samego Bethrezena to jeszcze daleko mu było.
- Spokojnie nikt nie usłyszy. - Jak było nie wierzyć komuś takiemu jak on?
- Skoro tak...

Dzień już się kończył, chłopi wracali z pola po sianokosach. Prawdę mówiąc to większość już wróciła, słońce już dawno zaczęło zachodzić. Można by rzec, że krwawiło uderzając w ziemię gdzieś tam, daleko. Było pięknie, było sielsko, aż chciało się położyć gdzieś na świeżo skoszonym sianie i podziwiać widoki.
Ale łowca czarownic wiedział, że tak dobrze nie ma. Nie przybył tyle drogi, żeby poleżeć. Tylko po jedną czarownicę. Zapukał do drzwi. Mogło to wydać się niepotrzebne, ale każdy ma swoje kaprysy. Po grzecznym zapukaniu do owej kobiety kopnął drzwi by je otworzyć. Rękę trzymał na mieczu, no i skupił się by odeprzeć atak. Jego wyćwiczony umysł, z trudem, ale odparł ów atak. Nie był przemieniony w żabę czy chochlika na usługi. Ostrze miecza przystawił czarownicy
- Klęknij! - Krzyknął. Tamta posłusznie spełnia rozkaz. Kopnął ją z całej siły w głowę. Upadła do tyły. Podszedł do niej. Kopnął ją dokładnie w skroń. Teraz gdy była nieprzytomna, a przynajmniej porządnie oszołomiona zakneblował ją, miał do tego szmatę i kawał sznura. Sznura miał zresztą znacznie więcej, toteż związał jej ręcę z przodu i zwisało jeszcze tyle luźnego sznura, że mógłby spokojnie ciągnąć ją za sobą, choćby po ziemi. Co następnego dnia uczynił.

- Łowca czarownic demonem? Ładnie, ładnie...
- Nie, nie łowca czarownic. - Saemiel zaczął opowiadać inny urywek z jego życia, a starzec słuchał uważnie. Było wyraźnie zainteresowany tym co demon chcę mu opowiedzieć.

Pewna kobieta, której imię później zostało zapomniane, stała niepewnie. Dużo chętniej by usiadła, ale sytuacja na to nie pozwalała.
- Co, myślało się, że z łowcą czarownic ma się do czynienia? Hm? - Ktoś kto był ubrany jak łowca czarownic zapytał kobietę.
- No to masz niespodziankę, to inkwizytor zawitał do twych włości, jaśnie pani. - Zadrwił z wiedźmy. Chociaż zdziwiłby się niepomiernie gdyby wiedział, że wiedźma w głębi duszy cieszy się z jego głupoty. Do prawdy, trudno było jej udawać przerażoną kobietę wysokiego stanu, której zechciało parać się magią demoniczną i to taką nieco wyższą. Nie mogła wytrzymać. Zaczęła biec w stronę okna, a śmiała się przy tym tak, że można by pomyśleć o tym, że rozum gdzieś zapodziała. Inkwizytor próbował ją zatrzymać, wszak jak wypadnie przez okno i sobie kark skręci to nic się z niej nie wydusi. Hierofanty pod ręką nie było, żeby mógł tamtą szybko przywrócić do życia. Ale wiedział, że nie ma szans. Tamta już dopadła do okna. I wprawiła inkwizytora w zdumienie. To był sobowtór! Latać to on za bardzo nie mógł, ale skrzydła na tyle mu pomogły, że sobie nawet kostki nie skręcił, o kręgosłupie nie wspominając.

- Teraz to jestem szczerze zaskoczony. Łowca czarownic który porzucił Wszechojca to jeszcze, ale żeby inkwizytor?
- Prawie Wielki Inkwizytor. Tamtego sobowtóra udało mi się później złapać i przed śmiercią powiedział mi gdzie jest pewna sukkuba. No i sukkubę ścigałem do samego piekła. Tam mnie jednak złapali. Nijak nie mogli mnie złamać, umysł mam twardszy od skóry gargulca. Mogli mnie tylko zabić. A jak widać żyję, choć nie mam się dobrze. - Spojrzał wymownie na ranę którą zadał mu starzec. Tego co robił już jako demon nijak wyjawić nie mógł. Teraz zastanawiał się co starzec z nim zrobi. Zabiję? Odda na przesłuchanie?
- Cóż, ciekawa opowieść. Wchodź. - Zdumienie Saemiela było wręcz niewiarygodnie wielkie. Chyba sam Bethrezen pomógł mu, mimo więzienia które go krępuje. Ale wszedł. Może jakaś pułapka. Ale może spotkał się z czymś czego nie rozumiał. Oby to drugie. Oby to drugie...
_________________
Vituperatio stultorum laus est
Ostatnio zmieniony przez Saemiel 2009-07-05, 23:50, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
 
Armagedon 
Wiedźmiarz
Siła Nieczysta...



Dołączył: 15 Lut 2007
Posty: 168
Ostrzeżeń:
 2/3/6
Wysłany: 2008-05-29, 22:43   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
- Eh… Chyba jestem ci to winien…-odpluł krwią atakujący, który zaczął się chwiać… wreszcie wybełkotał słowa- Ja jestem wielkim…
Nie skończył.
Ponieważ pocisk od katapulty rozwalił go doszczętnie.
-Co jest kur…- powiedział starzec, który również nie dokończył z powodu wielkiego ryku:
-ATAAAAKK!!!! NIEUMARLI NADCIĄGAJĄ!!!!
Nagle najbliższe otoczenie się zmieniło – świsty pocisków katapultowych, rumor walących się domów, krzyki ofiar i szczęki broni… całość przypominała paskudny koszmar, który jest jednak jawą.
Jakim cudem nie mogłem zauważyć czegoś takiego?! – Zastanawiał się starzec.
I słusznie – w ciągu kilku sekund ćwierć miasta zostało zniszczone jak gdyby oblężenie trwało przynajmniej godzinę.
Muszę działać! – Powiedział do siebie starzec i czym prędzej pognał ulicami miasta. Minął bank, który wyglądał na nietknięty. Do czasu aż wielka płonąca kula zamieniła bank w stertę odłamków tworząc ogromny rumor i harmider. Starzec słyszał jak dziesiątki ludzi błagają o pomoc. Nie mógł im jednak pomóc…
Starzec biegł dalej… niesamowite, jakim cudem ma taką wytrzymałość. Nagle zobaczył biegnący odział żołnierzy.
To jest moja szansa! – Pomyślał staruch i przyśpieszył.
Nagle zamarł, bo zobaczył coś, co nikt wcześniej nie widział.
Deszcz kości, czaszek i stali… staruszek zapytał siebie po kiego grzyba robią to nieumarli. Odpowiedź dostał wkrótce.
Bo nagle czaszki zaczęły świecić a kości i stal latać – i natychmiastowo łączyć się w szkielety z mieczami! I te martwiaki zaczęły walczyć! Przewaga była niebotyczna – 50 żołnierzy przeciwko 200 czaszkom.
Nie tędy droga! – Pomyślał starzec i zaczął biec w drugą stronę…

***

Oblężenie trwa już 30 minut. W międzyczasie staruch widział jak pada jego ulubiony pub, pobliski sierociniec a nawet widział jak smoki zagłady zniszczyły jego ulubiony burdel i zjadły jego „stałe” partnerki! Ale on był niewzruszony i gnał w swoim tylko kierunku…
Nagle dotarł do pewnego dworu na wzniesieniu.
Wpadł do środka pognał po 400 schodkach i w padł do pokoju na końcu korytarza.
Zauważył tam martwego człowieka – to był jego zastępca, zastępca burmistrza… wyrwał mu róg z jego martwych rąk i spojrzał przez okno.
Tego się obawiał – około 40% miasta legło w gruzach! Teraz mógł zrobić tylko jedno…
Rzucił się do schodów – zauważył wspinających się po schodach zombie. Ale nie z takimi miał do czynienia! Zauważył zombie, który był na samej górze i celnym oraz brutalnym kopniakiem zrzucił go ze schodów. I nastąpił efekt domina – w rezultacie cały ten nieumarły syf leżał w kawałkach u dołu schodów.
Staruszek musiał przyznać, że ten dźwięk staczających zombie przywoływał dawne wspomnienia, kiedy był agentem działającym na terenie krasnoludów, którzy wydawali inny dźwięk, gdy się staczali… niemniej jednak podstarzały burmistrz wybiegł ze swego dworu i ruszył w stronę koszar…

***

Po paru „przygodach” staruszek dotarł do koszar… przed wejściem zastał tam 6 strażników, którzy byli naszpikowani strzałami jak poduszeczki na szpilki.
Szlag! –Krzyknął staruch i dokończył- oby nie…
Nim staruszek dokończył ztaranowal drzwi i wpadł do środka a to, co zobaczył wprawiło go w przerażenie…
1/3 strażników spokojnie spała 1/3 uprawiała hazard a reszta piła w najlepsze…
To pewnie, dlatego że ściany są za grube – pomyślał staruszek- i pomyśleć, że to ja apelowałem za tym by straż się wysypiała… jak to przeżyję to uderzę się młotem w głowę!!
WSTAWAĆ DO KURWY MÓWIĘ!!! WSTAWAĆ!!! OBLĘŻENIE JEST WY PIEPRZENI KRETYNI!!!! –Krzyknął, po czym zadął róg. I zaczął krzyczeć na całe gardło oraz hałasować rogiem. Hałas, jaki robił był tak głośny, że by obudziłby nieumarlych gdyby nie było Mortis… żołnierze z trudem wstali i w pięć minut się przygotowali…
Wreszcie 500 doborowo wyszkolonych żołnierzy i jeden nadgorliwy burmistrz ruszyli naprzeciw armii…

***

Po 45 minutach od początku oblężenia ocalało 30% budowli… 60 % zostało całkowici zniszczonych a reszta jest niewiadomą przez gryzący dym. Bezbronni ludzie schowali się w piwnicach a uzbrojeni odpierali najazdy. I szło im całkiem nieźle…
Odparli już nieumarlych z polowy miasta. Sił dawał im znajomy teren a morale pewien nadgorliwy staruszek z rogiem…
Wydawało się, że zwycięstwo jest bliskie, bo słabną hordy!
Niestety mylili się, bo oddali nadchodzi dowódca armii atakującej ze świtą 25 żołnierzy.
Elita wyglądała niesamowicie – nie było pewności, ale to byli widmowi nieumarli ze swoimi „scyzorykami śmierci”.
Najdziwaczniej zaś wyglądał dowódca – był garbaty miał rozpuszczone długie na ponad łokieć białe włosy oraz świetnie zakonserwowana twarz, która była miała tylko 1 bliznę przecinającą oko… był ubrany w czerwony szato-pancerz i bez wątpienia był groźny…
Ale nasz staruszek był nieustraszony! Zaszarżował go jak gdyby był półbogiem i z całą mocą ciął znad głowy.
Ale dziwaczny martwiak był zwinny – z łatwością ominął jego miecz i lekko pchnął staruszka ręką. Burmistrz stracił równowagę i upadł robią przedtem kilka koziołków. Niepewnie wstał i spojrzał na dowódcę – na twarzy martwiaka zagościł nikły uśmieszek…
Staruch zaatakował znowu i tym razem wykonał szybki poziomy zamach w nadziei, że jest szybszy.
Ale on nie był szybszy… nieumarły odskoczył i jak siła pędu przybliżyła staruszka do martwiaka to ten go odepchnął otwartą dłonią… stare ciało poszybowało na odległość 1 metra i przeszurało na kolejne 4 metry… otrząsnął się i spojrzał na nieumarłego naprawdę wkurzonym wzrokiem, podczas gdy tamten obdarował go raczej serdecznym śmiechem…
Staruch uspokoił się i pomyślał kilka sekund. Potem nagle zaatakował – wyglądało to na kolejny atak od góry, więc ten czerwony zrobił unik… nagle staruch szybkim ruchem zmienił cios na pchnięcie! Tu cię mam! – Pomyślał staruch.
Równie nagle nieumarły wykonał kolejny unik, wsadził rękę pod miecz i dwoma palcami chwycili podważył go a następnie robił ruch jakby chciał go wyrzucić. W międzyczasie druga ręka cofnęła się i walnęła starucha w staw pomiędzy dłonią a ręką oraz jego zakuta w czerwony półpancerz noga kopnęła go w brzuch…
Rezultatem tych działań było odrzucenie starucha na 6 metrów torem parabolicznym a jego miecza w przeciwnym kierunku na 10 metrów wbijając go w czyjąś głowę.
Staruch przeklął siarczyście i spojrzał z nieskrywaną nienawiścią na trupa. A ten zaś… roześmiał się! Najpierw uroczyście a potem szyderczo kończąc na obłąkanym tonie…
Szaleniec! – Pomyślał staruch, po czym chciał sięgnąć po miecz, który leżał samopas obok niego. Nie zdążył, gdy nagle truposz powiedział:
-Przegrałeś!
-to niemożliwe! – Krzyknął burmistrz, po czym spojrzał wokoło siebie. Miał rację… bo zobaczył, że wszyscy wokoło niego już nie żyją a widmowi zaczynają zarzynać jak świnie cywili!
Boże dopomóż mi! – Pomyślał – pomóż mi pokonać tych morderców!
I wtedy stal się cud – jego miecz wrócił do dłoni jak gdyby się teleportował i zyskał płonącą poświatę! A nad jego głową latały archanioły… staruch zrozumiał aluzję – nadludzkim wysiłkiem wstał dobiegł do truposza i wyskoczył na 2 metry by zaatakować znad głowy z nadludzką pomocą!
BRZDĘK!!
Nie nie może być!! – Krzyknął staruch i odleciał staruch na 10 metrów zarywając glebę wyjątkowo boleśnie… patrzył, co się stało i zamarł! Z garbu dowódcy wystawała macka!
Przypatrzył się jej… to była paskudna macka a metalicznym kolorze przypominająca wąż ogrodowy ze olbrzymim kolcem na końcu nasączonym trucizną! (Kto oglądał naruto shippuuden ten wie, co to jest za broń i kto jej używał – od autora) nagle zupełnie niespodziewanie kolejne macki zaczęły się wynurzać?! Truposz wyprostował się… gdy skończył to jego zbroja zaczęła trzeszczeć w jednej sekundzie ujawniła całą swoją budowę… wyglądał teraz jak anioł śmierci…
Wysokość ciała wzrosła do 2 metrów. Sześć macek wystający z pleców na wysokości łopatek. A jego czerwono - czarna zbroja pokryła się ostrzami – zwłaszcza na karwaszach były wielkie przypominające miecze ostrza… całościowo dopełniał dziwny czarny blask wydobywający się z jego pleców… i jeszcze jego paskudny łeb z jego obłąkanym uśmiechem…
Wyglądał jak Armagedon…
Kim jesteś?! –Zapytał staruch… nim mu odpowiedział jedna z jego masek przewierciła uciekającego mieszczanina na wylot i go rozszarpała na drobne krwiste kawałeczki…
CZYM JESTEŚ?! – Wypowiedział staruch a jego głos przypominał ni to jęk ni to krzyk…
Armagedon zwrócił na niego uwagę i odpowiedział:
-Ja? Oh ja… Ja jestem tylko Waszą zagładą!! MUAHAHAHAHAAA!! –Zakończył śmiechem Oprawca.
Staruch wyglądał jeszcze starzej niż zwykle i dygotał jakby był chory… chciał uciekać! Już wstał i chciał uciekać, gdy nagle jedna z macek Armagedona wyłoniła się z podziemi i przebiła jego serce!
Staruszek zalewał się krwią i widać było, że umiera… stracił całą wole i jedyne, co udało mu się zrobić to bełkotać:
- j… jjj… ja… - pozostałe macki poprzeszywały go na wylot a podstarzały burmistrz zdołał ostatkiem życia wybełkotać ostatnie słowo - … p… prz-… przegrałem…
Nagle wszystkie macki naprężyły się w inną stronę i rozerwały nieszczęśnika na części… a jego nieżywa już głowa w dalszym ciągu patrzyła się w tę twarz – twarz oprawcy…

***

Gdy Armagedon skończył się pastwić się nad zwłokami ostatniego obrońcy, kilkoma susami skoczył na najwyższy punkty miasta i zaczął się drzeć:
POSŁUCHAJCIE MOJE SŁUGI!! WYBIJCIE POŁOWĘ NIEDOBITKÓW!! ZOSTAWCIE KILKU UCIEKINIERÓW PRZY PRZEKAZALI NASZE OSTRZEŻENIE A POZOSTAŁYCH WEŹCIE W NIEWOLĘ!!! BĘDZIE UBÓJ!!!! BĘDZIE DZISIAJ RZEŹ!!!!! MUHAHAHAHAHAHAHHAHAHHHAAA!!!!!!
Po czym zeskoczył i zaczął ciąć cywilów na strzępy razem ze swą armią…




(wiem że to amatorszczyzna ale to mój pierwszy tekst tego typu...
do administracji - niczego nie edytować bez konsultacji ze mną ! możecie zmienić przesłanie przez przypadek...)
_________________
Pojawiam się i znikam
 
 
Ebenezer Meshullam 
Wiedźmiarz
T.o.Y.



Wiek: 36
Dołączył: 31 Sty 2008
Posty: 680
Skąd: Ferlan
Wysłany: 2008-06-05, 19:43   

Oddział wraz z karawaną kupiecką (ok. tysiąca ludzi) zbliżał się do pobliskiego miasta
pod osłoną nocy. Poruszali się dość dyskretnie mimo liczebnego składu. Była to po części
zasługa magii kamuflującej jak i innych specyfików używanych przez członków ekspedycji.
W jej skład wchodzili templariusze – wojownicy, magowie, uczeni, handlarze jak i
Mistrz Zakonu. Zwiadowcy wysłani na rekonesans okolic właśnie wrócili i zdawali relacje:
- Mistrzu! – to miasto nadaje się jako baza wypadowa dla naszej ekspedycji. Nie
wyczuliśmy tam mocnych napięć społeczeństwa, ani zawirowań mana. Samo miasto jest
dość spokojne i w porządku.
- Doskonale, to z pewnością ułatwi nam prace w tych rejonach. Jutro z rana wybieram się na
rozmowę z radnymi i tutejszymi uczonymi, by powiadomić ich o naszych
zamiarach jak i zyskać wsparcie. A teraz wybiorę ludzi z naszego zakonu, którzy sami
pozwiedzają miasto i dowiedzą się czegoś od tutejszej ludności.
Mistrz zwołał do siebie ludzi i zaczął wydawać rozkazy. W końcu padło i na mnie…
- Mieszańcu Ebenezer Meshullam – z szeregu wystąpiła dość wysoka postać odziana
podobnie jak reszta templariuszy – w ubiór z wymieszanymi barwami szarości i czerni, z
którego z zewnątrz dało się rozpoznać obuwie (długie, nie sznurowane do walki), tunika
bojowa z rękawami, na którą był nałożony płaszcz. Na głowę założony był kaftan ochronny
razem z chustą odkrywające twarz - nieco zszarzałe, proporcjonalne ludzkie lico z
niebieskimi oczami i pochmurną miną, bez znaków szczególnych. Za uzbrojenie u wojaka
robiły włócznia uczepiona na plecach oraz schowany do pochwy miecz sterczący przy pasie.
Stanąłem naprzeciw naszemu przywódcy w odległości kilku kroków w oczekiwaniu na
rozkaz.
- Wy także udacie się do tego miasta zdobyć jak najwięcej interesujących nas wieści.
Mistrz podszedł do mnie bliżej i szepną do ucha - Nie martw się żołnierzu , jeszcze
zobaczysz swoją lubą wśród żywych. Odsuną się i poklepał mnie po ramieniu, a
po chwili wrócił na miejsce, gdzie stał wcześniej.
- Tak jest, Wielki Mistrzu! – potwierdziłem rozkaz i wróciłem do kamratów, by za moment
ruszyć z powierzoną mnie misją.
Wybrano jeszcze kilkudziesięciu innych ludzi , z czego część została podzielona na grupy.
Niektórzy wyruszyli w pojedynkę. Chociażby ja.
W czasie, gdy wyznaczeni ludzie ruszyli w stronę miasta reszta ekspedycji rozkładała obóz
w niedaleko rosnącym lesie.


Do miasta prowadziło kilka dróg, a jak donieśli nam zwiadowcy – były tam także i ukryte
przejścia. Jedno z nich jest moim celem. Byłem już prawie na miejscu, kiedy to
spostrzegłem podstarzałą postać znajdującą się tuż przy murze:
- Kim jesteś wędrowcze i cóż sprowadza Cię do mego miasta.
- Twego??
Widząc tego starca siedzącego na gołej ziemi opartego plecami o mur. Starzec siedział
patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem i nawet na chwilę nie skierował go na ciebie.
Wyglądał jak martwy, przeczyły temu jedynie słowa i dłoń raz zaciskająca to rozluźniająca
uścisk na rękojeści miecza.
Twego miasta - myślisz - wątpię byś potrafił władać chociaż tym mieczem.
Nim ta myśl opuściła Twą głowę zdążyłeś poczuć zimno stali ostrza kontrastujące z ciepłem
Twej własnej krwi. W jednej chwili zrozumiałeś jak bardzo pozory mogą mylić, i że twa
głowa wcale nie jest tam mocno uczepiona szyi oraz jak łatwo możesz ją stracić.
- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie
wędrowcze?
Serce zaczęło mi szybciej bić. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Wziąłem głęboki
oddech i przełknąłem ślinę. Zdjąłem okrycie głowy, by nieznajomy nabrał do mnie większej
ufności. Przy plecach dyndał mi teraz dość długi warkocz włosów. Chwila namysłu i
odpowiadam nieznajomemu:
- Nie spodziewałem się tak szybkiej reakcji na moje myśli. By zbytnio nie przedłużać przejdę
do rzeczy. Należę do zakonu templariuszy pod wezwaniem Mortis. Nasz zakon idzie z misją
przez cały Nevendaar i bynajmniej nie mamy w interesie prowadzenia wojen. Nasz główny
cel to pogodzenie zwaśnionych frakcji – bardzo ambitny, ale wbrew pozorom możliwy do
zrealizowania. Jeśli chodzi o mnie to wstąpiłem do zakonu ze względu na moją byłą
ukochaną, która odeszła ze świata żywych siedem miesięcy wstecz. Wypełniając misje
naszego Wielkiego Mistrza mam tym samym szansę na wskrzeszenie jej za moje zasługi dla
sprawy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie inicjacja, którą przechodzi każdy z
przystępujących do zakonu. Przechodząc przez nią wyzbywamy się ludzkich uczuć, trosk,
zakłopotania i przestajemy lękać się śmierci otrzymując w darze od Mortis nadludzkie
zdolności. I ja tu jestem takim wyjątkiem – nadal operuję uczuciami jak zwykli ludzie.
Mimo tego, że powiedziałem całą prawdę o moim dylemacie naszemu Mistrzowi on
pozwolił mnie na dalszą pracę w zakonie. Jak on sam stwierdził „takich jak Ty
Ebenezernie Meshullam jest niewielu, dlatego wręcz musisz zostać z nami.
Przedstawiciele zakonu, którzy są podobnie utalentowani otrzymują dodatkowe zdolności
od naszej Bogini. Każdy z „mieszańców” ma inną umiejętność, która rozwija się nie tylko
wraz z jego postępami, ale i z jego stanem ducha.” Przerwałem, by przełknąć ślinę i
kontynuować opowieść. Starzec ciągle nasłuchiwał i nie patrzył się na mnie. Wydawałoby
się, jakby czegoś szukał wzrokiem w oddali…
- Do tego miasta przybywam wydobyć informacji od tutejszych mieszkańców odnośnie
„ciekawostek” znajdujących się w tych okolicach. Poza tym..
- Możesz przejść wędrowcze – przerwał - Wysłuchałem twej historii i nie
doszukałem się ani krzty fałszu. A to się ceni.
Starzec odwrócił się w kierunku muru miasta, podszedł doń, wyszukał dłonią przycisku i
tuż po chwili otworzyło się ukryte przejście.
- Dziękuję. Chciałbym jeszcze Ciebie o coś zapytać, magu.
Nieznajomy odwrócił się w moim kierunku i odrzekł:
- Skąd ta pewność, że jestem magiem, a nie dajmy na to – weteranem wojennym?
- A stąd, że tylko istota o tak silnych zdolnościach magicznych jak Ty potrafi niemal
bezbłędnie i niewyczuwalnie dla innych zakamuflować się pod postacią niepozornie
wyglądającego starca, który w dodatku bardzo dobrze umie posługiwać się bronią i czyta w
myślach. Nie wspominając już o wytwarzanej przez Ciebie potężnej aury magicznej, którą
też niemal bezbłędnie ukrywasz.
- Masz rację, Ebenezernie Meshullam. Pozwól jednak, że nie ujawnię mojej prawdziwej
postaci, jak i tajników mojego życia. Powiedzmy, że opiekuję się tym miastem odkąd
sięgam pamięcią. I nie wpuszczam tu osobników, którzy mogliby stwarzać potencjalne
zagrożenie.
- Dobrze, to mi wystarczy. Bywaj magu, niech Mortis ma Twoje kości w opiece.
Powiedziałem i wszedłem przez niedawno otwarte przejście. Niedługo później starzec je
zamkną i wrócił na wartę.
Twój mistrz ma całkowitą rację. Masz niebywałe zdolności, o których istnieniu jeszcze nie
wiesz i nieprędko nauczysz się nimi posługiwać. Powiedział do siebie w myślach i zaczął
telepatycznie informować władze miasta, że nadchodzącego dnia będą spodziewać się gości.
_________________
Deal with it.
 
 
 
Vozu 
Mara
The Deergineer



Wiek: 32
Dołączył: 09 Kwi 2008
Posty: 2265
Skąd: Witchwood
Wysłany: 2008-06-24, 14:44   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Krew przestała cieknąć przybyszowi z ranki na szyi. Starzec spojrzał na nieznajomego z niezbyt radosnym grymasem na twarzy.
-A krew gdzie?
-Utrzymywanie sztucznego osocza w ciele jest dość... kłopotliwe ze względu na duże zużycie energii magicznej.-młodzik raczej nie wydawał się skrępowany mieczem przystawionym mu tuz do szyi. Ten został tuz po chwili od niej odsunięty.
Starzec zaczął obchodzić rozmówcę dookoła, bacznie mu się przyglądając. Dość krótkie, gęste włosy, okulary, idealnie przylegające do ciała bogate szaty (sprawiały wrażenie dość obcisłych) zdobne w guzy z białego złota. Kontrastował z tym zwykły podróżny płaszcz, narzucony na plecy. Widać było wyraźnie, iż służy on tylko do ukrycia czegoś, co nieznajomy umieścił na swoich plecach.
-Cień... ale jesteś jakiś inny-staruch dokonywał analizy na głos- przecież większość z was nie może przybrać materialnej powłoki!
-Ja mogę.-kultura przybysza przeżyła śmierć, wyczuwalna była w każdym geście i słowie- na początku to dziwiło także mnie... ale nie tak bardzo jak twoje możliwości..
-Zaskoczony jesteś, że rozpoznałem w tobie zjawę, co? Wielu się już na mnie nacięło, oj, wielu -uśmiechnął się do siebie- ale nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. –starzec szybko przechodził od rozbawienia do surowego podejścia- mów!
-Imię moje pominę, nie czuje się już z nim związany, a słyszałeś je na pewno... Moja właściwa historia zaczyna się tak naprawdę na krótko przed śmiercią... na bardzo krótko przed nią...
Popełniłem wtedy, jak się dowiedziałem, „straszną zbrodnię”, która wzburzyła całą inkwizycję oraz wszelkich kapłanów... Zapomniałem dodać, urodziłem się w arystokratycznej rodzinie w Imperium.... gdy tylko wykryto mój niecny postępek, który „sam w sobie jest wielką zniewagą dla majestatu Wszechojca, oraz hańba dla mojej rodziny”, spędziłem kilka naprawdę ciekawych tygodni w lochach inkwizycji... Trochę widać po mnie...
Wskazał na swe ciało, niebywale wręcz chude.
-Ran nie widać, postarałem się o to.... Tak więc gdy nie udało się wymusić ode mnie aktu skruchy za tak plugawy czyn, postanowiono, że umrę na stosie... rodzina oczywiście nie chciała mi pomagać próbami przekupstwa, zagroziło by to jej dobremu imieniu, ale byli na tyle mili, że przebłagali Wielkiego Inkwizytora, abym mógł zginąć w tym oto stroju... gawiedź miała uciechę na pewno słyszałeś o tym wydarzeniu...
-Coś obiło mi się o uszy... A taaak, najmłodszy przeniewierca w historii Imperium... To ty?
- W rzeczy samej....
-Słyszałem że popełniłeś naprawdę odrażający występek... mając ledwo 16 wiosen na karku... Co to było?
-Wolałbym nie wspominać... Zwłaszcza że z mojego punktu widzenia trudno to nazwać zbrodnią...
-Niech będzie, kontynuuj.
Zjawa skłoniła się- Oczywiście. Kiedy już popiół po mnie malowniczo rozrzucił wiatr, a tłum się rozszedł, ocknąłem się... chociaż trudno to tak nazwać.... w każdym razie moja świadomość się tam znalazła... Stałem się upiorem, ale nie wiem czy to źle... wyznawcy Wszechojca mnie zamordowali, jestem teraz bardziej niż kiedyś nieufny co do wszelkiej maści wiernych....
-Przecież należysz teraz do Hord, a zatem do wyznawców Mortis, czy nie tak?
-Teoretycznie... w praktyce jestem posłańcem, jednym z najszybszych w całym Nevendaar, a przy tym w odróżnieniu od zwykłych duchów mogę przenosić przedmioty materialne.... więc jestem na wezwanie wszelkich nieumarłych, a gdy nie ma nic do dostarczenia... podróżuję...
-Cień podróżuje? Po co?
-Jak to po co?
-Nie udawaj, że nie rozumiesz, jaki masz w tym cel?!
-Nie mam –nieumarły się uśmiechnął- podróż jest celem samym w sobie... –spojrzał na niebo, zmierzch był blisko- ale teraz nie czas na omawianie mojej filozofii nieżycia... mam wiadomość do dostarczenia...
-W tym mieście? Czyżby kryli się tu jacyś nieumarli?]
Cień potrząsnął głową- to wiadomość do templariusza... dość niezwykłego, powinieneś wiedzieć chyba o kogo chodzi, wyróżniał się z tłumu na pewno....
-Możesz przejść w takim razie.
-Nie będę raczej przechodził... –kolejny uśmiech, także nie ukazywał zębów- już zmrok, teraz mam większą swobodę...
Zrzucił płaszcz i rozprostował czarne, pierzaste skrzydła.
-Żegnaj, starcze.
Przefrunął nad murem, kierując się w okolice centrum miasta.
* * *
Cień siedział na dachu jakiegoś budynku, stojącego tuż naprzeciw karczmy, w której drzwiach zniknął przed chwilą templariusz. Wsparty jedną ręką o dach w drugiej trzymał kielich wypełniony, gęstą, brunatną cieczą.
-Do czego potrzebne ci były te dane, Ebenezerze...? –rzekł do siebie- cóż, ja moją rolę spełniłem, nie powinienem na d tym rozmyślać...
Opróżnił kielich, po czym zaczął wtapiać się w cień, rzucany na dach na którym siedział.
-Mam czas na następną podróż....



(wersja ostatnia i jedynie słuszna mojego alter ego, wybaczcie makabryczny poziom tekstu, jestem niewprawiony... no i nie umiem rzecz jasna:P)
_________________
 
 
Pete 
Inkwizytor



Dołączył: 21 Cze 2008
Posty: 704
Wysłany: 2008-08-18, 15:30   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
Długouch stanoł na chwilę i popatrzył na starca z pogardą.
- Co z tego bede miał natrętny starcze?
Starzec patrząc na Elfa z uwagą doszedł do wniosku że nie jest on zbyt rozmówny.
- Zobaczysz że w przyszłości nasza znajomość się opłaci...
- Nie sądze
- To porozmawiamy o Tobie mam pokojowe zamiary,wykaszlał starzec.
- Skoro nalegasz,co chcesz wiedzieć ?
- Pragnę poznać Twoją osobę jak jest na prawdę,jak Cię zwą?
- Pete
- Dlaczego przemierzasz niebezpieczne Lasy Nevendaaru?
- To mój dom...
- jak to ?
- Poprostu mieszkam tu odkąd Nieumarli zajeli naszą prowincję na zachodzie.
- Przykra sprawa a Twoi przyjaciele z prowincji gdzie się znajdują?
- Wszycy co dojednogo zostali zabici przez hordy.
- Przykro mi niewiedzieałem.
- To moja wina nie zdążyłem wrócić z łowów ja i mój łuk stwilibyśmy czoło truposzą.
Starzec zauważył że za pleców Pete wystaje Błyszczący łuk.
- Skąd go masz ?
- To dar wodza naszej osady dostałem go bo uznał że zasługuje na coś co trzymał w ręce sam Gallean.
- Interesujące.
Nagle za starcem pojawił się ogromny dziki niedźwiedź Pete w ułamku sekundy złapał za swój łuk i cisnoł w niego śmiercionosną strzałę i powalił nią niedźwiedzia,starzec obrócił się do Elfa,który zniknoł pod jego nie uwagę...
 
 
 
Mongward 
Wojownik
Sługa uniżony...



Wiek: 33
Dołączył: 06 Wrz 2008
Posty: 32
Skąd: Or-tench
Wysłany: 2008-09-15, 21:48   

- Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś. Czy teraz opowiesz mi swą historie wędrowcze?
-Nie groźcie mi, dziadku. I miecz schować też możecie. Kark bez głowy jest nieprzydatny, a głowa bez karku łacno się może zgubić.
-Ha, krasnoludzie, znać, żeście nie tak nieroztropny, jak paru innych. Co z tą historią?
-Widno, "urodził sie i koniec" wam nie starczy, co? W porządku więc, rzeknę wam nieco, ale zajmującej sie historii nie spodziewajcie. Bo i katar mnie dręczy i głodno, i chłodno. Znalazłby się krasnolud w karczmie, chętnie.
-Streszczajcie się, czasu nie staje.
-Co? Czasem nie sta...a tak, racja, już rzekę, jak było.
Na świat mnie wypchła mateczka, ja wiem...ze trzydzieści wiosen nazad? Może więcej...kto by to liczył. Było rożnie, ojciec robił za kowala...nie, nie myślcie sobie, żem jakiś potomek zbrojmistrza jakiego wielkiego...ociec zajmował sie prostą bronią, co to rekrutowi zanadto nie zaciąży, a doświadczony się posłuży. Wiecie...młoty, topory..proste, jak kowalskie, czy drwalskie przyrządy. Jedyny syn byłżem, to i mnie szkolił fachu...stąd z młotem łażę, to konia podkuję, to kosę naprostuję...ot, nic specjalnego, rozumiecie.
O czym to...ach, pomnę już. Było tak ze piętnaście zim minęło, jak mnie ojciec młot dał w rękę, kopa w rzyć i kazał szukać roboty we świecie szerokiem. A no to i szukam. Czym sie param, rzekłem...Ano, kiedy przyszło jednak jezioro jakoweś przepłynąć, nie, nie wpław, przecie, wynikł wypadeczek...widzicie, chciałem naprawić pióro sterowe...no cóż...nie naprawiłem, wywalili mnie za burtę...Dacie przejść, czy chcecie tu usnąć? Rzekłem, że historia moa prosta jak cepa skonstruowanie.
-A idźcie w cholerę, krasnoludzie, spać mi się chce istotnie...



Wersja robocza. Się kiedyś poprawi :p
_________________
-"Dobro wygrywa tylko wtedy,kiedy ma szczęście, by służyły mu takie skurwysyny jak ja." -Mordimer Madderdin
 
 
 
Ashkael 
Adept
Strażnik Serca Lasu



Dołączył: 19 Wrz 2008
Posty: 9
Skąd: Z Serca Lasu
Wysłany: 2008-09-20, 11:08   

-Jestem stary i nie jestem już taki cierpliwy jak kiedyś.Czy teraz opowiesz mi swą historię?
-Dobrze starcze opowiem ci mą wspaniałą historię.
-A więc chodzmy tam gdzie nikt nas nie usłyszy
Poszliśmy więc na górę do pokoju staruszka.
-Opowiadaj-powiedział
-Dobrze.
-Więc kiedyś byłem najemnikiem.Pewnego dnia dawno temu pewien Demon z Legionów
Potępionych i wynajął mnie i grupkę najemników magów.Gdy poszliśmy do ich stolicy
podsłuchałem ich niecne plany.Niestety było to bez sensu ponieważ pewien Wyznawca zauważył to i poszedł to zaraportować.Po kilku minutach odwróciłem się i zauważyłem Księcia Demonów który ścisnął mnie i zabrał wgłąb otchłani.Gdy stanąłem przed Askhaelem ich obrońcą stolicy on wydał wyrok by za dwa dni mnie zabić.Wtedy zamknęli mnie w wielkiej celi i...
-I co dalej?
-Przepraszam zaschło mi w gardle.Masz coś do picia?-zapytałem
-Oczywiście mam gin.
-Daj to skończe opowiadać
-Proszę.
-Dziękuję.No więc...zamknęli mnie w celi i postawili na straży Bestie.Ponieważ Bestie są bezrozumne wykorzystałem to i wkurzyłęm ją.Gdy cela się otworzyła ja wymknąłem się z tego piekła i poszedłem ostrzec dostojnych Elfów gdyż Legiony postanowiły zniszczyć ich wszystkich oraz stolicę w sercu lasu.Gdy ich ostrzegłem Elfy zaproponwały mi żebym do nich dołączył.Zgodziłem się porzucając stan najemnika.Po ciężkiej bitwie straty były wielkie lecz pokonaliśmy te plugawe bestie.
Od tamtej pory odbudowujemy i rozwijamy nasz miasto.
-Dziękuje ci bardzo za tą opowieść.
-Nie.To ja dziękuje że spotkałem tak zacnego starca.
I wyszedłem z karczmy idąc w kierunku lasu.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum