Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Dies Irae
Autor Wiadomość
Fergard 
Rycerz piekieł
Już nie emo półdemon



Wiek: 29
Dołączył: 31 Maj 2009
Posty: 188
Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2013-05-01, 21:45   Dies Irae

A więc.

Ponieważ wiem, że ludzie nie lubią dużych form, jedynym sposobem na przekazanie podobnej jest dawkowanie jej w małych porcjach.

Trzymajcie więc trochę Albrechta Kaisera, znanego być może już z wcześniejszego opowiadania, jak to stara się wywrócić porządek rzeczy w alternatywnej Polsce lat międzywojnia, wspierany przez Archanioła Płomienia i trochę zbyt egzaltowanego SA-owca.

P.S Docenię propozycje alternatywnej nazwy dla całego tekstu.

----
Czternasty grudnia, 1929

Albrecht Kaiser upił łyk kawy, delektując się jej smakiem. Nie za mocna, o lekko cynamonowej nucie. Taka, jaką lubił.
Warszawskie kawiarnie nie przestawały go zaskakiwać. Tak jak był tu w dwudziestym, a potem w dwudziestym czwartym, wciąż były to napoje z pierwszej półki.
Rzucił okiem na najnowsze wydanie „Kuriera Warszawskiego”, który to musiał zostawić poprzedni użytkownik tego stolika. Pierwsza strona głosiła dużymi, wytłuszczonymi literami „Narutowicz wciąż prezydentem”. Albrecht nie dziwił się za bardzo wynikom głosowania. Gabriel Narutowicz, od dwudziestego drugiego pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, wciąż cieszył się ogromną popularnością. Jego główny konkurent Wojciechowski ledwo uzyskał cztery procent głosów, pozostali zaś liczeni byli w ułamkach.
Narutowicz bynajmniej nie jechał na swoim prestiżu jako pierwszy prezydent w historii kraju nad Wisłą, o nie. W ciągu kilku lat, z przyzwoleniem Piłsudskiego udało mu się odbudować RP niemal kompletnie, czyniąc z niej mocarstwo równe temu ostatnich Jagiellonów. Druga Rzeczpospolita była państwem, którego głos liczył się w całej Europie Środkowo-Wschodniej.
Kaiser nie przybył tu jednak po to, by podziwiać potęgę swojego sąsiada. Był tu w interesach.
Królestwo Niebieskie znów potrzebowało pomocy. Ponieważ przez założenia Kryształowej Ustawy nie mogło ono osobiście zająć się sprawą, musiało uciekać się do niezwiązanych ani z Niebianami, ani z Czyśćcowymi stron, głównie najemników rozbijających się po globie.
Albrecht miał tutaj czekać na swojego informatora i dopiero od niego dowiedzieć się szczegółów.
Czekać długo nie musiał. Po krótkiej chwili przysiadł się do niego postawny blondyn w panamie i z cygarem w ustach, przybrany niczym chicagowski gangster. Długie, nieco poszarzałe włosy wiązał w kucyk do pasa, a na świat spoglądał błyszczącymi wesoło zielonymi oczyma.
- No proszę... a ja tutaj oczekiwałem jakiejś płotki – Albrecht wyszczerzył się w uśmiechu, obnażając ostre, trójkątne kły.
- Proszę nas nie obrażać, panie Kaiser – blondyn roześmiał się, zdejmując z głowy kapelusz i kładąc go na stoliku. - W rozmowach z profesjonalistami wymagane są grube ryby.
- Takie jak sam Archanioł Płomienia? - odparł wampir, ponownie uśmiechając się szeroko.
- Reszta jest zajęta, a ja i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Zresztą, Kryształowa Ustawa się mnie nie ima.
- Nie ma to większego znaczenia na chwilę obecną – Albrecht odgarnął niesforny kosmyk z czoła. - O co się rozchodzi?
- Od razu do rzeczy, hm? - Uriel wyszczerzył się w uśmiechu. - To lubię. Myślałem, że zaczniesz od kontemplowania łagodnej zimy, jaką mamy.
- Mnie to szczerze nie rusza.
- Cóż, w takiej sytuacji nie traćmy czasu – archanioł spoważniał. - Akrasiel zlokalizował niewielką bramę do Czyśćca w okolicach Warszawy. Jakimś cudem nie została wykryta aż do tej pory. Musieli otworzyć ją polscy komuniści, licząc na destabilizację dzielnicy i chaos w mieście. O ile się nie mylę, przyzwany oddział Goetów rozszarpał ich na kawałeczki, po czym zawrócił z powrotem do swojej domeny – Uriel wyszczerzył się w uśmiechu. - Teraz jednak ktoś ponownie jej używa. Nie jest to na razie nic na wielką skalę, ale wiadomo jak to jest z podobnymi rzeczami.
- Mam się zająć przywoływaczami, tak?
- Nie prosilibyśmy raczej osoby niemagicznej o zamknięcie bramy.
- Proste – Albrecht kiwnął głową. - Macie jakieś dane na jego lub ich temat?
- Wiesław Rozbicki, lat trzydzieści siedem. Powiązania z KPP od dwudziestego czwartego, ale nic nie można mu udowodnić.
- To nazwisko brzmi znajomo.
- Powinno. To wiceminister spraw wojskowych – Kaiser przez dłuższą chwilę przetrawiał tą informację.
- To być może naiwne o to pytać, ale czy macie pewność, że korzysta z bramy? Usunięcie człowieka z tej pozycji może pozostawić nieprzyjemne konsekwencje dla całego państwa.
- Tak, mamy na to dowody.
- Chcę je zobaczyć albo szukajcie innego naiwniaka – Uriel westchnął boleściwie, obracając panamę w dłoniach.
- Dziwię się, że Akrasiel nie dał mi ich od razu do ręki – mruknął, wypuszczając kółko dymu z cygara
- Jak dla mnie to był to test. Sprawdzał moją rzekomą żądzę do rozlewu krwi – wampir pokręcił głową. - Mogłem przecież od razu przyjąć zlecenie, ale nie zidiociałem na tyle przez te kilkaset lat, by wskakiwać do głębokiej wody ot tak – Archanioł Płomienia wzruszył ramionami.
- Zdany doskonale moim zdaniem – rzucił, uśmiechając się. - Do jutra powinienem je mieć.
- Świetnie – Albrecht podniósł się z miejsca. - Pozwoli pan, że w międzyczasie pójdę pozwiedzać nieco Warszawę. To bardzo piękne miasto.
- Proszę się nie krępować. Do południa dnia jutrzejszego dostanie pan dokumenty – Uriel kiwnął głową. - Życzę miłego pobytu w mieście.
- Och, wierzę, że będzie wręcz świetny.

Zima tego roku istotnie nie była zbyt zimowa. Rtęciowy termometr na ścianie kamienicy wskazywał dwanaście stopni na plusie. Słońce przygrzewało radośnie, prowokując co odważniejsze z kobiet do odsłonięcia łydek. Albrechtowi było wszystko jedno: zatracił zainteresowanie tym aspektem cielesności dość dosłownie wieki temu.
Jego korzenie sięgały czasów pełni średniowiecza. Wtedy był jedynie pewnym siebie germańskim wojem. Nie liczyło się dla niego wiele: walczył dla sławy, łupów, przygody. Nigdy nie służył nikomu dłużej niż wiosnę. Był najemnym mieczem, lepszym niż inni.
Nie najlepszym jednak.
Szabla Stratoavis. Wtedy myślał, że będzie w stanie go pokonać. Że pobije starego i zniedołężniałego już wojownika, przejmując jego schedę.
Stary i zniedołężniały wojownik był bardziej jary niż Albrecht mógł przewidywać. Dość powiedzieć, że próba ta kosztowała Kaisera stare życie. Adept czarnej magii znanej także jako nekromancja przypałętał się tam przez czysty przypadek.
Ten sam adept jednak dał mu nowe „życie”. Nieumarłe. Jako wampir.
Ceną miała być dusza Albrechta. W chwili jego unicestwienia, jego resztki miały służyć owemu adeptowi na wieki. Kaiser rozwiązał ten problem, nabijając adepta na miecz i używając jego stygnących zwłok jako pierwszego posiłku w nowej egzystencji. To wtedy się zorientował, że proces wampiryzacji nie do końca się sprawdził, a ów adept pozwolił sobie na dość subtelne oszustwo: posiadał kły, owszem. Posiadał też charakterystyczną dla wampirów bladość, awersję do bieżącej wody i alergię na czosnek. Nie pił jednak krwi... a jadł mięso. Odrywał od ciała adepta kolejne kawały niczym kanibal, pochłaniając je jeden po drugim.
Stał się ghulem wyglądającym jak wampir.
Nie przeszkadzało mu to jednak za bardzo. Wciąż posiadał świadomość i inteligencję, a to się liczyło. Nie miał słabości wampira, a ponieważ wyglądał jak jeden, dawało mu to cenne sekundy w starciach z potencjalnymi kapłanami i magami sztuk światła.
Dość szybko nauczył się, że nie może walczyć już jak germański woj. Teraz był czymś innym: szybszym i silniejszym niż żywy, ale uzależnionym od krwistych posiłków z surowego mięsa i podatnym na magię wymierzoną właśnie w takich jak on.
Miał jednak sporo czasu do nauki... setki lat.
- Przepraszam pana... - Albrecht zamrugał, otrząsając się z nostalgicznych myśli. Blondyn przed nim spoglądał na niego z pewną konsternacją. Kaiser szybko otaksował go wzrokiem. Nordycka uroda. Medalion z wygrawerowanym nań symbolem SA. Pewny chód, wojskowa postawa.
Hitlerowiec.
- Wie pan może, jaką mamy godzinę? - blondyn zapytał, splatając palce. Albrecht sięgnął po swój zegarek kieszonkowy i rzucił na niego okiem.
- Za dwadzieścia druga – odmruknął w odpowiedzi.
- Która? O Boże... - blondyn złapał się za głowę. - To nie jest za dwadzieścia trzecia?
- Niestety nie – Kaiser wzruszył ramionami.
-W takim wypadku mam jeszcze godzinę chodzenia po mieście... - potencjalny hitlerowiec nie wydawał się zbyt rozentuzjazmowany podobną wizją. - a kompletnie go nie znam. Miałem spotkać się ze znajomym w Parku Saskim. Wie pan może, gdzie to jest?
- Zmierzam tam właśnie – po prawdzie, Albrecht i tak nie miał nic ciekawego do roboty. A nuż mógł się od swojego rozmówcy dowiedzieć co nieco o tym, co dzieje się na jego rodzinnych ziemiach. Ostatni raz w Niemczech był świeżo po proklamowaniu Republiki Weimarskiej, ale teraz, wraz z eskalacją wewnątrzpaństwowych walk o władzę między narodowcami a komunistami nie uśmiechało mu się pakowanie prosto w oko cyklonu.
- Naprawdę? Pan chyba mi z nieba spada – blondyn zaśmiał się z pewnymi oporami. - Gunsche, Himler Gunsche – mężczyzna wyciągnął rękę.
- Albrecht Kaiser – nieumarły odpowiedział tym samym, ściskając rękę. - Zawsze miło zobaczyć rodaka na obczyźnie.
- Prawda, prawda – Himler pokiwał głową żarliwie. - Ludzie tutaj chłodno się odnoszą do Niemców – dodał z pewnym zakłopotaniem. „Ciekawe dlaczego, cholera”, przemknęło przez głowę wampirowatego. - Proszę wybaczyć mi ciekawość, ale... nieumarły?
- Wampir, owszem – Albrecht kiwnął głową, kłamiąc po raz enty. Stracił rachubę po dwudziestym przyznaniu się do wampiryzmu, jeszcze przed wojną stuletnią.

W czasie swojego nieśpiesznego spaceru do Parku Saskiego Kaiser z każdym kolejnym krokiem był w stanie spokojnie uznać, że Gunsche jest nieco zbyt egzaltowanym chłopaczkiem, który nie do końca wiedział, w co się pakuje, dołączając do brunatnych koszul. Wydawał się wręcz zbyt dobrotliwy jak na członka politycznej bojówki. Oczywiście, mogła to być tylko fasada, którą prezentował przed „synem nocy i brudu”. Mogła, acz nie musiała. Albrecht doskonale wiedział, że w każdej podobnie ideologicznej partii są ludzie oddani idei, pragmatycy dołączający dla profitów, zmuszeni do dołączenia i ci potajemnie pomagający ofiarom polityki owej organizacji. Blondyna ciężko było zakwalifikować do którejkolwiek z wymienionych podgrup. Chyba po prostu był niesiony nieco przesadzonym patriotycznym ferworem.
- Pozwoli pan, że zapytam, panie Kaiser... - powiedział w pewnym momencie, kiedy przemierzali bez pośpiechu warszawskie ulice. - co pana tu w ogóle sprowadza? - Albrecht skrzywił się niezauważalnie dla swojego rozmówcy. Oczywiście, kiedyś temat musiałby zostać poruszony.
- Ech. Podróżuję, zwiedzam Europę i takie tam. Nie mam rodziny ani przyjaciół, do których mógłbym wrócić. Czasu także aż w nadmiarze, także mogę go przynajmniej spożytkować na wycieczki.
- Mam tylko nadzieję, że nie wybiera się pan do Rosji. Czerwoni nie przyjmują obcych zbyt gościnnie.
- Och, oni nikogo nie przyjmują zbyt gościnnie – Kaiser wywrócił dobrym okiem z pewną irytacją. Drugie, pokryte zszarzałym bielmem, pozostało w miejscu. - ale to nie problem. Byłem tam już parę razy, za każdym razem udawało mi się zmyć przed ewentualnym pojawieniem się jegomościów z NKWD.
- Ja bym tam uważał, panie Kaiser. To łatwo może się noga powinąć, a te diabły z pewnością mają sposoby i na takich jak pan.
- Ja także mam swoje sposoby – Albrecht uśmiechnął się niewinnie, obnażając trójkątne kły i chichocząc cichutko. - Proszę się o mnie nie martwić, panie Gunsche. Długo będzie pan bawił w Warszawie?
- Tydzień – odpowiedział blondyn z pewnym wahaniem w głosie, co nie umknęło uwadze nieumarłego. - To ładne miejsce, tyle że łatwo się zgubić – dodał ni z tego, ni z owego. Albrecht nie dał po sobie poznać, że coś mu się tu nie podoba.
- Tak, zdecydowanie.
_________________
Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
 
 
 
Fergard 
Rycerz piekieł
Już nie emo półdemon



Wiek: 29
Dołączył: 31 Maj 2009
Posty: 188
Skąd: Czy to ważne?
Wysłany: 2013-05-23, 18:15   

Trzymajcie dzień kolejny.

Piętnasty grudnia, 1929

Uriel pokazał się w południe, tak jak zapowiedział. Zbrojny w teczkę zapewne wypełnioną po brzegi dokumentami inkryminującymi Rozbickiego zapukał do drzwi wynajmowanego przez nieumarłego pokoju w Hotelu Angielskim dokładnie o dwunastej.
- A więc to są te dowody, hm? - zapytał czysto retorycznie.
- Dokładnie. Nieco aktów nieruchomości, nieco raportów agentów Oculos Dei, nieco relacji śmiertelnych świadków. Mamy też zeznanie jakiegoś przyskrzynionego Goety.
- Sporo. Przejrzenie tego wszystkiego może zająć dobrą chwilę – Kaiser zmarszczył brwi.
- Nie ma pośpiechu – Archanioł Płomienia wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Hm. Może da się go po prostu spróbować wpakować do więzienia za komunizm?
- Wtedy ucieknie z kraju, a ponowne znalezienie go może być kłopotliwe. Nie można ryzykować – blondyn pokręcił głową.
- Rozumiem. Spróbuję uporać się z nim do wigilii.
- W porządku. Niech pan zadzwoni pod ten numer telefonu, kiedy będzie pan miał już to za sobą – Uriel wręczył Albrechtowi wizytówkę i ukłonił się. - Pomyślnych łowów – z tymi słowami, Archanioł opuścił pokój nieumarłego.
Kaiser nie tracił czasu, od razu biorąc się za przeglądanie papierów. Rozbicki miał w dwudziestym siódmym kupić niewielką willę na skraju miasta. Budynek z przeszłością, miał być miejscem zamieszkania jakiegoś funkcjonariusza ochrany, a następnie służył przez krótki okres także pruskiemu oficerowi. Stał opuszczony przez kilka lat, zanim interesant nie odkupił go i nie odrestaurował. Pierwotni przywoływacze musieli otworzyć bramę jeszcze w ruinach. Gdzież indziej mogli spotykać się prosowieccy konspiratorzy, jeżeli nie w opuszczonym domostwie? Teraz jednak było to miejsce godne arystokraty.
Albrecht rzucił okiem na plan willi dołączony do aktu zakupu. Jego uwagę przykuła piwnica pełna win wszelkiej maści. Rozbicki był podobno całkiem znanym koneserem, aczkolwiek nigdy nie pozwalał sobie na zbytne rozpasanie i zadowalał się niewielkimi dawkami na lepsze trawienie. Tam też znajdowała się rzekomo zapieczętowana i „całkowicie bezpieczna” brama. Dokumenty podpisane przez egzorcystę z kurii warszawskiej, Janusza Rubertowicza. Tuż obok, akt zgonu egzorcysty z ciosem w potylicę tępym narzędziem jako przyczyną śmierci. Data wystawienia: dwa dni przed zatwierdzeniem zamknięcia bramy. Dobrze sfałszowany, ale ten jeden szkolny błąd całkowicie demaskował machlojkę. Kaiser dziwił się, że nikt nie zwrócił na to wcześniej uwagi.
Następne: relacja lokalnego cwaniaka Jewgienija Wasylewicza, emigranta z Ukrainy. Miał on dostrzec jakieś dziwaczne błyski o dwudziestej drugiej dwadzieścia dwa dnia siódmego maja tego roku. Policja nie raczyła nawet zwrócić uwagi na jego zgłoszenie, gdyż Wasylewicz nie cieszył się zbyt kryształową reputacją, także sprawa pozostała bez odpowiedzi.
Kolejne zeznanie, tym razem jakiejś zasuszonej przez czas zielarki z ósmego dnia lipca tego roku. Miała podobno usłyszeć delikatnie zniekształcony męski głos, rytmicznie recytujący coś po łacinie: Ego veniat aequi iudicis sánguinum et separabit eos ab osse cibum. Policja ponownie zignorowała podejrzenia, gdyż ta sama kobieta kilka dni wcześniej oskarżyła swojego sąsiada o formikofilię bez żadnych wyraźnych przesłanek. Albrecht musiał ją zlokalizować i poprosić o tłumaczenie. Chciał wiedzieć, z czym może się zmierzyć.
Ostatni ze śmiertelnych świadków, Adam Basaraj. Świeżo upieczony endek, także miał zaobserwować dziwne światła, o godzinie dziewiętnastej trzydzieści jeden siedemnastego dnia listopada tego roku. I jego zeznanie utknęło w zakurzonych policyjnych archiwach, aczkolwiek powód takiego postępowania nie został już w dokumentach przez Albrechta posiadanych podany.
Relacja prefekta kohorty Fajasiela z Oculos Dei, niebiańskiej siatki szpiegowskiej. Miał on obserwować willę Rozbickiego od roku. Nigdy nie udało mu się wkroczyć do środka, budynek był cały bowiem otoczony demoniczną energią, zbyt silną dla niego. Prowadził szczegółowe notatki odnośnie osób wchodzących i wychodzących, które były oczywiście dołączone do jego raportu. Albrecht rzucił na nie przelotnie okiem, wyłapując, prócz Rozbickiego, dwa inne nazwiska, które powtarzały się na liście częściej niż inne. Katarzyna Halba i Jan Krzysztof Rozbicki. Drugie z nazwisk musiało należeć do kogoś z rodziny, chyba że miał tu do czynienia z ogromnym zbiegiem okoliczności. Trzeba było przeprowadzić dalsze śledztwo w tej kwestii.
Wreszcie, zeznanie Goety przyzwanego przez pierwszych przywoływaczy w dwudziestym. Podobno przez następne dziewięć lat miało dojść do pięciu prób przywołania jego i jego kompanii. Przyjmowali ów fakt z ogólnie przyjętym lekceważeniem, argumentując to tym, że „tego też zabijemy. Żaden przeklęty czerwonoarmiejec nie będzie nas używał jako antyreligijnej broni”.
Kaiser przejrzał wszystkie zebrane papiery jeszcze parę razy, powoli ustalając porządek rzeczy. Najpierw musiał zlokalizować starowinkę i wyciągnąć od niej tłumaczenie tekstu. Pierwszą zasadą, jaką każdy nie-demon i nie-anioł musiał podejmować w kontaktach z potencjalnie wrogimi demonami była ich znajomość. Potem odnaleźć Halbę i drugiego Rozbickiego, żeby wyciągnąć od nich ewentualne zeznania. Wreszcie, zająć się samym głównym winowajcą.
Oczywiście, cała obecna sytuacja prezentowała sobą kilka problemów. Jego cel był prominentną figurą w polskim rządzie, co nie dawało mu za wielu możliwości do jego wyeliminowania. Musiał złapać go, kiedy ten nie był zajęty pracą. Najprawdopodobniej będzie musiał przekradać się nocą, zlokalizować jego miejsce zamieszkania, wtargnąć do środka i go wyeliminować, wraz ze wszystkimi potencjalnymi świadkami, niezależnie od ich wieku i płci. Polacy byli bardzo pamiętliwym narodem i Kaiser zdążył już odczuć to parę razy na swojej skórze.
Ponownie przeniósł wzrok na zeznania staruszki. Szczęśliwie Akrasiel był na tyle łaskawy, by dołączyć doń jej adres zamieszkania. Jakaś chatka pamiętająca jeszcze czasy Katarzyny Wielkiej, zlokalizowana kilka przecznic od wilii Rozbickiego. Tam musiał skierować swoje kroki.

Jego broń wciąż zostawała schowana w jego pokoju hotelowym. Na razie potrzebował jedynie informacji. Z przyczyn dość oczywistych ludzie reagowali bez mała alergicznie, widząc dwadzieścia cztery noże przewieszone na dwóch pasach przez pierś i złowrogo wyglądający flamberg spoczywający bezpiecznie na plecach. W dawnych czasach nie było to problemem, ale od pewnego momentu ludziom przestał podobać się fakt noszenia broni przy sobie, choćby dla obrony własnej.
Postanowił zacząć jeszcze tego samego dnia. Im szybciej wykonana robota, tym lepiej, szczególnie że i tak będzie dłuższą chwilę przygotowywał się do clou programu, jakim było zabicie Rozbickiego.
Dokumenty wskazały mu dokładną lokalizację chatki szalonej zielarki, rudery komplementującej psychice właścicielki. Mógł przyrzec, że dach zapadł się już dobrych kilkadziesiąt lat temu i niedługo zacznie wypuszczać sadzonki. Szczęśliwie dla niego, okolica wydawała się być raczej opuszczona. W sumie, kto przy zdrowych zmysłach zapuszczałby się w takie miejsce?
Albrecht ostentacyjnie poprawił kołnierzyk i zapukał do drzwi przypominających zbutwiałą dechę. Puknięta figura drzwi z okropnym skrzypnięciem wyleciała z framugi, wpadając do środka rudery z głuchym tąpnięciem, zostawiając Kaisera w pewnym zakłopotaniu.
- I czemu ściany wywala? - dobiegł go z głębi rudery poirytowany starczy skrzekot. Nieumarły uniósł brew, raczej zaskoczony. - Toć przez okno się tu wchodzi, a nie!
- Proszę mi wybaczyć, nie jestem tutejszy – odpowiedział, autentycznie zafrapowany. Psychika zielarki mogła być gorsza niż oczekiwał.
- Wszystkie tak mówią – staruszka wynurzyła się z ciemności, pokazując się w całej swej odrażającej okazałości. Wyglądem przypominała starą wiedźmę unieśmiertelnioną przez rozliczne baśnie: haczykowaty, pokryty brodawkami nos. Siwe, przerzedzone witki, które przy dużej dozie dobrej woli można by nazwać włosami. Długie, szponiaste palce. Skóra zwisająca z niej jak z wieszaka. Bure łachmany przypominające kilka włosiennic narzuconych jedna na drugą. - Wszystkie. I żywe, i martwe – dodała, akcentując ostatnie słowo. Albrecht roześmiał się nerwowo. - Czego tu chce?
- Jestem z międzynarodowego oddziału zwalczającego demony – zełgał gładko. - Słyszałem, że ma pani pewne interesujące mnie informacje.
- Niech nie bredzi. Jedzie od niego skrzydlatym – warknęła starucha, celując w niego oskarżycielsko palcem. - I to jeszcze Archaniołem – Kaiser zaklął w myślach. Z jakiegoś powodu, ludzie posunięci w wieku potrafili widzieć i rozumieć więcej niż kazałaby sugerować ich kondycja psychiczna i fizyczna. - Prosta sprawa. Gołębiom się nie chce wysyłać swoich, to naiwniaka znaleźli.
- Zapłacono mi za to – odpowiedział Albrecht z rozbrajającą szczerością. Skoro już grali w otwarte karty, dlaczego miał nie wyłożyć wszystkiego? - Zresztą, nie jestem tu po to.
- Tak, tak. Chce pewnie wiedzieć, co znaczy łacińska sentencja?
- Doceniłbym pomoc.
- A co z tego mieć będzie stara zielarka, co? - albinos przez dłuższą chwilę myślał.
- Czego stara zielarka chce? - odparł swym własnym pytaniem.
- Co może zaoferować? - Kaisera zaczynało męczyć to odbijanie metaforycznej piłeczki od ściany. Wzruszył ramionami bezsilnie. - No to powie wampirowi, czego zielarka chce. Zielarka chce swojego dzieciaka z powrotem – przez chwilę w ruderze panowała kompletna cisza.
- Przepraszam bardzo?
- Zginął dwa lata temu. Zatłukli go w jakiejś alejce, pewnie coś lewicowego. Syn trzymał z tymi od Dmowskiego. Mówiła mu, że to się źle skończy, ale nie, ten chciał! - stara parsknęła, po części wściekle, po części wzgardliwie. - Romantycznych bzdur się naczytał. Mickiewiczów, Słowackich i innych Byronów. Głupi, ale jednak z własnego łona. Chce go z powrotem.
- ...nie gwarantuję powodzenia w tej materii.
- No to niech sam tłumaczy – Albrecht westchnął z irytacją. Po prawdzie dziwił się, dlaczego tłumaczenie nie zostało z miejsca dołączone do dokumentów. Nie wydawało się trudnym zadaniem dla Królestwa przetłumaczyć zdanie z łaciny na niemiecki.
- Nie da się pani przekonać w żaden inny sposób?
- Wraca z synem albo w ogóle.
- Świetnie... - nieumarły potarł skroń. - W takiej sytuacji powrócę tak szybko, jak to możliwe.

Oczywiście, nigdy nie mogło być za łatwo.
Tłumaczenie było mu niezbędne. Mógł co prawda kontynuować misję bez niego, ale wtedy ryzyko znacznie się powiększało. Tylko głupiec walczy z nieznanym.
Wobec braku innych opcji, Kaiser ponownie skierował swoje kroki do hotelu, znajdując tam telefon i wykręcając numer z wizytówki danej mu przez Uriela.
- Dodzwoniłeś się do Biura Spraw Nadzwyczajnych Królestwa Niebieskiego – poinformował nieumarłego monotonny kobiecy głos. - Proszę o sformułowanie zagadnienia, które trapi twoją duszę - „bardzo zabawne”, pomyślał z przekąsem Albrecht.
- Potrzebuję skontaktować się z Archaniołem Płomienia.
- Proszę podać swoje imię, nazwisko, rasę i profesję – obojętność anielicy nie zmieniła się ani na jotę.
- Albrecht Kaiser, wampir, najemnik – odpowiedział.
- Weryfikacja danych. Osobnik Albrecht Kaiser zidentyfikowany. Potwierdzone wcześniejsze rozmowy z Archaniołem Płomienia. Proszę czekać, nastąpi przekierowanie do odpowiedniego aparatu – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiała skoczna, wesoła melodia. „Marsz Radeckiego” Straussa.
Nieumarły zdążył wysłuchać melodii trzy razy, zanim po drugiej stronie coś zaszemrało.
- Dobry dobry, kolego wampirze – rozległ się rozentuzjazmowany głos Uriela. - Nie sądziłem, że uda ci się załatwić Rozbickiego tak szybko.
- Proszę mi nie pochlebiać. Niestety, sprawa jest ciut bardziej skomplikowana.
- To znaczy? - dłuższa chwila ciszy.
- Proszę mi powiedzieć, dlaczego do dokumentów nie zostało dołączone tłumaczenie słów, które usłyszała zielarka?
- Nie zostało? - w głosie Uriela pojawiło się zakłopotanie. - To dość, cóż, niefortunne.
- Zdaję sobie sprawę – Albrecht westchnął z irytacją. - Da radę coś z tym zrobić? To, czego sobie ta starucha życzy za informacje chyba jest pewną przesadą.
- A czego chce?
- Syna. Mieli go zabić dwa lata temu. Bez niego równie dobrze mogę się tam nie pokazywać.
- Rozumiem, że nie będziesz prosił o wskrzeszenie?
- Nawet nie raczyła mi powiedzieć, gdzie go pochowali – Kaiser parsknął, wywracając dobrym okiem. - Akrasiel nie może załatwić mi podobnego tłumaczenia?
- Pewnie byłby w stanie, ale na chwilę obecną jest poza granicami Królestwa i chyba nieprędko wróci.
- Cudownie. Nigdy nie może być za łatwo, co? Znasz jakiegoś alternatywnego tłumacza?
- ...nie bardzo.
- Powiedz mi proszę, że się zgrywasz, Uriel – nieumarłemu odpowiedziała jedynie cisza. - Są was tam miliony gołębi i żaden, absolutnie żaden nie zna łaciny? Taki kit możesz wciskać dzieciom w podstawówce, ale nie mi.
- Mało kto uczy się tu łaciny – odparł Archanioł Płomienia dość zaaferowanym głosem. - Przestała być użyteczna.
- Gabriel? Raphael?
- Obaj zajęci, tona roboty na ich głowach i... - Albrecht z irytacją odłożył telefon, nie dając Urielowi skończyć. Był zdany na siebie.

Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając krwawy blask na Wisłę.
Kaiser nie mógł nazwać tego dnia udanym. Nie miał tłumaczenia, nie wiedział nic o ewentualnych przyzwanych demonach, a jak się okazywało, nie mógł za bardzo polegać także na własnych chlebodawcach.
Cóż, w takiej sytuacji musiał wcielić w życie „plan B”. Wciąż musiał zdobyć informacje na temat dwójki, która zdawała się być z jego celem w szczególnie dobrych relacjach. Ale jak zamierzał tego dokonać? Nie raczono zaopatrzyć go w adresy.
To właśnie wtedy przytrafił mu się jeden z pierwszych ślepych fartów dotyczących całej sprawy.
- Pan Kaiser? To niezwykły zbieg okoliczności – Albrecht odwrócił się, by spostrzec znajomego blondyna. Himler uśmiechał się szeroko.
- Istotnie, istotnie – odpowiedział albinos, spoglądając gdzieś indziej. Powinien był zostać w hotelu.
- Co pan tu robi?
- A, zażywam powietrza, metaforycznie oczywiście – Kaiser ponownie uciekł spojrzeniem.
- Coś nie idzie po pana myśli, jak mniemam?
- Aż tak to widać? - nieumarły pozwolił sobie na wymuszony śmiech. - Powiedzmy, że napotkałem pewne niespodziewane trudności.
- Może mogę jakoś pomóc?
- Nie sądzę, chyba że zna pan jakiegoś biegłego tłumacza – oblicze SA-owca rozjaśniło się.
- Zbieg okoliczności za zbiegiem okoliczności – stwierdził, szczerząc zęby. - Pamięta pan naszą wczorajszą rozmowę? Wspomniałem, że jestem z kimś umówiony. Doktor Goldbaum zna się na językach, może będzie w stanie panu pomóc.
- Pan mi chyba z nieba spada – rzucił Albrecht, uśmiechając się z wysiłkiem. Nie uśmiechała mu się konieczność jakiegokolwiek wiązania się z podobnym towarzystwem, niemniej jednak mógł przynajmniej rozpocząć działanie. A to było najważniejsze.
- Dam znać doktorowi i moglibyście się panowie jutro zobaczyć w tej sprawie – powiedział Gunsche, uśmiechając się.
- Byłoby cudownie.
_________________
Your hope ends here... And your meaningless existence with it!
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum