Forum Disciples, Disciples 3 on
 
Forum Disciples, Disciples 3  Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples
 FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Regulamin  Zaloguj  Rejestracja   Chat [0]   Discipedia  Download 

Poprzedni temat «» Następny temat
Otwarty przez: Pyriel
2007-08-16, 19:02
Wojny Apostolskie
Autor Wiadomość
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2008-09-23, 22:28   

- Musimy ruszać – powtórzył Itrael. W blasku dwóch braci zbroja Przewodnika przekuta Ithildinem lśniła bladym światłem. Najczystsze Elfickie srebro bowiem, odkrywało swe sekrety tylko w obecności gwiazd i księżyca. Elledan w bezruchu spoglądał w stronę R’edoy zastanawiając się nad znaczeniem tego co przed chwila ujrzał. Perła Puszczy ciążyła mu w ramionach.
Elfka nie zważając na zaskoczenie, które malowało się na twarzy swego opiekuna zwróciła się w stronę drużyny.
- Nie uda nam się odnaleźć Doliny Wierzb – w zmęczonym, cichym głosie nie starała się ukryć zrezygnowania.
- Brama nie mogła zostać otwarta na więcej niż godzinę – oznajmił Itrael, który klęczał nad wyniszczonymi zwłokami Ime’ela przyglądając się dokładnie resztkom Mrocznego Elfa – Ilrod nas ostrzegał. Musimy zdać się na własne umiejętności.
- Co wiec możemy uczynić?? – zapytał Ethril zbliżając się do dwójki. W odpowiedzi otrzymał jednak tylko milczenie.
Krótką cisze która zapanowała przerwał wreszcie Elledan.
- Sytuacja od samego początku nie wyglądała dla nas dobrze – powiedział oddając Księżną w ręce Finraela – nie mamy innego wyjścia. Armia Lisza z każdą chwila jest coraz bliżej Ognistego Gaju. Nie możemy pozwolić sobie na straty czasowe, musimy wybrać najkrótsza z dróg. Musimy przebić się przez posterunki graniczne Ludzi. Dopiero za rzeką ….. będziemy bezpieczni.
Nikt poza Ethrilem nie spodziewał się chyba lepszych wiadomości. Sam Elf tylko spuścił głowę i zamilkł. Elledan nie słysząc żadnego sprzeciwu kontynuował.
- Armie Imperium w tych okolicach musza być osłabione. Mroczne Elfy, Nieumarli i Armie Przymierza to wielu wrogów, którym siły Ludzi musiały w ostatnich dniach się przeciwstawić..
- O ile nie spotkamy na swojej drodze innych zagrożeń – przerwała R’edoa podchodząc do Itraela który zaczął szeptać tajemne formułki nad ciałem mrocznego Elfa – tego się obawiałam. Tak wiec eksperymenty których byłam świadkiem powiodły się.
- Nie do końca – zauważył Przewodnik po czym westchnął cichym głosem wpatrując się w ciało Ime’ela – Niech Gallean zlituje się nad twoją duszą mój stary Mistrzu.
- Co masz na myśli?? – zdziwił się Elledan patrząc w stronę dwójki.
- Nie jestem pewien – odpowiedział podnosząc się Elf – Mroczne Elfy wyrwały się spod kontroli Nieumarłych. Nie wiem co to oznacza, jestem jednak pewien, że nie ułatwi to zadania ani nam ani wyznawcą Mortis.
- Parszywe Hordy zapłacą za wszystko czego się dopuściły – zawołała R’edoa ściskając mocniej rękę w której dzierżyła łuk.
- Być może istnieje jeszcze jakaś szansa… - westchnął Elledan po czym dodał – powinniśmy ruszać w drogę. O ile mi wiadomo musimy kierować się tym traktem.
Wszyscy usłuchali dowódcy.

Marsz był wolny. Trudy całego dnia z każdym krokiem stawały się coraz to bardziej odczuwalne. Wszyscy z nadzieja spoglądali w stronę R’edoy i Elledana marząc o chwili wytchnienia. Ci jednak nie zważając na własne zmęczenie i zrezygnowane twarze reszty kroczyli pewnie przed siebie.
Panowała całkowita cisza, którą tylko szum wiatru ważył się zakłócić. Ciemny las nic nie robiąc sobie z nieznanych przybyszy odpoczywał w oczekiwaniu na następny dzień i wschód słońca. Miedzy drzewami ujrzeć można było Tal’natae. Zwane przez elfów nocnym światłem były ostatnia pozostałością po niegdyś wspaniałym Królestwie Elfów które rozciągało się daleko poza granice świata który był znany dzisiejszym pokoleniom.
- Coś jest nie tak.. – Glorion który szedł na końcu zatrzymał się przerażony. Twarze wszystkich członków drużyny zwróciły się w jego stronę.
- Co jest ? – zapytał Elledan podchodząc do Elfa który odwrócił się w stronę z której nadeszła grupa. Glorion jednak nie odpowiedział. W pewnym momencie stało się coś dziwnego. Wiatr uspokoił się, zamilkły liście na drzewach. Zapadła głucha cisza.
- Kryć się ! – zawołał Elledan nie ukrywając przerażenia w swoim głosie – miedzy drzewa natychmiast.
Blada mgła otoczyła teren wokół nich. Elfy skryły się po obu stronach traktu oczekując na coś lub kogoś, zastanawiając się co tak przestraszyło dowódcę. W odpowiedzi o trzymali jednak tylko cisze.
- Jesteś pew.. – zaczęła R’edoa.
- Cisza !
Z daleka dobiegły ich dziwne odgłosy. Ktoś wyraźnie się zbliżał. Elledan poprawił się mając nadzieje, ze oczy wroga nie wychwycą jego srebrnej zbroji. Dziwna zakapturzona postać zatrzymała się na ich wysokości i uklęknęła wpatrując się w ziemie. Przybysz najwyraźniej szukał śladów. Z spod kaptura można było dostrzec zarys ludzkiej twarzy.
Gdzieś w oddali rozległ się potężny grzmot. Jedyna reakcja przybysza był uśmiech. Kolejna błyskawica, tym razem jednak o wiele bliżej.
Błysk! W pobliżu klęczącego pojawiła się druga postać. Mężczyzna ten nie zakrywał twarz miał siwe włosy i ciemne oczy, odziany był w fioletowe szaty. W obu rekach trzymał długie sztylety. Elledan rozpoznał w nim Imperialnego Zabójcę.
- I jak? – zawołał w stronę drugiego mężczyzny – znalazłeś coś?
- Spójrz na ta mgłę – odpowiedział – to sprawka Elfów. Musiały tedy przechodzić.
- Elfy? – zdziwił się Złodziej – jesteś tego pewny.
- Uważasz, ze mógł bym się mylić – odparł Tropiciel pierwszy raz spoglądając w stronę Zabójcy. Ten zamilkł.
Elledan rozglądał się szukając reszty towarzyszy. R’edoa która ukryła się nieopodal trzymała łuk w gotowości.
- Powinniśmy szukać dalej – zawołał wreszcie Siwy mężczyzna – udajmy się na północ. Tam widziano Nieumarłych po raz ostatni, a to oni są naszym największym problemem.
- A co z Długouchami?
- Jeżeli poszły w tym kierunku natkną się na straże graniczne. Nie zdołają się wymknąć. Ruszam – oznajmił.
Kolejny grzmot. Imperialny Zabójca najwidoczniej teleportował się. Tropiciel rozejrzał się jeszcze raz po czym sam skierował się stronę z której nadszedł.
Elfy tkwiły w bezruchu jeszcze przez dłuższą chwile nim Elledan uznał, że niebezpieczeństwo minęło.
_________________

 
 
 
Cethu 
Wampir
Alkmaar Messenger



Wiek: 36
Dołączył: 05 Kwi 2007
Posty: 818
Skąd: Bielsko-Biała
Wysłany: 2008-09-28, 07:08   

Akt I
"Droga"
a właściwie uwagi warte z niej urywki

Pieprzona droga do nikąd.
Ta myśl musi się nasuwać każdemu kto decyduje się na podróż poprzez wschodnie stepy. Bez wyjątku. Faliste wzgórza pokryte wyschniętą trawą ciągnęły się aż po horyzont. Piątego dnia podróży na horyzoncie zaczął się kształtować mroczny miraż Thor Amn.
- Wrzód na dupie – wysyczał przez zęby czarnowłosy podróżnik, makładając na twarz kaptur – trzeba będzie nadłożyć z dwa dni by go ominąć.
- Racja, najwyższy czas skierować się na południe, nasza obecność tutaj powinna zostać tajemnicą – białe włosy drugiego z podróżników zniknęły pod kapturem – robi się ciemno, pora na krótki postój, konnica Karova powinna być z pół dnia drogi za nami, to będzie nasz ostatni postój przed wkroczeniem do lasów Ae’Sein.
- I tak mieliśmy już dość problemów, wolał bym spędzić kilka kolejnych dni bez śmierdzących truposzy na karku. Bez informacji z Thor Amn i tak zgubią trop – carne wieże twierdzy powoli zlewały się z tłem w mrokach bezgwiezdnej nocy, wciąż jednak nękały dwóch podróżnych.
- Jeśli nic nie skomplikuje naszych planów...
- ...znowu – w mroku nocy zamigotało śnieżnobiałe szkliwo wampirzych kłów.
- to mamy szansę za trzy dni przekroczyć ruiny Oren Terr.
-Mozemy sobie pozwolić na dwie godziny postoju – wampir zatrzymał się i rozejrzał po horyzoncie – Ani widu konnicy – może nawet trzy – zamyślony ciągle rozglądał się za dobry miejscem na postój – Tam! – wampir wskazał na rozpadlinę utworzoną przez powoli osówającą się wschodnią część zobocza większego wzgórza - ...tam rozbjemy obóz, ta mała rozpadlina wręcz spadła nam z nieba.
-O chwała Wszech Ojcowi – Z rozdziawioną paszczą wampir zaczą się śmiać ze swego jakże trafnego sarkazmu - tfu… zasrane muchy
- Było się tak nie rozdziawiać!

***

- Gdybyśmy nie stracili przez ciebie koni nie obawiał bym się teraz że Ognisty Gaj spłonie zanim przekroczymy przełęcz – czarnowłosy przerwał ciszę która trwała już dobre pół godziny.
- A myślisz, że ja mam ochotę na grzebanie w popiołach! Nic mi po spalony Gaju. Może zamiast marudzić skończysz przeżuwać tą padlinę którą dumnie zwiesz potrawką i ruszysz wreszcie dupe. – Białowłosy wampir wstał i zaczął pakować wszystko do niewielkiej torby poczym zarzucił ją na plecy - Twoje marudzenie nie zbliży nas w magiczny sposób do celu.
- Mpfmds tfoeja stara
- Może najpierw pogryź… zresztą nie mamy czasu na te twje kulinarne wypociny, czas nagli
- Zamknij pysk, z tego co pamiętam wczoraj wychwalałeś ją pod niebosa…tfu…
-Wczoraj byłem głodny, dziś nie jestem…więc pozwól ze będę nazywał rzeczy po imieniu. Idziemy!

***

- Z tego co mi wiadomo DeSade przekroczył już wężową cieśninę reszta armi po wodzą Miceusa powinna czekać na niego i reszte posiłków jeszcze dzień zanim nastąpi ostateczny marsz na Ognisty Gaj.


***

- Ktoś zbliża się od wschodu! Dwudziestu pięciu, nie! Dwudzuestu siedmiu konnych. Dziesięć minut od nas.
Thor Amn nie dysponuje taką konnicą, nie teraz gdy wszystko podąża w stronę gaju!
- Noż *****, nie teraz! Jesteśmy jakieś dwie godziny od lasu Ae’Sein. Nie mamy się gdzie ukryć, jak okiem sięgnąć tylko trawsko!
Ostrze szabli lekko zadźwięczało przy wysuwaniu – nie mam ochoty się kryć dwa miesiące życia jak skunks mi wystarczą! - Białowłosy wampir poprawił sztylety przy pasie, złapał oburącz miecz, stając twardo na obu nogach przyją odpowiednią pozycję.
Czarnowłosy wysunął dwa ostrza i wbił w ziemię metr przed sobą. Trzecie osrze złapał jednorącz i zamarł w bezruchu czekając na jeźdźców.
Potężna fala zwiastowana przez tupot szalonych koni powoli rosła na horyzoncie.
- Dogonili nas, widzisz herby na ich zbrojach, to konnica Karova.
- Nie mają żadnego szyku, oni nas nie atakują. Oni uciekają.
Potężna chmura kurzu zasłoniła pół nieba, pierwszy jeździec znajdował się niecałe pięćdzieśią stóp od wampira.
- Nie mam zamiaru im w tym pomagać.
Białowłosy wampir wskoczył w powierze i wylądoła na sztandarowym konnicy przebijając jego twarz na wylot jednym pchnięciem.
Kolejny skok nie był już tak dobrze wymierzony, nie udało mu się skoczy na kolejnego konnego, twardo wylądował na obroszonej trawie cudem utrzymując równowagę poprawił uchwyt na mieczu i ciął poprzez wszystkie cztery mogi czarnego jak smoła konia. Półobrót, dwa cięcia i kolejne konie padły na ziemię orając pyskiem ostrą trawę.
- Wybacz mi ten brak ceremoniału – wymruczał z sarkazmem czarnowłosy rozcinając głowę mrocznego wojownika przygniecionego przez własnego wierzchowca.
Białowłosy znowu wyskakuje w powietrze i jednym cięciem przepoławia kolejnego jeźdźca tnąc w lini pasa. Kolejne lądowanie, rutyna, trzy cięcia, szaleńcze rżenie padających koni i głuch stukot padających głów mrocznych wojowników. Obok niego ląduje drugi wampir trzymając trzymając w rece trzy głowy obcikające czarną mazią - Zostało dziewięciu…
-Długo się nie pobawimy – krzyknął białowłosy wybiegając wprost przed siebie przygotowując się do kolejnego cięcia...

***

To już ostatni. Wymruczał rozdeptując głowę rzucającego się w spazmach truposza.
Chociaż wiemy przed kim uciekali. Przed wampirami zatrzymało się trzech jeźdźców, każdy z nch owinięty czarnym płaszczem i srebrną maską na twarzy.
- Czcigodny panie, przysyła nas Lazarus, plany uległy zmianie, spotkanie ma się odbyć za dwa dni na cmentarnych równinach – głos wydobywający się zza maski przypominał syk węża.
-Dwa dni! Nie ma szans…
- Przesyła też dwa czarne alkmaarskie wierzchowce. Wybaczcie ale nas też czas nagli. Za dwa dni na cmentarnych równinach, przy perłowych kurchanach.
- Alkmaarskie wierzchowce – chyba już nie będę narzekał
-Oby...

***

-Wschodnie stepy….pieprzona droga do nikąd – mimo że w pełnym galopie, stukot alkmaarski wierzchowców był ledwo słyszalny.
-Może i pieprzona ale chociaż znamy cel... – ich sierść lśniła w świetle księżyca który co chwila przedzierał się przez ciężkie burzowe chmury.
-Heh… wygląda na to, że wszystko się jakoś... – potężna błyskawica przeszyła zachodnią część nieba zaś po niej niczym w tak jakiejś dawno zapomnianej pieśni kolejne, wtórowane grzmotami, rozświetliły cały nieboskłon. Ostatni grzmot który odbił się echem od ostrych stoków gór przyprowadził ze sobą pierwsze krople ulewy.
_________________

Fighting for peace is like screwing for virginity...
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-10-16, 21:32   

Wilgoć przesmyknęła się przez skórzane płyty liściastej zbroi, wsiąkła w miękki materiał i ziębiła skórę, powodowała kolumny dreszczy wzdłóż kręgosłupa. Było zimno. R'edoa znów przetarła twarz dłonią w rękawicy, rozmazując na niej krople rosy, pot i maskujące malunki. Finreal znowu przystanął, poprawił ułożenie księżnej w sztywniejących od jej ciężaru ramionach. Idący obok Elledan kaszlał w kułak. Długo tak nie pociągniemy, pomyślała elfka. To powietrze jest dziwne, ciężkie, jakby zatrute. Musimy odpocząc i poratować się eliksirami.
Przystanęła. W gardle drapał ją oddech, plecy sztywniały od zimna.
-Odpoczynek -zarządziła cicho. Elledan uniusł na nią podgrążone oczy
-Nie możemy. Tu się roi od Imperialnych... staniemy i nie wyjdziemy z tego lasu żywi. -zaprotestował rzęrzącym głosem.
-Jeśli się nie zatrzymamy się, to też nie wyjdziemy z lasu. Czujesz?
Nie odezwał się. R'edoa usiadła na pniu zwalonego drzewa, zaczęła grzebać w przytroczonych do pasa jukach i sakiewkach. Powoli dowlekła się do nich reszta drużyny. Finreal położył delikatnie księżną na mchu i usiadł koło niej, rozmasowywując bark.
-Jak z nią? -zainteresował się Elledan.
-Trzeba by ją opatrzyć. Krwawi z ran na szyi.
Elfy zbliżyły się do nieprzytomnej Fyrween.
-Zostawcie ją -odezwała się nagle R'edoa. Elledan zmarszczył brwi
-Słucham?
-Zostawcie ją -z trudem podniosła się z kłody -ja się nią zajmę. A wy wypijcie to -podała im maleńkie buteleczki z błękitnego szkła -i pilnujcie żeby nikt nas tu nie odkrył.

Uklękła przy niej, spojrzała na jej twarz. Błękitna, o szlachetnych, gładkich rysach, których nie potrafiły zniszczyć brud i zapadnięte policzki. Tak piękna.
Powoli ściągnęła rękawice, wydobytą z sakiewek lnianą szmatką osuszyła księżnej czoło i policzki. Na płaszczu czerniły się małe plamki krwi, więc poluzowała go przy szyi, odchyliła poły aż do piersi. Krew sączyła się z podrapanej zębami szyi, z dwóch poszarpanych dziurek, rozmazywała się po skórze.
R'edoa odkorkowała zębami kolejną buteleczkę i ostrzożnie polała rany eliksirem. Fyrween rzuciła się przez sen, niewyraźnie jęknęła. R'edoa szybko przyłożyła do szyi nasączony kolejnym eliksirem gazik, obwiązała szyję bandażem starając się nie zaciskać zbyt mocno. Księżna znów zajęczała, potoczyła głową po mokrym mchu. Elfka zagryzła wargi, upewniła się że Elledan z resztą elfów siedzą dostatecznie daleko, pochyliła się nad księżną i wsparła jej głowę na swoim ramieniu, na powrót okrywając ją płaszczem.
-Cichutko. Już wszystko dobrze -wyszeptała z trudem. Długie czarne pasmo włosów wyswobodzone z warkocza opadło na pierś księżnej.
-T... Tora'ach...
R'edoa stężała. Mogło jej się wydawać. Mogła powiedzieć coś innego... mogła...
-Tora'achu -Fyrween uśmiechnęła się lekko -ukochany... -białe rzęsy zatrzepotały, powieki uniosły się i na R'edoę spojrzały zamglone, perłowoniebieskie oczy -mówili że umarłeś...
R'edoa poczuła jak jej palce same, bez udziału woli, zaciskają się na materiale płaszcza.
-Chciałam ci to powiedzieć... ukochany... ona mówi że umarłeś przeze mnie...

-O tak. Jest dokładnie tak jak powiedziałaś, Perło. On umarł przez Ciebie.
Fyween wyprężyła się, jej oczy na chwilę zyskały klarowność, z przerażeniem spojrzały na R'edoę. Na ich dnie skrzyło się zrozumienie.
-Ttt...t-tt...
-Nie waż się wymawiać jego imienia -wycharczała cicho, jeszcze niżej się nad nią pochylając
-T-t... to ty...!
-Tak, to ja. Dziwię się -dodała jeszcze, już nie patrząc na księżną, przybrawszy fałszywie serdeczny uśmiech, tak by zobaczył go podpatrujący je Elledan. -że mnie w ogóle pamiętasz.
-N... nie mogłabym zapomnieć -szepnęła Fyrween, hardo zadzierając głowę, probując spojrzeć na siłującą się z korkiem elfkę.
-Wypijesz to.

Fyrween nie patrzyła na buteleczkę. Patrzyła w zielone oczy elfki, wielkie, sarnie oczy które były po trochu oczami Tora'acha a po trochu jej własnymi.
Patrzyła na jej twarz - i choć początkowo tego nie zauważyła - to nie mogła być która była obliczem dziecka Driady, Tancerki Słońca, czy innej zwykłej dzikiej elfki.
Wspomnienia bolały.

Księżna sięgnęła po szkło, wypiła eliksir szybko, tak by nie czuć gorzkiej, piekącej przełyk mieszanki magii i ziół, wśród których czuła dziurawca, miętę, bieluń i arcydzięgiel. Większość z nich mogła być trująca.
-Po tym powinnaś umieć stać na własnych nogach. -R'edoa wstała, przerwała ciszę. Wciąż miała ten zachrypnięty, zły ton głosu. -Moi towarzysze są wyszkoleni do noszenia broni, nie jaśnie wielmożnych księżniczek.
Księżna zmróżyła oczy i powoli uniosła się z mchu
-Jaśnie wielmożna księżniczka -niemal warknęła -wyśmienicie poradzi sobie na szlaku.
-Nie wątpię -odwarknęła jej R'edoa -ale tylko wtedy kiedy szlak prowadzi po pałacowych ogrodach.
Fyrween nic nie odpowiedziała, zacisnęła tylko usta i ostentacyjne obróciła się tyłem do elfki, udając że poprawia ułożenie płaszcza na ramionach.
_________________

 
 
 
Athelle 
Pan Lasu
Upadły Władca



Wiek: 33
Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 2124
Skąd: Ognisty Gaj
Wysłany: 2008-10-27, 20:17   

UCIECZKA

Elledan był zdezorientowany sytuacją. Stojąc samotnie pomiędzy R’edoa która klęczała nad ciągle nieprzytomna jak myślał Fyrwenn, a resztą drużyny która odpoczywała po drugiej stronie ścieżki, nie wiedział co począć. Podenerwowany raz po raz spoglądał w stronę dzikiej Elfki. Od momentu spotkania z Nagashem ta zachowywała się podejrzanie. Nie chciał się do tego przyznać jednak w głębi ducha obawiał się o życie Księżnej.
Mimo, że wydawało się, ze spędzili w tych lasach już wiele godzin nadaremnie można było szukać pierwszych oznak nadchodzącego dnia. Nad mroczna puszcza niepodzielnie rządziło blade światło gwiazd i księżyców które co jakiś czas wyłaniały się zza czarnych chmur. Panowała podejrzana cisza której nikt nie śmiał przerwać, a świadomość, że nieopodal czają się wrogowie i w każdej chwili drużyna może zostać wykryta sprawiała że postój zdawał się być tym bardziej niebezpieczny. Nikt jednak nie proponował by ruszyli dalej.
Każda sekunda zdawała się dłużyc, a każdy nawet najmniejszy szum wiatru budził przerażenie. Elledan nie wytrzymał.
- R’edoa – zaczął podchodząc do Elfki, umilkł jednak widząc ze Fyrwenn jest przytomna..
- Athelle – zawołała cicho nadal widocznie osłabiona. R’edoa która obserwowała cala scenę nie zdołała ukryć zdziwienia.
Elledan ukłonił się nisko po czym zwrócił się do Elfki.
- Powinniśmy ruszać dalej. To miejsce nie jest bezpieczne.
- Jeszcze nie teraz – odpowiedziała – ludzie oddalili się z tego miejsca. Chwilowo nic nam nie…
- To nie ludzi się boje – odparł Elledan po czym upewnił się ze reszta drużyny nie jest w stanie usłyszeć tej rozmowy.
- Co masz na myśli? – Elfka pierwszy raz podczas tego postoju spojrzała na Elledana.
- Chodzi o te lasy – powiedział ściszonym głosem rozglądając się, szukając ruchu pośród drzew – cos się zbliża. Cos nas obserwuje.
- Mroczne Elfy – szepnęła przerażona Fyrwenn co całkowicie zaskoczyło rozmawiających dowódców, nie zważając na to kontynuowała – wielkie zastępy… przejęły te lasy… nic ich nie powstrzyma. Nie są już dłużej niewolnikami Mortis… uwolniły się spod jej kontroli.. nie wiem komu służą.
Elledan milczał.
- Ime’el nimi dowodził? – zapytała R’edoa podchodząc do Fyrwenn – Ime’el cię więził?
- Nie.. on był tylko moim strażnikiem… ktoś inny… ja nie wiem.
- Jak myślisz? – zawołała Elfka tym razem w stronę Elledana.
- Powinniśmy ruszać – odparł. Nie był do końca pewny co oznaczały słowa Księżnej.
W oddali rozległ się przerażający krzyk. Wszyscy zerwali się szukając swojego oręża.
- Co to? – zawołał Finrael podbiegając do swego dowódcy.
- Nie wiem – odpowiedział cichym głosem Elf, starając się ukryć przerażenie – Nie wiem i nie chce wiedzieć. Zajmij się księżna powinniśmy chyba oddalić się od tych lasów.
Finrael bez słowa sprzeciwu podbiegł do Księżnej.
- Itraelu prowadź – zawołała R’edoa. W ręku trzymała łuk.
Elledan dobył miecza w czasie gdy reszta kompani zdążyła żebrać wszystkie najważniejsze rzeczy. Ruszyli szybkim krokiem. Elledan wraz z R’edoa ubezpieczali tyły.
Elfowi wiele razy zdawało się ze widzi zbliżające się postaci jednak nic nie wyłoniło się z ciemności. Wiatr znowu całkowicie umilkł. Zapadła całkowita cisza. Elledan mógł teraz usłyszeć nawet bicie własnego serca. Zrobiło się bardzo zimno, nad ziemia pojawiła się blada mgiełka.
- Elledan? – zawołała pytająco, zwracając uwagę dowódcy na blade obłoki. Ten jednak tylko przecząco kiwnął głową.
- Cos jest nie tak – zawołał tym razem Glorion rozglądając się, wyraźnie szukając czegoś na niebie – gdzie są wszystkie gwiazdy?
- To tylko chmury – uspokoił go inny glos którego w tej chwili Elledan nie potrafił zidentyfikować.
Rozejrzał się i po chwili zrozumiał obawy przyjaciela. Otoczyła ich całkowita ciemność. Elledan w życiu nie spotkał się z takim fenomenem.
- Uciekajcie – zawołał, nie zastanawiając się czy dobrze robi. Drużyna rzuciła się w stronę ciemności. Czar prysnał. Na niebie znowu pojawiły się gwiazdy.
- Uważaj !! – zawołała R’edoa.
Elledan odwrócił się szukając powodu przerażenia Elfki. Szarżowała na niego ciemna postać z uniesionym wysoko mieczem. Elfowi w ostatniej chwili udało się zablokować atak, jego siła jednak powaliła go na ziemie. Rozwścieczony wróg gotowy był zadać kolejny cios. Oszołomiony Elledan nie był w stanie się bronić, oczekiwał tylko kolejnego ataku. Wróg uniósł miecz z tryumfalnym okrzykiem. Zamiast jednak zaatakować osunął się i upadł obok Elfa. W jego piersi tkwiła strzała.
- Loth Illidur – zawołała R’edoa. W głosie słychać było przerażenie – wszystko w porządku?
- Tak mi się wydaje – odparł podnosząc się z zimnej ziemi. Wszystko go bolało.
- Dalej – krzyknął Itrael obserwując z daleka cała scenę.
Wszyscy ruszyli. Ethril podbiegł do Elledana ten jednak nie chciał pomocy. Biegli przed siebie jak szybko tylko potrafili. Z odgłosów jakie ich dochodziły wiedzieli że cos, a może ktoś podąża ich tropem.
- Patrzcie – zawołał prowadzący ich Itrael wskazując ręką przed siebie. Z ciemności przed nimi wyłoniła się czarna postać.
- Jesteśmy otoczeni – oznajmił Glorion.
- Do broni – zawołał Elledan jakby siły w nim powróciły, ostrze w jego reku mieniło się błękitem – musimy chronić Księżnej i jej córki. Nawet za cenę życia.
- Nie! – zawołała tym razem Fyrwenn na widok R’edoy która skierowała swój łuk w stronę nadchodzącej postaci – czekajcie…
Ksieżna zamknęła oczy próbując skupić cała swoja moc.
- Fae lin ilach… - zaczęła swym przepięknym głosem, a wszystkie Elfy z drużyny poczuły jakby ktoś uwolnił ich ze wszystkich zmartwień i problemów. Nie to jednak było zamiarem Księżnej która zamilkła gdy tajemnicza postać zbliżała się niewzruszona jej słowami.
- Twoja magia Ci nie pomoże… - odezwał się złowrogi głos który musiał należeć do zakapturzonej postaci. Wróg zbliżył się już tak blisko, że można było rozpoznać kosę która dzierżył w poranionych rekach.
- Czego od nas chcecie – zawołała jeszcze raz Fyrwenn.
Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi.
- R’edoa teraz – krzyknął Elledan. Prawie w tym samym momencie w stronę wroga powędrowały trzy wystrzelone na raz strzały. Ten jednak zdołał zrobić unik.
- Czeka was śmierć – odparł tajemniczy głos. Śmiejąc się natarł na Elfy które cofnęły się na widok tak przerażającego wroga.
- Nieeee….. – zawołał Itrael który stał najbliżej. W jego reku pojawiła się błyskawica, która bez zastanowienia skierował w stronę atakującej postaci. Piorun nie wyrządził jej jednak żadnych szkód a tylko odsłonił zakapturzona wcześniej twarz. To musiał być Elf, nieżywy, ale jednak Elf. Okrzyk bólu nie wstrzymał go jednak przed atakiem. Bezbronny Itrael padł na ziemie głęboko raniony mrocznym ostrzem. Chwile później jednak Mroczny Elf rozpłynął się w powietrzu. To R’edoa wystrzeliła kolejne strzały które tym razem najwyraźniej dosięgły celu.
- Nadchodzą! – zawołał Elledan. Trzy czarne postaci szarżowały na nich od strony z której nadeszli – zajmijcie się Itraelem. Postaramy się ich powstrzymać.
Rozpoczęła się walka. Ciemne postaci płonące gniewem do Elfów raz po raz starały się zadać ciosy. Ich okaleczone ciała jednak nie były w stanie dobrze zapanować nad ciężkim orężem w postaci wielkich tasaków które dzierżyły. Elledanowi wreszcie po kilku unikach udało się dosięgnąć wroga. Po kilku chwilach udało się to też Finraelowi który walczył teraz u jego boku. Trzecia postać padła po strzałach R’edoy.
- Co z nim? – zawołał Elledan upewniając się, że chwilowo są bezpieczni.
- Cieżko ranny – odparła Sylfida która opatrywała Elfa – musimy się stad wydostać, nie jestem w stanie całkowicie usunąć skutków ataku. To nie było zwykłe ostrze.
- Musimy być już niedaleko bram tych lasów. Nie wolno nam się teraz zatrzymać!
Znowu ruszyli, a Elledan podbiegł do leżącego Przewodnika by ponieść go dalej. Z ciemności za nimi dochodziły ich dziwne jęki. Tym razem jednak nikt nie starał się zwracać na to uwagi. Pędzili przed siebie wiedząc, że każda chwila zwątpienia może oznaczać ich koniec. Formacja mająca na celu obronę Księżnej oraz R’edoy, a teraz także i rannego maga ujrzała wreszcie cel tej morderczej wędrówki. W ich sercach znowu zagościła nadzieja gdy wieże, a raczej ruiny strażnicy Imperium zaczęły malować się na horyzoncie.
- Szybciej – krzyknął ktoś z tyłu jakgdyby znowu ktoś za nimi podążał.
Usłyszeli dziwny dźwięk tak dobrze znajomy Elledanowi jakby piorun uderzył nieopodal nich. Nikt jednak się nie pojawił.
- Uciekajcie – zawołał Naldir i stanął odwracając się do reszty plecami dobywając broni.
- Nie.. – to przerażony Elledan biegł w jego stronę oddając ciało Itraela w ręce jednego z Elfów – uważaj…
Naldir spojrzał w jego stronę. W tym momencie za jego plecami pojawiła się dziwna postać. Nie był to jednak Mroczny Elf, a Imperialny Zabójca którego spotkali kilka godzin wcześniej. Na jego twarzy malowała się nienawiść. Jednym ruchem podciął Nadirowi gardło.
- Nieeeeee! – zawołał jeszcze raz Elledan. Naldir spoglądał dalej na niego nie wiedząc skąd nadszedł atak, próbując znaleźć źródło krwi. A potem padł jakby nieprzytomny. W ostatniej chwili złapał go Elledan.
- Wszystko będzie dobrze – próbował uspokoić Elfa, z każda chwila pojawiało się więcej krwi, dowódca nie wiedział co robić – Yoddi pomóż mi!
Sprawca całego nieszczęścia śmiał się tylko stojąc niedaleko.
- Przeklęte długouchy – zawołał i zamienił się w cień chcąc opuścić miejsce wydarzeń. Błysnęło jasne światło gdy obcy zniknął Elfom z oczu.
- Nie uciekniesz!! – tym razem to R’edoa w oczach której Elledan zobaczył jarzący się ogień wystrzeliła strzały w stronę ciemności. Trafiła.
Nie zwracając uwagi na resztę dobyła kolejnych strzał i wolnym krokiem podeszła do leżącego w oddali człowieka. Nie zastanawiając się ani nie próbując usłuchać błagalnych jęków zabójcy wycelowała i wypuściła kolejne strzały. Postać Imperialnego zamarła w bezruchu.
- Pomocy – zawołał jeszcze raz zrozpaczony Elledan trzymając Naldira w ramionach. Ten jeszcze raz spojrzał w jego stronę.
- Elle.. – wykrztusił. Były to jednak ostatnie jego słowa.
- Nie Naldir – zawołał zrozpaczony – Yoddi.
Driada wreszcie do nich dotarła. Uklękła naprzeciwko Elledana wymawiając jakieś zaklęcia w Elfickim języku. Po chwili zamarła i spojrzała w stronę Elfa kiwając przecząco głową. Naldir nie żył. Elledan nie wiedział co począć gdzieś w oddali usłyszał tylko słowa Finraela.
- Zabierzcie ich stad. Uciekajmy.
_________________

Ostatnio zmieniony przez Athelle 2010-07-10, 21:05, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Allemon 
Obrońca Wiary
były inkwizytor



Wiek: 32
Dołączył: 16 Lip 2007
Posty: 549
Skąd: Temperance-Zdrój
Wysłany: 2008-10-29, 00:23   

Koniuszy Armii Kresów Imperium siedział w zbudowanym naprędce drewnianym baraku obozu "Puszcza".
Właśnie otrzymał od posłańca nowe rozkazy od zaniepokojonego dowództwa i zebrał zebranie oficerów. Był przytłoczony rozmiarem ostatnich klęsk jakie zaczęła ponosić jego armia. Pierwszym jej celem było dostarczanie niewolników do budowy umocnień mających ochronić stolicę wiecznego Imperium przed atakami nieprzyjaciół.
Drugim był zwiad. Wszystkie cele zaczęły być niemożliwe do osiągnięcia. Raz po raz kompanie łowców niewolników zostały rozbijane przez elfów lub przepadały bez wieści. Większość wybornych elfich zwiadowców zdezerterowało i udało się do lasu mówiąc coś o "ich wojnie". Te dezercje oślepiły armię, która znajdowała jest śród lasu na olbrzymiej polanie w zbudowanym tymczasowo obozie. Oddziały armii w większości składały się z oddziałów chłopskich i były forpocztą Imperium, lecz w obecnej sytuacji znalazła pomiędzy walczącymi siłami elfów i nieumarłych na niepewnym terytorium. W walce zginęła już większość oficerów, a posiłki nie miały nigdy nadejść. W swojej 60 letniej karierze dowódca nie był nigdy w tak złej sytuacji. Jednak musiał zdobyć się do rozpoczęcia narady pozostałych oficerów.
- No panowie. Otrzymaliśmy rozkaz. Typowy dla naszego dowództwa. Brzmi on "Uciekajcie lub walczcie". Nie wierzą nam, że wokół zaczyna się wojna,więc kazali natychmiast określić liczbę wojsk w okolicy i uderzyć na wroga by go zgnieść lub wycofać się w szyku obronnym podpalając wcześniej jak największe obszary puszczy jeśli nasze siły będą za małe. Po prostu żal im trzech chorągwi Gwardii Cesarskiej którą nam przysłali trzy miesiące temu.
Postanowiłem, że natychmiast rozpoczniemy równolegle zwiad trzema chorągwiami ludowej kawalerii wraz z resztami ROE (Rojalistyczne Oddziały Elfie). Jedna zbada teren rzekomo zajęty "przez miażdżące ilości hord". Druga wyruszy w pobliże tych przeklętych długouchich. Trzecią osobiście pozostawię w odwodzie. Resztę armii i tak wycofam w pobliże fortów za dwa dni. Ta armia jest już zbyt zdegenerowana by walczyć. Wracając do zwiadów macie dostać się jak najgłębiej w terytorium wroga bez unikania walki. I brać jeńców. To ma być błyskawiczny zwiad, strat nie przewiduje. Wybrałem już dowódców. W kierunku nieumarłych wyruszy Ardobert von Tormn , a w stronę elfów Sir Allemon. Koniec odprawy wyruszamy o świcie. Zbierzcie natychmiast po chorągwi najbardziej mobilnego wojska i weźcie zapasy na dwa dni. Jazda! Koniec obrad! Allemon zostań na chwilę!
- Tak, sir? - spytał były Inkwizytor
- Wrócił nasz morderca? Miał przyprowadzić jeńca.
- Nie, sir!
- Trudno. Weź tego swojego elfa Romm'ela, przyda się nam, mam też nadzieje, że nie nakłamali w twoich aktach. Podobno miałeś już sukcesy w zwiadzie?
- Och, tak sir - skłamał Allemon
- Dobra, odmaszerować! - w duchu dodał, że może dożyje końca zwiadu. Czeka nas już tylko rzeź lub chwała ...
Wyszedł z baraku. Wokół budynku mnóstwo podartych i brudnych namiotów. Większość żołnierzy marznie już w nich od tak dawna. Ponury widok gasnącej siły Imperium był sztandar armii który był w przeszłości przeszyty dwa razy strzałami elfimi, dziur po nich nikt nigdy nie zaszył.Za palisadą złowrogo szumiała puszcza ...
--
Chyba za bardzo to przegadałem.
_________________
Allemon
(-) Z Łaski Wszechojca, Wysoki Komisarz ds. Administracji, Porządku, i Konserwacji Jedynego Słusznego Forum
 
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2008-12-04, 00:08   

Deszcz uderzał monotonnie o gęste listowie.
Zmora wstrząsnęła płomienną grzywą i kopnęła zniecierpliwiona w grząską ziemię. Leżąca u podnóża rozłożystego dębu postać nie poruszyła się ani o milimetr, zabłocony płaszcz, którym była spowita, unoszony przez nierówny oddech co rusz ukazywał pokaźną plamę zakrzepłej krwi, niczym róża wykwitłej w okolicach boku.
Zmora kopnęła raz jeszcze, powietrze wciągane przez rozwarte chrapy wierzchowca niosło zapach lśniącego ponad zwałami chmur słońca. Zwierzę instynktownie zdawało sobie sprawę, że musi odciągnąć swego pana w mrok, nim południowe wiatry zegnają chmury z nieboskłonu, a na ziemie poleją się promienie znienawidzonego słońca…
Postać w końcu poruszyła się. Blade palce wyrastające zdawałoby się wprost z koronkowych mankietów koszuli odgarnęły z czoła przylepione doń czarne kosmyki włosów. Wąskie usta skrzywiły się w wyrazie niemego bólu, odsłaniając pokaźne kły.
Nagash zaklął szpetnie i z trudem wstał z mokrej trawy, zmora zastrzygła uszami.
Rana w boku piekła żywym ogniem i za nic nie chciała się poddać naturalnej u wampirów regeneracji.
- Gdzie mój kapelusz? – mruknął graf opierając się plecami o mokra korę drzewa, blada dłoń czochrała zmierzwioną burzę włosów. Mroczne oczy lustrowały zalaną półmrokiem przestrzeń polany, na której przyszło mu zlecieć z wierzchowca. Jak na oko dyszącego resztkami sił trupa było bezpiecznie.
Koroner machnął ręką i usiadł pod dębem. O morfowaniu w cokolwiek mógł zapomnieć, amulet diabli wzięli, za nic w świecie też nie dał rady skontaktować się z Yezebell, a na domiar złego nie miał pojęcia gdzie jest. Umęczony wzrok nieumarłego spoczął na zmorze.
- No i gdzie mnie przywlokłaś, pokrako? Do Cytadeli drogi nie znasz?!
Wierzchowiec tylko prychnął i zajął się skubaniem trawy.
- Na kabanosy krasnoludom cię sprzedam morwo chędożna – stęknął wampir. Czuł, że z jego organizmem dzieje się coś gorzej, niż kiepskiego. Jeśli zaraz nie znajdzie choć kropli hemoglobiny, będzie zgubiony… Jeśli nie znajdzie schronienia przed brzaskiem słońca, będzie zgubiony podwójnie. To już było o dwa „jeśli” za dużo.
Zmora tymczasem poczęła oskubywać z liści młode dęby.
Arcywampir zagryzł dolna wargę. Mógłby skosztować nieco hemoglobiny z żył swojego wierzchowca, ale jedna Mortis wie co z nim by się wówczas działo. Efekt wieloletnich eksperymentów prowadzonych w podziemiach Ras al Kaimah, a potem starych warowniach wampirzych kacyków mógłby co najwyżej podziałać jako placebo, zaspokoić głód i na tym koniec. Krew zmor była równie bezwartościowa jak jego własna! A on potrzebował czystej hemoglobiny dla zwielokrotnienia mocy krwiopijczej regeneracji… Poza tym, wysysając zmorę pozbawiłby się jedynego środka transportu, kto wie, ile czasu upłynie nim będzie znowu w stanie zebrać siły, nim odnajdzie go Yez… Dlaczego ona jeszcze się nie odezwała?!
Tymczasem wierzchowiec zastrzygł niespokojnie uszami, smukła szyja wyciągnęła się do przodu, a rozwarte chrapy wciągały badawczo powietrze. Nagash także poczuł, że coś jest nie tak, przez zasłonę deszczu przebijały się jakieś dźwięki…
Coś zaszeleściło za dębem, arcywampir próbował się zerwać z ziemi. jak najszybciej dopaść zmory, niestety – rana w boku ani myślała z nim współpracować. Krwiopijczy rumak zarżał donośnie, coś złapało grafa za utytłany błotem płaszcz, nieumarły odwrócił się z wściekłością w stronę atakującego. Ostatnim, co zobaczył, była uskrzydlona postać, wykonująca jakiś ruch, po którym głowę Nagasha okryła ciemność. Nim resztki świadomości znikły pod woalką mroku, koroner zdążył pomyśleć z przekąsem, że oto wreszcie umiera. No cóż…

- Aaaa! Jakie zęby! Aaa!... Wąpierzysko, ahhhm!… hie hie hie… Mój, mój…
Arcywampir otworzył powoli oczy, cały bok piekł go i palił, a na domiar złego ledwo mógł oddychać, coś uciskało jego klatkę piersiową… Kątem oka dostrzegł krzątającą się wokół niego postać. Nagle zawisły nad nim rozjarzone ślepia stworzenia.
- Ty! Leżeć, nie wstawać! Spać! O, o!...
Nagash zesztywniał, oczy zaszły mu mgłą, a głowa jak na złość ponownie spadała w dobrze już znaną ciemność. Tym razem nie miał już najmniejszej wątpliwości – wampirzy mózg ponownie pokazywał swe braki w odporności na magię.

Graf warknął.
Nie miał pojęcia jak długo pozostawał w magicznej śpiączce, za to doskonale wiedział co go rozbudziło. To COŚ, co go przetrzymywało przecinało mu przeguby jakimś wyjątkowo tępym nożem!
Arcywampir poruszył się gwałtownie, próbując przejść z pozycji leżącej w siedzącą, niestety zdawał się być przywiązany do barłogu, na jakim go złożono. Trudności w oddychaniu sprawiały mu bandaże, ciasno opinające klatkę piersiową. Mroczne oczy szybciutko wypatrzyły też, że znajduje się w jakiejś pieczarze zalanej mdłym światłem wiszącego u wysokiego sklepienia kaganka.
- A! Spokojny wampirek! Hie hie hie, spokojny! Zodd nie zrobi nic złego, oj nie, nie… Tylko krewki nieco spuści wampirowi, a! Ssał wampirek swego czasu, to i Zodd wampirka dla odmiany possie!
Pieczarę wypełnił szaleńczy śmiech i cos jakby… klaskanie?...
Koroner podniósł głowę, na ile pozwalały to więzy, ale natychmiast położył ją powrotem.
Na Mortis, to jakaś groteska! U jego barłogu stał odziany w poplamiony ornat, poskręcany reumatyzmem… demon! Kostropowata morda uśmiechała się w obłędzie, krzywe łapska rwały capią brodę, a żarzące się ogarki ślepi zdawały się wwiercać w czaszkę nieumarłego.
- Ja cię chędożę… - mruknął Nagash, odwracając głowę i przymykając oczy. Tego było dla niego już za wiele.
- O! – zakrzyczał demon, widząc, iż wampir wraca do przytomności. Pokryta strupami twarz demona nachyliła się nad grafem, w którego nozdrza buchnął odór siarki pomieszanej z bromem.
- O, wampirek wstaje, dobre to, dobre! Będzie więc z trupka Zoddowi pożytek jednak! Ach, wspaniały to dar od Bethrezena dla Zodda, dla demonów! Dorwać sługę Mortis! Takiego sługę! Takiego sługę… Zodd wszak błogosławiony, hie hie hie.
Zodd wyprostował się, na tyle, na ile pozwalał reumatyzm i podszedł do pułki skalnej, która pełniła rolę czegoś w rodzaju laboratorium. Wzrok Nagasha skakał po kolbach, chłodnicach, menzurkach, stosach pergaminów i odczynników. Demon musiał być alchemikiem, a to bynajmniej nie wróżyło zbyt dobrze. Swego czasu sporo było takich potępionych, co to po samotniach ważyli różne dekokty i sprzedawali je Imperialnym. Maść na pryszcze, syrop purchawkowy, zaczyn do bimbru mandragorowego, ba, nawet trutkę na szczury i urok na szpetne panny potrafili wykoncypować. Także pigułki na potencję, podobno z wampirzych jąder, robili i to był właśnie ten drobny szczegół, który niepokoił krwiopijcę.
Tymczasem Zodd przelał krew kornera zgromadzoną w kolbie do destylatora i uruchomił jakiś skomplikowany chemiczny proces, jednocześnie sycząc pod nosem zaklęcia w piekielnym języku. Przez rurki, próbówki i chłodziarki poczęły przebiegać wiązki sinej magii, które finalnie skraplały się w mieniące kolorami tęczy krople. Te zaś Zodd gromadził w glinianym pojemniku, zabezpieczonym od góry magiczną siatką. Wtem wzrok Nagasha przykuł kolisty przedmiot schowany pod jakąś brudną szmatą. Czyżby to mogła być Sfera?...
- Z tej krwi dekoktu nie uwędzisz, szurnięty demonie – powiedział wampir głośno, jednocześnie napinając krepujące go więzy. Z ukontentowaniem musiał stwierdzić, że choć wciąż jest osłabiony, to rana w boku już tak nie dokuczała. Przeklęty widać znał się na leczeniu, o ile można o czymś takim mówić w przypadku nieumarłego.
Potępiony odwrócił się gwałtownie sycząc i plując, rubinowe oczka ciskały błyskawice zagniewania.
- Zodd nie jest zwykłym demonem! – krzyknął tupiąc nogą – Zodd… Zodd genialny, hie, hie, Zodd arcyczart! – syknął, unosząc krzywy palec w górę – Wampirek się zamknie, albo Zodd Paraseus użyje!... Tak, tak… Arcyczart… Arcy… - zamruczał uspokojony, odwracając się do swoich przyrządów.
Krwiopijca wykrzywił wargi w szyderstwie.
- Jak na arcyczarta, to dość marnie skończyłeś, w jakiejś dziurze gdzieś na elfich ziemiach…
Zodd łypnął na niego okiem, nie przerywając jednak manipulowania zastawkami chłodziarki. Zamknięte w niej wampirze osocze krążyło coraz wolniej.
- Zodd twierdzi, że sługa Mortis nie lepiej skończył, na stole Zodda, hie hie hie. Ale spokojnie wampirku, spokojnie… Zodd jeszcze wróci do swoich, do piekielnych władców, jeszcze wróci do podziemnego księstwa… Ale wpierw Zodd znajdzie lekarstwo dla braci demonów, tak, tak, znajdzie…
Graf poruszył się niespokojnie, cokolwiek kombinował ten obłąkany potępieniec, nie brzmiało to zbyt dobrze. Nie trzeba było być filozofem, by zrozumieć do czego dążył arcyczart, demony od czasu upadku Uthera toczyła jakaś dziwna choroba, na którą widać ten szukał lekarstwa. Wampirza regeneracja wydestylowana z krwiopijców mogła się okazać wcale niezłym dekoktem, tyle że jej istota opierała się na klątwie, a nie na jakiś ewolucyjnych uwarunkowaniach! Mniejsza zresztą o to, Nagash musiał dorwać się do Sfery, o ile to kuliste cos schowane pod brudna szmatą w istocie nią było… Jak to mawia Yezebell? Że nadzieja umiera ostatnia?...
- Musiał byś być faktycznie potężnym piekielnikiem, jeśli twierdzisz, że jesteś w stanie wydestylować klątwę…
Arcyczart spojrzał z ukosa na kornera, na obłąkanej twarzy wykwitł uśmiech zadowolenia.
- Ba! A! Zodd wszak genialny jest, mówił o tym już! Geniusz, geniusz! – wymruczał, rwąc krzywymi łapami capią brodę.
- Niewielu targnęłoby się na tak karkołomny eksperyment, znam liszów, którzy twierdzą, że cos takiego na poziomie alchemii jest nie możliwe…
Demon uśmiechnął się kpiąco, kostropowate ręce przestały szarpać zarost, a poczęły miętosić poplamiony ornat.
- Możliwe, ha, to możliwe jest! Trupy tak mawiają?... Głupie lisze! Głupie! Zodd wydestyluje klątwę Wszechojca, Zodd zrobi to, a nawet więcej! Zodd oddzieli li tylko regenerację wampirka od klątwy… dzięki pomocy Bethrezena… na chwałę, tak, tak… gloria daemonia!
Wampir pokiwał z politowaniem głową.
- Możliwe, ale nie jeśli materiałem wyjściowym będzie zwykły wampir.
Potępiony syknął zirytowany, jednym susem dopadł Nagasha i nachylił się nad nim, podejrzliwie patrząc w mrok oczu nieumarłego.
- Wampirek sądzi, że ja go na darmo odratował od srebra i śmierci? Nie, nie, wampirek niech się zamknie i służy demonom! Co też wampirek wiedzieć może o alchemii? – parsknął pogardliwie.
- Niewiele, ale podejrzewam, że destylat z arcywampira byłby mocniejszy od destylatu z zwykłej pijawki…
- Ty nie pijawka – fuknął Zodd – ilość srebra w ranie twojej za duża dla pijawki! Pijawka by zdechła! Ty wampir czystej krwi!
- Ba, ale nie arcywampir. Taki by się nie dał natrzeć srebrem, nie prawdaż?
Demon podrapał się po głowie, karykatura zdawkowego uśmiechu, jaka wykwitła na twarzy krwiopijcy wybitnie mu się nie podobała.
- Ty coś kombinujesz, ty chcesz z rąk Zodda ujść… – mruknął wracając do chłodziarki.
Graf skrzywił się.
- Rusz głową Zodd, nie możesz nie wiedzieć o panu na Cihael ep Eshar, mógłbym ci dostarczyć jego krwi… to nie takie trudne. W końcu my, wyznawcy Mortis nie raz współpracowaliśmy z demonami. Jeśli tego nie wiesz, zapytaj się Sfery, tej samej, którą ukrywasz pod tą brudną szmatą… Tam, w kącie.
Piekielnik wpierw zrobił zdumiona minę, tylko bo to, by zaśmiać się w końcu krótko, a nerwowo.
- Pan na Cytadeli… Ha! Zodd woli inkwizytora w garści, niźli archanioła w niebiosach. Trupek na myśli szwankuje, sądzi, że z arcyczarta głupca zrobi… Nie! Nie wierzy ci Zodd! Pamięta on dobrze ile braci jego zginęło z rąk trupków podczas buntu długouchych! A co do Sfery… Za dużo wiesz, wampirku, ty możesz mnóstwa więcej rzeczy się domyślić niepotrzebnie, nie, zostaniesz tutaj, o!
- Przecież chcesz destylat Zodd, chcesz go… - syknął graf napinając sznury – A z niczego lepszego nie uzyskasz jak z krwi arcywampira. Sprawdź Sferę, ona prawdę ci powie.
Potępiony odburknął coś niewyraźnie, po czym oblizał długim ozorem spieczone wargi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Graf tymczasem czuł, że regeneracja postępowała naprzód w szaleńczym tempie, krepujące go powrozy już trzeszczały…
- Nie – warknął demon po dość długiej przerwie – Zodd uzyska destylat z ciebie, a do Sfery ci nic, Sfera jest Zodda i to Zodd zadecyduje kiedy jej użyje i do jakiej potrzeby!
Zakrzyknąwszy to począł szperać po zabałaganionym blacie, wreszcie wśród stosu pergaminów znalazł ten sam tępy nóż, którego już wcześniej używał i zbliżył się do nadgarstków koronera. W drugiej łapie dzierżył blaszane naczynko na krew.
Nagash wytężył wszystkie siły, kiedy ostrze dotknęło przegubu konopne sznury wreszcie pękły, zimne dłonie nieumarłego złapały przeklętego, jedna za grdykę, druga za łapsko dzierżące nóż. Zodd zawył z wściekłości i zdumienia, coś zabulgotało w ściśniętej szyi. Znać próbował wymówić jakieś zaklęcie, ale wampir zdusił je w zarodku. Arcyczart wypuścił nóż z dłoni, w tym samym momencie krwiopijca wyrżnął go pięścią w skroń. Piekielnik zabeczał przeciągle i osunął się na klepisko, przewracając ślepiami. Tymczasem nieumarły oswobodził się całkowicie. Złapał rzężącego demona za kark i rzucił go na kamienną półkę. Na podłogę pieczary posypały się dziesiątki szklanych, a kryształowych przyrządów.
- Ty chciałeś mnie destylować?! Grafa ep Shogu odsysać z krwi chciałeś?! A pokosztuj ty swojego wampirka! Siarkosmrodzie ognisty, czarciku chędożny! – krzyczał wściekły waląc głową Zodda o skalny występ. Demon próbował się wywinąć, ale za wątłej był postury. O zaklęciach i magicznych pergaminach mógł też zapomnieć, wargi miał zamienione w krwawą miazgę, choć do krwi demoniczne posocze miało równie daleko jak krasnolud do filozofa.
Graf przestał obijać nieszczęsnego demona, złapał go tylko mocniej za kark i powiódł w stronę Sfery. Pod brudną szmatą faktycznie znajdowała się kryształowa kula, w której wnętrzu kotłował się kłębowisko oparu.
- Uruchom to, piekielna purchawko, albo zrobię z ciebie wątróbkę po elficku! – zasyczał Nagash wprost do ucha potępionego. Zodd, lubo pokiereszowany i trzymany w żelaznym uścisku nieumarłego ani myślał jednak współpracować. Syczał, wierzgał, pluł przed siebie, usiłując wyrwać się z rąk grafa, a przynajmniej dosięgnąć ich ostrymi zębiskami. Wampir ścisnął mocniej kark demona, wymacawszy zaś pod ornatem złożoną parę skrzydeł, złapał za kościec tychże i skręcił silnie. Arcyczart począł wyć niemiłosiernie, tak, iż Nagashowi zdawało się, że lada chwila bębenki w jego uszach tego nie wytrzymają. Rąbnął wtedy głową przeklętego o skalny występ, popuszczając nieco uścisku, w którym wykręcał błoniaste skrzydła demona. Czas było kończyć zabawę z Bethrezenowym pomiotem, ledwo co zregenerowany zapas sił kończył się gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
- Uruchom to, ostatni raz mówię. Jeśli tego nie zrobisz, zdechniesz jak ostatnie ścierwo w moich rękach, a ja i tak sobie bez Sfery poradzę…
Zodd zarzęził bezradnie na wysyczane przez krwiopijcę słowa. Milsze mu w tym momencie było własne życie, niźli urażona duma, niemniej w głębi swego plugawego ducha potępiony przyrzekał sobie gorącymi słowami wywrzeć pomstę na pachołku Mortis.
Nagash z ulgą przyjął zgodę demona, wyrażoną gwałtownym kiwaniem pokiereszowanym łbem. Pozwolił przysunąć się Zoddowi bliżej Sfery, wciąż jednak go trzymając za kark oraz nadwyrężone skrzydła.
Arcyczart tymczasem położył poskręcane łapska na krysztale kuli, spod których poczęło dobywać się sine promieniowanie. Opar w środku Sfery zakotłował się i rozpierzchł gdzieś na boki, ukazując jakieś obrazy. Wizje raz wlokły się przez Sferę niczym obłok po letnim nieboskłonie, a raz pędziły z prędkością łani ściganej przez wilka. Wampir przykręcił błoniaste skrzydła demona.
- Ureguluj to i skieruj w stronę Cmentarnych Równin! Jeśli spróbujesz maskować echo skanu, ręczę, że urwę ci te fruwaczki i wsadzę między nogi.
Zodd zadrżał na dźwięk słów nieumarłego. Rzecz jasna Nagash za nic w świecie nie potrafiłby wskazać, w którym momencie potępiony uaktywnił kamuflowanie magicznego śladu Sfery, niemniej arcyczart nie miał o tym pojęcia. Sam fakt, że graf potrafił zidentyfikować ów rzadki, a bezcenny artefakt napawał go wystarczającą obawą, że potrafi także rozpoznać aktywację magicznej przykrywki. Jedyna nadzieja tkwiła w tym, że nagle nieumarły dostałby zaćmy, pod kamuflującą siatką wizje w Sferze najzwyczajniej stawały się nieostre, ale o tym wszak trzeba było wiedzieć... Koroner posiadał swoje powody, by echo skanu nie zostało zagłuszone, nadzieja, że wykryje je Yezebell, która niewątpliwie przeczesuje cały teren w poszukiwaniach, była nazbyt silna. Obawy Zodda przed wykryciem miejsca jego bytowania przez potencjalnie wrogich magów były zatem zupełnie nieistotne.
Mroczne oczy krwiopijcy rozszerzyły się w zdumieniu na widok jednego z snujących się w środku kryształowej kuli z prędkością ślimaka obrazów.
- Spowolnij to! I Wyostrz, jeśli łaska!
Wizja zatrzęsła się, zamigotała fałszywymi kolorami, w końcu zogniskowała na właściwych postaciach. Z ust wampira dobyło się ciche westchnięcie.
To były oddziały Imperialnych, inkwizycja wnioskując po karmazynowych sztandarach. Posuwali się leśnymi duktami od południowo-zachodniej strony Cmentarnych Równin ku przedpolom Czarnej Puszczy, dokładnie w stronę miejsca, w którym winny stać już forpoczty ciągnącego z tego samego kierunku Miceusa! Jeśli za inkwizycja wlokły się jakieś ludzkie wojska, jeśli była to ekspedycja karna wymierzona w elfy… Plan Ben Nemziego, nie, plan grafa był zagrożony, Imperialni mogli zbyt nadwyrężyć, albo i nawet zawrócić wojska lisza, to było niedopuszczalne, magus nie mógł mieć ŻADNEGO powodu do usprawiedliwień przed Radą!
- Kieruj się z tym na Równiny, ponad te góry, na północny-wschód! Szybciej, purchawko – Nagash przykręcił mimowolnie skrzydła demonowi, dla niego liczyły się każda sekunda, ale nie dla Zodda.
Potępiony wizgnął przez nos, począł rzucać poobijanym łbem i rzęzić przez ściśnięte gardło.
- Nie, tam zguba dla Zodda, tam trupi zamek!
Wampir przytrzymał wierzgającego się arcyczarta.
- Mów, co ci każę, albo o fruwaczkach będziesz mógł zapomnieć! O normalnym chodzeniu także - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Śmierdzący siarkom nieszczęśnik, poprzez plucie, syczenie, a zasłonę prawdziwych łez, jakie polały się z podbitych ślepiów począł nakierowywać Sferę na połyskującą czerń wieżyc Cihael ep Eshar. W wizji wyraźnie można było zauważyć jak wokół najwyższej z nich, na poziomie iglicy tańczyły spiralne wyładowania trupiej magii. Graf odetchnął, Yezebell była na posterunku.
Tymczasem wizja zmętniała, straciła ostrość, zawirowała i znikła. Miast niej w środku kryształu wykwitła zielonkawa zawiesina. Zodd puścił Sferę, jakby trzymał w łapach rozgrzane do białości żelazo, jednak o dziwo miast miotać się stał spokojnie, podtrzymywany przez nieumarły uścisk.
- Znaleziono Zodda – mruknął – Zodd się policzy z wampirkiem… policzy… – wysyczał przez rozbite wargi.
Wtem w głowie wampira rozbrzmiał dobrze znany ból.
- Na Mortis! Nagash, gdzieś ty się podziewał! To już drugi dzień, jak cię wszyscy szukają! Nie ruszaj się stamtąd, wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście, zamknij oczy, postaraj się o niczym nie myśleć, bo inaczej będzie bardzo bolało… Ściągnę cię do Cytadeli tak delikatnie, jak tylko się da… Tylko nie ruszaj się z miejsca!
Potępiony poczuwszy, że chwyt żelaznych dłoni, trzymających jego kark wraz z skrzydłami zelżał, wyrwał się w bok, o mało nie potykając o własne nogi. W wyjściu z pieczary zatrzymał się gwałtownie, wykrzyczał zaklęcie i uderzył w miejsce, w którym winien znajdować się wampir kulą ognia. Buchające strugi płomieni rozlały się po wnętrzu pieczary, kamienny występ służący arcyczartowi za laboratorium spłynął na klepisko, stopiony temperaturą zaklęcia. Po pergaminach, kolbach, destylatorach, odczynnikach i reszcie osprzętu chemicznego nie było nawet śladu, zniknął w bluzgającej żarem magmie. Rozbita Sfera migotała pod skalną ścianą. Nigdzie jednak nie było znać śladów wampira, żadnej grudki popiołu, żadnego wypalonego śladu na ścianie…
Zodd zawył z wściekłości.
Yezebell okazała być się faktycznie delikatną.

Graf wymiotował zgięty w pół na marmurową posadzkę, czyjeś delikatne dłonie podtrzymywały mu głowę.
- Dziękuję, Yez – stęknął wycierając usta przegubem ręki. Nekromantka z zafrasowaniem poczęła odwijać bandaże wciąż ciasno opasujące jego bok. Syknęła cicho na widok buchającej czernią rany.
- Ładna pamiątka, prawda? – mruknął na widok krzywiącej się z niesmakiem maguski.
- Pamiątka, że wątpię, by do końca tygodnia zniknęła, nawet przy wampirzych właściwościach twojego organizmu. Robota mrocznych, tak?
Koroner wzruszył ramionami, podszedł do stojącego nieopodal krzesła i zasiadł na nim. Oparłszy podbródek o splecione dłonie począł lustrować powagę wykwitłą na twarzy miedzianowłosej kapłanki umarłych.
- Eksperyment wymknął się spod kontroli.
- Wiem o tym – żachnęła się nerwowo Yezebell, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Rodrick nie wszystko był ci w stanie opowiedzieć, nie miał przyjemności z mroczniakiem alfa. Coś spieprzyliście moja droga! Sukinsyn, chędożony elfi arystokrata… Nie tylko zachował pamięć i wolną wolę, wciąż potrafi się posługiwać magią! Natarł mnie taka ilością srebra, że zdechnąłbym na jakiejś zakichanej elfiej polance, gdyby nie ten szurnięty demon…
- Ta pokraka, która wraz z tobą wisiała nad Sferą? – przerwała mu szybko nekromantka.
Wampir uśmiechnął się półgębkiem.
- Taaa… o tym później Yez, to opowiastka na lepsze czasy. Sprawa z buntem mroczniaków śmierdzi na kilometr, może to tylko odosobniony przypadek, może działanie czyjejś magii… Dupek wspominał coś o Lach’lanie Mrocznym, może to on… Wole nie myśleć co się stanie, jeśli ta sama… przypadłość dotknie resztę eksperymentu rozsianego po elfich ziemiach. Będą się mścić, Yez, pal licho, że na elfach, to chyba było założenie eksperymentu, co? Tylko, że mi nie bardzo się uśmiecha użerać z watahą martwych długouchów, a jakby na to nie spojrzeć siedzę praktycznie na granicy ziem Hord i Przymierza! Mrocznawi jak zaczną szukać nieumarłego do ukatrupienia, to szybko połapią się, że najprędzej dorwą mnie!
- Lach’lan Mroczny nie istnieje, został zniszczony! – szafirowe oczy maguski zrobiły się okrągłe niczym spodki - To musiały być jakieś wspomnienia… Niemniej zemsta mrocznych to nic Nagash, jeśli założymy najgorszy wariant, że bunt dotknie ich wszystkich… Lata pracy… zdobywania elfich embrionów… badania… mrzonki Mortis o wytrzebieniu dzieci Galleana rękoma ich pobratymców legną w gruzach… Na domiar złego będzie musiała zmierzyć się w boju z czymś, co miało posłużyć jej za oręż… A dobrze wiesz, co się wówczas stanie… Ona będzie wściekła i polecą głowy… W pierwszej kolejności tych, którzy prowadzili ten eksperyment, a potem sam wiesz, na kogo trafi, na tego…
- Bęc – odpowiedział beznamiętnie graf – To nie jest sprawa na teraz, to tylko swędzący kubrak, a my mamy jeszcze jeden problem w postaci palącej się koszuli, ludzie wloką się za Miceusem.
- Wiem o tym, widziałam to w Sferze, Armius poza tym także nie próżnuje. Nie masz się czym zresztą przejmować, to tylko niewielki podjazd. Nie zetkną się z armią lisza, co najwyżej z ariergardą. Drugi taki sam podjazd, podejrzewam z tej samej armii, kieruje się w stronę Czarnej Puszczy.
- Szkoda, że elfka cięgiem w drodze wraz ze swoją zgubą, miałaby używanie. Trzeba będzie wysłać Rodricka… Nie, nie jego… Którąś z chorągwi general-lejtnanta, żeby ich izolowała od ziem elfów. Co z Ben Nemzim, coś zauważył? Jest tutaj wciąż?
Nekromantka pokiwała przecząco głową.
- Zabrał swego awatara tuz przed powrotem Rodricka i resztek oddziału. Na wszelki wypadek rozkazałam przywlec z okolicznych wiosek nieco… zaopatrzenia, jak to nazwał twój pułkownik. Powiedzmy, że braki w chorągwi zostały wyrównane.
- Dobrze, bardzo dobrze… - mruknął Nagash, cały czas zagryzając wargi. Mroczny wzrok błądził po wyposażeniu komnaty.
- Wychodzi na to, że koszula wcale taka paląca nie jest, ale kubrak wciąż swędzi, Nagash…
- Sądzisz, że o tym nie myślę?! – wybuchnął – Nie chcę stracić tak doskonałej nekromantki, nie chce stracić ciebie Yez… siebie też nie… Nieważne, czy to twoja… nasza wina… Problem mrocznych musimy rozwiązać tak szybko, jak to tylko możliwe, ale możemy sobie na to pozwolić dopiero po pochodzie Miceusa. Wtedy wreszcie będziemy mieć więcej możliwości.
Zapadła cisza, która zagęszczała powietrze w komnacie z każdą mijającą godziną.
- Skąd wiesz, że ludzie nie zetkną się z Miceusem? – ocknął się nagle Nagash.
Nekromantka nakryła zielone oczy woalką długich rzęs, po czym wybiegła spojrzeniem naprzeciw mrocznemu wzrokowi wampira.
- Armia lisza rozlała się po Czarnej Puszczy, rozsiewa zarazę. Lisz okazał się systematyczny w przygotowaniach... Ciągnie za sobą nie tylko smocze lisze, ale też Czarne Smoki. O trebuszetach nie wspominając. Hmm… Wiele bym dała, żeby się dowiedzieć jakie wirusy…
- Yez! – krzyknął wyraźnie podenerwowany graf – Co to znaczy, że liszajowe wojska rozlały się po Czarnej Puszczy?! Co z Ner’eeye Maha?! R’edoa musi, MUSI dotrzeć do swoich!
Maguska zawahała się.
- Lisz jest już nie daleko Płomiennego Gaju… Armius wczoraj przysłał raport, w myśl którego żadna z elfich stanic nie ostała się… Jak na razie Miceus może się uważać za wiktora… Dobrze wiesz, że jedyną twierdzą na jego drodze jest Ner’eeye Maha. Nie oblega jej jednak, zostawił tylko tyle trupów, by trzymać załogę w środku, sam zaś pociągnął z resztą sił na Płomienny Gaj. Lisz nie może pozwolić na to, by Illumielle ściągnęła do Gaju większe posiłki, niż jego armia.
Koroner przysłonił oczy dłonią. Wyglądał na bardzo, bardzo zmęczonego.
- Może jakoś się przedrze… Czarne Smoki, mówisz? Skąd ta kupa kości ma smo… Zaraz! Ah, więc to po to potrzebna jej była Fyrween! Niech mnie karasie nawiedzą, to ci spryciula!
Pod wysokim sklepieniem komnaty rozbrzmiał gardłowy śmiech. Nekromantka spojrzała na rozbawionego wampira, w którego oczach błyskały iskierki radości. Dłoń krwiopijcy z łoskotem uderzyła w kolano.
- Będzie dobrze, Yez. Zobaczysz, będzie dobrze. Byleby R’edzia prześlizgnęła się do swoich. Sądzę, że kłapouchy sobie potem już poradzą z liszem.
- Nie rozumiem…
Graf puścił do niej oko, wstał z krzesła, podszedł i objął delikatnie.
- Już wkrótce zrozumiesz. Czy masz dla mnie coś jeszcze?
- Tak - odburknęła, odsuwając się od nieumarłego – Gustav wrócił z Ras al Kaimah. Przyniósł rozkaz dla wampirzych wojsk. Twoich wojsk. Masz osłaniać tyły Miceusa od strony Równin.
Krwiopijca spojrzał na nią zdumiony, na jego twarzy zarysował się niesmak.
- Już ja zatroszczę się o plecy lisza, oj zatroszczę – syknął przez zaciśnięte zęby.



Normalnie... pozdrowienia, niuhihihi ;-) R'ed
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

Ostatnio zmieniony przez Nagash ep Shogu 2009-12-29, 19:36, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2008-12-05, 16:21   

WCZEŚNIEJ Czyli przed przybyciem Miceusa pod Płomienny Gaj:


Srebrzone odrzwia wydały z siebie dźwięczny odgłos, lecz zamiast powoli i z namaszczeniem otworzyć się na salę tronową Ognistego Gaju, rozwarły się z taką siłą, że wiszące między kolumnami proporce zatrzepotały od nagłego podmuchu. W progu zjawił się dyszący i blady jak płótno Przewodnik
-Królowo! -wydusił na widok siedzącej na tronie kobiety, po czym, powiewając rozchełstanymi połami kobaltowego płaszcza podbiegł do tronu, przystając jedynie na chwilę, by zgiąć kolana w proceduralnym pokłonie.
-Deariell? Co ty tu na bogów robisz? -błękitne oblicze Ilumielle uniosło się znad trzymanych przez strategów map
-Intruzi w głównym korytarzu! -Przewodnik wskazał na otwarte drzwi za sobą -Pojawili się w oknie teleportu! Straże barykadują dojście, królowo, musisz stąd... -przerwał, nagle uświadomiwszy sobie że królowa wcale nie patrzy na niego, lecz gdzieś dalej, ponad jego ramieniem. Nagle zdając sobie sprawę z głębi zapadłej ciszy, wolno odwrócił się w stronę srebrnych drzwi.

W białym blasku porannego słońca, wpadającego przez drzwi wprost od wielkiego, opalizującego Oka Gaju szły ciemne postacie. Kroki podbitych już startym metalem butów odbijały się, dzwoniąc, od alabastrów kolumn i rozgałęzień skąpanego w blasku sklepienia. Zwykle cichy szczęk uszkodzonych płyt zbroi, szelest upstrzonego rdzawymi plamami materiału grał w uszach zgromadzonej świty jak dalekie pomruki bitwy. Twarze przybyłych były poszarzałe, poznaczone śladami sadzy, krwi i trudów, zasłonięte porwanymi i wyblakłymi szmatami.
-Kim... -przerwała ciszę królowa, podnosząc się z zasłanego jedwabiem siedziska -kim jesteście i po co tu przychodzicie. Mówcie, lub gińcie.
Jakby na rozkaz, długie piki yarii opadły z ramion spiętych gwardzistów i otoczyły przybyszy kolczastym płotem. Nad długimi, srebrnymi grotami królewskim błękitem jaśniała twarz Illumielle Qua Ella.
-Nie godzi się -wychrypiał cicho przybysz stojący na przedzie -tak przyjmować w swe własne progi dziedziczki leśnego królestwa.
-Bacz na słowa, t... -warknął Deariell, lecz umilkł po szybkim geście swojej królowej.
-O czym ty mówisz...? -spytała.
Potoczyła jasnymi oczami po ściśniętych w grupkę intruzów. Ten, który pierwszy się odezwał, dźwigał na swoich barkach bezwładnego elfa, przepasanego taką samą kobaltową szarfą jaką nosił Deariell. Pozostała trójka nie była obarczona żadnymi bagażami, prócz własnych broni o ewidentnym elfim pochodzeniu.
Prócz ostatniego intruza.
Najniższa postać, szczelnie zakapturzona i okryta ciężkim, brudnym płaszczem, rękami w stalowych, popsutych i poprutych rękawicach jakie używają imperialni konni rycerze, trzymała za kark i związane dłonie zgiętej w pół i zamaskowanej narzuconym na głowę zgrzebnym workiem istotę.
-Nie tak winno się witać wytęsknioną księżną -postać w kapturze szarpnęła za kark swojego więźnia i wyszła na przód.
-Co to ma znaczyć?! -Illumielle podniosła głos, dłonie bezwiednie zacisnęła w pięści.
-To -urękawiczona dłoń poderwała więźnia do góry, druga zdarła wór z jego twarzy.

Twarzy błękitnej jak wieczorne niebo.

-Fyrween!!
Królowa rzuciła się ze schodków w kierunku przybyszów, ale drogę zagrodzili jej gwardziści, próbujący odciągnąć swoją panią od niebezpieczeństwa
-Królowo... -wyszeptała słabo księżna. Wyschłe, popękane wargi trzęsły się jej, na brudnych policzkach widać było jasne ślady łez.
-Kim jesteście? Czego chcecie? -warknęła Illumielle, a jej jasne oczy miotały iskry
-Chcemy ją ci oddać, nasza królowo -odezwała się znów zakapturzona postać -i chcemy za to zapłaty.
Jednym zamaszystym ruchem odepchnęła od siebie księżną. Fyrwenn potknęła się, upadła na kolana, zaszlochała. Deariell był pierwszym, który od niej podbiegł.
-Zapłacisz za to -wyszeptał, nienawistnie patrząc na intruza. Wziął księżną na ręce i wycofał się szybko za bezpieczny parawan ostrzy yarii.
-Zapłaty? -królowa znów zacisnęła pięści, ale natychmiast się opanowała, drżąc, wróciła na swój tron. -za to powinnam was wszystkich rozerwać gryfami. Ale dobrze, zapłacę wam. Bo mimo wszystko... -zawiesiła głos -Perła Puszczy żyje. Lecz wpierw powiedzcie kim jesteście i
czemu -spojrzała na wciąż bezwładnego Przewodnika uwieszonego na barkach intruza -czemu to nieśliście ze sobą trupa?
-Pani -odpowiedziała jej ta zakapturzona postać -kiedy go braliśmy, jeszcze żył. To Przewodnik Itarel, jeden z czarodziejskiej świty Białego Irloda. Złamał prawo, które zakazuje teleportu do Ognistego Gaju, zapłacił za to swym życiem. Zrobił to, by ocalić nas i Księżną. Bohaterów nie porzuca się w rowach i na rozstajach.
Królowa chwilę milczała.
-Biały Ilrod. Skąd zatem u was jego sługa?
-Został mi podarowany, jako wspaniały mag.
-Kim jesteś?

Kaptur opadł do tyłu, znikła chusta zasłaniająca dół twarzy. Illumielle głośno wciągnęła powietrze, zaciskając dłoń na białym oparciu tronu.
-To -powiedziała R'edoa -ja, moja królowo.
I chrzęszcząc zniszczoną zbroją złożyła pokłon, po męsku, klękając na jedno kolano, przykładając do piersi zwiniętą w pięść dłoń.
-R'edoa... -wyszeptała Illumielle, widząc jak yarii falują, jak po sali rozchodzi się ciche, natrętne szemranie. Uchwyciła gwałtowny ruch i obok córki Tora'acha klęczał w tej samej pozie jasnowłosy elf.
-Tego -odezwała się w końcu, z całej siły panując nad swym głosem -tego nawet wróżbici nie są w stanie przewidzieć...

...R'edoa Se'reene Vera i Elledan Loth Illidur.

-Zgodnie z obietnicą dam wam wszystko. Jeśli prosicie o wybaczenie, dam je wam. Wybaczę, w imieniu tych których skrzywdziliście i zawiedliście. W imieniu całego Przymierza. -zły, blady uśmiech pojawił się na pięknej twarzy królowej, jak zatruty kwiat -słucham.
-Nie chcemy przebaczenia -oboje unieśli się z klęczek, śmiało spojrzeli w twarz Illumielle, z której uśmiech znikł tak nagle jak się pojawił.
-Zatem...?
-Czy znasz królowo piękną balladę o księżniczce? O róży?
-Znam -wykrztusiła z trudem królowa -co... to ma wspólnego?
-Są -uśmiechnęła się wcale miło R'edoa, mrużąc podbiegnięte sino oczy -w niej takie słowa...

"...jeśli mogłabym być królową jeden dzień..."

***
_________________

Ostatnio zmieniony przez Nagash ep Shogu 2008-12-05, 16:23, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
R'edoa Yevonea 
Naczelna Terrorystka
Róża Kurhanów



Wiek: 35
Dołączyła: 28 Maj 2007
Posty: 1560
Skąd: Ner'eeye Maha
Wysłany: 2009-06-10, 14:55   

-Och... ta ballada ma różne zakończenia. Nie łudź się, że twoje imię pojawi się w legendach.

*

Doradcy stali sztywno jak kołki, na dobrą sprawę nie rozumiejąc nic z tego co działo się w komnacie.
A działo się wiele.
Rozsierdzona Illumielle po burzliwej dyskusji wyszła z sali w stronę światyni, każąc doradcom zostać i pilnować, kiedy ona się będzie modlić o zmiłowanie. Przybłęda siedziała za stołem, kreśląc na połaci pergaminu plany, klnąc pod nosem, przerzucając księgi i co chwila wywołując z leżącej wśród papierów kuli jakiegoś Eno'aela. Towarzyszyło jej dwóch jasnowłosych elfów, z których jeden dociekliwie wypytywał jednego z doradców o kondycję strażników Gaju. Drzwi sali co chwila otwierały się i zamykały, a posłańcy kolejno przynosili wieści o postępach marszu armii Miceusa.
-Nie bardzo to widzę, R'edoa -odezwał się jasny elf -chyba zmienimy plany.
R'edoa nie unosząc głowy znad map i zapisków machnęła poplamioną inkaustem dłonią na doradców
-Sprowadzić archontów.
Doradcy zaszemrali.
-Z życiem.
Między posłańcami przecisnęła się wysoka, postawna postać Elledana. Elf był zmęczony, poszarzała, napięta twarz zdradzała nie przespane noce i ciągłą gotowość.
-Grupa Idrlina potwierdza, armia kieruje się prosto w Ciernisty Wąwóz. Wpuścili w niego gryfy, teurgowie przygotowali zwoje Lawiny. Czekają na Twój rozkaz.
R'edoa przetarła twarz.
-Rzucać, jak tylko cała forpoczta zniknie w wąwozie. Nie możemy dopuścić żeby ich magowie powstrzymali atak.
-Puszczają przodem mięso armatnie, nie pozbędziemy się trzonu.
-Elledan, pancerne dywizje idą w asyście liszów i okultystów. Nim lawina dotknie celu, zmienią ją w pył.
Jeden z doraców coś mruknął, wykrzywiając usta. R'edoa obdarzyła go głębokim, kpiącym spojrzeniem, powiedziała
-Dłużej wojowałam z Hordami niż wy. Naprawdę... trochę się na tym znam.
-Pani! -do salki wpadł kolejny zdyszany dworzanin -Hetman Sividd pragnie zameldować, że jaśnie pani -wydyszał, przytrzymując się ościeżnicy -ma do dyspozycji trzy dywizje ciężkich pancernych centaurów. Zmobilizowane są cechy łucznicze, w tym brygady umagicznione...
-Co z magami? -R'edoa wstała zza stołu, szeleszcząc sztywnym, ciężkim materiałem togi
-Wysłannik Rady powinien być tu lada chwila.
-Pani! Tłumy w Entowych Bramach!
-Uchodźcy?
-A skąd -w harmidrze rozbrzmiał czysty, donośny głos -to twoje patałachy, prawda, R'ed?
W drzwiach stała piękna, rudowłosa elfka w białej sukni, przepasana czarną szarfą.
-Ill! -R'edoa pokręciła głową z niedowierzaniem -Rudzielec!
-Mistrzymi Illianatea, jak już -prychnęła tamta -nic się nie zmieniłaś, R'ed.
-Ty też. Brzydkaś jak listopadowa noc. -po czym obie się roześmiały i w identycznych gestach odrzuciły włosy za ucho. Elledan przewrócił oczami i wyszedł.
-Mistrzyni? Czyżbyś...
-Tak. Po małej imprezie którą nam zafundowałaś, odpadło z rozgrywki o stołki parę starych raszpli i na pierwszym konwencie wybrano mnie przewodniczącą Rady.
-Gratuluję awansu.
Niebieskie oczy magiczki zamigotały -Cóż... ja tobie też. Ach, Rada -bez skrępowania usiadła na trójnogu, poprawiła szarfę -zapewnia, że zaplecze magiczne i alchemiczne są w gotowości, Wielmożna Siloe wyprowadza z gajów zastępy uzdrowicielek. A przy bramie -westchnęła, od niechcenia bawiąc się rogiem jednej z map -stoi jakiś włochaty centaur i wrzeszczy, żeby go wpuścić. Mówi, że nazywa się Eno'ael.

***

-Co z Mędrcami? Prosiłam, żeby ich przeor stawił się u mnie jeszcze dzisiaj! Co z Ciernistym Wąwozem, czy ktokolwiek wie co tam się dzieje? Ustawić mi kulę i zwierciadła, nic w nich nie widać. Inkaust! Pióro, to się złamało... I gdzie, do jasnej cholery, jest Elledan!?
Okna pałacu Ognistego Gaju całą noc rozświetlały pochodnie i hell'eny. Po korytarzach niosły się gromkie pokrzykiwania, biegali gońcy, stratedzy z doradcami znosili mapy i dokumenty do Sali Lustrzanej, gdzie za alabastrowym blatem, otoczona pożółkłymi połaciami pergaminów, lśniącymi blado kulami i elfami o zmęczonych, pustych spojrzeniach R'edoa.

Z dołu, zza okna doszedł obłąkańczy, donośny grzmot śmiechu. I dzwoneczków. Dzikie elfy
rozbiły namioty dookoła stołbu pałacu, a teraz sposobiły się do nadchodzącej bitwy, wprawiając w osłupienie szlachetnych braci - ze śpiewem i śmiechem na ustach polerowały zbroje, ostrzyły miecze i groty włóczni, w kociołkach z bulgoczącą smołą, wiszących nad ogniem tuż obok przygotowywanego jadła maczały groty strzał.
-Pani -odezwał się z trudem jeden z doradców, widząc jak R'edoa już od dłuższego czasu nic nie pisze, nie klnie i nie szuka nowego pióra -przyszła pora na odpoczynek. Wskażę pani pokoje...
-Odpoczywajcie -zgodziła się elfka -ja mam jeszcze dużo do zrobienia.
-Co znów takiego? -doradca obrzucił wzrokiem chaos piętrzący się na stole i dookoła niego
-Muszę wpaść na pomysł, jak by tu zwyciężyć.

***

Illianatea otworzyła szafę, pogrzebała w zalegających tam księgach klnąc niecierpliwie, wysunęła z komody wszystkie szuflady, aż w końcu zaczęła wybebeszać kufry. Kurz osiadał na jej rudych lokach.
-Wiesz R'ed -zwróciła się do jaśniejącego owalu lustra -dawno nie byliśmy w takiej sytuacji. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy! Nie mogę dać głowy, że te stare pryki w ogóle opracowały ten czar.
-A jeśli nie?
Ruda przerzuciła jeszcze parę zwojów i wstała z kolan, wzburzając kolejną chmurę kurzu w powietrze -No to w obecnych warunkach nie uda mi się przeprowadzić udanego progresu Stworzenia.
-Ochotnik zawsze się znajdzie, wiesz o tym.
-W to nie wątpię. Ale ja nie mam środków do tego! Ani czasu, R'ed... czas jest tu najważniejszy. -spojrzała na elfkę poprzez okno zwierciadła -Ile go mamy?
-Mało.
-Ile?
R'edoa odrzuciła z twarzy czarne kosmyki, odruchowo wyprostowała zagięcia leżącej przed nią mapy.
-Ile byśmy go nie mieli -powiedziała cicho -zawsze będzie go za mało, Ill.
Czarodziejka uniosła oczy ku ciemnemu sufitowi. -Nawet nie wiem czy jest jakiś sens w szukaniu tego. Musimy znaleźć inne wyjście.
-Niekoniecznie. Ja wiem kto ma ten czar, Ill.
Ruda od razu wiedziała o co chodzi.
-Ale?
-... nie mogę z nim nawiązać kontaktu. Kule, lustra... wszystko milczy.
Mistrzyni Illianatea przeklęła soczyście i z rozmachem kopnęła w stojący najbliżej kufer.
R'edoa uśmiechnęła się blado.
-Nie niszcz takich ładnych butów, Ill i nie marnuj siły. Wracaj do Sali, coś wymyślimy.

***

C.D.N
_________________

 
 
 
DeathCloud 
Lisz
Reaper/Shadow Agent



Wiek: 36
Dołączył: 04 Lut 2007
Posty: 1000
Skąd: Z'ha'dum
Ostrzeżeń:
 1/3/6
Wysłany: 2009-07-26, 20:07   

Niebo nad elfim lasem było przesłonięte mieszaniną trujących oparów plagi oraz dymu. Ironia okazywała się większa, przez fakt, że nie tylko ziemie Przymierza był w płomieniach, ale także ogień był rozniecany nie tylko przez najeźdźców, ale głównie przez obrońców, którzy w ramach desperacji woleli spalić siebie i wszystko inne, czego nie mogli obronić i co by zostało skażone przez Nieumarłych i wykorzystane później przez nich. W ten sposób armia Miceusa wdzierała się do serca ziemi Elfów, jedna wielka masa sług Mortis od doskonale zorganizowanych elitarnych oddziałów Nieumarłych po bezmyślne masy, w różnych stopniach rozkładu, upiory, duchy, wszelkie rasy inteligentne, bestie i zwierzęta, wszystko, co Horda napotkała na swej drodze i zdołała pochłonąć wtacza się teraz jak zaraza po lasach, które jednak nie dają się tak łatwo Śmierci. Co potężniejsze drzewa prędzej są niszczone konwencjonalnymi metodami niż mocą Mortis. Jedno z najpotężniejszych zwracało znacznie większą uwagę siewców zarazy. Była jedna z głównych fortec przymierza najważniejsza w tej części Ognistego Gaju. Obecnie Mcieus obrał ją za siedzibę, z której kierował bitwą, cały czas odbywały się rytuały Mortis wokół i wewnątrz by ostatecznie wyssać resztki Życia z niego.
U jego podnóży zjawił się nekromanta, Snick. Wszedł do środka, zatrzymał przy wejściu do jednej z komat, nad leżącą na podłożu biżuterią, z której wyjął budzący jego zainteresowanie ludzki medalion, prawdopodobnie łup z niedawnego postania Elfów. Schował go do kieszeni, gdy przeszedł nad nim po suficie gigartyny nieumarły pająk i ruszył dalej, widać było po nim zdenerwowanie. Wszedł do głównej komnaty, z której dobiegał przerażający krzyk. Sala była strzeżona przez gwardię DeathClouda składającą się z upiorów, mumiowatych wojowników oraz wojowników w kopii zbroi Bone Lorda, było też wiele obecnych duchów i magów Nieumarłych i kultystów. Byli skoncentrowani na widocznej esencji życiowej drzewa, które coraz słabiej opierało się magii Śmierci, pośród nich w wyszczególnionym miejscu stał Miceus jakby skoncentrowany na energii drzewa niż na będącym w agonii Rycerzu Śmierci za jego plecami. Snick rozpoznał dowódcę który brał udział razem z nim w przegranym znaczącym starciu.
- Zawiodłeś mnie, jeśli twój umysł i twoje zdolności nie są dalej przydatne dla Plagi to od teraz będziesz służyć tylko swoim ciałem.
Gdy lisz skończył te słowa z umysłu wojownika zostały tylko resztki, nie był już lepszy niezwykłe zombie, ledwie zdołał się podnieść nie był już wstanie podnieść broni. Snick poczuł ulgę, że gniew jego pana może go ominąć, ale jednocześnie wciąż czuł przerażenie przed podobnym losem.
- Zaczynam wątpić także w twoje kompetencje … - odwrócił się do Snicka, jego czerwone oczy rozbłysły mocniejszym blaskiem - … oraz lojalność.
- Nie wiem, o czym mówisz panie – Snick starał się zamaskować pokorą swój strach – to była jego wina – wskazał na pokrakę, którą był kiedyś rycerz śmierci – przez niego nasze oddziały wpadły w zasadzkę Elfów i zostały rozbite.
- Możliwe, ale więcej takich porażek to nawet z pomocą armii Nagasha przegramy bitwę, od teraz podwładni do których mam większe zaufanie będą ci pomagać w obowiązkach.
- Tak jest panie – nekromanta stawał się coraz bardziej zdenerwowany.
- Teraz wracaj do obowiązków i dopilnuj by niekonsumowane „surowce” – dla lisza tym były żywe młode osobniki schwytane przez Hordę w czasie marszu i bitwy i mające być nabytkiem dla kultu Mortis – zostały wysłane drogą powrotną.
- Ale Przymierze na pewno wyśle swoje odziały by je przechwycić.
- O to chodzi, nawet, jeśli odkryją podstęp to i tak wyślą dostateczne dużo by miało to choćby najmniejszy wpływ na tą bitwę.
- Tak panie – nekromanta zrozumiał, że może to wykorzystać, dla własnej korzyści
- Teraz odejdź. – rzekł i odwrócił się w stronę energii drzewa by podziwiać powolny rozkład.
Po wyjściu Snicka w komnacie pojawił się jakiś cień, który zdawał się wyrastać z podłogi.
- Rogin się spóźnia. Odnajdź go i przypomnij o zadaniu.
Cień znikł tak samo jak się pojawił.

Snick znalazł się w bezpiecznym miejscu, dobrze ukryty przed świadomością lisza. Nerwowo wyjął kulę i próbował się porozumieć
- Yezebell jesteś tam?
- Nie miałeś się teraz kontaktować – nerwowo odparła nekromanta Nagasha.
- Musiałem, On zaczyna coś podejrzewać, prawie i by mnie spotkał los gorszy od śmierci, jeszcze jedna porażka, w którą będę zamieszany i już po mnie. Musicie mnie stąd zabrać.
- Nie martw się, Miceus już przegrał tą bitwę nie musisz już sam przyczyniać bezpośrednio do klęsk wystarczy, że dalej będziesz przekazywał informację elfom, Przymierze zajmie się już resztą. Jak tylko wszystko zacznie się rozsypywać to pomożemy ci się wydostać To wszystko?
- Jeszcze coś. Jeśli Elfy przepuszczą jakiś odział to przechwyćcie go. To ma być nowy nabytek do kultu, przyda mi się jak już zajmę miejsce Miceusa.
- Jak sobie życzysz.
Nekromanta nawet nie starała się ukryć tego ze nie zależało jej na losie Snicka, który przez zdenerwowanie jak i arogancję niczego nie spostrzegł.

Granice terytoriów Imperium i Przymierza, które przed atakiem Elfów było położone w środku Imperium, teraz jest podzieloną krainą. W jednej z nielicznych wiosek ludzkich będących na skraju ich terytorium a ocalałych z rzezi zebrała się armia imperialna, właściwie pseudo inkwizycja, oprócz oddziałów Imperialnych składała się także z bandytów, najemników, chłopskich oddziałów, heretyków, kultystów, dzikusów i masy innych dziwnych osobników. Właśnie wioska i oddziały świętowały zwycięstwo nad pobliskim garnizonem Przymierza. Na uczcie na pobliskim dworku opiewano imię wybawcy i przywódcy, czyli Rogina.
Nie był typowy przykład inkwizytora czy innego żołnierza Imperium. Wyglądał bardziej jak kpina lub parodia inkwizytora. Miał przesadnie zdobiony strój inkwizytora, kapelusz ściągnięty z jakiegoś demologa, a pod nim opaskę dokładnie zakrywającą czoło. Po jego ciele było widać jego niedawną obecność w Legionach i Hordach, blado-szara skóra, dająca oznaki poważnej choroby i przekrwione oczy ze spojrzeniem szaleńca tylko dopełniają wizerunku pseudo inkwizytora. Wielu z jego kompanów wyglądała nie mniej, jeśli nie bardziej groteskowo.
- Pyszna konina – oznajmił, komentując zjadany kawałek mięsa, dla części bardziej normalnych uczestników te słowa wydały się przerażające, gdy zdali sobie sprawę że to nie musiały być podawane na uczcie ciała koni które padły w czasie bitwy, zwłaszcza gdy zdali sobie co zrobiono z ciałami centaurów.
- Dziś historyczny moment, rozpoczęliśmy proces odbijania naszych ziem odebranych przez złowrogie elfy – przemawiał z pełnym zapałem do tych, dla którzy nie dołączyli do jego armii dla chęci samego mordu i rabunku – ta krucjata przeciwko złu. Aaagrrrr!
Chwycił się za brzuch, upuścił swój puchar, czerwone wino rozlało się na podłodze.
- Wybaczcie, ale muszę was opuścić, Bóg do mnie chce do mnie przemówić. Muszę być sam by oddać się modlitwie.
Wybiegł z Sali prosto do swojej komnaty. Ból nie był wynikiem działania Boga, o którym mówił tylko pozostałością z czasów, gdy był sługa Betrezena jak i gdy był sługą Mortis. Wewnętrzny rozkład i wypalenie pojawiały się co jakiś czas powodując niewyobrażalny ból.
- Spóźniasz się – usłyszał lodowy, pozbawiony całkowicie emocji głos, brzmiący jak szept tylko dość głośno – miałeś już dawno głęboko w nowym terytorium Elfów.
Odwrócił się i spostrzegł ducha – posłańca Miecusa. Był to duch dziewczyny lub kobiety w przeciwieństwie do większości duchów, ten zamiast lewitować to zdawał się wyrastać z podłoża, korpus lub szaty się przypominały bardziej jakiś przerażający pień drzewa lub innej zdeformowanej rośliny i jedynie głowa przypominała coś ludzkiego, przypominały gałęzie roślin, zamiast oczu były puste oczodoły usta były pozbawione języka i zębów.
- Devi jak miło cię widzieć. Jak się miewa Mike?
- Przestać się wygłupiać i wytłumacz zwłokę.
- Hej ten lisz nie jest moim władcą i nie muszę się tłumaczyć. Musiałem zebrać odpowiednio liczną armię, tutejsi chłopi z chęcią zebrali się na wojnę przeciw Elfom, a nie mam już zbyt wiele powiązań z Legionami i raczej nie będę mieć wsparcia żadnego z Demonów. I tak nie zdążyłbym na bitwę a tak mogę skupić się na rozpalaniu konfliktu Imperium z Przymierzem na nowo, może uda mi się dogadać z innymi przywódcami armii Imperium.
- Masz udać się jak najszybciej na tereny elfów i dokonać jak najwięcej zniszczeń. I raczej nie zawiedź, Miceusa bo bez jego pomocy twój stan nigdy się nie polepszy a on może go pogorszyć.
- Wiesz, że jak jesteś taka stanowcza to przerażasz mnie? – Rogin skulił się ze strachu.
- Nie jesteś zabawny – zniknęła jak zapadła się pod ziemię – wyrusz nawet dziś i nie trać czasu.
- Pa pa Devi, miło było cię widzieć – machał ręką i miał dziecięcy uśmiech na twarzy – pozdrów Mike’a.
Wyszedł z komnaty by przygotować armię do wymarszu.
_________________
Ostatnio zmieniony przez DeathCloud 2010-07-06, 22:54, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Rogin 
Wtajemniczony
Title not found



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 116
Skąd: Dolina Roztoki
Wysłany: 2012-06-27, 07:40   

- O rany... - zajęczał pseudoinkwizytor, łapiąc się za głowe.
- Co się stało?
- Ten zafajdany lisz przysłał do mnie swego szpiega. Mamy go wspomóc w bitwie z Przymierzem.
- Ma armię, da sobie rade. - drwiący głos towarzysza odbijał się echem w długim korytarzu.
- Skoro mówi, że mamy atakować elfy to znaczy że potrzebuje pomocy. - Rogin spojrzał w oczy inkwizytora.
- Lubię, jak leje się krew, poza tym wojsko się ucieszy gdy się dowiedzą jak "bliskich im przyjaciół" odwiedzimy. Są rozjuszeni po poprzedniej bitwie, z chęcią sie przyłączą.
- To ma sens. Ruszajmy!
***
Weszli jednocześnie do Sali. Wszelkie szmery natychmiast ucichły. Rogin omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych i podjął przemowę na nowo.
- Dobra, dosyć tych przesłodzonych regułek, jak dobrze wiecie, pokonaliśmy niedawno garnizon elfów. - zamilczał. Patrzył na reakcję publiczności, zdziwioną zmianą charakteru przemówienia.
- Pewnie spora część tutaj chciałaby znów zakosztować zwycięstwa w boju. Proszę bardzo, mam dla was wszystkich coś specjalnego... - dowódca uśmiechnął sie nieprzyjemnie, po Sali przebiegł cichy szmer, Rogin zauważył że co normalniejsi uczestnicy przemówienia wymieniają się między sobą uwagami, a nawet wytykają go palcami.
- Co? Jeżeli coś się komuś nie podoba proszę to powiedzieć mi prosto w oczy - odpowiedziała mu cisza.
- Jeśli chcecie by krucjata przeciwko elfom przebiegała pomyślnie, to ja nie mogę mieć miękkiego serca. Trzeba konsekwentnie dążyć do celu, by go zdobyć. - upadły inkwizytor zaobserwował spokój na twarzach ludzi, sam też się nieco uspokoił.
- Dostałem informacje że szykuje się potężna bitwa przeciwko tym słabeuszom elfom. To sposób na szybkie wzbogacenie się, zaznanie chwały na cały Nevendaar... - znów zamilknął. Wreszcie ryknął na całą Salę.
- Macie się szybko zebrać do bitwy! Poprowadzę was do boju, ale to od was samych zależy czy ją wygracie. Jutro zbiórka z samego rana. - już miał wychodzić z Sali, ale powrócił z powrotem do stołu.
- I niech no się dowiem że ktoś nie przyszedł albo stchórzył... - Rogin cedził przez zaciśnięte zęby. - Żeby jeszcze bardziej was zachęcić, dodam od siebie tyle, że podnoszę wam poprzeczkę bitew, nauczycie się - a przynajmniej część z was - co znaczy współpraca. Będziemy walczyć ramię w ramię z Hordami. - w Sali zawrzało.
- Wiedziałem, że wam się spodoba. - spojrzał triumfalnie na armię. Głównodowodzący obserwował jak ludzie wykrzykują niezrozumiale hasła, reszta popaprańców albo się cieszyła albo krzyczała wraz z ludźmi.
- Spokój! Mówię spokój! - udało mu się przekrzyczeć tłum, znowu Salę wypełniła cisza zakłócana tylko przez głos przywódcy.
- Czego się boicie?! Przecież was nie zeżrą, oni także będą walczyć z elfami! Wybaczcie, to nie bajka tylko cholerna rzeczywistość. - w Sali było zupełnie cicho, Rogin westchnął ciężko.
- Powtarzam: zbiórka jutro rano. Macie być wypoczęci i pełni sił, bo czeka nas długa droga. Uzupełnijcie potrzebne zapasy. Naprawcie wszelką broń oraz materiały i naostrzcie miecze. Nie będę już was męczyć... Pójdę już sobie. - zlustrował wszystkich zmęczonym wzrokiem.
- Życzę wam kolorowych snów. Garland, za mną. - Rogin wyszedł z Sali, trzaskając drzwiami.
***
- Zaczekaj! - inkwizytor musiał biec za szybko idącym przywódcą.
- Na co? Chodź ze mną. - oboje zwolnili kroku i weszli do komnaty Rogina.
- Rozgość się. Chciałem porozmawiać.
- O czym?
- O bitwie. - dowódca usiadł na krześle, naprzeciwko swego rozmówcy.
- Sądzisz, że dużo osób się jutro zbierze? Sam wiesz, że w tej armii są zarówno ludzie jak i odmieńcy.
- Myślę, że ludzie ci uwierzyli, że musisz rządzić twardą ręką, by ta cała "krucjata" mogła funkcjonować.
- Wiesz co? Leję na tę krucjatę, to tylko nazwa by ci kretyni mogli to kupić.
- W tych czasach ludzie kupują tani kit, spotykają kogoś, kto wydaje im się wiarygodny i można ich prowadzić jak małe dziecko za rękę.
- Prawda...
Milczeli przez długi czas. Słońce, dotychczas schowane za chmurami, odsłoniło swą złotą twarz i swymi promieniami oświetliło wnętrze komnaty. Rogin wyszedł na mały balkonik i obserwował gorączkowe przygotowania żołnierzy.
- Garland.
Towarzysz podniósł się z krzesła i podszedł do barierki.
- No zobacz. Podziałało.
- To dobrze. Miceus da ci spokój.
- Da mi spokój jak dotrzemy na ziemie elfów. No dobra, koniec tej imprezy - rzekł do inkwizytora. - Trzeba się wyspać. Dobranoc.
- Dobranoc. - podali sobie ręce i Garland wyszedł z komnaty. Rogin jeszcze chwilę obserwował ludzi, po czym udał się na spoczynek.
***
Nadszedł piękny, słoneczny dzień. Ptaszki wesoło ćwierkały, przyroda budziła się ze snu. Nikt się nie spodziewał tego, co miało zaraz się zdarzyć. Spokojną ciszę nowo rozpoczętego dnia zakłócił głośny krzyk:
- Pieje lisz z Thor Amn, pieje, bo nie ma koguta... Heeeej, budźcie się wojacy, będzie rozpierducha...
Przerażeni żołnierze jak na komendę zerwali się z ziemi i ich oczom ukazała się postać roześmianego Rogina oraz stojącego obok Garlanda.
- Hehe, no co tam? Wyspały się panienki? To dobrze, niedługo wyruszamy. Macie się dobrze najeść i napić, marsz będzie ciężki i długi. Uzupełnić wszelkie zapasy, zabrać ze sobą tylko to, co naprawdę się przyda. Dam wam jeszcze godzinę.
***
- Gotowi?
- Gotowi!
- No to w drogę, panienki! Hehehe - przywódca zaśmiał się demonicznie.
- Jazda, jazda, musimy szybko dojść na ziemie elfów, wykorzystamy właśnie ranek, bo nie jest jeszcze gorąco.
- Tak jest!
Rozkaz pseudoinkwizytora został spełniony i ku jego zdziwieniu przebyli spory kawał drogi. W samo południe żołnierze słusznie przyznawali rację Roginowi, który swymi okrzykami zachęcał do jak najszybszego marszu i nie marnowania czasu. Słońce świeciło niemiłosiernie, potworny upał męczył wszystkich żołnierzy. Przywódca zarządził postój dla przeczekania upału i nabrania sił do dalszej drogi. Rogin stanął obok zmęczonych wojaków.
- Jak widzicie, szybki marsz rankiem oraz wieczorem pozwala na przebycie dużej ilości drogi. Nie spodziewałem się że pójdzie nam tak łatwo, ale to nie znaczy, że nie mamy być czujni. Odpoczywajcie. - sam był wykończony drogą. Usiadł na ziemi obok Garlanda.
- Sprawnie nam idzie.
- Tak, ale elfy mogą być wszędzie.
- Wiem. Musimy mieć się na baczności. Uff, ale upał... - Rogin ściągnął z głowy kapelusz i zaczął nim się wachlować. Był zadowolony z przebiegu dotychczasowego marszu. Jeśli dalej będą się przemieszczać w takim tempie to szybko dołączą do nieumarłej armii.
- Taa, a jutro dla odmiany będzie lał deszcz... - mruknął pod nosem i pozwolił sobie na drzemkę. Wydawało mu się że spał pięć minut. W rzeczywistości "pięć minut" okazało się trzema godzinami. Dowódca ziewnął potężnie i spojrzał zaspanym wzrokiem na równie słodko śpiącego Garlanda. Rogin sprzedał mu kuksańca w bok, towarzysz natychmiast obudził się, szybko chwycił za leżącego obok morgensterna i zamachnął się nim na oślep.
- Uspokój się durniu, to tylko ja! Hmmm... Sprawdzałem twoją czujność. - uśmiechnął się do niego.
- A tak na serio, trzeba wstawać. Jest wieczór, nie jest gorąco, można iść.
- Och... Daj sobie dzisiaj już na wstrzymanie, popędzałeś nas jakby cię stado demonów goniło z wodą święconą. Daj odpocząć. - przywódca na myśl o wodzie święconej wzdrygnął się.
- Doooobra... Wygrałeś. Powiem wartownikom by się zmienili. - wstał niezgrabnie z ziemi i wykrzywił twarz, czując ból mięśni pleców. Po chwili doczłapał się do pilnujących ludzi, zamienił z nimi parę zdań, obudził leżących obok potępionych i nakazał im trzymać wartę. Śpiący na widok przywódcy natychmiast się rozbudzili, zebrali swoje rzeczy i poczęli pilnować śpiącego wojska. Rogin patrzył na leżących żołnierzy. On, nieumarły demon w skórze człowieka, miał do wykonania ważne zadanie. Sam kiedyś był nieliczącym się pionkiem w grze, teraz ludzie muszą liczyć się z jego zdaniem. Uśmiechnął się sam do siebie.
- Niewiarygodne... No, dosyć tych rozmyśleń, jutro będzie ciężki dzień. - powrócił na swoje miejsce gdzie szybko zasnął.
***
Słowa Rogina okazały się prorocze. Wczorajsza pogoda - upał, duchota, odczucie, że jest parno - spowodowała zmieszanie się zimnych i ciepłych mas powietrza co skutkowało potężną ulewą. Wszyscy od wczesnych godzin porannych byli już na nogach, nikt nie mógł spać podczas burzy. Wojsko po pokrzepieniu się posiłkiem i otrzymaniu raportu wartowników o spokojnym przebiegu nocy ruszyło w drogę. Żołnierze stracili chęć i ochotę dalszego maszerowania, lecz Rogin, równie znużony jak oni sami, podtrzymywał ich na duchu. - Wiem, jesteście zmęczeni i znużeni wstrętną pogodą, mi też się to nie podoba, ale zrozumcie, im żwawiej będziemy szli, tym szybciej dotrzemy na miejsce. - marsz wydawał się niekończący. Deszcz padał przez całe przedpołudnie, było zimno, wiatr dodatkowo wzmacniał odczucie chłodu. W takich warunkach wojsko Rogina szło na bój. W błocie, brudzie, ogólnym niezadowoleniu. Wkrótce miało się to zmienić. Ponure przedpołudnie szybko minęło, na twarze żołnierzy znów powrócił uśmiech gdy zza chmur wyjrzało słońce. Przemoknięci do granic możliwości wojacy grzali się w promieniach.
- Jak dobrze że słońce wyszło, ogrzejemy się... - Garland wysunął się nieco naprzód by łapać promienie.
- Mhm... - dowódca także nie próżnował, rozłożył na ziemi czerwony płaszcz, kapelusz powiesił na najbliższej gałązce, sam został w czerwonych portkach i rozdartej, niegdyś białej koszuli.
- Cudnie. Dobrze nam idzie, bez potyczek, elfów nie widać zaś lasy coraz bliżej... Hmmm, podejrzane... - Rogin rozejrzał się po okolicy. Martwił go fakt, że nie spotkali żadnych elfów, nie doszło do żadnych mniejszych potyczek, żadnego rozlewu krwi. "Albo zostali na terytorium Przymierza by bronić swych ziem albo zostały rozproszone tak bardzo że trudno ich spotkać" - myślał sobie. Po chwili rozmyśleń ubrał się i oznajmił żołnierzom że wykorzystają ten moment do marszu, nie było upalnie więc mogli kontynuować wyprawę. Wojsko z ochotą wypełniło rozkaz przywódcy. Podczas marszu Garland poinformował Rogina o wykryciu paru jednostek elfów.
- Elfy?! Na północ od tego miejsca? Dobrze że mnie poinformowałeś o tym. - upadły inkwizytor odwrócił się w stronę armii.
- No dobra, czas na gimnastykę! Garland odkrył, że niedaleko stąd, na północy, znajduje się drużyna elfów. Macie ich znaleźć i dostarczyć je tutaj, w miarę możności w jednym kawałku. No, jazda! - co bardziej krewcy wojacy zerwali się do biegu z obnażonymi mieczami.
- Hie hie... - Rogin zachichotał pod nosem.
***
- Panie Roginie! Panie Roginie! Panie... - krzyczeli żołnierze którzy zdecydowali się na potyczkę z elfami. - Odnaleźliśmy drużynę, o której mówił Garland. No, z tym że to nie są wojskowi, a cywile... - twarz przywódcy stężała.
- Nie wojskowi? To o czym on bredził... Garland! - wydarł się głośno Rogin. Inkwizytor szybko się pojawił.
- Co to do jasnej cholery ma znaczyć?! Twierdziłeś że widziałeś elfią drużynę zaś moi żołnierze mówią o cywilach! Co za ludzie, nawet dobrze szpiegować nie umieją... - zawarczał krótko i zwrócił się z powrotem do posłańców.
- Co z nimi zrobiliście?
- Nie atakowaliśmy ich, lecz związaliśmy i przytargaliśmy tutaj.
- Gdzie oni są?
Dwóch potępionych przyprowadziło związane elfy. W "drużynie" znajdywały się trzy osobistości. Upadły inkwizytor każdemu spojrzał w oczy.
- Witam państwa. - rzekł spokojnym głosem na początek rozmowy. - Wybaczcie, że was niepokoimy, ale chciałbym z wami porozmawiać.
- Porozmawiać to możesz z moim butem jak dostaniesz kopa w mordę! - krzyknął jeden z elfów, wyglądający jakby chciał zabić Rogina.
Twarz dowódcy posmutniała.
- Nie chcę z wami walczyć. - skłamał, starając się by ton jego głosu brzmiał wiarygodnie.
- Akurat. Jakbyś nie chciał walczyć to twoi żołnierze by nas nie zabierali z naszych ziem! - warknął elfi buntownik. Upadły inkwizytor wyprostował się usłyszawszy "z naszych ziem". Jego twarz rozpromieniła się w szaleńczym uśmiechu.
- Dobrze. Chciałem po dobroci, ale widzę że się nie da. W porządku. Sam tego chciałeś. - po tych słowach Rogin przywalił z całej siły pięścią w twarz elfa. Z rozbitej wargi popłynęła krew, po chwili elf wypluł dwa zęby. Pozostałe elfy nie protestowały widząc krzywdę dziejącą się ich towarzyszowi. Dowódca złapał rannego za fraki i podsunął go przed swoją bladą twarz.
- A teraz wszystko mi ładnie wyćwierkasz. Gadaj, gdzie są wojskowe jednostki elfów.
- Wal się, szurnięty demonie, nic ci nie powiem. - w oczach Rogina pojawiło się zaskoczenie.
- Skąd to wiesz?
- Opaska ci się przekrzywiła. - buntownik splunął mu w twarz krwią. Tego było już za wiele.
- Beric! - ryknął rozwścieczony dowódca. Sekundę później obok nich pojawiła się postać zakapturzonego potępieńca.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Beric. Dziś przygotujesz nam pyszną potrawkę z elfa. Tylko nie dawaj za dużo soli, bo nie lubię. - skończywszy wypowiedź Rogin podciął nogi związanemu elfowi, skopał go i przekazał w "dobre ręce". Powycierał krew z twarzy, poprawił opaskę, spojrzał znużonym wzrokiem na dwójkę elfów i odezwał się cichym głosem:
- Czy wy też tak chcecie rozmawiać?... Bo ja nie.
Elfy popatrzyły na siebie.
- Nie.
Rogin odetchnął z ulgą.
- To dobrze, nawet się nie domyślacie jaką ciężką pracę odwala szpieg. No dobrze, powiedzcie mi gdzie są elfy.
- A wypuścisz nas?
Upadły inkwizytor schował twarz w zakrwawionych dłoniach. Nie miał ochoty na użeranie się.
- Jesteście cywilami, nożami nas nie pokonacie. Uwolnić ich. - po chwili elfy stanęły naprzeciwko dowódcy rozmasowując nadgarstki.
- Powiecie mi? Wyglądacie na milszych niż tamten palant.
- Tamten palant mieszkał z nami w lesie Einare.
- Serce kraje mi się w plasterki. Ja też straciłem dużo osób bliskich mi podczas wojny. Słucham was.
- Część z nich broni świętego drzewa w Ognistym Gaju, które atakuje Miceus. O reszcie nic mi nie wiadomo. Może ty coś wiesz, Sanmirre?
- Tyle co ty. - elfy spojrzały jednocześnie na Rogina.
- Puścisz nas wolno?
- Tak miło nam się rozmawia, zostańcie z nami. Jesteśmy specjalnym oddziałem buntowników, którzy zebrali się do walki z tym podłym liszem. Pytamy się każdej napotkanej osoby czy wie gdzie są elfy.
- Skoro tak bardzo chcesz nam pomóc, to dlaczego pobiłeś Turnnena?
- To wynik klątwy jaką na mnie rzucono gdy byłem demonem. - rozwiązał opaskę z czoła.
- Ta pamiątka mi będzie o tym przypominać. Nie chciałem go ranić, ale mnie sprowokował. Nadeszły ciężkie i brutalne czasy. Z resztą, sami też żeście nie kwapili mu pomóc.
- Nie jesteśmy głupi.
Dowódca jeszcze przez długi czas rozmawiał z elfami, które postanowiły zostać. Potrawka z elfa wyszła znakomita, wszystkim smakowała. Prócz elfom.
***
Następnego dnia armia była prowadzona przez dwa niespodziewające się niczego elfy. Przed południem oznajmiły że znajdują się na ich terytorium.
- Och, bardzo wam dziękuję w imieniu swoim i armii. Nawet nie wiecie jak nam pomogliście. - Rogin uśmiechał się najszczerzej jak tylko potrafił.
- Drobiazg, cieszymy się że chcecie walczyć w imię Przymierza.
- Jesteście pewnie głodni, nie puszczę was z pustymi brzuchami.
- A to nie szko... - elfy nie dokończyły, z przerażeniem patrzyły na przebite na wylot brzuchy, z których sterczały dwa miecze.
- Ty, ty... Zdra...
Dowódca patrzył jak umierają, na stygnących twarzach malował się wyraz nienawiści. Ciszę panującą w lesie zmącił tylko głośny, demoniczny rechot.
- No, to szykujcie się panienki, zaraz się zacznie piekło...

***
I to by było na tyle :-P
_________________
Zwycięstwo nauczy nas niewiele, porażka zaś tysiąca rzeczy.

Nie dyskutuj z debilem.
Najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.
 
 
Nagash ep Shogu 
Arcywampir
1st Fiddle of Mortis



Wiek: 37
Dołączył: 03 Lut 2007
Posty: 1908
Skąd: Cihael ep Eshar
Wysłany: 2012-07-23, 11:29   

- A co to jest?
Rodrick van Eckenhausen pacnął wierzchem dłoni w rozpostartą kartę papieru z grymasem, którzy postronni mogliby wziąć za efekt bolesnego ropienia górnych ósemek. Graf jednak postronny nie był i wiedział, że Rodrick jest po prostu z siebie dumny.
- Rogin, ta szelma zafajdana, raport przysłał.
Na dźwięk imienia szpiega nożyce, którymi arcywampir przycinał pelargonie zamarły w powietrzu.
- To ON żyje? Słuch o nim zaginął przecież jeszcze, gdy...
Nagash odłożył nożyce, odchrząknął. Swoim zwyczajem wyciągnął się wygodnie w fotelu lustrując szczeciniastą mordę obersta. Wszyscy wiedzieli, w jakich okolicznościach zaginął Rogin i nikt nie chciał ich wspominać. Zwłaszcza graf.
Tymczasem Rodrick wykrzywił się jeszcze bardziej. Znać ropieć zaczęły i siódemki.
- Ta zafajdana poćpiega przez cały ten czas siedziała w Dzilikańskiej puszczy, gdzie do spółki z paroma wiedźmami i jedną sukkubą bordel prowadził dla pomieszkujących tam dziwomężów, drwali i innych parszywców. Przypadkiem dziada stamtąd wyciągnęliśmy, gdy się rozniosło między pospólstwem jakie to atrakcje w Dziliku znaleźć można.
Nagash łypnął okiem na swego pułkownika.
- Skoro królem zamtuza i bordelmamą Rogaś na ukochany został, to skąd ten raport?
- Rogin twierdzi, że na służbę chce wrócić, to i spisał wszystko to, co klienci w bordelu opowiadali.
- Ha! Chce wrócić na służbę!... Po tym jak koncertowo spartolił... No, wiadomo co spartolił. Co on sobie myśli? Że jak mi do nóg padnie i Armiemu elfcycę przyprowadzi to mu odpuszczone będzie! Po moim trupie!
- Znaczy nigdy - dodał po chwili zastanowienia.
Rodrick wzruszył ramionami.
- Dawaj ten raport.
Mroczne oczy Nagasha skakały po nierównych wierszach demonicznego pisma, iście podobnego kurzym gryzmołą, niźli uczciwie skrojonym literą. Brwi grafa natomiast z każdym przeczytanym wersem unosiły się wyżej, i wyżej, iście zaraz by na ciemię weszły.
- Czytałeś to Rodrick? Nie? Ha, to słuchaj! Elledan kopyrtnął! Strzelił wypolerowanymi lakierkami w elfi kalendarz! Ha! To ci nowina!
Oberst zmarszczył czoło.
- Znaczy jak?
- W sposób daremny, nikczemny i tak nudny, że aż śmieszny. Szlag go trafił! W burze w pełnej zbroi, wypolerowanej jako psie jajca na wiosnę, znasz go zresztą, hasał pod drzewami, no i się dohasał. A wiesz co to znaczy?
Oberst z chrzęstem przejechał po szczeciniastej twarzy. Wyszczerzone kły mówiły wszystko.
- Właśnie. Gotuj chorągiew, wraz ruszamy pod Płomienny Gaj!
_________________

Księżyc świeci, martwiec leci,
Sukieneczką szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?



Nasz wampirek to smakosz i znawca,
przy tym wcale nie żaden oprawca!
Za ssanie kolacji płaci jak w restauracji,
Chyba, że honorowy krwiodawca...

Sysu, sysu, cmok, cmok, cmok,
Chyba, że honorowy krwiodawca!

 
 
 
Rogin 
Wtajemniczony
Title not found



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 116
Skąd: Dolina Roztoki
Wysłany: 2012-07-23, 14:34   

- Jaśnie panie, mamy wieści bardzo ważne!
- Na rany koguta, mówcie!
- Dostaliśmy potwierdzenie odbioru twego raportu od grafa ep Shogu...
Rogin wyprostował sie nagle.
- Że co?! Przecież ja mu nic nie wysyłałem! Jaki czort wodę mąci?
Posłańcy popatrzyli po sobie niepewnie.
- No... Jego porucznik czy jakoś tak Rodrick mu to dostarczył...
- A kto jemu ten... "raport" dostarczył?
- No my ale...
- Po kiego smerdza cienkie bolki?! Oszaleliście czy wam słonko Imperium za bardzo nie przygrzało w te dekle?! - demon darł sie niczym stare prześcieradło.
- Co z was za pierdoły, mówiłem wam żebyście dostarczyli informacje Miceusowi o naszym przybyciu! Wrrr.
Skuleni posłańcy jeszcze bardziej zbledli na twarzach.
- P-psze pana...
- Czego?!
- Czy... M-my... Zossstaniemy uuukar-rani?
Roginowi zalśniły oczy.
- Hmm... Wiecie co, tak sobie myślę że dam wam inne zadanie. Idźcie do Berica, on wam coś da lekkiego.
Wyraźnie uspokojeni posłańcy z głupimi uśmieszkami szczerzyli sie do przywódcy.
- Och, dzięki ci śliczne, najjaśniejszy panie! Już nas tu nie ma! - po tych słowach czmychnęli szybko sprzed nosa Rogina.
- Beric! Dwa razy żeberka na wynos, miguniem!
Chwilę później po okolicy przeszedł nieprzyjemny odgłos skwierczącego mięsa. Pod wieczór wojsko na czele z inkwizytorem opychało sie daniami. Wyraźnie zadowolony ze swojego kucharza Rogin dłubał w zębach i myślał. Nie tylko nad jutrzejszymi smakołykami, lecz także o bitwie. Wstał i podszedł do trawiącego przysmaki wojska.
- Czy smakował wam obiad? Cieszę sie, mi też. Ale wam dla was pewną informację... Potrzebuje kogoś odważnego i sprytnego, kto by poszedł do Ognistego Gaju i oznajmił liszajcowi że jesteśmy na miejscu. Jacyś chętni?
Nie musiał długo czekać. Dwie ręce wystrzeliły w górę oznajmiając gotowość do wykonania zadania. Chwilę później dwie chude sylwetki gnały w stronę Ognistego Gaju...
_________________
Zwycięstwo nauczy nas niewiele, porażka zaś tysiąca rzeczy.

Nie dyskutuj z debilem.
Najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   

Podobne Tematy
 
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
theme by michaczos.net & UnholyTeam
Tajemnice Antagarichu :: Heroes of Might & Magic 1,2,3,4,5,6 Forum