Forum Disciples, Disciples 3
Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples

Biblioteka - Wojny Apostolskie

Pyriel - 2007-07-18, 22:55
Temat postu: Wojny Apostolskie
Rzuca kamieniami raz to w nagrobki a raz w pobliskie drzewa:

Choćcie Choćcie mnie was tutej potrzeba


Rozgląda sie

Już nawet krwi na polach nie widać :-/

Nagash ep Shogu - 2007-07-18, 23:08

Długie palce zacisnęły się na kamiennym parapecie. Przekrwione oczy obserwowały demona, który wyjąc jakąś sprośna piosnke rzucał z roztargnieniem kamykami, raz w nagrobki cmentarne, raz w drzewa uschłe. Wąpierz wzruszył tylko ramionami i wrócił znuzonym krokiem do trumny. Wojna, eeech...

Ach, miał byc ślub, miał byc ślub!...

Tfu, musze przestać to nucić.

Pyriel - 2007-07-18, 23:28

Kamień przeleciał tuz nad znikającą w krypcie głową wampira
Zrezygnowany siada na mauzoleum Nagasha i wyciąga gąsiorek jeden z ostatnich jakie ukradła R’ed , wykupiony za złote kolczyki.
Wyciąga zębami korek z charakterystycznym pyknięciem, po czym na płycie stawia dwie manierki zabrane napotkanym wcześniej pijanym rycerzom. Nawet ich zabicie nie poprawiło humoru demona.
Za Shogu Twoje zdrowie, obyś się uleczył i wreszcie zdechł ostatecznie jak Wszechojciec przykazał

Walka straciła smak ot cały czas oblewać się tą samą posoką z czasem przestaje bawić a zaczyna nużyć.

Nagash ep Shogu - 2007-07-18, 23:37

Brzdęk.

Dźwiek kamienia odbijającego się od ściany wibrował w martwym powietrzu.
Wąpierz wykrzywił twarz w grymasie znużenia. No ilez mozna... Nie zastanawiając sie długo wyciagnął spod trumny kuszę i pęk pocisków samo-się-naprowadzających, co to je jednemu krasnoludowi zabrał, gdy ten zdychał wyżerany przez zgłodniałego Armiego. Karasie nawet jako beczułki na hemoglobine sie nie nadają...
Do okna podszedł, bełt na ciezciwe nałożył, warge przygryzł, przymierzył i strzelił...

Bełt roztrzaskał w pyl drobny bukłak, który akuratnie demon przechylał. Resztki bimbru wyladowały na zniesmaczonej postaci potepionego.

I Twoje zdrowie, Pyrciu. A żebyś tak sobie kuper w tym ogniu piekielenym uwędził.

Wąpierzysko wielce z krasnoludzkiego wynalazku zadowolone, kusze pod trumne napowrót włożył i oddało sie w ręce zniecierpliwionej wampirzycy.

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 08:04

Elfka otworzyła oczy. Najpierw wybijają sobie szyby, potem piją, a na końcu rozpieprzają w drobny mak flachę z najlepszym bimbrem na tym parszywym grajdołku...

Męźczyźni.

Wstała z przyprószonej prochem ziemi, spojrzała na gorejący półokrąg zachodzącego słońca. Ciekawe, czy ten przeklęty krwiopijca ma jeszcze trochę wina...

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 09:10

- Pusta... Pusta... Pusta... Rrrrwa, ta też?!

Opróżnione butelki z łoskotem rozbijały się o kamienne ściany piwnicy. Wąpierz usiadł, załamawszy ręce nad stosikiem potrzaskanych skorup.

- Cudnie. Ostatnią flache bimbru szlag wziął i trafił, zaraza z tymi elfimi złodziejami! Tfu! Parchy same nic nie potrafią, to kradna na potęgę, noż...
Armi!

Niezależny sługa przyczłapał do piwnicy, na jego pucułowatej twarzy zakwitł niesmiały usmieszek.

-Hem?...
-Kto miał pilnować piwnicy?!
-Hem...
- Ja cie kiedyś tymi ręcami zamorduję!
-Hem,hem!
- A co mnie to, że już jestes trupem. Nevermind. Pójdziesz po mandragore do Rogina, tylko żeby cię szelma znowu w jajo nie zrobiła na towarze.
- Heeeeeeem?!
- Co nie?! Zawaliłeś i jeszcze bedziesz marudzić?!
- Hem, hem, hem...
- I Zmień ten cholerny kapocik w planetki, bo patrzec nie mogę...
- Hem hem ^^

Krwiopijca westchnął ciężko, zza pazuchy wysarpnął gąsiorek, korek z głośnym pyknieciem odskoczył od szyjki. Wino było przednie.

- No. Choc tyle jeszcze sie uchowało przed ta zielonooką paskudą. Trzeba przeczyścic destylator...

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 09:25

Piwnica była ciemna i śmierdząca. Elfka jednak nie spodziewała się niczego innego po podziemiach trupiej cytadeli.
Wampir, z miną, jakby dręczył go kac-morderca i wrzody żołądka, siedział na jednej z pustych krypt i przez kły siorbał coś z oplecionego wikliną gąsiorka.

Elfka zawierciła się w swoim ciemnym kącie. W piwniczce oczywiście nie było ani kropli żadnego trunku. Cóż, impreza na trupich błoniach obędzie się bez wampirzego spirytu.

I chyba bez niej, bo jak ten krwiopijczy dekadent będzie w dalszym ciągu rozczulał się nad butelką, w dodatku siedząc na przeciw wyjścia, to albo przyjdzie jej uświerknąć, albo...

Albo. Szeroki uśmiech wykwitł na szczupłej twarzy. Bezszelestnie odmotała z szyi grubą chustę, rozsupłała koszulę, tworząc duży dekolt i idealne dojście do pulsujących pod skórą błękitnych żył.

W długim, luźnym rękawie schowała srebrny szpikulec. Odgarnęła jeszcze włosy z karku i gwizdnęła melodyjnie.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 09:48

Wąpierz drgnął na rozbijający w pył piwniczna ciszę dźwięk.

Dobra... Thleba jak leżał zapruty w trzy dupy pod stołem w sali bankietowej, tak dalej leży. Armi jak ostatnio próbował gwizdnąc to sobie reszte zebów wypluł. Rogin odkąd zdradził demony tutaj sie nie zjawa, bo boi sie Pyry, zas odkąd zdradził truposzy nie zjawia sie tym bardziej... a zresztą teraz ma na karku najemników z CDA, którym podwędził pare wierszydeł i prezentował jako swoje.

Wąpierz ziornął podejrzliwie w zacieniony kąt przy wejściu do piwnicy. Cięzkie westchniecie dobyło się z martwej piersi krwiopijcy.

No elfka jest bezczelna!

Tymczasem zielonooka szczerzyła zęby w usmiechu, nawijając na palec kosmyk włosów. Nagash przełknąl ślinę, wzrok ślizgał się po jędrnych kształtach wystajacych zza dekoltu i kształtnej szyi. Hmm, hemoglobinka!

Oblicze wąpierz sposępniało.

- Daj sobie siana, R'ed, nie tym razem. Ja wiem, że gdzie demon nie może tam babe pośle, a drugi razy leczyc sie po twoich srebrnych szpilach nie zamierzam.

Długie palce zastukały w gąsiorek. Wąpierz z zrezygnowana miną przesunął się na sarkofagu, robiąc miejsce, z którego starł zalegające nań śmieci. Gasiorek wyciagnął sie w strone nieco zdezorientowanej elfki.

-Hmm?...

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 10:00

Przyjęła butelkę.

-Ale tylko jednego -zastrzegła -nie chcę się po pijaku natknąć na któregoś twojego podwładnego, a ty mnie jak zwykle nie odprowadzisz.

Wampir wzruszył obojętnie ramionami.

-Duża jesteś, poradzisz sobie.
-Ostatnio też tak powiedziałeś, a potem obudziłam się w jamie Arniego.

Wampir zarechotał w szyjkę butelki.
-Legendy już o tym piszą, wiesz?

Odebrała gąsiorek od towarzysza i skrzywiła się.
-Teraz to twoje garbate paskudztwo cały czas depcze mi po piętach. Driady się go boją.
-Nie ja mu garb dałem.
-Nie z własnej woli u niego wylądowałam.
Zamruczał coś pod nosem, spojrzał na jej szyję. Podchwyciła spojrzenie, roześmiała się. Dźwięczny, perlisty śmiech odbił się od ścian piwnicy
-Nagash, nie poznaję cię, czyżbyś się robił zazdrosny?
Prychnął, odwrócił wzrok.
-O co? O Arniego chyba.
Zmrużyła oczy. Wiedział, że już jest zawiana - ech, te elfy, ledwie pociągną, od razu leżą, pomyślał.
Wstała, odłożyła pusty gąsiorek na pokrywę krypty.
-No to do zobaczenia, kochanku garbusa -starała się zażartować, ale jakoś nie bardzo jej to wyszło. -Będę się zbierać.
Uniósł na nią płonący czerwienią wzrok.
-Nie tak prędko, maleństwo.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 10:42

Zimne palce zamknęły się wokół pulsującgo ciepłem ramiona elfki. Spoza zasłony przyjemnego szumu drgającego pod czaszką R'ed dochodziły ostrzegawcze sygnały.

- A tobie co, wampirku? Zakochałeś się, czy co?

Krwiopijca usmiechnął sie pełnym garniturem uzębienia. Nie puszczając ramienia R'ed wstał powoli z sarkofagu. Dla elfki czas płynął już nienaturalnie powoli, stare wampirze wino... Na psa urok - nie powinna tego brac do ust...

Nagash tymaczasem stanął za plecami długouchej, zimna dłoń wylądowała na drugim ramieniu, chłodne palce spuszczały sie w dół po szerokich rękawach. W ciszy targanej nierównym oddechem elfki zabrzmiał dźwięk srebrnego szpikulca uderzającego o kamienna posadzkę.

- Eeech, R'ed, dwa razy ta sama sztuczka? Rozczarowujesz mnie, a miałem cię za kreatywną... elfkę.

Mroźny oddech sunął po gładzi szyi koncentrując sie na błekicie tetniących słodka hemoglobina zył.

- Zabieraj łapy trupie, nie dla psa kiełbasa...

Elfica próbowała wyszarpnąc się z kleszczowych uścisków wampira, ale szum w głowie skutecznie uniemożliwiał jej zebranie wszystkich sił.

- No, no... Tylko bez takich proszę. Jesteś moim gościem, byłoby to conajmniej niesymetryczne, gdybym musiał ci zrobic krzywdę. Armi bedzie zachwycony! A teraz pozwolisz, że cie odprowadzę.

R'ed skrzywiła się z niesmakiem widząc, że wapierz prowadzi jaw kierunku odwrotnym, niz ten, z którego przyszła.

- Drzwi, łajzo, są po tamtej stronie!
- Doprawdy? - na twarzy Nagasha wykwitl obleśny usmiech.
- Niech cię Nag, wykastruję cie za to, zobaczysz...

Wampir wzruszyl ramionami. Ciagnął elfke przez ziejace wilgocia korytarze cytadeli.

- Zastanawiałas się kiedyś, jak to jest byc po drugiej stronie?

Źrenice zielonych oczu rozchyliły się z przerażenia.

- Nie odważysz się...

Dotarli do obszernej komnaty wypełnionej mniej lub bardziej roznegliżowanymi wampirzycami, które z zdumieniem patrzyły na zdobycz, która tym razem przytargał Nagash. Elfka w wampirzej swicie? Tego jeszcze nie było.

- Wiecie co macie zrobić.

Wampirzyce jak na zawołanie skinęły głowami.

Chwile później R'ed ubrana w długa koronkową suknię i zdobny gorset odsłaniający wcale niezgorsze atrybuty, siedziała przywiązana do krzesła, ustawionego przy zastawionym wszelakimi dobrociami stole. Po drugiej stronie usadowil sie wampir, z noga założona na noge, przeglądający w świetle kandelabrów karminowa zawartośc kielicha.

- No i co teraz, R'ed? - ironia zadźwięczała w kryształach poustawianych na stole.

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 10:59

Miała ochotę zakląć. Paskudnie zakląć, tak, żeby temu pieprzonemu wąpierzowi uschły uszy.

Ale nie będzie zniżać swojego poziomu.

-Co teraz? Dlaczego to pytanie zadajesz akurat mi? -zadrwiła, zdmuchując lok z oczu. -Miało być retoryczne? Chcesz, żebym teraz drżała ze strachu przed świtą twoich wampirzych dziwek? Że będziesz mnie uświadamiał, lubował się w opisie tego, co zaraz się stanie? Cytując, daj sobie siana. Dobrze wiem, co się teraz stanie.

Mimo, że bardzo się starała, jej zęby zaszczękały o siebie, głos nabrał płaczliwej, przebrzmiałej barwy.

-Teraz otworzysz mi żyły. Umrę, a ty zainicjujesz moje ponowne narodziny. -patrzyła mu w oczy. Żadnego kiwnięcia, opuszczenia powiek, niczego. -albo zwyczajnie sobie ze mnie żartujesz. Chcesz mnie złamać, żebym poczuła się pokonana i odeszła. No tak... -pokiwała głową -jaki miałbyś interes w zmianie mnie w wampirzycę? Nie skazałbyś sam siebie na wieczność ze mną. Przecież ty mnie nie cierpisz.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 11:35

Wąpierz uśmiechnął się i wstał z siedziska. Mroczna postać zaszła R'ed od tyłu.

- A rób co chcesz, wiedz jedno - twojego zasmarkanego nie-życia ci nie umilę.

Nagash skwitował warknięcie elfki dobrotliwym grymasem. Pochylił sie nad spięta postacią i odsupłał więzy krepujące jej ręce.

- Spróbuj tego wina. Jest naprawde dobre, nawet lepsze, niż poprzednie. Pasztet z królika też wcale smaczny.

Lesny drapieznik przeniosił zdumiony wzrok z wampira na swe uwolnione dłonie.

- Sądzisz, że to jest zabawne, Nag? Że jak sie ze mna jeszcze troche podroczysz, to w końcu zaleje sie łzami i bede cie błagac o litośc? Tego chcesz? - mruknęła rozmasowując zdretwiałe dłonie.

Twarz krwiopijcy była wyprana z wszelkich emocji.

- Skąd przypuszczenie, że cie nie cierpię?
- Nie rozsmieszaj mnie.
- Wroga trzeba szanowac, moja droga. Dobry wróg to jedyna rozrywka w tym gnijacym grajdołku, jak ładnie okresliłas Nevendaar.
- Co ty nie powiesz - skrzywiła się R'ed, nalewając sobie wina.

Całkiem dobre... Jak sie z tego wydostane, to trzeba bedzie skrzyknąć Jona'atha i reszte, i splądrować pozostałe piwnice wąpierza...

Nawet nie poczuła jak palce Nagasha wyladowały na jej szyi. Nagły dotyk nieumarłego zmroził ją.

- Mógłbym wyssać ci troche krwi, owszem. Mógłbym nawet wyssac do czysta. Ale o niesmiertelności zapomnij, nie jesteś godna.

Elfka prychnęła pogardliwie.

- Wolałabym sczeznąć w ludzkich lochach, niz cieszyc sie taka niesmiertelnością. Powiesz mi wreszcie o co tutaj chodzi?

Wampir tymczasem stał już przy oknie z rękoma splecionymi z tyłu. Wpatrywał sie gdzies w dal.

- O wartość, moja droga.
- Jaka wartość?!
- Twoją.
- Że co?!

Biel kłów rozbłysła w świetle kandelabrów.

- O to, czy jesteś na tyle wazna dla Nevendaar, by ten przybyl tutaj po ciebie.

R'ed zaklnęła szpetnie szeptem i pociagła spory łyk wina.

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 11:58

-"Ten"? Masz na myśli kogoś konkretnego, czy po prostu chcesz się podroczyć z durną dzikuską z lasu?

Wampir dalej patrzył w okno. R'edoa wzruszyła ramionami, odstawiła kielich i wstała

-Skoro nie masz mi nic więcej do powiedzenia, to ja się pożegnam. Jona'ath się stęskni, a ja w łóżku potrzebuję ciepłego ciała obok, a nie któregoś z twojej zimnej świty. -oczekiwała na reakcję, ale milczenie ze strony okna wcale jej nie zaskoczyło. -Dobrej nocy, grafie, życzę udanych łowów na brudne ludzkie samice... o, przepraszam -zagryzła wargi, żeby się nie uśmiechnąć się szerokim, złym uśmiechem -nie poczułeś się urażony? Mówiłam co prawda o kobietach, ale mogłeś to wziąć do siebie... w końcu, też kiedyś byłeś jednym z nich. Głupim, brudnym, biednym wieśniakiem, który miał, o ironio! Szczęście, że pewnej księżycowej nocy porwał go wampir.

Postać przy oknie drgnęła, zaplecione na plecach dłonie zwinęły się w pięści. Elfka z tryumfem błyszczącym w zielonych oczach odwróciła się przodem do wyjścia.
-Tak wiec, miłej nocy, o władco Cytadeli Kruka, o którym się mówi, że nie ma duszy, emocji i sumienia. -nie powstrzymała się, jej ostatnie słowa przebrzmiały nieprzyjemnym, wrednym śmiechem.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 12:32

- Chyba o czymś zapomniałaś...

Elfia postać nie uszła kilku kroków, gdy cienkie łańcuchy oplatające jej kostki popchnęły ją na spotkanie zimnej posadzki.

Wampir pokrecił głowa z dezaprobatą głową.

- Chyba nie przypuszczałas, że pozwoliłbym ci tak po prostu odejść.

Twarz R'ed wykrzywiła wściekłość.

- Nedzna menda jesteś Nagash - warknęła rozmasowując obolałe kolana.

- Taaak... Wiesz co jest w was, elfach denerwujące?
Odpowiedziało mu milczenie.
- Że do wszystkiego wam trzeba rysowac schemacik, bo za cholere nie rozumiecie prostych metafor. Więc nie owijając w bawełne - jesteś R'ed tylko miejscowym watażką, przewodzącym bandzie leśnych drapieżców. Dla ludzi jesteście jak wrzód na dupie, dla nas nie jesteście zas niczym innym, niz natretnymi muchami, od których trzeba sie odganiać. Stanowicie jedynie jakąs wartość dla demonów. Zaskakujące, prawda?
Elfka dalej milczała.
- Pozwole to sobie wykorzystać. Zobaczymy czy piekielny księciunio zjawi sie, by ratowac swa protegowaną. Naturalnie... przyjme go z wszelkimi honorami.
Paskudny usmiech wykwitł na twarzy krwiopijcy.
- Czcze mzonki wampirzego erotomana...
Odpowiedziało jej jedynie wzruszenie ramion.
- Pozyjemy - tutaj Nagash zachichotał złośliwie - zobaczymy.

Wampir błyskawicznie znalazł się przy elfce, złapał ją za dłonie i przysunął je tuz przed zielone oczy.
-Co widzisz?
- Mógłbyś jasniej, trupie? Albo schemacik mi narysuj, przeciez elfy nie rozumieja prostych metafor - zakpiła elfica, próbując uwolnic sie z uścisku martwych rak.
Wampir popatrzył na nia z pogardą.
- Czyste paznokietki masz, prawda? Bo wyszorowały ci je moje wampirzyce, a wierz mi, trzymałas tam chyba brud z wszystkich zakątków Nevendaaru. I ty masz moralne prawo do wysmiewania tutejszych wiesniaczek? A ty kim jesteś, R'edzinko? Córką herbowego tatusia? Dworzanka Illumielle? Jesteś zwykłym lesnym drapieznikiem, nikim więcej. Przyglądałas sie kiedys własnym dłoniom? Tutejsze dojarki maja gładsze. Zredukuj ten nadęty balonik własnego ego, inaczej zawsze będziesz śmieszna z tym swoim przekonaniem o własnej wyjątkowości.

Wampir puścił dłonie R'ed, ponownie podszedł do okna koncentrując uwagę na pobliskich kurhanach.

- Nie byłem nawet wiesniakiem. Byłem jedną z sierot, jakie służyły w tamtym oddziale. Spotkanie z arcywampirem nie było szczęściem i noc wcale nie była księżycowa. To w ogole nie była noc. I to w ogole nie było romantyczne. Przeszłośc sie zresztą nie liczy, istotne jest to, co dzieje sie teraz. A teraz jesteś w mocy znienawidoznego grafa ep Shogu, bo nienawidzisz mnie R'ed, co? - prycnął rozbawiony krwiopijca.

Elfka pokuśtykała w stronę krzesła. Po długiej chwili ponurego milczenia wreszcie zagaiła:

- Zatem robie za przynętę?

Władca Cytadeli przymknął oczy.

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 13:54

-Czyli nie. Czyli chcesz mnie sprzedać za... za co? Za przymierze z Demonami?

Wampir usiadł za stołem, zarzucił nogę na nogę i milczał chwilę.
-Nienawidzisz mnie?
Opuściła głowę.

-Nie. Dlaczego mam cię nienawidzić? Nie jestem byle watażką, trupie, który zabija każdego na swojej drodze. -patrzyła na swoje kolana, na zwały jedwabiów -Ja mam powody, żeby nienawidzić ludzi. I szlachetnych elfów -dorzuciła, a w głosie zabrzmiała tłumiona złość. -Wiesz, dlaczego siedzę tutaj, na obrzeżach Czarnej Puszczy?

Milczał, więc kontynuowała.

-Bo Illumielle zrozumiała, że gdyby trzymała mnie dłużej w Ognistym Gaju, to powyrzynałabym połowę z jej szlachetnej świty. Walczę na obrzeżach od czasu podboju Temperance. Od czasu, kiedy... -urwała. Wampir słuchał, czekając, aż usłyszy przełykane łzy.
-Od czasu, kiedy kompania szlachetnych, których miałam pod swoją jurysdykcją dopuściła się wobec mnie zdrady i... nie powinnam ci tego mówić, bo i po co ci to wiedzieć. Grunt, że jeśli chodzi o moją wartość, to teraz już znaczy więcej. Bo ja nie jestem awanturnikiem z brudem pod paznokciami, jestem R'edoa Srebrna Struna, córka Tora'acha, jestem jedną ze Sztukmistrzów Śmierci. Mój brud za paznokciami to brud pracy dla Przymierza Elfów - wiem, że to brzmi naiwnie, ale, do cholery, w dalszym ciągu jestem im lojalna. I nic tego nie zmieni.

Wampir nadal milczał, kęcił młynka pazurzastymi kciukami.

-I mam świadomość, że dla Imperium Wszechojca, z jego Oświeconym Królem Emry'm na czele, jesteśmy tylko, jak to poetycko ująłeś, wrzodem na dupie. Niestety, gdybym nie zabiła wtedy Ime'ela Przewodnika, może mogłabym zostać generałem, a wtedy wrzód na dupie przerodziłby się w wyjątkowo bolesną chorobę.

Uniesienie ciemnej brwi. I żadnej innej reakcji.

-Nie zwykłam się nad sobą użalać, ale w końcu jestem tylko bezbronną elfką we włościach możnego wampira, który chce mnie przehandlować jakiemuś innemu możnemu, ale z innej rasy.

Uśmiechnął się, słysząc powracającą ironię. Czekał na ciąg dalszy, ale elfka siedziała dalej, ze spuszczoną głową.

I usłyszał szloch.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 15:24

Wąpierz westchnąl znużony.

- R'ed. R'edoa. Srebrna Struna, córa niezsubordynowanego awanturnika Tora'acha.

Splótl dłonie na potylicy i swym zwyczajem począł kiwac sie na krześle.

- Wiesz, parsknąłbym śmiechem, ale głupio mi. Oto i postrach ludzkich miasteczek, które korona oplatają Czarna Puszczę, znienawidzona mucha lisza Miceusa (tak przy okazji - wiesz jak cie nazwał ten zrzedliwy Alkmaar? Dżarada! Szarańcza!) , sól w oku elfiej arystokracji, siedzi i szlocha w rekaw jak jakas rozhisteryzowana pomywaczka, albo jak ta imperialna młodziez, wsród której ostatnio taki modny spłycony dekadentym, jak im tam było... Emo? Nieważne. Sadzisz, że sie na to nabiorę? Ten płacz pasuje do ciebie jak pięść do nosa.

Szloch ucichł, elfka zagryzła wargi, pozwalając by ostatnia łza spłynęła po kształtnym policzku.

- Ty naprawdę masz problemy z emocjami, Nagash. Zreszta czemu tu sie dziwić, pod tym wzgledem jestes pusty jak wiekszość dzbanow samogonu w twojej piwnicy - prychnęła pogardliwie. Graf popatrzyl sie na nia z ukosa.

- A co ty wiesz o naturze wampira. Cały czas powtarzasz, że jesteś już duża. Duże elfki nie płaczą. - zazgrzytał ironią.

- Chciałbys wampirku czasem łezke uronic, co? Tylko że cie na to nie stać.

Nagash usmiechnął się.

- Daruj sobie psychoanalize. Ani nie jesteś w tym dobra, ani sytuacja takiej nie sprzyja. Wracając do tego co powiedziałaś. Pare razy zabrzmiało w twoim wywodzie magiczne - tutaj dłoń krwiopijcy wykonała nieokreslony gest w powietrzu - słowo "lojalność". Wobec Przymierza. Faktycznie R'ed, ty nie jestes zwykłą watażką. Ty jesteś małym, dyszacym żądzą zemsty koszmarkiem śniacym sie po nocach panom w posrebrzanych pancerzach. Ta lojalnośc cie krepuje, przeciez to widac, słychac. A Illumielle to widziała, heh, nie ufa ci, sama lojalnośc widać to dla nich za mało, by uwierzyc, że w akcie vendetty nie wyrżniesz całej palestry archontów.

Elfka zacisnęła zeby, ale nie odezwała sie słowem. wampir spojrzał na nia zaciekawiony.

- Tak, tak, R'ed... Mówisz, że mogłabys być chorobą która strawi Imperium, ale zredukowali cie do roli kąsliwej osy, która lata sobie gdzies na dalekiej prowincji, uwiązana łańcuszkiem lojalności. Cóż, to wasze elfie sprawy, mnie to tylko ciekawi i dziwi.

- A ty Nagash to niby co? Wielki pan i władca wyrzucony na zadupie Nevendaar, by pilnować zdychajacych na tutejszych cmentarzach drzew?

Pergaminowe oblicze wykrzywilo sie w gescie pełnym wyrozumienia.

- Po pierwsze Cytadela to siedziba rodowa ep Shogu, nie ja ja wybrałem tą kupe gruzu, zreszta wcale ładna kupe gruzu. Po drugie... Stolica jest nie dla mnie, dusze sie tam. I po trzecie... jestem tutaj, by miec na oku, zarówno takie kąśliwe osy, jak ty, jak i węszace w poblizu demony.

- Z którymi chcesz zawrzec pokój wydając im w zamian mnie?

R'ed patrzyła posepnie na wampira.

- Nie. Wystarczy mi tylko Pyriel. Twoj dawny pobratymiec, ktory sprzedal sie demonom za obietnice zmniejszenia cierpien. Żadnego pokoju zawierac nie zamierzam, to byłoby smieszne, wojna trwa pernamentnie, od samego początku swiata i trwac bedzie do jego konca. Wojna nie jest jakąs anomalią, to stan naturalny. Anomalia sa chwile pokoju.

- Pyriel...

- Mhm. Wczesniej, czy pózniej zjawi sie tutaj, po ciebie. Ma taka jakąś dziwna słabość...

Elfka popatrzyła na krwiopijce rozbawiona.

- Za dużo Nag bimbru, za dużo.

Wapierz usmiechnął sie oczyma.

- Poczekamy. A tymczasem mozemy sobie spokojnie pogaworzyć. Wiesz, może kiedyś beda układac legendy, jak to wampir porwał elfkę, a potem wzieli razem ślub... Khe, khe

Pyriel - 2007-07-19, 15:28

-Temperance, rzeź jakiej ludzie nie zapomną
Graf szybko odwrócił się w kierunku z którego doszedł go łagodny elfi głos
-Cholerne zaklęcie niewidzialności
-Bitwa która miała dać chwałę a doczekaliśmy się tylko zdrady. Zabito Magd’ene moją Magd’ene i choć pojmało wielu Hierofantów nie użyto ich umiejętności, rozkaz brzmiał zabić wszystkich wszystkich szlachetni poleceń nie kwestionują…. Wybaczcie słuchając was i mi zebrało się na wspomnienia
Wampir szybko otrząsnął się z zaskoczenia i niema niezauważalnym gestem nakazał nałożnicą by otoczyły przybysza
-Więc przybyłeś Pyrielu, spodziewałem się że obecność tej dzikuski Cie przyciągnie
-Wybacz Shogu
-Wybacz?

Ruchem równie szybkim i niezauważalnym jak ten jakim wampir kierował oblubienicami demon wbił srebrny grot w krtań najbliższej wampirzycy. Komnatą wstrząsnał nieludzki krzyk oblubienicy którą powoli zaczęły ogarniać płomienie, pozostałe wstrzy,mały atak w oczekiwaniu na polecenie grafa po czym opuściły loch.
-Wybacz ale wole nieco żywsze towarzystwo.
-Wrato było spróbować
-A wracając do naszej fleki to nie przyszedłem po nią, choć ciekawe to trofeum, bardziej ciekawi mnie dlaczego uważasz iż jest ona dla mnie cenna.

R’edoa też ciekawa odpowiedzi skupiła wzrok na Nagashu który ponownie zwrócił się do okna

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 15:38

-To może panowie tutaj pogwarzą, a ja wyjdę się przewietrzyć -zaproponowała w przypływie humoru -Nie? A przypudrować nosek? Też mnie nie wypuścicie... -zajęczała, skupiając uwagę obu mężczyzn na sobie.

Nagash zamrugał, zamknął oczy i westchnął.
-Zamknij się.

-Dobrze -zdmuchnęła niesforny lok z oczu -dobrze, już nie odezwę się ani słowem. -pochyliła się mocno do przodu, kładąc dłonie na posadce i szybszym niż myśl ruchem odgięła się do tyłu. Czarne pantofle odbiły się od marmurów podłogi, koronki sukni zafalowały w powietrzu.

Witraż rozprysł się na milionowe lśniące kawałeczki, deszcz odłamków uderzył w posadzkę, ale zagłuszył go kobiecy krzyk.

-Handlujcie moim zewłokiem, panowie!

Lot z najwyższego okna cytadeli rozburzył czarne włosy.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 15:47

Wzrok demona i wampira wyrazał bezgraniczne zdumienie.

- To pohandlowane... - jeknął pierwszy wampir. Pyriel juz otwieral usta, by cos powiedzieć, lecz nagle drzwi do komnaty trzasnęły z hukiem o ścianę i do wsrodka wtoczyła sie kulejąca postać garbusa.
- Ja, ja, ja! Army uratuye elfycę!
Nim ktokolwiek zdąrzył zareagować rozpędzony garbus wskoczył na parapet i poleciał w ślad za R'ed. Dwie postacie dopadły szybko parapetu, na dole wkwitł kawał różowego materiału w wzorki z planetek.
Graf jeknął.
- To ja już wiem co za "nowy" pokrowiec na garb ona mu uszyła!
Pyriel, zaskoczony totalnie, nie bardzo wiedział co finalnie powiedzieć.
- Znaczy, że co... Że koniec przedstawienia?...
Wampi popatrzył na niego ponuro.
- Armi prawdopodobnie złapie ja, nim roztrzaska sie na kawałki o grobowce cmentarza. A potem zabierze w cholere...
- To co robimy?
Nagash podszedł do stołu i nalał dwa kielichy wina.
- Pijemy... a co w takiej sytuacji mamy robić?
Pyriel wzruszyl ramionami i przechylił naczynie wypełnione karminowym płynem.
- Nawet lepsze niz twoj bimber.
Wąpierz nie odezwal sie ani słowem. Patrzyl ponuro na rozbite okno.
Gdzie ja teraz dobrego szklarza znajdę?!

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 15:57

Elfka ze złością wyszarpnęła spinke podtrzymującą misterny kok.
-Jona'ath, ty i ten twój pieprzony refleks!!
Jasnowłosy elf ściągnął cugle gryfa
-Co? Miałem czekać aż rozplaśniesz się na nagrobku, jak ten nieszczęsny garbus?
Spojrzała w dół. Różowa kapotka, którą kiedyś zostawiła na błoniach któraś z driad leżała pomiędzy kurhanami.
-Szkoda tego trupiego idioty. Był całkiem pocieszny.
Elf zarechotał
-Ech, ta miłość... Aua! R'ed! -umilkł, kiedy smukła dłoń chlasnęła go po głowie.
-Bez komentarzy, bardzo cię proszę. Śpisz dzisiaj na podłodze.
Jona'ath westchnął
-R'ed... nie bądź okrutna... przepraszam, żartowałem. Przysuń się, dam ci buzi na przeprosiny.
-Spadaj, Jon. -elfka podkasała spódnicę, usiadła wygodniej za plecami towarzysza -trzeba wysłać Se'viego do Ognistego Gaju. Mam całkiem ciekawe informacje...
-Hm? O bimbrze wampira?
-Też. Jak wyglądam w czarnych koronkach?
-Jak we wszystkim. Oszałamiająco.
Elfka skrzywiła się, objęła Jona'atha w pasie.
-Skończ z tą szarmancją wobec mnie, chłopcze. Nie zapominaj, że jestem twoją matką.

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 16:21

Pyriel zajął się stołem arcywampira na dobre.
- A to co?! - zakrzyknął elfi głos. Demon wyciągał spod stołu skołtuniona głowe jakiejs postaci.
- Zostaw Thelebe w spokoju, jeszcze nie wytrzeźwiał.
Graf zasiadł za stołem i zaczął od niechcenia dziubac widelcem w pasztecie z królika.
- Mamy delikatny impas, co?
- Mhm - zamruczał Pyriel nalewając sobie kolejny kielich. - Nie odpowiedziałeś, co takiego niby wg ciebie widze w R'ed, ze moze byc dla mnie az tak cenna.
Wapierz przygładził czarna czuprynę.
- Nie udawaj głupiego, Pyriel. To ty stałeś za intrygą Imel'la, która nie wypaliła. To ty maczałes palce w przydzieleniu elfce dowództwa nad bandą operującą w Czarnej Puszczy. To pod wpływem opetanych przez ciebie szlachciców Illumielle usunęła ją od dworu, by rozwścieczeni krewni Ime'la jej nie wypatroszyli zywcem. Dlaczego? Jeszcze Ime'la moge zrozumieć - to była próba. Ale reszta?
- A co cie to obchodzi, hem?
- Siedzisz okrakiem na barykadzie, Pyriel. Pozycja wielce niewygodna, bo jestes narazony na pociski kazdej ze stron. Zdecyduj sie. Albo elfy, albo demony. Jesli chodzi o Legion, to nie jest tajemnica, ze macie problemy.
Wampir usmiechnął sie kpiąco, co demon świadomie zignorował.
- Elfy przeszkadzają i nam, i wam. Pomyśl nad tym, Pyriel. I zdecyduj sie co jest dla ciebie wazniejsze. Przeszłość, czy teraźniejszość. Mi możesz powiedzieć, co takiego Legion widzi w R'ed. jak staremu znajomkowi od szklenicy.
Gasiorek z winem brzeknął o krawędź kielicha wampira.

Pyriel - 2007-07-19, 16:38

- Czy jak powiem, że po prostu mam sentyment do pyskatych elfek uwierzysz mi :?:
Graf spojrzał znacząco na demona.
- Sam widzisz, a na inną odpowiedź jak na razie nie masz, co liczyć a przynajmniej dopóki podajesz tego cienkusza. Nie obrażaj mnie Shogu, starego towarzysza z pola walki, wiem że masz lepsze wino.
Wtem do komnaty wszedł ubrany w czarny płaszcz białowłosy elf
- Co do :?: :!:
Wampir spoglądał raz na jednego a raz na drugiego Pyriela
- Starzejesz się Shogu, łatwo Cię oszukać a co do Ciebie - przybysz rzekł do trzymającego kielich Pyriela – dziś na pewno urwę Ci głowę, ale jeżeli zaraz nie ruszysz za R’ed i nie dołączysz do B’ethena to urwę Ci najpierw coś innego.
Sobowtór natychmiast odrzucił kielich i rozpoczął transformację. Skóra zaczęła pokrywać się łuską a płaszcz powoli zamieniał się w błonę i odchodził od ciała powoli odzyskując kształt skrzydeł. Tuż po przemianie podszedł do okna odwrócił się do wampira i rzekł jego głosem
- Ach, miał byc ślub, miał byc ślub!...
Po czym wyskoczył z okna i ruszył w pościg.
- Dobra Shogu to podaj mi nowy kielich bo jakoś po tamtym się brzydze

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 17:10

Wampir wskazał na puste naczynia stojące na stole. Palce krwiopicjy poczęły wystukiwać jakąs melodie na oparciu krzesła.

- Sobowtór. Chędożony doppelganger. A ponoć Obława inkwizycji zmiotła z powierzchni ziemi wszystkich przedstawicieli gatunku.

Pyriel wzruszył ramionami, wybrał spośród stojących na stole naczyń najabrdziej okazały kielich i nalał sobie wina. Ciemnoczerwony płyn refleskował w świetle świec.

- W przyrodzie nic nie ginie.
Nagash spojrzał na potępionego znużonym wzrokiem.
- Nie bądź taki cwany, były drovie. Dobrze wiesz, że gdybym nie sciagnął magicznych zabezpieczeń Twój padawan rozsypalby sie w proch, zaś ty sam tak latwo bys do Cytadeli nie wszedł. Nawet zwój sanctuera by ci nie pomógł.
- I co z tego, Shogu? Chciałeś mnie tutaj sciagnąc, więc jestem.
- Słyszałeś Pyriel pytania, jakie zadałem. Słyszałes oferte, jaka złożyłem. Jakby na to nie spojrzeć, nasze interesy są zbieżne. Zarówno nieumarłym, jak i legionom elfy w czarnej Puszczy przeszkadzają. Kwestia jest tylko taka, na ile jestes lojalny Legionowi. To proste Pyriel. Ja nie oferuje pokoju. Ja oferuje chwilowa konfederacje w imię wspólnego celu. Po wszystkim mozemy sie rozejśc i na powrót wyżynać z imieniem Mortis i Bethrezena na ustach.
Demon usmiechnął się.
- Czarna Puszcza jest bardzo mała. My mamy swoich szpiegow u was, wy macie u nas... Mortis tez się marzy Ognisty Gaj?
- Marzenia Mortis to nie moja działka. Ja tylko wykonuję rozkazy, wiesz, jeden z wielu trybikow w perfekcyjnie dzialajacej mchinie. Możemy z osobna zanieśc smierc i zniszczenie do Gaju. Mozemy to zrobic razem. A obaj doskonale sobie zdjamey sprawe, że Legiony nie sa w szczytowej formie. W przeciwieństwie do nas... Ale wpierw musisz wyjasnic kwestie R'ed. To podstawowy warunek.

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 17:20

Darea'teh zatrząsł się z tłumionej złości.
-R'ed, a żeby cię demon porwał, twoja bezczelność jest... jest... R'edoa!!

-Zamknij się, szlachciorku i patrz jak to się robi.

-Ty chyba jesteś nienormalna!

-Powiedziałam ci, żebyś się zamknął?! A jak nas usłyszą!?

Archont spojrzał w stronę schodów

-R'edoa, ale wytłumacz mi jedno. Dlaczego rabujesz tym trupom wino? Przecież to jakieś siuśki, a nie wino. Poza tym - nie łatwiej od ludzi?

Elfka zawiązała worek na supeł i wrzuciła na plecy Darea'teha.

-Wiesz -wzięła się pod boki -ja jestem niepoprawną, wredną watażką z ziemią pod paznokciami. Jestem wrzodem na dupie wszystkich ras na Nevendaarze. I w tej sytuacji nie powinno cię dziwić, że perwersyjną radochę sprawia mi obserwowanie przez twoją szklaną kulę, jak potężny arcywampir Nagash snuje się po własnej piwniczce, szukając klina. Flirt z żadnym facetem nie daje mi tyle radochy, co patrzenie na starającego się upić grafa ep Shogu. -uśmiechnęła się z sentymentem -wiesz, kiedyś nawet chciał po pijaku pisać wiersze, a że nie wziął z gabinetu pióra, to, ostatni romantyk, pisał własną krwią po ścianach. Gdyby go ten nieszczęśnik, Arni, nie znalazł, pewnie wąpierzyna wykrwawiłby się przy piątej zwrotce. No, dość gadania, chwyć ten worek porządniej i wychodzimy.

Jona'ath siedział w cieniu przechylonego pomnika i lekkimi klepnięciami uspokajał gryfa.
-To wszystko?
-Tak. Resztę musiał zanieść na piętra. Darea'teh, ładuj wino na gryfa.

Gryf załopotał skrzydłami i wzleciał, unosząc na grzbiecie trójkę elfich łowców. Po chwili czarna ściana lasu ukryła leśne dzieci.

Pyriel - 2007-07-19, 18:38

Wcześniej


- Nie siej mi tą propagandą Shogu za długo trwa ten konflikt bym nie potrafił właściwie ocenić waszych sił. Szczyt potęgi :?: Wasza rozleniwiona szlachta nie chce się nawet wychylić poza macierz, a dla każdego z nich nie jesteś niczym lepszym od zwykłego elfa. Czy to nie byłby lepszy cel :?: Obalić wielka rade, przejąć potęgę, jaką dysponują
- Szaleństwo, nie ma istot w Nevendaar, które mogłyby im dorównać siłą a co dopiero pokonać ich wszystkich.
- Masz rację nawet obecni lordowie demonów są słabi każdy potężniejszy stoi teraz przy Bethrezenie by wspomóc regenerację jego sił. To jednak nie przesądza sprawy istote taką można powołać.
- Przez chwilę myślałem, że żartujesz teraz jestem pewien, iż oszalałeś
- Przemyśl to Shogu, a ja przemyślę Twoją propozycje. Co do Twoich pytań o R’ed, wszystko w swoim czasie.
Demon wstał od stołu i wyszedł z cytadeli rzucając ponownie czar niewidzialności

Obecnie


Nagle gryf zaczął lądować, zmiana kierunku była tak gwałtowna, że elfka omal nie spadła z jegogrzbietu.
- Jona'ath uważaj trochę
Lecz ten nie reagował i kierował lot na pobliska polanę gdzie mieniła się jakaś postać, był to elf…
- Pyriel :!:
Gryf wylądował gwałtownie zrzucając dwójkę z trojga jeźdźców na ziemię. Darea'teh z dążył jedynie podnieść się na kolana, gdy wydał z siebie niezrozumiały dźwięk a z jego szyi buchnęła fontanna krwi z przeciętej aorty. R’edoa z niedowierzaniem patrzyła na Jona'atha stojącego nad zwłokami towarzysza i oblizującego z krwi klingę sztyletu.
- Coś ty uczynił, jak mogłeś to był.
- To był robak, taki sam jak Ty – odpowiedział Jona,’ath – Jeżeli tak Ci na nim zależy mogę ci pomóc do niego dołączyć
- Przestań i wracajcie i wracajcie do zamku. Wiesz, co masz robić.
Jona,’ath przytaknął, po czym jego skóra zaczęła szarzeć, a rysy twarzy wyostrzać się po chwili oczom R’ed ukazał się drugi Pyriel. Sobowtór dosiadł gryfa i odleciał, teraz uwaga demona skupiła się na elfie.
- Co z nim zrobiłeś :?: :!:
Demon wpatrywał się w nią, a jego oczy nie pokazywały żadnych emocji.
Gdzie on jest, gdzie Jona,’ath :?: - W ostatnich słowach demon poczół to, czego chciał rozpacz i strach.
- Gdybym Ci powiedział popsułbym zabawę, ale możesz go odzyskać.
Elfka zamarła skupiając wzrok na demonie, wyglądał tak jakby spojrzeniem chciał przebić jego serce i odebrać przeklęty żywot.
- Jedna, może dwie małe przysługi a odzyskasz swojego…, właściwie kim on jest dla Ciebie :?:

Nagash ep Shogu - 2007-07-19, 20:07

Wampir pogładzil podbródek.
- Gustav.
Z wiszącego na scianie komnaty obrazu wychyliła sie poszarpana, pólprzezroczysta postać widma.
- ...
- Słyszałeś wszystko?
- ...
- Jeszcze teraz sporzadzisz trzy raporty. Najpóźniej do nastepnego tygodnia maja trafic do Ras al Kaimah. Jeden dla najwyższego sedziego Semira, drugia dla Ben Nemzi, trzeci... dla wiadomej ci osoby.
- Czy on wie?... - to nie był głos, to było bardziej jak szum wiatru.
- Nie, na szczęście nie. Przecież słyszałeś wszystko. A teraz mozesz odejść.
Widmo schyliło głowe i wróciło w ramy obrazu.

Wtem do komnaty wsunęły sie dwa cienie wampirzych dworzan.
- Grafie?
- Tak?
- Wschodnia piwnica...
Nagash westchnął ciężko.
- Co z nią?
- Zszabrowana przez elfy...
- Zabrały wszystko?
- Wszystko.
- Doskonale, juz obawiałem sie, że nigdy tego sie nie pozbedę.
- Grafie, ale...
- Co ale?
- ...
Wąpierz machnął zniecierpliwiony reką.
- Co sie przejmujecie? Że długouchy zobaczą utopione w tym sikaczu elfie noworodki? Może to ich czegos nauczy. A teraz precz.

Wampiry wycofały sie cichcem w strone drzwi.
Graf podniósł sie z krzesła i podszedł do ściany komnaty, na której widniał wykuty w kamieniu herb ep Shogu; ot tarcza czterodzielna, na której w pierwszym i czwartym polu wąż dusił gryfa, zas w drugim i trzecim czaszka sztyletem przebita widniała. Długie palce poczęły slizgac sie po zimnych zwojach labry.

- Obalić Radę, obalić Radę... Hmmm...
Na twarzy grafa wykwitł ironiczny uśmiech.
- To by było Legionom bardzo na rękę, hah. Pyriel jest mocny w gębie, ale my i tak wiemy wiecej, niż trzeba. Hmmm... Potępiony ogniskuje swoja zawziętość na złym kierunku, a co tam, niech się stanie...
Palec zatrzymał się na wężu duszącym gryfa. Wampir parsknął.
- Czy demoniczny elfiszcz nie rozumie, że szlachta z macierzy nie ma czego szukać na ziemiach znajdujących sie pod auspicjami kontynentalnej arystokracji? My jestesmy doskonała maszynerią, oni wszyscy są rdzą na żelaznych palcach Mortis...

R'edoa Yevonea - 2007-07-19, 21:40

Stała na polanie. Pyriel - Pyriel? Uśmiechał się szeroko, ciało Darea'teha przestało się trząść i zamarło na pooranej ściółce.

-Przysługa? Myślisz, że oddam jakąkolwiek przysługę zdrajcy?!

Pyriel nie odpowiedział. R'edoa jednym zamaszystym ruchem oddarła połowę spódnicy, od kolan w dół i owinęła ją sobie dookoła lewej ręki. W prawej pojawiła się strzała.

Grot strzały pobłyskiwał srebrem.

Nie szła na przód, ale się nie cofała. Szła okręgiem, powoli, patrząc prosto w żółte oczy drova. Chaotyczne, z pozoru niewprawne ruchy miały dezorientować przeciwnika, wybić z rytmu, przekonać, że przeciwnik jest słaby.

Noga w czarnym pantofelku zatrzymała się obok porzuconej na ziemię sakwy z łupem, ale elfka nie przerwała napiętego spaceru. Butelki z cienkiego szkła, sprowadzane z zamorskich kolonii Fardale z trzaskiem pękały pod obcasami.
I nagle noga zapadła się w coś miękkiego, co na pewno nie było ani winem, ani szkłem.
Odruchowo schyliła głowę, przerwała kontakt wzrokowy i tym samym popełniła dwa błędy.

Cienki obcas trzewika wbijał się w coś, co wyglądało jak dziecko. Jak małe, jeszcze nie narodzone elfie dziecko.
Krzyknęła, wyszarpnęła nogę, uniosła wzrok i w ostatniej chwili uchyliła się przed sztyletem. Zrobiła rozchwiany krok do tyłu, upadła, między rozcięty worek, plamy wina, pobite butelki i makabryczną zawartość.

Drov odskoczył w bok, ze zmarszczonymi brwiami patrzył jak elfka zrywa się z ziemi, jak otrząsa się z śmierdzącego krwią i trupem wina, jak w końcu zasłania rękoma usta i powstrzymuje targające ciałem odruchy wymiotne. Zielone oczy patrzą wprost w szkliste, szeroko otwarte czarne oczka jednego z elfich płodów.

Pyriel - 2007-07-19, 23:17

- Wszystko w imię nauki, tak podobno teraz rozumie się świat. Pomożesz, bo i Ty na tym skorzystasz, ale w jaki sposób to dopiero się dowiesz.
Elfka zdawała się go nie słyszeć. Stała wpatrzona w rodzimy płód. Wykorzystał ten moment i ponowił atak sztyletem i przy pomocy rękojeści ogłuszył R’edoe.

************************************************************************

- Obalić radę :?: jestesz szalony jeżeli myślisz że w to uwierzy.
- Czy musi wierzyć, on, oni wszyscy tego pragną. Elfy nienawidzą szlachty, ludzie też i o dziwo nieumarli mają te same skłonności. Tylko Klanów nie można w ten sposób obrócić przeciw sobie.

Sukkubica spoglądała na Pyriela pełna złości.
- Po co Ci była rozmowa z tą elfka i jeniec :?: Nie prościej dogadać się z grafem miał byś wszystko, czego potrzebujesz.
- On chce armii Sevene, a ja takiej nie mogę wystawić. Teraz, gdy nie ma Kazgah nikt mi się nie sprzeciwi ale gdy powróci, dla nich nadal jestem tylko elfem.
-Poradzisz sobie już to przerabiałeś
- Zabicie pomniejszych demonów to żaden wyczyn, przejęci tych ziem było dziecinnie łatwe, aż dziw że Legiony się tu utrzymały. Nie mogę liczyć na nikogo nikogo dworze, dlatego chowamy się tu a mnie zastępują sobowtóry, nikt o nich nie wie a mi są wierni.
- Wampir wie.

Drow spojrzał na oblubienice
- I co z tego :?: Jeżeli jest mądry zachowa to dla siebie na wypadek sojuszu, sobowtóry dorównają każdej jednostce.
- jednostce co z nim :?:
– Sukkuba skierowała wzrok na klapę lochu
- Na razie jest naszym gościem jeszcze nie zdecydowałem, co z nim zrobić
Pyriel stojąc w koncie obserwował pająka atakującego pasikonika.
- Kohorty podążą za mną już ja się o to postaram, a gdy dotrę do gaju nikt nie stanie na mej drodze.

Allemon - 2007-07-19, 23:46

Tymczasem...

-Jesteśmy na miejscu Sir.
-Cooo? Co to za miejsce? - wrzasnął przepitym głosem Wielki Inkwizytor.
-Znasz rozkazy sir. Mamy przeprowadzić pacyfikacje.
-Pacyfikacje??? :!: Nie znam żadnych rozkazów Cholera... znów mnie spili i wysłali do jakieś puszczy!
<wysiadają z rozpadającej się karety>
-A niech to czuć tu nieumarłych. Jaką armię nam przydzielili?
-Chorągiew doborowej jazdy i oddział strzelców no i nasz łowca. Nie martw się obiecali posiłki
-Powariowali ... No nic rozbijać obóz.
Cóż za żenujące wkroczenie do akcji. Vladyslavie zapędź tą "awangardę" do roboty, przeżyjmy tydzień będzie sukces ... I pomódl się za 'posiłki' bo sądząc po tej okolicy są już martwi lub nawet gorzej.

Nagash ep Shogu - 2007-07-20, 13:43

- Brawo! Brawo!...

Ospałe dźwieki klaskania rozchodzącego się w nieruchomym powietrzu Równin Nevendaar stanowiły tło dla znużonego głosu. Demon popatrzył z ukosa w strone, z której sączyła się ironia. Wampir siedział na rozwalającym sie nagrobku. Szerokie rondo kapelusza rzucało cień na pergaminową twarz, po której ściekały resztki burej mgły.

- Nie za wczesnie sie aby obudziłeś? - mruknął Pyriel chowając sztylet za pasek.

Wzrok grafa powędrował w stronę chylącego sie ku zachodowi słońca. Zdjął z dłoni skórzana rekawice i wyciagnął ją w strone falujących promieni. Skóra zasyczała, w mgnieniu oka pokryła się bablami po oparzeniu, wokól rozszedł sie swąd spalenizny. Poparzona dłoń szybko została zabrana spod krwiożerczych promieni i schowała sie w cieniu rękawicy.
- Auć - zakpił.

Wzrok krwiopijcy ślizgał się po oguszonym ciale R'ed spoczywającej u stóp Pyriela, skakał po porozbijanych butelkach, bordwoych plamach wina, które zdązyło już wsiaknąć w jałowa ziemię. Spojrzenia zatrzymało sie dopiero na rozbitej beczce, z której kapał wciąż czerwonawy sikacz. Wokół było pełno poskręcanych zawiniątek, wielkości bochenka chleba. Elfie płody.

- Chcąc , nie chcąc, pomogłem Ci dorwać R'ed... - mruknął niezadowolony.

Demon kończył wiązać supeł na skrzyzowanych na plecach rekach elfki. Żółte oczy na chwile zatrzymały się na pobliskim płodzie, w którego miniaturowej, na wpólrozłożonej twarzyczce tkwil odcisk pantofelka.

- Poradziłbym sobie nawet bez tej niespodzianki. Tak mówiąc miedzy nami, jesteście gorszą zarazą od potępionych.

Graf wzruszył ramionami. Spojrzał na przyczajoną do ataku postac sobowtóra. Szkoda by było niszczyc taki cud genetyki jak doppelganger, ciekawe jak smakuje ich krew?...

- Nie jecz Pyriel. I nie próbuj mi wcisnąc kitu, że rusza Cie widok szczurów doświadczalnych. Tak jakby nikt nie wiedział co robicie w podziemnych laboratoriach z embrionami wszystkich ras. Przecież jeden z tych waszych eksperymentów stoi tuz obok Ciebie.

- Przypatrz sie uważnie wampirze, to udany eksperyment, w przeciwieństwie do waszego marnotrastwa.

- Daj spokój Pyriel. U nas nic sie nie marnuje, no chyba że te klony, z których w zasadzie nic nie dało sie posklejać. Ale finalnie i tak skonstruowalismy Mroczne Elfy. Nie wazne są środki i ból jaki temu towarzyszy, wazny jest cel. Poza tym - wampir usmiechnął sie paskudnie - Elfka powiedziała, ze mnie nie nienawidzi. Teraz ma juz powód. To powinno dodac kolorytu sprawie.

Demon gestem dał znac sobowtórowi, który podniósl delikatnie ciało elfki z ziemi. Połyskujące metalem skrzydła rozprostowały się, biomechanizm cichutko zazgrzytał. Chwile później doppelganger szybował z zemdlona R'ed do siedziby demona. Tymczasem Pyriel przysiadł na wcale dobrze zachowanym sarkofagu, naprzeciwko wampira.

- Lubicie bawic się emcojami, co?
- Jesli bedzie mnie nienawidzic, nawet niesłusznie, to popełni więcej błędów. Taka zabawa w kotka i myszkę...
- Tak z ciekawości zapytam, maczałes w tym palce?
Graf rozłożył bezradnie ręce.
- Jestem koronerem, Pyriel. Ja mogę cos Ci opowiedziec o prawie umarłych, ewentualnie anatomii ciała, albo o tym, jak pozbyc się osób nieprzychylnych Mortis, ale genetyka to nie moja działka. A to, że działo sie to w moich laboratoriach? Phi.

Demon począł ryć obcasem w ziemi.

- Do rzeczy, Nagash. Nie narazałbys sie na promienie słońca dla bezzasadnych dysput, na które żaden z nas nie ma czasu.

Graf usmiechnął się.

- Spieszno Ci, Pyriel, co? Jak nam wszystkim... Przemyślałem Twoja propozycję. W Radzie zasiada pare osób, które faktycznie zasługują na wczesniejszą emeryturę. To jeden powód, drugi - teraz mi już nie zełgasz bezczelnie w oczy, ze nie zalezy Ci na pannie Mdlejace Sreberko. A teraz czekam Pyriel na twoje stanowisko w sprawie mojej oferty. Rozumiem, ze biedna R'edzinka ma niebagatelne znaczenie dla Tojej intrygi, hmm? - wampir spojrzał wyzywająco na demona.

Pyriel przestał ryc obcasem w ziemi.

Pyriel - 2007-07-20, 17:53

Jest ich niewielu - demon spojrzał za odlatującym Sobowtórem – i wszystkie służą mi, nawet inni lordowie nie wiedzą, że wśród ich świty są moi doppelgangerzy. A wracając do R’ed, wiesz gdzie on ją niesie :?:
Wampir spoglądając na odlatującego demona, był już na tyle daleko by żaden człowiek nie mógł go dostrzec, dla wampira jednak był nadal wyraźny.
- Zgaduje, że do jednej z Twoich komnat sypialnych – Odpowiedział spoglądając na demona i szczerząc okazałe kły w ironicznym uśmiechu. Pyriel jednak nie pojął ironii lub po prostu ja zignorował, nadal patrzył niewzruszony na horyzont.
- Zostawi ją w lesie na szlaku łowieckim centaurów niedaleko gaju.
- Ryzykujesz Pyrielu, wyda nasze plany a wtedy nici z naszego sojuszu i zamiast atakować będziemy się bronić, gdy ściągną tu zastępy dzikich
Dopiero teraz Pyriel spojrzał na towarzyszącego mu wampira.
- Boisz się Grafie :?: Nie, na pewno nie to, czym jesteśmy czyni nas wolnymi od tego uczucia, a z tego, co pamiętam strach może dodać sił. R’ed sama w sobie mnie nie interesuje, ale to co dzięki niej mogę osiągnąć. Zemsta Shogu to pierwsze, co mnie do niej przeciąga. Zemsta, w której mi pomoże bo i ona chce jej dokonać a ja dam jej szanse na dokonanie jej bez narażania się na konsekwencje.
- Powiedziałeś po pierwsze, jaki jest drugi powód :?:

Demon ponownie spojrzał na horyzont.
- O drugiej dowiesz się gdy przyjdzie czas, najpierw muszę zamknąć za sobą przeszłość.
Wstał i podszedł do dużego, nawet jak na te stworzenia, Władcy przestworzy i zatrzymał.
- Ja nie muszę wybierać między Legionem a Przymierzem tak jak Ty nie wybierałeś między Imperium a Hordami. Ten wybór dokonał się już dawno i nikogo nie obchodziło, jakie my mamy na to poglądy.
Powoli dosiadł podniebnego wierchowa
- A na razie Grafie zajmij się tym, co dzieje się na Twoich ziemiach, jazda Imperium popasa na południe od Twojej cytadeli.
Po czym wzbił sie w powietrze i odleciał.

Allemon - 2007-07-20, 18:17

Inkwizytor właśnie budzi się w swoim namiocie

- Przeklęte miejsce ... - warknął wychodząc na zewnątrz i od razu dobiegł go zapach pieczonego na ruszcie mięsa.
-Widzę, że będzie coś na obiad.
- Vladyslavie!!!! - głos dowódcy rozdarł ciszę obozu.
- Tak sir?
- Co takiego gotują moi jeźdźcy :?:
- Twierdzą, że wilkołaka.
- Zaprowadź mnie do paleniska.

Wziął głęboki oddech i pomaszerował ze swoim giermkiem w stronę zapachu. Po paru krokach spostrzegł pijanych rycerzy piekącego na ruszcie psa

- Cholera, po co ja kupowałem sobie ten tytuł? Lepiej było by teraz być imperialnym zabójcą, a nie dowodzić tą bandą idiotów.

Rzuca wielką buławą w krzaki z których po chwili wyłania się zwiadowca; oswojony za młodu przez Imperium Leśny Elf.

- Znalazłeś coś tropicielu?
- Znalazłem, lecz nie to co szukałem, zamiast siedziby zbójców polanę pełną szkła i makabrycznej zawartości ... (Elf powstrzymuje coś w sobie) pełną ELFICH NOWORODKÓW! To nie wszystko. Znalazłem w tym miejscu ślady Elfów, Demonów i Trucheł, byli tam niedawno.
-Dziękuję za tą informację, zaprowadź mnie tam! Strzelcy ze mną. Vladyslav przypilnuj hołotę by zaczęła budować fort!

I weszli do puszczy ...

Athelle - 2007-07-22, 13:33

POWRÓT NA SŁUŻBĘ

Nad stolica zapadła juz noc. Ognisty Gaj mienił się teraz światłem tysięcy ulicznych lamp. Panował spokój i cisza, żadnych krzyków, tylko cichy szum wiatru i odgłosy wijących się w mieście strumyków. Niedługo jednak wszystko miało się zmienić.
Sytuacja Przymierza z dnia na dzień stawała się coraz cięższa. Dzikie Elfy zerwały jakiekolwiek kontakty z Płomiennym Gajem. Nie było również żadnych wiadomości od następczyni Tor’acha na tronie Dzikich Elfów R’edoy Serr’ene Very. Losy Przymierza, o które obie strony tak niegdyś ubiegały, wisiały na włosku. Widmo zagłady zawisło nad Szlachetnymi Elfami. Zastępy wrogów z każdym dniem niebezpiecznie zbliżały się ku granicom Elfickich ziemi. Ataki wojsk Imperium na Temperance raz po raz przybierały na sile. Straty były duże. Rosła potęga Nieumarłych. Gaj dochodziły wiadomości o wielkich armiach kierujących się w stronę Stolicy. Elfy są słabe, a Wojny to tylko kwestia czasu.
Tymczasem główną bramę miasta przekroczył tajemniczy wędrowiec. Nikt, a nawet sam przybysz nie był w stanie przewidzieć, jakie dziwne wydarzenia przyjdzie mu przeżyć. Zmierzał ku Królewskim Pałacom. Wezwała go bowiem sam Illumiele. Był on kiedyś wielkim dowódca. Przyszło mu uczestniczyć w wielu ważnych dla Nevendaar wydarzeniach, w wielu wielkich Bitwach. Później jednak oddalił się od swojego ludu i zaczął podróżować po świecie. W dniu potrzeby obiecał jednak powrócić i tak tez się stało. Był to wysoki jegomość uwdziany w postrzępione stare szaty i srebrna wysłużona zbroje. Po zmęczonej twarzy widać było trudy ostatnich dni. Elledan syn Ellehira, bo tak nazywał się owy Elf, zbliżał się szybkimi krokami do bramy pałacu królewskiego. Na widok stojących na straży Gwardzistów Elf zdali kaptur, zsiadł z konia i spokojnym, wolnym krokiem poprowadził go w stronę Strażników.
- Stój!! – Zawołał jeden z nich na widok przybysza, po czym dodał - Nasza Pani nie przyjmuje żadnych posłańców po północy. Odejdź i wróć rano wtedy możesz liczyć na audiencje. Inaczej będę Cię musiał aresztować.
- Przykro mi, nie mogę tyle czekać - odpowiedział spokojnie Elledan - tym bardziej ze rozkazy naszej Pani były wyraźne. Właśnie teraz powinna mnie oczekiwać. Poślij szybko po nią, jeżeli nie chcesz mieć problemów.
Patrząc na Elledan, gwardzista zastanawiał się przez krótką chwile, po czym bez słowa odwrócił i pobiegł wzdłuż szerokiej uliczki prowadzącej do komnat królowej.
Elledan natomiast przeszedł kilka kroków i usiadł na pobliskiej ławce. Tak minęło kolejnych kilka minut. Gwardziści, którzy pozostali na straży nie odezwali się słowem spoglądając tylko raz po raz w stronę przybysza. Ten nie przejmując się całkiem obecnością innych Elfów zaczął nucić pod nosem jakąś spokojna pieśń.
Przerwał dopiero na widok wracającego z Pałacu Elfa.
- Możesz iść – oznajmił patrząc z podziwem na wstającego Elfa - Illuminelle oczekuje Cię. Rozkaże zając się twoim Rumakiem. Będzie czekał na ciebie jak wrócisz.
- Dziękuję - oznajmił Elledan, po czym skierował się w stronę Pałacu.
Przeszedł jakieś dwadzieścia metrów i wreszcie znalazł się u celu swej wyprawy. Illumiele stała u szczytu schodów w swej lśniącej pokrytej szlachetnymi kamieniami zbroi. Nigdy w całym swoim życiu nie dane mu było patrzeć na cos tak doskonałego. Jasna poświata na znak wielkiej potęgi otaczała Królową. I mimo, ze Elledan już raz spotkał się z Panią Gaju to jedynie na polu bitwy gdzie cale piękno zmieniało się w ciemność i nienawiść, jaka Illumiele darzyła wszystkie istoty, które odważyły się stanąć na jej drodze i przeszkodzi woli Galleana.
- Witaj, Elledanie synu Ellehira mój stary dobry przyjacielu – przywitała Elfa - Jestem bardzo szczęśliwa ze zdecydowałeś się wrócić do nas by walczyć za nasze sprawy. Gallean jeszcze raz wystawił nas na próbę. Musimy podołać trudom, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć. Widzę, ze podroż była trudna.
Tu spojrzała na jego podarte szaty. Ten zbliżył się do królowej i uroczyście ukłonił.
- Wybacz o pani za stan, w jakim stawiam się w tych przepięknych komnatach - zaczął zmęczonym głosem Przybysz – Ostatnie dni przyniosły jednak wiele niespodziewanych wydarzeń. Przeprawa przez Królewskie Lasy stała się ostatnio bardzo niebezpieczna.
- To prawda. – westchnęła Illumiele - na pewno jesteś głodny, zaraz pośle po jakąś strawę tymczasem usiądź, na pewno chciałbyś się dowiedzieć, na czym będzie polegać twoja służba dla mnie.
- Dziękuję Królowo - odrzekł, po czym spoczął na wygodnym fotelu podstawionym przez służbę. Iluminelle wcześniej zajęła miejsce naprzeciwko jego.
- Zanim zaczniemy, chciałabym zadać Ci jedno pytanie. – Oznajmiła tym razem już poważniejszym głosem – zastanawiałam się czy nie utrzymywałeś może kontaktów z dawnymi dowódcami Centaurów. Musze przyznać ze ich odejście jest wielka strata.
- Niestety Pani. Nie miałem wiadomości od nikogo. Wiadomo mi tylko, że wielu z nich nie było zadowolone tym jak potraktowaliśmy Gentinela podczas Buntów. Najprawdopodobniej odeszły wraz z Dzikimi Elfami na południe do krain wielkich Puszczy. Jednak to tylko moje przewidywania.
- Z dnia na dzień sprawy wyglądają coraz gorzej. Pozostaje liczyć na to ze Dzikie Elfy przejrzą na oczy i stawia się w obronie Przymierza. Armie Imperium, Nieumarlych, a nawet Legiony...
- Legion?? – Zdziwił się Elledan – wydawało mi się ze Armie Potępionych wycofały się z naszych ziem.
- Wielkie zastępy zbliżają się ku Kraterom Theleny – wytłumaczyła elfowi Illumiele.- na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie obronić tamtejszych Gajów.
Zapadła głucha cisza. Elledan nie wiedział, co powiedzieć, a Illumiele wyglądała na zbyt zamyśloną, wiele było rzeczy, które zaprzątały jej głowę.
- Twoje zadanie - otrząsnęła się po chwili - udasz się na wschód w pobliże Czarnej Puszczy. Dzieją się tam ostatnio bardzo dziwne rzeczy. Nasz zwiad doniósł ze właśnie tam znajduje się R'edoa Srebrna Struna. Musisz się z nią skontaktować i dowiedzieć się jakie są jej zamiary, a także zamiary Dzikich Elfów.
- Nie uważasz chyba Pani, że to dziecko jest w stanie....
- Jest naszą jedyną nadzieją Elledanie – przerwała mu Illumiele – po śmierci Tor’acha została królowa Dzikich Elfów. Tylko ona jest w stanie ocalić nasze królestwo.
- Ale jest także bezmyślna. – Zawołał Elledan, nie widział sensu w planie Królowej – pełną nienawiści. Szlachetne Elfy są dla niej tyle samo warte, co ludzie czy nawet Nieumarli. Zabiłaby nas bez wahania. Nie można jej zaufać.
- Nie mamy wyjścia Synu Ellehira. Musimy zrobić wszystko by zapobiec katastrofie.
- Udam się wiec na wschód – Elledan wiedział ze nie zdoła zmienić decyzji Królowej. Sam nie widział również innego rozwiązania – gdzie postaram się odnaleźć R’edoe. Jestem to winny Przymierzu i tobie Królowo. Jeżeli szczęście będzie mi sprzyjało uda mi się przekonać ją do współpracy.
- Dziękuję za twa pomoc – Illumiele uśmiechnęła się do Elledana – powinieneś wyruszać jak najszybciej. Dostaniesz wypoczętego Rumaka z moich stajni by podroż przebiegała jak najszybciej. U bram powinni już czekać na Ciebie twoi towarzysze. Są dobrze wyszkoleni, biegle władają lukiem i mieczem. Będą Ci dobrze służyć. Zapasy i wszystko, czego potrzebujesz znajduje się już na dole. Myślę ze powinieneś również odwiedzić nasza Zbrojownie.
- Dziękuję o Pani, nie zawiodę tym razem - odrzekł kłaniając się zarazem jasnowłosy Elf.
- Wierze w Ciebie Elledanie synu Ellehira – rzekła Illumiele również wstając. – Niechaj las da Ci schronienie, a gwiazdy wskażą dobra drogę.
Elledan ukłonił się jeszcze raz. Spokojnym krokiem skierował się w stronę Głównej Bramy. Illumiele zniknęła w drzwiach swych komnat.

R'edoa Yevonea - 2007-07-22, 16:38

Pardon, malutki przerywnik w Wojnach - jak wam sie podoba Nagash w pixelkach? XD

R'edoa Yevonea - 2007-07-22, 17:58

Zakaszlała, obróciła się na plecy i dopiero wtedy otworzyła oczy.

Noc. Szum drzew, zapach żywicy, kłująca iglasta ściółka we włosach, w zakładkach wampirzej sukni, zaschnięta krew na skrzydełku nosa. Porwał i porzucił, chyba dlatego wolę kobiety, pomyślała. Nawet nie rozwiązał mi rąk.

W niemałym trudem podniosła się na nogi, rozejrzała. Ach, to tak, to przecież Temerie Faa, Siódma Ścieżka. Oblizała wargi i zagwizdała, długo, melodyjnie. Nie czekała długo - w pobliskich krzakach zalśnił grot włóczni.

-Eno'ael, ile razy mam ci mówić, żebyś na Ścieżki nie wysyłał nowicjuszy!? -warknęła. -tego młodego po lewej widać jak na dłoni.

Z gąszczu wyszedł centaur. Ruda, poprzetykana kolorowymi rzemieniami i drewnianymi koralikami grzywa poruszała się na lekkim wietrze.

-Perełko, zaszczyt to dla mnie, widzieć cię nocą w negliżu. -zarechotał dobrodusznie -a już nie wspomnę, w jaką euforię wpadam, kiedy na mnie krzyczysz.

-Daruj sobie, Eno'ael. Rozwiąż mnie i prowadź do Ner'eeya Maha.

Ciemne szparki oczy centaura zabłysły.

-Czyżby jakiś problem, Perełko?

-Wręcz przeciwnie. Wszystko układa się zgodnie z planem... Darea'teh nie żyje.

-Szybko ci z nim poszło. -przyznał centaur, potężnymi paluchami rozwiązując liny z nadgarstków elfki

-Rozkaz to rozkaz. Ale to nie ja upaprałam sobie ręce jego krwią... nieważne. Dawaj gryfa, nie będę iść piechotą, zgubiłam buty.

Szkoda trochę, pomyślała, takie ładne, skórzane trzewiki, w puszczy nie do dostania.

-Ależ nie krępuj się, Perełko. Na koń, hehehee -centaur klepnął się po grzbiecie. R'edoa uiosła brew

-Wiesz co mi proponujesz, czy jesteś pijany? Elfom nie wolno ujeżdżać centa...

-Słuchaj, Perełko. Pozwalaliśmy jeździć na sobie twojemu ojcu i pozwalamy i tobie. Tylko nie wyobrażaj sobie, że robimy to z łaski. Z łaski to ty możesz się zgodzić. To co, truchtasz na piechotkę?

***

-Cillen, suknia!
Driada wychynęła zza rzeźbionej kolumny -Słucham?
-Kłopoty z myśleniem? Suknia powiedziałam! I zagrzejcie mi wody do wanny. Gdzie jest jakikolwiek Cień Polany?!
-Tutaj, Perełko.
R'edoa zdmuchnęła z oczu potargany lok -Jeszcze raz mnie ktoś tutaj nazwie "Perełką", to zacznę was wszystkich kastrować. "Perełką" to była księżna Fyrween, dzikusy.
Biały alabaster podłogi rozbrzmiewał donośnym klaskaniem bosych stóp. Wieża Ner'eeya Maha, jeszcze chwilę temu pogrążona w czujnym śnie, teraz rozbłyskiwała światłami magicznych pochodni, kulami zbudzonych świetlików i lampkami patroli.
-Na'vi, informacja do Illumielle Qua Ella, prywatna, tylko do rąk własnych.
Cień Polany usiadł na inkrustowanym zydlu, tyłem do wanny
-Proszę dyktować.
Elfka wsunęła się do parującej kąpieli i przetarła podkrążone oczy.
-Nie... wyjdź Na'vi. Zostaw pióro, pergamin i atrament, sama napiszę. I lakę z pieczęcią też.
Szpieg zawiercił się na zydlu.
-Aż tak poważna sprawa?
Elfka zamknęła oczy i pokręciła głową.
-Po prostu... po prostu napiszę to sama.

***

Eaven Darryl Te poprawił uprząż gryfa. Mędrzec Aenis zdawał się drzemać, oparty o laskę, jednooka driada Cillen Tara siedziała na konarze i nuciła. Na'vi siedział w cieniu, błyszczącymi oczyma patrząc w szarawy mrok bramy.
I w końcu wyszła.
Srebrzysta suknia, z oficjalnym, kwadratowym dekoltem, z trenem zamiast płaszcza, ściągnięta w pasie łańcuszkiem z najczystszego srebra, szeleściła cicho przy każdym kroku. Ciemne włosy, odgarnięte do tyłu przytrzymywał srebrny diadem z maleńkim, szmaragdowym oczkiem. Na ramieniu pobłyskiwał emblemat Przymierza Elfów, emblemat posłańca, znak neutralności w sporach, gwarant między rasowego obowiązku nietykalności.
R'edoa Sereen'e Vera, Srebrna Struna, wyszła z cienia wprost w plamę księżycowego światła.
-Eaven, do Cytadeli Batchyn.

Athelle - 2007-07-22, 18:08
Temat postu: Podroz
PODRÓŻ

Wyprawa trwała juz dobrych kilka godzin. Nie forsując tempa Elfy spokojnie przebijały się przez Królewskie Lasy. Ognisty Gaj powoli ginął w otchłaniach nocy.
Droga była dotychczas bardzo spokojna. Drużynę nie spotkały żadne problemy. Elledan wykorzystując sytuacje przekazał dowodzenie Finraelowi, najstarszemu z Elfów, samemu pogrążając się w sen. Swoim towarzysza zdążył wyjawić tylko kierunek podroży. Bardzo podobny do Elledana Elf znał dobrze pobliskie tereny, już w dzieciństwie wraz ze starszymi Elfami polował i zbierał doświadczenie na tych terenach.


*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

Elledan obudził się kilka godzin później. Od razu zorientował się ze to już nie siodło jego rumaka, a miękkie posłanie przygotowane zapewne przez jednego z towarzyszy. Las powoli budził się do życia. Słonce wyłoniło się już zza gór w stronę których zmierzała Kompania.
Elf nadal bardzo zmęczony układał się właśnie do dalszego wypoczynku gdy do namiotu wszedł jeden z Długouchów.
- Mój panie, niedługo musimy zbierać się do dalszej drogi – oznajmił Ethril – przygotowaliśmy śniadanie.
- Już wstaje – odpowiedział ledwo przytomnym głosem – już wstaje.
Ethril ukłonił się nisko poczym wyszedł z namiotu. Elledan leżał chwile wpatrując się w zgaszoną teraz Hel’eene. Po chwili jednak wstał i wyłonił się z namiotu.
Elfy rozbiły obóz nieopodal małej ścieżki wiodącej przez lasy. Nieopodal przepływał również mały strumyk. Po środku rozpalono małe ognisko. Wokół niego zgromadziła się trojka Elfów która przebywała w obozie.
- Ależ dajcie spokój – odpowiedział Elledan. Na widok swego dowódcy Elfy szybko wstały i zaczęły salutować dowódcy. – to nie będzie potrzebne.
Elfy zdziwione, ale i uspokojone słowami dowódcy opuściły ręce. Elledan potrafił zrozumieć zdenerwowani młodszych towarzyszy. Dla Ethrila i Firlina była to pierwsza tego rodzaju misja wiec nie wiedzieli do końca jak powinni się zachowywać.
- Gdzie reszta?? – zapytał Elledan. Dwóch Elfów brakowało.
- Sprawdzają drogę przed nami – odpowiedział Finrael. – niedługo powinni wrócić.
- Zaraz po tym musimy ruszać dalej – oznajmił Elle przysiadając się do śniadania.

*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

Naldir wraz ze swym bratem Glorionem wrócili kilkanaście minut później. Wszystko wskazywało na to, że tym razem przeprawa przez Królewskie Lasy miała odbyć się be większych problemów.
Po omówieniu sytuacji Druzyna zebrała się do dalszej drogi. Powoli poruszając się naprzód nadarzyła się okazja do rozmów i opowiadań. O wielu bitwach powiedziano, wiele tez rozległo się pieśni. Elledan w szczególności pytał o sytuacje w królestwie. Przebywając poza królestwem posiadał tylko podstawowe informacje. Wiele skorzystał wiec na wiedzy swoich towarzyszy. Przede wszystkim Finrael który często wyruszał wraz z armiami dysponował cennymi informacjami.
- Nie mówisz nic o sobie Elledanie – odezwał się wreszcie Finrael. Wszyscy zamilkli czekając na reakcje Dowódcy.
- Wszystko w swym czasie – Elledan uśmiechnął się tylko, spodziewał się tego pytania o wiele wcześniej – masz jednak racje, nie mogę dalej milczeć. Chciałbym jednak by przy tej rozmowie znaleźli się wszyscy. O wszystkim dowiecie się wieczorem kiedy rozbijemy obóz.
Druzyna nieświadomie lekko przyspieszała. Jechali jeszcze kilka godzin. Nigdzie nie spotkali żywej duszy, co z każda chwila mogło zdawać się coraz bardziej podejrzane. Towarzysze starali się jednak patrzeć na wszystko z lepszej strony. Bądź co bądź wyprawa już niedługo miała stać się o wiele trudniejsza. Każda chwila odpoczynku była ważna.

*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

- Na dzisiaj wystarczy – oznajmił kompanom Elledan. Zrobiło się już ciemno. – To dobre miejsce na obóz. Przydałoby się sprawdzić okolice...
- Jest czysta – zawołał Firlin – byliśmy tu kilka godzin temu. Nieopodal znajdziemy tez źródło wody.
- Dobra robota.
Wszyscy zabrali się za rozbijanie obozu. Kilku Elfów wysłano po wodę i drewno na ognisko. Kilkanaście minut później wszystko było gotowe i Druzyna zebrała się do posiłku.
Jak już przez cały dzień rozmowy skupiały się głownie na wydarzeniach ostatnich lat. Dużo mówiło się o Wielkich Buntach czy tez atakach Nieumarlych z przed wielu lat.
- A wiec?? – wyrwał się wreszcie Naldir spoglądając w stronę Elledana. Widać było ze wszyscy czekali na ten właśnie moment. – nadszedł chyba czas byś powiedział nam cos o sobie i o naszej misji.
- Tak... – Elledan westchnął tylko. Miał nadzieje ze dzięki dobrej atmosferze Elfy zapomną o jego obietnicy. – widzę ze nie mogę tego więcej odwlekać. Jak już wiecie na imię mi Elledan, tak jak wy pochodzę z Płomiennego Gaju...
I w ten właśnie sposób pogrążyli się w długiej rozmowie. Elfy bardzo uważnie słuchały pragnąć zapamiętać chyba każdy szczegół. Elledan opowiadał głównie o wojnach przeciwko Horda Nieumarlych i śmierci królowej Talandriele, a także sławetnych Buntach i oddziałach pod jego dowodzeniem.
- Zdrady?? – wyrwał się wreszcie jeden z Elfów zdziwiony słowami Dowódcy – o jakiej zdradzi...
- Naldirze – zawołał Finrael – wszystko w swoim czasie.
- Spokojnie Finrael – zaczął ponownie Elledan. – i o tym wam opowiem.
Powoli powróciły wszystkie wspomnienia. Znowu znalazł się na polu bitwy. Jego oddziały przypuściły szturm na miasto. Przymierze miało widoczna przewagę i tylko cud mógł doprowadzić do porażki Elfów. Schwytano wielu jeńców. Kobiety, dzieci, wielu starców. Nie zdolni unieść miecza, nie potrafiący walczyć. Z woli Galleana wszyscy mieli zostać straceni.
- Nie mogłem. Ja... – Elledan zamilkł na chwile. – Oni nie byli żadnym zagrożeniem. Sprzeciwiłem się rozkazom Sepherisa Głównego Dowódcy Armii Królewskich. Zostałem nazwany zdrajca i doprowadzony do Illumiele. Ta jednak zlitowała się nade mną. Mimo tego musiałem opuścić Elfickie ziemie. Udałem się na północ na ziemie Barbarzyńców i tam spędziłem ostatnie miesiące.
Elledan skończył opowiadać. Nastała cisza. Wszyscy spoglądając w dół zastanawiali się jak powinni się zachować. Dopiero po chwili Finrael odważył się spojrzeć Elledanowi w oczy.
- Zaiste wiele żeś przeżył Elledanie synu Ellehira. Teraz rozumiem tez czemu tak zwlekałeś ze swoja historia. Zdobyłeś moje zaufanie. Pójdę z tobą nawet jeżeli czekać na nas będzie tylko śmierć. Dziękuje Ci tez za zaufanie jakim nas obdarzyłeś. Mam nadzieje ze zdołamy pomoc Ci w twoim zadaniu.
- Dziękuję Ci za te słowa Finraelu – odpowiedział Elledan.
- A co z nasza misja?? – zawołał Gloriona widok wstającego dowódcy. – Nie powiedziałeś nam jeszcze dokąd zmierzamy.
- To prawda. Zmierzamy w stronę Cithel Ep Eshiar znanej jako „Cytadel Wampirów” która leży nieopodal Czarnej Puszczy.
- W jakim Celu?? – w glosie Gloriona można było rozpoznać przerażenie.
- Zwiadowcy donieśli ze właśnie tam odnajdziemy R’edoe Srebrna Strunę. Musimy się z nią skontaktować.
- Nie uważasz, ze w szóstkę trudno będzie nam cos zdziałać na ziemiach Nieumarlych?? – Firlin był blady. – Nie uda nam się przedrzeć przez ich straże. A co jeżeli została uwieziona.
- Nie wiem – westchnął Elledan nadal spokojnym głosem. Rozumiał przerażenie drużyny. – Wiem tylko ze musimy spróbować. Jesteście tutaj dobrowolnie. Jeżeli uważacie ze to przerasta wasze możliwości, zawróćcie. Nie będę miał wam tego z złe.
Nikt nie powiedział ani słowa. Elf uśmiechając się do reszty odwrócił się i powędrował w stronę swego namiotu.

Pyriel - 2007-07-22, 18:28

- Panie spotkaliśmy go jak klęczał nad ciałem elfa i palił jakieś papiery
Dwóch potężnych Berserkerów rzuciło na ziemię Opętanego.
- Do kogo należysz :?:
- Służę lordowi Thebdaa a Dun, a atak na mnie jest zdradą. Teraz lordowie Cię zmiażdżą elfie.
- Przeczytałeś list :?:
- Nie rozmawiam ze zdra...
Jeden z berserkerów uciszył go ciosem styla od topora
- Możemy go przesłuchać, powie nam wszystko.
- Nie :!: - dopiero teraz białowłosy elf spojrzał na opętanego – Zabierzcie go do piwnic, i dajcie go Slorthowi. Jest głodny, wczoraj zabił mojego Władcę.
- Tak panie
Berserkerzy wynieśli nieprzytomnego potępieńca z komnaty mijając wchodzącą właśnie Sukkubice
- Jesteś nierozważny Nev
- Nie nazywaj mnie tak
W kilka chwil był już obok niej i chwytając za gardło przycisnął do sciany, na co odpowiedział mu uśmiech.
- Wiesz jak rozmawiać z demonicą.
Drov zdjął rękę i odwróciła się odchodząc w stronę zawalonego papierami biurka
- Nie nazywaj mnie tak
- Dlaczego, przecież tak masz na imię :?; Właściwie czemu je zmieniłeś, kim był Pyriel :?:
- Nikim, a teraz odejdź

*******************************************************


llumielle krzyczała. Ból, jaki zadały jej gwozdzie, którymi przybijano ją do koła od wozu był niczym w porównaniu z cierpieniem, jakie rozrywało jej serce na widok płonącego gaju. Demony zaatakowały o zmierzchu miasto mimo solnej obrony nie miało szans, gdy brame strzaskały Włodarze. Poczatkowo była nadzieja, gdy szarza kawalerii odepchnęła pierwszy atak jednak podczas przegrupowania miedzy nimi wyrósł Tiamanth. Elfy kolejno znikały pod ziemia a ranne konie konaly w meczarniach.
Nad krolowa pochylil się elf o szarej twarzy i białych wlosach
- Spójrz, do czego doprowadziłaś swój lud. Ten posłaniec oznacza wasz koniec

************************************************

Strqaznik zaalarmowany krzykiem dowódcy wbiegl do namiotu
- co się stalo panie :?:
Elledan nadal wstrząśnięty wizja nie odpowiedział. Wstal i jakby nie widzac strażnika przeszdl obok niego i wyszedl z namiotu. Podszedł do strumyka i przemyl twarz

Iluee’ee deara non ke lumen Mi tiu’se kalae

W jego świcie nie bylo kobiety, a glos ktoryb slyszal nie mogl nalezec do mężczyzny. Jak zahipnotyzowany podążył do źródła. W mnalym oddaleniu od obozu oparta o drzewo siedziała driada, gdy go zauważyła przestala śpiewać. Nie uciekla jednak wrecz przeciwnie wstala i spoglądała na niego z zaciekawieniem
- Jesteś z oddziałów R’edoy Srebrnej Struny – gdy nie usłyszał odpowiedzi kontynuowal – Jedziemy by do was dołączyć. Tam jest nasz oboz – odwrocil się w kierunku, o którym mowil i poczol ruch powietrza. Tuz obok jego twarzy przemknęła strzala. Odwrocil się i zobaczyl martwa Driade ze sztyletem, w reku i strzala wbita w piers.
- To nie nasza Panie.
- Co :?:
Elf jeden z przydzielonych mu ludzi, którego imienia jeszcze nie znal, podszedł do ciala i rozerwal jej plaszcz na ramieniu. Oczom Elledana ukazal się czerwony symbol opętanych.
Widzac zaskoczenie dowodcy wstal i pokazując na symbol próbował wyjaśnić
- Kiedy Pyriel przeszedl na strone Legionu wraz z nim przezslo wielu naszych, glównie z oddzialu w którym walczyl pod Temperance. Wielu z nich nie przemieniono, a on uczynil z nich swoja gwardie przyboczna. SA wszedzie w gaju, w puszczy Może nawet w tym oddziale

Nagash ep Shogu - 2007-07-22, 18:40

Lejtnant pogwizdywał jakąś skoczną melodię, patrząc jak stalowe ostrze brzytwy perfekcyjnie ślizgało się po pergaminowej skórze obersta, ściągając z niej ciemną szczecinę zarostu wraz z szarawą pianą mydlaną. Wampirzy pułkownik dowodzący stacjonującą w Cytadeli Chorągwią Batchyńską syknął przeciągle, gdy ostrze przecięło napiętą tkankę. Na brzytwę trysnęły krople rozrzedzonej posoki.
- Herr Oberst wybaczy, ja, ekhm…
Lejtnant patrzył z skwaszoną miną na grające w przekrwionych oczach obersta ogniki irytacji.
- Jaeger, jeszcze jedno zacięcie, a ręczę ci, zadupie w Amn Thor czeka – syknął przez zaciśnięte zęby oficer, uśmiechając się krzywo.
- Herr Oberst…
- Zamknij się Jaeger i kończ robotę, Yezebel nie będzie na mnie czekać wiecznie.
- A co byś Rodrick powiedział na to, byś sam wylądował w parszywym Amn Thor?
Znużony głos grafa odbijał się echem od wysokiego sufitu kwatery pułkownika. Na widok opierającego się o framugę drzwi arcywampira oberst zerwał się z krzesła. Nagash spojrzał na rozebraną do pasa postać pułkownika. Piana ściekała z szyi na zarośnięty tors i bryczesy wpuszczone w wysokie cholewy błyszczących butów. Koroner podszedł do wyprężonego niczym struna Rodricka, mroczny wzrok prześliznął się z ogolonej do połowy twarzy na sporych rozmiarów kałdun, wylewający się zza pasa.
- Powodzi ci się na Batchynie Rodrick, co?
- Grafie…
- Milcz, gnido – arcywampir przerwał pułkownikowi, nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć.
Graf rzucił okiem na leżący na eleganckiej ławie piernacz, wykonany z brązowego obsydianiu oprawianego w platynę. Począł się nim bawić, jakby od niechcenia uderzając pękatą główką o wewnętrzną część dłoni.
- Przypomnij mi Rodrick, jak to się stało, że trafiłeś na Cytadele?
Pułkownik popatrzył z ukosa na arcywampira, Jaeger powolutku tymczasem wycofywał się w cień. Powietrze aż drżało od rozdrażnienia ep Shogu i lejtnant bynajmniej nie chciał oberwać rykoszetem od wybuchu, jaki ewidentnie zostanie skierowany na obersta.
- Zostałem oddelegowany tutaj na rozkaz lorda Miceusa, wasza eminencja przecież doskonale…
- Ani słowa więcej.
Rodrick ścisnął usta w wąską kreskę. Był przyzwyczajony do połajanek, które dla kaprysu urządzają sobie jego przełożeni, ale Nagash robił taki cyrk po raz pierwszy.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego Mike przysłał mi na miejsce Dietricha, na którym naprawdę można było zawsze polegać, tak indolentnego partacza jak ty?
Odpowiedziało milczenie. Graf westchnął i obrócił się plecami do obersta. Następny ruch trwał ułamki sekund, buława rzucona przez arcywampira cięła powietrze młynkami, kierując się wprost na Rodricka. Gdyby był zwykłym człowiekiem, niechybnie padłby z roztrzaskaną głową na zimną posadzkę, jednak natura wampirza wyposażyła go w o wiele lepszy refleks. Oberst nawet nie drgnął, gdy kawał oprawianego obsydianiu wylądował z miękkim odgłosem w jego ręce.
- Po Równinach Nevendaar pląta się oddział Imperium! Pod moimi oknami! – warknął graf.
- Niemożliwe!
Wykrzywiona irytacją twarz koronera obróciła się w stronę obersta.
- Jesteś niekompetentnym zupakiem, Rodrick. Imperialni grzebią w wschodniej części Cmentarzysk – zgadnij, skąd to wiem? Nie od naszych zwiadowców, ani nie od naszych szpiegów. Absolutnie! Wiem to od cholernego demona! Czy ja naprawdę muszę sam się zajmować wszystkim? Tak bardzo chcesz trafić do Amn Thor, hę?
Oblicze obersta stężało, poczuł, iż tym razem naprawdę zawalił.
- Ten oddział ma zniknąć, Rodrick, rozumiesz? Masz przerobić ich na coś bardziej użytecznego. Dowódcę chcę przesłuchać osobiście. Zanotowałeś to sobie, herr oberst?
Odpowiedziało mu tylko regulaminowe stuknięcie obcasów.

***

Ciszę późnych godzin nocnych przerwało szczęknięcie ciężkich łańcuchów, które z łoskotem poczęły zwijać się na drewnianych bębnach. Masywne wrota Cytadeli rozwarły się szeroko, mroczna paszcza bramy uniosła ostre zębiska kraty, wypuszczając na wolność poszarpane cienie jeźdźców. Wampirza konnica ruszyła na łowy.

***

Na milczącej ścianie nagrobków jarzyły się świetliste plamy ognisk, które otoczone były ciasnym kręgiem pogrążonych w śnie ciał. Gdzieś z mroku dobiegał melancholijny dźwięk bałałajki. Uzbrojone cienie strażników krążyły od ogniska do ogniska, niczym sępy pilnujące swego żeru. W centrum stała pogrążona w półcieniu karoca, otoczona wianuszkiem namiotów należących do gwardii przybocznej. Przed każdą z płóciennych kwater można było dostrzec złożone w kozły piki, których pilnował kiwający się sennie na boki wartownik.
Spowity w czarny całun duch, chowający się za kamieniem krypty, wiedział, że ludzie wybrali na obóz najgorsze miejsce, jakie tylko mogli znaleźć. Bądźmy zresztą szczerzy, na Równinach Nevendaar usianych nekropoliami nie było żadnych dobrych miejsc na obozowiska dla żywych.
W mroku zajarzyły się dwa czerwone węgielki oczu, zza nagrobków dobiegło krótkie warknięcie. Wartownicy krążący po drgającej linii półcienia nie mieli najmniejszych szans na podniesienie alarmu.
Wampiry były niesamowicie szybkie.
Światło ognisk, nim zgasło zadeptane dziesiątkami stóp, zdążyło oświetlić spowite w cień postacie wojowników niosących bezgłośną śmierć na ostrzach elrahibów, dwuręcznych broni przypominających kosy osadzone na sztorc.
W obozie podniósł się lament, zdezorientowani żołnierze, niektórzy w samej bieliźnie, niektórzy na wpół ubrani, z rozwianymi włosami, bezbronni biegali po całym placu, starając się uciec przed ostrzami elrahibów. Oficerowie próbowali zebrać pojedynczych żołnierzy, którym udało się cudem zdobyć broń i zorganizować jakiś sensowny opór, lecz dzika horda kruszyła ich potężnymi ciosami kos, ludzie padali niczym zerżnięte łany dojrzałego zboża.
Postawny wampir w zamkniętym hełmie zdobnym w platynowe wykończenia pierwszy dopadł szeregów gwardii przybocznej, która jako jedyna zdążyła ochłonąć z zaskoczenia i ustawiała się w defensywny czworobok. W mroku nocy rozbłysły układające się w równy rządek posrebrzane ostrza włóczni.
Platynowy pogrążony w amoku walki nie zwrócił na to uwagi, tanecznym krokiem wyminął pojedynczych gwardzistów usiłujących podciąć mu nogi drzewcami, chwilę później gryźli ziemię rozpłatani przez biegnących za nim wampirzych wojowników. Lśniąca ściana srebra skierowała się wprost na nacierających krwiopijców.
Zamknięty hełm zdobny w platynowe wykończenia schylił się w biegu, uskoczył w lewo i ciął szeroko elrahibem w nogi stojących z rogu gwardzistów, trysnęła karminowa posoka, węgieł srebrnego muru ukruszył się. Platynowy poszedł za ciosem, długim skokiem dopadł stojących najbliżej żołnierzy, kosa kiwała się już w pochwie na plecach, w pancernych rękawicach zabłysła krzywa szabla, która poczęła wyrąbywać drogę do środka formacji. Gwardziści byli bezradni jak dzieci, nie mogąc swobodnie operować w ścisku nieporęczną bronią. Krótkie miecze służące do walki z zwarciu, pozbawione srebrnej powłoki, były bezradne wobec krwiopijców, zresztą rzadko kto zdążył ich dobyć, pióra krzywych szabel były szybsze. Niecały kwadrans później wąpierze hordy rozerwały ledwo trzymający się kupy czworobok. Zaczęła się bezpardonowa rzeźba.

***

Wokół karocy broniły się ostatki ludzkiej ekspedycji.
Najeżona włóczniami ściana skutecznie uniemożliwiała krwiopijcom zbliżenie się do żołnierzy, posrebrzane groty zamieniały w kupkę popiołu każdego wampira, jaki tylko próbował podejść do obrońców na długość cięcia krwiopijczego elrahiba. Zza pleców włóczników co rusz dawali znać o sobie snajperzy, zmuszając ożywieńców do chowania się za kamienie nagrobków.
Platynowy ostrzem ociekającego krwią elrahiba wskazał poskręcanej postaci, odzianej w jadowicie zielone szaty, miniaturowy szaniec imperialnych.
- Ash shaegal! – odszczeknął gardłowy głos i postać znikła, chwilę później powietrze wypełnił przeciągły wizg, przeplatany trzaskaniem suchych stawów. Shaegal przybył, a wraz z nim zaraza spływająca kaskadami z skrzydeł latającego kozła.

***

Drzwi karocy otwarły się. Z ciemności wychyliła się rozdygotana głowa inkwizytora, który uznał, iż skoro wokół panuje cisza, to niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
- O matko… - jęknął, gdy zobaczył leżące wokół jego pojazdu zmasakrowane szczątki. W tym samym momencie uderzenie obsydianowej buławy pogrążyło go w wilgotnych objęciach Pani Snu. Nim bezwładne ciało inkwizytora zdążyło upaść w przesiąknięty krwią proch od jednego z nagrobków oderwał się długouchy cień…

***

Rodrick zaczął bębnić palcami po dzwonie zamkniętego hełmu zdobionego platynowymi wykończeniami. Graf wreszcie przestał kiwać się na krześle.
- Więc inkwizytorek przypałętał się na moje ziemie i urządził sobie piknik, akurat tam, gdzie nasza droga elfka raczyła odkryć wcale interesująca zawartość beczek wina.
Oberst podrapał się po podbródku.
- Dziwny typ. Każdy z tych chorych fanatyków jako pierwszy rzuciłby się na nas, choćby miał u boku jeno osikowe kołki, a ten siedział cichutko w karocy i wyszedł, gdy było już po wszystkim.
Graf spojrzał na pokryte ciemną szczeciną kwadratowe oblicze pułkownika.
- Wszystkich wyrżnęliście?
Rodrick uśmiechnął się delikatnie.
- Musieliśmy dwa razy wracać po zwłoki, brakowało wozów, by ich wszystkich zabrać od razu. Wszelako w lochu oczekuje na audiencje sam inkwizytor, ba, wielki inkwizytor, niejaki Allenom oraz jeszcze jeden człowieczy parch, wabi się Vladyslav. Pocieszne żyjątko, gdy skończyły mu się posrebrzane strzały chciał nas nabijać na kawał zeschłej dębowej gałęzi.
Arcywampir uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Oszczędziłem go tylko dlatego, że nosił szamerunki adiutanta.
- Dobrze. Chodźmy zatem do naszego dostojnego gościa. Może ja właściwie powinienem otworzyć zajazd, hem? Co o tym sądzisz, herr oberst? – parsknął Nagash – Najpierw elfka, potem ex drov, obecny demon, a teraz na dokładkę jeden z tych durnych pachołków Wszechojca. Nie ma co owijać w bawełnę, Cytadela Batchyn to całkiem popularne zamczysko, jak na Równiny Nevendaar, iście rajski kurort!
Rodrick skwitował kąśliwą uwagę grafa szerokim uśmiechem, odsłaniającym pełny garnitur uzębienia. W migoczącym blasku świec można było dostrzec, jak po długich kłach pułkownika ścieka jeszcze świeża ludzka hemoglobina.

***

- Wielki Inkwizytor, sir Allenom! Jakże miło mi powitać w skromnych, acz gościnnych wszak progach Cytadeli Batchyn, tak dostojnego gościa, wysłannika Świętego Oficjum, Oświeconego Sędziego, etc, etc. Żywię nadzieję, iż warunki są znośne dla waszej ekscelencji, hmm?
Gardłowa ironia grafa wibrowała między wilgotnymi ścianami lochów. Allenom był rozkrzyżowany na porośniętej grzybem ścianie. Towarzyszący koronerowi Rodrick sprawdził jeszcze, czy aby żelazne kajdany zostały dobrze zamknięte.
- Bądź przeklęty, trupi kacyku – mruknął przedstawiciel Świętego Oficjum. Nagash uśmiechnął się rozbawiony.
- A to waść nie słyszał o takiej zasadzie, jak lex retro non agit? Tłumacząc to na wasz prosty język znaczy to tyle, co „prawo nie działa wstecz”, ergo skoro już raz nas, skromnych sług Mortis, waści Wszechojciec przekląć raczył, to drugi raz tego samego uczynić nie może, dlatego wasza ekscelencja raczy przestać bełkotać. Ba! Ja waszej ekscelencji zresztą udzielę dobrej rady na przyszłość: zaraz zacznę zadawać waści pytania i chcę usłyszeć na nie krótką, konkretną odpowiedź, taki już ze mnie wścibski typ… Więc lepiej dla acana na te pytania właśnie tak odpowiadać i nie mijać się z prawdą.
- Nie wyciągniesz ze mnie ani słowa – syknął więzień przez zaciśnięte zęby.
Graf westchnął zrezygnowany.
- Cóż, a chciałem z kulturą, miło, bez krzyków i niepotrzebnej krwi… Armiusie?
Z mroku wychyliła się wysoka postać spowita w bury płaszcz. Jej twarz szczelnie zasłaniał cień rzucany przez obszerny kaptur. Oberst spojrzał zdumiony na grafa.
- Innym razem Rodrick… Armi, masz wolną rękę.

***

- No, no – mruknął Nagash – więc tytuł wielkiego inkwizytora kupiliśmy za pieniądze. Powiedz mi więc, Allenom, co może mnie powstrzymać przed zabiciem oszusta?...

***

- Ras al Kaimah przemówiło.
Szum wiatru… Nie, głos Gustava. Graf ciągle nie mógł się przyzwyczaić. Rozgorączkowane oczy skakały po równych rządkach czarnego, runicznego pisma.
- Oto i moje błogosławieństwo!...
Wargi uniosły się w tryumfalnym uśmiechu, odsłaniając pełen garnitur uzębienia.

***

Oberst ponuro spoglądał na ołtarz.
Poszczerbione ostrze kindżału czekało, pogrążone w martwej ciszy.
- Herr oberst.
Gardłowy głos wyrwał go z zamyślenia. Zakończone długimi paznokciami dłonie sięgnęły po broń. Obok błyszczały osadzone w oczodołach zżółkłej czaszki szmaragdy.
- W twe ręce, Mortis – mruknął Rodrick. Kindżał z impetem wbił się w żółtą kość, szlachetne kamienie rozbłysły jadowitą zielenią.
- Brawo, herr oberst. Witam w Loży.
Pułkownik spojrzał na grafa wzrokiem pełnym zrezygnowania. Zrobił to dobrowolnie. Koniec z jakąkolwiek lojalnością wobec dawnych przełożonych. Teraz bezgranicznie należał do grafa i Loży. Zrobił to dla sprawy. Zrobił to dla siebie.

***

Do piszącego list koronera podpłynęła brunatna postać. Nagash odłożył pióro, spojrzenie mrocznych oczy było pełne rozbawienia.
- Wiesz Armius, że nawet lepiej wyglądasz, niż przedtem?
- Hmmm…
- No dobrze, dobrze, przedtem przynajmniej mogłeś pokazywać swoje oblicze. Trzeba było nie skakać jak ostatni idiota za elfką…
- Ekhmmm.
Graf rozłożył ręce w akcie udanej bezradności.
- Ale bez garbu jest naprawdę w porządku… Yezebel musi cię naprawdę lubić, skoro poświęciła tyle czasu na poskładanie do kupy twoich porozwieszanych po okolicznych nagrobkach bebechów. Urocza nekromantka, nieprawdaż, Armius?
Niezależny sługa, ponownie przywrócony do mrocznego nie-życia, nie odparł nic. Milczał ponuro, świadom ohydy, jaką skrywa brunatny płaszcz.
- Pani R'edoa Sereen'e Vera, Srebrna Struna, zmierza tutaj z oficjalną wizytą…
Bas Armiego tłukł się w pustej piersi, jakby ktoś wrzucił do cynowego garnka kamień i zaczął nim potrząsać. Graf uniósł brwi.
- Znowu zebrało ci się na czarny humor? Dopiero co uciekła, rozbijając w pył jeden z moich najdroższych witraży, pozwoliła złapać się Pyrielowi, który, z tego co mówił, kazał zostawić ją na jakiejś zakichanej elfiej ścieżce, a teraz ona znowu tutaj wraca? Trupy, przecież to pojęcie wszelkie przechodzi!
Graf zamilkł, mroczny wzrok począł ślizgać się po kamiennym herbie ep Shogu, wmurowanym w ścianę.
- Pani R’ed z oficjalnym poselstwem… - mruknął do siebie.
- Podejrzewasz, grafie, o co może chodzić Przymierzu?
Nagash skrzywił twarz w grymasie złośliwości.
- Zapewne przyjdzie wrzeszczeć w imieniu długouchów, że wytępi całą Cytadele w akcie sprawiedliwej vendetty za elfie embriony, które sama wydobyła z mych piwnic. Poza tym daję sto alkmaarskich oboli do jednego, iż pojawiając się tutaj, skorzysta z okazji by zabłysnąć najnowszą elfią kreacją i tym samym zagrać moim wampirzycom na nosie. Że o jej ukochanych błyskotkach nie wspomnę. Chcesz się założyć o antałek L’Chenonceau, że włoży na siebie przynajmniej tonę srebra?
- Elfka lubi kosztowności…
Graf popatrzył krzywo na niezależnego trupa.
- Rozkaż przygotować Cytadelę na przyjęcie poselstwa od Przymierza. Mam przedziwne wrażenie, że panna R’edoa przyniesie całkiem interesujące informacje.

***

Masywne wrota auli zgrzytnęły, gdy pancerne ręce wampirzej gwardii otwierały je na oścież. W potokach światła, filtrowanego przez barwne witraże, zafalowała zbita masa krwiopijczych dworzan. Szeroki korytarz utworzony z gwardzistów prowadził wprost do hebanowego siedziska, na którym zasiadał graf. Po lewej stronie stała trzepocąca wachlarzem z czarnych piór nekromantka Yezebel, zaś po prawicy widniał ponury oberst Rodrick, opierający dłoń na głowicy szabli. Zielona bezczelność wzroku ogarnęła gotycki przepych auli, wybiegła naprzeciw wyzywającego spojrzenia Yezebel, prześliznęła się po skupionym obliczu Rodricka i zatrzymała na kpiących oczach Nagasha. Na twarzy elfki wykwitł kurtuazyjny uśmiech. Odgłos mosiężnych surm uciszył dworzan, a zarazem dał znak, iż część oficjalna posłuchania zaczyna się. Kroki drobnych stóp obutych w czarne pantofelki wybijały rytm na marmurowej posadzce w absolutnej ciszy.

R'edoa Yevonea - 2007-07-22, 18:56

Szpaler krwiopijców falował, pałające czerwienią oczy jarzyły się w zielonkawym, przesyconym nikłym zapachem krwi mroku. Graf siedział na hebanowym, lśniącym na łukach fotelu, z podbródkiem niedbale opartym na dłoni.

Szła. Końcami palców przytrzymywała szeleszczący jedwab sukni, odgłosy jej kroków zwielokrotniało echo. Zatrzymała się, w przepisowej odległości i nie spuszczając wzroku, a jednak nie uchybiając dworskiej etyce dygnęła.
-Od wschodu słońca aż do zachodu, tak długo, jak Dwaj Bracia będą mieli w opiece noce Nevendaaru, niech będzie pochwalone imię Świetlistego Galleana...
Nieumarli zaszemrali.
-...i jego boskiej małżonki. -uśmiech znikł ze szczupłej twarzy, ale kąciki bladych ust wciąż były uniesione. Nieumarli otwarcie warknęli.
-Na chwałę Pani Śmierci -skinął krótko głową wampir.
Poczuła jak delikatny dreszcz przechodzi jej po plecach. A więc kordon wampirów z tyłu już odciął jej drogę do wyjścia.
-Przybywam jako oficjalny wysłannik Illumielle Qua Ella...
-Obwieszona srebrem jak jodła szyszkami -przerwał jej. W pozornie dobrodusznym geście przymknęła oczy
-Elfy zdobiły się w srebro zanim Sollonielle oszalała.
Wampiry za jej plecami znów zaszemrały, ale wystarczył jeden oszczędny gest grafa, żeby w sali znów zapanowała absolutna cisza.
-Domyślam się, w jakiej sprawie zostaliśmy zaszczyceni twymi odwiedzinami, Sereen'e Vera.
-Ależ grafie, niedawno byłam dla ciebie Re'dzinką, nic nie znaczącą watażką z brudem za paznokciami, kolokwializując, wrzodem na dupie, a teraz po nazwisku i to jeszcze nienagannym elfickim... czy to priorytety twojej polityki tak łatwo się zmieniają, czy robisz mi po prostu łaskę i nie chcesz mnie ośmieszać przy wszystkich twoich podwładnych?
-Zatem, jeśli tylko przestanę być dla ciebie grafem, a zostanę upijającym się porankami dekadentem, będziemy mogli wreszcie przejść do interesów.
-Z najwyższą przyjemnością... grafie.

***

Gabinet rozświetlały błękitne płomyki Trupich Ogarków. Nagash dyskretnie podrapał się po nadgarstku - srebro na elfce musiało być najlepszej próby, nawet nie można było się do niej za bardzo zbliżyć.
-Spocznij, proszę.
Usiadła, wygładzając suknię na kolanach, pozwoliła nalać sobie wysoki kieliszek wina.
-Nagash, nie obrażę się, jak sobie siądziesz w drugim końcu salki. Widzę, że masz pęcherze na dłoniach.
Spojrzał na swoje ręce i odsunął się od fotela gościa.
-R'edoa, konkrety proszę. Po coś tu wróciła, obwieszona srebrem, w towarzystwie generałów polowych Przymierza i to jeszcze jako posłaniec? Chcesz, żeby mnie z szoku szlag trafił?
Przestała przypatrywać się czerwieni wina i uniosła ciemną brew.
-Nie liczyłam na to zbyt mocno, ale skoro chcesz poprawić mi humor, to proszę, nie krępuj się.
-Przyszłaś wściekać się na elfie płody, zgadłem? Pyriel mówił, jak wyglądałaś, kiedy to zobaczyłaś, szok, prawda?
Zmrużyła oczy, wygięła usta.
-Co ty możesz o tym wiedzieć? Abstrahując już od twojego braku jakichkolwiek emocji, jesteś mężczyzną, a więc istotą biologicznie nie predestynowaną do rodzenia i opiekowania się dziećmi, więc jedyne wyjaśnienie TWOJEGO szoku, to zmarnowanie tylu litrów świeżej, elfiej krwi i paru beczek trunku. -prychnęła -Ach, zapomniałam jeszcze o nienawiści rasowej. Nie zszokowała cię aby zbyt mała ilość elfich truchełek?
Przewrócił oczyma.
-Nie przyszłam robić ci o to awantury. My nie lepiej traktujemy inne rasy i dobrze wiemy, co inne rasy robią z naszymi jeńcami. Ja tu przyszłam ubić z tobą interes, mój drogi grafie. I to interes nie jako wysłannik Illumielle, choć królowa przyklasnęła mojemu pomysłowi, ale jako nieoficjalny dowódca dzikich elfów.
-Dowódca dzikich elfów? Dziecinko...
-Nie nazywaj mnie dziecinką, chłopcze. Byłam już gwardzistką w Ognistym Gaju, kiedy ty jeszcze z procą po kałużach biegałeś. Koneksje rodzinne zobowiązują, jeszcze trochę siedziałabym z założonymi rękoma, to tatuś zacząłby się w grobie przewracać. Że nie wspomnę o mamusi, ale to już jest jej prywatny, moralny problem, z kim poszła do namiotu, kiedy królowa nie patrzyła. Domyślasz się już, w czym problem?
Nagash uśmiechnął się, pokręcił głową i zaczął się śmiać.
-Księżna Fyrween, Perła Puszczy?
-Tak właśnie, mój domyślny wampirze, chodzi mi o zagarnięty przez ludzi las For'neyr, gdzie w niewoli przebywa Księżna Fyrween. -elfka wstała - była niemal dwie głowy niższa od wampira -muszę się dostać do Nepheris. A ty mi w tym pomożesz.


______________________________________

Nag, czekam na rozwinięcie. Sorry, że tak dziwnie napisane, ale z gorączką nie można było niestety nic więcej zrobić.

Allemon - 2007-07-22, 22:25

Allenom odzyskuje świadomość, ledwo otwiera swoje lewe oko. Ukazuje się ma wręcz karmazynowa ściana lochu. Każdy ruch sprawia ból, pobity dowódca nie jest nawet w stanie ocenić w jakim stanie jest jego ciało. W umyśle świtają mu różne myśli, dwie są silniejsze od innych. Pierwsza to "Umarłem?" Jednak straszliwe uczucie jakie ogarnęło jego ciało podpowiadało mu, że jednak wciąż jest na świecie żywych. Druga równie niepokojąca kwestia brzmiała: "Co się stało?". Zmasakrowany rojalista wytężył swój umysł, by przypomnieć sobie jak się tu znalazł.
Wreszcie obrazy zaczęły układać się w spójną całość.

~~

Widział siebie prowadzonego przez zwiadowcę na czele grupy strzelców. Na swojej twarzy widział znużenie, a w głębi strach przed nieznanym wszak pieszy raz dowodził swoim własnym oddziałem i to jeszcze w tym zakątku Nevendaar o którym tak naprawdę nic nie wiedział. Następny obraz; polana pełna dowodów czyichś chorych eksperymentów wśród szkła, a pośrodku zagubiona postać w białym płaszczu która 2 dni wcześniej beztrosko bawiła się na suto zakrapianej alkoholem uczcie u Rogina. Przypomina sobie rozmowę ze strzelcem
- Sir mamy wykopać dół i zakopać te elfie noworodki? Może i są to Elfy, ale powinniśmy złożyć hołd tym nienarodzonym - dalej głoś strzelca załamał się i ucichł.
- Nie musimy wracać - odparował dowódca - jeśli przy tym zobaczą nas Elfy to stwierdzą, że to, tooo coś jest naszym dziełem - Jednak jest to tylko chęć wyrwania się byłego zabójcy nieprzyzwyczajonego do okrucieństw Równin, a tylko do honorowych pojedynków Górali.
- Na odchodne rzekł do elfa - przewodnika: Ci z miasta oni nas oszukali, musisz odłączyć się od armii i szykować drogę by odwrót przebiegł gładko, jutro z samego rana mamy zarządzę wymarsz, armia jest wyczerpana musi się wyspać. Nadchodził wieczór, przerażony wódz nie mógł się doczekać powrotu do swej karocy. Widząc z oddali światła obozu i topornie ociosaną palisadę z jednej części obozowiska poczuł się bezpieczniej nieświadom piekła jaki wydarzy się tej nocy. Nadszedł czas pokuty za korupcję i hulanki ostatniego tygodnia.

~~

Sięgnął pamięcią nieco dalej. Zgiełk. Przerażenie wybudzonego potwornymi krzykami i odgłosami walki. Wszystko działo się szybko, niedoszły pacyfikator tych ziem według rozkazów bandy chłopów, efich zbójów i kryjących się w lasach opętańców.
Koń odłączył się od przyczepy uciekając w popłochu wraz z resztą kuców kawalerii, szarpiąc karetą tak, że znajdujący się w niej pasażer przewrócił się na ziemie, w momencie kiedy szukał swojej szabli. Kiedy podniósł się na ziemię wszystko ucichło. Pijaństwo zrobiło z nim swoje nie był w stanie zrobić jakiegokolwiek rozsądnego ruchu. Zamiast chwycić za srebrną buławę i przez tylne okno ocenić sytuację, popełnił błąd, postanowił wyjść. Drzwi karocy otwarły się. Z ciemności wychyliła się głowa inkwizytora, kątem oka zobaczył leżące na ziemi wśród posoki włócznie, ostatnie chwile dzielnej lecz upadłej i złamanej chorągwi imperialnej jazdy. Proporzec pułku strzelców był broniony przez Vladyslava. Potem ułamek sekundy przeszywającego bólu i ciemność.

~~

Trzecia seria obrazów, Paskudny loch skąpany w wątłym świetle płomieni pochodni.
Ciężkie kajdany uniemożliwiały ruch. Błądził oczami po suficie uzyskując powili coraz większą ostrość widzenia. Z głębi lochu wydobył się głos postaci która weszła właśnie z 2 innymi istotami w jego strefę widzenia.
"- Wielki Inkwizytor, sir Allenom! Jakże miło mi powitać w skromnych, (...)"
Więzień resztki utraconego honoru.
"- Bądź przeklęty, trupi kacyku (...)"
Jego umysł zwykle logicznie myślący, lecz skutecznie tłumiony w ostatnim czasie alkoholem podpowiadał mu te rozwiązanie jako jedyne i niedopuszczając do siebie skutków uporu w milczeniu. Nieumarli mieli szeroki wachlarz środków zmuszających do szczerości, bezcelowy upór nie zdał się na nic pod wpływem zastosowanej pewnej perswazji najważniejsze fakty zostały ujawnione wampirzemu słudze. Przesłuchany powraca do teraźniejszości.

~~

Tymczasem do pomieszczenia bezszelestnie wsunął się wampir poinformowany przez pachołka o informacja wydobytych od przetrzymywanego.
- No, no więc tytuł wielkiego inkwizytora kupiliśmy za pieniądze. Powiedz mi więc, Allenom, co może mnie powstrzymać przed zabiciem oszusta?
Źrenice ... rozszerzają się chcąc ujrzeć oprawcę , Tym razem otrzeźwiony nareszcie umysł postanowił zmienić swój tok rozumowania.
Więzień cicho syknął.
- Dobrze powiem ci teraz wszystko co mam do powiedzenia, nie jestem bohaterem i nie chcę ginąć, ale zdaję sobie sprawę jak niewiele mógłbym ci zaproponować za wolność, jako członek Świętego Officium, mogę dostać się do najwyższych władz Imperium, równie skorumpowanych jak ja. Mógłbym przekonać władze do uwolnienia kogoś z więzienia lub wpłynąć na budowniczych nowego wału obronnego, by chronił Imperium od potępieńców, zamiast od armii Mortis. Zapewne nie słyszałeś o tym pomyśle, bogatych kupców nie stać na opłacenie armii która jest rozbijana co chwile przez demony, elfy, orki. Chcą zapewnić sobie ochronę z jednej ze stron. Uwierz mi transport srebra doskonałej jakości może przyjść z gór szybciej niż myślisz.

...

Pyriel - 2007-07-22, 23:30

Drzwi komnaty otworzyły się i do wnętrza wszedł rudowłosy wampir.
- Czego tu chcesz – krzyknął rozdrażniony Nagash – Jak śmiesz… - urwał gdy jego uwage przykuł jarzącą się krwisto czerwoną kulę alarmową skanera. – Sobowtór, więc i Pyriel ma do mnie jakiś interes.
- Witam Cie Nassirze Udin ibn Junis ibn Siraf i Ciebie Sereen'e Vera.
Sobowtór przerwał i spojrzał na jarzącą się kule. Już po chwili jego rysy zaczęły się zmieniać już po chwili przyjął postać grafa a kula zgasła. Z zadowoleniem spojrzał na zdumioną twarz arcywampira
- Każda broń powoduje utworzenie antybroni. Gdy zaczęto na nas polować ze skanerami my nauczyliśmy się je oszukiwać. W każdym razie przybyłem tu jedynie jako słuchacz, mój pan był, bowiem ciekaw czegóż to Elfy mogą chcieć od mieszkańców cytadeli. Ponadto Ponadto ramach rewanżu za informacje Pyriel zapytuje cel, w jakim przybyło tu święte oficjum.
- Inkwizycja, na tych ziemiach :?: - elfka była zdumiona, a jednocześnie głodna informacji jakich zdobyć się nie spodziewała.

Nagash ep Shogu - 2007-07-23, 20:42

WCZEŚNIEJ

Arcywampir zamrugał oczami, poczym parsknął serdecznym śmiechem. Starał się opanować pod wpływem morderczego spojrzenia R’ed, jednak udało mu się tylko zredukować pocieszny rechot do stłumionego chichotu.
- Ależ oczywiście, moja droga. Ostrza elrahibów mych wampirzych wojsk są na twe rozkazy, ba, ja także usłucham twego żądania i osobiście będę osłaniał cię podczas wyprawy do Nepheris – zakpił, patrząc z góry na elfkę. Złośliwy uśmiech wykwitł na twarzy leśnego drapieżnika, zdobny w srebro palec uderzył w pierś grafa. Nagash mimowolnie skrzywił się z bólu i cofnął o krok w tył.
- Moje słowa są jak najbardziej poważne, Nag – syknęła przez zaciśnięte zęby.
Arcywampir uśmiechnął się kwaśno, rozmasowując piekące niemiłosiernie miejsce, które przed chwilą miało kontakt z znienawidzonym metalem.
- Słoneczko w główkę przygrzało za bardzo, czy szaleju się najadłaś? – warknął . – Co ty sobie właściwie wyobrażasz? Mogę przymknąć oczy na te infantylne hece z „negocjatorem z ramienia dzikich elfów”, mogę odstawiać kurtuazyjną szopkę w głównej auli Cytadeli, plamiąc sobie język waszym narzeczem, przy czym nie znoszę ani jednego, ani drugiego… - graf pstryknął palcami, w powietrzu drgnął dźwięk przeładowywanych kusz – Wiesz, sądzę, że tym razem przesadziłaś z bezczelnością.
- Arcywampir zbzikował, straszyć posła?! - prychnęła, patrząc z niepokojem w zacienione kąty pomieszczenia.
- Panno Sereen'e Vera, to panienka nie wie, że upijający się porankami dekadent nie dba o żadne zasady, bo te według niego dawno już straciły jakiekolwiek znaczenie? Wbrew pozorom, byłem na Cytadeli, gdy twoja szacowna mamuśka oddawała się Tora’achowi, byłem, gdy jako szkrab grzebałaś sobie promieniem strzały w nosie, jestem, podczas gdy ty harcujesz po Czarnej Puszczy i ja R’edoa będę także wtedy, gdy twoje kości rozsypią się w proch. No, o ile wcześniej nie zabije mnie srebro. Nie mam nic do stracenia.
- Czy ty zawsze musisz się ze mną droczyć? – mruknęła. Nagash skwitował uwagę wyczekującym milczeniem. – Dobra, duma jest bogiem nas obojga. Księżna Fyrween jest uwięziona w lesie For'neyr, mus mi ją stamtąd wydostać, po drodze zahaczę o Nepheris, zatem czy kulturalny wampir zechce towarzyszyć damie w tej drobnej wycieczce? – od ironii słodkiego głosiku mogłyby pęknąć rżnięte w krysztale kielichy, w których refleksowało ciemne wino.
Arcywampir rozsiadł się wygodnie na krześle, jak zwykle ręce założył na potylicy, jak zwykle przechylił się w tył.
- Uwielbiam, gdy taka jesteś – wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu. Brzmienie zwalnianych cięciw kusz było bardzo wyraźne. – Usiądź R’ed, napij się wina, podejrzewam, że za chwilę poczęstujesz mnie długą listą argumentów. Widzisz, kulturalny wampir pomoże damie, o ile bilans zysków i strat będzie dla niego korzystny. Naturalnie, w razie, gdybym użyczył ci swego ramienia w tym… spacerku, będę oczekiwał rewanżu z twej strony, rozumiesz, długa przechadzka w świetle księżyca, pełen romantyzm. Lecz wpierw przekonaj mnie, przedstawicielko dzikich elfów.
Elfka wykrzywiła twarz w sarkastycznym uśmiechu.

***

Allenom mówił prawdę.
Arcywampir spojrzał na Armiusa. Niezależny trup nigdy się nie mylił.
Pierś grafa uniosła się ciężkim westchnięciem.
- Dobrze, mości inkwizytorze. Żyć będziesz. Oczywiście nie wiecznie… A jak na razie bądź moim gościem. Zdaje mi się, że możesz okazać się pomocny swemu gospodarzowi.
Imperialny odpowiedział ponurym milczeniem.

***

PÓŻNIEJ

Graf zastukał palcami o blat stołu. Doppelganger przenosił wzrok z elfki na arcywampira, R’ed zaś wierciła spojrzeniem twarz Nagasha.
- Powitać demona… Pyriel mógłby czasem zjawić się osobiście, albo choć dać znać, że zamierza mnie odwiedzić, to leży w granicach kultury osobistej – mruknął krwiopijca, patrząc w odległy kąt komnaty.
Sobowtór wzruszył ramionami.
- Nassir Udin, no, no… - zachichotała elfka, Koroner popatrzył na nią z ukosa.
- Nie mam pojęcia skąd Pyriel wie, jak moje imię brzmi w alkmaarskim… Chyba musze mu pogratulować wywiadu – zaczął z ironią Nagash.
- Nag! Konkrety – prychnęła elfica, sącząc trunek.
Arcywampir rozłożył ręce, w udanej bezradności.
- Spokojnie, R’ed, po kolei. Święte Oficjum przybyło do mnie z wizytą handlową, oni mi dostarczyli doskonały materiał na zwolenników Mortis, ja im zafundowałem w zamian nieśmiertelność. Ot wszystko i nie widziałbym w tym nic, co by mogło zainteresować moją, jakże drogą, R’edoę i Pyriela.
- Jasne, Nag.
Graf zmrużył mroczne oczy.
- Hmm… W tym momencie epizod, w którym zagrały imperialne psy Wszechojca jest wielce nieistotny. Skoro Pyriel raczył dołączyć do nas... Może zechcesz Srebrna Struno wtajemniczyć przedstawiciela twego byłego współplemieńca w swe intrygujące plany, hmm?

R'edoa Yevonea - 2007-07-23, 21:03

Ciemne brewki zmarszczyły się.
-Jaka historia? Co ty jeszcze chcesz? Całą moją biografię? Poczekaj na ten szczęśliwy dzień kiedy zejdę, może ktoś coś napisze.
-R'edoa... -gorejące czerwienią oczy uniosły się ku sklepieniu -to ty chcesz mnie naciągnąć na rejs przez połowę Nevendaaru, nie chcę żadnych niedomówień.
-A jakiekolwiek są?! Idę ocalić Księżną Fyrween! To wszystko!
Nagash popatrzył na swojego sobowtóra. Drugi Nagash wzruszył ramionami.
-Armius, a co ty o tym myślisz?
Elfka drgnęła. Nie przesłyszała się, wampir wyraźnie wypowiedział imię swojego teoretycznie nie nadającego się do użytku sługi. Z kąta wysunęła się wysoka postać szczelnie zakutana w obszerny płaszcz, z głęboko nasuniętym kapturem.
-O. -pociągnięcie maleńkiego łyka wina, mające ukryć zmieszanie -Arni, jak miło cię widzieć. Wyglądasz trochę inaczej.
Twarz Nassira Udina wyrażała skrajną, perwersyjną uciechę. Po skroni elfki spłynęła kropla potu.
-O co ci chodzi Nagash? -syknęła -chcesz we mnie wywołać wyrzuty sumienia widokiem twojego posklejanego podnóżka?
-Armius, czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie?
Zielony wzrok elfki wyrażał już autentyczne zaniepokojenie.
-Mówią na nią "Perełka" -głos, wydobywający się spod kaptura rozbrzmiał nieprzyjemnym echem w gabinecie, zatrząsł smukłą dłonią, wino w kielichu zafalowało.
-Przecież to nie jest Armius! -podniosła głos, z brzękiem odstawiła kieliszek -swoją drogą, wspaniały wywiad macie, grafie. Z nekromantami chyba jednak gorzej?
Uśmiech wampira poszerzył się o lśniące kły.
-Przekonaj się sama.
Hardo wstała, jednym ruchem ręki poprawiła tren, milczącemu sobowtórowi rzuciła ostre spojrzenie i po paru, stukoczących krokach, była tuż przed nieruchomym nieumarłym. Cień rzucany przez kaptur był jednak zbyt głęboki, żeby można było dopatrzyć się zsiniałej twarzy dobrotliwego garbusa.
Uniosła rękę, postać cofnęła się krok w cień. Czuła na swoich plecach ciężar wzroku obu mężczyzn.
-Arni, pozwól mi. -powiedziała spokojnie. Postać zawahała się, w końcu skuliła plecy, nachylając nad kobietą głowę. Wąskie dłonie wsunęły się pod kaptur delikatnym ruchem...

I kaptur opadł.

Spodziewała się śmiechu wampira. Jedyne, co usłyszała, to znudzone westchnięcie.

Twarz Armiusa w żaden sposób już go nie przypominała. Kawałki czaszki zespolono ze sobą różowawymi, pulsującymi chrząstkami, resztki mięśni wtłoczono bez większej dbałości pod naciągniętą na część czaszki skórę. Powieki lewego oka były zszyte, prawe, o zażółconym białku i mętnej, niebieskawej tęczówce przepełniała okropna mieszanina wstydu, żalu i nienawiści. Mimo, że gardło ściągnęło się w wąską, suchą nitkę, wydusiła
-Miło mi cię znów widzieć, Arni -uśmiechnęła się, drobną dłonią głaszcząc napiętą skórę policzka -w sprawach wywiadu jesteś jak zwykle bezbłędny, moi zwiadowcy mogli by się czegoś od ciebie nauczyć.
Mętne oko zalśniło jakąś zagadkową emocją, która ukłuła ją boleśnie w sam środek serca.

Nagash wiedział jak wygląda Armius po feralnym upadku. Widywał już w swoim nie-życiu gorsze przypadki, więc nowy Arni był całkiem do zniesienia, jak dla wampira, który lubił otaczać się rzeczami i istotami pięknymi - ale dopiero teraz, w zestawianiu twarzą w twarz z jasnym, delikatnym pięknem - bo elfka, jak większość jej sióstr była piękna - dopiero teraz ohyda jaką stworzyła Yezebel zakuła go w oczy.

-Dziękuję Arni. Możesz już iść. -niecierpliwie machnął pazurzastą dłonią -no, już.
Armius, swoim starym zwyczajem garbiąc się, odsunął się od jasnych, elfich dłoni i ruchem pozszywanego łapska narzucił kaptur głęboko na twarz. Chwilę później jego brunatny płaszcz rozmył się w cieniu komnaty. R'edoa ze świstem wypuściła z płuc powietrze, rozedrgane westchnięcie poruszyło płomieniami ogarków.
-Wróćmy do tematu -zaproponował stojący przy drzwiach sobowtór -bo nie mieliśmy tutaj chyba roztrząsać kwestii umiejętności twoich nekromantów, Nassirze Udinie...
-Demonie -warknęła już otwarcie elfka -zmień się w cokolwiek innego, bo dwóch ep Shogu nie ścierpię, przysięgam.
Sobowtór powtórnie wzruszył ramionami i powoli zaczął się przeobrażać. R'edoa wróciła na swój fotel, wściekle zaczęła stukać paznokciami w hebanowe oparcie.
-Historia, R'ed -przypomniał jej wampir. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
-Która?! Znam mnóstwo fascynujących historii. -zgrzytnęła zębami -"przed Temperance", czy "bardziej-przed Temperance", a może "po Temperance"? Uściślij. I powiedz mi, z łaski swojej, czemu to biedne stworzenie nie mogło umrzeć w spokoju!? -gwałtowny ruch ręki w jedwabiach w stronę cienia -czemu nie pozwoliłeś mu umrzeć!? Bo jest... był... dobrym szpiegiem?!

_______________________

na dzisiaj wszystko, ale jutro mam duuuużo czasu, więc się produkować, chłopcy.

Nagash ep Shogu - 2007-07-23, 22:14

Długie palce przeczesały czarną grzywę włosów.
- R'ed, czy ja mówię do ciebie po alkmaarsku? Nie, mówię w wspólnym, a jak bardzo chcesz, to mogę nawet powiedzieć w elfim. Daj mi choć jeden powód, dla którego Chorągiew Batchyńska wraz ze mną ma wpaść w odwiedziny do Nepheris. Byłem tam raz, wyobraź sobie, że miasto nie przypadło mi do gustu – pergaminowe oblicze wykrzywiło się w ironicznym grymasie. – Samo magiczne słowo „Nepheris” nie starczy, bym ruszył z Cytadeli.
Szum powietrza.
Oczy R’ed zrobiły się wielkie, jak dwa denka szklenic, doppelganger, który jak na ironię transformował się tym razem w ciemnowłosą elfkę o zielonym spojrzeniu ziewnął przeciągle.
- Gustav – mruknął Nagash. – Wybaczcie na moment – wyszczerzył kły w stronę gości i rozpłynął się w oparach burej mgły.

***

Graf zjawił się po kwadransie, w mrocznych oczach błyszczało rozbawienie.
- Dobrze, przywódczyni dzikich elfów, zaniesiemy cię do Nepheris.
Na twarzy Srebrnej Struno odmalowało się zaskoczenie, nie spodziewała się, by arcywampir przystał na jej propozycję, nim zdążyłaby rzucić choć jeden argument przemawiający za tym. To było kompletnie pozbawione sensu!
- Jest jednak pewien warunek – syknął w jej stronę – dzikie elfy będą dłużni mi przysługę. Moi notariusze sporządzą traktat na miejscu, więc kalkuluj R’ed. A gdy już wykalkulujesz, gdy już uznasz, że cena jest sprawiedliwa, możesz zacząć ubierać w słowa swój wielki plan uratowania księżnej.
- Skąd wiesz, że się zgodzę na twój warunek?
Graf upił łyk wina, patrząc jak doppelganger przedrzeźnia elfkę.
- Nie masz innego wyjścia. A jeśli chodzi o Armiusa – zapominasz o jednej istotnej rzeczy. U nas nic się nie marnuje. Niezależny jest mi potrzebny tutaj, zresztą klątwa Mortis sprawia, że śmierć staje się przywilejem, Armi jest bardziej pożyteczny w swej cielesnej postaci, niż jako duch.
Elfka bawiła się kosmykiem włosów.

Athelle - 2007-07-24, 00:08

WIZJA

Elledan nadal nie mógł otrząsnąć się z szoku. Najpierw przerażająca wizja, później spotkanie Demona.
- Co to było? – zapytał stojącego za nim Finraela, ten nadal trzymał luk – jak to cos dostało się do naszego obozu.
- Nie wiemy panie – Jasnowłosy Elf rozglądał się uważnie przygotowany na kolejne ataki.
- Powinniśmy przeszukać okolice – zawołał Elledan – Driada mówiła cos o obozie w pobliżu. Rozdzielmy się.
Drużyna zaczęła przeszukiwać okolice. Każdy z Elfów wybrał inny kierunek i zagłębił się w puszczy. Nie widać było żywej duszy.
- Nic - zawołał Ethril, który wrócił jako ostatni – żadnych śladów.
- Jesteśmy w większym niebezpieczeństwie nie myślałem – oznajmił po chwili namysłu Elledan.
- To nie możliwe – zawołał przerażony Glorion – wyruszyliśmy przed dwoma dniami, jak ktokolwiek mógł się dowiedzieć.
- Pyriel – zaczął Finrael.
- Co masz na myśli?? – Odparł zdziwiony Elledan.
- Podobno ma swych szpiegów na dworze Królewskim.
- Nasza pani od dawna to podejrzała – włączył się Ethril - jednak nigdy nie udało nam się zdemaskować Szpiega.
Zapadła cisza. Elledan raz po raz spoglądał na resztę zastanawiając się, co począć.
- Sprawy wyraźnie się skomplikowały - Elledan był wyraźnie zaniepokojony - W mojej wizji widziałem wielkie zastępy wrogów i Gaj w ogniu. Płomienny Gaj w ogniu.
Elf postanowił przemilczeć resztę historii. Bał się reakcji i tak już wystarczająco przerażonych towarzyszy.
- Może powinniśmy wrócić – zapytał Firlin – wrócić i im pomoc. Być może jesteśmy ich ostatnią szansą.
- Spokojnie. Nie wydaje mi się by w tym co zobaczyłem była odrobina prawdy.
- Co wiec zrobimy Panie?? - zapytał po chwili Finrael.
- Powinniśmy trzymać się początkowych założeń. Wróg stara się nas tylko spowolnić. Musimy odnaleźć R’edoe. Co wy na to??
Elfy poparły decyzje Elledana.
- Teraz odpocznijmy jeszcze – kontynuował ucieszony zachowaniem towarzyszy - Niedługo wstanie słońce, a wtedy musimy ruszać dalej. Tym razem jednak będziemy ostrożniejsi. Niech Naldir i Ethril zostaną na warcie za godzinne zmienię was byście i wy mogli odpocząć.
Noc była spokojna.

Pyriel - 2007-07-24, 00:15

- Czy mam przekazać jakąś wiadomość zwrotną – posłaniec nadal trwał w ukłonie
- Tak przekaż, iż będzie niezmiernie wdzięczny za możliwość goszczenia tak znakomitego gościa, jakim jest Antypalladyn Moran. Zastosuję się także do poleceń i udostępnię całość swego zamku do jego potrzeb. To wszystko możesz odejść.
Posłaniec pogłębił ukłon poczym opuściła sale konferencyjna. Jak tylko drzwi zamknęły się za opętanym Pyriel zerwał się z tronu, pozostałości po panującym tu niegdyś szlachcicu. Ornamenty, które niegdyś go zdobiły zostały zdrapane pazurami zapewne pierwszych rezydujących tu demonów.
- Nie ufają mi, tyle lat służby a oni mi nie ufają.
- A czy można Ci ufać Nef :?:
Elf spojrzał na Sukkubice
- Zabroniłem tak mnie nazywać.

Był zdenerwowany i w takim stanie lepiej było go nie drażnić. Ona jednak nie bała się dobrze znała granice, jakiej nie można było przekroczyć. Dla niej była ona jeszcze daleko. W Legionach Sukkubice nie mogły liczyć na awanse chyba, że nazwać w ten sposób rolę nałożnicy wysokiej rangi demona, ona jednak pełniła rolę głównodowodzącej oddziałów stacjonujących Rubieży. To tylko pogłębiało niechęć oddziałów do Pyriela. Ten jednak trzymając wszystko żelazną ręka nie wahając się przed egzekucjami wysokich stanem żołnierzy zdobywał powoli posłuch i szacunek.
- Pyriel, Nefilim, Nef to tylko słowa. Nie wiem, czemu przykładasz do tego taką wagę. Ponawiam swoje pytanie, czy można Ci ufać :?:
- Nie, lecz dlaczego Moran jest godniejszy ode mnie, dlaczego jakiś człowiek ma kontrolować mnie :?:
- Sam sobie odpowiedziałeś, ludzi łatwiej zdominować. Poi opętaniu są już tylko kukiełkami, nie maja woli a to, co nią nazywają tak naprawdę jest spełnianiem zachcianek ich lordów. Ty Pyrielu i twoi pobratymcy Elfy Krwi, nadal macie własna wolę i dlatego jesteście niebezpieczni.

Elf podszedł do okna i przyłożył dłoń do szkła, po chwili po komnacie rozeszło się ciche stukanie sygnetów uderzających w szkło
- Podobno przybywa by zapytać mnie o cel mych negocjacji w cytadeli Shogu, po co mu w takim razie pozwolenie na wolne poruszanie się po moim zamku :?: Nie wolno mi go nigdzie zatrzymać, ma wolną drogę do komnat, laboratoriów i do …
- Może ją przeniesiemy :?:
- Nie to zbyt ryzykowne, podejrzewają, że ją posiadam. Jeden z potępieńców musiał coś wygadać, wykluczam by któryś z elfów się tego dopuścił oni nienawidzą demonów.

Jego wzrok napotkał ironiczne spojrzenie Sukkubicy
- Dla nich nadal jestem elfem bez względu na wszystko.
Podszedł do drzwi i naparł na nie z dużą siłą tak by otworzyły się z hałasem skupiając na nim uwagę.
- Natychmiast znaleźć Aradena.
Początkowo zaskoczone chochliki natychmiast rozpoczęły poszukiwania
Araden był członkiem grupy, w której służył Pyriel podczas szturmu na Temperance teraz dowodził Elfami Krwi i jak inni był fanatycznie oddany demonicznemu zwierzchnikowi.
- Wzywałeś panie :?: wybacz ,że dopiero teraz jednak żegnaliśmy Drwell.
- Nie przepraszaj Ar, zbyt długo się znamy by nasze rozmowy usztywniała etykieta czy różnica rang. Mam dla Ciebie zadanie bardzo ważne i musisz je wypełnić sam.
-Oczywiście panie. Lordzie pozwolisz, że Cię o coś zapytam :?:
- Pyrielu Ar już Ci mówiłem coś o etykiecie. Słucham pytaj a ja postaram się dać zadowalającą odpowiedź.
- Dlaczego wysłałeś Drwell sama, mogliśmy zaatakować grupą i zniszczylibyśmy ich bez strat.
Pyriel zbliżył się do swego oficera i położył rękę na jego ramieniu
- To był jej wybór, jej wola. Teraz słuchaj, bo powodzenie Twojej misji ma dla mnie duże znaczenie


****************************************************************
- Jeździec, zbliża się w naszą stronę :!:
- Elf :?:
- Tak.
- Nie strzelaj, ukryj się i miej go na celu.

Elledan zsiadł z konia, co nakazał także pozostałym. Każdy z czwórki stojący tuż przy nim trzymał rękę na rękojeści miecza on sam nałożył strzałę na cięciwę, grot jednak skierował w dół. Jeździec galopował na złamanie karku droga, która przebiegała tuż obok zwiniętego dopiero, co obozowiska. Rozpędzony niemal ich minął w ostatniej jednak chwili uchwycił ich kątem oka i zatrzymał się. Był się w odległości niezapewniającej bezpieczeństwa przed strzałem z łuku a czół wyraźnie, iż co najmniej jedna może w każdej chwili przebić jego pierś. Powoli zaczął zbliżać się do grupy elfów skupiając wzrok na strzale, jaką w każdej chwili mógł w niego wymierzyć elf wyglądający na dowódcę.
- Witajcie szlachetne elfy Gallean mi was zesłał. Gdzie reszta waszego oddziału?
- Kim jesteś :?;
- Jestem sługą R’edoy Sereen'e Vera wysłano mnie bym przyprowadził wsparcie więc gdzie reszta waszego oddziału Panie i kto dowodzi :?:
- Ja dowodzę i jest nas tylko sześciu. – jak na komendę z krzaków wyłonił się ostatni członek grupy nadal mierzący z łuku do jeźdźca.
- Tylko sześciu :?: sześciu każdym razie nie ma innego wyjścia, jesteście na ziemiach dzikich elfów tym samym podlegacie zwierzchnictwu R’edoy Sereen'e Vera . O zmierzchu będzie tędy jechał konwój Legionów. Nie mamy teraz wojska by pilnować wszystkich dróg a ten oddział nie może dotrzeć do swego celu. Niniejszym przekazuje rozkazy od mej Pani R’edoy Sereen'e Vera córki Tora'acha: ”Koniecznie należy powstrzymać wsparcie dla Rubieży i zabić Antypalladyna Morana. Z wiadomości zdobytych przez wywiad połączenie tej grupy z oddziałami Pyriela stanowi poważne zagrożenie dla równowagi sił w tym rejonie.
- Mam tylko sześciu ludzi jak mam wykonać ten rozkaz :?:
- Element zaskoczenia, zwiad donosi, że Morana eskortuje zaledwie dwunastu, Berserkerów, reszta oddziałów dołączy, gdy osiągnie on porozumienie z władcą Rubieży, na co nie możemy pozwolić

Elledan spojrzał po towarzyszących mu elfach
- Dobrze podejmiemy to wyzwanie przydałaby się nam jednak Twoja pomoc.
- Niestety bracie, każdy ma jakieś rozkazy ja wykonałem dopiero pierwszy ze swoich. Te misję musicie wykonać sami.


R'edoa Yevonea - 2007-07-24, 07:55

Szóstka elfów siedziała przy stoliku z obsydianowym blatem, zastawionym
kieliszkami najlepszego wina. Pięć kielichów było nie tkniętych, widocznie
generałowie polowi wyznawali mądrą zasadę "w domu wroga nawet szklanki wody". R'edoa na przemian przygryzała paznokieć na kciuku i piła swoje wino.
Rozmawiali ściszonym głosem, narzeczem Atenny pełnym skrótów i cholernie nieczytelnych metafor, o odmiennym składzie gramatycznym niż oficjalny elficki, więc Nagash, chcąc nie chcąc, przestał się przysłuchiwać, zaczął bardziej obserwować.
Dowódca, który wyglądał na złodzieja i sięgał swojej pani do podbródka, rzucał spod kaptura czujne, czarne spojrzenia na boki. Jego wzrok prześlizgiwał się po cieniach komnaty w taki sposób, że Nagash już wiedział, że szpieg dokładnie zna rozmieszczenie trupów z kuszami. Drugi dowódca, w kobaltowej, szamerowanej srebrem zbroi co chwila nerwowym gestem odgarniał włosy do tyłu. Starał się coś tłumaczyć, przekonać, ale R'edoa kwitowała jego słowa niecierpliwymi sarknięciami. Do dyskusji czasem włączał się centaur, potężne, rude bydlę, którego ramię grubości jednej z filigranowych kolumn w Cytadeli mogło bez problemu, jednym ciosem, zakończyć całe to przedstawienie. Driada, w skupieniu pochylona nad stołem, odzywała się najrzadziej, choć ze sposobu, w jaki zwracała się do niej R'edoa wynikało, że dowódczyni zależało właśnie na jej stanowisku.
W końcu driada wyciągnęła z sakiewki małą, mieszcząca się w dłoni szklaną kulę.
-Elledan, nee imaho -wywołała obraz. W kuli zamajaczyła czyjaś twarz i buchnął przyciszony potok słów w czystej Atennie.
-Elle, fabie'enne cara -syknęła R'edoa. Nagash zaczynał naprawdę żałować, że pośród swojej świty nie ma żadnego elfa.
R'edoa przez moment rozmawiała z elfem wywołanym z kuli, zasępiła się, co pan lasu wykorzystał na ponowne przedstawienie argumentów.
-Saeh, Eaven! -nie wytrzymała, uderzyła pięścią w ciemny blat -Avatte yeoa ho! L'eitene zar'a, Larr'Aneel dare va mielle! Vei Gallean lil'e!
Nagash patrzył w sufit. Kłócące się elfy są ciekawe, ale tylko do pewnego momentu. Nieświadomie znów zaczął się lekko kiwać.

Prawie zerwał się z miejsca, kiedy srebrny palec pstryknął bo w podbródek.
-Boli? -spytała i choć twarz miała poważną, w zielonych oczach migotało rozbawienie.
-Przytknij sobie to twarzyczki rozpalone żelazo, będziesz miała porównanie -syknął, zły, macając piekącą skórę -doszliście już do consensusu?
-R'edoa, ammete abb! R'edoa!
Elfka westchnęła ciężko.
-Teoretycznie. Czym ty się martwisz, grafie, potrzebujesz mojej zgody, a nie ich. Z Eavenem poradzę sobie później.
Wstał. Spojrzała mu w twarz, więc musiała zadrzeć głowę i dopiero teraz zauważył jak bardzo ma podkrążone oczy, jak jej cera zszarzała od zmęczenia.
-Masz wielkie szanse, że się zgodzę, Nagash -mruknęła tak, żeby towarzysze przy stole nie usłyszeli -ale najpierw chcę poznać twoje warunki. To dla mnie cholernie ważna sprawa, nie chcę się zgadzać w ciemno. Dlaczego tak nagle się zgodziłeś? Cóż takiego przekazał ci twój Gustav? Ja i tak mam problem, bo jeden z elfów, którym w miarę potrafię zaufać, wypełnia rozkazy, których mu nie dałam. Podejrzewam, kto w tym macza swoje czarne paluchy, ale rozwiążę to sama. A teraz wyjaśnienia i traktat proszę.

Pyriel - 2007-07-24, 11:23

- Nic więcej :?:
- Tylko historia jej życia.

Pyriel podszedł do okna.
- Więc Cytadela wesprze kampanię R’ed i nie chcą byśmy się mieszali. Nie wydaje mi się by rada przyjęła ten układ, ale R’ed już zdecydowała.
- Jakie rozkazy Panie :?:
- Sobowtór czekał zniecierpliwiony, nadal obawiając się kary za to, iż nie przyniósł żadnych wartych uwagi informacji.
- Poczekamy, w otoczeniu dzikich elfów mamy ludzi tak czy inaczej wszystkiego się dowiem. Na razie mam inne problemy

R'edoa Yevonea - 2007-07-24, 12:35

-A demony moja droga?
Elfka skrzywiła blade wargi
-Jeśli tylko Pyriel przestanie sabotować akcje moich ludzi, to będziemy mogli pogadać. Jego z resztą też potrzebuję.
-Do końca życia będziesz spłacać zaciągnięty u nas dług, Sereen'e Vera. Zastanów się, czy warto.
Zielone oczy uciekły w bok
-Gdybym miała inną możliwość, wybrałabym ją. Wiem, że to tylko mile połechta twoją próżność, ale ja po prostu nie mam wyjścia.

Athelle - 2007-07-24, 14:34

ZASADZKA

Druzyna nadal stała w miejscu spoglądając na oddalającego się Jeźdźca. Niespodziewane rozkazy zaskoczyły Elledana. Zatrzymanie wroga oznaczało bowiem nie tylko zagrożenie, ale i bardziej bolesna stratę czasu.
- Co się stało panie? – odezwał się Finrael na widok zmartwionej twarzy dowódcy.
- Nie jestem pewien – odparł po chwili Elf – być może powinniśmy ruszać dalej.
- Jak to?? – zdziwił się Ethril – przecież to rozkazy samej R’edoy.
- To właśnie najbardziej mnie niepokoi.
- Co masz na myśli?? – zawołał Finrael.
- Jeździec wyglądał bardzo podejrzanie – zaczął Elle – poza tym informacji od R’edoy nie posiada nawet sama Illumiele. Pamiętajcie ze Czarna Puszcza leży daleko stad. Nawet jeżeli R’ed udało się zbiec z Cytadeli nie możliwe jest by zdołała powiadomić swoich ludzi.
- Uważasz, ze to kolejna sztuczka Pyriela – zapytał Ethril.
- Nie wiem, nie możemy tego wykluczyć.
Elledan nie wiedział co począć. Kolejny dzień straty mógł ich w przyszłości sporo kosztować. Wiedział jednak, ze Antypalladyn Moran był pośród Demonów z tych okolic bardzo ważna osobistością. Schwytanie jego mogło dać Elfom dużą przewagę w zbliżających się wojnach.
- A więc?? – Firlin przerwał cisze – co robimy??
- Nie widzę innego wyboru – rzekł Elledan zrezygnowanym głosem – jak zostać i walczyć. Mam nadzieje ze Illumiele wybaczy nam jeżeli popełniamy błąd.
- Nadal jednak maja przewagę liczebna. Musimy cos wymyślić inaczej to my znajdziemy się w pułapce. – oznajmił Finrael.
Nastała cisza.

*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

- Panie, nasi sprawdzili okolice - zawołał jeden z Berserkerów - Nie powinniśmy mieć problemów.
- To dobrze, nie wiem, po co my tam jedziemy. To zapewne kolejny pomysł tego Pyriela.- narzekał Moran - Przeklęty Elf, nie ufam mu, wogule. Powinno się go powiesić. Zdradził swój lud. Tak samo w każdej chwili może zdradzić nas.
Nagle z lasu wystrzelono strzale. Jeden z Berserkerów padł trupem.
- Zasadz.....- demon nie zdążył dokończyć, przeszyły go kolejne dwie strzały.
- Do broni! - wykrzyknął Moran - formacje.
Demony zdawały się być przerażone sytuacja. Jedynie Moran zachował trzeźwość umysłu.
- Formacje i wycofywać się.
- Panie! - wykrzyknął po chwili jeden z sługusów Antypalladyna - tam.
Jakieś dwadzieścia metrów od miejsca w którym stanął przerażony oddział z lasu wyłonił się Elledan.
- Zabić go!! - zawołał do swych ludzi Moran - zabić!!
Na te słowa dziewięciu Berserkerów, którym udało się przeżyć pierwsze salwy Elfów ruszyły w stronę Elledana. Zza jego pleców jednak wystrzelono kolejne strzały i piec następnych demonów padło. Moran patrząc na cala ta sytuacje nie wiedział, co robić. Jedynym rozwiązaniem, jakie przyszło mu do głowy była ucieczka. Juz się obrócił i chciał biec, gdy w plecy ugodziła go kolejna ze strzał. Zraniony padł na ziemie i nie mógł się poruszyć. Elledan wraz z Finraelem uporali się do końca z berserkerami. Wszyscy stanieli teraz nad Demonem.
- Przeklęte Elfy - krzyczał plując krwią - wysłał was ten zdrajca Pyriel mam racje ?
- Co masz na myśli - zapytał zdziwiony słowami Morana Elledan - mów szybko to oszczędzę ci męki.
- Nie udawaj ze nie wiesz, o czym mowie, Pyriel juz od dawna to planował a teraz mu się udało, przeklęte Elfy - były to jednak ostatnie słowa Demona.

Nagash ep Shogu - 2007-07-24, 14:46

Twarz arcywampira wyrażała pełne skupienie. W końcu zaczął mówić, mieląc między zębami twarde zgłoski alkmaarskiego. Elfka z trudem przypominała sobie słowo po słowie brzmienie trupiego języka.
- Zdajesz sobie sprawę, że Trupie Państwo nigdy nie zawierało żadnych sojuszy, jeśli Mortis wyraźnie na to nie pozwoliła. U nas nie ceni się indywidualizmu, a wszelkie odstępstwa od oficjalnej linii polityki, jaka została narysowana przez szaloną boginię, są bardzo surowo karane. Dlatego mój pierwszy warunek: nikt o naszym traktacie nie może się dowiedzieć. Nie martwię się o swoich trupów, nikt z nich słowa nie piśnie. Chodzi mi o twoje wojska, R’ed. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak sprawna jest sieć nieumarłych agentów z Ras al Kaimah.
Wolę nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby lord Miceus dowiedział się o wyjściu z Cytadeli całej wampirzej chorągwi. Jesteś pewna swych podwładnych, R’ed?
Elfka zmrużyła zielone oczy.
- Drugi warunek – kontynuował – otworzysz wrota dla armii Mortis. Wrota wiodące do Ognistego Gaju, do serca i mózgu szlachetnych elfów. Skoro wampirza gwardia ma być tarczą dla dzikich elfów, niechże grot włóczni leśnych drapieżników będzie wytrychem dla mnie.
R’ed zaniemówiła. Nagash uśmiechnął się delikatnie.
- To sprawiedliwa wymiana, moja droga. Ja nadstawie karku za ciebie, jeśli ty pomożesz mi. Nie mów, że jest to niemożliwe. Stolica Imperium także nie jest bezbronną wioską. Pytałaś o Gustava… Wiesz, bardzo podoba mi się ten cały teatrzyk umowności, jaki teraz odgrywamy przed sobą. To taka zabawa, R’ed… Ty masz swój cichy cel, ja mam swój, oboje chcemy ugrać jak najwięcej, a że gramy va banque… Bez ryzyka nie ma przyjemności. Dobrze wiem, że nie znosisz szlachetnych elfów, więc nie powinnaś mieć oporów moralnych. Tuszę, że zaraz zapytasz czego wampir może szukać w Ognistym Gaju, z tak niewielką siłą, jak Chorągiew Batchyńska… Ja nie zwykłem R’ed porywać się z motyką na słońce.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że Ognisty Gaj jest w moim zasięgu. O ile mi pomożesz. Nie myśl, że jesteś mi niezbędna, R’ed i twa odmowa coś zmieni. Zrobię swoje, co prawda o wiele większym nakładem sił oraz środków, lecz wampiry tak, czy siak, staną w świętym mieście waszej arystokracji. Zaś ty wówczas musiałabyś samotnie stać pod warownymi ścianami Nepheris i bezskutecznie walić głową w mur…
- A jeśli odmówię?...
Graf wykrzywił twarz w paskudnym grymasie.
- Jesteś R’ed wrednym i irytującym długouchem, ale nie głupim.
- Nie jesteś Nagash sam, co? Inaczej byś nie mówił o Ognistym Gaju z taką pewnością. Z tego co wiem widma zwykle pełnią rolę kurierów, przyniósł ci coś, co umocniło twoją pozycję Nag, mam rację?
- Powiedzmy. Zresztą ty, moja droga, także wykorzystujesz sprzyjające okoliczności, więc jak, Srebrna Struno? Zawieramy traktat? Bo jeśli tak, to natychmiast poganiam mych notariuszy i zamieniam się w słuch. Jestem niezmiernie ciekaw twego pomysłu na wyprawę po Perłę Puszczy.

R'edoa Yevonea - 2007-07-24, 17:13

-Nagash... nie. -potrząsnęła głową -mogłeś zażądać każdego elfiego miasta. Każdego. Nawet portowego Nazev. Ale do stolicy nie mogę cię wpuścić! Tam są siedziby wszystkich rodów, tam jest zamek Illumielle. Spłycając, to nawet nie leży w moim interesie! Ja idę po Fyrween żeby wrócić w łaski królowej, a wy ją przecież zabijecie. Szlachetnych elfów nienawidzę, owszem. Ale nie tak, żeby skazywać ich wszystkich na waszą inwazję! Po za tym... to fizycznie niemożliwe, żeby cała chorągiew weszła do lasu. Ognisty Gaj leży w samym centrum Puszczy, niezauważone przez nikogo przejście nawet jednej chorągwi było by cudem.
Mięśnie na szczękach wampira zadrgały.
-Nagash, ja muszę zjednoczyć moją rasę, a nie wyrżnąć tę część, która mi się nie podoba! Muszę! I nie mam tu niestety nic do gadania. Weź miasto Nazev. Główny elfi port. Masa szlachetnych, trochę dzikich. Miasto kupców, szulerów, piratów. Bogactwa w składach gildii kupców. -brwi ułożyły się w błagalny daszek -Nagash, nie mogę oddać ci mojej stolicy. Nie pozwolę ci zniszczyć mojej rasy. Jestem niesubordynowana, ale nie jestem zdrajcą. Weź wszystko, ale na Galleana, nie Ognisty Gaj. A jeśli chcesz czegoś, nie wiem, artefaktu ze stolicy, ciał szlachetnych elfów, leśnej many, dostarczę ci. Ale nie mam możliwości cię tam zaprowadzić. -rzuciła okiem na swoich dowódców -Czego chcesz tak naprawdę?!

Pyriel - 2007-07-24, 17:59

- Moran nie żyje

Sobowtór wstrzymał się ze szczegółami wiedział, że nie miały one znaczenia ważny był tylko osiągnięty cel. Na tronie siedziała Sukkubica częstująca go niedwuznacznym spojrzeniem. Po chwili odwróciła wzrok i tym samym spojrzeniem poczęstowała Pyriela
- I co teraz mój Panie, świętujemy :?:

- Nie Erhzabeth jeszcze nie. Ty
– Skierował się do sobowtóra – kieruj się do baraków i zbierz oddział, same demony żadnych ludzi czy elfów. Grupa ofensywna, teraz odejdź.
Podszedł do Sukkubicy i podparł się rękoma o tron. Wzrokiem przełamał jej spojrzenie i wbił ostro w umysł.

- Ty Erhzabeth poprowadzisz jutro ten oddział do zamku Morana, po drodze zabierzesz jego ciało i przedstawisz oficerom. – Słowa wzmocnione telekinezą sprawiały jej ból jednak nie potrafiła zerwać kontaktu, Pyriel stawał się coraz silniejszy – będą chcieli się zemścić, zorganizować wyprawę do puszczy, a Ty ich powstrzymasz jeśli będzie trzeba stracisz kilku prowodyrów. Ogłosisz, że Lord Pyriel obejmuje pieczę nad tym posterunkiem, posterunkiem a ty jesteś moim namiestnikiem. O świcie najbliżsi oficerowie Morana mają już nie żyć, winą za to oskarżysz służących tam elfow.

Pyriel przerwał połączenie i odsunął się od tronu.

- Stracisz wszystkich okrutnie i pokazowo.

Polecił gestem by opuściła komnatę, gdy został sam podszedł do okna i wyjrzał na plac gdzie zgrupowały się Elfy Krwi

- Kolejny element układanki na swoim miejscu.


Nagash ep Shogu - 2007-07-25, 01:27

Arcywampir patrzył urzeczony na wykrzywioną desperacją piękną twarz leśnego drapieżnika. Ciemny daszek brwi, zbiegający się nad płonącym szmaragdem wzrokiem wyglądał iście uroczo. Taaak, proszący ton głosu R’ed wibrował w uszach krwiopijcy czystą rozkoszą. Mroczne spojrzenie wampirczych oczu przesunęło się leniwie z dumnej, acz drżącej delikatnie sylwetki Srebrnej Struny, na pytające oblicza jej generałów. Inicjatywa należała bezsprzecznie do niego. Chwilo trwaj!
Kąciki ust grafa uniosły się w subtelnym uśmiechu.
- Nazey? Wasze słynne okno na Nevendaar? Miasto, o którym bardowie układają ballady, skrzące się w słońcu niezmierzonym bogactwem, siedziba wszystkich znaczniejszych banków całego kontynentu, letnia ostoja waszej arystokracji, miasto legenda będące synonimem sukcesu… Oddałabyś mi je za moją rezygnację z Ognistego Gaju?
Elfka wbiła wzrok w marmurowe płyty podłogi. W ciszy, jaka zapadła w komnacie, wyraźnie było słychać przyspieszone bicie serca R’ed.
- Tak… - zabrzmiał wreszcie szept Srebrnej Struny.
Graf uśmiechnął się szeroko, chciał podejść do niej i dobrotliwie pogłaskać po policzku, jednak piekący dotyk srebrnej aury powstrzymał go w pół kroku.
- Za kogo R’ed uważasz mnie? Za zacietrzewionego fanatyka, chcącego wyrżnąć wszystkie elfy? Pospolitego złodziejaszka, który pragnie obłowić się? Zbzikowanego nekromantę, który nie śni o niczym innym, tylko milionach pozszywanych zombi będących pod jego komendą? Czy ja wyglądam jak jakiś pospolity watażka z zabitej dechami prowincji Alkmaaru? Obrażasz mnie.
Leśny drapieżnik milczał.
- Oddajesz mi ot tak Nazey. Ty! Ty, która chcesz wrócić do łask Illumielle! Ty, która pragniesz zjednoczyć swą rasę! Tak na marginesie, szczytny cel, marzy ci się R’ed rola bohaterki rasowej, legendy, o której będą uczyć małe elfiątka i układać pieśni? Srebrna Struna! Elfi sztandar jedności, z takim imieniem można walczyć i umierać! Ha! Bzdura, nie wierze w takie rzeczy, moja droga, podejrzewam, że stoi za tym cała gama ukrytych żądz, ba, może nawet korony, ale to nieważne w tym momencie. Nieważne, bo oto przyszła pół-bogini dzieci Galleana oddaje ot tak wampirowi na pożarcie jedne z najcenniejszych miast elfiego ludu. Nie sądzę, by ładnie to wyglądało w twojej biografii. Ciekawe jak zareagowałaby wasza arystokracja, dwór, królowa Illumielle na skromny donos od pewnego nieumarłego grafa, oczywiście odpowiednio udokumentowany, w którym objawiłby, że pani R’edoa Sereen'e Vera, Srebrna Struna, ot tak skazuje dziesiątki tysięcy swych pobratymców na oczywistą rzeź, w zamian za jedną wampirzą przysługę. Na usta w takich okolicznościach ciśnie się nieprzyjemne słowo: „zdrajczyni”…
Nagash spojrzał z wyraźną satysfakcją na pobladłe oblicze elfki.
- Nie martw się jednak, graf tego nie zrobi, bo to nie jest w interesie grafa, grafa to nie obchodzi – ironia krwiopijcy wprawiała R’ed w coraz większe zdezorientowanie. – Nie chcę Nazey, moja droga, bo nie pożądam bogactw, ani waszej krwi. Interesuje mnie Ognisty Gaj… A ty będziesz moim wytrychem.
- Nag! – jęknęła elfka szykując się do protestów, lecz koroner szybko jej przerwał.
- Posłuchaj. Armia Mortis, tak, czy siak, podejdzie pod Ognisty Gaj. Potęga Alkmaaru i kontynentalne wojska stawią się u wrót waszej puszczy, a wy nie będziecie w stanie powstrzymać ich pochodu. Illumielle zginie, a wraz z nią stolica, arystokracja, wy… Wszystko co kochasz, wszystko o co chcesz walczyć. Prawdopodobnie zginiesz i ty, próbując zatrzymać trupie masy mej szalonej bogini… Pragniesz łaski swej królowej? Dam ci ją, nim uratujesz Perłę Puszczy.
Grafa bawił widok targanej sprzecznymi emocjami elfki.
- Powiadomisz Illumielle o marszu Hord, otrzymasz ode mnie wszelkie plany oraz informacje o liczebności, ruchach i kierunkach natarć poszczególnych grup trupów, przy czym nie wolno ci nawet słówkiem pisnąć o mnie. Zaprezentujesz te materiały jako efekt działalności twego wywiadu. Nie sroż się, wszystkie będą autentyczne. Prawda, że teraz wszystko wygląda inaczej? Ponawiam więc ofertę: ja pomagam Ci z Perłą, ty jesteś mym wytrychem do Ognistego Gaju. Od razu zaznaczam, zadawanie zbędnych pytań o moje pobudki mija się z celem, R’ed… Decyduj się, czas ucieka.

***

- Więc posłaniec od grafa ep Shogu, fascynujące…
Pyriel poprawił się na tronie, żółte oczy lustrowały postać odzianego w zbroję wampira.
Rodrick spojrzał ponuro na elfa krwi.
- Witaj lordzie Pyriel, graf przesyła pozdrowienia. Pozwolisz, że nim przejdę do sedna, zaznaczę, iż jestem oficerem, nie dyplomata, więc ewentualne uchybienia…
- To nie jest ważne, panie…
- Oberst Rodrick van Eckenhaus, lordzie.
- Panie van Eckenhaus. Zamieniam się w słuch.
Wampirzy pułkownik spojrzał hardo na postać demona.
- Graf ep Shogu pyta, czy wciąż lordzie interesujesz się losami Ognistego Gaju.
Pyriel drgnął.
- Kontynuuj…
- Jeśli tak, to graf zaprasza do Cytadeli na rozmowy i jednocześnie przeprasza, że nie mógł zając się twym wysłańcem, pani R’edoa…
- Wiem o wizycie pani R’edoy.
- Jaką zatem odpowiedź mam przekazać grafowi?
Pyriel zamyślił się.

R'edoa Yevonea - 2007-07-25, 08:17

-Nagash, ty chyba czegoś nie rozumiesz. Czy ja wyglądam na taką desperatkę, żeby zdobywać Nepheris? Mi z Nepheris są potrzebne dwie rzeczy, w tym śmierć jednej jedynej osoby. A nie proszę cię o pomoc, bo sama bym się nie dostała, tylko dlatego, że dostałam taki rozkaz.
Wampir otworzył szeroko oczy w zdumieniu
-Rozkaz?! -wykrzyknął. Zagryzła wargi.
-Rozkaz. Tak właśnie, Nagash, rozkaz.
-Przecież nie od Illumielle...
Zielone oczy stwardniały
-Nie, nie od Illumielle. Od Rady Archontów. A konkretniej, od tej starej wariatki, Wyroczni Millu. Teraz już wampir zrozumiał? Mi się dłużej tłumaczyć nie chce, strasznie cisną mnie buty i uwiera gorset, więc nie jestem w nastroju. Zdrajcą mnie nie nazywaj, prędzej Radę, bo to oni powiedzieli mi "daj wampirowi wszystko, czego chce". Mi się wcale nie chce jednoczyć dzikich z szlachetnymi, ta waśń jest mi nawet na rękę, ale jak mówiłam wcześniej, po prostu nie mam wyboru. Muszę ocalić Perłę Fyrween, bo tego ode mnie żądają w zamian za ułaskawienie. A poza tym... muszę zadać jej pewne pytanie.
Zrobiła krok do przodu. Wampir cofnął się, zapach i aura srebra sprawiały, że skóra zaczęła mu nieprzyjemnie drętwieć. Zrobiła jeszcze jeden krok i tak szybkim, że aż niezauważalnym ruchem przyłożyła otwartą dłoń, zbroją w szereg srebrnych pierścieni, to fragmentu obojczyka, wystającego spod czarnego materiału koszuli. Biała jak płótno skóra zasyczała, zadymiła, wampir szarpnął się. Elfka cofnęła się i zatrzymała, pozwalając, żeby ostrze elrahiba spoczęło na gładkiej szyi. Elfi dowódcy zerwali się zza stołu.
-I po co ci to było, R'edoa? -syknął wampir, rozcierając przypaloną skórę -ja tutaj z tobą pertraktuję, przedstawiam ci dogodne warunki,a ty mnie atakujesz. Jeszcze jako poseł. Po co?
Zielone oczy nie wyrażały już nic.
-W Ognistym Gaju mamy wieże zbudowane ze srebra. Mamy zbroje ze srebra, miecze ze srebra, nawet okucia wiader są ze srebra. Trzy pierścienie przepalają twoją skórę, pomyśl, jak się będziesz czuł podczas inwazji? Ale dobrze. Zgadzam się. Dostaniesz mapę. Dostaniesz wytyczne jak dojść. I tak wątpię, żeby niezależne dzikie elfy puściły ci to płazem, ale... skoro chcesz iść prosto na śmierć, proszę bardzo. Szykuj traktat, Nassirze Udinie. I dawaj mi tutaj Pyriela.

Nagash ep Shogu - 2007-07-25, 08:53

- Zwariować idzie z tymi elfami, - mruknął wampir rozmasowując piekący obojczyk. Patrzył jak zasuszony staruszek garbił sie nad kartą czerpanego papieru, pokrywając go równymi rzędkami czarnych runów. R'ed stała opierała się o kolumnę, splatając ręce na piersi.
- Traktem na Nepheris nie masz szans iść, R'ed, imperialni nie przepuszczą ani jednego elfa i bynajmniej nie pozwola by jakikolwiek żywy długouch spacerował po ich zmienach. Trzeba iśc Płaskowyżem, przez tereny plemienne zielonoskórych, a tutaj niezbędna jest moja chorogięw. Chyba, że masz inny pomysł.
- Może sfinalizujemy wpierw umowę?
Arcywampir podał jej papier zawierający treść traktatu. Zielone oczy wedrowały po alkmaarskich runach.
- Nie rozumiem, dlaczego nie żądasz ode mnie map i wytycznych tyczących sie Ognistego Gaju, choć tak długo je pertraktowałeś, choc obiecałam ci je dać?
- Bo mi sa niepotrzebne - warknął rozeźlony graf. - Przypatrz sie uważnie, ratuje wam tyłki informując o inwazji Hord, daje ci szansę zabłysnąc przed Illumielle. Halo! Obudź sie księżniczko! Nie wybieram się do Ognistego Gaju z inwazją, ja mam interes w tym, aby wasza stolica wciąz istniała, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nieumarli rozniosa ja w pył. Dziwne, że nie raczyłaś sie do tego odnieść. Dwa warunki naszej umowy: dyskrecja i przekazanie twojej królowej, że Hordy najdalej za miesiąc staną u bram Puszczy. I ani słowa skąd ta informacja pochodzi. Podpisujesz? Bo juz nużą mnie te słowne przepychanki.
Elfka wyprostowała rulon pergaminu na blacie stołu, ujęła pióro w dłoń i juz miała umi9eścic pod traktatem swój podpis, gdy nagle sie zawachała.
- Więc co to za farmazon o tym, że niby mam byc dla ciebie wytrychem do Ognistego Gaju?
Koroner skrzywił się.
- Metafora taka, moja droga. Czy raczysz wreszcie podpisać nasz pakt?...

R'edoa Yevonea - 2007-07-25, 09:17

Mruknęła pod nosem jakieś zawiłe przekleństwo.
-Czuję się jakbym popełniała jakiś cholernie duży błąd -usłyszał. Podpisała, wąskie, strzeliste litery elfiego znaczyły traktat.
-A teraz sprawy techniczne, Nag. Ilu bierzesz w gwardii? Nie wyobrażam sobie nas jako drużyny bohaterów, ale taki przemarsz nie umknie oczom postronnych obserwatorów. Że nie wspomnę o szklanych kulach Prorokiń. I gdzie jest Pyriel?!
-Na co ci on, R'ed...? Chorągiew trupów nie wystarczy? -zakpił
-On mi na nic. -wzruszyła ramionami -ma jednego z moich zaufanych podwładnych, bez niego nigdzie się nie ruszę. -przetarła oczy -wracam do Ner'eeya Maha, muszę sprawdzić jak się przygotowali. Ile czasu wam wystarczy? Tydzień? Ja będę gotowa za trzy dni, kiedy skończy się nasze Święto Lampionów. Skontaktuj się z Pyrielem. Tymczasem... -wstała, znów przybrała pozę twardego, dumnego posła -Przymierze pozdrawia ciebie, grafie. Niech Gallean obróci ku tobie swą świetlistą twarz.
-Wolałbym nie -mruknął przez zęby, ale ukłonił się dwornie -Do rychłego zobaczenia, piękna pani. Z niecierpliwością będę wyglądał twojego powrotu do mej skromnej Cytadeli.
Uśmiechnęła się łaskawie i pomyślał, że tak właśnie uśmiecha się królowa Illumielle, spoglądając ze swego tronu na srebrną stolicę Przymierza.

Pyriel - 2007-07-25, 15:18

- Pojawię się o świcie.
Wampir ukłonił się i opuścił sale mijając w drzwiach wchodzącego sobowtóra.
- Nagash zaprasza mnie do cytadeli na rozmowę.
- Zastąpię Cię Lordzie- Sobowtór natychmiast rozpoczął przemianę
- Nie, tym razem osobiście się udam do cytadeli. Na chwile obecna nie mam pilniejszych planów a z tej wizyty może uda mi się skorzystać. Co do Ciebie to dołączysz do Erhzabeth jako ja. Ocenisz na ile są mi przychylni, potem jako Erhzabeth przejmiesz piecze nad fortem a jej nakażesz powrót do Rubieży, jest mi tu znacznie bardziej potrzebna.
- Tak Panie, zrobię jak rozkazałeś.

- Sildaf – Sobowtór odwrócił się i spojrzał na lorda – czy Thasel wykonał zadanie :?:
- Tak Lordzie, czeka na rozkazy.
- To dobrze, a czy elfka zakończyła poselstwo w cytadeli:?:
- Nie widziano by rada ją opuszczała .
- To może jeszcze zdążę jej przekazać pozdrowienia od Jona’atha. Każ mi osiodłać konia, jednak zawitam nieco wcześniej do Cytadeli.


***************************************************************


Naciągnmął kaptur na głowę nie chciał czekać a rada elfów nie śpieszyła się zbytnio z opuszczeniem cytadeli. Oni wszyscy dobrze go znali i nienawidzili, więc gdyby został rozpoznany była by do jego ostania eskapada. Wszyscy milczeli, niewątpliwie układ, jaki zawarli dorzucił im nieco trosk. Ostatnia, nieco odstając od reszty jechała R’ed. Jej wzrok był spuszczony niewątpliwie oceniała słuszność dokonanych wyborów, które oceni historia. R’ed bohaterka, a może zdrajczyni. Gdy przejeżdżał obok niej zwolnił
- Pozdrowienia od Jona’atha
Elfka zatrzymała gryfa i spojrzała na mijającego ją Pyriela. Pomimo kaptura skrywającego twarz wiedziała, że to on nie któryś z jego sług.
- Jeżeli cokolwiek …
Przerwała, gdy jeździec odwrócił się zdejmując kaptur, a jego spojrzenie utkwiło na jej oczach.
- Miałaś okazje na pertraktacje z moim posłem, lecz go zignorowałaś. Teraz życie tego elfa zależy tylko od mojego kaprysu.
Chciała odpowiedzieć, lecz nagle ruszył i galopem przekroczył bramę Cytadeli.

****************************************************


- Grafie przybył…
Ordynans nie zdążył dokończyć, gdy wyminął go odziany w czarny płaszcz elf. Shogu odruchowo spojrzał na kule skanera.
- Tym razem to ja Nassirze, podchody mnie zaczynają nużyć. Chciałeś się spotkać oczekuję, więc konkretów zarówno Twoich zamiarach jak i o celu przybycia elfiej rady.
Graf złożył brodę na splecionych rękach a rudowłosa, bardzo chuda wampirzyca napełniła kielichy winem.


R'edoa Yevonea - 2007-07-25, 15:29

Eno'ael odwrócił kudłatą głowę
-Perełko?
Spojrzała na zamknięte drzwi Cytadeli
-Jedźcie beze mnie. -zawróciła gryfa, nie zważając na głośne protesty reszty dowódców
-R'edoa, wracaj! -krzyknął Eaven. -Nie jedź tam sama! R'edoa!! -popędził gryfa w ślad za nią, ale mocne ręce centaura wstrzymały wierzchowca
-Niech idzie.
-Po co!?
Centaur uśmiechnął się wyniośle
-Niech się nam Perełka uczy na bohaterkę.

Podjechała pod bramę. W cieniu stało dwóch chudych jak nieszczęście, zgarbionych zombie, ale doskonale wiedziała, że w rękawach podartych szat chowali śmiercionośne, harpunowate ostrza, gotowe w każdej chwili rozorać ciało, zostawiając za sobą krwawiące ochłapy mięsa, niemożliwe do zszycia albo zabandażowania.
-Wpuścić mnie. -zażądała twardo, nie od nich, oni byli tylko narzędziami bramy - powiedziała to wprost do czarnego granitu rytych wierzei.
Gryf niecierpliwie zatrzepotał skrzydłami, targnął rudą głową. Czekała.

Eno'ael potarł kulę, przyjrzał jej się ciemnym okiem
-Elledan? Jesteś tam gdzieś, chłopcze?
W krysztale pojawiła się szczupła twarz.
-Budzisz mnie w środku nocy -zaburczał elf -mam nadzieję, że masz dobry powód.
-Każdy powód jest dobry, żeby wkurzyć szlachetnego -zarechotał centaur -R'edoa pertraktuje z wąpierzem i tym sprzedawczykiem Pyrielem w Cytadeli. Zepnij konie i dyrdaj tutaj, to ostatni rozkaz naszej jaśnie pani Perełki. I się nie zmieni. Każdy nieznany ci dupek na drodze, mówiący w imieniu Re'd jest zdrajcą. Zapamiętasz?
-Wygladam na idiotę?
-Wyglądasz mi na szlachciorka wyciągniętego w środku nocy z piernatów. No no no, nie krzyw swojej pięknej buźki, żartowałem sobie. Perełka ci ufa i widocznie ma powody, a ja jej też ufam. To co?
-Co "to co"? -westchnął Elledan, wywracając niebieskimi oczami -siodłam konie i wyruszamy.
-Grzeczny elfik. Do zobaczenia zatem.
-Do zobaczenia... -Elledan uśmiechnął się kącikiem ust -Eno'ael, mogę cie o coś spytać?
Centaur kiwnął kudłatym łbem
-To co ci pomyka po brwi to pchła, czy wsza?
Dowódca przesunął ręką po czole, przeklął i już miał zacząć wrzeszczeć, kiedy Elledan roześmiał się dobrotliwie i zerwał połączenie.
-Szlachciorki dorobiły się ciętych języczków -Cillen Tara opierała się o jedną z alabastrowych rzeźb na krużganku Ner'eeya Maha. Opaskę na wykłute oko trzymała w ręce, poznaczona bliznami powieka brzydko zwracała uwagę. Eno'ael zaburczał coś i schował kulę do przeszklonej gablotki, obok wielu innych.
-Perełka mu ufa. -rzucił.
-Ma powody. -odparła -mówisz na nią "Perełka" bo chcesz ją zirytować, czy ty też dajesz wiarę w te plotki?
Centaur splótł potężne ramiona na piersi -To podobno wcale nie są plotki, Cill.
Driada pokiwała z namysłem głową.

Athelle - 2007-07-25, 16:12

Obraz dumnego Centaura wyraznie podenerwowanego ostatnimi slowami Elfa zniknol juz z kuli. Elledan siedzial jednak dalej bezruchu myslac co powinnien teraz zrobic. Bylo jeszcze ciemno, slonce powinno wyjsc jednak nioedlugo zza gor. Do Cytadeli Batchyn zostalo jeszcze okolo poltora dnia drogi.

- Finraelu !!! - krzyknal zrywajac sie nagle z ziemi - wstawaj Finraelu.

Elledan podjal jeszcze kilka prob obudzenia spiacego Elfa. Ten obudzil sie wreszcie i bardzo nieprzytomnym glosem zapytal.

- Co sie stalo ??

- Udalo mi sie skontaktowac z Centaurem z Gwardi Red Srebrnej Struny - oznajmil - wreszcie wiemy co robic.

- Ale jak ? Przeciez znajduja sie jeszcze dwa dni drogi stad - zapytal zdziwiony Elf, poczym dodal - kolejna wizja ??

- Wiem dzieki temu - powiedzial wyjmujac szklana kule - rozmawialem z nim. Sa pod Cytadela Batchyn musimys sie spieszyc.

- Dlaczego nic o tym wczesniej nie powiedziales ??

- Nie bylo takiej potrzeby - oznajmil Elledan - zbierajcie sie!!

- Czekaj ?? Kontaktowales sie z Illumiele miales dostep do magicznej kuli mogles polaczyc sie z kazdym.

- Nie rozumiem o co ci chodzi Finraelu.

- Przed bitwa z Moranem widzialem jak oddalasz sie na chwile od obozu. Z kim wtedy rozmawiales ??

- To nie jest twoja sprawa !!

- Elledanie synu Ellehira z kim skontaktowales sie przed bitwa z Moranem ?? - zapytal ponownie powazniejszym glosem Finrael.

- No dobrze udalo mi sie wtedy skontaktowac z R'ed. - odpowiedzial.

- Wiec po co zostalismy walczyc ? Po co byla ta cala strata czasu ? Moglismy ruszac dalej czmu zostalismy.

- Nie moge Ci powiedziec. Wiedz jednak ze nie chcialem zrobic nic zlego.

Elledan spuscil glowe w dol. Znowu wrocily wspomnienia. Finrael caly czas obserwowal zmiany jakie zachodzily na twarzy Elledana.

- Elle ?? - zapytal lekko przerazonym glosem - wszystko wporzadku ??

- Co ?? - zostal wyrwany ze wspomnien. Krzyk kobiety zanikl w jego umysle - przepraszam Cie Finraelu. Wiem ze nie powinnienem tego przed wami ukrywac. Mialem jednak swoje powody by stanac do walki z Moranem i jego smierc przyznaje bardzo mnie uradowala.

- Czemu ?? Co takiego zrobil ??

- Juz mowilem. Narazie nie moge Ci tego powiedziec. Ruszajmy dalej.

- Dobrze. Nie lubisz odkrywac kart. Widze jednak ze i tak nic nie zdzialam. Obudze reszte.

Dwadziescia minut pozniej wszyscy byli gotowi do dalszej drogi. Nikt poza Finraelem nie wiedzial jeszcze o magicznej kuli. Obaj uznali ze tak bedzie najlepiej.

Nagash ep Shogu - 2007-07-26, 20:56

Rodrick bawił się krzywą szablą.
Inkwizytor wzrokiem pełnym nieufności przyglądał się oberstowi, rozmasowując obolałe nadgarstki. Był wolny…
- Graf ma dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia… oczywiście z twojego punktu widzenia.
Allenom popatrzył uważnie na pułkownika.
- Zatrzymasz swe życie, pod warunkiem, iż wyświadczysz grafowi pewną przysługę. Nie musisz się zgadzać, to tylko propozycja.
Ciemna szczecina zarostu na kwadratowej szczęce rozjaśniła się w uśmiechu ukazującym pełen garnitur uzębienia, na widok pytania skrzącego się w oczach jeńca.
- Nie, nie dowiesz się o co chodzi. Wpierw twoja decyzja – przystajesz na ten warunek, czy nie?
Z mroku wyłoniła się postać nekromantki, dzierżącej w dłoniach dziwny flakonik.
- To filakterium – powiedziała poważnym głosem. – Nasza… gwarancja. Jeśli zgodzisz się na propozycję, graf ep Shogu zawrze z tobą umowę, którą zgodnie z naszym prawem należy zabezpieczyć właśnie przez zastaw. W twoim przypadku przedmiotem zastawu będzie twa dusza… Odzyskasz ją, gdy wypełnisz życzenie arcywampira. Nie musisz się lękać, graf daje swe koronerskie słowo.
Inkwizytor przełknął ślinę, przez głowę przelatywało mu milion myśli…. Vladyslav…
- Odpowiesz pani Yezebel – warknął oberst i zniknął w ciemnościach lochu. Nekromantka patrzyła wyczekująco na człowieka.

***

Graf oparł rozgrzane pertraktacjami czoło o chłodny obsydian kolumny.
- Więc dobrze… - mruknął do siebie. – Reasumując; elfka podpisała traktat, Illumielle dowie się o ruchach armii Mortis i jeśli będzie miała na tyle oleju w głowie, posłucha R’ed i przygotuje elfie wojska do odparowania napaści.. Oby tylko jej się to powiodło, a wątpię w to, by długouche wojsko poradziło sobie z alkmaarskimi oddziałami… Pozostaje mi mieć nadzieję… Bez ryzyka nie ma przyjemności… Ergo ta kwestia jest już rozwiązana… O ile R’ed nie zrobi największego głupstwa pod słońcem i nie powie, że ma te informacje ode mnie – skrzywił się. – Lord Miceus miałby mnie wówczas na patelni, lecz elfka poniosłaby jeszcze dotkliwszą za to stratę…
Krwiopijca obrócił twarz w stronę witraża zalewającego komnatę czerwonawym światłem. Filtry umieszczone w szklanych bryłach, układających się w postacie wyobrażające senne koszmary, pracowały na pełnych obrotach. Znacz południe było tuż, tuż.
- Rada postanowiła, rada postanowiła! – przedrzeźniał głos leśnego drapieżnika. Nagle poczuł na szyi dotyk ciepłych palców. Yezebel?
Nekromantka uśmiechała się niewyraźnie, patrząc wprost w senne, mroczne oczy.
- Chyba potrzebujesz towarzysza, grafie, mówisz sam do siebie…
Nagash skrzywił twarz w grymasie zniecierpliwienia. Faktycznie był już bardzo senny.
- Siadaj Yezebel – powiedział wskazując na krzesło zajmowane jeszcze tak niedawno przez R’edoę.
- Grafie?...
- Przestań z tym tytułem, nie po to przysłali cię tutaj, by bawić się w dworską etykietę. To dobre dla tych, którzy z przerażeniem liczą upływające dni, świadomi, że każda minuta zbliża ich do śmierci. Nas to nie dotyczy.
- Oczywiście, Nagash – piwne oczy uśmiechnęły się zza czarnego wachlarza, z którym się nie rozstawała.
- Rada nakazała elfce, by dała mi to, czego tylko zażądam, rozumiesz, Yezebel? Tak poruczyła im ta ich nawiedzona narkomanka, Millu. Bezsensu.
- Gallean zna kroki wyznawców Mortis.
- Wyznawców, Yezebel – wyszczerzył kły graf. – Nie zna naszych kroków. I nigdy nie pozna. Nasza droga elfka cierpi katusze związane z trawiącą ją ambicją. Chęcią pomszczenia upokorzenia, wywindowania się na szczyt. Co szlachetni jej mogli zrobić, że tak ich nienawidzi? Nie podoba mi się jej cel. Zauważyłaś jak ona się uśmiecha? Ten sam władczy grymas Illumielle, zaprawiony hipokrytyczną dobrodusznością. Ciekawe ile czasu spełzło jej na nauczenie się tegoż. Nasuwa mi to na myśl… hmmm… nieważne.
Nakromantka obróciła w stronę arcywampira piękny profil, godzien bicia na złotych florenach imperialnych. Włosy koloru jasnej miedzi skrzyły się w czerwonawej poświecie, rzucanej przez witraże.
- Perła Puszczy… - szepnęła, skubiąc koronkowe mankiety rękawów.
Koroner rzucił się w stronę Yezebel, przyklęknął przed nią, łapiąc za nadgarstki delikatnych dłoni. Mrok wampirzych oczu zatopił się w piwnych odmętach.
- Księżna Fyrween! – syknął, nie przestając obserwować okien duszy nekromantki, okien, które pokazywały tylko pustkę. – Kim jest dla R’ed? Jakie ma znaczenie? Po co ona wyprawia się tam? I dlaczego potrzebuje mnie?
- Mam pewne podejrzenia co do Perły Puszczy, ale nie jestem pewna… Wiesz, moim zdaniem motyw z nakazem rady, by dać ci wszystko, czego potrzebujesz to improwizacja z jej strony… Przecież nie prosiłaby cię o towarzystwo w tej wyprawie, gdybyś nie był jej potrzebny.
- Może, Yezebel… Może. W tej chwili nie gra to aż tak istotnej roli, kości zostały rzucone. Ty wreszcie przybyłaś do Cytadeli… Traktat z dzikimi elfami został zawarty… Jeszcze tylko jeden element układanki i się zacznie… Stoimy przed wielką szansą, ty i ja – ręce grafa silniej zacisnęły się na nadgarstkach nekromantki, jej karminowe wargi zadrżały leciutko.
Wtem do komnaty wsunął się Armius.
- Lord Pyriel przybył.
Nagash popatrzył na adiunkta. Myślał o czymś.
- Armius, to ty ostatnio powiedziałeś, jak zwą R'edoę jej pobratymcy. Jak brzmiał ten pseudonim?
Bury kaptur schylił się, niezależny trup prawdopodobnie wpatrywał się w marmur posadzki.

***

Wampirzyca oddaliła się wreszcie, graf spojrzał zmęczonym wzrokiem na lśniący blat stołu.
- Jestem zmęczony, Pyriel, więc będzie krótko i na temat. Ognisty Gaj fascynuje zarówno ciebie, jak i mnie. Oboje szukamy tam… pewnej rzeczy, niezaprzeczalnie dla nas istotnej. Z tym, że w pojedynkę nie jesteśmy w stanie dostać się w obręb stolicy. Tobie brak armii, mi brak pewnej substancji, którą możesz zdobyć…
Elf krwi zmrużył żółte oczy.
- Kontynuuj, Nassirze.
Wampir przetarł znużone ślepia.
- Ognisty Gaj nie stanie się bezbronny, ale stanie się bardziej osiągalny… Rozumiesz, co mam na myśli? Ty chcesz tam się dostać, lecz nie masz wojsk, które pomogą ci sforsować peryferie puszczy, ja jestem zbyt wrażliwy na srebro, by nawet zbliżyć się do właściwych murów… To proste Pyriel… Ja dam ci swą chorągiew i sposobność, ty zdobędziesz dla mnie i mych żołnierzy antidotum na ten cholerny metal. Wiem, że masz taką możliwość. Wśród krwiopijców głośnym echem odbijają się legendy o stworzonym przez was azotanie ołowiu, umagicznionym wyciągiem z wampirzej krwi. I jeszcze jedno; będę potrzebował jednego z twoich sobowtórów. Nie pytaj po co, ręczę, że nie obróci się to przeciw tobie, a wręcz przeciwnie.

CHWILĘ PÓŹNIEJ

Głos elfki drgał w głowie krwiopijcy, niczym struna w bałałajce. Zdumiony arcywampir spojrzał na Pyriela.
- R’ed tutaj wraca… Po co? Widzieliście się w przejściu?
Pyriel uśmiechnął się niewyraźnie.
Nagash z rezygnacją opadł na krzesło.
- Jona’ath, co? – mruknął. – Wpuście elfkę…
Zombi poruszone zaklęciem, nacisnęły dwa ukryte w murze przełączniki, które dały sygnał do baszty. Łańcuchy zazgrzytały na drewnianych bębnach, Cytadela otwierała mroczną paszczę.

***

Duch stał nieruchomo, zwrócony zasłoniętą płótnem twarzą w stronę leżących na polanie cieni. Elfy… szlachetne!
Tuż obok niego wylądował nietoperz, który polimorfował się w postawnego wampira o kwadratowej szczęce. Pod pachą ściskał zamknięty hełm zdobny w platynowe wykończenia, zaś na piersi kiwał się zawieszony na złotym łańcuchu amulet wyobrażający głowę Tancerki.
- Cieszę się, że miałeś ich na oku.
Duch nic nie odpowiedział. Półprzezroczysty palec począł rysować w powietrzu lśniące na szaro runy.
Rodrick skrzywił się.
- Tak, wiem, to moja wina. Komando pijawek uzbrojonych w elrahiby… Pijawki może i wyglądają jak wampiry, ale to zwykłe ciury! Szkoda, że nie dało się tutaj podciągnąć mej chorągwi…
Oberst podrapał się po zarośniętym podbródku.
- Potrzebuję pół dnia, Shanan, pół cholernego dnia… udawało ci się tak długo, więc te parę godzin nie stanowi dla ciebie różnicy…
Duch schylił głowę, nie wiadomo czy w akcie zgody, czy rozmyślania nad rozkazem.

Pyriel - 2007-07-26, 23:51

- Ufam swoim sobowtórom, poza Elfami Krwi tylko na nich można polegać, więc ten warunek mogę spełnić. Co do poprowadzenia wampirze chorągwi. - Pyriel wstał z fotela i podszedł do jarzącego się witraża tego z którego przefiltrowane promienie padały na twarz grafa – Gdybym uderzył w to szkiełko słońce zamieniło by Cię w popiół zanim zdążył byś wezwać straż. Jesteście potężni a jednocześnie słabi. Nieśmiertelni a jednocześnie łatwi do zlikwidowania, nie trzeba was nawet zranić wystarczy przyłożyć do ciała kawałek srebra. – Zasiadł ponownie na fotelu – Jeżeli mam prowadzić chorągiew to musi być mi ona oddana, wysocy rangą oficerowie zostaną w cytadeli ich autorytet podważał by mój zastąpię ich sobowtórami. Kolejny warunek jest taki, że nie mogą wiedzieć, przynajmniej na razie, że to ja nimi dowodzę oficjalnie wykonują Twoje polecenia. Ostatni i najważniejszy warunek, gdy zdobędę azotan ołowiu użyjesz go na chorągwi, ale nie na sobie.
Wampir spojrzał na Pyriela a jego wzrok wyrażał zdumienie
- Jak to :?:
- To są warunki współpracy akceptujesz lub odrzucasz, obaj jesteśmy sobie potrzebni Nassirze Udin ibn Junis ibn Siraf.

Wampir nie odpowiedział bowiem przez gwałtownie otwarte drzwi do Sali wbiegła R’edoa

Allemon - 2007-07-27, 00:23

Na wieść o proponowanym zastawie inkwizytor popadł w odrętwienie. Yezebel próbowała skontaktować się z więzionym, lecz wydawał się on sparaliżowany strachem. Nekromantka postanowiła opuści loch i udać się do grafa, gdyż widziała, że potrzebuje on z kimś porozmawiać.

-Rodrick zostań tutaj! - rzuciła na odchodne.
Oberst oparł się o ścianę obok drzwi , schował szablę do pochwy i z wyższością patrzył na ruinę członka Świętego Officium.

Allemon skierował wzrok w górę i naglę wybuchnął potokiem słów.
- Filakterium? Już ja czytałem o tym waszym filakterium?! Nie dam się zmienić w licza! Mimo iż kupiłem ten tytuł Przysięgałem na Imperium, że swą duszę mogę oddać tylko Wszechojcu! Jak chcecie złamać przysięgę umocnioną przez Cesarskich Hierofantów? Nie, nie i nie!

Strażnik przeraził się gdyż wrzaski inkwizytora z pewnością dobiegły do sali gdzie jego przełożony podejmował posłów. Postanowił uciszyć furiata, ruszył w jego kierunku, gdy sięgał po szable zorientował się, że stanął zbyt blisko pogrążonego w mroku i nie dokładnie związanego lejnanta Vladslava. Refleks doborowych zabójców dorównuje zbitemu z tropu wampirowi. Widok ogłuszonego krwiopijcy przerwał monolog
- Jak... ale jak... ty?
- Wielu rzeczy nie widziałeś gdy piłeś. Co teraz?
- Na pewno nie możemy mieć zakładnika, oni szanują swoich jak my chłopów ino gorzej. Pomysł z fikanterium jak widzisz upadł, na to nie mogliśmy się zgodzić.
- Może wrócimy do negocjacji? Skoro wampir proponuje układ z Imperium to znaczy, że ma ważny powód.
- Rozejrzyjmy się może go spotkamy albo jakieś wyjście ... Mocno uderzyłeś tego pasożyta?


~~
Elf-zwiadowca byłej chorągwi imperium w momencie gdy zorientował się, że planowany odwrót nie odbył się wyruszył zbadać tego przyczynę. Przeczucie mówiło mu by trzymał w pogotowiu srebrne strzały. Przed południem dotarł jeszcze na pole bitwy. Nie mógł uwierzyć że te pogorzelisko jeszcze niedawno było jego obozem.

R'edoa Yevonea - 2007-07-27, 09:03

Wbiegła, obcasy załomotały po ciemnych płytach podłogi
-Gorsecik poluzowałaś, Perełko? -zakpił Nagash, odwracając się przodem do wyjścia i rozkładając ręce w parodiowanym geście powitania. Zielone oczy przesunęły się całkiem obojętnie po smukłej sylwetce wampira i elfka, trzymając w dłoniach szeleszczące materiały sukni po prostu ominęła gospodarza, nie zaszczycając go nawet jednym słowem. Nagash uniósł wysoko brwi.
-Ani słowa powitania? Ja rozumiem, że nie chcesz się witać, kiedy plądrujesz moją piwniczkę, ale już drugi raz przychodzisz tutaj z emblematem posła, co z twoją etykietą, Perełko? -odwrócił się do niej. W tym samym momencie szczupła, delikatna dłoń machnęła w jego stronę wielkopańskim gestem jasno mówiącym 'wynocha'
-Pyriel -usłyszał cichy syk -oddaj mi Jona'atha, śmierdzący zdrajco.
Pyriel skrzywił się i pociągnął nosem
-Jedyny smród jaki tutaj czuję, to łajno centaura, R'ed. I wiesz... -uśmiechnął się kpiąco -to chyba ty tym śmierdzisz.

Nagash naprawdę podziwiał elfy za jedną rzecz. Niebywałe było, żeby jakikolwiek przedstawiciel innej rasy, nawet Imperialny Zabójca, nawet słynące z szybkości arcywampiry, nawet te chucherka Lekkostopi nie były tak szybkie jak elfy. W szczególności jak dzikie elfy.
Drobna dłoń, zwinięta w twardą, malutką piąstkę, grzmotnęła drova pod żebra, aż echo poszło po komnacie. Pyriel zgiął się w pół, kaszlnął. Raz. Potem ciemna dłoń wystrzeliła do przodu i z donośnym klaśnięciem uderzyła elfkę w policzek. Nagash syknął i nie zważając na piekącą aurę srebra chwycił R'edoę za ramiona, odciągając ją od drova.
-Puść mnie -warknęła. Uderzenie Pyriela musiało być mocniejsze niż na to wyglądało, bo przygryziona warga sperliła się krwią.
-R'edoa, Pyriel, jak wy się zachowujecie w gościach -zganił ich, próbując przekuć zdarzenie w żart -R'ed, już, spokojnie. Pyriel, uspokój się.
-Urwę ci uszy, zdrajco, nie jesteś godzien być elfem -wywarczała elfka, wijąc się w mocnym uścisku wampira. Nagash w dalszym ciągu ignorował piekący ból w dłoniach
-Już już już, pax moi kochani. R'edoa przygrzmociła ci za łajno centaura, ty jej oddałeś, jesteście kwita. -zawyrokował gospodarz, zezując na rozcierającego żebra demona -R'edoa, uspokój się do cholery, nie chciałbym uszkodzić Perełki.
Szarpnęła głową, spojrzała na niego z furią w oczach. Blade wargi zadrżały, może chciała mu splunąć w twarz, a może zacząć wrzeszczeć. Skrzywił wargi w lekkim uśmiechu. Srebrny diadem spinający jej ciemne włosy miał tuż przy brodzie, szyja już pokrywała się złuszczoną, czerniejącą skórą.
-Puść mnie -powiedziała cicho -puść mnie Nagash, ubrudzisz mi spalenizną sukienkę.
Puścił ją. Wiedział, że to, co przed chwilą powiedziała to były i przeprosiny i nieudolnie wyrażona troska. I podziękowanie. Roztarł piekące dłonie, przesunął dłonią po grdyce. Za to ten mały leśny diabeł też kiedyś odpowie. Kiedyś.

Pyriel zazgrzytał zębami. Ten dzikus Jona'ath długo nie pożyje.
-No, przejdźmy zatem do interesów. -wtrącił się wampir -proszę usiąść, poczęstować się winem... Gangren, chusteczkę dla pani, nie widzisz, że ranna...
R'edoa najpierw dokładnie obejrzała chusteczkę, jakby imię jednego ze sług wampira wzbudzało w niej jakieś niezdrowe skojarzenia, a potem przytknęła do rozbitej wargi. Nagash rozsiadł się w fotelu i sięgnął po wino, żałując, że nie może spróbować jak smakuje elfia krew, której zapach roztaczał się silniej niż zdradziecka aura srebra.
-Mediatorem nie zwykłem być, ale nie krępujcie się, państwo -nalał gościom wina -R'edoa, tuszę, że sprawa wydobycia twojego towarzysza jest dla ciebie bardzo ważna. Może zatem oświecisz mnie i Pyriela, co takiego jest w nim ważnego?
Zdmuchnęła w oczu kosmyk włosów, w szarpaninie wymskniętego z gładkiej fryzury. Batystową chusteczkę, poznaczoną małymi plamkami krwi zmięłła w dłoni
-Jest Synem. -powiedziała niewyraźnie; warga lekko puchła
-Twoim? -zdziwił się Pyriel -twoim synem?!
Zmrużyła oczy
-A wygląda ci na mojego syna? Może lepiej powiem po elfiemu, bo tego nie da się przetłumaczyć na wspólny. Jona'ath abb Yess'enir Varl. -spojrzała na nich pytająco -dobra. Powiem jak do ludzi. Jona'ath jest... -zmarszczyła brwi, szukała słów -to jest ktoś, nieodłącznie przypisany do dowódcy. Ktoś jak zastępca, ale trochę bardziej. Można powiedzieć - "opiekun", ale z niższą rangą. Taki Syn, który jest krok za swoim dowódcą matką i zawsze jest gotów pomóc, w każdej sprawie i każdej chwili. Nie jest niedyspozycyjny. Służy. Wszystkim co ma. Nie ma sekretów i dowódca przed nim też nie ma sekretów.
Nagash pokiwał głową. Jona'ath, nagle tak ważna karta przetargowa...
-Żadnych sekretów? -upewnił się drov. Żółte oczy zalśniły w skąpanej czerwienią sali.
-...no... -elfka zrobiła minę jakby się wstydziła -prawie.
-I ty myślisz, że ja ci go teraz oddam!? -zaśmiał się Pyriel. Nagash zdawał się nad czymś gorączkowo myśleć.
-Pyrciu -R'edoa bawiła się pomiętą chusteczką -oddasz mi go. Yess'enir Varl są niebywale lojalnymi elfami, a nałożone na nich czary nie pozwalają wyciągać od nich żadnych wieści. I... oni Umierają.
Cisza, tak głęboka, że szelest miętej chusteczki wydawał odbijać się echem od marmurów ścian
-Umierają, Pyriel. Yess'enir Varl zamykają oczy i Umierają. Na zawsze. Nieodwołalnie. I zastępy Nekromantów nic tutaj nie pomogą, bo nawet ucięty kawałek takiego elfa, przyszyty do zombie nie zadziała. Więc oddasz mi go i będziesz prosić mnie o informacje, albo Jona'ath Umrze i będziesz szukać wiatru w polu.
Szeroki, biały uśmiech elfki odsłonił charakterystyczne dla dzikich elfów krótkie kły.

Pyriel - 2007-07-27, 11:04

- Zamykają oczy i umierają – Powtórzył drov udając zamyślenie – więc pociesz ę Cię R’ed mówiąc że od tamtej pory nie zmrużył oka :?:
Elfka ponownie nie wytrzymała i zerwała się z fotela jednocześnie zaciskając dłonie w pięści. Tym razem jednak wampir był na to przygotowany i udało mu się ją powstrzymać. Ponownie srebro zaczęło trawić jego ciało jednak nie czół tego jedyne, co teraz odczuwał to woń krwi cieknącej z jej wargi.
-Puść mnie już się uspokoi łam – Wampir jednak nie puszczał stojąc jak zahipnotyzowany – Nag Twoje dłonie :!: - dopiero krzyk wyrwał go z odrętwienia, rany na rękach były dość poważne i do ich regeneracji będzie potrzebował sił i krwi.
- Trochę tu duszno, może otworzymy jedno z okien :?:
Ironiczny opis panującego w pomieszczeniu smrodu spalenizny i propozycja wpuszczenia świeżego powietrza wraz z zabójczym słońcem nikogo nie rozbawiła. Tym razem elfka zasiadła po przeciwnej stronie stołu poza zasięgiem pieści.
- Oddaj mi go Pyriel inaczej…
- Inaczej co :?: Mam oddać Ci jedyną kartę przetargową jaka mam, w zamian za co :?: I mylisz się Jona'ath powiedział mi nieco ciekawych rzeczy, wiem na ten przykład, dlaczego tak bardzo zależy Ci na księżnej Fyrween
– Wampir spojrzał z zaciekawieniem jednak drov poprzestał na tym, co już powiedział.
Warga fleki drżała w gniewie i obawie.

Jona'ath nie mógł nic powiedzieć, niczego zdradzić nie on, nie Yess'enir Varl

Stan, w jakim się znalazła wyraźnie sprawiał radość Pyrielowi, na kącikach jego ust pojawił się uśmiech.
- O jego życie nie musisz się martwić, ja potrafię zadbać o swoich gości. Boisz się iż jego watłe ciałko nie wytrzyma w przyczółku Legionu, bo jeżeli tak to niepotrzebnie. – Drov przerwał a salę opanowała cisz, spojrzenie elfki spoczęło skrzyżowało się z jego - Nikt nie mówił, że przebywa tam w swoim. Zdziwiłabyś się jak wytrzymałe są chochliki
Srebrny kastet przeciął powietrze, cel znajdował się jednak poza zasięgiem. Komnatę wypełnił dźwięk śmiechu droga, śmiechu zadowolenia z wewnętrznego cierpienia jakie zadał R’ed.
- Spokój :!: - Donośny krzyk wstrząsnął komnatą – Jesteście posłami, więc zachowujcie się jak posłowie. Mam dość odgrywanej przez was błazeńskiej szopki, albo zaczynamy poważne rozmowy albo opuście moja cytadele. – Wampir usiadł na fotelu zadowolony widząc, iż osiągnął cel. Zarówno Pyriel jak i R’edoa zasiedli na miejscach miejscach kastet powrócił do kieszeni. Graf odwrócił się w stronę elfki. – R’edoa Pyriel wyraźnie pyta Cię o cenę.


R'edoa Yevonea - 2007-07-27, 11:19

-Cenę? -prychnęła -cenę? To tobie zależy na informacjach. Jona'ath nic nie powiedział i nic nie powie. Blefujesz Pyrciu. To ja pytam o cenę... nie, ja stawiam warunek. Jona'ath, albo goń się demonku, wolę mieć na karku całą Radę Archontów niż wchodzić w układy na twoich warunkach. -mówiła spokojnie -Nagash, nasza umowa mam nadzieję, się nie zmieniła.
Wampir oderwał wzrok od jej wargi -Ym... właściwie to po co ci Pyriel?
-Po nic. Jest mi potrzebny tylko Jona'ath, ale równie dobrze mogę sobie sprawić nowego Yess'enir Varla. Jeśli Jona'ath nie spotka mnie w ciągu tygodnia, Umrze.
-No to w czym problem?
Skrzywiła usta, zasychający strupek na wardze pękł
-Nie lubię marnować dobrych podwładnych. A jego darzę pewnym sentymentem, w końcu jest moim Yess'enir Varl od bardzo dawna. Przed Temperance. Ale skoro Pyrciu nie chce współpracować, pozostaje mi życzyć panom miłego popołudnia. Wracam do Ner'eeye Maha, szkoda mi opuszczać Festyn Lampionów.
Wstała.
-Perełko, po co się od razu obrażać? -Pyriel wzruszył ramionami -popertraktujmy...
-Dobrze. Twoje obcięte uszy i Jona'ath, a ja w zamian daję ci możliwość pochówku pod górą centaurzego gnoju. Hm? Niezadowolony? Jak mi przykro.

Pyriel - 2007-07-27, 13:25

- Czekam na odpowiedz Shogu od Ciebie lub posła. Tym czasem muszę zająć się własnymi sprawami.
Drov powstał i ukłonem pożegnał gospodarza.
Tej nocy plac Rubierzy zalała krew, elfia krew
Czarną Puszcze zalały łzy gdy z nieba spadła głowa...
Jon'ath został zgładzony.

Ostatni triumf Pyriela

*****************************************************


- Cholera nie ma tu gryfów, uniesiecie mnie?
Zgromadzone wokół przywódcy sobowtóry spoglądały po sobie, najpotężniejszy z nich wyszedł z szeregu.
- Uciekamy panie? Legionom nie przystoi…
- Legionom nie, ale nas Legion odrzucił nie ma sensu stawać do walki, nie teraz
. – Pyriel obserwował przez okno walkę toczącą się przy bramie. Elfy Krwi skutecznie odpychały ataki Opętanych było ich jednak zaledwie stu. – Erhzabeth nie żyje, armia Morana powstała podburzona przez Lorda Thebdaa a Dun. Wkrótce do murów dotrą Molochy a wtedy Rubież upadnie.
Pyriel odwrócił się do sobowtórów, było ich ledwo 10 poza murami miał jeszcze pięciu jako szpiegów.
- Opuszczamy miasto i rozproszymy się, rozejdziecie się po wszystkich obozach Imperium, Przymierza, Klanów, Hord i Legionu. Zapamiętujcie wszystko, co usłyszycie i zobaczycie, każda informacja może się okazać tą, która pozwoli odzyskać mi to, co utraciłem. A teraz ruszamy.
Potężny sobowtór złapał drova i wyskoczył przez okno, zaraz za nimi wyruszyła reszta grupy. Pomimo głośnych uderzeń potężnych skrzydeł uszu Pyriela dobiegł krzyk ostatniego konającego Elfa krwi.

Nagash ep Shogu - 2007-07-27, 23:10

Nagash zaklął szpetnie, waląc jednocześnie pięścią w blat stołu. Kryształy napełnione trunkiem zadrżały, zadrżały też filtry w witrażach. R’edoa zatrzymała się w połowie kroku na dźwięk alkmaarskiego, zdaje się najgorszego z możliwych, słowa. Sama nie przebierała w sformułowaniach, ale jeszcze nie zdarzyło się jej używać aż tak rynsztokowych wyrażeń.
Graf zaklął raz jeszcze rozmasowując pulsującą bólem dłoń, zapomniał, że wcześniej dał się żywcem podpiec na srebrnym ruszcie, próbując rozdzielić elfkę i drova, a walenie w stół tylko spotęgowało katusze, jakie teraz przechodził
- Siadać! – warknął w stronę Srebrnej Struny, patrząc w zacieniony kąt. – Zamknąć wrota, uruchomić zabezpieczenia i won mi stąd wszyscy!
Komnata w jednej chwili opustoszała, wszystkie nieumarła istoty kryjące się w mrokach pomieszczenia rozpłynęły się w niebycie.
Elfka stała jak wryta, graf wściekły… No takiego Naga jeszcze nie znała!
- I czego wytrzeszczasz te zielone ślepia?! Zakochać się w nich mam?! Na krzesło, R’ed, zanim stracę cierpliwość! A jak nie masz ochoty siedzieć, to stój, tak czy siak – nie wyjdziesz stąd – skrzywił się i syknął jednocześnie, podbródek też bolał.
Srebrna Struna zatrzepotała rzęsami, poczym uśmiechnęła się leciutko. Byleby tylko nie szerzej, bo widok poparzonego wampira był, jakby na to nie spojrzeć, całkiem zabawny… Choć z drugiej strony poparzony, wściekły wampir to nie była istota, przy której można było czuć się bezpiecznie. Drobne rączki ujęły suknię, która zaszeleściła, gdy elfka zasiadła spowrotem na misternym siedzisku.
- Słucham, grafie…
Arcywampir spojrzał na nią z ukosa. Słodko-niewinny wygląd elfiej twarzyczki, doprawiony skrzącą się w oczach bezczelnością, doprowadzał go do szału, ale tym razem postanowił się opanować.
- Wyobraź sobie, jak jestem wielce nie rad, z powodu opuszczenia tego pomieszczenia przez Pyriela. Wyobraź sobie, jak jestem rozczarowany zachowaniem was obojga. Wyobraź sobie, jak diablo mnie bolą rany, które sam sobie zadałem, byleby nie dopuścić do cyrku, który i tak odstawiliście! A uwierz mi, R’ed, nie jestem bynajmniej masochistą!
Elfka nawinęła na palec kosmyk włosów.
- Przecież sam Nagash rzuciłeś się do rozdzielania nas… A poza tym – tutaj wydęła bezczelnie wargi – ty lubisz otaczać się pięknymi przedmiotami, zaś widok pokiereszowanej przez tego zdrajcę twarzy elfki bynajmniej piękny nie jest… Zresztą nie dopuściłbyś chyba, by w twojej obecności pobito kobietę, hmm, Naaaaag?
Arcywampir wymamrotał coś pod nosem wbijając wzrok w blat stołu.
- Całkiem możliwe, nie myśl sobie, że zrobiłem to z jakiejkolwiek sympatii do ciebie. Kiedyś za to mi zapłacisz, ty… - syknął, gdy nieświadomie złapał się za poparzoną brodę.
Elfka machnęła zniecierpliwiona ręką.
- Wiem już, że lubisz długie prologi, ale przecież bez powodu byś mnie tutaj nie zatrzymywał.
- Właśnie – skrzywił się graf – skomplikowałaś mi właśnie życie.
- Czyżbyś miał jakiś interes do ubicia z Pyrielem? Jak mu zależy, to zatęskni i wróci – prychnęła, widząc, że Koroner wraca do normalnego stanu.
Nagash udał, że tego nie słyszał. Robił się znowu coraz bardziej senny.
- Mam pomysł na wyprawę do Nepheris, plan dopracuję i wyślę ci przez Armiusa…
Uśmiechnął się złośliwie, widząc grymas na obliczu Srebrnej Struny. Z wykrzywionej wargi znowu pociekła krew, na który to widok przewrócił oczyma. Akuratnie potrzebuje hemoglobiny…
- Więc będę oczekiwać, Nag. Tylko kiedy otrzymam te plany?
- Po tym waszym cudacznym Święcie Lampionów. Może wcześniej… A teraz idź, idź w cholerę R’ed, dopóki jeszcze panuję nad sobą. I wytrzyj tą krew!
Jednym gestem ruszył dwa cienie, które otwarły drzwi komnaty. Elfka wstała, uśmiechnęła się, przy okazji złośliwie zlizując kropelkę krwi z wargi i wyszła. Nagash został sam.

***

Yezebel była blada jak ściana.
- Jak to?! – jęknął graf. Spieczony podbródek bolał jak diabli…
- Ogłuszył Rodricka i… uciekł, jest gdzieś w Cytadeli…
Nagash wybałuszył oczy.
- Jak to ogłuszył Rodricka?! Rodrick jest na Równinach!
Nekromantka otwarła usta. Arcywampir zacisnął dłonie w pięści, paznokcie wryły się w ciało, przecinając skórę.
- Znaleźć mi go i przyprowadzić, nie mógł się wymknąć!
Yezebel pobiegła przekazać rozkazy służbie i drabantom.
- Sobowtór, chędożony doppelganger! Ale przecież to nie mógł być nikt od Pyriela, skaner mam nastawiony na aurę jego sługusów! Legiony mają u mnie szpiega?!

***

Wampirza kawaleria stała w równych szeregach, niczym posągi wyciosane z ciemnego bazaltu. Dzieliło ich kilkanaście godzin jazdy od elfickiego oddziału, który przedzierał się przez Równiny Nevendaar.
Jeździec w zamkniętym hełmie, zdobionym platynowymi wykończeniami, machnął piernaczem. Oprawiany kawałek obsydianu zalśnił w świetle Dwóch Braci. Długie elrahiby zakołysały się na plecach jeźdźców, krwiopijcze wojsko ruszyło.

Allemon - 2007-07-28, 17:23

W całkowitej ciemności przez wąski korytarz przeciskają się dwie postacie rozmawiając zduszonym głosem.
- Sir, jakoś tu pusto i ciemno. Gdzie my w ogóle idziemy?
- Każdy korytarz gdzieś prowadzi ... zazwyczaj.
- Czemu twoja siostra nas jeszcze nie znalazła?
- Pewnie nie wie gdzie szukać. A zresztą nic by to nie zmieniło, nasz przykład pokazuje jak się kończą wyprawy Imperium na równiny.
- Jak długo możemy błądzić po omacku w tych podziemiach?
- Też się boję Vladyslavie. Wyobraź sobie, że to groty w naszym rodzinnym mieście i zaraz natrafimy na szyb studzienny prowadzący do wyjścia. Pomiń tylko górskie ogry.
- Ta ściana z jednej strony wydaje się cieplejsza, może to od słońca.
- Przecież nie od piekielnych płomieni Betherezena. Chodź szybciej!
- Wszechojcze trzymaj nas w swoj ... ał! Co to?
- Zdaje się, że wpadłeś na jakiś posąg przedstawiający mniejsza co, jest ich tu więcej. Trafiliśmy na składzik. Dlaczego truposze nie nauczą się zostawiać pochodni w podziemiach!
- Tu są drzwi sir! Sądząc po rozmiarach to pewnie drzwi dla dawnej służby, nie rozumiem dlaczego zatrudniali tylko małych.
- Wyważymy je! Raz, dwa, trzy! Drzwi otworzyły się z zgrzytem, rozrywając znajdujący się po drugiej stronie gobelin, powieszony by zamaskować przejście.

Sala do jakiej weszli była skąpana w wątłych promieniach słońca. Wkroczyli pewnym krokiem do sali pewni, że jest pusta, jednak mylili się, pośrodku stał wampir, w dodatku bardzo zły.

- No proszę kto się tu pojawił, widzę, że niepotrzebnie wysyłałem pogoń. Macie mi coś do powiedzenia? - Ton głosu grafa brzmiał złowieszczo.
- Mmmmy my byliś-my ttylko się przejść się i i ii ppoorozmawiać ze sobą www spokoju nnnad propozycją. - Allemon zaczął odruchowo się cofać lecz poczuł , że za nim stoi już straż.
- I cóż takiego obgadały małe ludziki?
- Zgadzam się Panie na tą wspaniałomyślną propozycję propozycję! - czuć było strach w jego głosie.
- Sir, nie możesz, a przysięga złożona na ręce Hierofantów?
- Zobaczymy czy mnie ochroni. Grafie wciąż mamy szansę?

~~
Elf-zwiadowca obserwował drogę prowadzącą do cytadeli. Gdy tylko ujrzał jeźdźca na koniu jadącego ze strony fortyfikacji rzucił w jego stronę zabiegając mu drogę. i zatrzymując wierzchowca z gracją godną swojej rasy. Spojrzał on na twarz zatrzymanego i wykrzyknął:

- Jesteś elfką! Widziałaś gdzieś mojego dowódcę? Jest on inkwizytorem. Ja muszę to wiedzieć!

R'edoa Yevonea - 2007-07-29, 08:18

Wstrzymała gryfa, zwierzę niechętnie zaryło pazury w ściółce.
-Zabierz ręce -zażądała. Jasne oczy elfa błyszczały desperacją -z jakiej jesteś chorągwi? Jesteś od Elledana?
-Gdzie jest Inkwizytor Allemon?
Surowa, blada twarz elfki drgnęła.
-Ty...

No tak, przemknęło jej przez głowę, zasymilowane elfy czasem służą pod ludźmi, podli zdrajcy. Miała ochotę zdzielić go obuchem sztyletu przez skronie i zawieść do Ner'eeye Maha na sąd, ale wystarczyło jedno błagalne spojrzenie, wystarczyła pobliźniona dłoń zaciśnięta na uprzęży jej damskiego siodła, żeby rozluźniła uchwyt na sztylecie.
-Nagash ep Shogu więzi go w Cytadeli Batchyn. Nie masz po co go ratować, już pewnie nie żyje. Uciekaj... już za niedługo będzie tutaj wojna.
Strzepnęła lejcami, gryf zatrzepotał skrzydłami i wzbił się w purpurowe niebo.

***

Stała na balkoniku Ner'eeye Maha. Purpurowe światła zachodzącego słońca powolutku gasły, od wschodu nadchodziła granatowa ciemność nocy, rozbłyskiwały pierwsze gwiazdy. Święto Lampionów zaraz się zacznie.
-Perełko.
Westchnęła, weszła z powrotem do saloniku, rozświetlonego żółtym, ciepłym światłem wiszących w powietrzu kul. Przy rytym w alabastrze stole, zarzuconym mapami i zwojami siedzieli generałowie polowi, już w odświętnych, czerwono -pomarańczowych szatach, przygotowanych specjalnie na to święto. Potarła skronie.
-Więc co teraz? Cillen? -spytała. Driada opuściła powiekę, czarna zasłona rzęs ukryła oko. Eaven wstał i zaplótł ręce na piersiach.
-Rada Archontów nie zmieniła swoich decyzji.
-A jednak obwołali ją zdrajczynią -sarknął Eno'ael, stukając kopytem w posadzkę. Mędrzec Aenis westchnął chrapliwie.
-Nie oddaje się stolicy na żer dla trupów! -zagrzmiał Eaven -Wszystko zepsułaś, R'edoa. Masz szczęście, że umiemy to naprawić.
Twarz Sereen'e Vera nie wyrażała nic. Początkowo, bo z czasem, im Eaven mówił więcej, tym bardziej na delikatnym obliczu dało się odczytać rosnącą irytację.
-Nie jesteś nam już potrzebna. Zostaniesz w Ner'eeye Maha i poczekasz na mój powrót. Teraz ja przejmuję dowództwo nad dzikimi elfami.
Eaven mówił, a nikt z pozostałych nie odzywał się ani słowem.
-Kiedy wrócę, zabiorę cię do Ognistego Gaju, na sąd.
Cisza. R'edoa westchnęła ponownie i opuściła oczy.
-Dobrze więc, Eavenie. Będzie tak, jak rozkazała Rada. Czy... mogłabym cię prosić na osobności, do drugiej komnaty?
Generałowie polowi nie wykazali większego zainteresowania sceną. Cillen Tara wygładzała haftowaną połę sukni, Eno'ael wyskubywał sobie paprochy z brody, Aenis znów zdawał się drzemać, a Na'vi ciekawym wzrokiem pożerał zalegające stół mapy.
Za dwójką elfów zamknęły się rzeźbione odrzwia.

***

Stała na balkoniku, nie dokońca świadomym ruchem ścierając krew z koszuli. Święto Lampionów, głupie, choć tak bardzo potrzebne wydarzenie, zaczynało się. Pergaminowe, barwione na czerwono i żółto lampiony kołysały się na wietrze, rozbłyskiwały kolejne ogniska, zaczynały dudnić bębny, zawodzić trzcinowe flety.
Głupie święto zapomnienia, święto odurzenia, zatonięcia w lepkiej przyjemności narkotyku, alkoholu i pośpiesznej, gorączkowej miłości, uprawianej tuż poza okręgami światła, rzucanego przez liczne ogniska. Tańce, śpiewy i potrzeba niepamiętania, że życie to tylko płomyk świeczki, chroniony złudną osłoną lampionu.
Jeszcze bawili się grzecznie. Jeszcze rozhukane korowody tańca wiły się między drzewami, jeszcze rytm muzyki był spokojny i powściągliwy, ale zaraz, kiedy polany zapełnią się wszystkimi elfami rozpocznie się prawdziwe Święto. Żądlcy wrzucą do ognisk suche snopki bagiennego ziela, ze szklanych blatów, pozdejmowanych luster i marmurowych parapetów będą znikać pieczołowicie usypane kreski kok'ayn, wino będzie lać się niewyczerpanymi strumieniami. Noc, służąca tylko jednemu - zapomnieniu. Bo my nie mamy czasu, bo za zakrętem może czekać na nas śmierć, więc trzeba się bawić, bawić póki jeszcze wydaje się nam, że trzymamy swoje życie we własnych rękach, że mamy nad nim jakąkolwiek władzę.

Pieprzony wampir miał rację, to cudaczne święto, bo choć staramy się zapomnieć akurat dziś, to akurat dziś wspomnienia przychodzą najczęściej.

Driada wpłynęła do komnaty bezszelestnie, w całkowitej obojętności mijając ciało i kałużę krwi, rozlewającą się po wzorzystym dywanie.
-Wszyscy na ciebie czekają, R'ed.
Elfka martwo patrzyła na dół, na polanę.
-Naprawdę muszę tam iść?
Driada podpłynęła do niej i po siostrzanemu objęła ją w ramionach
-Żądlcy już są gotowi, czekamy tylko na ciebie.
-Chodźmy zatem.
Driada uśmiechnęła się
-Przebierz się kochanie, nie wypada się tak pokazywać na święcie -wąska dłoń przesunęła się po schnącej plamie na piersiach -twoja suknia leży w gabinecie.
-Cillen?
-Słucham.
-Byłaś Yess'enir Varl mojego ojca.
-Byłam. -odgłos smutku wkradł się w dźwięczne słowo.
-Czy robię dobrze?
Driada milczała.
-Czy robię dobrze? -elfka powtórzyła pytanie, głos stał się twardszy.
-Ja nie oceniam, Perełko. Ja mogę tylko powiedzieć, że jesteś niesamowicie podobna do Tora'acha... -jedno czarne, bystre oko spojrzało na stygnące ciało na dywanie -we wszystkim.

***

c.d.n (na przemian z Elle, dajcie się nam trochę poprztykać i nie wtrącajcie się, załatwiajcie swoje wewnętrzne sprawy, okej?)

Athelle - 2007-07-29, 12:50

Na twarzy Elledana mozna bylo ujrzec szczescie. Na horyzoncie widac juz bylo Cytadele Batchyn. Teraz trzeba bylo juz tylko skrecic na poludnie i kierowac sie do Nar'eeya. Red wlasnie tam musiala sie teraz znajdowac.
- Moj Panie - zawolal nagle jeden z podpiecznych Elledana - patrz.
Druzyna zatrzymala sie na zboczu lekkiego wzniesienia. Ich twarza obiawila sie cala potega cytadeli Batchyn.
- Widocznie Nagash ep Shogu Arcywampir zaczol juz formowac wojska do wymarszu - powiedzial cichym glosem Elledan - niedlugo przyjdzie nam podrozowac z ta armia jednak narazie z pewnoscia nie jestesmy tu mile widziani. Powinnismy sie stad oddalic.
Poruszali sie teraz najciszej jak potrafili. Nikt na szczescie ich niezauwazyl. Gdy juz oddalili sie kilka metrow dalej, dosiedli konni i normalnym tempem juz powedrowali dalej.
- Jak daleko stad do Nar'eeya ?? - zapytal Elle.
- To jakis dzien drogi stad - odpowiedzial natychmiast Finrael ktory jechal najblizej.
- Czy podrodze moga czekac nas jakies niebespieczenstwa ??
- Tylko Gobliny i Orki, jednak nawet tych jest w poblizu juz bardzo malo.
- Dobrze zatem oddalmy sie jeszcze troche tak by na horyzoncie nie bylo widac juz Cytadeli - tu zwrocil wzrok na stojaca w oddali Twierdze Nieumarlych. - pozniej mozemy stanac i troche odpoczac. Z tego co pamietam wlasnie zaczelo sie swieto Lampionow. Nudnawa impreza. Wole posiedziec tutaj z wami. Pozatym wiecie jak dzikie Elfy zachowuja sie jak im sie przerwie. Odrazu dostaniemy po kilka strzal.
Po kilkunastu kolejnych minutach jazdy zdecydowali ze nie ma co jechac dalej. I mio iz Cytadela Grafa byla jkeszcze na widoku to nikt nie dopuszczal do siebie mysli iz moglibyc scigani. Nikt za nimi nie podazal.
- To wszystko wydaje mi sie strasznie podejrzane - oznajmil Elledan gdy reszta skonczyla rozbijac oboiz.
- Co takiego Panie ??
- Jestem pewien ze kilku nieumarlych zauwazylo nasz pochod. Nikt jednak nie przejal sie szostka ELfow u Bram Twierdzy.
- Hmmm torzczywisci dziwne, jestes pewien ze napewno ktos nas zauwazyl.
- Patrzylem na niego a on patrzyl na mnie jednak wogule nie przejmowal sie moja obecnosci. To musi miec cos wspolnego z Red Srebrna Struna musiala mu powiedziec ze jedziemy za nia.
- Jak myslisz co takiego ona knuje ??
- Nie wiem, ale niedlugo sie dowiemy. Nar'eeya juz niedaleko a tam wreszcie ja spotkamy. Oby tylko jej pobratyncy nie uznali ze zrobila cos nie tak. Wtedy i ona i my bedziemy zgubieni.
- Jest przeciez ich Przywodczynia co sie moze jej stac.
- To niedokonca prawda Finraelu.
- Nie rozumiem - zapytal zdziwiony Finrael z twarza jakby naprawde nierozumial:P.
- Dzikimi Elfami nie rzadzi jedna osoba - oznajmil Elledan - to tylko przykrywka. Tak naprawde wladzenad Elfami ma ....
- Rada Archnotow.. - dokonczyl za niego Glorion ktory wlasnie przysiad sie do dwojki.
- Skad o nich wiesz ?? -zapytal Finrael zdziwiony znow madroscia Elledana.
- Gdy bylem jeszcze mlody a Ognisty Gaj byl w niebespieczenstwie kobiety i dzieci przeniesiono do Puszczy gdzie rzadzil Tor'aach. Mialem szczescie mieszkac z osoba ktora byla kiedys w tej radzie. A chodzi tu o mojego dziadka. Uslyszalem wiele opowiesci o tym co robila rada. To ona decydowala o takich sprawach jak przymierze z Elfami Szlachetnymi. Miala wladze nad kazdym Dzikim Elfem w Nevendarr.
- Ale ja zawsze myslalem ze to Tora'ach byl WLadca Dzikich Puszczy.
- Tora'ach byl tylko ich wyslannikiem. Formalnie oczywiscie to on mial wladze, o radzxie nikt nie powinnien wiedziec. Do dzis wielu nie wierzy w jej istnienie. Jednak ta jest i zawsze decydowala o wszystkim co dzikie Elfy mogl robic.
Zapadla cisza, Elledan powiedzial juz wszystko co wiedzial na jej temat.
- Myslisz ze mozemy miec jakies problemy w Nar'eeya ?? - zapytal po tej krotkiej chwili zamyslenia Finrael.
- Hmmm Redoa Srebrna Struna wie o naszym przybyciu. Dopoki ona znajduje sie w miescie mysle ze my bedziemy bezpieczni. Pozatym pamietaj Finraelu ze jestesmy wyslannikami Illumielle. Nie moga nas traktowac jak zwykle Szlachetne ELfy i choc napewno nie okaza wiele goscinnosci to o nasze ebzpieczenstwo napewno zadbaja.
- Chyba ze nie chca Przymierza. Nasze Glowy bylby dobra odpowiedzia.
- Widze wyraznie ze cos cie dreczy Finraelu - zauwazyl po slowch Elfa Elle - czyzbys nie chcial wyruszac w strone Dzikich Fortec ??
- NIe panie jednak w jakis sposob nie moge poradzic sobie ze strachem przed ta dziwna rasa. SPotkalem ich juz kiedys jednak wtedy uszlem z zyciem tylko dlatego ze byl;em mlody a mlodych Elfow ci nie zabijali.
- Widze ze wiele przezyles - odparl zaszokowany tym co powiedzial jego przyjaciel - trudno bedzie ci wejsc do miasta jednak mysle ze cos na to poradzimy.
Poznym poludniem postanowili jechac dalej. Droga nei byla w swietnym stanie jednak jechalo im sie dobrze. Na mysl o tym ze udalo im sie ominac jedno z zagrozen wszyscy byli w dobrych humorach. Poza Finraelem ktory wyraznie zesmutnial w ostatnich godzinach. Elledan widzial to wiedzial juz tez co zrobi. Nie chcial poddawac swoich ludzi tak wielkiej probie.
- Zdecydowalem ze do miasta ze mna wejdzie tylko dwoch ludzi - oznajmil w marszu.
- Pozwol pani mi isc z toba - wyrwal sie najszybciej Naldir - zawsze chcialem zobaczyc jedno z Miast Dzikich Elfow.
- Ja tez chetnie pojde - tym razem zglosil sie Ethril
Reszta wiedzac ze dwoch juz sie zglosilo nie wykazywala wiekszego zainteresowania.
- Niech tak bedzie, pamietajcie jednak ze mimo iz takze jestesmy Elfami moga traktowac nas lekko inaczej.
- Jakos to przezyje - oznajmil troche juz mniej podekscytowanym glosem Naldir.
- A co z reszta panie ?? - zapytal Finrael wyraznie wdzieczny za to ze niebedzie musial zaghlebiac sie w Puszczy.
- Mysle ze powinniscie rozbic oboz nieopodal miasta jednak na odkrytym terenie, tu Elfy was nie zaskocza ani nic wam nei zrobia. Nie bedziecie bowiem przebywac na ich terytoriach.
- Niech tak bedzie. Zatem niedlugo bedziemy musieli sie rozdzielic moj panie. Na horyzoncie widac jzu lasy.
- Tak wiem, nie oddalajcie sie zbyt daleko od drogi musimy spotkac sie podczas mojej drogi powrotnej.
- Tak jest.
- Gdybyscie nas niespotkali udajcie sie w strone Twierdzy Batchyn tam najprawdopodobniej podazymy po spotkaniu z Red.
- Tak jest.
I tak Finrael Glorion i Firlin oddzielili sie od reszty. Zostalo juz tylko trojka zmierzajaca na poludnie w strone zaczarowanych lasow Nar'eeya.
- Jestesmy juz coraz blizej - oznajmil zadowolony calym dniem Elle.

Pyriel - 2007-07-29, 13:50

- Więc Rubież została Ci odebrana – Graf był zdenerwowany, wydarzenia tej nocy zmuszają go do dokonania wielu zmian w swych planach, zmian na które nie był odpowiednio przygotowany, stała maska wampira nie zdradzała niczego. Stał przy oknie zwrócony plecami do siedzącego przy stole elfa i towarzyszącego mu sobowtóra. W oddali majaczyły sylwetki elfów, sześciu konnych. – Przybyłeś prosić mnie o ratunek, o udzielenie azylu :?: zawiodłeś mnie Pyrielu mieliśmy umowę, plany a ty to wszystko zaprzepaściłeś.
-Nie potrzebuję pomocy, przybyłem by, choć w części wywiązać się z naszej umowy. Oto sobowtór, o którego prosiłeś a co do azotanu ołowiu, jeżeli go zdobędziesz i użyjesz srebrne wierze stolicy elfów nie zatrzymają Twojego wojska
– na kącikach ust wampira pojawił się uśmiech, Pyriel kontynuował – Jednak wasze ciała wchodzą w reakcję ze srebrem, wchłaniają je po upływie doby, gdy serum przestaje działać te drobinki spopielą każdego wampira, jaki przebywał w mieście. Dlatego moim warunkiem było byś Ty tego nie zażywał.
Uśmiech znikł z twarzy grafa teraz zagościł na niej gniew.
- A moja armia, czy powiedziałbyś mi o konsekwencjach :?:
- Oczywiście, że nie jaki miałbym w tym interes:?: Po wejściu do miasta obaj osiągnęlibyśmy swój cel, po co więc oni :?:

Spojrzenia obu mężczyzn spotkały się a ciszę jaka zapanowała przerwało uderzenie pięći w stół, graf tracił cierpliwość.
- Przychodzisz tu i mówisz mi o tym, że chciałeś mnie zdradzić. Nie masz armii ani nikogo, kto chciałby cię pomścić powiedz, dlaczego nie miałbym Cię zabić :?:
- Bo wiesz że mam jeszcze pewną role do odegrania w tej historii.

Elf powstał nakazując sobowtórowi pozostanie i posłuszeństwo wobec grafa.

*******************************************************


- Panie - to komnaty wbiegł jeden z wampirzych strażników - Ten elf zabrał jednego z koni i uciekł na północ.
- Na północ
- graf spojrzał na jeden z witraży pokazujący wilkołaka walczącego z gryfem - ziemie Szlachetnych Elfów, czego Ty tam szukasz.

MachaK - 2007-07-29, 15:17

x> zdezaktualizowane <x
R'edoa Yevonea - 2007-07-29, 15:33

Elf był odurzony dymem, wysoki i ciepły. I miał wielkie, migdałowe oczy w kolorze bursztynu, trochę nieprzytomne, ale piękne. I otarł jej łzę, o której nawet nie wiedziała, że płynie, od kącika oczu, aż po skroń.
-Przepraszam. -wyszeptał. Mrugnęła
-Co?
-Płaczesz. Przepraszam.
Wstała, zdrętwiałymi palcami zaczęła wiązać poły gorsetu -Niee... to nie dlatego.
Bursztynowe oczy odprowadziły ją, kiedy przytrzymując się pni drzew szła w stronę zionącego mdłym dymem ogniska.

Rozpaczliwie potrzebowała się napić. Bębny i flety podejmowały coraz szybszą, szaleńczą melodię, wrażenie potęgowało leśne echo, ale niewiele elfów włączało się w nietomny korowód wirowań przy ogniskach, niektórzy, już całkiem nieświadomi, siedzieli pod drzewami, z rozchełstanymi koszulami, podkasanymi spódnicami, z śladami białej kok'ayn nad górną wargą. W trawie leżały porzucone kielichy, szklane rurki i części garderoby. Podniosła jeden z kieliszków, ubranej jedynie w kwiaty sylfidzie pozwoliła nalać sobie wina. Sylfida opiekuńczo wzięła ją pod rękę i zaprowadziła na schody Ner'eeye Maha.
-Chyba już starczy -zaproponowała, odsuwając od elfki okrągłe lusterko ze śladami proszku.
-Zostaw mnie w spokoju -warknęła R'edoa, opierając się o chłodny alabaster kolumny -idź.
Sylfida znikła w zielonkawym mroku lasu. R'edoa patrzyła na księżyce, miarowo huśtające się na ciemnym kirze nieba.
-Tobie naprawdę wystarczy, Perełko -szerokie kopyta zastukały po schodach. Eno'ael lekko klepnął ją po policzku.
-Zostaw mnie...
-Wyglądasz jak pijana dziwka Perełko. Gdzie zgubiłaś połowę sukienki?
-Jestem pijaną dziwką, centaurze. Dzisiaj wszystkie elfki są pijanymi dziwkami. -wycharczała przez zdarte gardło -daj mi rurkę.
-Lepiej zawołam Cillen, ona się tobą zajmie.
-Nikt nie musi się mną zajmować, jestem duża! Poradzę sobie! Daj mi tą pieprzoną rurkę...
Centaur szorstkimi ruchami poprawił dowódczyni przyodzienie
-Ciekawe, jak byś się zachowała, gdyby wąpierz z Cytadeli zobaczył cię w takim stanie.
Kaszlnęła, zakrztusiła się pośpiesznie pitym winem.
-Pewnie przeprosiłabym go, bo nie mam na składzie wina z elfimi noworodkami.
Eno'ael ze zmartwieniem w ciemnych oczach pokręcił głową
-Na dziś koniec, Perełko. Cillen, pozwól na momencik! Pani dowódczyni potrzebuje eskorty...
-Nie potrzebuję żadnej eks... esk... niczego nie potrzebuję! Nie nie, ja potrzebuję kok'ayn i kolejnego towarzysza. Cillen, weź ręce, nigdzie nie idę, tu mi dobrze...

***

Wstawał świt, różowe palce słońca wciskały się do saloniku przez materiały zasłon, kładły się kropkami na poprzewracanych kryształach, lśniły w kroplach wina, wplatały się w ciemne włosy, wachlarzem rozrzucone po kamiennym blacie. Zielone, mętne oko otworzyło się, elfka wyprostowała się, sennym ruchem ścierając z policzka resztki białego proszku. Długie, nierozumiejące spojrzenie prześlizgnęło się po ścianach, meblach i wreszcie zawisło na łożu, skołtunionej pościeli i szczupłej, nagiej postaci, której jedna powieka poznaczona była dwiema pionowymi bliznami.
R'edoa chwiejnie wstała zza stołu, ignorując mruczenie ze strony łóżka podeszła do okna i szarpnięciem rozsunęła zasłony. Dzień. Pierwszy Dzień Święta Lampionów, tuż po pierwszej Nocy Lampionów. Czas wytrzeźwieć i przygotować się na drugą noc, mającą znów dać szansę na zapomnienie. Noc, mającą dać nadzieję.
A po święcie trzeba będzie znów przytroczyć miecz do pasa, kołczan do uda i łuk do pleców. I znów trzeba będzie iść i zabijać, iść i umrzeć.
Cillen Tara przeciągnęła się rozkosznie wśród białych prześcieradeł.
Póki co, na szczęście, można było zająć się wszystkim, ale nie wojną.

__________

Dostanę za to warna...?

Pyriel - 2007-07-29, 16:43

Rozległo się pukanie do komnaty zaraz, po którym odezwał się twardy głos centaura
- Perełko wiem, że nie życzyłaś sobie by Ci przeszkadzać mamy jednak bardzo pilną sprawę i wiadomości. Czekamy przed domem.
Elfka odeszła od okna i założyła lekką suknię delikatną i niemal całkiem przeźroczystą, po chwili namysłu jednak założyła swój struj codzienny.

********************************************************


- W waszych okolicach podobno wrze – tajemniczy jeździec był jedyna osobą, jaką od dłuższego czasu spotkał na szlaku nie zamierzał, więc przepuścić okazji do rozmowy. Jeździec, co prawda milczał, ale słuchał, a taki połowiczny sukces zadowalał kupca.- demony, trupy tylko ludzi wam tam brakuje. Swoją drogą teraz wszędzie niebezpiecznie szczególnie dla kupców. Towary wartościowe a band, co na karawany napada z dnia na dzień przybywa. Ja wiem, że wy elfy nie lubicie innych ras a w szczególności mojej, ale za to kochacie nasze wyroby a my wasze złoto – Roześmiał się, choć twarz jeźdźca była schowana pod kapturem przyrzekł by że jest niewzruszona, kupcowi to jednak nie przeszkadzało ważne że go słuchał.
- Illu chce zjednoczenia elfów pod jednym sztandarem, i chyba zamierza to zrobić orężem, bo broń to teraz bardzo chodliwy towar, szczególnie zbroje i strzały – Jeździec zwrócił twarz do woźnicy a z pod kaptura wysunął się pukiel białych włosów – O widzę, że ten temat cię interesuje może nawet zrobimy mały handelek
Krasnolud szybko zatrzymał powóz i przeskoczył na jego tył grzebiąc miedzy skrzyniami w końcu powrócił i podszedł do elfa.
- To tylko próbka, ale jak się spodoba to przywiozę tego mnóstwo – Ciesząc się prawdopodobnym zyskiem wręczył nieznajomemu małą kusze. – Mała, poręczna i zabójcza. Dwa niezależne spusty i bełty w przeciwieństwie do tych dużych bardzo łatwo i szybko się ładuje, łatwa do ukryci w ubraniu i ….Cholera wojskowi.
Krasnolud szybko złapał za lejce i ruszył, przejechał jednak tylko kawałek i musiał się zatrzymać, gdy zobaczył blask strzały wycelowanej w jego pierś. Elfi patrol sprawdzający szlaki i wyłapujący tych, którzy handlują z bandytami. Królowa zakazała handlu poza murami miast właśnie po to by tego uniknąć, kary za złamanie tego przepisu były surowe, szczególnie dla nie elfów.
- Co tam krasnoludzie za nic mamy prawo :?: W królestwie nie wolno handlować na szlakach.
Elf, który przemawiał nosił kolczugę wyglądającą jak utkaną z jedwabiu, ale mocną jak imperialna zbroja. Do pasa miał przypięty miecz, pozostali dwaj uzbrojeni byli w łuki, teraz wycelowane w kupca i wędrowca, i nosili stroje maskujące
- Nie panie ja nie handluje, rozmawiałem tylko
-Ten Twój kompan wygląda mi na jednego z tych, co grasują po lasach, a ty raczej nie wieziesz warzyw. Ej Ty ściągnij kaptur niech no zobaczę twoją twarz czy żem jej nie ganiał po chaszczach. - Jeździec powoli ściągnął z głowy kaptur odsłaniając długie białe włosy i kontrastująca z nimi szarą twarz. – Jak się zwiesz przybyszu:?:
- Pyriel
Nie było czasu na reakcję elf mierzący do jeźdźca spadł z konia zepchnięty małym bełtem wwiercającym się w oczodół. Nim krasnolud zdążył powiedzieć, iż nie ma z nim nic wspólnego drugi z elfów posłał mu strzałę prosto w pierś, co było błędem nim sięgnął do kołczana przez jego krtań przedarł się kolejny bełt. Kupiec nie kłamał, co do skuteczności swego wynalazku. Przywódca zwiadu sięgnął po miecz, gdy go jednak próbował wyciągnąć Pyriel zeskoczył z konia i szybkim ruchem wbił mu sztylet pod brodę. Naciskając nadgarstkiem przebił ostrzem podniebienie elfa.

*********************************************************


- Cóż jest na tyle ważnego by psuło mi święto wiesz, że nie lubię… - Przerwała widząc, że sprawa jes poważna. Tuż obok niej stał Eno'ael dalej dwóch żądlców a między nimi…
- Araden, co on tu robi :?:
- W nocy Legion zaatakował Rubież i wyrżnął w pień wszystkie Elfy Krwi, co się stało z Pyrielem nie wiadomo możliwe, że tez nie żyje. Jego znaleźli zwiadowcy trochę oćwiczyli, ale zamiast zabić postanowili przyprowadzić go przed Twoje oblicze i oddać jego życie w Twoje ręce.

Dowodzący elfami krwi klęczał z głową spuszczoną w dół. Zwiad go nie oszczędził ze złamanego nosa i szczęki ciekła krew. Rozdarta koszula odsłaniała wytatuowany na piersi znak potępienia.


R'edoa Yevonea - 2007-07-29, 17:07

Chwyciła go za włosy i uniosła mu twarz do góry. Złamany nos , wielki krwiak na szczęce, resztki koszuli lepiły się do rozoranych pleców.
-Jestem z was bardzo zadowolona -uśmiechnęła się szeroko. Żądlcy opuścili głowy - dobrze wiedzieli co oznacza ten właśnie uśmiech -Dziękuję wam. Eno'ael, zaprowadź naszego drogiego gościa do Sosnowej Komnaty. Zaraz się tam zjawię.

***

Zielone spojrzenie było ujmujące. Elfka siedziała na obitym purpurą troniku, nie zaprzątając sobie głowy zakryciem wystających z rozcięcia spódnicy ud. Eno'ael ze znudzoną miną trzymał go za wykręcone do tyłu ręce. Cillen Tara bawiła się zwiniętym w krążek batem.
-Słucham cię. Tuszę, że masz mi wiele do powiedzenia, zdrajco.
Elf pociągnął krwawiącym nosem i z trudem wyszeptał
-Okrutna, podła hołota, suko. Niczym więcej nie jesteście...
R'edoa z ciężkim westchnieniem zmieniła pozycję na tronie.
-Cillen, na początek dziesięć razów.
Driada popatrzyła na plecy więźnia -Pani, nie wiem czy to da jakikolwiek efekt. Zbili go do żywego mięsa, bardziej go nie zaboli...
-W pierś.
Dziesięć uderzeń później elf zwisał już z uścisku potężnych dłoni centaura. Na podłodze smużyły się ciemne plamy krwi.
-Wszystko o wiesz, zdrajco. Wszyściutko. Ja mam jeszcze dużo czasu i mnóstwo tortur, którymi mogę cię wypróbować. Ach, i nie łudź się czasem, że umrzesz. O twoje nędzne życie zatroszczę się osobiście... -dwie buteleczki z niebieskiego szkła pojawiły się w rękach elfki -Moja Cillen umie posługiwać się z wprawą nie tylko batem.

***

Eno'ael patrzył na tron i siedzącą na nim R'edoę. W zielonych, powierzchownie czarujących oczach migały błyski okrutnej, niczym nie powodowanej uciechy.
Nie, centaur dobrze wiedział, co tak podnieca zielonooką elfkę.

Rzeczywiście, zapach krwi upajał.

Nagash ep Shogu - 2007-07-29, 21:59

Graf przeczesał zrezygnowanym ruchem zmierzwioną szopę włosów. Patrzył spode łba na kretyński wyraz twarzy inkwizytora i rozgoryczoną minę Vladyslava.
- Wiesz, waszmość, że to możliwie najbardziej idiotyczna sytuacja, jaka miała miejsce w Cytadeli? – warknął, cały czas pamiętając o piekącym podbródku. – Różne rzeczy tutaj się działy, ale to już jest czyste kuriozum.
Allenom milczał nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Waszeć ma świadomość, że uciekając z swej komnaty i turbując… mojego sługę, naruszyłeś moją gościnność? Za późno, mości inkwizytorze. Zdekapitować – mruknął w stronę gwardzistów stojących za plecami ludzi. Pancerne rękawice z chrzęstem zachodzących na się folg zacisnęły się na ramionach jeńców. Na oblicze człowieka wypełzł grymas strachu.
- Grafie! Kiedy ja naprawdę mogę się przydać!
Nagash westchnął. W sumie w obliczu komplikacji sytuacji, jaka teraz miała miejsce, przyda mu się każde narzędzie…
- Ja… ja… - zająknął się inkwizytor – ja nawet oddam duszę, możecie ze mnie zrobić lisza za pomocą tego cholernego filakterium, ale nie skazuj mnie na to, bym był jednym z ochłapów wiszących w twojej spiżarni!
Vladyslav popatrzył z goryczą na swego przełożonego.
Tymczasem brwi arcywampira uniosły się wysoko ponad mroczne oczy w geście bezgranicznego zdumienia.
- Słucham? Ja chciałem z ciebie zrobić lisza?
- No… zabrać mi duszę i wsadzić do filakterium… czyli przemienić w lisza.. – bąknął jeniec.
Nagash wyszczerzył kły.
- Jak długo mam kontakty z ludźmi, a wierz mi, że krwi potrzebuję sporo, zaś wasze kobiety mają hemoglobinę wyśmienitą, nie natknąłem się na tak pociesznego indolentna. Ja, ciebie, ludzkiego parcha, w lisza, He he! To dobre!
Allenom skrzywił się, krwiopijca był szczerze rozbawiony. Czyli jest nadzieja, że pożyje dłużej.
- Bałbym się uczynić z ciebie mojego wykidajłę – syknął w stronę człowieka – a co dopiero dopuścić do zaawansowanych arkanów magii śmierci, zresztą do których sam dostępu nie mam. Skoro biorę twą duszę jako zabezpieczenie, to chyba nie wyobrażasz sobie, że będą ją trzymał w kieszeni?! Zrób sobie przysługę i zapamiętaj coś, filakterium służy do składowania dusz. Nie do rytuału przemiany.
Inkwizytor zagryzł wargi, chyba czuł, że skompromitował się swą niewiedzą.
- Dam ci ostatnią szansę. Zgadzasz się zatem na warunki, które usłyszałeś?
- Zgadzam… - mruknął ponuro człowiek.
- Panie! Tak nie można! – jęknął Vladyslav, patrząc na Allemona wzrokiem pełnym zgrozy.
Graf machnął ręką w stronę gwardzistów. Krzywe ostrza dwuręcznych elrahibów z chrzęstem opuściły pochwy, by zatopić się w ciele adiutanta. Inkwizytor patrzył przerażony na skulone zwłoki, które jeszcze drżały w agonii, rozbryzgując krew na marmurowej posadzce.
- On nam się nie przyda – mruknął graf, patrząc na swe paznokcie. – Pójdziesz z Yezebel, pomoże ci przelać duszę do filakterium. Mój notariusz następnie przedłoży ci umowę. Jeśli się z niej wywiążesz, odzyskasz zarówno duszę, jak i wolność. I odpocznij sobie… za parę dni wyruszamy z panią R’edoa.


- Elf krwi kierujący się ku ziemiom elfów szlachetnych – parsknął Nagash. Był w paskudnym humorze. - Ukradł więc konia?
- Nie, zmorę… - mruknął koniuszy.
- To daleko na nim nie zajedzie, wampirzy koń nie zniesie zbyt dużej ilości słońca.
Graf oparł czoło o chłodną ścianę.
- Armius…
- Tak?
Niezależny trup był zawsze tam, gdzie być powinien.
- Co z doppelgangerem?
- Jest w lochach, to sługa jednego z demonicznych lordów.
Nagash zmrużył oczy. Czerwonawa poświata rzucana przez witraże bladła, ustępując ciemności – słońce zachodziło.
- Ostatnio Armius chyba utyskujesz na intelekcie – mruknął arcywampir.
- Wybacz grafie, lord nazywa się Thebdaa a Dun – poprawił się niezależny, w cynowym głosie dudniącym w piersi ożywieńca wyraźnie można było wyczuć okruchy speszenia.
- Intrygujące… - spojrzenie mrocznych oczu spoczęło na innym doppelgangerze, podarowanym przez Pyriela.
- Grafie, kwestię azotanu ołowiu można rozwiązać…
Ciepły sopran Yezebel był niczym balsam dla uszu. Krwiopijca podszedł do ciemnowłosej nekromantki, długie palce pogładziły blady policzek.
- Laboratoria są do twej dyspozycji, nim wszystko się zacznie, zdobędziemy ten odczynnik…

- A miało być tak pięknie… – jęknął elf.
Byli otoczeni.
Kilkudziesięciu jeźdźców zakutych w czarne zbroje spoglądało na swą zdobycz. Zza ramion wystawały rękojeści elrahibów – chędożona wampircza broń… Szpary wzrokowe zamkniętych hełmów przysłonięte były lustrzanymi szybkami, słońce co prawda chyliło się ku zachodowi, ale wciąż było mordercze dla nieosłoniętej skóry krwiopijców.
Ciasny kordon milczących wojowników zamykał wszelkie drogi ucieczki, z jakich tylko szóstka długouchów mogłaby skorzystać.
Jeden z wampirów zeskoczył z karosza, czerwonawe promienie słońca odbijały się w platynowych wykończeniach jego hełmu, grały feerią świateł na krzywym ostrzu elrahiba.
Rodrick był zadowolony.
Pancerny palec uderzył w pierś postawnego długoucha, którego prezencja ewidentnie wskazywała na to, iż to on przewodzi tej zahukanej bandzie elfach parchów, która ważyła się wkroczyć na pogrążone w ciszy nekropolie Równin Nevendaar. Gdzieś za linią horyzontu majaczyły jeszcze najwyższe wieże Cytadeli, będące niezaprzeczalnym świadectwem tego, pod czyimi auspicjami znajduje się te ziemie.
- Czy to ty dowodzisz tej garstce popaprańców, elfia wywłoko?
Głos dobywający się zza blach hełmu grzmiał cichą obietnicą śmierci.
Elledan zacisnął pięści. Nie po to wędrował tak długo, by dać się zabić i przerobić na nieumarłych sługusów wampirczemu patrolowi z Cytadeli Batchyn.
- Nazywam się Elle…
- Morda w kubeł, uszata pacynko, to mnie nie interesuje – warknął Rodrick.
- Ja dowodzę – odpowiedział hardo elf, patrząc w lustrzaną zasłonę, w której mógł zobaczyć swe odbicie, a za którą teoretycznie powinny się znajdować oczy krwiopijcy.
- Czego tutaj szukacie? – pytanie było retoryczne, reszta wampirzej jazdy obnażyła już swe kosy.
Elledan zaryzykował.
- Jesteśmy autoramentem pani R’edoy Srebrnej Struny, mamy się z nią spotkać.
Gdyby twarzy obersta nie krył hełm, elf zauważyłby zdumienie, jakie wykwitło w oczach pułkownika oraz grymas wygiętych w niezadowoleniu ust.
- Tej chędożonej dzikuski o oczach koloru zgniłych jelit? Tak, oczywiście…
- To szczera prawda.
Wieczorny zefir, który zwykle wiał między nagrobkami i kamiennymi stellami cmentarzy, teraz targał kapotami okrywającymi krwiopijcze zmory.
- Dowód.
Elf zawahał się.
- Mogę pokazać na osobności.
Rodrick przekrzywił głowę.
- Pokazuj, elfiku, tylko nie sądź, że mi uciekniesz. Wybieranie się tutaj bez srebra to głupota, ale po długouchach wszystkiego mogę się spodziewać.
Ostrza elrahibów wciąż lśniły swą nagością w słońcu, bezgłośnie grożąc pozostałym towarzyszom Elledana. Tymczasem elf odszedł na ubocze wraz z Rodrickiem, z kieszeni kaftana wyjął kulę, wielkości około pięści dorosłego człowieka, której mleczna zawartość kotłowała się pod szklaną powierzchnią.
- Jesteście z Cytadeli, od grafa ep Shogu. Pani R’edoa tam była…
- Dowód, elfiku, bo stracę cierpliwość.
Elf westchnął i wyszeptał zaklęcie. Mleczna mgła zawrzała i opadła na dno, ukazując całkiem wyraźne oblicze Srebrnej Struny.
- O co chodzi, Elle? – rozległ się szklany głos.
- Potrzebuję świadectwa…
Tymczasem nad kulą nachyliła się postać wampira. Ukryta w krysztale kuli twarz R’ed wykrzywiła się.
- A co to za blaszana morda?
- Oberst Rodrick van Eckenhausen, pułkownik Chorągwi Batchyńskiej grafa ep Shogu – warknął.
Zielony wzrok wyrażał bezgraniczne znużenie.
- Czego chce Nag od moich chłopców?
- Jestem oficerem, nie dyplomatą, dlatego daruj sobie te zbędne pytania, pani. Potwierdzasz, że te parchy pałętające się po ziemiach grafa są twymi żołnierzami?
- Potwierdzam, trupia wywłoko – zasyczała.
- Doskonale. Graf śle serdeczne pozdrowienia, Dżaradżo.
Mleczna mgła znowu się zakotłowała, twarz elfki znikła w oparach.
- Możecie wędrować dalej, ale miejcie na uwadze, że mamy na was oko.
Elledan popatrzył z pogardą na wampira, szklana kula już znikała w głębokiej kieszeni kaftana.
Wampir był bardzo szybki. Jak to wampiry.
Pancerna ręka zamknęła się na artefakcie prędzej, niż Elledan mógłby mrugnąć okiem.
- To zatrzymam.
Rodrick obrócił się na pięcie i odszedł w stronę swego oddziału. Chwilę później elrahiby chwiejące się w przytroczonych do pleców wojowników pochwach znikły za linią horyzontu.

Noc była piękna, zresztą jak każda noc, podczas której gwieździste niebo rozświetlał blask Dwóch Braci, zaś delikatny wiatr z zachodu rozczesywał włosy postaci, oglądających granatowe niebo z perspektywy dachu narożnej baszty Cytadeli.
Niesforne kosmyki miedzianych włosów nekromantki, wysupłane przez zefir z perfekcyjnie upiętej fryzury, opadały na kształtne czoło, przysłaniając piwne odmęty. Graf, jakby od niechcenia, odsunął miedziany splot z oka Yezebel.
- Elfka złamie traktat.
- Skąd to wiesz?
- Ona cierpi na przerost ambicji, Yezebel. Pozwoli zniszczyć stolicę i wybić gros arystokracji.
- Nie wiesz tego na pewno.
- Nie. Ale Armius ostatnio przyniósł dziwne wieści z Ner’eeya.
Graf zamilkł. Patrzył na spadającą gwiazdę.
- Święto Lampionów. Wiesz, że moglibyśmy najechać tą leśną dziurę, właśnie w ciągu tych trzech dni i wyrżnąć co do nogi każdego ze znajdujących się tam elfów?
Postać arcywampira przechyliła się poza zęby blanków. W świetle księżyców tak wyraźnie było widać czarnego węża, wijącego się cmentarnym traktem od strony Wrót Ghasta… Kolumna wampirzych wojsk przelewała się przez Równiny, nad każdym oddziałem kwitł ogromny, jadowicie zielony sztandar z wymalowanym nań smolnym okiem. Loża przysyła pancerną pięść…
- Ćpią i chleją tam na potęgę, urządzając orgie, nawet niezgorsze niż nasze. W imię czego? Zapomnienia – parsknął. Yezebel wpatrywała się w kierujące się ku Cytadeli wojska, swoim zwyczajem szarpiąc koronkowe mankiety.
- Wyimaginuj sobie to Yezebel, żałosne leśne żyjątka chcą zapomnieć! Dzieci bawiące się w dekadentyzm. Co oni wiedzą o palącej chęci zapomnienia – warknął w noc, zaplótłszy ręce z tyłu.
- Najechałbyś Ner’eeya?
Nagash uśmiechnął się.
- Nawet nie wiesz moja droga, jak oni są bezbronni, teraz, naćpani, pijani, z podwiniętymi kiecami, z spuszczonymi do kolan spodniami, dający upust własnej, zwierzęcej chuci. Niczym od zwierząt się nie różnią, stwarzają tylko pozory, że jest inaczej, zaś to całe ich święto jest niczym więcej, jak wymówką dla spuszczenia z smyczy własnej dzikości. Dlatego wole szlachetne elfy. To gnidy, ale cywilizowane gnidy.
- A jednak zawarłeś traktat z R’edoą…
- W niej jest jakby połowa tej lepszej krwi.
- Co zrobisz zatem, jeśli Illumielle nie obroni stolicy? Jeśli elfka zdradzi?
Graf uśmiechnął się.
- Nic, Yezebel. Elfy odejdą w niepamięć, Ben Nemzi przybije sobie głowę długouchej królowej do ściany i będzie wyczekiwał następnej okazji. A ja będę musiał zdążyć przed trupami dostać się do Ognistego Gaju. Poza tym… R’ed sama powiedziała, że będzie ten dług spłacać do końca życia… Źle by wyglądała jako wampirzyca.
Nakromantka ścisnęła grafa za rękę, Koroner spojrzał na nią i dostrzegł paląca się w piwnych oczach troskę.
- Uda nam się, prawda?
- Musi – mruknął ponuro. – Loża wymaga…
- Pal licho lożę…
Arcywampir długo milczał.
- Nam też się uda. Choćby kosztem tego wszystkiego, co udało się mi zdobyć.
Yezebel zagryzła wargi.
- Wiem, że dręczy cię sprawa Pyriela.
- Gdyby ten lekkoduch był bardziej ostrożny, wszystko wyglądałoby inaczej – warknął.
- Zdobycie umagicznionego azotanu ołowiu z rąk demonów maluje się teraz jako niemożliwośc, ale…
Graf przekrzywił głowę, księżycowe światło padło na zmarszczone brwi.
- Co masz na myśli, Yezebel?
- Kiedyś znałam pewną upiorzycę, baronową, dość zdolną upiorzycę… Nazywa się Machak.
Arcywampir zaśmiał się krótko, długie palce potarły pergaminowy podbródek, który zaczął się już goić.
- Chodzi ci o pannę Mak, tą nawiedzoną banshee, która tak bardzo pragnie umrzeć, a nie może?
- Dokładnie o nią.
- I jaki ja mogę mieć pożytek ze współpracy z nią, hem?
- Upiorzyce nie są wrażliwe na srebro i niewykrywalne na demoniczne skanery…
Twarz koronera stężała.
- Gdzie ona może być?
- Nie wiadomo…
- O świcie Gustav uda się do Ras al Kaimah, tam będą wiedzieć… Dobrze, że jesteś Yezebel.
Czarna kolumna wąpierzych wojsk była coraz bliżej posępnego zamczyska.

Pyriel - 2007-07-29, 23:52

- Jesteśmy najpotężniejsi, nic nie oprze się naszej potędze, a nawet wasze konie nie są w stanie przetrzymać słonecznego dnia.
Był wściekły na siebie, że wybrał koszmara zamiast zwykłego konia był zły, że nie podmienił go jednego z tych, jakie pozostały po zabitych elfach. Mimo wszystko do tej pory poruszał się wyjątkowo szybko i jeżeli uda mu się zdobyć nowego będzie u celu szybciej niż zakładał
Tylko skąd ja…
- Zajeżdżona jak te kobitki z osady, z której wróciliśmy – Pyriel odwrócił się w stronę z którego dobiegł go głos – Nie ma co ludzkie kobitki wiedza czego potrzeba elfowi
Wybuchła salwa śmiechu, przed elfem stało dziesięciu konnych elfów. Wszyscy byli ubrani w maskujące płaszcze i uzbrojeni w krótkie poręczne miecze idealne do walki w leśnej gęstwinie. Ten, który mówił nosił krótkie włosy jego szpiczaste uszy naszpikowane były złotymi kolczykami, jemu jak i całej bandzie nie brakowało podobnych ozdób. Większość nich to byli młodzicy, choć u elfów elfów kilkudziesięcioletni mogą wyglądać na dopiero, co oderwanych od matczynej piersi. Pyriel jako elf jednak rozpoznawał wiek.

Dzieci, które chcą się wykazać, które się buntują i umierają.


Tylko przewodzący grupie był w pełni dojrzały, to on właśnie przemawiał
- Więc mości wędrowcze zboczyliśmy nieco z drogi. Jako porządni obywatele tych ziem – z za pleców mówcy słychać było tłumiony śmiech – chętnie wskażemy drogę do celu. Za drobną opłatą oczywiście.
Pyriel powoli sięgał po sakiewkę starając się by nie zauważyli ukrytej pod płaszczem broni. Jednocześnie przeklinał swoja nieuwagę, tylu konnych musiało robić wiele hałasu a podeszli go niezauważeni.
- Bardzo chętnie skorzystam – rzucił sakiewkę do, tego który mówił – Zmierzam do stolicy wskażecie mi drogę :?:
Teraz śmiechu nikt nawet nie próbował tłumić.
Dobrze bardzo dobrze śmiejcie się smarkacze inaczej was nie zauważą
Tym razem skupił się na zmysłach elfi słuch wzmocniony przekleństwem dawał mu przewagę, jako pierwszy usłyszał zbliżający się oddział, niechybnie poszukujący zabójcy kupca i żołnierzy.
- Oczywiście, że tak Mechme wskaż panu drogę
Młody elf nałożył na cięciwie strzałę i wycelował w Pyriela
Podążaj za strzałą
W tym samym momencie z kulbaki wyrwała go wbita w mostek strzała, wraz z nim spadło jeszcze trzech. Strach, jaki odczuli młodzieńcy wprowadził zamęt i panikę, po raz pierwszy spotkali opór. Trzech ruszyło do ataku i zginęło nim konie nabrały prędkości pozostali wraz z przywódcą rzucili się do ucieczki. Nie było jednak odwrotu jazda zaskoczyła ich okrążeniem młode oczu z niedowierzaniem i panicznym lękiem ostatni raz spoglądały na świat zalany krwią ich krwią.
Jeden z kawalerzystów skierował się na Pyriela i położył mu ostrze miecza nie barku
- A Ty kim jesteś i co ty robisz :?:
- Zabili mi konia i zabrali złoto
- Kim jesteś :?:
– ostrze miecza niebezpiecznie zbliżyło się do tętnicy szyjnej.
- Nikim, po prostu pojawiłem się w nieodpowiednim miejscu
- Tu masz rację
– Kawalerzysta spoglądał w sposób, jakiego drov nie lubił, takie spojrzenie zawsze oznacza problemy – pójdziesz z nami.
- Elferanie :!: Co tam robisz :?:
- Mam tu podejrzanego jegomościa.

Jeden z nich :?: - Elf który się zbliżył był postawny, trzymał w reku mały łuk, śmiercionośną broń, której użycie nie wymagało praktycznie żadnego nakładu siły, a sprawny żołnierz mógł z niego oddawać długie i śmiercionośne salwy.
- Nie, próbowali go obrobić.
- Więc zostaw go, mamy tu inne sprawy do załatwienia.
- Może to on :?:
- W pojedynkę nie dałby rady trzem naszym zresztą nie dotarłby tu konno tak szybko.
- W porządku, ale pamiętaj
– Pyriel spojrzał mu w oczy – Następnym razem nie odpuszczę ci białowłosy
- Zabili mi konia
- To weź jednego ich, raczej nie będą ich już potrzebować.

Dołączyli do oddziału i powoli odjechali w kierunku południa. Gdyby nie pośpiech zrewidowaliby go a wtedy nie zakończyłoby się to dobrze.

Trzeba nieco oddalić się od szlaku stolica, coraz bliżej nie warto zbednie ryzykować.

Obyś tam był bracie.

R'edoa Yevonea - 2007-07-30, 08:42

Elf mówił. Spiczaste uszy Srebrnej Struny łowiły z jego słów kłamstwa i bezlitośnie naprowadzały więźnia na prawidłowy tor zeznań. Mimo, że w dalszym ciągu pod wpływem kok'ayn, niebywale szybko kojarzyła fakty, podchodziła więźnia, w jej słowach nie można było wczuć, co jest prawdą, a co zwyczajnym blefem. Cillen widziała jak blade dłonie R'edoy lekko drżały, jak nieświadomym gestem poprawia co chwila włosy, jak przygryza wargi. Nie mogła się czegoś doczekać, a Cillen dobrze wiedziała czego.

Egzekucja zdrajcy wspaniale wpłynie na poziom zabawy podczas ostatniego dnia święta.

Zdrajca już milczał, podpuchniętymi oczyma wodząc po podłodze, nie śmiąc podnieść wzroku.
-Wiesz, co teraz będzie, prawda? -pytanie retoryczne, zadane tylko dlatego, żeby pojął, co teraz może się stać. Tylko dla rozkoszy zobaczenia rozszerzonych strachem źrenic, tylko dla usłyszenie przyśpieszonego bicia serca, dla spazmatycznych jęczeń o zmiłowanie.
-Tak się nie musi stać -chorobliwie blade oblicze Sere'ene Vera zmieniło się nagle, zielone oczy zabłysły współczuciem i miłosierdziem, głos zeszedł z ostrego tonu przesłuchań -Jak mówił Lach'lan "Błogosławieni, co mienią się elfami".
Eno'ael rzucił niespokojne spojrzenie Cillen. Driada uważnie patrzyła na R'edoę.
-Twoje nawrócenie będzie cię jednak kosztować masę bólu. Bólu, za brak którego sprzedałeś się Legionowi, ale wrócisz. "Leśna magia pokonuje opętanie z taką łatwością, jak huragan łamie suche trzciny", tak to znów Lach'lan. Czy zgadzasz się na wyplenienie z twojej piesi znaku Legionu?
Elf zagryzł sino podbiegnięte wargi i wolno kiwnął głową. Cillen westchnęła ze zdziwienia, Eno'ael podejrzliwie spojrzał na R'edoę.
-No, moi kochani, czas na wzniesienie toastu za odzyskaną duszę. I niech Żądlcy na wszelki wypadek wzmocnią ochronę, bo coś czuję, że cuchnące wojsko mojego ukochanego wampirka ostrzy sobie na nas ząbki.

***

Eno'ael ze zmieszaniem postukał paznokciem we framugę
-Nie pijesz?
R'edoa ze znudzeniem popatrzyła na pełny kielich
-Ten nawrócony zdrajca zepsuł mi humor.
-Jeśli wolałaś go zabić, czemu tego nie zrobiłaś?
-Bo mam w sobie połowę krwi z wymuskanego szlachcica. Elledan nie odpowiada na wezwania, myślisz że wpadł w kłopoty?
Centaur przewrócił oczami -A ja wiem? Może ryś ich pogonił, albo insza leśna potwora...
Zaśmiała się, ale zaraz sposępniała.
-Eno'ael, czy ja robię dobrze?

Nagash ep Shogu - 2007-07-30, 10:17

Zbrojownia była przestronna, bardzo przestronna. Wąskie strzelnice, osłonięte szklanymi gomółkami, z zewnątrz zaopatrzone w filtry, przepuszczały do środka cieniutkie stróżki czerwonawego światła, które i tak nie rozjaśniało panującego tutaj mroku. To zadanie należało do trzech potężnych żyrandoli wiszących nad okrągłym stołem. Migotliwe płomienie setek świec drgały na poustawianych pod ścianami zbrojach, hełmach, wszelkiego rodzaju orężu oraz trzech sylwetkach pochylonych nad kolistym blatem, zawalonym mapami. Jedna z nich wodziła palcem po pożółkłym pergaminie obrazującym kontynent Nevendaar.
- Będziesz miał grafie nie lada przeprawę, jeśli uderzysz tędy.
Dudniący baryton generallejtnanta van Schulza drgał dezaprobatą.
Nagash bębnił palcami po blacie, mroczny wzrok wiercił przestrzeń znajdującą się pomiędzy dwoma czarnymi kreskami.
- Ufam generallejtnancie swoim wojskom. Poza tym nie ma innej, bezpieczniejszej drogi. Nie w tych czasach.
- To będzie długa eskapada.
Kaprawe oczka oficera, który przywiódł do Cytadeli dywizję wampirzych wojsk z niedowierzaniem patrzyły na arcywampira. Stojący obok Rodrick także nie miał zachwyconej miny.
- Nie mam wyboru, panowie. Nie podejdziemy Nepheris inaczej, choćbyśmy na uszach stanęli. Przeciskanie się małą grupą w stronę ludzkiej stolicy przecież nie wchodzi w grę…
- Rozumiem, grafie – mruknął van Schulz – Po rebelii elfów całe miasto otoczone jest kordonem stale rezydujących wojsk, wszelkie szlaki i trakty są na bieżąco patrolowane. Mysz się nie przeciśnie od tej strony. Imperialni złapane elfy mordują bez sądu i wieszają przy drogach, na drzewach, gdzie tylko popadnie ku przestrodze dla innych. Z nikim się nie patyczkują.
- Dziwisz się im? – uśmiechnął się krzywo graf.
- Nie. Sam bym postąpił tak samo. Ale to ich emocjonalne podchodzenie do sprawy…
Rodrick zmarszczył brwi.
- Panowie wybaczą, ale dzięki temu procederowi my mamy ciała elfów za darmo. Gdyby nie działalność ghuli drogi wiodące do Nepheris byłyby pięknym ogrodem wiszących zwłok, a tak mamy dość materiału na mrocznych.
- Straty w ghulach są też ogromne, imperialni wyczuli nasz interes.
Graf się nad czymś zastanawiał.
- Droga przez ziemie Imperium to szaleństwo – zawyrokował w końcu generallejtnant i wyprostował się, zaplótłszy ręce na piersi.
- Dobrze zatem… Droga, która powiedzie nas wprost do stolicy, bez potrzeby kontaktu z wywiadem i wojskami Imperium, bez niebezpieczeństwa skanowania, bez kontaktu z obszarami badanymi przez kule prorokiń…
Arcywampir wodził palcem po mapie.
- Widzę to tak, panowie. Wyruszamy spod Cytadeli traktem cmentarnym do Wrót Ghasta, tam skręcamy na Płaskowyż…
Rodrick jęknął.
- Przez tereny zielonoskórych?!
Van Schulz uśmiechnął się paskudnie.
- Imperialne skanery tam nie sięgają, a prorokinie nawet nie wiedzą, że ktoś tam mieszka – mruknął graf. – Bierzesz Rodrick całą chorągiew, na tym etapie będzie nam potrzebna.
- Potem – kontynuował – przełęczą Hora Thorg, trzymając się cały czas wschodniej ściany, nie mam ochoty na kontakt z smokami, jeśli wszystko pójdzie dobrze wyjdziemy na byłe ziemie klanów, zdaje się, że kiedyś nazywali to Skamal a Dun…
Twarze trze wampirów rozpromieniły się w grymasie zadowolenia.
- Przykurcze – syknął Rodrick, drapiąc szczecinę zarostu.
- Szkoda, że nie będę mógł tam być…
- Pan, panie van Schulz ma inne zadania. Nie wiem, czy karasie wciąż tam będą, przez Skamal przetoczyliśmy się kilkakrotnie, po nas byli tam ludzie, demony, ostatnio elfy. Będę wniebowzięty, jeśli w tej dziurze, którą zowią szumnie Fortecą Wotana, znajdzie się choć jeden grubas. Dawno nie utoczyłem z krasnoludzkiego barachła.
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu nienawiść, którą Mortis żywiła do Wotana i jego dzieci, wrosła w mentalność wszystkich stworzeń, jakie tylko służyły pod jej ponurymi sztandarami.
- Co dalej, grafie? – zapytał Rodrick, teraz już ewidentnie zadowolony z wyprawy. Możliwość zabijana karasie w zupełności rekompensowała niebezpieczeństwa Płaskowyżu.
- Zajdziemy Nepheris od strony bagien. Na mapie pisze, że to ma jakąś nazwę, ale za nic nie mogę się odczytać… Mniejsza z tym. Staniemy naprzeciwko zachodnich wrót stolicy, teoretycznie mniej bronionych, bo zabezpieczonych moczarami.
- A skanery, prorokinie u bram miasta? – zapytał generallejtnant.
- A na to mam już sposób i narzędzie. – graf uśmiechnął się na myśl o inkwizytorze, który akuratnie zabawiał się z wampirzycami. Oby tylko nie upuściły z niego za dużo krwi…
- Także droga jest panowie wytyczona – czerwony ołówek kreślił po mapie grubą linię. – Cytadela, Wrota Ghasta, Płaskowyż, przełęcz Hora Thorg, Skamal a Dun, moczary i Nepheris…
- Życzę szczęścia grafie – mruknął generallejtnant. – Będziesz go potrzebował. Zwłaszcza, że idziesz tam z elfami…
- Właśnie – warknął Rodrick – z chędożonymi długouchami, powinniśmy ich wszystkich na pal powbijać, by zdychali w męczarniach, nie pomagać!
Oberst nienawidził długouchów, gdyby posiadał duszę, można by rzec wówczas, iż z całego serca. Miał ku temu swe osobiste powody. Kiedyś był jednym z nich.
Mroczne oczy grafa spojrzały na pułkownika.
- Przepraszam, panowie – mruknął, wyczuwając groźbę o owym mrocznym spojrzeniu.
- To już postanowione. Armius?
Z mroku wychyliła się postać spowita burym płaszczem.
- Do pani R’edoy – graf zrolował pergamin i podał go nieumarłemu. – Mam nadzieję, że jest trzeźwa i bynajmniej nie zastaniesz jej w łóżku z całym oddziałem centaurów.
Armius skinął głową, poczym rozwiał się w cieniu.
W dłoni arcywampira pojawiła się szklana kula.
- Zatem zabrałeś to jednemu z pomocników R’ed?
- Plątał się pod naszymi oknami – odpowiedział Rodrick. Żałował, że ich nie zabił.
- Dobrze, przyda nam się.
Szklana kula zniknęła w kieszeni grafa.
- Panowie są wolni. Generallejtnancie… pan lepiej niech obejrzy Cytadele i okoliczne forty. Niewątpliwie skorzysta pan na tym.
Van Schulz skinął głową i oddalił się, za nim wyszedł Rodrick. Nagash został sam.
- Gustav?
Szum powietrza.
- Do Ras al Kaimah… znajdź Machak… koniecznie…

Athelle - 2007-07-30, 14:39

Czarni jezdzcy znikneli juz w cieniu nocy. Trojka Elfow ktora zmierzala do Nar'eeya zatrzymala sie na chwile.
- Uwazasz ze to dobry pomysl wtargnac do Puszczy w nocy ?? - zapytal Naldir.
- Mysle ze nie mamy innego wyboru - oznajmil Elledan.
- Nie wydaje mi sie zeby Dzikie Elfy byly szczesliwe z naszego przybycia, moze powinnismy odczekac do rana ?
- Czego sie obawiasz Naldirze ??
- Dziki Elfy nie lubia gdy przerywa im sie swieto nawet jezeli robi to delegacja samej Illumiele.
- Nie spodziewam sie cieplego przyjecia. Pamietj jednak ze dostalismy zadanie i musimy je wykonac.
- Tak jest moj panie. Jednak caly czas nei widze powodu by wjezdzac do tego lasu w nocy. Rozbijmy tu oboz a rano ruszymy dalej.
Elledan nei bal sie Dzikich Elfow. Dobrze je znal wiedzial jak sie przynich zachowac. Zauwazyl jednak ze reszta bala sie tego spotkania.
- No dobrze - westchnal - zostaniemy tu na noc. Jednak gdy tylko wyjdzie slonce ruszamy dalej. Red napewno juz na nas czeka.
Tak wiec cala noc spedzili na pustkowi ktore dzielilo piekne lasy Elfow od Cytadeli Batchyn i terenow Nieumarlych. Noc byla az nazbyt spokojna. Nic niezwyklego sie nie dzialo. Elledan jednak wiedzial ze juz tu sa obserwowani i mimo ze nic nie uslyszal to byl tego pewny. Elfy szcycily sie swoja umiejetnoscia pozostania niewykrywalnym. Mimo tego przez cala noc nic sie nei stalo.
- Wstawac wszyscy - krzyknal Elledan gdy tylko zauwazyl pierwsze promienie slonca - czas ruszac dalej. Pamietajcie ze Finrael oczekuje nas jutro w drodze powrotnej.
- Juz panie - odpowiedzial na wolanie Naldir zaspanym glosem.
Jakies dwadziescia minut pozniej byli juz na konniach i jechali dalej w stroine Puszczy i Gaju Nar'eeya. Droga wydawala sie spokojna. Zaglebili sie juz w puszczy i musieli jechac owiele ostrozniej. Elledanowi wydawalo sie kilka razy ze widzi Dzikie ELfy ukrywajac sie w puszczy obserwujace ich orszak.
- Jestem Elledan syn Ellehira - krzyknąl wiedzac ze i tak zaraz zostana zatrzymani - Przybylem z rozkazu krolowej Illumielle, szukam R'edoy Srebrnej Struny.
- Zatrzymaj sie przybyszu - jeden z Zadlcow wyskoczyl wlasnie z Lasu - R'ed jest w Nar'eeya moj panie. Musicie trzymac sie tego traktu.
- Dziekuje za twa pomoc - oznajmil Elledan poczym uklonil sie i pojechal dalej z dwojka ze swoiej gwardi.
- Myslalem ze pojdzie gorzej - wyrzucil z siebie Naldir gdy tylko oddalili sie wystarczajco daleko - Byles tu juz kiedys ??
- Nigdy w zyciu - oznajmil Elle
- Co teraz ?? - zapytal trzeci z Przyjaciol.
- Nie powinno byc juz problemow jedzmy poprostu przed siebie. Juz naprawde neidaleko.

MachaK - 2007-07-30, 17:10

x> zdezaktualizowane <x
R'edoa Yevonea - 2007-08-01, 08:55

Centaury sennie opierały się o zatknięte w mchu berdysze. Ostatni dzień Święta Lampionów, Latreae, tradycyjnie rozbrzmiewał cichymi chórkami modlitw i pojedynczymi huknięciami gongów. Pokuta i prośba o przebaczenie za wydarzenia ostatnich dwóch dób i gwarant rozgrzeszenia. Elfki w skromnych, oficjalnych sukniach, mężatki w szyfonowych welonach, elfy w uroczystych kubrakach przechadzali się między ażurowymi świątynkami. W powietrzu wirowały szarawe smugi dymów kadzidlanych.

R'edoa leczyła się z kaca. Każde uderzenie w inkrustowany gong powodowało przejmujący ból w skroniach i w zatokach. Szeptane modlitwy wwiercały się w uszy, gęsty dym kadzideł powodował mdłości, piekł w oczy.
-Nie rób takiej żałosnej miny Perełko, bo i tak cię nie puszczę -mruknął cicho Eno'eal, grubymi paluchami trzymając elfkę za łokieć. R'edoa rzuciła mu pełne urazy spojrzenie. Teraz najchętniej położyła by się spać w jakimś ciemnym, ciepłym, samotnym miejscu... ale nie, jako przywódca musiała być obecna przy tym całym cyrku, słuchać natchnionych zawodzeń kolejnej naćpanej Wyroczni i wyglądać reprezentatywne. Tak jak to mówił ojciec "Zniszcz wszystko, a durnych przesądów i jeszcze durniejszej tradycji nie zniszczysz, nie ważne jak byś się starała".
Przymknęła załzawione oczy. Tancerki Słońca znów rozpaliły tace z kadzidłem. Wyrocznia zaintonowała kolejną pokutną pieśń. Katorga dopiero się zaczynała, elfka zaczęła oddychać możliwie najpłycej i modlić się o cud, mogący ją stąd wyrwać.

I cud się zdarzył.

Do świątynki wpadł jeden ze zwiadowców, wymalowany na twarzy w maskujące wzorki. Wzdrygnął się od duszących oparów kadzidła, zasłonił sobie nos i usta chustą, rozglądnął się po wnętrzu i zaraz zjawił się przy elfce.
-Elfi jeźdźcy przy bramie, pani! -wyszeptał konspiracyjnie zza chusty. -Strzelamy?
-Oszalałeś?! -zapowietrzyła się R'edoa i od razu pozieleniała od zaczerpniętego hausta kadzideł -Eno'ael, wychodzimy!

Pędziła przez trawniki, podtrzymując w dłoniach suknię i tren jedną ręką, drugą zsuwający się diadem. Obok niej biegł Eno'ael, tratując krzaczki i młode drzewka, Cillen, powiadomiona przez innych zwiadowców, sunęła przez krużganki, za nią pomykał Na'vi, powiewając oliwkowym płaszczem. Mędrzec Aenis dreptał po ścieżkach wyłożonych marmurem, ale Eno'ael porwał go w biegu za kapotę i poniósł ze sobą.
R'edoa zatrzymała się przy zakręcie, wyglądnęła. Stali, trzej, na koniach, centaury niespokojnie obserwowały przybyszy. R'edoa strzepnęła sukienkę, poprawiła diadem, kolię, włosy, odetchnęła.
-Jak wyglądam? -spytała nerwowo. Eno'ael po ojcowsku poprawił jej taśmę dekoltu, wyrównał tren i poklepał po policzku.
-Cudownie Perełko. Idź, pójdziemy za tobą.

Wyszła, z rękami skromnie splecionymi na podołku, z uniesioną brodą. Szmaragdy na ozdobach pobłyskiwały w ciepłym popołudniowym słońcu. Centaury odwróciły się równocześnie, z szacunkiem skłoniły głowy. Jeźdźcy zsiedli z siodeł, z jakimś dziwnym niepokojem taksowali nadchodzące postacie.
-Witam w Ner'eeye Maha.
Jasnowłosy elf spojrzał uważnie na elfkę. Podeszła bliżej...

...i z zażenowaniem odkryła, że sięga mu do obojczyków.

Elledan zmarszczył brwi, pochylił głowę, żeby popatrzeć jej w twarz.
-R'edoa Sere'ene Vera? -spytał ostrożnie. -Córka Tora'acha? -Jej twarz mu się kojarzyła, ale w kuli wyglądała na starszą...
-Owszem. Elledan syn Ellehira? -odpowiedziała. Elledan w kuli wyglądał... inaczej. Na pewno nie tak poważnie.
-We własnej osobie.
Milczeli chwilę, obserwując się wzajemnie. Dwaj towarzysze Elledana wyglądali zza niego, wymieniali spojrzenia z Dowódcami Polowymi Przymierza.
-Zaszczytem jest dla mnie, gościć cię w Alabastrowej Wieży -odezwała się w końcu R'edoa -twoich przyjaciół również.
-To ja się czuję zaszczycony, mogąc być twoim gościem, pani.
-Pozwolisz proszę, że zaprowadzę cię do twoich komnat...
-Ależ oczywiście... -szarmanckim gestem zaoferował jej ramię, przyjęła je, poszli przodem, po wąskiej, jasnej ścieżce. Cillen prychnęła
-Jak oni się tak będą zaszczycać, gościć i odprawiać takie cyrki jak tutaj, to ten przeklęty krwiopijca pęknie ze śmiechu...
Eno'ael pogonił dwóch onieśmielonych towarzyszy za "zaszczycającą" się parą i zarechotał rubasznie
-Cill, nie poznaję cię, czy to zazdrość? Aż tak miło wspominasz tę noc z Perełką?
Cillen warknęła coś i przyśpieszyła kroku.

***

R'edoa patrzyła na niego z absolutnym niezrozumieniem w oczach.
-Jak to?! To nie wysłała cię Rada Archontów?!
Przewrócił oczyma -Niewyraźnie mówię? Wysłała mnie Illumielle, bo nikt, nawet owa Rada, nie mógł się z tobą skontaktować.
-Przecież ja codziennie rozmawiam z Finellem, przewodniczącym Rady!
-Królowa najwyraźniej nic o tym nie wie.
-O tym, że nieumarłe wojska mają zaatakować Ognisty Gaj też?!
Elledan poderwał się zza stołu -Co!? Skąd te wiadomości?!
Wstała zza stołu, zaczęła chodzić po komnacie.
-Od grafa ep Shogu. W zamian za pomoc w drodze do Nepheris i lasu For'neyr.
-Po co jedziesz do stolicy Imperium? I do okupowanego For'neyr?
Przygryzła wargę.
-Cillen, połączenie z kulą Illumielle! -huknęła. W gabinecie momentalnie pojawiła się driada
-Perełko... ale... to niemożliwe...
Zielone oczy zalśniły irytacją
-Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

***

Eno'ael przyjaźnie poklepał elfy po ramionach
-Napijecie się czegoś chłopcy? W ogóle jakie wrażenia po zobaczeniu najstraszliwszej elficy w lasach kontynentu?
Naldir i Ethril spojrzeli po sobie. Centaur postawił przed nimi dwa kielichy i uśmiechnął się z wyższością.
-No, chłopcy, widzę że wasze opinie o R'ed różnią się nieco od plotek. Hem? Jakie to opowieści słyszeliście o naszej malutkiej Perełce?
Naldir zaczerwienił się na policzkach
-Nieważne głupoty -wymamrotał. Eno'ael skrzywił się
-Mów, chłopie, słucham. Będzie potem jej co do snu opowiadać.
-No... że jest okrutna o wiele bardziej od zwykłego elfa... bo... -elf westchnął, podrapał się za uchem -ja wiem, że to głupie... mówi się, że ona pije krew ludzkich niemowląt.
Ethril zmarszczył brwi
-Ja słyszałem, że się w niej kąpie.
-Nie, kąpie się we krwi ludzkich młódek, dlatego ma skórę gładką jak kość słoniowa... i jeszcze, że jak spojrzy się uważniej w jej oczy, to zobaczy się ognie pożarów.
-A na jej piersiach zapisała krwią układ z Mrocznymi Elfami...
-I że skóra na jej dłoniach jest czerwona, bo tak przesiąknięta krwią...
-Że jest w połowie Mroczną Elfką...
-Że jedyne co jest w stanie ją podniecić, to widok i zapach ludzkiej krwi...
-Że była córką Tora'acha i Liszej Królowej...
Centaur, wcześniej duszący śmiech, teraz wybuchnął basowym rechotem. Śmiał się i śmiał, aż w kącikach ciemnych oczu zamigotały szczere łzy.
-Ooooj, szlachciorki... co za bujna wyobraźnia... no nie mogę...
Elfy wydawały się być urażone.
-Nic z tego nie jest prawdą? -zapytał z przekąsem Naldir. Eno'ael stłumił wesołość.
-W jednym mieliście rację, chłopcy. -patrzył, jak nadstawiają uszu -jest okrutna. Poza tym jest zachłanna, sprytna, arogancka i cholernie smutna.

***

R'edoa wytoczyła się w gabinetu, śmiech odbił się echem od alabastrowych rytów. Cillen poszybowała za nią, Eno'ael i Na'vi poderwali się z miejsc. Elledan sztywnym krokiem wyszedł i oparł się o framugę, blady jak alabaster ścian.
-Eno'ael... -wydusiła elfka między kolejnymi spazmami śmiechu -daj mi wino. Dużo wina.
Centaur niezdecydowanie zamachał rękoma
-Po co ci? -spytał wreszcie -masz butelkę w gabinecie...
-Więcej -parsknęła -dużo więcej, bo na trzeźwo tego nie przeżyję... -opadła na siedzisko, zmęczona głośnym śmiechem -co za los, co za los, eno tarrete yo... -dodała w narzeczu Czarnej Puszczy -bleei varete...
-Co jest? -krótko spytał Cień Polany. R'edoa odgarnęła włosy z oczu.
-Ewakuacja wieży. Całego Ner'eeye. Wszystkie jednostki zdolne do noszenia broni mają natychmiast przygotować się do wymarszu w stronę Ognistego Gaju. Ja z Elledanem i jego dwoma towarzyszami zostajemy w Ner'eeye. -przygryzła paznokieć na kciuku -Elledan, zostaniesz moim Yess'enir Varl?

***

Kolejne komanda znikały w lesie. Eno'ael z dezaprobatą patrzył na R'edoę.
-Nie mam wyjścia -pokręciła głową -Czego ty chcesz? Za każdym razem powiem ci to samo. Illumielle potrzebuje naszego wsparcia w konflikcie z Radą.
-A co z wyprawą po Fyrween?
-Księżna już nie jest Przymierzu potrzebna. A wręcz przeciwnie, najlepiej by było się jej pozbyć.
-Rękami Imperialnych.
-Rękami Imperialnych. Stworzy się piękną legendę o jej męczeństwie i wtedy zaakceptują mnie bez większych problemów.
Centaur i driada drgnęli.
-Zaakceptują? Kto? Jako kogo?
Zasznurowała rzemienie ochraniaczy, za liściastym kołnierzem ukryła dół twarzy.
-To na razie wie tylko Syn. -w tej chwili pojawił się Elledan. Driadzie po rękach przeskoczyły iskry. Elf ze spokojem zniósł jej złe spojrzenie.
-Nie zostawię cię z nim samą -syknęła.
-Zostawisz Cillen, bo to rozkaz.
-On jest szlachetny. Mam ci przypomnieć, co zrobiłaś z ostatnim szlachetnym, który stacjonował w naszej wieży?
-Nie wiem o czym mówisz, Cillen.
-O Eavenie!
R'edoa karykaturalnie udała zamyślenie -O kim?
-R'edoa!!
-Milcz Cillen. Ani słowa Eno'ael. Elledan jest moim Yess'enir Varl, bo mu ufam. I wychodzi na to, że w tym momencie mogę ufać tylko jemu, bo jako jedyny nie ma zastrzeżeń wobec moich posunięć. Przypominam wam, że ja tu jestem najwyższa stopniem. Moich decyzji się nie podważa. A moją decyzją jest, do cholery, żebyście chronili Ognisty Gaj.
-A ty?
-A ja odpuszczę sobie las For'neyr. Nie wiem tylko, jak mam powiedzieć naszemu kochanemu sąsiadowi, że zrywam traktat...
Elledan nie wydawał się zaskoczony rewelacjami, co oznaczało, że już wszystko wie.
-Podobno ma kulę Elledana, więc prędzej czy później się odezwie.
-Zabije cię.
-Nie będzie miał w tym żadnego profitu.
-A musi mieć?
Spojrzała na igłę Cytadeli, wystającą znad koron drzew
-Oczywiście. Może trudno w to uwierzyć, ale on jest bardziej zachłanny ode mnie.

____________________________________________________________________________________

A teraz idę roztrwonić moje pieniądze na ciuchy, kosmetyki i piercing. Wrócę z kolczykiem w jakimś dziwnym miejscu, ale nie wiem jeszcze dokładnie gdzie.

Pyriel - 2007-08-01, 10:32

Srebrne ściany sięgających chmur wierz Ognistego Gaju połyskiwały w plasku porannego słońca. Nikt, kto nie był tu ani razu nie pojmie tego widoku. Pyriel był tu tylko raz, gdy zostawał zaprzysięgany na żołnierza Przymierza. Powrócił do miejsca, w którym rozpoznanie oznacza dla niego w najlepszym wypadku katowski topór.
- Czego Legion chce od stolicy
Drov odwrócił się, za nim stał postawny elf ubrany w posrebrzaną zbroję, na której widniały oficerskie insygnia.
- Witaj bracie.
- Czego Legion chce od Ognistego Gaju ?
- Nie służę Legionowi tylko sobie, nie wiesz?
- O czym, o tym że…
- O tym, iż straciłem Rubież i wszystkie elfy krwi
. – przerwał mu.
Szlachetny spojrzał ze zdziwieniem na mrocznego elfa.
- Czego tu chcesz Pyrielu, jeśli liczysz na łaskę królowej to…
- Pomórz mi dostać Hydromantium, jesteś mi to winien.
- Nie jestem Ci nic winien, za samo to, że z tobą rozmawiam uznano by mnie zdrajcą. Robię to tylko ze względu na pamięć mojej siostry.
- To przez Ciebie Arth’enalu stałem się tym, kim jesteś. To Ty mi ja odebrałeś, zabrałeś mi ją po raz drugi.
– Pyriel krzyczał a w jego głosie było czuć ból – Pomórz mi się tam dostać zrób to dla niej i dla mnie.
- Nie Pyrielu moja siostra zginęła w walce o mury Temperance, a jej mąż w świątyni tego samego dnia. Nie jesteś moim bratem a jedynie jego cieniem, karykaturą – szlachetny odwrócił się plecami do droga – Następnym razem, gdy cię spotkam sam zabije
- Dziś umarł i mój brat Arth’enalu. Z Twoją pomocą czy bez niej i tak zdobędę to, po co przybyłem

Athelle - 2007-08-01, 15:43

Ranek nastepnego dnia byl srogi i zimny jakby ktos rzucil na niego czar podejrzewajac co Elfy maja zamiar zrobic. Ner'eeya opustoszala. Wszystkie Elfy zdolne do walki mialy kierowac sie do Ognistego Gaju gdzie niedlugo miala rozegrac sie wielka bitwa. Reszte wyslano do rodzin i miejsc ulokowanych dalej na poludnie gdzie mogli byc bezpieczni. W samym Gaju zostalo juz tylko kilka osob.
Elledan ktory wygladal na bardzo zmeczonego kierowal sie wlasnie do komnat Red. Ostatnie dni byly dosc trudne jednak ten nie mial ani chwili na wytchnienie.
- NIe powinnas mu ufac, moze i jest teraz twoim Yess'enir Varl jednak to dalej Szlachcic. - uslyszal dobiegajaca zza sciany rozmowe. Mimo to nie zatrzymal sie.
- Przepraszam - powiedzial grzecznie wchodzac do pomieszczenia. Red schowala swoja magiczna kule - Red o pani musze z toba porozmawiac.
- Co moge dla ciebie zrobic Elledanie ??
- Moja pani musze Cie prosic o pozwolenia na chwiloe opuszczenie Gaju.
- Co takiego ?? - zapytala bardzo zdziwiona - Gdzie masz zamiar sie udac ??
- Nie mam zamiaru oddalic sie na dlugo - odparl widzac ze Red nie zabardzo rozumie powod jego
odejscia - chodzi o moich ludzi ktorych zostawilem przed lasem.
- Jak to ??
- Naldir i Ethril byli tylko moja straza, w rzeczywistosci jeszcze trojka zostala przed Gajem bojac sie przekroczyc jego Granice.
- Rozumiem - powiedziala po czym dodala jakby uswiadomila sobie co moze sie z nimi stac - powinnes ruszac natychmiast. Sa w wielkim niebezpieczenistwie.
- Powinnienem wrocic jeszcze dzisiaj - odrzekl widzac ze Red zgadza sie na jego wyprawe - oczekuj mnie wieczorem o Pani.
- Niech szczescie Ci sprzyja Przyjacielu - zawolala podczas gdy Elledan oddala sie juz od jej komnat po czym obdarzyla go usmiechem. Elledan pierwszy raz ujrzal cos tak pieknego.
Mial juz wyjezdzac gdy u bram zatrzymaly go kolejne glosy nadbiegajachych Elfow.
- Elledanie - zawolal Naldir ktory wygladal na zmartwionego - Wyruszasz po Finraela i reszte prawda ??
- Musze to zrobic Przyjacielu, sa w ogromnym niebezpiecznestwie - odparl Elle.
- Pozwol nam jechac z toba. Mozemy okazac sie przydatni.
- Nie - zawolal Elle oddalajac sie juz lekko - to zbyt niebezpieczne. Zostancie tutaj i sluchajcie Red. Zaufajcie jej tak jak byliscie zaufac mi. Jest dobra Elfka. Jezeli nie uda mi sie wrocic chroncie jej. Pamietajcie. Jest nasza jedyna nadzieja na pokoj.
Po tych slowach oddalil sie juz na swoim snieznobialym rumaku. Droga przednim byla dluga a czasu bylo malo. Byc moze Nagash juz wiedzial co takiego wydarzylo sie w Ner'eeya i szykowal sie do wymarszu. Tego najbardziej obawial sie Elle. Las byl bardzo ponury i ciemny gdyz promienie slonca nie mogly przebic sie przez gesta warstwe lisci. Elf pedzil bez wytchnienia naprzod.
Dzien zaczynal juz nabierac barw. Na horyzoncie nie widac bylo jeszcze jednak zywej duszy. Do skraju lasu zostalo mu okkolo dwie godziny drogi.

Minelo poludnie. Wysoki Elf wylonil sie wlasnie z namiotu. Obuz rozbili na malej polanie pod oslona lasu.
- Elledan sie spoznia - powiedzial do siedzacych w poblizu pograzonych rozmowa Elfow. - powinnien juz dac jakis znak istnieia. Mam nadzieje tylko ze nic mu sie neistalo.
- Napewno nie - odparl Glorion - jest dziwnym Elfem jednak bardoz madrym i silnym.
- Musimy sie naradzic, moze powinnismy ruszyc w glab Gaju i sami dotrzec do Ner'eey. Byc moze wlasnie tego by chcial. Co jezeli jest uwieziony??
- Nie zamartwiaj sie Finraelu. Napewno nic mu nie bedzie. Pamietaj ze wyruszyl do Gaju z rozkazu samej Pani Illumielle a to daje mu prawo do przekroczenia tych granic.
- Dzikie Elfy sa niedoopanowania - zaripostowal Fin - maja gdzies to co mowia zasady. Jedyna nasza nadzieja to ta mloda Elfka Red. Mysle ze tylko ona moze go uratowac.
- Moze i masz racje. Nie zamartwiaj ie jednak. Dzien jeszcze mlody i duzo czasu ma nasz dowodca. Napewno przybezie.
Dla Finraela kazda minuta byla rokiem. Nie pojechal za swoim dowodca. Wolal zostac i puscil Elledana samego w serce puszczy. Nie mogl sobie tego wybaczyc.
- Spojrzcie - zawolal do reszty uradowanym glosem Glorion.
Zza niewielkiego pagorka wylonila sie odziana w srebrna zbroje postac. Zblizala sie do nich bardzo szybko na swoim pieknym rumaku. Wszyscy wiedzieli ze sa uratowani.
- Elledan moj panie - krzyknal Firlin.
Jednak wtedy wydarzylo sie cos dziwnego. Srebrna postac zmienila sie w pedzacego na nich upiora. Zza pagorka wylonilo sie takze kilku dziwnych bardzo wolno jednak poruszajacych sie postaci.
- Do broni - krzyknal Fin - do broni, atakuja nas sily Nieumarlych.
Walka sie rozpoczela. Trojce po chwili udalo sie powalic samotnie walczacego Upiora. Mieli przewage gdyz ich srebrne miecze wykute jeszcze za czasow wielkich wojen z Armiami Mortis byly najwiekszym wrogiem Hord. Zza pagorka wylonily sie jednak kolejne sily nieprzyjaciela. Coraz wiecej nieumartych a takze szkieletow przybywalo na pole bitwy.
Finraelowi udalo sie sciac jeszcze kilku wrogow. Po czym bez zastanowienia krzyknal do reszty.
- Odwrot, nie podolamy im. Jest ich zbyt wielu. Do puszczy.
Reszta wiedzac ze to ich jedyna szansa podazyla za nim. Scinajac jeszcze po drodze kilku Zombich wsiedli na konie uwiazane za oboze i zaglebili sie w Puszcze. Ktos niedaleko Finraela wydal z siebie krzyk.
- Co jest ?? - zapytal Finrael odwracajac sie. Jednak nie musial mu juz nikt odpowiadac.
Firlin zostal trafiony. Zatruta strzala przeszyla jego plecy.
- Firlin - zawolal zatrzymujac sie przed lezacym na ziemi Elfem Finrael - Firlin , odezwij sie !!!!
NIe uslyszal odpowiedzi. Sprawdzajac jednak puls wykrzyknal uradowany.
- On zyje. Musimy uciekac stad. Glowny trakt prowadzacy do Ner'eeya jest niedaleko. To nasza jedyna nadzieja. Firlin musi dostac sie pod opieke Dzikich Elfow. One jedyne potrafja przezwyciezyc upiorna trucizne.
Zawolania i okrzyki nieumarlych juz ucichly. Widocznie dostaly rozkazy by nie wchodzic do puszczy.
Firlin i Glorion znalezli sie w bezpiecznestwie. Firlin jednak byl ciezko ranny i nadzieja na to ze wyzdrowieje byla bardzo mala. Pedzili jednak przed siebie bez przerwy.

Tymczasem Elledan pedzac jeszcze przez puszczezatrzymal sie. W oddali uslyszal dziek bebnow i okrzyki bojowe armi Mortis. Byly one jednak bardzo slabe. Wydedukola z tego ze nieprzyjaciel zatrzymal sie przed lasem i tam czeka na dalsze rozkazy. Z tego warkotu udalo mu sie wylonic rowniez kilka wyrazniejszych dzwiekow zblizajacych sie w jego strone. Elledan zatrzymal konia i wyciagnal luk napinajac go i czekajac bez jednego nawet najmniejszego szelestu na wroga. Juz mial wypuscic strzale gdy jego oczom ukazaly sie trzy postacie jadac szybko w jego strone nei zwazajac na niego uwage.
- Stojcie - zawolal.
- Elledan - wzkrzyknal Finrael wzraynie ucieszony widokiem Elfa - Firlin jest ranny, musimy szybko udac sie do Nereeya to nasza jedyna szansa. Inaczej on zginie.
Na twarzy Elledana malowalo sie przerazenie. NIe wiedzial co robic. Przez chwile stal bezruchu sparalizowany sytuacja.
- Elledan !!!! - krzyknal Finrael - musimy jechac.
Na dzwiek jego slow Elle ocknal sie.
- Tak jest - odparl - to kilka godzin stad mysle ze nam sie uda.
- A wiec prowadz !!
I tak ruszyli znowu w strone Gaju. Nutka szczescia jaka bylo znalezienie przyjaciol zostala calkowicie przycmiona sytuacja Firlina. Najmlodszy z calej grupy byl w bardzo zlym stanie.

Kilka godzin pozniej sytuacja jeszcze sie pogorszyla. Firlin zaczal cos mowic przez sen. Mial wysoka goraczke. Ner'eeya byla juz bardzo blisko.
- Wytrzymaj, wytrzymaj - mruczal podnosem najblizej jadacy Elledana Finrael. On z calej grupy wydawal sie najbardziej przejmowac zla sytuacja Elfa.
- Jest - wykrzyknal nagle Glorion - to bramy Ner'eeya jestesmy uratowani.
Elledan mial nadzieje ze w Gaju zastanei jeszcze kogos kto zna sie na leczeniu chorych.

MachaK - 2007-08-07, 17:56

x> zdezaktualizowane <x
Pyriel - 2007-08-08, 11:59

Strumień krwi trysnął z nosa goblinowi, gdy uderzony pięścią upadł na ziemię. Wysoki mężczyzna stanął nad nim wyciągając z pod płaszcza sztylet.
- No i co ja mam z Tobą zrobić :?:
Gobelin nie widząc schowanej w kapturze twarzy skupił wzrok na medalionie napastnika. Nieoszlifowany rubin zawieszony na złotym łańcuchu.
- Widziałem skąd przyszedłeś, byłeś w Gaju a wątpię byś wszedł główna bramą.
Mężczyzna pochylił się nad goblinem gobelinem przyłożył ostrze do jego mostka.
- Tak się składa, że i ja nie chcę być zauważonym, gdy będę tam wchodził. Więc powiesz mi :?:
Wzrok goblina przykuł teraz kosmyk śnieżnobiałych włosów, jaki wysunął się z pod kaptura
- Ty handlować, ja powiedzieć ty mi dać.
Spod ostrza wypłynęła stróżka krwi
- Powiesz mi gdzie jest przejście a ja może Cię nie zabije, pasuje Ci :?:
- Przejście bezpieczne i cenne, goblin tani. Ty dać kamień.
Goblin szybkim ruchem wyciągnął rękę w stronę rubinu, mężczyzna był jednak szybszy. Ostrze sztyletu przecięło dłoń pozbawiając ją najmniejszego palca. Gwałtowny ruch zrzucił kaptur odsłaniając szarą twarz o żółtych oczach. Białe, długie do ramion włosy były rozpuszczone. Ostrze ponownie spoczęło na mostku goblina, zatapiając się nieco w jego ciele.
- Pytam się po raz ostatni gdzie ta droga.

**********************************************************

- Ten kamień musi być mój, bez niego nie macie, po co wracać
Goblin, który krzyczał miał dłoń obwiązaną prymitywnym opatrunkiem i twarz zakrytą maską skrzepłej krwi. Po chwili podbiegło do niego dwoje sług jeden z wodą opłukał go z krwi a drugi podał wykonana z ludzkiej czaszki maskę i berło. Oddział ku chwale przywódcy podniósł krzyk

:!: Roork :!: Roork :!: Roork :!: Roork :!: Roork :!: Roork :!: Roork :!: Roork :!:


R'edoa Yevonea - 2007-08-08, 13:48

Elf miotał się na łożu. R'edoa tarła skronie, rysy jej drobnej twarzy ściągnęły się w zmęczonym grymasie.
-Syfidy i Tancerki Słońca odeszły w pierwszym rzucie komand -mruknęła. Elledan przygryzał wargi, zaciskał pięści.
-Twoja decyzja, Pani?
-Mamy eliksiry, ale tylko w ilości zapewniającej nam bezpieczny przejazd do lasu For'neyr. Ale jego rana jest za poważna, żeby zostawić tylko w bandażach. Ale jeśli użyjemy eliksirów, będziemy mieć mniejsze szanse w wyprawie... ale...
-Dużo tych "ale" -przerwał jej Elledan. Umilkła. Zupełnie nieświadomie oderwała jedną dłoń od czoła i przygryzła paznokieć na kciuku.
-Firlin. Kim on jest? Z jakiej rodziny pochodzi?
-Po co ci ta wiedza, Pani?
Zielone oczy były twarde jak jadeit
-Oceniam jego wartość.
-O ile mi wiadomo jest zaufanym Illumielle Qua Ella.
-Nazwisko, Elledan... jakie nosi nazwisko?
Elf spojrzał na pozostałych towarzyszy. Ci spojrzeli po sobie, pod ponaglającym wzrokiem Elledana opuścili głowy
-Eithell. Firlin Eithell.
Wstała. Elledanowi mogło się wydawać, ale zbladła. Podeszła do trawionego gorączką Firlina i uważnie przyjrzała sie sperlonej potem twarzy.
-Eithell. Gałąź Dumy, tak? -wyprostowała się, gwałtownym ruchem głowy odrzuciła z twarzy włosy -Czy wie, że onegdaj zabiłam jego brata?
Wśród towarzyszy Elledana przeszedł niejasny szmer.
-Przewodnik Ime'el. Ime'el Eithell. Czy Firlin wie, że zabiłam mu brata? -powtórzyła
Elledan z wahaniem pokręcił głową. Elfka znów przygryzła paznokieć i zaczęła niespokojnie krążyć po komnacie.
-Jeśli żywi do mnie urazę, jest niebezpieczny. Jeśli ocalę mu życie może równie dobrze być wiernym towarzyszem, jak i żądnym zemsty zdrajcą.
-Ale ród Eithell kieruje się honorem jak żaden inny. -bąknął cicho Finreal. To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział po dotarciu do Ner'eeye Maha.
Prychnęła otwarcie.
-Gdyby Ime'el miał choć odrobinę honoru, to dalej by żył, a ja mogłabym opalać się na parapecie pałacu w Ognistym Gaju. -westchnęła, zabębniła placami po oparciu łóżka -Przynieście ampułki.
Elfy wybiegły z komnaty. Elledan skłonił głowę
-Jestem wdzięczny...
-Nie musisz -przerwała mu -zrobiłam to tylko dlatego, że gdyby do Ognistego Gaju dotarło, że przyczyniłam się do śmierci drugiego Eithella, reszta rodu bez wahania zaczęłaby na mnie polować, za nic mając polecenia Illumielle. A ja mam wystarczająco dużo zajęć, nie potrzebni mi uniesieni honorem mściciele w lśniących srebrem zbrojach.

***

Liściasta, maskująca zbroja okazała się lżejsza i o wiele wygodniejsza od tej, którą pozwolono im zabrać ze stolicy. Firlin został sprowadzony ze stopni w asyście podpierających go towarzyszy. R'edoa, z twarzą do połowy ukrytą za strzępiastym kołnierzem zbroi ponuro patrzyła na opuszczoną Wieżę Alabastrów.
Zgasły światła lewitujących kul, świetliki uciekły nad skryte w głębi lasu jezioro, strzelisty, ozdobiony krużgankami masyw Ner'eeye Maha smutno bielił się w granacie wieczoru.
-Nie lepiej byłoby tu kogoś zostawić? -ostrożnie spytał Elledan. Pokręciła wolno głową
-Po co? To ja jestem Panią Na Ner'eeye Maha, nie mam dziedziców, a przecież i tak tu nie wrócę.
-Nie wróż sobie śmierci.
-Nie wróżę -wyszeptała -Jestem niej świadoma. Przy takim sąsiedztwie -skinęła głową w stronę igły Cytadeli, czerniejącą się daleko na wschód -trzeba być. A ja tu naprawdę nigdy nie wrócę. Czy już powiedziałeś Firlinowi?
-Tak.
-I?
-I prosił o pozwolenie oddania swojego życia za panią.
Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, błyszczały
-Na gryfy, Elledanie.

***

Patrzył na związanego jeńca.
-A on?
R'edoa wzruszyła ramionami -Jest mi potrzebny.
-On? -podniósł głos -jest oślepiony, ma zaszyte usta i rozorane do mięsa ciało! Nie lepiej pozwolić mu umrzeć?
Sere'ene Vera poprawiła rzemień strzemienia.
-Obiecałam mu, że za swoją zdradę zapłaci bólem. I że na coś się przyda Przymierzu. Teraz spłaca dług -zmierzyła Elfa Krwi czujnym spojrzeniem -a ja mam wobec niego pewne plany. Jeśli twoi przyjaciele są gotowi, ruszajmy.
-Jest nas mało, Pani.
-Wiem. Dlatego najpierw jedziemy do Lethey'll Sayora.
-Lethey'll Say... -zaciął się -do Doliny Wierzb? Przecież...
-Tak -uśmiechnęła się, choć zza kołnierza nie było to widoczne -do magicznej Doliny Wierzb, gdzie rodzą się Driady, gdzie bije Źródło, gdzie nigdy nie stanie nieelfia stopa.
Elledan z radością popędził gryfa.

****************

INFO: zbroje wzoruję na zbrojach z filmiku DIII (tam, gdzie są dwaj elficcy łucznicy, no dobra, jeden kusznik. To właśnie takie zbroje. Gryfy też w wersji z DIII. Enjoy, :*

Athelle - 2007-08-09, 12:10

I tak wzniesli sie w powietrze. Mieli nowy cel wyprawy. Lethey'll Sayora magiczna dolina Wierzb ktorej zadna istota poza Elfem nie mogla znalezsc. Elledan nie wiedzial do konca czemu wlasnie to miejsce powinni odwiedzic na poczatku. Nie przejmowal sie jednak tym tak bardzo. Ich wyprawa miala byc teraz owiele trudniejsza. Wiele innych problemow mial teraz na glowie. Scigala ich cala Armia Nieumarlych spod Choroagwi imc Grafa Nagasha ep Shogu ktory napewno bedzie chcial zemsty po tym jak Redoa zerwala laczacy ja z nim w przymierzu pakt.
W tych krainach zagrozeniem mogly byc tez Dzikie Elfy ktore nadal wierzyly w sprawiedliwosc Rady Archontow. Jednak tych zostalo malo. Elle nie mial jeszcze okazji do dluzszej rozmowy z przyjaciolmi a nawet z Red ktora od czasu wypadku Firlina dziwnie zmarkotniala :P.
Cytadela Batchyn powoli malala na horyzoncie. Druzyna z kazda chwila mogla czuc sie bezpieczniej. Nieumarli byli dotad najwiekszymi wrogami w podrozy. Niedlugo mialy nawet uderzyc na Stolice Elfickiej Arystokracji Ognisty Gaj ,siedzibe Illumielle Kroleowej Elfow.
Bylo bardzo malo czasu a tyle jeszcze trzeba bylo zrobic.. Nikt nie byl jeszcze zmeczony dotychczasowa wyprawa. Wszyscy oczekiwali wielu przygod. Elledan natomiast wiedzac o Planach Mortis i jej armi nie mogl sie powstrzymac od myslenia o powrocie.
- Elle - zawolal lecacy kolo niego Finrael - Co z toba ?? Wszystko wporadzku ??
- Tak, przyjacielu - odpowiedzial Elf probojąc sie usmiechnac - wszystko jest tak jak byc powinno.
- Wygladasz jednak na bardzo zmartwionego.
- Mam poprostu zle przeczucia, musimy zdazyc z tymi wszystkimi sprawami a czasu mamy naprawde nie wiele. Martwi mnie tez ucieczka Pyriela Elfa Krwi. Znam go dobrze gdyz tak jak ja stanol do walki w oblezeniu Temperance. Nigdy sie nie podda i chociaz nie ma chwilowo wielkiej armii nadal jest bardzo niebezpieczny.
- Tak - odrzekl cichym glosem Finrael - rzeczywiscie Pyriel moze sie okazac wielkim problemem.
Po tych slowach obaj znowu zamilkli i kontynuowali lot. Slonce powoli chowalo sie za gorami. Przestrzen pod nimi robila sie coraz ciemniejsza.
Pierwszy raz od wielu dni pogoda zaczel im psuc szyki. Zaczelo bardzo mocno padac. Wial tez silny zimny wiatr. Musieli zejsc i dac wypoczac swoim gryfa ktore mimo iz podroz naprawde nie byla dluga wydawaly sie bardzo zmeczone.
- Musimy zejsc nie wytrzymamy takich waronkow - krzyknal po jakims czasie w strone Red.
- Co ?? - odpowiedziala jakby wyrwana ze snu Red - o tak musimy zejsc.

Pietnascie minut pozniej wszyscy byli juz na ziemi. Przemoczeni i zmarznieci nie mysleli o niczym innym tylko o rozpaleniu ogniska i polozeniu sie w cieplych oslaniach. Ethril i Elledna ktorzy wygladali na mniej zmeczonych poszedli zbadac okolice. Reszta zabrala sie za rozbijanie obozu. Chwile pozniej siedzieli juz przy ognisku i spozywali kolacje ;p.

***** ***** *****

- Nie wiem przyjacielu, nie mozemy jej ufac - oznajmil bardzo cichym glosem Finrael - jest dziwna doprowadzi nas wszystkich do smierci.
Elledan wlasnie wracal ze zwiadu i udalo mu sie uslyszec slowa jego zastepcy. Mimo tego nie zatrzymal sie i nei sluchal dalej, odrazu ukazal sie swoim podopiecznym.
- Widze ze macie jakies watpliwosci co do Red - powiedzial nadal bardzo spokojnym glosem Elle - o co chodzi.
- O nic panie naprawde, przepraszamy - odpowiedzial szybko Finrael jakby juz wczesniej przygotowal ta odpiowiedz.
- Niechcacy udalo mi sie uslyszec kawalek waszej rozmow - odparl tym razem lekko rozgniewanym glosem po czym dodal - Red jest dobra dziewczyna. Od dzisiaj jest tez naszym przywodca. Powinniscie darzyc ja zaufaniem. Mamy male szanse ze nasza wyprawa sie powiedze, a jezeli juz teraz sobie nie ufamy to nie ma dla nas nadzieji...
Kolejne slowa ktore chcial wypowiedziec zatrzymal jednak dla siebie gdyz Redoa wlasnie wyszla z namiotu.

R'edoa Yevonea - 2007-08-09, 17:54

Elfy opuściły głowy. R'edoa skrzywiła pełne wargi, podeszła do ogniska. Miała jeszcze mokre włosy, czarne kosmyki lepiły się do gładkiego czoła i rumianych od chłodu policzków.
-Słucham.
Elfy milczały, pozornie zajęte prostowaniem pogiętych lotek. Elledan nerwowo stukał paznokciem po okutych sprzączkach rapci*. R'edoa westchnęła, uniosła wzrok na zachmurzone niebo i znów westchnęła.
-Czy jest jakiś konkrety powód, że aż tak mi nie ufacie? Czy po prostu dajecie wiarę w te durne plotki, że Dzikie Elfy nic, tylko czekają na najdogodniejszą okazję żeby poderżnąć wam gardła?
Mężczyźni dalej milczeli. R'edoa patrzyła na sunące po niebie, nabrzmiałe deszczem chmury.
-Illumielle wystawiła pod sąd Radę Archontów. Wiecie, co to oznacza? Że nie ma teraz nikogo, kto może nadzorować Dzikie Fortece. Dzikie Elfy zyskały absolutną autonomię i jeśli tylko ta wieść rozniesie się po lasach, w co nie wątpię, bo edykty Illumielle dochodzą wszędzie, gdzie tylko znajdzie się choć jeden Cień Polany, zaczną się poszukiwania dziedzica Tora'acha. Musicie teraz wiedzieć, że jeśli Szlachetni są rządzeni przez wiekowy matriarchat, to Dzikie Elfy mają olbrzymie problemy z pogodzeniem się, że jedynym potomkiem krwi Tora'acha jestem ja. Rozumiecie już, czy mam klarować dalej?
Cisza, przerywana świszczącymi uderzeniami wiatru.
-To co robię, robię nie tylko dla własnego widzimisię. Rada chciała wysłać mnie z pseudo-misją ratowania Księżnej w towarzystwie grafa ep Shogu. Pomyślałam wtedy, cóż, polityka, nie znam się na zamiarach Ognistego Gaju, widocznie nie muszę. A teraz... -prychnęła, opuściła głowę, spojrzała po towarzyszach -a teraz wiem, że Rada postanowiła się mnie pozbyć. Na rękę im był rozłam między Elfami, a doszli do wniosku, że wampir prędzej czy później po prostu się mnie pozbędzie. Zrobi się piękną legendę, w celach propagandowych napuści się zbuntowane dzikusy na trupie wojska i przy odrobinie szczęścia oba obozy wytrzebią się w wystarczającym stopniu, żeby panowie Archonci mogli dalej grzać stołki w stolicy, nie martwiąc się o możliwość podniesienia buntu.
-Bez sensu -wtrącił się Finrael -dlaczego akurat ciebie? Dlaczego nie Cillen Tary albo nie któregoś z zaufanych Tora'acha? Tylko dlatego że jesteś jego córką? Sama powiedziałaś, że nie uznajecie władzy kobiet...
-Dlatego -przerwała mu ostro -dlatego, że jestem jedyną osobą, która może zjednoczyć was, szlachciorki i nas, dzikusów. Dobrze wiesz, że wasze błękitnoskóre królowe rodzą potomków tylko płci żeńskiej.
-...z błękitną skórą, dobrze wiesz.
Zniecierpliwiła się.
-Tak, pod warunkiem, że ojcem jest Elf Krwi. -pochyliła się nad Finraelem, zmrużyła wściekle oczy -A Tora'ach nie był Elfem Krwi.
-Chcesz powiedzieć, że jesteś córką Illumielle!?
-Illumielle została pozbawiona możliwości zostawienia po sobie dziedziczki. Myśl, Finrael, myśl. Mówią na mnie "Perełka"...
-Mówią na ciebie Szarańcza i Posocznica. -syknął, wstał. Elledan chwycił go za ramię, ostrzegawczo zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
-Mówią na mnie też Leśna Dziwka. Zachowuj się szlachciorku, bo narobisz wstydu Elledanowi. Siadaj na derce, póki jeszcze pozwalam wam na odpoczynek, bo następne parę dni przeżyjecie w siodle, bez chwili wytchnienia. I słuchaj. Jedziemy do Doliny Wierzb, żeby odebrać stamtąd paru moich zaufanych przyjaciół, i zaopatrzyć się w parę butelek eliksirów, które zużyłam na twoim bladawym koledze -ruchem głowy wskazała na milczącego Firlina -a przy okazji puścić informację, że przejmuję władzę nad Dzikimi Fortecami. Potem cichaczem dostajemy się do skarbca w Nepheris, zabieramy stamtąd pewną rzecz i jeśli dobrze pójdzie, w drodze powrotnej zahaczymy o las For'neyr, gdzie dostaniecie potwierdzenie od samej zainteresowanej, że jest moją szanowną matką. Ach, i jeśli będzie się nam nudzić pogoń imperialnych, trupów, barbarzyńców i zielonoskórych, to wstąpimy do Temperance, żeby wyjaśnić Wielkiemu Namiestnikowi Serphisowi, gdzie jest jego miejsce.
-A potem? -spytał sarkastycznie elf
-A potem... a potem, jeśli będziecie dla mnie mili, to może mianuję was na ministrów, jak już Illumielle łaskawie zwolni tron.
-Namawiasz nas do zdrady stanu, kobieto.
-Namawiam was jak na razie tylko do małej przygody na terenie Imperium. Wcale nie jest powiedziane, że nam się uda. Ale ja ze swojej strony zrobię wszystko, żeby się udało. I żeby nikt nie zginął pod moją jurysdykcją, bo mimo tego, że z całego serca nienawidzę Szlachetnych Elfów, to wy jesteście moimi towarzyszami, ja jestem waszym dowódcą i mam święty obowiązek o was dbać. I będę. Bo do cholery, wszyscy jesteśmy elfami i trzeba raz na zawsze skończyć z idiotycznymi podziałami, które niszczą nas bardziej niż zewnętrzni wrogowie. Z resztą spójrz - to ja jestem na przegranej pozycji. Ja jestem jedna, was jest sześciu. Jeśli nie podoba wam się mój plan, weźcie gryfy i wracajcie do Ognistego Gaju. Dzisiaj macie ostatnią szansę. -przerwała, przetarła oczy wierzchem dłoni -To jak będzie?
Spojrzeli po sobie. Elledan, napięty jak cięciwa, przenosił wzrok z drobnej postaci elfki na siedzących przy ognisku towarzyszy.
W końcu Finrael prychnął śmiechem. Elledan przewrócił oczami i po przyjacielsku trzepnął elfa po rudawych włosach. Elfy przesunęły się, robiąc wolne miejsce. R'edoa pytająco spojrzała na Elledana, który pozornie surowo beształ Finraela.
-Siadaj, mała, do szczęścia brakuje nam tylko, żeby przyszła królowa przeziębiła się i usmarkała sobie kieckę. -zażartował swobodnie Naldir, elf z kasztanowymi lokami, okrywając ramiona elfki podbitym futrem płaszczem.
-Tylko nie "mała"! -zastrzegła głośno, przekrzykując chóralny wybuch śmiechu -tylko nie "mała"!
Glorion wyciągnął z juków lutnię i pomimo głośnych i żartobliwych sprzeciwów Finraela, twierdzącego, że gorszego trubadura nie znajdą w całym Ognistym Gaju, zaintonował jakąś głupawą, skoczną balladkę, rojącą się od sformułowań, który wywołały ciemny rumieniec u R'edoy i zgorszenie Elledana.

Ostatnie drzewa Czarnej Puszczy nieruchomo rozpościerały ramiona konarów nad elfim obozowiskiem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*rapcie - skórzane lub plecione paski służące do zawiesza­nia przy pasie broni siecznej.

Sorry Elle, ale nie bardzo miałam nastrój na wyzewnętrznianie się. Ale nie szlochaj, i na to przyjdzie czas. :*

Athelle - 2007-08-10, 19:14

Nadal padal deszcz ,a Chmury nieustepowaly. Noc byla jeszcze bardziej ponura niz zwykle. Elledan lezal w namiocie, przewracając się z boku na bok, nie mogl zasnąć. Druzyna miala coraz wiecej problemow, a to byl dopiero poczatek wyprawy. Stan Firlina poprawil sie jednak ten nadal nie czul sie w pelni sil.
Nagle w poblizu rozblyslo blekitne swiatlo. Elledan zerwal sie na nogi i wybiegl z Namiotu.
- Co jest ?! - zawolal zdezorientowany Elf. Dziwne swiatla dochodzily z namiotu Redoy.
Nikt poza Elledanem chyba nie zauwazyl co sie dzieje. Cala druzyna lezala spokojnie w poblizu ogniska. Elle niezastanawiajac sie nad tym co robi wbiegl do namiotu swojej pani.
- Co sie dzieje ?! - krzyknal jeszcze raz.
- Ciszej ! - zawolala Red ktora siedziala spokojnie na swoim poslaniu trzymajac w reku szklana kule. Elledan podszedl do Red tym razem juz owiele spokojniej.
- hmm a wiec - kontynuowala twarz z kuli z lekka uraza jakby obecnosc Elfa mu przeszkadzala. Elledan jednak malo sie tym przejal. - jak juz mowilem nasze armie dotarly do Ognistego Gaju, wszyscy sa na pozycjach. Illumielle przyjela nas pod swoja opieke.
- Ean'oel !!! - uradowal sie Elle rozpoznawszy glos podcziwego Centaura.
- Oooo, szlachciorek! Jak tam, ciepłe gacie na tyłkach?
- Ean'oel !!! - krzyknela tym razem Redoa probojac uspokoic Centaura.
- Przepraszam, Perelko... nie mogłem sie powstrzymac.
- Powiedz jaka sytuacjia w stolicy ?? - zapytal nie przejmujac sie chwilowa klotnia Elle.
- Wszystko w porzadku jak juz mowilem, narazie przygotowujemy sie do odparcia ataku nieumarlych. Centaury już przybyły, Enty deklarują pełną mobilizację.
- Co z Evrillem Wilczym Władcą?
- Przybedzie - oznajmil dummnie Ean'oel - zebranie calej armii potrwa jedynie parę dni.
- Spisaliście się. Co z Cillen?
- Siedzi w Wieży Czarów i nie wyściubia nosa, pewnie opracowywuje czary z Przewodnikami. Dobra, Perełko, kończę, trzeba poustawiać do pionu tych leniwych szlachciców...
- Powodzenia.
- To ja tobie życze powodzenia. Z taką, ekchem, gwardią wymoczków nie bedziesz miała wesołej przeprawy...
R'edoa prychnęła i zerwała połączenie, koso spojrzała na Elledana. Elledan skromnym gestem poprawił na sobie nocną tunikę.
- Przynajmniej jedna dobra wiadomość. -westchnęła -a teraz spać. O świcie wyruszamy.

Pyriel - 2007-08-13, 18:18

Gdy tylko wyszedł i ona poczęła przygotowania do snu. Elfia zbroja tak lekka, że nie czuć iż ma się ją na sobie, teraz ciążyła jej jakby była z żelaza. Gdy naga stanęła przy łożu poczuła zimny powiew na karku i odwróciła się
- Ele co ty…
Zamilkła widząc, iż mężczyzna stojący przed nią to nie Elledan ani żaden z jego towarzyszy. Stał w cieniu zakrywającym twarz jedyne, co rzuciło się jej w oczy to śnieżnobiałe włosy
Pyriel

Spojrzała w stronę leżącego na podłodze miecza
- Nie radzę łaskawej Pani, to może bardzo zaszkodzić naszej rozmowie.
W tym samym momencie dostrzegła błysk metalu. Grot wystawał z małej naręcznej kuszy i był wymierzony prosto w serce. Mężczyzna zbliżył się o krok, dzięki czemu widziała go dokładnie w świetle świec. Pomyliła się był podobny do Pyriela jednak jego skóra, również szara, była jaśniejsza a włosy krótsze. Największą różnica była jednak w oczach, zamiast żółtych spoglądały na nią białe pozbawione tęczówek oczy. Idąc za jego spojrzeniem uświadomiła sobie, iż nie ma na sobie nic oprócz biżuterii.
- Nie jestem tu by walczyć, ale by zaoferować pomoc.
- W takim razie pozwolisz mi się ubra ć i odwrócisz się :?:
Przybysz uśmiechnął się i zasiadł na prowizorycznym stołku nadal się w nią wpatrywać
- Nie zwykłem odwracać się od pięknych widoków, widoków pyzatym plecami do kobiety :?: to by było nieuprzejme.

Widząc, że go nie przekona chwyciła tylko sukno nakrywające łoże i obwinęła się nim.
- Słucham Cię, więc jaką to pomoc mi oferujesz – mówiła wystarczająco cicho by go nie zaniepokoić i dość głośno by liczyć na to, iż ktoś tą rozmowę usłyszy i zareaguje.
*************************************

- Panie posłaniec przybył – rudowłosy wampir ukłonił się i wyszedł. Zaraz po tym do komnaty wszedł sobowtór i stanął po przeciwnej stronie stołu
- Witaj grafie ep Shogu, przybywam z wiadomością od mego pana.
- A czymże to Pyriel chce mnie uraczyć :?: Dawno już nie miałem od niego informacji, gdy usłyszałem o Rubieży zmartwiłem się.
- Szybko zauważył iż na demonie sarkazm nie wywołuje żadnej reakcji postanowił więc go zaniechać – Krótko czego Pyriel odemnie chce, i co może mi zaoferować :?:
- Pyriel nie żyje, ma wiadomość nie jest od niego.
- Nie żyje :?:
- graf był zdziwiony, jego wywiad wyraźnie poinformował że wśród zabitych nie było Pyriela ani dowodzącego Elfami Krwi. – Zginął podczas oblężenia :?:
- Nie, zabito go nieopodal murów Ognistego Gaju, nie ma to jednak znaczenia.

- Dobrze, więc wysłucham co masz do powiedzenia – Graf podparł brodę na splecionych dłoniach i skupił wzrok na emblemacie widniejącym na szacie sobowtóra, wężu zjadającym własny ogon.
- Mój pan zapytuje czy posiada pan możliwości i środki do powołania mrocznych elfów. Jeżeli tak, prosi o podanie formy zapłaty i ceny
***********************************************

- Pomogę Ci uratować Twoją matkę przyłączając się do Twojej kompanii, po tym z jaką łatwością znalazłem się w tym namiocie możesz wnioskować iż mogę się przydać. W zamian chcę tylko by po powrocie do Gaju pozwolono mi porozmawiać z członkami Rady Archontów. – R’edoa o ile wcześniej skupiała się jedynie na nasłuchiwaniu nadchodzenia ewentualnej pomocy teraz przeniosła całość uwagi na obcego. – W gaju przetrzymują już niemal wszystkich, jeden z dwójki pozostałych zginął nim zdążył udzielić potrzebnych mi informacji. Po ostatnim słuch zaginął jedyne, czego zdołałem się dowiedzieć to to iż jesteś im bardzo nie na rękę
- Kim Ty właściwie jesteś :?:
- Hmm … czyżbym się nie przedstawił nazywam się Auroboros.


R'edoa Yevonea - 2007-08-13, 18:58

-Dziwne żądania i obietnice od drova, którego na oczy nie widziałam. W dodatku wpada do mojego namiotu w środku nocy, zastaje mnie w negliżu i terroryzuje bronią. Auroboros, nie znasz podstaw dyplomacji?
Drov milczał. Biel oczu nie pomagała w żaden sposób określić, jakie ma zamiary.
-Nie wiem, po co chcesz się z nimi skontaktować... ale musisz wiedzieć, że cała Rada została uznana za bandę zdrajców i Illumielle dąży już tylko i wyłącznie do egzekucji całej siódemki Archontów. Nie rób takiej miny drovie, wiesz przecież, że elfy za zdradę posyłają na hak. W tej chwili Rada może zdecydować jedynie, w jaki sposób odejdą z tego pięknego świata. A jak ja wrócę do Ognistego Gaju, to zaręczam ci, będzie już dawno po pogrzebach. To po pierwsze. Po drugie, ja wcale nie idę na ratunek Perle Fyrween. Nie bardzo mi po drodze, choć może, kiedy będę wracać... i po trzecie, opuść broń, nie w twoim interesie jest moja śmierć, prawda? Przecież nawet jak wezwę pomocy, to mnie nie zastrzelisz, bo jestem ci potrzebna.
Drov zdmuchnął z oczu jasny kosmyk włosów i rozbroił kuszę. Elfka poprawiła zsuwające się materiały i splotła ręce na piersiach.
-Jesteś od Pyriela, tak? Zatem znasz tego oto, cudownie nawróconego Elfa Krwi? -wskazała na ocieniony kąt namiotu. Na przesiąkniętej krwią macie, bez ruchu klęczał związany elf. -"Chwalmy bogów za stworzenie bólu, wszak to on ukazuje nam ścieżki bezpieczne, ścieżki pełne chwały". Lach'lana też nasz, tuszę.
Auroboros patrzył przez chwilę na okaleczonego elfa.
-Dlaczego on jeszcze żyje?
-Bo jest mi potrzebny. Wzorem pewnego wampira staram się nic nie marnować.
-Jego ból też ci jest potrzebny? To jakiś warunek kolejnego głupiego elfiego święta? Krwawa ofiara dla Galleana? -ciemna twarz drova skrzywiła się lekko.
-Krwawa ofiara? -zaśmiała się perliście -dla Galleana? Skąd! Ten nawrócony bożą łaską Elf Krwi cierpi dla samego siebie. Za swoje grzechy wobec Przymierza. Będziemy dalej tak dyskutować na religijne tematy, czy w końcu sprecyzujesz cel w imieniu którego pogwałciłeś moją prywatność!?
-Bo?
-Bo skrzyknę tu zaraz całą moją wesołą kompanię.
-Szlachciców? Ledwie wyczują zagrożenie, pójdą w długą, kochana. Oni nie mają zamiaru nadstawiać karków za ciebie, Perełko.
Przewróciła oczami.
-Och, bo zaraz z szoku padnę trupem, pierwszy obcy mężczyzna spotkany od paru miesięcy, który miast wyzwać mnie od Szarańczy albo Posocznicy, nazywa Perełką! Tobie naprawdę zależy na przyłączeniu się do mojego komanda, co? -syknęła -Ale ja naprawdę nie mam ochoty brać cię do magicznej Doliny Wierzb.
Drov aż odchylił się na krześle do tyłu.
-Słucham? Chcesz wejść do Lethey'll Sayora? Przecież to dolina, do której wejście ma ledwie garstka elfów, dziecinko... a poza tym, podobno ona zmienia swoje położenie. Jak ty chcesz ją znaleźć?
-O to -powiedziała zimno -niech cię głowa nie boli, drovie. Mam swoje sposoby. A ty nie będziesz tam mile widziany. Tutaj też z resztą nie jesteś. Mów. Chcę znać twoje zamiary. Wszystkie. Teraz.
Drov z namysłem potarł podbródek.

Pyriel - 2007-08-13, 21:24

- Hmmm… nie miałem zamiaru Ci towarzyszyć.
- Jak to przecież sam mówiłeś, że chcesz do nas dołączyć? – Elfka mówiła coraz głośniej tym razem jednak nie robiła tego celowo. Przybysz jednak zdawał się tym nie przejmować.
- Jestem tu tylko po odpowiedź potem niezależnie od niej jadę zebrać swoją świtę. Od Ciebie zależy jedynie cel, jaki będzie temu przyświecał.

- Próbujesz mi grozić :?: tak jak i Pyriel nie jesteś zbyt dobrym negocjatorem a to może się dla Ciebie…
- Pyriel nie żyje – Elfka urwała swą wypowiedź zaskoczona tym, co powiedział – Można nawet powiedzieć, że to ja się do tego przyczyniłem. Co do rady archontów to nie bój się oni nadal będą w mieście, zwłaszcza że grozi mu atak Hordy – R’edoa zaniechała zadania pytania jakie jej się nasunęło. Jej rozmówca zdawał się być dobrze poinformowany a informacja to potężna broń. – Jedną z rzeczy, jakich się dowiedziałem ze spotkania z jednym z członków rady jest to, że nadal maja wielu zwolenników, nawet wśród szlachetnych. Illumielle wie, że jeden niewłaściwy ruch a straci koronę wraz z głową.
- Bzdura wszyscy szlachetni nienawidzą rady za to, że była przyczyną naszej potęgi, nadal się ich boją, dlaczego więc mieliby im pomóc?

- Dla przywilejów, władzy, złota przypomnij sobie, za co ich nienawidzisz wspomnij, czym stał się Serphis. – Drow powstał i zbliżył się do okaleczonego elfa – Ponawiam moją ofertę moja pomoc w zamian za spotkanie z radą i tego Elfa Krwi.
R’edoa szybko przeniosła wzrok na okaleczonego


R'edoa Yevonea - 2007-08-13, 22:28

-Nienawidzę szlachetnych z prywatnych powodów i nic ci do tego. Tego Elfa Krwi ci nie oddam, bo o dobrowolnie mi się powierzył, a ja mam wobec niego konkretne plany. I Illumielle pozbędzie się Rady, bo w Ognistym Gaju to ona ma najwyższy autorytet, a Rada jest wrzodem na tyłkach reszty szlachty. A nawet gdyby z tym zwlekała, to wystarczy jedno moje słowo do kryształowej kuli, żeby moi zaufani szybko się pozbyli całej siódemki. Serphisa nie cierpię, bo to pusty karierowicz, który z zwykłego ciury obozowego stał się Wielkim Namiestnikiem, tylko dlatego, że oddał się pewnemu lubiącego dzikie tyłki szlachciurze. A jeśli nie obchodzi cię moją odpowiedź, to nie widzę sensu w dalszej rozmowie... Elledan!
-Chcę tego elfa.
-Jest ślepy, kaleki i niezdolny do ruszenia palcem bez mojej wyraźnej zgody. I jest mi po prostu potrzebny. Elledan!!
Do namiotu wpadł Elledan i Naldir, oboje z obnażonymi mieczami, oboje w niekompletnym ekwipunku. Drova już nie było.

Allemon - 2007-08-13, 23:06

Ostatni przebywający na wolności członek zwiadu "Imperium" przedzierał się przez zarośla. Mimo iż puszcza w okolicy Cytadeli nie była nawet zielona ostre płożące się po ziemi rośliny poraniły nogi Elfa. Wiedział, że musi czym prędzej dotrzeć do siostry Allemona, głęboko liczył, że jej wpływy zagwarantują uwolnienie jego dowódcy. Dotarł do w miarę udeptanego traktu i przyspieszył kroku. Trakt prowadził obok resztek obozu jego oddziału, miejsce te przypominało pogorzelisko, a nie obóz żołnierzy walczących w imię Wszechojca albo przynajmniej w swoje własne. Po krótkim postoju w miejscu rzezi wyruszył dalej. Był wyśmienitym biegaczem i dotarcie do granic terenów patrolowanych przez armie Emr'ego zajęło mu tylko dzień. Jednak pierwsze napotkane strażnice na rogatkach cywilizacji były opustoszałe. Po noclegu w jednej ze wartowni pobiegł dalej. Nie dalej jak pół dnia drogi jego oczom ukazał się widok potężnego muru budowanego przez bogatych oligarchów miał oddzielać świat dobrych , porządnych ludzi od barbarzyńskiej reszty świata. Wokoło fortyfikacji całe mrowie niewolników różnych ras, pilnowanych przez awangardę wojsk Cesarstwa podarowanych przez władcę do ochrony tego gigantycznego przedsięwzięcia. Straż przednia imperium została cofnięta aż tutaj nie dając ochrony rolnikom z przedmurza a pilnując bezpieczeństwa budowy umocnień. Dotarł do bastionu chroniącego potężną zrobioną ze srebra bramę, która była furtką do serca państwa. Na jego widok z garnizonu wyruszyło kilku włóczników sprawdzić tożsamość długouchego zbliżającego się do cudu inżynierii. Nieśmiertelnik z chorągwi rozpoznania był posłużył jako przepustka uprawniająca do wejścia na teren budowy. Minąwszy forpocztę zwolnił kroku.
Gdy zbliżał się do bramy, zobaczył barczystego dozorcę bijącego batem po plecach jego pobratymca; podobne obrazki powtarzały sie co chwile. Jednak nie zatrzymał się i przeszedł przez wrota. Miał już bezpieczną drogę do stolicy i do przebywającej w niej Prorokini.

Pyriel - 2007-08-13, 23:51
Temat postu: Bogowie nie mają duszy
Białowłosy dosiadał wierzchowca spoglądając na niknące między drzewami światło ogniska.
- Nic się nie zmieniła.
- A może to Ty się nie zmieniłeś
– Głos, jaki mu odpowiedział należał do wysokiego sobowtóra odzianego w czarną tunikę z szafirowym symbolem węża połykającego własny ogon – Nie pomoże Ci tak jak przypuszczałem, marnujemy czas.
- Pomorze mi wtedy, kiedy najbardziej będzie chciała zaszkodzić to nieuniknione. Mój cel jest jasny i zrobię wszystko by go osiągnąć.
– Białowłosy sięgnął pod koszulę i wyciągnął z pod niej kamień wyglądający jak splecione ze sobą rubin i diament – A przekleństwo stanie się błogosławieństwem, czerń bielą, śmierć życiem a potem wszystko obróci się w nicość, bo runie równowaga świata.
- Ragnarok to zmierzch bogów, do których Ci daleko Auroborosie.
- Umarłem już dwa razy czy to czegoś nie oznacza, jestem im bliższy niż ty czy ona, lecz masz rację nie jestem bogiem
- Białowłosy ruszył powoli w kierunku przeciwnym do obozu. - Zbierz ludzi mam dla nich zadanie

R'edoa Yevonea - 2007-08-14, 11:19

-No wiesz, R'ed... -Naldir opuścił broń i uśmiechnął się zabawnie na widok zasłaniającej się czym może dowódczyni -wystarczyło zawołać tylko mnie, obiecuję, że dałbym radę...
Elfka wydała jakiś rozwścieczony odgłos i rzuciła w elfa jednym butem. Naldir uchylił się przed pociskiem, Elledan z równie głupkowatym uśmiechem dla porządku strzelił go przez ciemny łeb. Naldir znów prychnął, ale odwrócił wzrok od elfki. R'edoa w końcu jakoś zorganizowała sobie jakieś prowizoryczne okrycie i starała się w nim dobrze prezentować, co wywołało kolejne zduszone prychnięcia kompanów.
-Elledan, uspokój się do cholery, to na początek. Po drugie, zwijamy się.
Elledan dzielnie zwalczył uśmiech.
-Dlaczego?
-Musimy jeszcze tej nocy wejść do Doliny Wierzb. Swoją drogą, za takie pilnowanie obozowiska powinnam was srogo wybatożyć, lenie cholerne!
-R'edoa, ja się poważnie pytam co się stało.
-Co się stało?! Ty się pytasz co się stało?! Racje żywnościowe wam ograniczę, darmozjady! Co robiliście na warcie, spaliście?!
Naldir w końcu spoważniał.
-Ja stałem na warcie z Ethrilem . Nikogo nie widzieliśmy, a pani namiot był ciemny, byliśmy pewni, że pani już śpisz.
-Jak to ciemny?! Cały czas paliła się hell'ena! -elfka wskazała na leniwie szybujący po namiocie bąbel światła -Chcesz mi wmówić, że ten przeklęty drov rzucił na obóz iluzję i nasze skanery milczały!?
-Najwyraźniej...
-Najwyraźniej, to zaraz cię trzasnę, Naldirze! Wpadł tu drov, wycelował we mnie kuszę i zaczął stawiać warunki! W dodatku byłam całkiem naga! Nie była to komfortowa sytuacja!
-To zależy z jakiej perspektywy się na to patrzy... -zaczął Naldir, ale Elledan chwycił go za kołnierz koszuli i szorstkim ruchem wyrzucił z namiotu. R'edoa uniosła brwi w oszczędnym geście aprobaty.
-Przepraszam. To się więcej nie powtórzy. -mruknął.
-Mam nadzieję -odetchnęła elfka i ciężko usiadła na posłaniu -Elledanie, wszystko się wali. Każdy mój kolejny plan bierze w łeb. Naprawdę nie wiem, co mam robić.
Podszedł do niej, klęknął na jedno kolano i starał się spojrzeć jej w oczy.
-Wszystko będzie dobrze, Perełko. Uda nam się.
Prychnęła słabo, a on uśmiechnął się, tak jak mężczyzna uśmiecha się do swojej młodszej siostry
-Obiecuję, że się uda.
-Gdyby to zależało tylko od twojej obietnicy... -westchnęła, nie unosząc wzroku -Zajmij się swoim elfami, Elledan, zaraz wyruszamy.
Wstał, niepewny ruchem pogłaskał ją po ciemnych włosach. Sarknęła coś, odsunęła się od jego dłoni, a on mrugnął sympatycznie oczami i z rozmachem cmoknął ją w czoło.

Wyskakując z namiotu, zauważył jak obok jego głowy przelatuje drugi okuty but elfki.

Athelle - 2007-08-14, 15:14

Sprawy wyraznie sie skomplikowaly. Wiele rzeczy sie wydarzylo ostatniej nocy.
- Jak ten przeklety Drov dostal sie do naszego obozu ?? - warknal Naldir na widok wychodzacego z namiotu Red Elledana - bylismy tu, ja i Ethrill. Jej namiot byl ciemny, nie dochodzily z niego zadne odglosy.
- A jednak ktos tam byl i wyraznie czegos chcial - westchnal Elle poczym dodal - Musimy sie zbierac nie jestesmy tu bezpieczni. Czeka nas caly dzien podrozy. Przygotujcie sie.
- NIe chcesz chyba jeszcze dzis przekroczyc bram Doliny Wierzb ?? - zdziwil sie Ethril siedzacy obok Naldira.
- Nie mamy wyboru. Tylko tam bedziemy bezpieczni. Od dzisiaj to ja i Finrael bedziemy pelnic warty. Mysle ze tylko my obaj potrafimy rozpoznac iluzje. Powinnienem sie domyslic ze ktos moze tego probowac.
- Tak jest moj panie.
- NIe pozwolmy by Redoa zawiodla sie na nas jeszcze raz - kontynuowal jakby lekko zmartwiony sytuacja Elle - Musimy jej chronic. Choc by za cene naszego zycia. Jest nasza jedyna nadzieja.
Kilka osob wymienilo spojrzenia. Elf zauwazyl to i jeszcze bardziej zdenerwowanym glosem zapytal.
- Widze ze macie jakies watpliwosci ?? Czyz nie wyjasnilismy tego do konca ?? NIe wirzac Red nie wierzycie mi...
- Nadal wiemy o niej tak malo - przerwal Naldir - Wszystkie te opowiesci, plotki. Nie wiemy nawet dokad ona nas prowadzi. Nie potrafie jej zaufac.
- Pamietaj Naldirze ze sluzysz mi - zaczął wyraznie poddenerwowany tonem Elle - Skoro nie ufasz jej, zaufaj mi. Ja nie mam watpliwosci co musze zriobic. Wyslala nas Illumielle i to ona kazala nam jej zaufac. Jezeli masz jakies watpliwosci co do madrosci naszej Pani to moze sam jej to powinnienes powiedziec ?? Chcesz wrocic do Ognistego Gaju ?? Boisz sie smierci ?? Takim zachowaniem napewno jej nie unikniesz.
W oczach Elledana widac bylo plomienie. Mozna bylo odniesc wrazenie ze zrobilo sie ciemniej.
- Ale to nie tak.. - wydusil z siebie jakby lekko przerazony slowami Dowodcy Naldir.
Nastapila chwila ciszy. Elledan jakby wreszcie sie opanowal. Znowu sie rozjasnilo.
- Prosze was - odrzekl chwile pozniej juz cichym glosem - dajcie jej szanse.
- Jestesmy Ci oddani Elledanie i masz nasze zaufanie - wyrwal sie jako pierwszy po chwilowej ciszy Finrael - przepraszam Cie ze reszte. Zgodzisz sie ze ostatnie dni byly dla wszystkich ciezkie. Obiecuje ze wiecej sie na nas nie zawiedziesz.
- Dziekuje Ci Finraelu.
- Tymczasem powinnismy ruszac dalej. Zberajcie sie.

MachaK - 2007-08-14, 20:10

x> zdezaktualizowane <x
R'edoa Yevonea - 2007-08-15, 17:48

Gryfy, niezadowolone z nocnej pobudki, szarpały łbami, przystawały, gryzły munsztuk. R'edoa klęła w żywe kamienie po alkmaarsku, krasnoludzku i w jakimś dziwnym narzeczu, który mógł być językiem Morludzi. Słabizny jej gryfa znaczyły krwawe szramy po ostróżcu, od koron aż do koniowatych pęcin perliły się ciemne krople krwi. Gryf Elledana co chwila przystawał, drobił tylnimi nogami, unosił zad.
-Te bestie robią to specjalnie! -jęknął Ethril, kiedy po obsunięciu się z siodła gruchnął o wilgotny mech.
-Bzdury! -warknęła elfka -one się po prostu boją! Ale... -przerwała, kiedy jedno z długich skrzydeł smagnęło ją lotkami po twarzy -...to oznacza, że jesteśmy blisko.
Elledan rozglądnął się po ciemnym lesie. Mimo świetnego wzroku i wyostrzonego słuchu nie zobaczył nic prócz zlewających się czarnych pni drzew i nie usłyszał nic, prócz złorzeczeń komanda. Moment...
-R'edoa -chwycił ją za szczupłe ramię -tam. Co to jest?
Zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy.
-Brama.
Daleko, między dwoma drzewami coś pobłyskiwało na mdły, zielony kolor. Ażurowe gałęzie splatały się w pozornie przypadkowy wzór wypełniający wydłużony tympanon. Zielono żółte plamki świetlików wolno wypełniały duszny mrok między drzewami. W głębi bramy pulsowały żółte światła, kołysały się rozmazane cienie.
-Bloev... -wyrwało się któremuś z elfów.
-Udało się -wyszeptała R'edoa, nieświadomie zaciskając pięść na wodzach gryfa -na Galleana, udało się...
W bramie zamajaczyła wysoka postać.
-Vae -usłyszeli głos, a głos był jak powiew wiatru, jak tchnienie chmur, tęskny i łagodny -Vae, Linee.

***

Dolina - choć nie było gór, które by ją tworzyły - tonęła w delikatnym, ciepłym świetle zielonych hell'en. Wszystko zdawało się być senne i rozmyte. Strażnik bramy, wysoki, odziany na niebiesko elf z wielkimi, mądrymi oczyma koloru chabrów, swoim łagodnym i sennym głosem poprosił ich do zostawienia wierzchowców pod jego opieką. Zaraz otoczyły ich uśmiechnięte driady, odziane w powłóczyste szaty elfy, pociągnęli ich przez stoki porośnięte paprociami i bluszczem, w stronę białych, strzelistych wieżyczek.
-Atriell Islim -wyszeptała R'edoa, lśniącymi oczami wpatrując się w zbliżającą się budowlę. -Elledan, to jest Atriell Islim!
Elledan bezgłośnie poruszał wargami, nie mogąc z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Glorion przysięgał cicho, że napisze o tym balladę, taką, że temu grajkowi Illmenowi oko zbieleje.
Weszli, a właściwie zostali wprowadzeni między białe, ażurowe kolumnady Atriell Islim, wtedy ich orszak bez jednego szelestu robiegł się, driady wtopiły się w kaskady srebrzystych warkoczy wszechobecnych wierzb, elfy znikły między krużgankami. Zostali sami.
-To sen -westchnął Elledan -to musi być sen...
-Elledanie, synu Ellehira, którego zwą Loth Illidur... -drgnęli na dźwięk głosu i stukot, towarzyszący pojawieniu się postaci -to jawa. Najpiękniejsza jawa na zniszczonym przez wojny Nevendaarze.
Przez rzędy smukłych kolumn szedł wysoki, biało odziany elf, w jednej, alabastrowo jasnej dłoni dzierżąc srebrną różdżkę, której końcem stukał w ozdobną posadzkę. Na piersiach kołysał się srebrny pektorał, wysadzany masą perłową i lapis-lazuli. Białe jak śnieg włosy okalały dostojną, trójkątną twarz o wydatnych kościach policzkowych i migdałowych, niesamowicie jasnych oczach. R'edoa na jego widok zbladła i opuściła oczy. Elf tymczasem podszedł bliżej i otaksował przybyszy uważnym wzrokiem. Kiedy spojrzał na Finrila jego jasna twarz stężała w zmartwieniu.
-Trucizna płynie w twoim ciele, Finrilu Eithell. Zaraz przywołam najlepszą w Dolinie Tancerkę Słońca... -wzrok przeniósł się w końcu na elfkę -R'edoa Sereen'e Vera. Co tu robisz?
R'edoa nerwowo wykręciła sobie palce, nadal patrząc w białe kafle podłogi.
-Unieś głowę. -zażądał elf. R'edoa uniosła twarz, ale wsunęła głowę w ramiona i niepewnie patrzyła na białego elfa przed sobą.
-Chcę z tobą porozmawiać na osobności, córko Tora'acha. -powiedział surowym tonem. Elfka skwapliwie pokiwała głową. Elledan otrząsnął się z zdziwienia i zmarszczył brwi.
-Chcę towarzyszyć mojej pani w tej rozmowie -powiedział wolno, prostując dumnie ramiona. Biały elf nie wydawał się zaskoczony.
-Wedle twego życzenia, Loth Illidurze -skinął głową i zwrócił się do pozostałych elfów -zajmą się wami moi podwładni. Wystarczy, że wyrazicie życzenie, oni je spełnią. Mam nadzieję, że spotkamy się na śniadaniu -uśmiechnął się oszczędnie i odwrócił się na pięcie.
-Elfko, za mną. -podjął stukoczący, sprężysty marsz. R'edoa westchnęła i podążyła za nim.
-Czego się obawiasz? -szepnął Elledan, doganiając ją -o co chodzi?
-Nie musisz iść -odszepnęła -nie wymagam tego od ciebie.
-Ty nie. Ale moje poczucie obowiązku pewnie by mnie zabiło, gdybym cię teraz zostawił. -uśmiechnął się do niej ciepło.

***

Biały elf siedział na krześle z wysokim oparciem. R'edoa stała z opuszczoną głową i mięła w dłoniach rąbek koszuli. Elledan stał krok za nią, nie spuszczając z obu postaci czujnego spojrzenia.
-Sto lat -odezwał się w końcu biały elf -Ledwie przekroczyłaś sto lat i już marzy ci się bohaterska wyprawa na drugi koniec świata. Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, elfko.
-Mam imię. -mruknęła.
-Masz, owszem. Ale nie widzę powodu, żeby wyróżniać cię spośród tylu elfów, których imion nie znam, albo nie pamiętam.
-Co innego mówiłeś, kiedy się ostatnio widzieliśmy.
-Bo też inaczej się zachowywałaś. Dlaczego opuściłaś Ner'eyee Maha?
-Po co mi coś, co nie ma dla mnie żadnej wartości?
Elf syknął przez zaciśnięte zęby.
-Żadnej, tak? Kto ci podarował Wieżę Alabastrów, kiedy byłaś małym, smutnym banitą z krwią na rękach?
-Nie ty.
-Nie, ja nie. Mój brat. Do teraz nie wiem, jak mógł być tak sentymentalny, żeby zrobić ci taki prezent. Ciekawe, czy byś przeżyła, gdyby nie Ildir?
Elledan powstrzymał się przed okazaniem zdziwienia. Ildir, jeden z Boskiego Rodzeństwa, drugi z trojaczków Sidhe... czyli biały elf musiał być Iledanem albo Ilrodem...
-Nie zrozumiesz powodów. Ale mnie to nie dziwi, w końcu jesteś już stary, cały czas siedzisz w Dolinie, demencja starcza musi ci dokuczać. -powiedziała spokojnie R'edoa. Elf pokręcił głową.
-Rozumiem. Ty po prostu cierpisz na to samo, na co twój ojciec. To się nazywa niedostosowanie społeczne.
-Nie, Ilrod. Nie rozumiesz. Gdybyś rozumiał, nie odnosiłbyś się wobec mnie w taki sposób.
-Nie rób z siebie pokojowo nastawionej zbawicielki świata, elfko.
-Nie muszę.
-Widocznie musisz. Sumienie zbyt mocno dało się we znaki? Przypomniałaś sobie zabitych przez ciebie szlachetnych i postanowiłaś odkupić swoje winy? Do końca życia pozostaniesz Dżaradą dla Hord i Posocznicą dla ludzi.
-Pytanie, kim zostanę dla Przymierza.
Jasne oczy Ilroda Sidhe zabłysły.
-Tym, czym jesteś. Niczym.
Elledan zacisnął pięści. Chciał coś powiedzieć, bronić honoru R'edoy, ale przeszkodziły mu ciche, cedzone przez zęby słowa.
-Żyjesz tutaj pod kloszem najczystszej Magii, Ilrodzie. Wydaje ci się, że dzięki wieściom i pogłoskom, które tu czasem docierają, wiesz wszystko. Zaręczam ci, że jest dokładnie odwrotnie. Skończyłeś popis? To porozmawiajmy wreszcie na poważnie.
Ilrod popatrzył na zwinięte w pięści dłonie Elledana.

***

Ilrod stał na jednych z wielu balkoników w Atriell Islim. Elledan patrzył na jego dostojną postać.
-Atriell Islim. Zamek starszy niż Filar Ognistego Gaju. W podziemiach bije Źródło. Z Wierzb rodzą się driady. To najpiękniejsze miejsce na Nevendaarze.
Elledan milczał. Gniew buzował mu w żyłach, falami adrenaliny zalewał kamienny spokój.
-Twoja osoba mnie zastanawia, Elledanie. Wprawia mnie w zdziwienie. -kontynuował Ilrod -co zrobiłeś, że R'edoa zdołała ci zaufać?
-Nic. Ufam jej i jestem jej wierny, to wszystko.
-Nie rozumiesz, Elledanie. Ona nienawidzi szlachetnych z całego serca. Jest przesiąknięta tą nienawiścią na wskroś. A ty jesteś szlachetny i jesteś jej Yess'nir Varl! -Ilrod potarł białe czoło -A ja nie wiem, czemu...
-Brak informacji jest rzeczywiście taki bolesny dla ciebie, panie? -przerwał mu Elledan. Ilrod w zamyśleniu patrzył na rozciągający się przed nimi wczesno ranny pejzaż.
-Jesteś tym elfem, który odmówił zabicia ludzkich kobiet i dzieci. W dodatku szlachetnym. Ona powinna tobą pogardzać!
-Musi być powód, dla którego tego nie robi. I powód, dla którego pogardza resztą. -Elledan skupił wzrok na rozmówcy -Jaki to powód?
Ilrod zamknął oczy.

***

-R'edoa jest córką Tora'cha, który przez pewien czas był moim uczniem. Jej matki oficjalnie nikt nie zna, ale jak dla mnie jest prawie pewne, że jest nią Perła Fyrween. Pierwszym co zrobił Tora'ach po dotarciu do obozu, było znalezienie drogi do jej namiotu i nie omieszkał tej wiedzy marnować. Był jej częstym nocnym gościem, możesz przypuszczać, jak Illumielle szlag trafił, kiedy się dowiedziała. Wróćmy do samej R'ed... pewnego pięknego ranka doszła do stanicy wieść, że z Ognistego Gaju idzie do Tora'acha przesyłka. Domyślasz się pewnie - przesyłką był noworodek. Tora'ach, kiedy już przeczytał anonimowy list dołączony do wrzeszczącego ile sił w płucach malucha, zrobił się biały z przerażenia i poszedł się upić. A potem zmusił swoją Yess'nir Varl, driadę Cillen do opieki nad dziewczynką. Oczywiście już wtedy chodziły plotki, która z pań przebywających w Ognistym Gaju jest matką, ale R'edoa jest fizycznie tak podobna do Tora'acha, że nie sposób było potwierdzić żadnych przypuszczeń. Tora'ach też nie był skory do wyjaśnień. Perła zerwała kontakty z Dzikimi, a więc też z nim i spotkali się dopiero przy okazji Buntu Elfów, jak to zwykli nazywać Imperialni. R'edoa już wtedy była po szkoleniu, więc uczepiła się wojsk i mimo jasnego zakazu ojca brała udział w bitwach. W zdobyciu Temperance też... i tam, cóż... zaufano jej i dano jej stopień dowódcy komanda. Dostała dość odpowiedzialne zadanie utrzymania zachodniej wieży Temperance. Miała pod dowództwem sześcioro szlachetnych elfów, w tym jednego z dość bliskich przyjaciół swojego ojca, Ime'ela Przewodnika. Musisz teraz zrozumieć jedną rzecz... Ime'el był wyjątkowo bliski Tora'achowi. Tak, jak mogą być blisko dwie osoby. I nie pałał jakimś cieplejszym uczuciem do jego córki. Utrzymanie zachodniej wieży nie było trudnym zadaniem, zważywszy na to, jakie jednostki Imperium starały się ją szturmować. Było ich dużo, ale w przeważającej ilości to byli słabo wyćwiczeni i kiepsko uzbrojeni chłopi. Komando siedziało zamknięte na cztery spusty i nie brało udziału w czynnej bitwie, więc roznosiła ich wściekłość, że zostali oddelegowani do opieki nad protegowaną dowódcy, bo tak naprawdę chodziło tylko o to, żeby R'edoa była bezpieczna. Więc Ime'el doszedł do porozumienia z resztkami Imperialnych zza barykady. Warunek był jasny - żołnierzyki zatrzymają swoje życie, ale odstąpią od oblężenia wieży. W formie przewrotnego dowcipu dorzucił propozycję zabawy z "długonogą elfią dziewicą"... jemu to się wydawało bardzo zabawne, gorzej było z ową "dziewicą", która wbrew przypuszczeniom, naprawdę nią była. R'edoa naprawdę przeżyła to, co z nią zrobili ludzcy najemnicy. Do lazaretu przyniósł ją jeden z Archontów, Darquin, okrytą jego płaszczem, bo te cholerne ludzkie sępy zabrały jej nawet onuce. Dziewczyna tego samego wieczoru dowiedziała się jeszcze o śmierci Tora'acha i zapadła w stupor. Tydzień siedziała bez ruchu, jak marionetka. Nie docierało do niej nic, nie reagowała, była jak pusta muszla. Aż w końcu stało się... ktoś, mówi się, że Jona'ath, położył jej na kolanach miecz. I to mnie najbardziej zastanawia, bo ona wtedy wstała i nie niepokojona przez nikogo, bez żadnych przeszkód weszła do namiotu Ime'ela...
Spodziewałem się obrazu jatki. Krwawej, napędzanej czystą nienawiścią zemsty. A ona zwyczajnie go zabiła, nawet nie ubrudziła sobie krwią szaty. A potem, odrzuciwszy miecz w tłum, poszła na ceremonie pogrzebową Tora'acha. Weszła, w swojej lnianej koszuli z lazaretu, między pogrążone z żałobie korowody, chwyciła Perłę Fyrween za aksamitny kołnierz sukni i powiedziała, że chciałaby, żeby to Księżna leżała teraz na marach, a nie jej ojciec. Dodała potem, że jeżeli Fyrween nie miała wystarczającej ochrony, to jest to tylko i wyłącznie jej własna wina i że bez dzikich elfów ta wojna skończyłaby się szybciej, niż zaczęła. I że ona, R'edoa nie pozwala Księżnej nawet zbliżyć się do ciała Tora'acha.
Czy jej to wybaczono? Zrzucono winę na szok i rozpacz po śmierci ojca. Oczywiście nie mogła dostąpić wybaczenia u królowej, więc Cillen Tara i centaur Eno'ael obiecali się nią opiekować i trzymać pieczę nad jej chęcią zemsty. Nie udało się, ci, którzy z nią byli tamtego dnia w zachodniej wieży już nie żyją. Wszyscy. A ona do teraz pała nienawiścią do wszystkiego, co szlachetne i co ludzkie. I, co najgorsze do Perły Fyrween także.

Ilrod zamknął oczy. -I dlatego bardzo nie chcę jej puścić w tę wyprawę. Ona idzie tam zabić Księżną. Jestem tego pewien.


~~~~~~~~~~~

Przepraszam, jeśli jest zbyt telenowelato. Starałam się. Naprawdę. - R'ed

Athelle - 2007-08-15, 18:21

Slonce wylonilo sie juz zza Gor. Doline Wierzb oblal zlocisty podmuch slonecznych promieni. Ciemny Ogrod zaczął mienic sie tysiacem odcieni Zlota. Na widok tego Elledan nei mogl opoanowac podziwu. Ilrod natomiast jakby juz przyzwyczajony do piekna oczekiwal spokojnie na slowa Elfa.
- Zaiste, wszystko co powiedziales wydalo mi sie dziwne - odrzekl wreszcie po tym jak odzyskal panowanie nad soba, nadal jednak wpatrujac sie w niesamowite krajobrazy - jezeli to wszystko prawda, to mysle ze wreszcie zrozumialem czemu musze zostac przy niej.
- Nie mozna jej ufac, kieruje sie tylko zemsta - prychnal Ilrod, w jego glosie mozna bylo rozpoznac nutke zniecierpliwienia - nie mozesz isc za nia.
- Czemu tak ja znienawidziles Ilrodzie ?? - zapytal jakby wogule nie zwracajac uwagi na ton Medrca Elle - czy nie potrafisz jej wybaczyc ??
- Dopuscila sie zbyt wielu bledow. Jak juz mowilem jest niebezpieczna dla nas wszystkich. Bez wyrzutow sumienia moze poslac nas wszystkich w zaswiaty. Jezeli ona jest nasza jedyna nadzieja to nasz lud czeka zaglada.
- Mylisz sie - prychnal z pogarda Elledan - uwazasz sie za medrca i wiesz naprawde wiele. Jednak cala swoja wiedze opierasz na plotkach czasami tu przybywajacych lub na tym co przeczytales....
- Co chcesz przez to powiedziec ?? - zapytal tym razem juz lekko poddenerwowany Ilrod.
- Po tym jak zostalem wyrzucony z Armi Przymierza musialem usunac sie na jakis czas. Wyjechac w nieznane mi wczesniej krainy. Chcialem uciec od wojny. Odpoczac od bolu i cierpienia. Niesety Nevendaar to juz nie ten spokojny dom za ktory uwazalismy go kiedys. I tam wojna mnie znalazla. Nie tylko obserwowalem ale i sam doswiadczylem mek. Byly chwile kiedy naprawde chcialem zginac, torturowano mnie. Bylem traktowany nie lepiej od parszywego goblina
- Nadal nie rozumiem.... ??
- Uwazasz, ze wiesz wiele - tu Elledan zatrzymal sie by zlapac oddech i nabrac odwagi przed nastepnymi slowami - nie wiesz co to rzadza zemsty, nie wiesz co to bol. I dlatego tez nei masz prawa oskarzac Red. Nie masz pojecia jak czlowiek w takiej chwili sie czuje. Nie masz pojecia jak sam bys sie zachowal w takiej sytuacji.
Zapadla glucha cisza. Elledan osiagnal swoimi slowami to co chial osiagnac. Po chwili wznowil rozmowe...
- Prosisz mnie bym ja opuscil ??
- Ostrzegam cie, ze przyniej nie czeka cie nic innego procz smierci.
- To nasza jednyna szansa na zjednoczenie - oznajmil Elf - nie moge jej opuscic. To misja dana mi przez Illumielle i musze ja wykonca. Nie opuszcze Redoy Srebrnej Struny nie zrobie tego...
- Co takiego ?? - zawolal jakby calkowicie zaskoczony slowami Elledana Ilrod - Illumielle kazala Ci chronic ta Elfke. Przeciez to niedorzeczne. Czyzby Krolowa postradala zmysly, ten przeklety dzieciak nigdy nie zjednoczy przymierza....
- NIe waz sie tak mowic o Red w moim towarzystwie - Elle bojowo zacisnal piesci.
- Dosyc - medrzec wyraznie sie zdenerwowal - uspokoj sie natychmiast. Jako gosc nie masz prawa...
- Jako gospodarz tez go nie posiadasz... - przerwal Elf buntowniczym glosem. - a teraz wybacz, moi ludzie napewno sie niepokoja. Opuscimy twoi Gaj gdy tylko Firlin powroci do zdrowia.
- Moje komnaty sa wasze... - odpowiedzial juz owiele spokojniejszym glosem Ilrod, jakby przez ta krotka chwile zdazyl sie opanowac - zostancie ile chcecie. Dopoki dzialasz z ramienia Krolowej Ognistego Gaju znajdziesz u mnie swoje schronienie.
- Dziekuje... - Elledan uklonil sie nisko.
Elf mial juz zamiar opuscic komnaty Medrca, gdy ten ponownie zabral glos. Tym razem juz jednak opoanowanym i spokojnym tonem powiedzial:
- Zaiste. od poczatku byles dla mnie tajemnicza postacia. Bylem pewny ze rozmowa z toba pomoze mi zrozumiec wiele spraw. Nadal nie wiem czemu Red Ci ufa. Jak juz mowilem powinna toba gardzic. Nie dosc se jestes szlachcicem to jeszcze potrafisz okazac litosc czego Red nigdy nie zrozumie. Widze ze nei uda mi sie przekonac Ciebie do opuszczenia jej szykow. Zapamietaj jednak jedno...
- Do czego zmierzasz ?? - zapytal Elle starajac sie ukryc w swoim glosie nutke znudzenia. Elf nadal stal przy drzwiach.
- Przyniej nie ma dla ciebei przyszlosci, zginiesz. Czy to z reki wroga czy to z jej. Czeka cie tylko smierc...
- Nawet najwiekszym Elfickim Medrca nie jest dane obcowac z Przyszloscia - odparl Elledan , slowa Ilroda nie zrobily tym razem na nim zadnego wrazenia - Jezeli dane mi jest oddac za nia zycie. To niche tak bedzie....
- Idz zatem i odpoczywaj - powiedzial po krotkiej pauzie Medrzec, na jego twarzy widac bylo zrezygnowanie - dostaniecie wszystko czego wam trzeba...
- Dziekuje jeszcze raz za poswiecony mi czas i za goscine ktora nas darzysz...
Elf szybkim krokiem opuscil komnaty Ilroda. NIe chcial kontunuowac tej rozmowy. Historia ktora uslyszal wielce nim wtrzasnela. Przy Elfie jednak staral sie to ukryc. Zdawalo mu sie teraz ze w pewien sposob rozumie zachowanie mlodej Elfki.
Ilrod tym czasem nadal opieral sie o balustrade. Obserwujac jak Gaj budzi sie do zycia westchnal...
- Jest taki jak ona. Dokladnie tego sie obawialem...


W glownej sali na Elledana czekal juz Elf ktory mial doprowadzic go do komnat w ktorych odpoczywala kompania. Mimo iz Slonce wyszlo juz zza gor w Gaju nadal panowala cisza i spokoj. Mozna byo uslyszec tylko spiewajace gdzies w puszczy Driady. Elledan nadal nie mogl opanowac podziwu. Tak pieknego miejsca w zyciu nie widzial. Szedl jakby zaczarowany bialym korytarzem. Na chwile opuscily go wszystkie zmartwienia i mysli. Pragnal zostac tu juz na zawsze.
- Panie - odezwal sie nagle Dziki Elf - jestesmy na miejscu.
- Co ?! - Elledan jakby wyrwany ze snu nie wiedzial co sie stalo - a tak dziekuje Ci....
Elf uklonil sie i oddalil. Elle zas odczekujac chwile wszedl do komnat. W pokoju zastal Finraela ktory wtyraznie na niego czekal. Na lezaku nieopodal lezal rowniez Ethril.
- Elle - zawolal ten pierwszy na widok swojego dowodcy - gdzie sie podziewales cala noc ??
- Ilrod musial wyjasnic mi kilka spraw - odpowiedzial Elf probojac nie wnikac w szczegoly - Gdzie jest
Redoa ??
- Myslelismy ze jest z toba.
- Co takiego ?? - zdziwil sie Elle.
- Odkad udales sie z nia na rozmowe z Ilrodem nie mialem z nia kontaktu. - powtorzyl Fin. Widzac ze Elle wyraznie cos ukrywa dodal - Elle cos sie stalo ??
Elf znowu przypomnial sobie rozmowe z medrcem i jego slowa o Red. Wszystko wydawalo sie takie niejasne. Zaklopotany nie wiedzial co robic.
- Nie nic - odparl probojac ukryc swoje zmartwienie - wszystko wporzadku.
Finrael jednak nie dal sie zwiesc jego slowom. Widzial ze cos jest nioe tak. Postanowil to jednak zatrzymac dla siebie i nie wypytywac dalej Ellego. Ten wygladal na bardzo zmeczonego.
- Gdzie Firlin ?? - zapytal.
- Zajely sie nim Tancerki Slonca - odpowiedzial szbyko Fin - powinnien wrocic do nas jutro.
- Rozumiem. Teraz musze Cie przeprosic jestem zmeczony.
- Alez oczywiscie zaprowadze Cie do twojej komnaty.


Dzien mijal wolno. Elledan lezal na lozku w swojej komnacie. Mimo wielkiego zmeczenia nie mogl zasnac. Zastanawial sie co teraz zrobic. Jakie powinny byc nastepne kroki druzyny. Co gorsza przez caly dzien w komnatach druzyny nie pojawila sie R'ed. Elle czul potrzebe rozmowy z nia. Chcial od niej uslyszec te wszystkie opowiesci. Chcial sie upewnic ze to wszystko prawda. Drzwi jego komnay otworzyly sie. Elledan z nadzieja spojrzal na postac wchodzaca do jego pokoju. Nie byla to jednak R'ed.
- Panie - Elledan rozpoznal glos Finraela - wzywaja nas na uroczysta kolacje ?? Powinniens chyba isc z nami.
- Co takiego - wydusil z siebie lekko nieprzytomnym glosem - przepros gospodarza jednak nie czuje sie na silach by udac sie z wami.
- Elledan wszystko wporzadku ?? - zapytal Fin. Jego glos wyraznie spowaznial - wygladasz na zmartwionego.
- Tak oczywiscie - sklamal Elle, nie chcial teraz rozmawiac na te tematy - idzcie bezemnie. Mysle ze Ilrod zrozumie moja nieobecnosc.
- Tak jest moj panie.
Elledan uslyszal jeszcze tylko zgrzyt zamykajacych sie drzwi. Tym razem jednak pograzyl sie w sen.


Obudzil sie dopiero wczesnym rankiem nastepnego dnia. Wydawalo mu sie ze spedzil w tej komnacie kilka ostatnich lat. Zza drzwi dobiegaly odglosy szczesliwych rozmow. Najwodoczniej Elfy calkowicie nie przejumujac sie slaba forma Dowodyc postanowily wyprawic mala impreze :P. Elle ktory poczul nagly przyplyw sil wstal i skierowal sie w strone drzwi.
- Elledan nareszcie - zawolal jeden z Elfow - myslalem ze juz nigdy sie nie obudzisz.
- Co tu sie dzieje ?? - zapytal spokojnie.
- Wyprawiamy male przyjecie - oznialmil Fin.
- Z jakiej to okazji.... ?? - dziwil sie Elle - i czemu akurat o tej porze ??
Zamiast riposty jednego z kompanow Elledan ujrzal stojacego nieopodal wpatrujacego sie w niego niskiego mlodego Elfa.
- Firlin - ucieszyl sie Elle - caly i zdrow ??
- Tancerki Slonca dobrze sie mna zajely - zazartowal Elf, grymas bolu ktory towarzyszyl mu przez kilka ostatnich dni zniknął z jego twarzy. Malowalo sie na niej juz tylko szczescie.
- Jak sie czujesz ?? - zapytal Elf- slyszalem ze przespales caly wczorajszy dzien.
- Nie mam juz tyle lat co ty mlodziaku - Ellemu najwyrazniej udzielila sie atmosfera. dodal jednak po chwili powazniejszym glosem - nie czulem sie najlepiej.
- Moze bys cos zjadl ?? - zawolal Finrael ktory chyba wypil troche za duzo Elfickich trunkow.
Elledan nie mogl odmowic.
I tak siedzieli przez nastepne kilka godzin smiejac sie,zartujac i rozmawiacjac beztrosko. Pierwszy raz od poczatku wyprawy nadarzyla sie okazja do lepszego poznania sie. Elle dowiedzial sie o wielu sprawach o ktorych wczesniej nie mial pojecia. Okazalo sie ze cala piatka naprawde dobrze sie zna. Wszyscy razem dorastali w Ognistym Gaju. Zdziwilo go to troche. Poczciwy Finrael wydawal sie byc owiele starszym od reszty. Sam powiedzial tez wiele o sobie. Az wreszcie polowa Elfow dobyla swoie zlociste Instrumenty. Cala szostka zanucila jakas piekna ballede opowiadajaca o wielkich bitwach i wielkich bohaterach. Opowiadali wiersze. Atmosfera byla znakomita.
Wszystkim udalo sie na chwile zapomniec o zadaniach, przygodach i niebezpieczenstwach jakie ich czekaly. R'edoa nadal nie dawala znakuz zycia. Nie pojawila sie na obiedzie ani na kolacji ktora kompania zjadal razem z Ilrodem. Tym razem jednak obylo sie bez wiekszych rozmow. Medrzec najwyrazniej zrezygnowal z przekonywania Elfow co do nieprawoisci R'ed. Elledan obawial sie na poczatku ze reszta moze ulec slowa Ilroda. Tak jednak sie nie stalo. Ostatnie wydarzenia jakby polaczyla ja z druzyna. Teraz juz wszyscy byli jej wierni.
- Gdzie udac sie teraz ?? - zapytal pod koniec dnia Ilrod - macie juz jakis plan ??
- Niesety chwilowo nic mi nie wiadomo.
- Jezeli bedziecie potrzebowali pomocy jestem na zawolanie - oznajmil z powaga po czym uklonil sie i wyszedl.
- Dziekuje panie za wszystko - zawolal Elledan wczesniej odwzajemniajac uklon.
- I co teraz ?? - zapytal po chwili Finrael - kiedy masz zamiar wyruszac ??
- Naprawde nie wiem :/ - odpowiedzial lekoo zmartwiony dalsza nieobecnscia Perelki Elledan - Musimy czekac na powrot R'ed.
- Nie martw sie o nia - probowal pocieszyc go Naldir ktory rozpoznal zmartwienie na twarzy Dowodcy - napewno musiala cos zalatwic.
- Dlaczego wiec nic nawet o tych sprawach nie wspomniala ?? - Elle przestal ukrywac zmatrtwienie.
- Musiala miec powody. Byc moze nie znalazla czasu by cie o tym zawiadomic. Pamietaj ze cala noc rozmawiales i Ilrodem.
- No tak - argumenty Finraela wogule nie zrobily na Elledanie wrazenia - musze sie przejsc przepraszam was....


Elledan przechadzal sie po ogrodach Atriel Ismil. W poblizu lsniace wieze Srebrnej fortecy mienily sie w promieniach zachodzacego slonca. Elf wreszcie mial chwile tylkop dla siebie. Posrod tak wielu drzew i roznorodnych kwiatkow nie czul zmecznia.
Nie myslac o tym gdzie idzie przekroczyl granice krolewskich ogrodow i zaglebil sie w Puszcze. Bylo tam owiele ciemniej. Elledan jednak zdawal sie jednak wogule tym nie przejmowac. Kroczyl przed siebie obserwujac zachowania przyrody, wsluchujac sie w szumy wiatrow.
Nagle jednak poczul cos dziwnego. Ktos wyraznie sie do niego zblizal. Nie wiedzial czy to przyjaciel. Wyszedl jednak z dala za granice Doliny i mogl spodziewac sie wrogow :(. Nadal panowala cisza. Nieznajomy wyraznie zblizal sie do miesjca w ktorym stal Elf. Elle natomiast staral sie zachowywac jak najspokojniej. Nie chcial zdradzic ze wyczul obecnosc przeciwnika. Ten byl coraz blizej.
- Elledanie synu Ellehira - zawolal nieznajomy - musisz opuscic to miejsce.
- Co ?! - Elledan obracal sie to w jedna, to w druga strone szukajac zrodla glosu - kim jestes ?! Co tu sie dzieje ??
- Nie jestescie tu bezpieczni - kontynuowal glos - niedlugo Biala Twierdza Athirel Islim padnie.
- Co ?! - Elle nadal byl bardzo zdziwiony - pokaz sie ?!
Zza drzewa wylonila sie wreszcie wysoka ciemna postac wygladajaca jak Elf. Na jej widok Elledan zlapal za miecz.
- Co tu robisz ?? - zawolal z pogarda.
- To nie bedzie potrzebne - oznajmil ze spokojem Elf Krwi patrzac na srebrne ostrze - jestem tu w pokojowych zmiarach.
- Czego chce ten zdrajca Pyriel ?? - zapytal Elle nie chowajac jednak miecza.
- Nie przyslal mnie tu Pyriel - westchnal Demon - sam przyszedlem.
- A wiec czego chcesz ?? - Elledan wyraznie tracil cierpliwosc do Elfa.
- Chce Cie ostrzec - zaczął nieznajomy - wielu nieprzyjaciol depta wam po pietach. Musicie byc ostrozni...
- Czemu mi to mowisz ?? - zdziwli sie Elle.
- Mam swoje powody....
W tym momencie jednak zza drzew wylonilo sie kilka Dzikich Elfow. Te wycelowaly swoje strzaly w stojacego bez ruchu Elledana. Elf obrucil sie by zobaczyc nowych przybyszow. Ci zdawali sie koncentrowac wylacznie na nim.
- Co jest ?! - zawolal jeszcze raz.
- Przekroczyles granice Doliny Wierzb jestes poza naszym krolestwem - odezwal sie jeden z Zadlcow - musisz tam wracac.
- Ale gdzie jest... ?
Teraz Elf zdal sobie sprawe ze tajemniczy przybysz zbiegl gdy tylko uslyszal zbilzajaca sie straz.
- Elledanie prosze za mna... - Elf wyraznie nie przejmowal sie tym co mowil Elle.
Elf nie chcial sie sprzeciwiac. Podazyl wiec za kilkoma Elfami z strone Fortecy. Nadal nie mogl zroumiec czemu to wlasnei do niego zglosil sie Elf Krwi. Obiecal sobie jednak jego ostrzezenia potraktowac powaznie.
Elle nie wiedzial jak daleko za tereny Doliny wyszedl. Podroz powrotna trwala dobre pol godziny. Wreszcie ich oczom ukazala sie Biala Wieza Elfow.
- Dalej juz mozesz isc sam - oznajmil jednen z kompanow.
- Dziekuje za pomoc... - klaniajac sie pognal w strone Twierdzy.
W komnatach czekal na niego Finrael. Wyraznie zdenerwowany dluga nieobecnoscia Dowodcy.
- Gdzie ty byles ??
- Mowilem przeciez ze spacerowalem po lesie - oznajmil najbardziej spokojnym glosem na jaki go chwilowo bylo stac - nie potrzebnie sie o mnie martwiles.
- Dobre wiadomosci - odrzekl uspokojony slowami Ellego Fin. - R'edoa wrocila.

********************

Tekst wymaga pewnie wielu poprawek. Jezeli cos znajdziecie to mowcie Przepraszam jezeli pol\pelnilem jakies wieksze bledy :/ - Elledan

R'edoa Yevonea - 2007-08-17, 20:24

Była w swoich pokojach. Jak całemu komandu i jej sprezentowano powłóczystą, lekką szatę, wyszywaną jedwabnymi nićmi. Metodycznymi ruchami składała płachty złotogłowiu, odwijała podłużne pakunki, wydobytą zawartość odkładała na brzeg szerokiego łoża.
Wszedł, skłonił głowę. Nie przerwała zajęcia, ale lekkim uśmiechem dała mu do zrozumienia, że nie przeszkadza.
-Jak rana Firlina?
-Jest cały i zdrowy.
-Cieszę się.
Milczeli chwilę.
-Jak ci się podoba w Atriell Islim? Pięknie miejsce, prawda?
Pokiwał wolno głową. R'edoa wreszcie oderwała się się od swojej pracy i spojrzała na niego
-Doszły mnie słuchy od Strażnika Bramy. Wyszedłeś poza obręb doliny.
-To był wypadek...
-Nie zrozum mnie źle, Elledanie. Z tej Doliny nie można wyjść ot tak, jak z każdej innej. To Ilrod decyduje, kto wchodzi i kto wyjdzie, jeśli dane mu będzie wyjść. Jego wola idzie bezpośrednio do czterech Strażników Bram, którzy pilnują czterech jedynych okien na świat Doliny Wierzb.
-To znaczy...
-To znaczy, że wyszedłeś z Doliny tak łatwo, jak wyszedłbyś z tej komnaty. Strażnicy byli przerażeni, a wierz mi, rzadko bywają. -zdmuchnęła kosmyk czarnych włosów z policzka -Ale za to ja dowiedziałam się o twoich ciekawych zdolnościach. Nie każdy dokona tego co ty. Ba, nawet Illumielle musi stać pod Bramą, jeśli Ilrod nie podejmie decyzji o jej wpuszczeniu.
Elledan, zmieszany trochę jej słowami opuścił skromnie oczy.
-Nie wiedziałem, że posiadam takie... "zdolności".
-Prawdopodobnie nigdy byś się nie dowiedział, gdyby nie wizyta w Lethey'll Sayroa.
Uniósł na nią niebieskie, czujne spojrzenie
-Nie dowiedziałbym się też pewnych faktów o tobie.
Zapasła długa, ciężka cisza.
-Ach. -powiedziała wreszcie. -Ach tak. -dodała. Wyglądała na wytrąconą z równowagi, palce zacisnęły się na złotogłowiu -Więc już wszystko ci powiedział...
-Żałuję, że ty mi tego nie powiedziałaś.
-Dlaczego miałabym ci mówić? Żebyś potem nie spał ze strachu, że podczas snu poderżnę ci gardło?
-Myślałem, że mi ufasz.
-Elledan -westchnęła, usiadła na inkrustowanym trójnogu -to nie jest kwestia zaufania.
-Tak uważasz?
-Tak. Nie chciałam, żebyś wiedział... ale już wiesz. I co teraz? Będziesz bał się mnie dotknąć, żebym nie wybuchła płaczem? Będziesz dusił w sobie tą tajemnicę, żeby reszta się nie dowiedziała?
-Nie -spokojnie pokręcił głową, podszedł do stołu za którym siedziała, pochylił się -chcę tylko... wiedzieć.
-Co jeszcze chcesz wiedzieć? Ilu mnie gwałciło? Chcesz wiedzieć, że potem przebili mi włócznią dłonie i przybili do pomnika Wszechojca? Że od śmierci uratował mnie szlachetny Archont? Że...
-Chcę wiedzieć -przerwał jej twardo -dlaczego akurat ja jestem twoim Yess'nir Varl. Bo przecież powinienem być dla ciebie znienawidzonym szlachcicem, który okazał miłosierdzie paru ludzkim samicom. Dlaczego R'edoa. Dlaczego ja.
Znów westchnęła, odwróciła głowę w bok, zwracając się do niego profilem.
-Bo mam nadzieję, że ktoś taki jak ty, prawy, litościwy i odważny pójdzie za mną. Że właśnie ktoś taki pomoże mi odzyskać utracone dziedzictwo mojego ojca i mojej matki. Że pójdzie za mną wszędzie.
-Pójdę za tobą nawet na samo dno piekieł -wyszeptał. Uśmiechnęła się, zaciśniętymi wargami, a był to nie wróżący nic dobrego, zły uśmiech, taki sam, jakim uśmiechał się Elledan.

***

Ich równe kroki odbijały się echem po między kolumnami. Senne i urokliwe elfy odsuwały im się z drogi, kiedy szli, środkiem korytarza, wprost do salki tronowej. Bez słowa otworzono przed nimi ciężkie, złocone wierzeje. Ilrod niespokojnie poruszył się na tronie. R'edoa minęła rzędy kandelabrów, weszła po schodkach tuż przed Mędrca i pochyliła się nad jego twarzą, opierając dłonie na rzeźbionych podłokietnikach.
-Otwieraj magiczny skarbiec.
-R'edoa...
-Powiedziałeś, że mogę wziąć wszystko, czego zapragnę. Otwieraj, coś tam na nas czeka.
Ilrod długo patrzył w ciemnozielone oczy elfki, w końcu westchnął, ciężko oparł się na łokciach.
-Nie muszę tego otwierać. Mam to tutaj -uniósł wąską dłoń, zza kotar wyszło dwóch elfów, dzierżących dwa pokaźne pakunki. Oczy R'edoy zabłysły, wyprostowała się, rzuciła triumfujące spojrzenie na Elledana.
-Oto i Loth Illidur, Szafirowe Ostrze. -Ilrod wstał, wziął w dłoń jeden z pakunków -czyste srebro z Lethey'll Sayora, z wtopionymi w klingę szafirami w napisie sławiącym Galleana. Najprzedniejsza broń Szlachetnej Gałęzi Przymierza. Elledanie!
Dłonie elfa drżały, kiedy odbierał od Mędrca pakunek. Odwinął materiał i chwilę patrzył na migoczącą błękitnie linię zakrzywionej szabli, a potem zacisnął na rękojeści palce - klinga rozbłysła, w powietrzu rozniósł się zapach ozonu. Ilrod z uznaniem pokiwał głową i wziął do ręki drugi pakunek.
-A oto Sereen'e Vera, Srebrna Struna -podał elfce zawiniątko -Łuk z najstarszego konaru Filaru Ognistego Gaju, cięciwa z najczystszego srebra z Doliny, szmaragdy z głębi Zatopionego Miasta Noa. Broń Dzikiej Gałęzi Przymierza, która dorównuje i której dorównuje tylko Loth Illidur.
R'edoa zwarła pięść na majdanie białego łuku, palcami drugiej dłoni potrąciła naprężoną strunę - szmaragdy na ramionach łuku zamigotały.
-R'edoa, a to jeszcze... -wyciągnął z fałd szaty zwój opatrzony zieloną pieczęcią magów -Ten Elf Krwi był idealną bazą dla tego czaru.
Odebrała zwój i popatrzyła na Elledana. Obydwojgu iskrzyły się oczy, na twarze wpłynęły podniecone uśmiechy.
Ilrod uniósł oczy ku strzelistemu sklepieniu.
-A teraz niech bogowie mają w opiece tych, co wyjdą wam na przeciw.

***

Strażnicy Bram w pełnej gotowości ściskali złote rygle bramy. Ilrod na przemian kręcił głową i szeptał modlitwy. Elledan po raz ostatni poprawił uprząż gryfa i skinął ubranej w swój liściasty strój R'edoe.
-Dzięki ci za gościnę -zwróciła się do białego elfa. Ilrod przestał mamrotać pod nosem kolejną litanię i popatrzył na nią bykiem.
-Gdybym wiedział, jak tutaj narozrabiasz, ty czarne diablę, to zakazałbym Strażnikom wpuszczania ciebie w ciągu najbliższych pięciuset lat. -mruknął. O dziwo, ona się uśmiechnęła, szeroko i bezczelnie
-I tak wiem, że mnie lubisz -zachichotała.
-A mam jakiś wybór? -wzruszył ramionami -chodź, bachorze niewychowany, udzielę ci ojcowskiego błogosławieństwa.
-Żebyś jeszcze miał prawo do takiego -prychnęła, ale posłusznie dała się mu pocałować w czoło -Módlcie się za nas.
Ilrod spojrzał po jej towarzyszach, już siedzących w siodłach, tych szlachetnych i tych, których z Doliny zabierała R'edoa. Jasny wzrok elfa zatrzymał się na chwilę na Elledanie, a potem znów spoczął na elfce.
-R'edoa, zostańcie. Tam na zewnątrz nie czeka was nic prócz śmierci. A tu -zakreślił ręką w powietrzu -tu znajdziecie wszystko. Nadzieję, miłość, nawet chwałę. Nie musicie tam iść. Tutaj zawsze będzie bezpiecznie, nawet jeśli świat okryją wojenne pyły, to tu zawsze będzie świecić słońce i palić się będą gwiazdy. Tutaj nigdy nie zobaczycie dymu pożogi, nie poczujecie zapachu krwi.
Zacisnęła wargi, uśmiech z radosnego zmalał w mały, gorzki uśmiech pożegnania.
-Wybacz -szepnęła -Ale my musimy iść. Wiesz... -zawahała się -jeśli nam się uda, to wrócimy tutaj. Wrócimy i powiemy ci, że to może właśnie dzięki nam na zewnątrz wciąż dniem widać słońce, a nocą gwiazdy. -na dolnej powiece zalśniło jej coś mokrego -Jeśli tylko nam się uda. -dorzuciła, gorzko, z obawą.

***

Odjeżdżali, wyprężeni w siodłach, z podniesionymi czołami, a zielona brama za ich plecami zwężała się powoli w coraz cieńszą kreskę. Żadne z nich ani razu się nie obejrzało.
R'edoa pogoniła gryfa, wybiła daleko przed resztę drużyny. Wiatr czesał ciemne włosy, rozmywał cieknący po twarzy ścieżki łez.


~~~~~~~~~~


Koszmar i tragedia.........

Allemon - 2007-08-17, 21:23

Elf dociera pod mury stolicy. Pozostało mu tylko wkroczyć do miasta i odnaleźć siostrę Allemona. Przy bramie miasta siedzi opasły dowódca warty pilnującej wejścia do miasta.
- Tyyy! Elfie gdzie tak pędzisz? Jesteś aresztowany za bycie leśnym szkodnikiem!
- Nie mam czasu spaślaku!
Zanim wartownik się zorientował elf był już mieście. Grubas machnął ręką, wiedział, że nie dogoni nawet dziecka. Wieża zachodniej prorokini była niedaleko od murów, więc zwiadowca szybko dotarł przed budynek. Wejścia strzegą zazwyczaj żołnierze z gwardii uzbrojeni w długie srebrne piki, lecz najwyraźniej zostali wysłani pilnować placu budowy. Przeszedł przez mosiężne wrota, służąca powiedziała mu, że Alexandra była w swojej komnacie znajdującej się na najwyższym piętrze tego domu i rozpaczała. Wszedł na drewniane, skrzypiące schody które ostrzegły Prorokinię, że się ktoś zbliża.
- Wynoś się! Nie mam nastroju na składanie raportów o ruchach wojsk na tych bagnach! - równocześnie z piętra poczuł zapach alkoholu.
- Hmmm to u nich rodzinne - zamruczał elf i odsunął kotarę prowadzącą do pomieszczenia -
- Romm'el to ty! Ty, ty żyjesz! - zapłakana kobieta ze środka pokoju próbowała rzucić mu się z radości na szyję , lecz nie była nawet w stanie wyprostować się.
- W jakim jesteś stanie Alex, nie powinn - chciał dokończyć, lecz:
- ALLEMON! ALLEMON! Gdzie jest mój kochany braciszek! - tym razem jednak zerwała się na równe nogi.
- On żyje, lecz jest w niewoli w jednej z cytadel nieumarłych na równinach, więzi go jakiś wampir. - stoicki spokój elfa nie udzielał się Alex.
- Ale jak taki zły wampir mógł złapać mojego brata! Straciłam już ojca i dwóch braci, on nie może umrzeć , po prostu nie może! Nie zrobi mi tego! Jak ja wezmę tego niedobrego wąpierza i mu zęby powbijam! Wszyściutkie ... - nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła jak kłoda na ławę rozbijając puste kieliszki które na niej leżały.
- Wpierw wypadałoby gdybyś wytrzeźwiała. - mówiąc to zobaczył leżący na środku podłogi skaner przykryty starą niewypraną bielizną.
- Ale ja wcale nie jestem pijana! Płowadź do tej twierdzy! - próbowała wyciągnąć miecz z pochwy ale elf zabrał odebrał jej broń
- Allemon miał chorągiew jazdy i co się stało? Wszyscy nie żyją lub gorzej.
- A mówiłam mu, żeby zajął się gotowaniem to tak dobrze mu wychodzi. Pomóż mi wstać proszę.
- Leż lepiej w tym stanie nie pokonasz wroga. Chyba reszta rodziny jest tego najlepszym przykładem?
- Dobrze Romm'el . No to poproś Wszetatę ... znaczy moją gospodynię o coś na wytrzeźwienie.
- Masz od tego kulę, jestem już zmęczony.
- Potem ją zawiadomię. Powiesz mi jak doszło do pojmania mojego braciszka? Walczył dzielnie? Prawda?
- W momencie bitwy nie byłem w obozie, gdyż tropiłem, ale po śladach wywnioskowałem, że wróg nas zastał dosłownie ze spuszczonymi spodniami i urządził rzeź.
- To skąd wiesz, że on jest w niewoli? I co z Vladyslavem?
- Dowiedziałem sie od jakiejś elfki wychodziła z tamtej warowni ; moja rasa. Dziwna sprawa. Może kłamała to w ich stylu. Nie mówiła nic o naszym lejtnancie.
- Czuję, że on żyje i czuję, że go uwolnię!
- A ja czuję, że powinnaś przewietrzyć pokój. Jest już późno pójdę spać na dół, radzę tobie to samo jutro musimy poważnie porozmawiać. Dobranoc Alexandro!
- Dobranoc Romm'el. Dziękuje za wszystko.

~~
Przepraszam za tradycyjnie żenujący poziom postów. To ni moja wina ino Allemon jest taki głupi :D

MachaK - 2007-08-18, 07:28

x> zdezaktualizowane <x
Athelle - 2007-08-19, 20:41

- Musimy ruszac dalej - oznajmil Elledan podchodzac do reszty druzyny. W jego glosie mozna bylo rozpoznac zmeczenie i lekka rezygnacje. - wstawajcie !
Slychac bylo jeki i glosne pomruki niezadowolenia. Ostatnie dwa dni to morderczy wyscig z czasem. Druzyna zbyt duzo czasu spedzila w Lethley Sayora przez co teraz dzien i noc pedzila przed siebie.
- Wlasciwie to gdzie teraz mamy zamair sie udac ?? - zapytal zrezygnowany Glorion. Chyba nawet nie myslac ze uzyska jakas satysfakcjonujaca odpowiedz.
- To narazie nie wazne - odpowiedzial na jego slowa Elledan. Tylko on poza Redoa wiedzial dokad zmierzaja - dowiecie sie w swoim czasie.

*** *** ***

Podroz trwala dalej. Atmosfera w druzynie byla napieta, nikt nic nie mowil nie slychac juz bylo piesni czasami to nuconych przez Elfy Finraela, a nawet najmniejszych rozmow. Wszyscy w milczeniu gnali przed siebie.
Mimo tego druzyny jednak nie opuscilo szczescie. Od poczatkui nie natrafili na jakiekolwiek przeszkody. Zaden Goblin nie stanąl pomiedzy nimi, a celem ich wyprawy.
Nastal juz wieczor i druzyna miala sie zatrzymywac gdy nagle jeden z Elfow zawolal.
- Patrzcie !!! - tu rekom wskazal nad otaczajacy ich las. Niedaleko traktu mozna bylo ujrzec kleby dymu.
- Co to ?? - zdziwil sie Naldir - Co tam sie dzieje.
- Nie wiem ale musimy to sprawdzic, R'ed ?? - spojrzal pytajaca w strone Elfki.
- Tak oczywiscie.
Druzyna skierowala sie w miejsce w ktorym widac bylo szare obloki.
- Szybciej - z pobliza dobiegly ich krzyki.



___________________________________________________________________________________
Nastepnym razem wrzuce cos dluzszego :( Elledan

Pyriel - 2007-08-20, 13:55
Temat postu: Misja Allemona / Bogowie nie mają dusz
Drzwi do celi rozsypały się w drzazgi jakby uderzone gromem. Blask jaki bił przez wnękę oślepiał więźnia początkowo myślącego iż to promienie słońca lecz gdy przyjrzał się dokładniej….
- Anioł :?;
Przez wywarzone drzwi do celi wszedł Anioł otoczony świetlistą aurą. W dwóch krokach dopadł więźnia i jedną ręka podniosł go tak by nie schylając się spojrzeć mu w oczy.
- Jesteś zdrajcą Allemonie, zdrajcą i tchórzem, od jakich aż roi się w Imperium. – Allemon był przerażony i nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku – Ale jakimś cudem uznano cię za wartościowego dla Inkwizycji.- Silnym ruchem ręki odrzucił trzymanego więźnia, który uderzył o ścianę. Cios na chwile go oszołomił, ale wyrwał z odrętwienia.
- Przecież Inkwizycję rozwiązano za zbrodnie Crowleya
- Ma nowego przywódcę
– Anioł odwrócił się i powoli ruszył w kierunku wyłamanych drzwi – i nowy cel którego wstępnych zamierzeń się podejmiesz – Allemon ponownie zaniemówił, czego może od niego żądać Inkwizycja i kto jej przewodzi. – Wracaj do siostry, czekaj tam na rozkazy i posiłki. Przybędą za cztery dni - Anioł zatrzymał się - Mam nadzieję, że nie zmarnujesz ich taj jak to zrobiłeś ze swymi ludźmi – anioł wyszedł a celę ponownie zalał mrok

***************************************************


Białowłosy wjechał na polanę tuż obok szedł postawny sobowtór.
- Panie, dlaczego nie pozwoliłeś mi ich śledzić znalazłbym tą dolinę i…
- Nie, mógłbyś iść razem z nimi a i tak nie spostrzegłbyś, kiedy zostałbyś sam. Tylko elfy mogą ją znaleźć i tylko wtedy, gdy jej pan im na to pozwoli. Ta dolina to złudzenie, mara bajka jak mówią ludzie.
- Ale przecież istnieje
- Tak Ithusie, ale nie dla nas.
Uśmiechnął się wspominając minę Elledana gdy ten zobaczył jego projekcją.Nie mógł wejść do doliny jednak już raz dostanie się do umysłu elfa i wytworzenie obrazu znajdowało się w jego zasięgu odkąd kamienie połączyły się.
Białowłosy popędził konia widząc to, na co od kilku dniach czekał. Na polanie stało sześciu sobowtórów uzbrojonych w włócznie i miecze. Okrążali grupę dwudziestu paru elfów zarówno dzikich jak i szlachetnych. Jeden ze strażników zauważył go i podszedł kłaniając się.
- Tak jak kazałeś panie, niestety teraz ciężko o wojowników większość oddelegowano do Ognistego Gaju.
- Bardzo dobrze się spisaliście – Białowłosy zsiadł z konia i ruszył w kierunku więźniów – Ustaw wszystkich w rzędzie musze ocenić ich przydatność.
Polecenie wykonano natychmiast Auroboros przechodził powoli przyglądając się dokładnie każdemu pojmanych elfów. Myśliwi, rolnicy, kobiety i dzieci tu spojrzał na jednego z sobowtórów
- Żeby łatwiej było prowadzić bez buntów, mam się ich pozbyć? – Na twarzach elfów pojawił się gniew i strach.
- Nie – Odpowiedź drowa była gwałtowna sobowtór niepewnie wycofał się z zasięgu sztyletów. Białowłosy podszedł do młodej elfki i mocnym szarpnięciem wyciągnął z szeregu – Niech ona zabierze dzieciaki i ucieka nie przyda nam się.
Efka była w szoku przerażenie odebrało jej trzeźwość myślenia choć oferowano jej wolność ona próbowała schować się między pojmanymi . Uspokoiła ją dopiero uderzająca z duża siłą dłoń. Ponownie upadła na ziemię łapiąc się za policzek. Białowłosy wyjął niemowlę z rąk jednej więźniarki i podał jej, gdy wstała kazano jej iść drogą na północ i zabrać ze sobą pojmanego chłopca. Gdy grupka dochodziła już do lasu Auroboros wyciągnął w ich stronę dłoń jednocześnie bezgłośno9e poruszając wargami. Wokół młodej elfki pojawił się pierścień ognia a po chwili bezpośrednio z ziemi wybuchły płomienie
- Proste zaklecie ale powinno wystarczyć
- Osz Ty…- z grupy wyskoczył mężczyzna z zaciśniętymi pięściami zdołał jednak wykonać tylko jeden krok. Wydawało się, iż sztylet chybił i przemknął tyż przed jego szyją, jednak już po chwili z obu tętnic wyleciały strumienie posoki.
- Teraz czekamy już tylko na odpowiedź grafa.
- O wilku mowa- sobowtór wskazał na zbliżający się czarny punkt na niebie.
Kolejny z sobowtórów wylądował na polanie i od razu ruszył w kierunku drowa, przystając jedynie, gdy zobaczył martwego elfa.
- Jaka jest odpowiedz grafa?
- Odmówił współpracy.
Białowłosy nie wyglądał na zaskoczonego, lecz odpowiedz bardzo mocno go zdenerwowała.
- To nas spowolni, ale nie zatrzyma ruszamy do Kellne’ara.
- A co z nimi?
Auroboros spojrzał na przetrzymywanych i wstrzymał się z odpowiedzią karmiąc się strachem i bólem, jaki sprawiał im każąc czekać na wyrok.
- Będziemy potrzebowali złoto, weźcie kobiety by sprzedać resztę zabijcie

***************************************************


Allemon długo zbierał odwagę na wyjście z celi, obawiał się wampirów, które mogły tu grasować. Jednak, gdy końcu zebrał się na odwagę nie spotkał żadnego. Nie było też śladów walki najwyraźniej Graf wraz ze świtą opuścił to miejsce ale dlaczego :?: I dlaczego zostawił go zamkniętego w celi skoro zawarli pakt.

R'edoa Yevonea - 2007-08-21, 22:11

Gryfy szły nisko, ze stulonymi skrzydłami, zgiętymi szyjami, dziobami nisko przy ziemi. Elfy niemal położone na ich grzbietach czuły dym. I wkrótce go zobaczyły.
Szarawe smużki dymu przepływały pomiędzy splątanymi witkami uschłego chruśniaka dzikich malin, które jak ściana wyznaczały granicę między lasem a olbrzymią, powstałą po wyrębie, polaną.
-Ciiiicho -przypomniała im szeptem R'edoa -nie chcemy problemów. Obserwujemy.
Między nielicznymi, niskimi budyneczkami osady, usytuowanej na środku polany przebiegały małoliczne grupki. Elledan ostrożnie rozsunął kolczaste gałęzie malin.
-Pogrom -ocenił -wisielce na buku.
Rzeczywiście, na samotnie stojącym, wiekowym drzewie wisiało parę szczupłych ciał, a zebrana pod bukiem zgraja nakładała pętlę na szyję kolejnego szamoczącego się skazańca.
-Wieszają kobiety? -zdziwiła się Yodill, driada z Doliny Wierzb -Dziwne...
-To mężczyźni -powiedział głucho Finrael -to elfy. Bloev, Imperialni robią pogrom wśród zasymilowanych elfów! R'edo...
-Zamknij się -syknęła -nie mamy czasu na wplątywanie się w takie akcje... -przerwała. Strzygnęła uchem, nasłuchiwała. Elledan zatkał ręką usta chcącego protestować Finraela i wtedy usłyszał. Cienkie, przerywane piski i tłumione krzyki. Kobieta, może dziewczyna. I ciężkie, gburowate głosy ludzi.
Spojrzał na R'edoę i poczuł jak włosy na karku wolno stają mu dęba. W zielonych oczach pełgały płomyki wściekłości.
-R'edoa... -zaczął, ale ona już przesunęła ostróżcem po boku gryfa i przedarła się przez maliniak. Elledan zmełł przekleństwo w zębach, powstrzymał swojego wierzchowca, krzyknął na spokój i z obawą spojrzał na swoją dowódczynię.
R'edoa, w pełnym galopie wpadła na grupkę mężczyzn w skórzanych zbrojach, wlokących ze sobą jasnowłosą, szlochającą elfkę. Na jej widok puścili dziewczynę i porwali za krótkie miecze. Za wolno, zimno ocenił Elledan. Pierwszego smagnęła ostróżcem po twarzy, szerokim zamachem, wykręcając tułów w siodle. Człowiek wizgnął głośno, chwycił się za rozoraną twarz. W drugiego rzuciła ostróżcem, broń wbiła się w sam środek gardła. Reszta porzuciła miecze i spróbowali ucieczki, ale elfka wyszarpnęła szablę z pochwy i w dwóch skokach gryfa dopędziła zbiegów.
Ostatni uciekał w stronę pobliskich drzew, po jej lewej stronie - nie zdążyła przerzucić szabli do lewej ręki.
Nie musiała.
Dziób gryfa zachrzęścił o miażdżone kręgi karku. R'edoa szarpnęła wodzami, odrywając wierzchowca od trupa. Elledan pokręcił z dezaprobatą głową, zobaczył, że Sylfida obok niego zakrztusiła się, zasłoniła usta drżącymi rękoma.
R'edoa rozejrzała się po polanie, popędziła gryfa w stronę zbrojącej się grupki pod drzewem. Elledan zaklął już otwarcie, gwizdnął na swoich towarzyszy. Firlin i Finrael stanęli na skrzydłach formacji, prócz mieczy zbrojni w długie lance, Naldir stanął w środku, z naprężonymi kuszami, Glorion i Ethrill zamykali formację. Itarell Przewodnik spojrzał na Elledana pytająco.
-Nie -pokręcił głową elf -mógłbyś trafić w jakiegoś elfa -spojrzał na szarżującą na ludzi elfkę -poradzimy sobie.

***

Dogonił ją, chwycił jej gryfa za ogłowie, szarpnął, ominął najeżoną halabardami bandę ludzi. Zwróciła ku niemu popstrzona krwią twarz.
-Elledan! -krzyknęła -Nie pozwalaj sobie...
-Złaź z gryfa -przerwał jej ostrym tonem -natychmiast!
-Elledan, co ty...
-Natychmiast zejdź z gryfa. -powtórzył -i zajmij się tą dziewczyną -ruchem głosy wskazał na klęczącą wśród ciał elfkę -nie protestuj R'edoa, bo cię zwyczajnie ogłuszę.
Zacisnęła wargi, ale ognie w źrenicach przygasły. Posłusznie zsunęła się z siodła i pobiegła w stronę chlipiącej dziewczyny. Elledan klepnął jej gryfa po rudym zadzie i chwycił za miecz.

***

Jasnowłosa elfka szlochała w derkę, którą okryła ją Sylfida Alleya. Itarell nerwowo bawił się frędzlem z zamotanej na głowie błękitnej chusty. R'edoa patrzyła na polanę.
Elfów było tylko sześciu, ludzi ponad trzy razy tyle, a jednak gryfia jazda sukcesywnie posuwała się w przód, parła w wąskie uliczki osady. Byli cisi, skuteczni i bardzo dokładni - ani jeden człowiek nie wstał po ciosie zadanym ich mieczami.

***

-Nie będzie blizny, nie martw się -Alleya przyłożyła opatrunek do twarzy Elledana. Elf wzruszył ramionami i wstał z kłody, robiąc miejsce kolejnemu rannemu.
R'edoa stała przy linii drzew, ponuro wpatrując się w dymiące pogorzelisko.
-Jak twoja rana?
-Nie będzie nawet blizny -powiedział niewyraźnie; gładkie cięcie od nasady nosa po linię szczęki piekło, kiedy mówił. -gorzej z Glorionem, skłuli go pod żebra.
Przygryzła kciuk. Ten gest zaczynał go już denerwować.
-Przeżyje?
-Przeżyje. Ale nie będzie w stanie dosiąść konia.
-Wezmę go na siodło.
-Nie musisz, Firlin się nim zaopiekuje...
-Nie muszę -przerwała -ale chcę. Co z ocalałymi?
Spojrzał na grupkę zasymilowanych elfów, rzucających im niepewne, trochę wrogie spojrzenia.
-Stracili wszystko. Wygląda na to, że kompania miejscowego diuka popiła i ruszyła w teren. To się podobno wcześniej zdarzało parę razy.
-I stąd pewnie te pół-elfiątka. -zauważyła kwaśno. Odkaszlnął, zmieszany.
-Nie chcę jakoś cię zranić, Perełko... -zaczął -ale powinnaś się trochę hamować w reakcjach. Ja wiem, że dużo przeszłaś...
-Zgwałcili by ją -powiedziała cicho -przecież nie mogłam do tego dopuścić.
Popatrzył na nią. Patrzyła w ziemię, czubkiem buta szurała po ściółce
-Nie uchronisz wszystkich kobiet na Nevendaarze.
-Czyli zrobiłam źle?
-Spytaj o to nią samą.

***

Itarell już któryś raz wywoływał z szklanej kuli Ilroda.
-Strasznie przerywa -zwrócił się do Elledana -ale zdaje się, że mówi, że ocalali mogą iść w las, znajdzie ich i weźmie pod swoje skrzydła.
-Tylko czy oni będą chcieli tam iść?
-Będą -mruknęła R'edoa -tu nie mają już nic. Z życiem, Elle, wypraw ich w lasy, a my zbieramy się do dalszej drogi!
-Zmierzcha -rzucił Ethrill -A Glorion nie jest w stanie już dzisiaj ujechać...
-Musimy oddalić się od tego miejsca. Tutaj zaraz zaroi się od Imperialnych. Yodill, zajmij się trupami.
Driada celnymi czarami popieliła leżące w trawach i wiszące na dębie ciała.
Smród spalenizny i palonego mięsa płożył się nisko, mieszał z świeżą, mleczną mgłą.

~~~~~~~~~~~~

następnym razem postaram się to lepiej napisać. opisy walki są BEZ-NA-DZIEJ-NE! :-/

Athelle - 2007-08-21, 22:43

Wielka rana na twarzy Elfa nadal piekła. Mimo to Elledan był w dobrym humorze a przynajmniej tak to wyglądało. Szczęścia nie miał za to Glorion, który przez kilka najbliższych dni nie będzie mógł stanąć na nogi.
- Elledan!!! Powinniśmy ruszać dalej – powtarzała co chwile Red jednak sam Elf nie zwracał na to uwagi.
Zachowanie R’ed podczas bitwy strasznie rozłościło Elledana. Nie chciał tego przyznać, ale widok jej samej wałczącej przeciwko tylu wrogom strasznie go przeraził i chociaż nic się nie stało obiecał sobie ze już nigdy na to nie pozwoli. Od pewnego czasu czul się odpowiedzialny za nia i za jej bezpieczeństwo.
- Elle!!! – Wrzasnęła nie wiadomo juz, który raz – musimy ruszać!! Powiedz cos wreszcie!!
- R’edoa uspokoj się - odpowiedział zmęczony już jej pokrzykiwaniami – nigdzie już dzisiaj nie ruszymy. Mamy rannych, widziałaś sama, co stało się z Glorionem. Zresztą zapada zmierzch.
- Oni tu wrócą!!! – W jej glosie można było wyczuć lekkie przerażenie – i to nie marni chłopi, zawita do nas cala armia Imperium.
- Mimo to nie możemy się stad ruszyć.
- Ale Elle….
- Jeżeli czeka nas bitwa to powinnaś iść odpocząć – Elf nie chciał kontynuować kłótni.
R’edoa miał już w oczach łzy. Elle dobrze wiedział ze elfka ma racjie jednak sam nie widział dla siebie szansy ucieczki z tego wszystkiego. Zdecydował ze skoro i tak czeka ich walka to nie ma potrzeby jej odkładać.
- Elle, o co chodzi?? – Zapytała nagle R’ed po chwili ciszy – czemu jesteś na mnie zły?? Co takiego się stało ??
- Wszystko jest wporzadku – skłamał nie chcąc wyjawić Elfce co tak naprawdę go gnębi – jestem po prostu zmęczony.
R’ed jednak nie dawała za wygrana. Usiadła kolo Elfa i zapytała jeszcze raz.
- Ja wiedze ze cos jest nie tak. Elle proszę powiedz o co chodzi ??
- Naprawdę o nic – odpowiedział jeszcze raz unikając spojrzenia R’edoy.
Tym razem Elfka zrezygnowała z dalszych prob. Miała już zamiar odejść gdy tym razem Elf sam zaczął mówić.
- Nie rob tego więcej….
- Co takiego ?? – Elfka była wyraźnie zdziwiona słowami Elledana – nie rozumiem.
- Jestem tu po to – zaczął na tyle poważnym tonem na jaki go było w tej chwili stać – jestem tu po to by Cię chronić Perełko. Dzisiaj poprzez twoja żądze zemsty na Imperialnych mogłaś wszystko popsuć. Nie jesteś tu żeby wałczyć !!. A przynajmniej nie sama.
- Ale Elledan ja nie ….. – R’ed nie wiedziała co powiedzieć.
- Obiecaj ze już nigdy nie zrobisz czegoś podobnego – Elle w swoim glosie nie ukrywał już przerażenia.
Zapadła głucha cisza. Siedząc na pniu starego drzewa R’ed wreszcie zrozumiała dokładnie o co chodzi Elledanowi. Nie wiedziała jednak ile uczuć za tym się kryje. Zagroziła misji Elfa którego jedynym senesem życia była jej ochrona.
- Ja …. – odparła po chwili nie wiedząc dokładnie co chce powiedzieć – ja przepraszam, naprawdę Elle bardzo mi przykro.
- Jesteś ćwiczona w panowaniu nad Lukiem, niech wiec twoja walka ogranicza się do używania takowej broni. Pozwól ze ja i moja kompani zajmiemy się reszta.
- Ależ ja nie…
- R’edoa obiecaj !!! Zrób to dla mnie. Wiedząc ze żeby dojść do Ciebie musieli by pierw pokonać cala moja drużynę ułatwi mi życie.
- Ale ja…..
- Obiecaj !!!
- No dobrze – R’edoa calkowice zrezygnowała z prób przekonania Elfa co do jego racji. Wiedziała ze nie przyjmie żadnej innej odpowiedzi. – obiecuje.
- Jednak dobrze wiesz co przeżyłam – odrzekła po tym jak mina elfa trochę się rozjaśniła – nie mogłam na to patrzeć. Ja , ja musiałam pomoc.
- Naucz się wreszcie panować nad uczuciami. Nie zbawisz całego świata. Jeden bandyta więcej i już byś nie żyła. Jeżeli ktoś tu powinien walczyć to ja i drużyna. Postaraj się wreszcie nas zrozumieć. Jesteś ostatnia szansa Przymierza. Tylko dzięki tobie możemy uniknąć zagłady. Jesteś odpowiedzialna za wszystko co nadejdzie dla naszej rasy.
- Ja….
- Postaraj się to wreszcie zrozumieć perełko – odpowiedział tym samym poważnym pocieszającym głosem co zawsze (jak nie jest wkurzony).
- Naprawdę przepraszam Elle.
- Czas się położyć Perełko – odparł do niej całując ja w czoło. – jutro kolejny ciężki dzien.
Po tych słowach umiechajac się do niej na koniec oddalił się. R’edoa jednak siedziała na starym pniu dalej wpatrując się w ciemność.

Była już północ jednak nikt jeszcze nie udał się na spoczynek. Yoddi i jej sylfida opatrywały nadal rannego Glorion ten jednak wyglądał już o wiele lepiej niż na chwile po bitwie. Czekało go jednak jeszcze wiele dni rehabilitacji i w do pełni sil na pewno nie dojdzie przez kilka następnych dni może nawet i tygodni. Gdzieś nieopodal stal tez Itrael pogrodzony w rozmowie z Illien Cieniem Polany z lasów Tora’cha. Elle wpadł na pewien pomysł.
- Itrael – zawołał Elle na widok Przewodnika - musimy porozmawiać.
- Tak jest ?? – odparł Elf poważnym głosem – o co chodzi ??
- Myślę ze powinniśmy wysłać Cień Polany na zwiady. Wydaje mi się ze nie wszyscy bandyci uczestniczyli w walce. Jeżeli ktoś się wymknął to możemy mieć problemy.
- Uważasz ze może on zawiadomić jakaś większą armie o naszym marszu ?? – w glosie Przewodnika można było wyczuć lekkie przerażenie.
- Być może ale tego nie jestem pewien. Myślę jednak ze na wszelki wypadek Illien mogła by zbadać okolcie. Niedaleko na pewno znajduje się jakieś miasto Imperium wkoncu jesteśmy już na ich terenach.
- Masz racje – odrzekł Itrael – jednak jeżeli armia Imperium naprawdę się o nas dowie to może to nas sporo kosztować. Glorion i Ethril są chwilowo niezdolni do walki. Może to i dobrze ze Elfy z tej wioski zostały jeszcze tej nocy. Jeżeli czeka nas walka to te musza nam pomoc.
- Nie możemy zmusić ich do walki po naszej stronie. Te Elfy nigdy nie doświadczyły walki. Żyją spokojnie na pograniczu naszych krain maja gdzieś losy przymierza.
- Jednak maja u nas dług wdzięczności prawda ??
- Może i tak – Elle nie za bardzo wiedział co mogliby więcej zrobić – jednak to nadal ich decyzja czy nam pomogą czy nie. Tymczasem przekaz Illien moje rozkazy.
- Tak jest mój panie – Itrael ukłonił się.
- Każ tez Firlinowi i Finraelowi stanąć na warcie.
- Oczywiście. – odpowiedział szybko po czym odszedł.
Elledan tymczasem skierował się do swojego namiotu na zasłużony odpoczynek. Kolejny dzień miał przynieść jeszcze więcej niebezpieczeństw. Gdzieś w oddali ujrzał jeszcze dziwny błysk niebieskawego światła. Zanim jednak zdążył się zorientować zasnął.

Następnego ranka Elfa przebudził krzyk towarzysza.
- Wstawaj !! – był to Finrael w jego glosie było przerażenie – Illien wróciła !!
- Co jest?? – Elledan zerwał się na nogi i szybko wybiegł z namiotu.
Illien Cień Polany siedziała nieopodal ogniska. Była ranna.
- Co się stało ?? – podbiegł do niej i zaczął wypytywać.
- Oni…. oni się zbliżają – odpowiedziała bardzo cichym głosem – cala armia, przeważnie Giermkowie jednak znajda się pośród nich i rycerze. Przewodzi nimi Sir Northhock.
- Co takiego !! – zawołał stojący za Elfem Finrael – musimy uciekać.
- Nie !! – glos Illien nadal był slaby – okrążyli nas.
- Kiedy tu dotrą ?? – zapytał Elle nie bardzo wiedzac co teraz począć.
- Wieczorem.. będą tu wieczorem.
- Yoddi zajmij się ja – zawołał do Driady.
- Tak jest – ta posłusznie zabrała ranna do namiotu.
- Co teraz ?? – wszyscy byli wyraźnie przerażeni sytuacja.
- Nie możemy uciec – oznajmili ze zrezygnowaniem Elle poczym dodał – a wiec zostaje nam tylko jedna opcja bronić się.
- Ale to jest cala armia !!! – tym razem to Ethril krzyczał.
- On ma racjie – dodał FInrael – jesteśmy na straconej pozycji.
- Nie mamy wyboru – dowódca nie wiedział co powinien zrobić – zwołajcie wszystkich, trzeba ustalić jakiś plan.
Sytuacja zdawała się być beznadziejna. Cala armia Imperium kroczyła ku nim. Elfów było tylko jedenastu przy czym dwóch ciężko rannych. Wydawało się ze nie maja szansy na wyjście z tego cało.
- Zginiemy – zawołał Ethril kiedy Elledan uświadomił wszystkich jaka jest sytuacja – nie mamy szans. Jest nas za malo.
- Wychodzi na to ze nie mamy wyboru i musimy wam pomoc – odezwał się jeden z Elfów który kiedyś mieszkał w zniszczonej przez ludzi wiosce – Być może nie jesteśmy pierwszorzędnymi wojami. Jednak swoje potrafimy a miecze i lance w waszej sytuacji na pewno się wam przydadzą.
Jeden z Elfów Finrael prychnął z pogarda. Elledan obdarzył go uspakajającym spojrzeniem.
- Dziękuję za wasza pomoc, każda reka zdolna unieść miecz jest nam potrzebna.
- Ale jak ?? jak mamy zamiar walczyć – tym razem to Itrael włączył się do rozmowy – Nawet dwudziestu nie zdoła utrzymać szyku przeciwko armii Imperium.
- Musimy zbudować barykady – zawołał Finrael – i Elfickie platformy a drzewach.
- Nie mamy na to czasu – odparł Itrael któremu ten pomysł wyraźnie się nie spodobał.
- Ludzie przybędą dopiero wieczorem, słyszałeś Illien – prychnął po czym spojrzał pytająco na Elledana.
- Hmm myślę ze to nasza jedyna szansa, materiały mamy trzeba tylko rak do pracy.
- My pomożemy – zawołał Elf z wioski – jesteśmy wam to winni.
- Tak wiec czas zabrać się do pracy – w glosie Elledana pojawiła się krzta nadzieji. – Finrael masz doświadczenie w tych sprawach. Nadzoruj budowę.
Wszyscy nawet sam dowódca zabrali się do pracy. To zrobienia było dużo a czasu mieli nie wiele. Tym bardziej ze właśnie zaczął padać deszcz i wszystko przychodziło Elfom ciężej.
- R’edoa !!! – zawołał Elledan Elfke gdy po raz pierwszy tego dnia ja ujrzał – możemy porozmawiać.
- Tak oczywiście – w ogóle nie zdziwiły ja słowa Elledana jakby wiedziała ze ten prędzej czy później będzie chciał z nia porozmawiać – o co chodzi ??
- Chce żebyś podczas bitwy zajęła miejsce na platformie – oznajmił Elf .
- Wiedziałam – odparła lekko zasmucona jego słowami poczym wojowniczo dodała – jest was nie wielu na pewno przydam się na dole.
- Nie !!! Dostałaś od Ilroda piękny luk czas byś go wykorzystała. Staniesz obok Itraela Yoddi na platformie.
- A co z Ethrilem i Glorionem ?? – zapytala zrezygnowana.
- Ethril może walczyć, co do Glorion to jeszcze nie wiem. Najprawdopodobniej będzie razem z wami na platformie. Glorion zawsze był świetnym łucznikiem.
- Rozumiem.

Dzień Mijal szybko, Drużyna skończyła już budować barykady a platforma ustawiona na Wierzbie stojącej nie opodal była świetnym punktem obserwacyjnym. Glorion przeniesiono już na gore. Okazało się ze jest niezdolny nawet do walki lukiem.
- Dajcie mi wałczyć – wołał jednak był zbyt slaby by się podnieść.
- Itraelu wejdziesz z nimi twoja magia powinna nas bronić – oznajmił przewodnikowi Elledan.
- Tak jest, powodzenia – uścisnęli sobie dłoń.

Zapadł już zmierzch. Armia Imperium wyłoniła się z lasu. Zaraz miało się zacząć.
- Wszyscy na pozycje. Czekać na rozkaz do ataku – wołał jeden z oficerowi wojsk Imperium.
- Wysłać negocjatora ?? – zapytał jeden z giermków który musiał być sługą dowódcy.
- Nie będzie żadnych negocjacji. Ustawiać szyki.
- Tak jest.

- Ponad setka – krzyknął ustawiony na Elfickiej platformie Itrael – uważajcie na siebie.
- Starajcie się strzelać do silniejszych. Giermkowie nie stanowią zagrożenia – zawołał Finrael stojący nieopodal ze swoim mieczem.
Pierwsze fale przeciwników uderzyły o barykady. Drewniane konstrukcje wytrzymały jednak silne natarcie ludzi. Rozpoczęła się walka. Zadaniem elfów było proste. Jak najdłużej niedopuscic nikogo w obręb zaokrąglonej barykady. Jednak kilku giermków przedarło się przez ploty. Elledan zdołał już zabić kilku wrogów. Drużyna starała się trzymać blisko siebie jednak coraz większa liczba wrogów powoli rozdzielała wałczących. Z platformy padło już wiele strzał. R’edoa zdawała się być zachwycona w jaki sposób ten magiczny luk sieje spustoszenie pośród wrogów. Niestety już na samym początku zginęło także kilka wałczących po stronie Elledana Elfów z wioski. Ci słabo uzbrojeni wojownicy nie dawali rady przeważającej liczbie wrogów. Drużyna jednak trzymała się dobrze. Elledan, Finrael i spółka utrzymywali obronę.
Ważna pomocą dla drużyny była tez Driada Yoddi która swoimi czarami zdołała oddzielić liczne zastępy wrogów przez co na polu walki chwilowo zostało już tylko kilkunastu wrogów.
Słychać było wiele krzyków. Wielu ludzi zginęło ,a nie widać było postępów.
- Nie maja z nami szans – zawołał Ethril któremu zabrakło wrogów. I mogł obserwować jak reszta zmaga się z reszta oddziału.

- Panie ?! – zdziwił się jeden z slugosow Sir. Northhocka – wycofać się ??
- Nie słyszałeś baranie ?? – sam Rycerz był podenerwowany – wycofać, przegrupować i zaatakować jeszcze raz. Posłać do walki Rycerzy.
- Oczywiście, natychmiast.

- Uciekają – zawołał uradowany Naldir widokiem wycofujących się wojsk Imperium. Walka nie trwała dużej niż Pol godziny. – wygrana !!!
- Nie tak szybko – Elledan był pewny ze to jeszcze nie koniec – pozbierajcie ciała poległych.
- Wysyłają kolejne oddziały – to Itrael krzyczał z platformy – kawaleria i pozostałości po pierwszy oddziale.
- Lance w dłoń, R’ed ubezpieczaj nas – Elle wiedział ze teraz będzie już o wiele trudniej.
R’edoa tylko potaknęła i od razu w stronę jednego z pędzących jeźdźców powędrowała strzała. Elfka nie chybiła.
Na polu bitwy po stronie Elfów została już tylko garstka. Drużyna oraz kilku Elfów wyraźnie lepiej wprawionych w bojach niż reszta pobratyncow z tych stron dzielnie się broniła. Największe problemy miał Naldir który walcząc u boku Galetha (jednego z Elfów z Wioski ) musiał zajmować się coraz większą liczba wrogów. Ci jednak padali jedne po drugim. Elledan sam nie wiedział jakim cudem prawie polowa armii Imperialnej została wybita bez większych strat. Okazało się ze do walki stanęła także Sylfida która używając czarów leczniczych chroniła Elfów od śmierci.
- Naldir !!!! – rozległ się krzyk. Elledan obejrzał się. Jeden z Elfów leżał ciężko ranny nieopodal barykad. Przy nim stal już Finrael który z całych sil bronił jego ciało przed chmara Imperialnych. Miecz Elledana błysnął niebieskim światłem. Nad ziemia uniosła się biała mgiełka. Elledan szybko dostał się do miejsca w którym wałczył poczciwy Finrael.
- Musimy go przenieść na platformę. To jedyna szans żeby go uratować.
- R’ed ubezpieczaj mnie – krzyknął Elle.
R’edoa raz po raz wypuszczała w stronę wrogów mordercze strzały. Niesamowite był z jaka szybkości i celnością takowe trafiają w swój cel.
Elledanowi udało się wspiąć na platformę. Rannym Nadirem zajęła się Sylfida. Jego stan był ciężki. Walka tymczasem toczyła się nadal.
- Jak tak dalej pójdzie wszyscy zginiemy – oznajmił Itrael poczym w stronę wrogów powędrowała kolejna błyskawica.
- Musimy walczyć. Yoddi możesz jeszcze raz otoczyć nas tarcza ??
- Tak… - Driada zajmowała się właśnie kolejnym czarem - jednak nie na długo.
- Utrzymaj ja ile możesz to nasz jedyna szansa.
- Dobrze powiedz tylko kiedy.
Elledan wrócił na pole bitwy. Finrael z płomieniami w oczach ścinał każdego wroga który zdołał się do niego zbliżyć. Naldir był jego bliskim przyjacielem.
- Co z nim ??
- Jest ciężko ranny ale powinien z tego wyjść – oznajmił Elle jednak to co powiedział nie było do końca zgodne z prawda. Nadira bowiem dosięgła jedna z trucizn Imperialnych zabójców. W najlepszym wypadku został mu dzień Zycia. W chwilowej sytuacji Elfy nic na to nie mogły poradzić.
- Teraz !!!
W Polowie zniszczona już barykadę otoczyła niczym banka wodna wielka tarcza. W okręgu zostało już tylko kilku rycerzy. Szafirowe ostrze Elledana i miecze dzielnych Elfów z jego kompani poradził sobie z zagrożeniem.
- Co jest ?? – Finraela zdziwiło pojawienie się dziwnej mgły.
- Nie uda nam się – oznajmił Zmartwiony Elle – jest ich zbyt wielu.
- Co ty mówisz?? Musimy walczyć dalej.
- Tak tez zrobimy – uspokojł Firlina. – Chciałem tylko powiedzieć ze…
Elle nie wiedział do końca jak wyrazić wdzięczność za zaufanie, jakim go obdarzyli za to jak wywiązywali się ze swoich żądań.
- Było zaszczytem walczenie u twojego boku – zawołał, Finrael który wiedział, co takiego chciał powiedzieć Elle. – Myślę ze reszta powie to samo.
Wszyscy potaknęli. Tarcza była coraz słabsza. Za chwile zastępy wrogów miały zgotować Elfom koniec.
- Loth Illidur – zawołała R’ed która zeszła za nia pojawił się również Itrael. – Co się dzieje??
- R’ed musisz mi wybaczyć – w oczach Elfa pojawiły się łzy – nie zdołałem Cię obronić.
- Ależ ja cały czas żyje i cały czas jest jeszcze dla nas nadzieja. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Teraz jednak nie każ mi już wracać na gore. Jeżeli mam zginąć to niech tak będzie. Zaszczytem będzie zginąć u waszego boku.
- Nie wytrzymam już dużej – zawołała driada, która calkowice straciła Energie.
- Do broni!!! – Krzyknął Elledan.
Elfy chwyciły za miecze. Tarcza opadła. Ich oczom ukazały się kolejne zastępy wrogów. R’edoa wysyłała kolejne strzały w ich stronę. Elfy, które tak naprawdę straciły już nadzieje opuściły swoje pozycje i zaczęły walczyć poza barykadami.
- Śmierć – usłyszeli szarzujacy na nich wojownicy Imperium. Tym razem przewodził nimi już sam Sir. Northhock.
Nagle gdzieś z lasu wydobył się głośny czysty dźwięk rogu.
- Co?! – Zawołała, R’edoa kompletnie zdziwiona – to Elficki róg, ale jak….
Zdziwieni byli wszyscy. Zatrzymali się i spojrzeli w miejsce, z którego wydobył się tajemniczy dźwięk. Nagle nie wiadomo jak jedno z drzew zaczęło się poruszać.
- Enty!!!! – Można było usłyszeć. – Przygotować strzały!!!
Było już jednak za późno. Przebudzony drzewiec zaszarżował na armie Imperium. Walka rozpoczęła się na nowo. Elledan był pewny ze to nie koniec niespodzianek. I tak tez było. Z Lasu wyłoniła się Armia Przymierza. Złożona z około piecdziesieciu Gwardzistów z dworów Ilroda z owym mędrcem na czele przypuściła atak na całkowicie zdezorientowane oddziały Sir. Northhock.
- Atak, atak – krzyczał ten dzielny Imperialny Rycerz. Wojsko Imperium było nadal o wiele liczniejsze. Na polu bitwy została jeszcze około setka.
- Za miecze – krzyknął Elle do swojej kompani. Zbliżył się do R’ed – trzymaj się blisko.
- Jest nadzieja – Elfka była w wyjątkowo dobrym humorze.
Walka trwała jeszcze dużo czasu. Wielu dzielnych wojowników poległo. W pewnym momencie jednak wojska Mędrca Ilroda osiągnely przewagę.
Rozwścieczony przebiegiem wydarzeń Sir. Northhock zaatakował walczącego nieopodal Elledana.
- Zginiesz gnido – wołał raz po raz machając swoim mieczem. Elf jednak zręcznie bronił się przed atakami Człowieka.
- Straciłeś swoja armie – zawołał w odpowiedzi Elle – pogódź się z porażką. Złości niewiele Ci pomoże.
- Co ty możesz o tym wiedzieć długouchu – w stronę Elledana kolejny raz powędrował wielki miecz Rycerza Imperium – niedługo nasze armie zasypia wasz kraj. Jeżeli mam zginać to zabiorę ze sobą jak najwięcej dowódców Przymierza.
To jednak mu się nie udało. Elledan unikając niezliczonej liczby ataków wreszcie odpowiedział.
Na widok śmierci swojego dowódcy Armia Imperium rozsypała się. Wszyscy zaczęli uciekać gdzie tylko się dało. Malej jednak liczbie takowa ucieczka się powiodła.
- Zwycięstwo – słychać było okrzyki radości. Sam Elle jednak nie miał już siły by stać na nogach. Padł na ziemie i stracił przytomność.

Obudził się nad ranem. Powitał go słoneczny uśmiech R’edoy która siedziała na taborecie ustawionym nieopodal łoza na którym spal Elle.
- Nareszcie się obudziłeś.
- Co się stało?? Jak to możliwe ze żyjemy?? I tak w ogole to gdzie jesteśmy?? – Dla Elledana wszystkie wydarzenia dnia poprzedniego zdawały się być chwilowo tak odległe. Jakby pokryte mgłą. Zapomniał lub naprawdę nie wiedział, co wydarzyło się po tym jak przypuścili ostatnia szarżę na wroga.
- Spokojnie – odrzekła z uśmiechem – jesteśmy już bezpieczni. To Ilrod wraz ze swoja gwardia ocalili nam Zycie.
- Ale jak to możliwe. Skąd wiedzieli ze grozi nam niebezpieczeństwo.
- Ja ich zawiadomiłem – do pokoju wszedł Itrael Przewodnik. W reku trzymał kryształową kule. – Kiedy tylko powiedziałeś mi ze możemy mieć kłopoty skontaktowałem się z naszym panem.
- Dziękuję Ci Itraelu – zawołał w glosie probojac wyrazić jak bardzo jest mu wdzięczny – sami nigdy byśmy sobie nie poradzili.
- A co z reszta?? Jak się czuje Naldir?? Co z Ethr….
- Wszyscy cali i zdrowi… Choć przez kilka dni będą musieli odpocząć.


--------------------------------------------------------------------------------------------------
Sorrka ze o tyle trwalo :/ mam male proplemy (przeprowadzka i zero dostpu do neta )
Co do tekstu to mam nadzieje ze niczego nie przekrecilem (choc jakis maly bladnapewno sie zdarzy moze wiekszy (red wcale nie jestem na ciebie zly ) Milego czytania co do opisu bitwy do naprawde nastpepne beda lepsze :P (dostep do ksiazek troche poczytam i bedzie spoko ) Musicie sie zadowolic tym co jest .P

Allemon - 2007-08-26, 00:15

Allemon rozdarł z radości swoje szaty i wybiegł czym prędzej z Cytadeli.
- Jestem wolny! Anioły mi pomagają! Woolny! Którędy do stolicy?

~~
Wyczuwam go! Szybko Romm'el na konie!

~~
Ojciec mnie uczył, że po mchu można odnaleźć kierunek północny. Wspaniale zaraz znajdę mech na drzewie i znajdę drogę do domu. A niech to, tu nawet drzewa są martwe. Myśl Allemon myśl pokaż Wszechojcu, że się do czegoś nadajesz. Nie zabił cię taki straszny wampir to nie zginiesz w tej dziczy. Nikt nie spodziewa się Imperialnej Inkwizycji w tym miejscu, nikt mnie nie szuka. Zginę!
Nie, nie możesz się teraz rozkleić, Prawda? Muszę odszukać drogę. Co będzie jak wrócą? Jak dopadną mnie zombie to mnie zabiją i zjedzą... ja biedny, ja biedny. Vladyslav ratuj! Nie, zaraz on przecież nie żyje. Alex, Michail, Romm'el, Norbert kto mi pomoże? Miałem zwyciężać, a nie tułać się po tych chaszczach. Zaraz, zaraz czy to trakt? Uratowany! To droga! Muszę zebrać w sobie siłę by dojść do swoich.

- "Kiedy imperialni maszerują to kamienie podskakują (...)"
Ten kij się nada do podparcia się, a nie to jednak próchno. Konia! Wina! Na razie lepiej konia. Da się zjeść wiewiórkę? Hmmm może być pyszna. Ale jak mnie ugryzie? Aż strach pomyśleć. Gadam do siebie, czyli już mam omamy i umieram? Zmierzcha. Co tak szeleści? Alex boje się ... Pośpiewam sobie jeszcze.
- "Allemon, Allemon sam w kotlinie (...)"
Wciąż widać cytadelę na horyzoncie. Nooc! oni tu teraz wrócą. Gdzie księżyc? No tak nów. Ciemność, ciemność widzę! Prześpię się pod tym drzewem.

~~
- Wyjechaliśmy już poza mur, gdzie konkretnie go widziałaś Alex?
- W puszczy niedaleko miejsca jakiejś niedawnej bitwy! Czuję że się boi, mój biedny brat...
- Pewnie widziałaś miejsce zniszczenia naszej chorągwi. Nie mamy czasu do stracenia!

~~
Słońce jak miło widzieć słońce i tak przyjemnie jak nic nie warczy lub huczy w lesie. Przetrwałem noc w lesie i to sam! Emry mnie odznaczy. Chce mi się pić. Dziwne uczucie być przez taki długi okres czasu trzeźwym. Dlaczego rozdarłem swoje szaty? Nago będę stał przed cesarzem?
Jak tylko wrócę do domu to chyba spalę kogoś na stosie. Należy mi się ten pierwszy raz. Nogi mnie bolą, może ta przymusowa abstynencja zmieni mnie na lepsze. Ktoś rozmawia. Ratunek???

- Ludzie! Pomocy!
- Co to za leśny brudas nas woła?
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę na widok was pikinierów!
- My też się cieszymy na widok kolejnego niewolnika do budowy. Brać go!
- Ale ja jest Allemon inkwizyt ... Au! to boli! Jak śmiecie!
- Śmiemy, śmiemy, uciszyć go!

~~
- Zobacz AleX pikinierzy, prowadzą niewolników. Niemożliwe patrz tam jest twój brat!
- Stójcie żołnierze! Natychmiast wypuścić mojego brata, chyba, że chcecie poznać gniew Cesarza!
- Na Wszechojca to prokinia!Myy tylko zbieramy włóczęgów.
- Cisza! Wydajcie mi tego gołego i precz stąd!
- Allemon już wszystko dobrze zaraz wrócimy do stolicy. Romm'el daj mu swój płaszcz i wsadź na konia!
A po policzkach inkwizytora płynęły łzy wzruszenia, nie był nawet w stanie nic powiedzieć.

R'edoa Yevonea - 2007-08-28, 10:54

~~~~REZERWACJA~~~~
Athelle - 2007-12-10, 08:19

Nad Dolina wznosiła się gęsta mgła. Widać było tylko setki ciał poległych wojowników.
Szarawa poświata nie zdołała ukryć wszystkich okrutnych czynów, jakich dopuszczono się
tutaj ostatniej nocy. Odbyła się tu bowiem wielka Bitwa, a udział w niej wzięło tysiące
Żołnierzy. Pośród ciał można było rozpoznać Ludzi czy nieumarłych a nawet Elfy. Te jednak rzadko, co wypuszczały się na pole bitwy broniąc zaciekle murów swego Gaju. Trudno go teraz było dostrzec. Tylko zarys jakby konał, wylewał z siebie jeszcze więcej kłębiącego się dymu.
- Glorion!!! – Zawołał Białowłosy Elf, jedyna żywa postać, jaka można było dostrzec. W jednej ręce dzierżąc miecz druga trzymając się za ranne ramie. Na twarzy malowała się rozpacz i zmartwienie.
- Glorion!!! – Zawołał jeszcze raz tym razem jednak o wiele słabiej gdyż z każdą chwila zapas sił malał. Czarna magia Nieumarłych dawała o sobie znać. Poruszał się bardzo wolno z już prawie to nieprzytomnym wzrokiem. Stracił już nadzieje ze uda mu się odnaleźć przyjaciela.
W pewnym momencie jednak nieopodal rozległy się odgłosy walki. Nieumarli z pewnością, co można było rozpoznać po dziwnym języku, w jakim zakrzykiwali się do boju. Wszystko to musiało rozgrywać się bardzo blisko. Mgła jednak uniemożliwiała zidentyfikowanie walczących. Elledan ruszył w stronę, z której dobiegły go odgłosy. Z każdym krokiem słychać je było coraz wyraźniej. Jeszcze kilka kroków i wreszcie ujrzał zarysy walczących postaci. Dobywając miecza rzucił się w głąb bitwy.
To Elfy z jego oddziału, który przypuścił szarże, gdy Siły Mortis prawie już zdobyły Wschodnia Bramę. Być może tylko dzięki temu forteca jeszcze stała. Na widok swego dowódcy zdziesiątkowane Elfy odzyskały ochotę do walki. Bitwa nie trwała długo. Nieumarli mimo ciągłej przewagi, dostrzegając nowe zagrożenie szybko wycofali się w cień.
- Zwycięstwo!!! – Zawołał jeden z Gwardzistów – niech te śmierdzące pruchła nie wracają więcej do naszych lasów. Zwycięstwo.
- Nie tak prędko – dla Elledana cala ta sprawa wydawała się podejrzana – widoczność jest słaba, uformować szyki i szykować się do odwrotu. Nieumarli w każdej chwili mogą wrócić.
Ziemia się zatrzęsła. Z każdą chwila coraz to głośniejszy szum dobiegał Elfów. Ci łapiąc za miecze i lance tylko czekali na wroga. Żaden jednak się nie pojawiał.
- Co to jest?! – Zawołał jeden z nich, w którym dopiero teraz Elledan rozpoznał Gloriona.
- Nie wiem, utrzymać szyki!!!
Ziemia zatrzęsła się jeszcze mocniej. Żadne siły nadal jednak nie ukazywały się ich oczom. Pojawiła się za to dziwna zielona poświata lekko unosząc się ponad ziemie tworząc cos w rodzaju pierścienia.
- Uciekajcie stad – zawołał Elle wreszcie rozpoznając czarna magie Nieumarłych – uciekajcie!!!.
Było już jednak za późno. Z ziemi jakby z niczego wyrósł wielki Czarny Ent. Elfy nie wiedzac, co robić zaczęły uciekać we wszystkie strony. Drzewiec jednak mimo niemożności poruszania się zdołał swymi korzeniami złapać wielu w tym samego Elledana. Sytuacja zadawala się być beznadziejna. Okuty w trujące plączę Elf ledwo oddychając nie liczył już na żaden ratunek. Ze mgły wyłoniła się jakaś dziwnie odziana Białowłosa postać.
- Co z nimi panie – zapytał szkielet wyłoniwszy się zza prawego ramienia Dowódcy.
- Zabić wszystkich, zostawić dowódcę, tym zajmę się sam. – Odpowiedział szybko uśmiechając się w dziwny sposób do Elledana.
- Tak jest.
Czempion Szkieletów jednym ruchem palca rozkazał swoim wojownikom rozprawić się z Elficką Gwardia. Widok był okropny. Słychać było tylko ostatnie jęki dzielnych kompanów.
- Nie!!! – Krzyczał zrozpaczony Elledan na widok rzezi jaka urządzano sobie na jego ludziach – zostawcie ich, wy nędzne….
- Nie marudź długouchu, ty jesteś następny – Elf wreszcie ujrzał twarz domniemanego dowódcy. Od razu poznał osobę, która stała naprzeciw.
- Ty!!!
- Kogo żeś się spodziewał, mówiłem ci przecież – zaczął dość spokojnym tonem tajemniczy przybysz – kiedyś zemszczę się za wszystkie krzywdy. Być może i nie wszystkie moje plany zafunkcjonowały jednak ten był genialny.
- Przegraliście bitwę!!! Płomienny Gaj stoi dalej – rzucił z pogarda Elf – jeżeli ktoś zdołał uciec na pewno leży teraz w lesie ze strzałą w sercu.
- Kto powiedział ze chcieliśmy kiedykolwiek ja wygrać Długouchu –zakpił z Elfa. – Nasze plany sięgają o wiele dalej.
- Czemu po prostu mnie nie zabijesz!? – Zawołał Elledan – czemu mnie nie zabijesz tak jak zrobiłeś to ze wszystkimi których kochałem.
- Jeszcze chwile – odpowiedział spokojnym głosem na jego twarzy cały czas malowało się szczęście. – Apropo mówiąc wszystkich zapomniałeś chyba o nim – machnął palcem na swojego sługę. Ten przywlókł do nich ostatniego Elfa z oddziału Elledana.
- Nie!!! – Zawołał na widok Gloriona ledwo, co stojącego na własnych nogach. Był ciężko ranny. – Zostaw go!! Proszę zostaw go, zabij mnie, ale zostaw Gloriona.
- Czy ty, aby nie czasem właśnie błagasz mnie bym oszczędził twego przyjaciela – zapytał tyjumfując nad zapłakanym i zezłoszczonym Elfem.
- Ty nędzny zdrajco!!! Zostaw go inaczej przysięgam na wszystko… ze nawet, jeżeli musiałbym zmierzyć się z całym twoim Legionem z cala armia Bethrezena, zginiesz.
Przemowa ta jednak w żaden sposób nie poskutkowała. Wywołała tylko jeszcze większy uśmiech na twarzy wroga.
- Zawiodłeś Elledanie Loth Illidurze – zaczął Przybysz – nie udało Ci się uratować tej śmiesznej Elfki R’edoy, zawiodłeś swoich ludzi, którzy leżą zapewne teraz gdzieś pośród tych wszystkich ciał. Zawiodłeś ostatniego ze swojej Kompani – na te słowa sięgnął po swój miecz i szybkim ruchem ściął głowę biednego Gloriona.
- Nieeeeeeeeeeee!!!!!!!

- Nie!!!! – Elledan obudził się z krzykiem.
- Elle!? – Krzyknęła siedząca gdzieś w pobliżu R’edoa, była cala i zdrowa. – Wszystko wporzadku?!
- Co?! Gdzie ja jestem?! – Elledan rozejrzał się po namiocie. Był cały zalany potem i nie wiedzac czemu w ręce trzymał swój sztylet.
- Wszystko wporzadku – powtórzyła zmartwionym głosem Elfka – miałeś koszmary?
Elledan i tym razem nie był w stanie odpowiedzieć. Wszystko, co widział wszystko, co czuł wydawało się takie realne. Jeszcze raz upewnił się ze wszystko to, co się stało było tylko złym snem.
- Elledanie!!! – Powtórzyła jeszcze raz zaniepokojona Elfka.
- Wszystko wporzadku – odparł szybko nie wiedzac, co mógłby teraz powiedzieć – to był tylko, to był tylko sen.
- Na pewno – zapytala trochę już spokojniejszym głosem R'edoa – wyglądasz strasznie.
- Na pewno. Gdzie my w ogóle jesteśmy?! – Zapytał probojac jak najszybciej zmienić temat Elf. Nie pamiętał, co się stało zeszłego dnia.
- W obozie Gwardii Ilroda, nie pamiętasz. Jego Armia uratowała nam życie włączając się do walki.
Elf leżał z grymasem na twarzy probojac sobie przypomnieć te wydarzenia. Pamiętał tylko jak on i jego kompania rzucili się do ostatniej szarzy na wroga.
- Ale jak to możliwe, przecież nikt ich nie wzywał….
- Rozmawialiśmy już o tym kilka dni temu , Itrael zdołał poinformować Ilroda o zagrożeniu przez swoja kule – uspokoiła go Elfka – od tamtej pory jednak spisz.
- Co takiego?!
- Spałeś jakieś dwa dni – wyjaśniła R'edoa. – Sylfida powiedziała ze powinniśmy cię zostawić spokoju i ze potrzebujesz tego snu. Zaczęliśmy się już trochę niepokojąc, bo wkoncu dwa dni to cala wieczność. – Tu po krótkiej chwili na złapanie oddechu o wiele poważniejszym głosem dodała – niedługo musimy ruszać dalej. Ilrod i jego dowódcy oczekują cię w każdej chwili w swoich namiotach. Wieczorem zebranie. Trzeba omówić plany dalszej wyprawy. Wojska Imperium na pewno wzmocnią po tym incydencie straże na granicach ich królestwa.
- Co z reszta?! Co z Glorionem i Ethri….
- Wszyscy sa cali i zdrowi.
Elledan znowu poczuł się szczęśliwy. Myśl ze sam leży teraz po wygranej bitwie w obozie pobratyńców a cala jego kompania była w pełni sil i gotowa do dalszej podroży całkowicie wypławiła dziwne przeczucia, co do tego, co przed chwila ujrzał. Zastanawiał się przez chwile, co powinien teraz począć.
- A co z tobą Red?? – Zapytał odwracając się w stronę wejścia do namiotu. R'edoa jednak zdołała już go opuścić.
Nie wiedzac, czemu Elfka tak szybko opuściła namiot leżąc jeszcze chwile Elf postanowil wreszcie poszukać reszty przyjaciół. Bądź, co bądź przespał cale dwa dni i mimo lekkiego Bólu głowy czul się bardzo dobrze.
Powitał go oślepiający ciepły promień słońca. Odzyskując wreszcie wzrok ujrzał tętniący życiem mały obóz. Wszędzie można było dostrzec śmiejących się śpiewających gwardzistów, którzy teraz jednak porzuciwszy swoje Brązowo złote zbroje trzymając w rekach przeróżne instrumenty wyglądali całkowicie niegroźnie, jakby opuściły ich wszystkie troski i smutki. Zwycięstwo było ich i to było ważne. Ofiar po stronie Elfów było tylko kilka. Te jednak pochowano już przed kilkoma dniami.
Kilka dni wystarczyłoby zapomnieć o zagrożeniach i wszystkim tym, co spotkało ich przez ostatnie miesiące. A sytuacja z każdym dnie wyglądała gorzej. Nie tylko wojska Imperium z coraz to zacieklej próbowały wyrwać z rak Przymierza Temperance ich dawna Twierdze zdobyta przez Elfy za czasów wielkich Buntów, nie tylko Nieumarli, którzy z każdą chwila wzmacniali swoje Armie lada chwila chcąc wyruszyć na podbój Płomiennego Gaju. Największymi problemami Elfów byli oni sami. Przymierze wisiało na włosku. Tor’ach i jego dzikie Elfy jak i Centaury oddalały się od Illumiele, gardząc jej zamiłowaniem do wielkich pałaców czy tez srebrnych zbroi. Przestały być Szlachetne Elfy mile widziane w Dzikich Lasach oddalonych o wiele mil na południe od Stolicy Elfickiej Arystokracji. R’edoa Ser’ene Vera „Srebrna Struna” wydawała się być ostatnia osoba, która mogła temu zapobiec. Dzielna córka Tor'acha była ostatnia szansą. Jej misja wiodła jednak przez dalekie i niebezpieczne pola Fardale Ziemi Imperium, które gotowe było poświęcić wielu ludzi by pokrzyżować plany Elfom. Zagrożeniem stały się teraz również Demony, które widząc swoja szanse ponownie zaatakowały Kratery Theleny. Odnowione Przymierze było ostatnia nadzieja.
Wszystko to jednak wydawało się w tej chwili być takie odlegle.
Nie wiedzac dokladnie gdzie szukać przyjaciol Elledan ruszył przed siebie. W samyms środku obozu spoczął przyzwany przez Ilroda Zieleniec. Tym razem nie dawał jednak żadnych znaków Zycia. Elfowie powiesili na nim setki Lampionów, które miały za zadanie oświetlać wieczorami obóz. Po kilku chwilach marszu nieopodal wyłoniła się znana Elledanowi twarz.
- Finrael!!!- Zawołał pełnym szczęścia głosem i puścił się w stronę Elfa.
- Widzę ze wracasz do zdrowia – odrzucił uśmiechnięty – wszyscy na pewno się ucieszą. Trochę Cię z nami nie było.
- Ano to niestety prawda – zaczął Elle, miał tyle pytań ze nie wiedział, od czego mógłby zacząć.
- Na pewno chciałbyś zobaczyć resztę?? – Zapytał spokojnym głosem Finrael – wydaje mi się ze Ethril wraz z Illien wyjechali z obozu zbadać drogi przed nami. Co do reszty to pewnie odpoczywają nad strumieniem który tu nie daleko płynie. Jeżeli chcesz możemy tam pójść. Nie mamy jednak wiele czasu. Wieczorem ostatnia oficjalna narada. Skoro i ty już doszedłeś do siebie nic nas już tu nie trzyma. I myślę, że R'edoa tez chciałaby się jak najszybciej stad oddalić.
- Musze przyznać ze po tym, co przeżyliśmy nie sądziłem ze tak łatwo będzie was stad wyrwać – oznajmił Elledan po chwili namysłu.
- Wydaje mi się ze R’edoa nie czuje się najlepiej w tym obozie. Wkoncu Ilrod nigdy nie darzył ja większą sympatia.
- To prawda – Elledan dokładnie wiedział o co chodzi – powinniśmy mu jednak być wdzięczni, tylko dzięki niemu nadal żyjemy.
- Dzięki niemu i dzięki Itraelowi wkoncu to on zawiadomił Mędrca. W każdym razie Drużyna jest już gotowa. Wszyscy postanowili iść dalej.
- Z każdym dnie będzie coraz trudniej. To dopiero granice ich ziemi a my ledwo uszliśmy z życiem.
- Myślę ze wszyscy sa świadomi niebezpieczeństwa.
- Być może nie powinniśmy …. – Tu Elledan przerwał na chwile przypominając sobie widok ginących na jego oczach przyjaciół. Chwile później jednak otrząsnął się odpowiadając na pytające spojrzenie Finraela – nie ważne. Niedługo ruszamy.

Przez większość dnia Elfowie przechadzali się po obozie rozmawiajac o wielu rzeczach. Zdążyli już trzy razy przeanalizować przebieg bitwy. Finrael opowiedział Elledanowi o rzeczach które przekazał mu Ilrod. Pod nieobecność Elledana to on był odpowiedzialny za kompanie. Wiadomości jakie dochodziły ich z najdalszych części królestwa nie były może najlepsze jednak dawały jakąś nadzieje. Legiony rzeczywiście zdołały przedrzeć się przez granice Elfickich krain. Były to jednak tylko małe oddziały które same z siebie nie zdołałyby przejąć nawet małych miast. Straże szybko się z nimi rozprawiły. Niepokojący był natomiast spoko jaki panował na granicach z Nieumarlymi krainami Mortis w których rządziły teraz Wampiry i Lisze. Pobliża czarnej puszczy jakby opustoszały. Ani żywej ani martwej duszy nie można było tam spotkać. Widocznie Armie zbierały się głębiej na ziemiach dawnego królestwa Ludzi "Alkmaar" gdzie żadna żywa istota nie miała wstępu. Jedno było jednak pewne. Wojna zbliżała się wielkimi krokami.
Wieczór przyszedł dosc szybko i nawet te kilka godzin nie wystarczyło, by omówić wszystko. Teraz jednak przyszedł czas na sprawy ważniejsze. Zebranie kompani odbyło się w namiocie samego Ilroda który wyglądał raczej na mały zaczarowany pałac. Zebrali się prawie wszyscy których oczekiwano. Nie było tylko Ethrila i Illien którzy nie zdążyli jeszcze wrócić ze zwiadów. Elledan nie mógł tez znaleźć wzrokiem Redoy. Widocznie ukryła się gdzieś by nie zwracać na siebie uwagi Ilroda – pomyślał. Po kilku minutach oczekiwania i cichych rozmów w namiocie pojawił się Ilrod. Odziany jak zwykle w swa Srebrna szatę rozpoczął zebranie.
- Wierze ze wszyscy wiedza po co się tu żebraliśmy – zaczął swoim poważnym dumnym głosem.- Wróg wie już co zamierzamy. Imperium być może jest słabe jednak z każdym dniem powraca w ludziach siła i odwaga i jeżeli nie zaczniemy działać, będą w stanie nam się przeciwstawić. Szpiedzy którym udało się powrócić mówią o wysłanniku Wszechojca który pomaga władcą w odnowieniu królestwa. Zakończyła się trwająca od wielu lat wojna wywołana przez Bethrezena. Legiony Potępionych musiały wycofać się za granice Krain Ludzi w Diabelskie Góry. Imperium odnowiło tez kontakty z Górskimi Klanami, co w najbliższym czasie może zaowocować odnowieniem dawnego przymierza.
- Klany sa słabe – prychnął z pogarda jeden z obecnych na naradzie Elfów. Elledanowi jego twarz wydawała się dziwnie znajoma – Już raz stawiliśmy im czoła. Nawet połączone siły Ludzi i Krasnoludów nie będą nam się w stanie przeciwstawić.
- Skąd ta pewność Serphisie?? – Zapytał spokojnym głosem Ilrod – Być może udało nam się zwyciężyć ich siły. Masz racje zdobyliśmy Temperance mimo Sojuszu. Musisz pamiętać jednak ze w tamtych czasach dysponowaliśmy jeszcze o wiele większą siła. Szlachetne Elfy nie sa w stanie bronić się przeciwko wszystkim Armia Nevendaar.
- Wygląda na to ze nie będą miały wyjścia – zawołał Serphis – nie wierze by po tym co Wysokie Elfy zrobiły z Tor’achem, Dzikie Elfy były szczodre nam pomoc.
- Pomogą – tym razem to R’edoa pojawiając się nie wiadomo skąd włączyła się do rozmowy – Dzikie Elfy zjawia się tak samo jaki i Centaury.
- Kim jesteś by zabierać glos w tej dyskusji – Serphis najwyraźniej nie znal Redoy, glos z jakim się do nie wyrażał obraził jednak Elledana którego miecz powędrował już w stronę Elfa. Patrząc na Sepherisa jak na wroga ozniajmil groźnym głosem.
- Zważaj na słowa gdyż drogo Cię one mogą kosztować.
Sepheris jednak tylko spojrzał w jego stronę w ogóle nie przejmując się jego klinga.
- Kogo mu tu mamy?? – Zakpił – Elledan Loth Illidur, zdrajca i dezerter. Powinieneś już dawno nie żyć.
- Jeszcze kilka slow i sam zginiesz.
- Spokój – zawołał Ilrod dla którego było już za wiele – uspokoicie się albo opuścicie ten namiot. Musimy ustalić wiele ważniejszych rzeczy. Wasze stare porachunki możecie załatwić później. Teraz jednak wróćmy do naszych spraw. Sepherisie osoba która przed chwila zabrała glos – tu wskazał na stojącą obok Elledana Elfke – to R'edoa Ser'ene Vera Córka domniemanego Tor'acha. Chwilowa przywódczyni Dzikich Elfów i wydaje mi się ze ma nawet większe prawo przemawiać w tej Sali niż ty.
Sam Elf tylko prychnął.
- Tym bardziej nie ma już dla nas żadnej nadzieji – w jego glosie mimo slow Mędrca nic się nie zmieniło – słyszałem o niej wystarczająco dużo by moc uznać to tylko za plotki. To jeszcze dziecko które musi sprostać wyzwaniom którym nawet sama Illumiele mogłaby nie podołać. Jeżeli ona jest ostania szansa na pokój miedzy Elfami to powinniśmy zacząć szukać schronienia wysoko w górach jak Krasnoludy.
Przez cały czas Elledan wałczył ze sobą by nie skoczyć Sepherisowi do gardła i nie zakończyć jego bezsensownej wypowiedzi.
- Jeżeli to wszystko co chciałeś nam powiedzieć Szlachcicu – zaczęła Elfka w jej glosie można było wyczuć rzadko spotykana dotąd powagę……….

C.D.N

No awiec tekst na stronce wresycie sie znalazl (choc nie w takiej formie jakbym chcial ) Nie pisalem dalej bo mysle ze Redoa moglaby cos wlaczyc od siebie. Wkoncu kolejna wazna narada ;) :P Milego czytania (jezeli to mozliwe) Pozdrowienia

Allemon - 2007-12-17, 23:55

Krzesło na którym siedział Allemon było niewygodne. Pasowało to wystroju reszty pomieszczenia. Olbrzymia sala w której zmieściła by się cała stajnia, a jednak miała tylko kilka mebli. Na samym środku pomieszczenia stało sporych rozmiarów biurko zawalone mnóstwem papierów, pieczęci, map, rozkazów i innych dokumentów których treści zdecydowanie lepiej jest nie znać. Jedyne okno jakie zostało tutaj umieszczone dawało skąpy snop światła na biurko i stające przy nim krzesła. W głębi pomieszczenia było proste łóżko polowe, a za nim biblioteczka. Ostatnim szczegółem jaki dawał się jeszcze zauważyć to mozaika na podłodze upamiętniająca któregoś z dawnych Cesarzy, była równie zaniedbana jak całość tej budzącej grozę hali. Mijały minuty, Allemon w miarę upływu czasu czuł się bardziej nieswojo. Czynnikiem który na pewno utrudniały mu odprężenie się był na pewno znajdujące się pod spodem Biuro ds. Czynnego Zdobywanie Informacji, tzw. sala tortur. Jedyną znaną osobą w stolicy która mogła normalnie pracować mając pod nogami katownię był szef Wydziału Specjalnego Imperium (Kontrwywiad-Sabotaż-Propaganda-Bezpieka) (oficjalnie Urząd Żandarmerii) czyli sam "Dziadek" jak go nazywano. Zdecydowanie ni był osobą do której miło się przychodzi. Oprawca - Pracoholik to najgorsze co może spotkać szpicli wrogich państw, które inne wydziały przekazują mu w celu reedukacji. Z zadumy Allemona wyrwało skrzypnięcie wrót, wszedł właśnie dziadek. Nienagannie noszony mundur, 2 rzędy orderów, nogawki spodni włożone w buty - oficerki, furażerka na głowie, i te oczy ... przeszywające zna okularów zimne spojrzenie. Zakrwawiana szabla przy boku i ironiczny uśmiech w ułamku sekundy przypomniały Allemonowi, że należy natychmiast wstać i zasalutować co natychmiast uczynił.

- No proszę, proszę kogóż ja tu widzę! Siadaj! - zachrypiał siadając na krześle, jednocześnie przywrócił na twarz typową dla jego ludzi maskę mimiczną wypraną z wszelkich emocji.
- Zgłaszam się do ra... - zaczął Allemon lecz stanowczy głos rozmówcy urwał jego wypowiedź.
- Dawaj tą teczkę z raportem! Chcę poczytać o tym twoim cudownym ocaleniu pijaku!
- Ja już nie piję Sir! Proszę oto tec...
- Cisza! Nie pijesz powiadasz? Od ilu minut? - Tym razem Allemon wyczuł pytanie retoryczne i milczał, jedynie nerwowo stukał palcami po daszku swojej czapki.
Przez 15 minut ciszy dziadek czytał zawartość teczki inkwizytora i konfrontował ją z zawartością swojej teczki. W między czasie Allemon przybrał kolor którego nie pozazdrościł by mu nawet szkielet.

- No, no wypełniłeś misję w 90%. 60% misji to było odwrócenie uwagi hord od placu budowy na czas sprowadzeniu tam wojsk admirała. Pozostałe 30% to zabicie tej całej armii zabijaków z mniejszości narodowych. Ani nic z nich pożytku, a tu sztab się upiera by ich trzymać przy życiu. Pozostałe 10% to śmierć ciebie w walce lub co wydawało nam się bardziej prawdopodobne to to, że w tym stanie w takim odjeżdżałeś z garnizonu to nadziałbyś się na własną buławę. No żartowałem! To było tylko 5%! Znowu nikogo nie śmieszą moje kawały? Trudno! Chcesz się jeszcze do czegoś przydać? No pewnie, że chcesz , bo jakby oficjum dowiedziało by się o tym jak zdobyłeś tytuł inkwizytora to poszedłbyś na plac budowy! A ja mam dla ciebie propozycję ja spalę ten hańbiący dokument, a ty w zamian dołączysz się jaki jeden z podoficerów do armii Admirała, potrzeba u niego dowódców lub jakiś pomagierów, twierdzi on, że z największego mięczaka zrobi żołnierza! Nawet z tobą by sobie poradził. No jak?
- Zzzgadzam się chcę służyć Imperium!
- No to dobrze załatwione. Zbierz swoich ludzi jeśli takowych jeszcze masz i zbieraj się! Elfi niewolnicy sami się nie złapią. A i weź tą kopertę i daj siostrze. Odmaszerować!

Allemon ukłonił się teatralnym gestem , wziął do ręki pękatą kopertę i wyszedł cały czas czując na sobie chłodny wzrok gospodarza.

Gdy przyszły łowca niewolników wszedł do wieży tym razem już wysprzątanej Romm'el i Alex już spali, wszak był umówiony o godzinie 4 w nocy czyli w godzinach urzędowania prawdopodobnie nigdy nie zasypiającego dziadka. Od razu rzucił się na skrzynię pod ścianą, przykrył zasłoną i usnął znużony.

- Cooo?!?! Jak on mógł? Dymisja i wysłanie na front! Wrr... - Wrzask Alex słychać było w całej wieży. Romm'el i Allemon natychmiast stanęli na nogach. Pierwsze co ujrzeli to stającą przy oknie mocno zdenerwowaną Alex trzymająca w ręku otwartą kopertę, którą w nocy inkwizytor zostawił na stole.
- Dobrze już mi lepiej, co się tam patrzycie? Wysyłają mnie do Admirała.
- To chyba najlepsze miejsca na misję - odparł Romm'el - Admirał na charyzmę, armia go kocha w dodatku od 1,5 roku tak się obwarowali, że mogą tam siedzieć i z 10 lat! A w dodatku tam sama rozrywka! Grabieże, gwałty, niewolnicy harujący w pocie czoła budując wał który wreszcie oddzieli nas od tego ścierwa!
- To u niego służył nasz wuj! - dodał All.
- Chciałeś powiedział, że zginął usmażony w smole, bracie. Ale wuj mi zawsze powtarzał, że trzeba brać się w garść! Wyruszamy!

All & Romm'el byli zdumieni w jak krótkim czasie wściekłość przekształciła się w zapał do pracy.
- Ech mężczyźni rozkaz to rozkaz! Wyruszamy za godzinę! Zbierać mi się migiem!
Faktycznie po półtorej godziny byli już na koniach i przez główną bramę stolicy zmierzali ku armii Admirała - czyli awangardzie Imperium. Oddziałom bardziej wartościowym od gwardii cesarskiej, a dorównującym żandarmerii Dziadka.


Po dwóch dniach byli już przy strażnicy strefy przygranicznej, a z wzgórza na której stała rozpościerał się widok na bastion Admirała i na wielki pas zaoranej ziemi na którym tysiące nieszczęśników pilnowanych przez przybyłe z gór w ramach sojuszu oddziały Klanów wznosiło zaporę przed dziczą, złem i plugastwem Hord , Legionów, i Zielonoskórych, także przed Elfami które w chwili obecnej często dają odpór akcjom pozyskiwania 'dobrowolnych' robotników z ich ziem. Armia admirała mimo swojej siły nie powstrzymuje tych wypadów, gdyż jest jeszcze zbyt mało liczna by mierzyć się w bitwie na terytorium szkodników, posyłając tylko zza murów oddziały najemników, pospólstwa i miernot by zaspokoić bieżące potrzeby obu stron.
- Dosyć już się napatrzyliśmy czas na spotkanie z przeznaczeniem!

CDN /mam pomysł na fabułę, ale czekam na reakcje czy nie zmarnowałem zbytnio ostatnich 1,5 h/ :D

R'edoa Yevonea - 2008-07-04, 12:00

-Jeżeli to wszystko co chciałeś nam powiedzieć Szlachcicu – zaczęła elfka, a w jej głosie można było wyczuć rzadko spotykaną dotąd powagę -To proszę łaskawie spocząć i nie przeszkadzać w poważnych rozmowach, albo zostaniesz wyproszony ze zgromadzenia. To samo tyczy się wszystkich tu obecnych. Mamy za mało czasu na takie rzeczy.
R'edoa z szelestem sukni weszła w środek koła utworzonego z foteli i trójnogów. Serphis prowokacyjnie zlustrował ją, bezgłośnie udał że klaszcze w dłonie, ale przestał pod bacznym wzrokiem Ilroda.
-Jak już zostało wspomniane -wznowiła elfka -Jesteśmy w bardzo ciężkiej sytuacji. Tym cięższej, że Nieumarli faktycznie idą na Ognisty Gaj. Tak, to jest już fakt -nie dała sobie przerwać, przekrzyczała nagle wzniecony gwar -Lord Miceus prowadzi potężną armię. Nie, to nie jest rutynowa czystka obrzeży Puszczy. To wielka armia trupów idąca prosto na stolicę.
Przez wrzawę przebił się Serphis -Skąd wiadomo że to właśnie lisz Miceus będzie przewodził temu pochodowi? Skąd masz takie informacje?
Elledanowi mogło się wydawać, ale R'edoa zbladła. Gwar ścichł, znów wszyscy patrzyli na drobną elfkę w srebrzystej sukni. I na jej blade, ledwie poruszające się usta.
-Wiem to... -szepnęła -Wiem, ponieważ sama dałam im plany dotarcia pod Ognisty Gaj.

Podniósł się wrzask. Elledan nawet nie zdążył położyć ręki na głowicy miecza, kiedy Serphis donośnym, łamiącym się falsetem krzyknął na swoją straż, kiedy skrępowano mu ręce, a na gardle poczuł zimno ostrza.
R'edoa stała jednak nadal na swoim miejscu, nieporuszona mimo wcelowanych w nią kusz.
-Zdrajczyni! Mała kanalia! -wrzeszczał Serphis, miotając się za kordonem swoich kuszników -Powiesić cię każę, na haku! Płuca wyplujesz na kaźni, ty dziwko!
Elledan szarpnął się w uścisku strażników, puginał naciął mu skórę, po szyi pociekła krew. R'edoa obróciła głowę w bok, popatrzyła na Ilroda. Mag chwilę świdrował ją spojrzeniem, po czym ledwie zauważalnie kiwnął głową.
I przemówił.

-Na miejsca -huknął Ilrod, a jego oczy lśniły -schować broń i siadać. Serphisie, ty też.
-Czy ty nie widzisz...
-Siadaj -zagrzmiał mag -albo ja cię usadzę.
Serphis zatrząsł się ze złości, ale z powrotem usiadł na swoim miejscu. Elfy trzymające Elledana zwolniły uchwyt, cofnęły broń.
-Mów dziecko -ponaglił elfkę Ilrod -słuchamy cię wszyscy.

R'edoa powiodła zielonym spojrzeniem po zgromadzeniu -Ognisty Gaj się obroni. Jestem tego pewna. Obroni się, okupiwszy to potężnymi stratami, to oczywiste i potrzebne. Już to państwu klaruję.
Perła Fyrween jest więziona. Za swoją powinność uznałam i królowej Illumielle przysięgłam odzyskać księżną i doprowadzić ją do Ognistego Gaju. Zawarłam przeto pakt z panem na Cihael ep Eshar, grafem ep Shogu, pakt o którym nie musicie wiedzieć nic więcej poza tym, że graf nie raczył się z niego wywiązać. Za to, jak wiadomo, elfki zawsze dotrzymują słowa. I pilnują, żeby druga strona także ich dotrzymała, szczególnie jeśli jest tak honorowa, jak osoba grafa. Zatem ja dostarczyłam mu plany podbicia Ognistego Gaju, on zaś przysiągł i podpisał zobowiązanie pomocy mi w misji odzyskania księżnej z obleganego lasu For'neyr. Graf nie wywiązał się, także ma u mnie wielki dług. I będzie go musiał spłacić.
Perła Fyrween, jako księżna z rodziny królewskiej, razem z Jasną Królową Illumielle potrafią posługiwać się Smoczym Brzeszczotem, a nawet wzywać mitycznego smoka królowej Taladrielle Lillem. Dlatego tak ważny jest pośpiech. Musimy doprowadzić księżną do Gaju zanim wyprzedzą nas legiony Miceusa. Tą bronią zmiażdżymy nieumarłych.
A sam Ognisty Gaj? Musi być obroniony. I będzie - na moje wezwanie stawią się zastępy centaurów, wierne dziedzictwu Tora'acha. Stawią się driady i ich Drzewa. Teurgowie wezwą Zieleńce i Evrilla Wilczego Władcę. Dzikie stajnie wystawią całe pułki gryfów. Ze wszystkich strażnic wezwę Żądlców i Grabieżców. Dzika część Przymierza poświęci swoje wszystkie dzieci. Ale to za mało. Chcę... żądam! -uniosła głos -Żądam żeby szlachetne elfy odpowiedziały tym samym. Żebyśmy stali ramię w ramię na murach Gaju. Wszyscy, jako jedno Przymierze. Żebyśmy udowodnili, że nas, elfów nie można wyrzucić z naszych lasów, zepchnąć w góry jak krasnoludów, wyrzucić na Wyspy jak barbarzyńców. Żebyśmy pokazali, jak bardzo jesteśmy potężni...

... i żebyśmy potem odbudowali Gaj, dzicy i szlachetni. Żeby został naszym symbolem pojednania i zgody. Symbolem naszego Przymierza.

Zamilkła. Dyszała. Na jej czole perlił się pot, policzki zarumieniły się. Zacisnęła pięści, uniosła wysoko głowę, zielone, wyzywające spojrzenie kierowała wprost na Serphisa.
-A na haku -wycedziła przez zaciśnięte zęby -na haku powiesimy czaszkę Miceusa. Będzie się pięknie komponować z srebrnymi proporcami...
Nieliczni prychnęli cichym śmiechem. R'edoa uśmiechnęła się słabo...
I zemdlała.

***

-Wspaniała, ognista przemowa -mruknął Ilrod, wychodząc z namiotu gdzie położono zemdloną, bladą jak płótno R'edoę -krew we mnie zawrzała po prostu. A ile emocji... -zrzędził -ten pętak Tora'ach był taki sam jak ona -pokiwał z dezaprobatą głową, w ogóle nie zauważając idącego obok Elledana, starającego się go dopytać o stan elfki -Zamknę ją w najgłębszym lochu Atriell Islim, karmić ją będę chlebem i wodą, będzie spokój na parę lat...
-Pan chyba nie mówi poważnie -wtrącił Elledan. Ilrod przystanął, oparł się ciężko o różdżkę
-Oczywiście że nie. Nie zamknę jej w lochu, tylko w wieży, będzie siedzieć, śpiewać i prząść arrasy.
Elledan jęknął. Ilrod zachichotał.
-Jak już uspokoisz Serphisa, to możesz do niej iść i posiedzieć przy niej. Tylko nie za długo.
-A... co jej jest?
Jasne, mądre oczy maga spojrzały prosto w niebieskie oczy Elledana
-Nic. Jest trochę niewyspana od siedzenia dwie noce przy pewnym nieprzytomnym elfie. Nie budź jej, proszę...
Zanim skończył, Elledana już nie było. Westchnął, wygładził na sobie szatę. Ech, młodość, piękny czas...

***

-Nie krzycz na mnie!
-Nie krzyczę na Ciebie!
-Krzyczysz!
-To nie było mądre, R'ed! Zamartwialiśmy się o ciebie, ja, Serphis i Ilrod...
-Ta. Już to widzę.
-R'edoa!
-Dobrze już, dobrze... zakręciło mi się tylko w głowie!
Elledan miotał się po namiocie w którym położono elfkę. R'edoa, z pierzyną podciągniętą aż po czubek zadartego nosa patrzyła na niego mokrymi oczami sarenki. Ilrod, rozparty na trójnogu zdawał się odsypiać zmęczenie, ale każde głośniejsze słowo monologu elfa wyrywało go z drzemki.
-Koniec z tym R'ed. Żadnych bagiennych ziół i kok'ayn! I żadnych dzikich nocnych galopów. I nie waż mi się faszerować eliksirami bez wyraźnej potrzeby!
-Tak jest, mamo -elfka zdobyła się na prychnięcie
-Ja jestem za Ciebie odpowiedzialny!! Eno'ael i Cillen obdarliby mnie ze skóry gdyby się dowiedzieli co ty wyprawiasz!!
-Nie rób z siebie mojej niańki do cholery!
Elledan wydobył z siebie przeciągły jęk. Ilrod otworzył jedno oko i zlustrował sytuację.
-Skończyliście? Serphis wyraził wolę do dyskusji w węższym gronie.
R'edoa opadła na poduszki z miną cierpiętniczki i egzaltowanym gestem położyła dłoń na piersiach.
-Zatem niech wejdzie. Porozmawiamy.

***

Serphis unikał wzroku zarówno R'edoy jak i Elledana, mówił do jednej ze ścian namiotu, krótkimi, urwanymi zdaniami.
-Granice Imperium są szczelne. Bardzo szczelne. Po pograniczu szwendają się zbrojne grupy. Rycerze, Inkwizycja. Nie ma możliwości wedrzeć się aż do lasu For'neyr. Musiałabyś mieć wielką armię. Armię, która i tak cała poszłaby na stracenie.
-Właśnie dlatego... -przerwała mu słabym głosem R'edoa -zawiązałam układ z grafem ep Shogu. Bo potrzebna była mi nieelfia armia.
-Nawet gdybym oddał ci całą chorągiew Temperance nie przedarłabyś się do Księżnej. A ja nie mogę zostawić Temperance pustego.
-Utknęliśmy -stwierdził krótko Elledan. -chyba że udałoby nam się przejść niezauważenie w cieniu Kraterów Theleny.
-Zapomnij o tym, Loth Illidurze -Serphis pokręcił głową -zanim dotrzesz do Kraterów rozgromi was błędne rycerstwo. Imperium zbroi się na potęgę, niepokoi ich marsz umarłych na nasze ziemie. I szykują się do odbicia Temperance...
-Priorytet to Ognisty Gaj, Serphisie -przerwał mu Ilrod -Oczekuj że twoja chorągiew "Aida" też może zostać wezwana.
-Nie zmienia to sytuacji -wtrąciła R'edoa -nie odzyskamy Księżnej.
Ilrod zawiercił się na swoim trójnogu, pektorał zadzwonił.
-Nie złość się Perełko -mruknął -ale nie powiedziałem ci o jeszcze jednej możliwści...

***

Osiodłane gryfy kwiliły, żuły munsztuki. Elfy ściągały paski zbroi, przypasywały do pasów miecze. R'edoa spokojnymi, długimi pociągnięciami palców wyrównywała lotki. Driady i elfy z Doliny Wierzb niespokojnie przypatrywały się małej grupce stojącej w pełnej gotowości przy jednej z bram.
-Ciekawi mnie że sami nie wpadliśmy na ten pomysł -szepnął Glorion do Elledana
-Nie wiedzieliśmy że las For'neyr wciąż stoi na świętej ziemi Przymierza. A tam gdzie ziemia, tam może objawić się Dolina Wierzb.
-Przygotujcie się -przy gryfach pojawił się Ilrod -jesteśmy na miejscu. -popatrzył ja R'edoę, która mimo pozornego spokoju, była blada jak śmierć -brama będzie otwarta przez najwyżej godzinę. Do tej pory macie wrócić tutaj z Księżną. Jak nie wrócicie... -westchnął -macie wrócić. Uważajcie na siebie po prostu.
-Będziemy -zapewnił go Elledan. R'edoa wciągnęła na dłonie rękawice, wskoczyła na siodło.
-Kaptury, maski -zakomenderowała. Elledan i jego towarzysze posłusznie zamotali dookoła nosa i ust chusty, naciągnęli kaptury na czoła.
-Macie eliksiry? -upewnił się jeszcze Ilrod -Idźcie. Niech Gallean obróci ku wam swoje świetliste oblicze.
Elf w błękitach odryglował bramę. Przed nimi otwierały się ciężkie wierzeje Lethey'll Sayora, miejsca, gdzie dniem zawsze świeci słońce, a nocą palą się gwiazdy...

MachaK - 2008-07-07, 10:06

x> zdezaktualizowane <x
Nagash ep Shogu - 2008-07-16, 20:46

Śnieżnobiałe szkliwo wampirzych kłów zazgrzytało o siebie.
- Powtarzam, iż jeszcze nie, mój grafie.
Spięte nerwowym grymasem mięśnie twarzy krwiopijcy rozluźniły się. Dobrze wiedział, że postać obok niego nie wykonała żadnego ruchu, stała wciosana w marmurową podłogę komnaty, nieporuszona i mroczniejsza niż noc Alkmaaru. Mimo to na jego ramieniu ciążyła jakaś siła przygniatająca go do ziemi, usadzająca na miejscu.
- Czy długo przyjdzie mi czekać na swój ruch? Czy nie dość już zmitrężyłem? Dałem tej wyklętej elfce swe słowo, które złamałem, a złamałem je dla ciebie!...
W ciemności nieporuszonej statuy rozbłysły krwawe szparki ślepi.
- Lubię twoją bezczelność Nagash. Zawsze ją lubiłem. Powiedz, nie ufasz memu osądowi? Nagle straciłeś wiarę we mnie?
Wampir zwiesił głowę na martwą pierś, pochylił się nad zasłanym mapami stołem, wspierając na schowanych w rękawice dłoniach.
- Nie, Ben Nemzi. Nie straciłem. Ale moje słowo…
- Zrealizowanie umowy pozbawiłoby cię tego, czego będziemy potrzebować już wkrótce. Szkoda byłoby tracić wampirzą chorągiew na matkę elfki.
Graf błysnął mrocznymi oczami w stronę Widmowego Wojownika.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Alkmaarczyk uśmiechnął się tylko oczami.
- To, co powiedziałem, nic ponad to.
Wampir zerwał się zza stołu.
- Chciałeś zatem wysłać moje wampiry na pewną śmierć?! I nie powiedziałeś mi o tym ani słowa?!
Mroczna postać poruszyła się, Nagash poczuł pomruk niezadowolenia, które chwyciło za martwą szyję.
- Czy zginął choć jeden z wampirów? Twoich wampirów? Nie, jeszcze nie są twoi, jeszcze parę obrotów słońca… Wyzbądź się arogancji choć na chwilę. Przewidziałem wszystko, a teraz zawołaj ich.
Nacisk na szyję wampira zelżał. Usta grafa skrzywiły się w karykaturze uśmiechu.

***

Yezebell wodziła rozpromienionymi oczami po zebranych. Ben Nemzi milczał, podobnie jak graf. Tylko Rodrick mełł pod nosem wampirze przekleństwa – adiutant znowu go zaciął podczas golenia. Armius natomiast wodził skaleczonymi dłońmi po powierzchni szklanej sfery. Jego koślawe ułomki palców drżały w zetknięciu z alkmaarskim artefaktem, spod nasuniętej na głowę czerni obszernego kaptura wylewało się zadumanie.
- Już działa – szepnęła miedzianowłosa kapłanka umarłych. To była jej chwila, jej sukces. Udało się jej uruchomić po tylu miesiącach wytężonej pracy to COŚ przywleczone do Cytadeli z dalekiego Alkmaaru przez samego Ben Nemzi. A raczej awatara Ben Nemzi. Oryginał wszak nie mógł sobie pozwolić na fizyczne zniknięcie z stolicy Hord…
- Jesteś niezrównana, Yezebell – graf uśmiechnął się. Chyba pierwszy raz w swym nie-życiu szczerze. I ładnie.
Armius wyprostował się, przestał dotykać palcami sfery, spod kaptura dobyło się tęskne westchnienie. Poprzeszywane czarnym ściegiem nici palce ożywieńca nie potrafiły poczuć czegokolwiek, do czasu, aż zetknęły się z tajemniczym artefaktem…
- Do rzeczy, kapłanko – odparł na to Ben Nemzi.
- Twe słowo, panie… Co wpierw chcesz zobaczyć?
Krwiste przecinki ślepi schowanych w głębi kaptura rozszerzyły się w niemym rozkazie.

***

Przez skalną pustynię toczyło się morze nieumarłych. Stosy rozklekotanych kości, niczym morskie fale, rozbijały się o skały narzutowe, kamienne stelle i łuki, by okrążyć je, ominąć i na powrót zlać się w jedno. Dziedzictwo Lorda Miceusa. Armia Mortis krocząca do wrót Ognistego Gaju.
Unoszący się w chmurze pyłu i jęku dusz pożeranych przez Studnię z Amn Thor lisz patrzył na swe wierne sługi. Okryci lakierowanymi zbrojami Czempioni, dzierżący w mocarnych dłoniach oręż, jakim nie mogłaby się posługiwać żadna żywa istota posłusznie kroczyli w stronę stolicy dzieci Galleana. Oto odpowiedź godna Mortis! Zguba wyznawców elfickiego bożka i jego samego za razem! Niechże się spróbuje podnieść, po tym jak Pani Śmierci wyrżnie jego wyznawców i zamieni ich w Mrocznych!
Wzrok lisza potoczył się dalej, ku horyzontowi, gdzie kończyła się powódź śmierci. Za martwymi toczył się bowiem sprzęt oblężniczy. Martwa załoga trebuszy, mangoneli i balist taszczyła ciężkie skrzynie z niespodzianką szykowaną dla elfów.
Lord Miceus nie zwykł się uśmiechać. Nie wiedział co to uśmiech, odkąd stał się liszem. Zatracił wszystkie emocje, jakie zwykli mieć w sobie ludzie. Ale gdyby tylko pamiętał, zapewne uśmiechnął by się na myśl o tym, co skrywają czarne pudła, mające służyć za pierwsze pociski, jakie spadną na elfią stolicę.
- Hekatomba…
Tak… Lord Miceus nie wiedział co to uśmiech, lecz wiedział co to zaraza.

***

- Wspaniale. Lisz prowadzi armię do elfiej twierdzy. Połamie sobie na niej zęby.
- A wraz z nim jego mocodawcy – mruknął Nagash.
Ben Nemzi uśmiechnął się oczami.
- Tak. I wtedy nastanie nowe. Nareszcie.
- Nareszcie… - powtórzył jak echo graf. Sięgnął wspomnieniami do chwili, w której zawiązał się ten sojusz. To nie była dobra chwila… Ale stwarzała szansę na sięgnięcie po coś więcej, niż Cytadelę na Równinach Nevendaar. Na upragnioną i wyczekiwaną wolność wampirów.
- Jest coś, co chciałabym pokazać…
- Yezebell?...
Rodrick odchrząknął i spojrzał na Armiusa, awatar Widmowego patrzył z zainteresowaniem.
Wszyscy pochylili się nad sfera, w której odbijały się sylwetki elfów.
- Nie wiedziałem, że ma to aż taki zasięg… - mruknął zaskoczony Ben Nemzi.

***

- Dałem słowo – zazgrzytał zębami Nagash.
Awatar obrócił na niego swe krwawe ślepia.
- Miceus zginie, a wraz z nim słabość. Czemu chcesz wzmocnić elfkę? To scementuje Przymierze. Nie tego chcemy.
- Zapomniałeś Ben Nemzi, czego chcemy? Naprawdę zapomniałeś? A czego chciałaby Mortis, no powiedz mi, czego?
- Na pewno nie zakopania wojny pomiędzy dzikimi elfami i szlachtą.
Wszyscy popatrzyli na Armiusa. Bębniący głos zamarł pod sklepieniem komnaty, okaleczone palce poczęły dotykać artefaktu, spod kaptura wyleciał cichy jęk rozkoszy.
- Czuję to, czuję szept naszej pani, który rozbrzmiewa w głowach wszystkich umarłych..
- Efendi… Ben Nemzi – syknął Nagash przez zaciśnięte zęby – musimy sobie zaskarbić pokój! Elfka musi odzyskać księżną! A te długouchy tego nie dokonają, tylko my możemy się prześliznąć obok Kraterów Thelleny, dostać księżną i oddać ją w ręce R’edoy! To przypieczętuje nasz upragniony pokój w Czarnej Puszczy…
Awatar jakby się zamyślił.
- Potrzebujemy spokoju… by móc prowadzić inną wojnę. Dlaczego uważasz, że elfy nie przedrą się przez ten… lasek?
Yezebell wstrzymała oddech, spojrzała w popłochu na Armiusa. Graf przygryzł dolną wargę, mroczne oczy błagały miedzianowłosą kapłankę umarłych. Nekromantka westchnęła. I zaczęła mówić.
- Kiedyś prowadziliśmy eksperymenty… z embrionami elfów. Niewiele zauszników Mortis znało cel tych badań… Wyprodukowaliśmy setki karykatur dzieci Galleana, Mrocznych Elfów przepełnionych nienawiścią do swych żywych braci. Uśpiono ich i umieszczono w każdej elfiej krainie, całymi dziesiątkami. Obudzą się, gdy tylko poczują energię witalną swych ziomków. I zaczną się mścić.
- Ta elfia grupka ma jakieś szanse? – zapytał Ben Nemzi.
- Niewielkie, efendi – Yezebell roztargnionym gestem przeczesała miedziane sploty.
- Chcę spełnić swoje przyrzeczenie – powiedział głucho Nagash.
- Tak – krwawe przecinki sepii zmrużyły się w kpinie - Zatem idź, grafie. Idź i przynieś jej księżną, ale sam. Wampirza armia nie przejdzie przez elfickie ziemie, wiesz o tym. Ta ich magia… Samotnie masz szansę. Nie obudzisz Mrocznych, może jakimś cudem uda ci się umknąć elfickim strażnikom... Podejmujesz się…dotrzymania danego słowa?
Krwiopijca spojrzał na awatar Ben Nemziegio.
Śmierć i służba Mortis w ogóle go nie zmieniła. Wciąż taki sam. Bernard z Cahuzak… Ale on teraz nie jest już bękartem, jednym z żołnierzy jego buntowniczej armii, pomimo, iż on pozostał łasym na władzę rokoszaninem unoszonym swą pychą oraz ambicją. Pójdzie po księżną, obok Kraterów Thelleny przemknie się pod postacią nietoperza. Przyprowadzi matkę R’edoy. Nie pozwoli Ben Nemziemu ostatecznie zatryumfować. Nie ugnie się do końca pod jego szantażem.
- Dobrze. Pójdę. Sam…
- Masz mało czasu, grafie – szepnęła z smutkiem Yezebell.
- Zdążę. Cała noc przede mną.

Athelle - 2008-07-28, 19:29

Dolina Wierzb
Rozdział XV

Sale twierdzy Atriel Islim owiał mrok. Słonce ukryło się już za horyzontem. Całkowita cisze jaka panowała w Dolinie zakłócały tylko odgłosy zbliżającego się ku Pałacom Elfa. Ten dokładne znając drogę, zostawiał za sobą kolejne sale, pokonywał każde schody. W ciemnościach zanikło cale piękno sal. Zdobiona zlotem i srebrem bardziej przypominała teraz budowane przez ludzi ciemne i ciasne twierdze. W mroku nie można było rozpoznać pięknych malowideł największych elfickich artystów.
- Proszę – rozległ się glos mędrca w odpowiedzi na pukanie do drzwi jego sal – Ah Elledan…
- Prosiłem o audiencje – odpowiedział Elledan kłaniając się nisko.
- Tak wiem – Ilrod odłożył pióro i zamknął księgę w której cos wcześniej zapisywał poczym wskazał w stronę balkonów – usiądziemy…
- Tak oczywiście.
Elledan wybrał ten sam fotel na którym siedział kilka tygodni temu. Elf dobrze pamiętał tamta rozmowę. Dowiedział się wtedy zbyt wiele i bardzo tego żałował. Tym razem jednak znajdował się tu z własnej woli i chciał rozmawiać o własnych problemach.
- Tak wiec – zaczął mędrzec wybierając miejsce naprzeciwko Elledan – co Cię do mnie sprowadza ?
Jasnowłosy nie wiedział od czego zacząć. Ostatecznie wybrał temat który najbardziej zawracał mu głowę.
- Zastanawiało mnie – przerwał i wziął głęboki oddech – czy jesteśmy tu bezpieczni?
- Co masz na myśli? – Ilrodowi nie udało się ukryć zdziwienia.
- Mimo ,ze nadal znajdujemy się na świętych ziemiach, zostały one wyniszczone poprzez okupacje Imperium. Obawiam się, ze możemy zostać wy….
- Wykryci ? - wszedł mu w słowo. – wiem o tym. Myślisz czemu zabroniłem wzniecać ogień nocami. Czemu poruszamy się tak wolno.
- Zastanawiałem się czy robimy dobrze ?
- Chyba nie mamy innego wyjścia – oświadczył Ilrod zrezygnowanym głosem.
- Dolina nie może zostać zniszczona. To tu rodzą się driady, to jest miejsce ostatniej kryjówki Elfów – Elledan podniósł glos w akcie desperacji.
- Co chcesz zrobić ?? – zapytał nadal spokojny Ilrod.
- Pójdziemy pieszo, obejdziemy Kratery Theleny. Nie wieże w słowa Serphisa – Elledan przestał zwracać uwagę na porę dnia i na osobę z która rozmawia.
- Uspokój się – Ilrod nie widział żadnej innej możliwości jak przekrzyczeć Elledana – nie dacie rady.
- Wiem, ze to R’edoa poprosiła Cię o to… ona się myli…
- Elledanie zaraz będziesz musiał opuścić moje sale – skomentował chłodnym głosem Mędrzec. Poczym wstał i podszedł do barierki.
- Jest mi jasne, na co się narażamy – powiedział spoglądając w stronę Doliny – wiem jak blisko jesteśmy zagłady. Każdy następny błąd będzie nas kosztował Królestwo. Chcesz iść pieszo. Nawet jeżeli uda wam się przedrzeć przez linie obrony Imperium, to nie zdążycie wrócić do Ognistego Gaju na czas.
- Gaj upadnie !!! – Elledana w ogóle nie przekonały słowa mędrca.
To jednak wystarczyło Ilrodowi. Podszedł do Elledana i patrząc mu prosto w oczy powiedział zdenerwowanym głosem.
- Zachowaj takie uwagi dla siebie Loth Illidurze, uważasz ze nie wziąłem pod uwagę wszystkich konsekwencji?? Zrozum nie mamy innego wyjścia. Jutro na pewien czas otworzymy bramy. Podejmiemy to ryzyko. Powinieneś szykować się na to co jutro Cię spotka.
Elledan milczał. Ilrod zadowolony wynikiem swej przemowy kontynuował.
- Spójrz – tu wskazał na dolinę – Każdy Elf w tej dolinie zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Rzucimy do walki wszystkie nasze siły. Nie poniesiemy porażki. Jutro staną w twojej obronie, w obronie R’edoy, ale i Księżnej Fyrwenn. Jeżeli nam się uda zwiększymy nasze szanse na przetrwanie. Widziałem armie Umarłych zmierzających w stronę Ognistego Gaju i powtórzę Ci jeszcze raz to nasza jedyna szansa.
Zapadła cisza. Ilrod wrócił za swoje biurko nie przejmując się jakby osoba Elledana.
Sam Elf nie widział żadnej innej możliwości jak opuścić Komnaty. Zrezygnowany ruszył w stronę wyjścia. Ilrod powrócił do swoich zajęć.
- Zastanawiałem się…. – Elledan zatrzymał się przed samymi drzwiami.
- Tak ? – Ilrod jeszcze raz spojrzał w stronę Elfa.
- Co stało się z moim ojcem ??
- Myślałem, ze wiesz – mędrzec nie spodziewał się tego pytania – zaginał, porwali go nieumarli. Na pewno już nie żyje. Bardzo mi przykro.
Elledan tylko ukłonił się i w ciszy opuścił sale.


*** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

Następnego ranka wszystkie elfy jeszcze raz żebrały się na placu by odsłuchać słowa Ilrod. Mówił on o zadaniach drużyny i sytuacji w królestwie.
- Są przerażeni – rzucił Finrael podchodząc do reszty przygotowującej się drużyny – wyglądają jakby szykowali się na pewna śmierć.
- Biała Gwardia – prychnął z pogarda Glorion – i pomyśleć ze zawdzięczamy im Zycie.
- Obdarz ich szacunkiem – tym razem to R’edoa poważnym głosem włączyła się do rozmowy – wiele strachu i śmierci ujrzeli w swym życiu. Staną do walki i nie zawiodą. Zamiast wątpić w ich odwagę sam powinieneś zadać sobie pytanie czy jesteś gotowy na czekające nas próby.
- Przepraszam….. – Glorion spuścił głowę i do końca rozmowy już się nie odzywał.
- Jeżeli mapy są dokładne – zaczął Itrael wyciągając mapę okolicy, ignorując cala sytuacje – a Ilrod otworzy bramy dokładnie tam gdzie planowaliśmy to powinniśmy wyjść na ten szlak.
Prowadzi on do Bram starego Gaju. Z tego co nam wiadomo to jedyne wejście.
- Co wiadomo o siłach Imperium na tych ziemiach ? – zapytał Elledan.
- Niestety nic nie wiemy – w głosie Itraela można było wyczuć zrezygnowanie.
- Co z …. ? – zawołała R’edoa.
- Nie wrócili do tej pory – Itrael od razu wiedział o co chodzi Elfce – nie mamy żadnych wiadomości.
- Pozostaje liczyć na cud – westchnął Elledan.
- Gdy dotrzemy na miejsce wysłani zostaną Zbójcy by jeszcze raz zbadać sytuacje – oznajmił Przewodnik.
- Na razie jednak idziemy na ślepo – Ithril był wyraźnie zaniepokojony.
- W gaju wcale nie będzie bezpieczniej – Elledan na darmo próbował pocieszyć Elfa.
- Co z Tah Irine ? – w głosie R’edoy odżyła nadzieja.
- Z tego co mówił Ilrod – Itrael posiadał najwięcej informacji. Z całej drużyny to on spędzał najwięcej czasu z mędrcem – z Gaju prowadza aż trzy. Nie udało nam się jednak odszukać żadnych zapisków o ich położeniu.
- Wiec możemy to uznać za nasz plan B – Elledan próbował uśmiechnąć się do reszty.
- Ostatnio stała się taka poważna – zamruczał Glorion wskazując ruchem głowy na R'edoę.
Pogoda nie sprzyjała drużynie. Bezchmurne niebo było ostrzeżeniem. Elfy mogły liczyć tylko na własne umiejętności. U głównych wrót rozległy się głośne rozmowy. To wracający ze zwiadów zbójcy zdawały relacje Serphisowi. Jeden ze Zwiadowców był ranny.
- Co się stało ? – zawołał Elledan podbiegając do Serphisa.
Ten tylko skinął w stronę jednego z Elfów.
- Mój panie !! – zaczął dowódca kłaniając się nisko - dotarliśmy do wrót Gaju. Udało nam się zlikwidować mały oddział ludzi. Droga wydaje się być czysta.
- Jesteś pewny ze nikogo nie przeoczyliście ?? – zapytał Jasnowłosy.
- Tak mój panie – zbójcy ciężko było złapać oddech – ludzie nie stawili żadnego oporu.
- Może mamy szczęście – odparł w stronę Serphisa.
- Oni… - Zbójca ponownie zwrócił się w stronę Elledana – zachowywali się dziwnie. Byli przer…
- Nie czas na to – zawołał Serphis – zabierzcie rannego do świątyni. Uzdrowicielki powinny natychmiast się nim zająć.
Elledan wpatrywał się w oddalającego się Zwiadowcę zastanawiając się nad znaczeniem jego słow.
- Jesteście gotowi ? – rzucił Serphis nie spoglądając nawet w stronę Elfa..
- Tak, reszta powinna zaraz tu być.
Po kilku chwilach do milczącej dwójki dołączyła drużyna oraz Ilrod który pojawił się wraz z R’edoa. Przygotowani stojąc u wrót wysłuchali ostatnich slow Mędrca.
- Wrota będą otwarte tylko przez godzinę – oznajmił – tyle tez macie czasu. Nie możemy ryzykować dłużej. Jeżeli nie wrócicie w godzinę będziecie musieli zdać się na własne możliwości. Powodze…
Rozległy się krzyki. Zadzwoniły dzwony alarmowe.
- Tytani !!! – zawołały Elfy na murach – Armie Imperium!!! Ludzie, zbliżają się ludzie.
Całkowity chaos ogarnął Dolinę. Wszyscy zbrojni udali się w stronę murów. Uzdrowicielki podążały ich tropem. Rozległ się wielki grzmot.
- Uwaga!!! – jeden z wielkich głazów uderzył o ściany Atriel Islim.
Ilrod i Serphis rzucili się w stronę murów. Oszołomiony Elledan nie widział innego wyjścia jak pobiec za nimi.
- Elledan – zawołała przerażona R’edoa – powinniśmy uciekać. Mamy inne zadanie.
Elf raz jeszcze spojrzał w stronę mędrca. Ten jednym ruchem swej laski roztrzaskał w powietrzu kolejny głaz wycelowany w jego pałac.
- Łucznicy – zawołał Serphis – Ognia !!!
- Musimy uciekać – R’edoa pociągnęła Elledana za rękę – ty jedyny możesz nas wyprowadzić.
- Wychodząc inna droga nie zdążymy wrócić na czas – zawołał Itrael.
- Musimy spróbować.
- Szybko – zawołał Elledan który wreszcie zdołał się otrząsnąć – to nie daleko.
Słychać było przerażające odgłosy walki. Drużyna przemierzyła plac i lasy Driad zanurzając się coraz głębiej w puszcze. Nikt nie patrzył za siebie. Elledan starał sobie przypomnieć którymi ścieżkami szedł ostatnim razem. Z każdym krokiem Itrael był coraz bardziej zbity z tropu.
- Skąd znasz ta drogę ? – zawołał – to przecież niemożliwe. Wiedziały o niej może dwie osoby.
- Sam nie wiem – Elledan dobrze pamiętał noc w której wybrał się na samotna przechadzkę - odkryłem ja niechcący. Już niedaleko.
Odgłosy mieczy i krzyki ucichły już w oddali. Słychać było tylko wiatr. Drużyna zdecydowała się stanąć na chwile i zastanowić się co dalej.
- Wyszliśmy zupełnie z innej strony – oznajmił Itrael.
- Macie jakiś pomysł w która stronę powinniśmy iść ? – Glorion zmęczony biegiem nie zdołał przelać w te słowa wszystkich swoich obaw.
- Ten trakt powinien nas zaproawdzic na właściwą drogę – zawołał Itrael spoglądając na swoja mapę.
- Jesteś pewien ? – rzucił Ethril.
Itrael milczał przyglądając się mapie. Spoglądając raz w jedna raz w druga stronę.
- Nie możemy tu zostać – oznajmiła R’edoa – musimy pozostawać w ruchu. Pamiętajcie ze jesteśmy na terenach Imperium.
- Idziemy – Elledan wskazał na jedna z dróg – to musi być ta droga. Szybko.
Drużyna wznowiła pochód. Tym razem jednak o wiele wolniej i ciszej. Droga z każdym krokiem miała być coraz cięższa.
Marsz ciągnął się godzinami. Wiele razy okazało się ze Elfy zboczyły z właściwej ścieżki. Itrael robił co mógł by odnaleźć właściwy szlak. Mapy jednak okazały się bardzo niedokładne. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Chmury zbierały się nad lasami For’neyr.
- Czekajcie !!! – zawołał Elledan wpatrując się w cześć szlaku przed nimi.
- Co jest ? – Finrael stanął obok Elfa.
Elledan nie odpowiedział. Uklęknął tylko i zaczął przyglądać się dziwnym śladom.
- Elledan ? – tym razem to R’edoa. podeszła to zachowującego się podejrzanie Elfa.
Ten nadal nic nie mówiąc ruszył przed siebie spodziewając się najgorszego. Rozległy się piski przerażenia.
- Elledan ! – zawołała R’edoa podbiegając do martwej Elfki.
- Tego się obawiałem… - zawołał Itrael.
- Nie, spójrz… - Elledan był wyraźnie przerażony – tych ran nie zadali ludzie.
- Co masz na myśli ? – wszyscy spojrzeli w stronę Elfa.
- Ta Elfka zginęła od czarnej magii….

R'edoa Yevonea - 2008-07-30, 21:31

R'edoa pochwyciła w dłonie twarz trupa, z niedowierzaniem patrzyła na ślady po zaklęciu. Nie po zarazie. Po małym, nie wymagającym maga zaklęciu. Nieumarły. Ale nie lisz, nie lisza królowa, nie zmora, nie nekromanta.
Wampir?
-Tutaj, na ziemiach Imperium? -szepnęła. Elledan zmarszczył brwi. R'edoa nerwowo rozglądała się na boki, nie puszczając martwego Cienia Polany.
-Pozbądźcie się ciała. Szybko i cicho, jak imperialni wytropią trupa to nie wyjdziemy z tego cało. -poleciła -Itarel, wiesz co robić.
Mag skinął głową, podsunął Cień Polany pod najbliższą olchę i rozpoczął szeptaną, szybką inkantację. Kora drzewa po chwili zaczęła łapczywie wchłaniać bezwładną postać.
-Musimy być cicho. -R'edoa uniosła się z klęczek, jednak wciąż trwała z lekko ugiętymi kolanami, wodząc oczami po ciemniejącym lesie -On tu wciąż może być.
Elfy instynktownie skupiły się ku środkowi, ustawiając się tak by chronić plecy towarzyszy i własne. Bezszelestnie wyciągnęły broń, trzymając ją jednak nisko, żeby przedzierające się przez listowie dalekie błyskawice nie zalśniły w ostrzach.

Las przed burzą był duszny, cichy i ciemny. Elledan z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w czerniejące się luki między drzewami. Przecież przed burzą nie ma takiej ciszy pomyślał. Przed burzą zawsze dzwonią ptaki, szeleszczą w ściółce gryzonie, szaleją owady. A tutaj nawet komara. Żaden liść nie zaszeleści, nie skrzypnie gałąź.
-Gdzieś tu -szept R'edoy, mimo że bliski granicy niesłyszalności wzdrygnął elfami -jest gdzieś blisko. Musimy dorwać go teraz, bo jak zacznie padać, to nie usłyszymy go przez szum deszczu...

I wtedy spadły pierwsze, duże krople, które błyskawicznie przeszły w huczącą ulewę. Elfy wciąż trwały w niezmienionych pozycjach, w szarudze wody próbując wypatrzyć skrytego między pniami wroga.

Nagash ep Shogu - 2008-09-11, 00:57

Zwały czarnych chmur zakryły oblicze wschodzących na grafitowym niebie Dwóch Braci, więc nic dziwnego, że nieprzenikniona, lepka ciemność objęła władanie nad pogrążonym w ciszy Lasem For’neyr.
Szalejące w miłosnym amoku wśród rosnących na przedpolu lasu różanecznikach świetliki nie myślały jednak zważać na zapadający mrok, a tym bardziej na zbliżające się od południa potoki szaroburej mgły. Uganiając się za prezentującymi wątpliwe wdzięki samicami nie wyczuwały zbliżającego się odoru Mortis, pomieszanego z słodkawym zapachem mandragory...
Tymczasem szeroko rozlane po pofałdowanym stepie zwały magicznego oparu parły przed siebie uparcie, zlewały się ze sobą, przenikały nawzajem, łączyły w potężną rzekę, po to tylko, by znów rozbić się na setki cieniutkich stróżek. W końcu czoło największego potoku mgły dotarło w mrok listowia, zatrzymało się i podnosiło z wolna, zamieniając się z każdą wpływającą weń strugą w coraz bardziej kotłujący się kłąb oparu. W końcu z uformowanego w postać ludzką oparu wyszedł odziany w czerń i szerokoskrzydły kapelusz nieznajomy. Zakasłał w zaciśnięta pięść, strzepał z ramienia resztki magicznej mgły i uśmiechnął samymi ustami na widok uciekających świetlików.
- Jeszcze potrafię zrozumieć koty, ale żeby owady nie lubiły wampirów? Znać jakieś elfiszcze paskudztwo, tfu… - mruknął bawiąc się zawieszonym na szyi amuletem wyobrażającym głowę Tancerki. Mroczne oczy lustrowały z niechęcią przedmurze długouchego siedliska.
Las, jak każdy typowo elfi zagajnik, był gęsty, liściasty, zapewne śmierdziało w nim fiołkami, irysami, agrestem, a na dodatek od rana do wieczory wypełniony był jazgotaniem wszelakiego stworzenia, które tylko taka umiejętność posiada.
Graf zmarszczył brwi, mimo wszystko to, co go otaczało nie pasowało do powszechnie znanej prawdy o punktach mocy należących do długouchów, a wszak For’neyr takim punktem był...
Wbrew pozorom szlachetny nos nie wyczuwał fiołków, agrestu, czy innego smrodku charakterystycznego dla elfiej magii, a spiczaste uszy nie mogły wyłowić z leśnej gęstwiny nawet najlżejszego dźwięku…
Nie było jednak czasu na dziwowanie się, Nagash miał tą i tylko tą noc na zrealizowanie przyrzeczonego słowa. W głowie począł już nawet szumieć słodki szept Yezebell.
- Dotarłeś?
- Taa… Coś tutaj nie gra Yez, Rodrick jest gotowy? Nie uwierzysz, ale tutaj czuć rozkładem, przy elfim punkcie mocy!
- To mroczniaki, Nagash.
- Nie rozumiesz, w For’neyr czuć tylko śmierć, tylko…
- Nie mogę marnować więcej many, sprawdzicie to już razem.
Miękki tembr miedzianowłosej kapłanki umarłych wyparował z głowy wampira niczym kropla wody upuszczona na rozpalone blachy. Krwiopijca skrzywił się z bólu, martwy mózg był odporny na wszystko, ale nie na magię.

Rodrick van Eckenhaus przechadzał się w te i wewte, uderzając z zniecierpliwieniem szpicrutą o udo. W odsłoniętej lustrzanej przyłbicy hełmu odbijały się dwa tuziny pogrążonych w ciszy wampirzych kawalerzystów. Znudzone ciągłym czekaniem zmory uderzały niespokojnie kopytami o gnijącą ziemię, szarpiąc cuglami trzymanymi przez pancerne dłonie.
Piętrzące się kurhany usypane przy Mogiłach Yeremiyahhu patrzyły ponuro na pozamykanych w czernione pancerze wyznawców Mortis. Heń, gdzieś daleko na mrocznym horyzoncie rysowała się linia Czarnej Puszczy, nad którą jaśniały alabastrowe wieże - Ner’eye Maha.
Wreszcie monotonię wyczekiwania przerwała błyskawica, która wystrzeliwszy z najwyższej wieżycy Cihael ep Eshar przecięła nieboskłon na pół i uderzyła w sam środek zgrupowania wampirów.
Yezebell poprawiła pomięte w trakcie teleportacji koronki czarnej sukni. Szmaragdowe oczy osadzone w bladej twarzy spojrzały na zarośnięte oblicze Rodricka.
- Gotowi?
- Jesteś pewna, że Ben Nemzi niczego się nie domyśla?
Nekromantka wykonała lekceważący gest dłonią w stronę Cytadeli.
- Myśli, że patrolujecie Równiny.
- Oby – mruknął oberst i wskoczył na zmorę, reszta oddziału bez słowa powtórzyła ów milczący nakaz swego pułkownika.
- Ustawcie się w czworobok, tylko równo i niech nikt nie wychyli się za diagram, bo nie ręczę, że wówczas dotrze w jednym kawałku pod For’neyr.
Maguska poczęła wyrysowywać wokół wampirzej roty skomplikowane ryty magiczne. Biała kreda miała się już ku końcowi, gdy Yezebell kreśliła ostatni z plugawych znaków języka Alkmaarów. Krwiopijcy na czele z Rodrickiem z napięciem wyczekiwali, gdy otaczająca ich nocna rzeczywistość rozmigota zielonkawą poświatą trupiej magii, a wyrysowane na ziemi hieroglify otworzą wrota wymiarów.
- Powodzenia – szepnęła Yezebell i przejechała ostrzem sztyletu po wewnętrznej części dłoni. Grube krople krwi uderzyły w pokrywający ziemię biały pył.

Otaczająca las ciemność rozbłysła pionowymi błyskawicami, które wypluły z siebie dwa tuziny jeźdźców wraz z dowódcą.
- Trochę wam zeszło, panowie – skrzywił się arcywampir na widok zgiętego w pół Rodricka, który uzewnętrzniał się na różaneczniki.
- Wybacz grafie… Ale o to pretensje możesz mieć jedynie do pani Yezebell, my cierpliwie czekaliśmy… - stęknął, wycierając usta. Reszta wampirów powoli dochodziła do siebie.
Nagash poklepał po nieruchomych nozdrzach stojąca najbliżej zmorę.
- Wspaniałe zwierzęta… całkowita odporność na magię… Zazdroszczę im – mruknął – Dobra Roderick, nie ma co dłużej mitrężyć. Sprawa jest nietuzinkowa, podejrzewam, że w okolicy czaja się nasi. Albo i nie nasi. W każdym bądź razie żywi to raczej nie są, czuć trupem, herr oberst.
Czerwonawe ślepia pułkownika rozbłysły zaintrygowaniem.
- Osobiście zrobię rekonesans. Potem ustalę, co dalej.
- A elfia magia, grafie?
Krwiopijca złapał się za amulet i uśmiechnął pełnym garniturem uzębienia.
- Tu nie ma elfiej magii, Roderick, nie zauważyłeś? Inaczej już dawno gryzłbyś ziemię.

Potężny nietoperz usadowił się wygodnie na długim konarze dębu, z którego swobodnie można było prowadzić obserwację dworku, otoczonego wianuszkiem zakutych w blachę postaci. Tutaj, w centrum For’neyr zapach rozkładu był wprost obezwładniający.
Nietoperz morfował w człekopodobny cień, który spłynął po pniu drzewa, prześliznął się pomiędzy stojącymi nieruchomo rycerzami i przywarł do ściany dworku. Czepiając się porastających stary mur winorośli wspiął się na wysokość okna, dzięki czemu mógł zajrzeć do środka. Widok, jaki ukazał się oczom grafa rozmytych w eterycznej postaci sprawił, że arcywampir z wrażenia o mało co nie przełamał zaklęcia. Wewnątrz leżała księżna i bynajmniej nie była sama, u jej wezgłowia klęczał przyssany do kształtnej szyi Perły Puszczy… elf…
Nagash zwrócił wzrok na straże, nawet dziecko by poznało, że imperialne pancerze kryją ożywieńców, tyle, że bynajmniej materiałem wyjściowym dla nich nie byli ludzi – to również były elfy!

Krwiopijca wylądował tuz przy Rodricku, który z nudów grzebał końcem pancernego buta w lepkim czarnoziemie.
- Na zmory i szykować się! – warknął graf, odpinając przytroczonego do siodła obersta zapasowego elrahiba. Po chwili jednak rozmyślił się. Łatwiej mu będzie korzystać z wampirzych zdolności, gdy nie będzie miał zajętych rąk.
- Jaki plan grafie?
- Podjedziecie traktem prosto, do serca lasu. Przed centralna polaną rozdzielicie się, macie okrążyć to cholerstwo. Wróg ani się domyśla naszej obecności, zdaje się, że ożywieńcy są uśpieni.
Wampiry spojrzały na arcywampira niepewnie, jakby nie dowierzając własnym uszom.
- Lisz? – zapytał rzeczowo pułkownik, sprawdzając, czy aby elrahib dobrze wychodzi z przytroczonej do naplecznika pochwy.
- Elfy. Martwe elfy.
Rodrick zdrętwiał.
- Jakim cudem…
- Nie ważne – przerwał mu rozeźlony graf – Wiecie co maci robić, atak zaczniecie, gdy tylko rozpętam w stojącym tam dworku piekło.

Mroczny Elf pogładził platynowe włosy księżnej, kręcące się na wypukłym czole. Pierś elfki unosiła się w nierównym oddechu, poznaczona ukąszeniami szyja pulsowała szaleńczym tętnem.
- Marna namiastka zemsty – szepnął ożywieniec do kształtnego ucha – ale zawsze to coś, nieprawdaż, Perełko?...
Bogato zdobiony w złote aplikacje płaszcz zaszeleścił metalicznie, gdy mroczniak wstawał od łoża długouchem arystokratki. Odwracał się już w stronę wyjścia, gdy jego pozbawione źrenic oczy napotkały blade oblicze skrzące się w uśmiechu prezentującym pełen garnitur uzębienia.
- Niech mnie srebrem natrą, toż to jeden z pierwszych eksperymentów Yezebell. Niesamowite patrzeć jak takie ścierwo, jak szlachetny elf, funkcjonuje jako zombi.
Ożywieniec wykrzywił twarz w grymasie znudzenia.
- Lach’lan Mroczny prawdziwie miał rację, przyszedłeś. Pozwól więc, że podziękuje ci w imieniu własnym i moich braci za nowe życie…
Nagash nie miał wiele czasu na reakcję, potężny cios żelaznej ręki odrzucił do w stronę otwartego okna, przez które wśliznął się pod postacią cienia. Tymczasem elf jednym krokiem doszedł go, chcąc zadać nowy cios, z knykci wyskoczyły długie na stopę kolce, które miały przyszpilić jego czaszkę do kamiennego muru. Wampir jednak zdematerializował się, mroczniak spudłował, krzesząc spod kolców snop iskier. Kątem oka dostrzegł szponiastą dłoń mierzącą w szyję, sparował, ale mimo to cios doszedł celu i rozchlastał tętnice elfa. Aplikowany płaszcz spłynął czarna krwią.
Ożywieniec zawył z wściekłości, błyskawicznym ruchem dopadł grafa i grzmotnął nim o ścianę, aż tynk się posypał. Nagash chciał się wywinąć, ale kolce przebiły go na wysokości żołądka, przyciskając do ściany. Amulet zerwał się z łańcucha, więc był zdany już tylko na siebie.
- Zginiesz, trupi kacyku, wszyscy zdechniecie, jak każe natura! – wyplunął słowa wprost do ucha krwiopijcy.
- Za dużo gadasz…
Graf ogromnym wysiłkiem złapał elfa za rozpłataną szyję, w komnacie dał się słyszeć dźwięk jakby targanego w strzępy płótna. Mroczny dał za wygraną, grzmotnął Nagash łokciem w twarz i począł sklejać broczącą czarna posoką szyję za pomocą alkmaarskich zaklęć.
Zamroczony wampir osunął się na podłogę, czując, że zaraz odpłynie w nieświadomość… te cholerne kolce nie mogły być z czystego żelaza…

Tymczasem na zewnątrz na resztę elfich ożywieńców natarła wampirza kawaleria. Zajęczała ziemia pod kopytami zmor, zazgrzytały elrahiby wysuwane z pochew, krwiopijcy zwarli się w boju z walczącymi pieszo martwymi elfami.
Rodrick warknął rozkaz, nieumarli zeskoczyli z zmor, które gryzły i kopały już na własną rękę, polana była za mała do działań kawaleryjskich. Tyle, że mroczniacy okazali się dość biegli w władaniu orężem… Trawę porastająca polanę poczęła rosić rozrzedzona posoka wampirów.

- Najpierw ciebie, potem tą małą sukę… – sapnął elf w aplikowanym płaszczu. Zaklęcia nie działały za dobrze, magiczna siatka nałożona na szyje przeciekała. Podniósł Nagasha z zakurzonej ziemi, zamachnął się żelazna pięścią. Wampir przysiągłby, że lot przez całą komnatę zajął mu ponad godzinę. Uderzenie, jakie poczuł później, gdzieś w okolicach potylicy, było jednak zbawienne, obraz przestał się zamazywać, a i rzeczywistość jakoś tak bardziej do niego docierała. Wyraźnie usłyszał dochodzący z zewnątrz odgłos walki…
- Jaka mała suka? – jęknął, wstając z ziemi. Ależ ta rana w boku bolała!
- Znasz ją, truposzu, znasz dobrze…
- Chyba nie – odparł krwiopijca, ogniskując wzrok na nacierającej postaci mroczniaka. Żelazne kolce prawie rozorały mu twarz, ale tym razem był szybszy. Zamieniona w stalowe szpony dłoń wbiła się w krtań furiata, który nadział się na nią własnym impetem. Nagash szarpnął z całej siły, wyrywając z gardła elfa pokaźne ochłapy mięsa. Ten tylko wizgnął cicho i upadł w proch podłogi.
- Ścierwo – sapnął nieumarły i splunął na rzygające posoczem zwłoki.
Tymczasem do komnaty wpadł Rodrick. Utytłana niemal w całości czarną posoką postać pułkownika dyszała wściekłością.
- Schiβe! Wybacz grafie, że dopiero teraz, ale te sukinsyny są twarde jak obsydian! Ponad połowa wampirów zdechła przez nich! – warknął. Dopiero po chwili zauważył, że płaszcz i kaftan arcywampira utytłany jest krwią, a on sam ciężko dyszy opierając się o ścianę.
- Co ty powiesz… Bierz księżną… Uchodzimy stąd…
- Ciekawe jak wyjaśnimy Ben Nemziemu śmierć czternastu wampirów – burknął Rodrick, zbierając z barłogu zemdlone ciało Perły.

Księżna otwarła oczy. Nagash pomyślał sobie, że nigdy nie zapomni tego widoku – ciemnego, głębokiego szmaragdu, jaki skrywały powieki elfki. Fyrwen wyprostowała się w kulbace, graf pozwolił, by oparła się wygodnie o jego pierś.
- Gdzie jesteśmy?
- W Nevendaar – parsknął ściągając cugle.
Zmora kroczyła niemrawo w stronę gęstwiny leśnej, gdzie miała być według tego, co dowiedziała się ze Sfery Yezebell grupka długouchów. Nieumarły miał nadzieje, że nekromantka poradziła sobie z teleportację resztek oddziału wampirzej kawalerii.
- Ładny mi wybawiciel, co nie orientuje się w terenie – skrzywiła się.
- Ustalmy jedno, pani, nie jestem żadnym wybawicielem. Wykonuję tylko swoją… robotę.

- Więc nie jesteś żadnym rycerzem, który mnie uratował dla mej ręki i połowy królestwa? – zakpiła.
- Nie, ale jestem wampirem, który się zaraz tobą pożywi jeśli pani nie będziesz łaskawa się zamknąć. Dość rozmowna jesteś jak na tak długi pobyt w szponach elfiego krwiopijcy. Tfu, zaraza, jesteście takie podobne…
Arcywampir wyczuł jak ciało Perły Puszczy momentalnie zesztywniało.
- Nie, nie zrobię tego. Trochę krwi straciłem na ratowanie cię, ale dzięki Mortis trafiła się po drodze wioska i parę całkiem smakowitych porcji hemoglobiny. Nie musisz się mnie bać.
Perła Puszczy długo milczała, nim ponownie odważyła się otworzyć usta.
- Co ze mną chcesz zrobić?
- Oddać w dobre ręce. Czy nie powiedziałem, że nic ci nie grozi z mojej strony? Nie jestem pierwszym lepszym kacykiem z Alkmaaru, czy liszem. Moje słowo to świętość. Ale ty możesz mi udzielić kilku informacji. Odrobina wdzięczności zresztą byłaby na miejscu. Jak to się stało, że dostałaś się w łapy tego ścierwa?
Fyrwen nie odpowiedziała od razu.
- Przebywałam w For’neyr na banicji… Las był od pewnego czasu okupowany przez oddziały ludzi, służyli pod chorągwią wyobrażającą gałązkę oliwna, czy coś w tym guście.
- Oddziały Państwa Kościelnego? W elfim lesie?
- Twierdzili, iż przybyli oczyścić te ziemie z elfiego zabobonu… To oni zniszczyli magicznych strażników… Nie zabawili długo zresztą, pewnej nocy zostali wyrżnięci co do jednego przez elfy. Tak ich wpierw nazywałam. Dopiero później dotarło do mnie, że mało mają wspólnego z prawdziwymi elfami.
Graf uśmiechnął się do siebie. Czyżby długouchy nie wiedziały o tym, jaką niespodziankę zgotowały im Hordy?... Zresztą niespodzianka okazała się także zaskoczeniem dla nieumarłych… Będzie musiał donieść Yezebell, która nadzorowała cały projekt, że coś jest nie tak, mroczni wyrwali się spod kontroli Hord…
- A ten, który wysysał z Ciebie krew, kim był? Musiałaś z nim choć chwilę rozmawiać.
Księżna zmarszczyła brwi.
- Był… dziwny… cały czas mówił o zemście na mojej krwi. Gadał sam ze sobą. Raz nazwał się Ime’elem.
- Ime’el Przewodnik?!
- Nie wiem, nie słyszałam drugiego członu jego nazwiska – elfka wzruszyła wychudzonymi ramionami - Wampirze, jeśli pozwolisz… jestem już zmęczona.
- Naturalnie – mruknął krwiopijca. Pozwolił Fyrwenie rozłożyć się wygodnie na kulbace, tak by mogła złożyć swą jasną główkę na miękkiej szyi wierzchowca, sam zaś zeskoczył z siodła i począł prowadzić zmorę za uzdę. Ściana pobliskiego lasu była coraz bliżej, a on miał sporo do przemyślenia.

R’edoa mrużyła oczy. Nie mogła uwierzyć, że Nagash ot tak, stoi przed nią, jakby nigdy nic.
- Dobrze cię znowu widzieć, moja droga przyjaciółko – mruknął, trąc piekący naskórek twarzy. Gdzieś tam na horyzoncie deszczowe chmury ustępowały, a nieboskłon pękał już cienką kreską świtu. Elfka parsknęła.
- Zostaliśmy przyjaciółmi, Nag? Nie pamiętam tego. Ale pamiętam, że wisisz mi przysługę, a wyobraź sobie, iż mam ci za złe, że nie dotrzymałeś danego słowa. Tak bardzo, że mam ochotę naszpikować twój wywłok paroma strzałami… Co ty na to?
Natarta tłuszczem cięciwa przywarła do policzka długoucha. Reszta elfów stała w milczeniu, z obnażonymi mieczami. Graf zogniskował wzrok na końcach srebrnych grotów i uśmiechnął się. Z politowaniem
- Daruj sobie. Masz, może dzięki temu ochłoniesz.
Krwiopijca wyszarpnął zza pazuchy jakiś obły przedmiot, który rzucił w stronę elfki. Oblepiony szarymi kłakami obiekt poturlał się po leśnym poszyciu i zatrzymał na bucie długoucha. R’ed spojrzała na wyszczerzone oblicze zdekapitowanego mroczniaka, zalewane teraz strugami deszczu.
- To… to jest… Ime’el…
- Zgadza się – mruknął graf, rana w boku bolała go coraz bardziej – jeden z kilku szlachetnych, którzy… nam posłużyli. Wiesz, bardzo polubił twoją matkę, wspominał też coś o zemście i małej suce… Widzisz R’ed… Ciało tego szlachciura znaleźliśmy swego czasu wraz z zwłokami paru innych. Śmiałbym się na całe gardło, gdyby się okazało, że wskrzesiliśmy twoich starych znajomych.
- To… jak śmieliście… jak to możliwe… że elfy… wy!
Graf uciął dyskurs w zalążku. Jednym gestem.
- Dość. Nie mamy czasu na czcze gadanie. To łeb niejakiego Ime’ela, jak już zauważyłaś. Zżera mnie ciekawość, co musiałaś mu zrobić, że nawet zza grobu nie pałał żądzą zemsty na twojej krwi. Hmm, a reszta szlachetnych denatów, których znaleźliśmy wraz z nim… Nieważne. Pozwól teraz R’edoa, ma część umowy…
Arcywampir rozpłynął się w półmroku. Zszokowana elfka wciąż wpatrywała się w gnijące oblicze istoty, która swego czasu przysporzyła jej tyle cierpień. Ręce, które jeszcze przed chwilą napinały łuk, opadły bezwładnie wzdłuż ciała, zaopatrzona w srebrny grot strzała z cichym mlaskiem uderzyła o leśne runo. Po chwili zauważyła, jak z leśnej ciemności wychodzi postać grafa, dźwigająca skulone ciało kobiety.
Zgrzytnęła skuwka pochwy Elledana. Szlachetny elf przez chwilę się wahał, lecz w końcu podszedł do nieumarłego i przyjął z jego rąk śpiącą elfkę. Nim krwiopijca na zawsze rozstał się z Perłą Puszczy zdążył ja jeszcze pogłaskać wierzchem dłoni po zapadniętym policzku. Uśmiechnął się. Najładniej jak potrafił.
- Twoja matka, R’ed. Sporo wycierpiała... Tak sądzę.
Władczyni Ner’eye Maha stała wciąż w bezruchu, niczym słup soli. Wpatrywała się w pokiereszowaną twarz grafa, chcąc wyczytać z niej prawdę.
- Podejrzewam, że Ognisty Gaj już wie o ataku lisza Miceusa. Taka dobra rada ode mnie, na koniec naszej współpracy… Przygotujcie się dobrze na zarazę. Nie, nie patrz tak na mnie, nie odpowiem na więcej twoich pytań, nie zamierzam ci podawać wszystkiego na tacy. Wysil się trochę.
R’edoa wciąż nie mogła wydać z siebie głosy, wpatrzona w śpiące ciało księżnej.
- Chyba mi coś no powiesz na koniec? W końcu wywiązałem się z umowy.
Deszcz jakby wzmógł swą kanonadę, nie mogąc dosięgnąć stojących pod gęstym listowiem postaci.

R'edoa Yevonea - 2008-09-20, 11:59

R'edoa uniosła w końcu wzrok na wampira. Na rzęsach zielonych, lśniących oczu osiadły wielkie, srebrne krople deszczu, drgające i chwiejące się przy każdym powiewie wiatru.
-Na koniec -powtórzyła i zamilkła na długo.
Elledan otulił śpiącą księżną w swój płaszcz i teraz mókł w przedłużającej się ciszy, czując jak Fyrween ciąży mu w ramionach, cicho wzdychając przez sen.
-Na koniec -wampir w końcu przerwał monotonię szumiącego deszczu, kiwnął głową, z ronda kapelusza spłynęła stróżka deszczówki. -Jeśli jednak nie, to wybacz...
Odwrócił się. R'edoa zamknęła oczy, a krople z rzęs spłynęły po policzkach na kształt srebrzystych łez.
-Na koniec -szepnęła przez wzmagający się deszcz -na koniec proszę, żebyśmy nie musieli się znów spotykać. Nigdy.

Kłąb burej mgły zawirował jej przed oczami, palce lodowato zimnej dłoni delikatnie zebrały jej z policzka jasne krople.
-Bardzo -usłyszała szept nad uchem -bardzo dobra prośba, Perełko.
Mgła znów zawirowała, skręciła się i powoli rozmyła się pomiędzy siekącymi kroplami deszczu. R'edoa otworzyła oczy.
-Dziękuję, grafie ep Shogu -wyszeptała, tak cicho, że nawet stojącemu obok Elledanowi wydawało się to szelestem liści.

Zmora z trudem brnęła przez rozmiękłe od deszczu pobocza gościńców. Wampir chwiał się w siodle, przez bok kaftana, aż po cholewy wysokich butów czerniła się plama wpół zeschłej krwi.
Wampir patrzył na drgającą przy każdym kroku jasną kroplę na jego opuszce. Ciekawe czy jest słona, pomyślał. Ciekawe, czy to tylko deszcz...
Poruszył wargami, kropla mieniła się raz to srebrem raz to tęczą, dalekim odblaskiem wychodzącego za chmur księżyca. Zagryzł wargi.
A potem ze złością wytarł dłoń w płaszcz. Wszak...
-Wszak my już się nie spotkamy, Perełko -mruknął. -Nigdy.
Popędził zmorę, wierzchowiec niechętnie podjął się kłusu przez błota.

Niebo nad gajem wypogodziło się nagle, księżyce wychynęły zza skłębionych chmur, zalewając polanę swoimi poświatami.
Elledan patrzył na R'edoę. W sinym blasku jej skóra wydawała się tak niebieska jak oblicze drżącej w jego objęciach księżnej.
-Idziemy -odezwała się w końcu elfka, przedramieniem ścierając z twarzy rozmyte przez deszcz zielono-brązowe łatki kamuflażu. -Ognisty Gaj nas oczekuje.
Zawiesiła na chwilę spojrzenie na księżnej, a Elledanowi zdawało się, że jej zmęczona twarz na chwilę przybrała wyraz krańcowej wściekłości.
Choć mogło mu się to tylko zdawać...

Athelle - 2008-09-23, 22:28

- Musimy ruszać – powtórzył Itrael. W blasku dwóch braci zbroja Przewodnika przekuta Ithildinem lśniła bladym światłem. Najczystsze Elfickie srebro bowiem, odkrywało swe sekrety tylko w obecności gwiazd i księżyca. Elledan w bezruchu spoglądał w stronę R’edoy zastanawiając się nad znaczeniem tego co przed chwila ujrzał. Perła Puszczy ciążyła mu w ramionach.
Elfka nie zważając na zaskoczenie, które malowało się na twarzy swego opiekuna zwróciła się w stronę drużyny.
- Nie uda nam się odnaleźć Doliny Wierzb – w zmęczonym, cichym głosie nie starała się ukryć zrezygnowania.
- Brama nie mogła zostać otwarta na więcej niż godzinę – oznajmił Itrael, który klęczał nad wyniszczonymi zwłokami Ime’ela przyglądając się dokładnie resztkom Mrocznego Elfa – Ilrod nas ostrzegał. Musimy zdać się na własne umiejętności.
- Co wiec możemy uczynić?? – zapytał Ethril zbliżając się do dwójki. W odpowiedzi otrzymał jednak tylko milczenie.
Krótką cisze która zapanowała przerwał wreszcie Elledan.
- Sytuacja od samego początku nie wyglądała dla nas dobrze – powiedział oddając Księżną w ręce Finraela – nie mamy innego wyjścia. Armia Lisza z każdą chwila jest coraz bliżej Ognistego Gaju. Nie możemy pozwolić sobie na straty czasowe, musimy wybrać najkrótsza z dróg. Musimy przebić się przez posterunki graniczne Ludzi. Dopiero za rzeką ….. będziemy bezpieczni.
Nikt poza Ethrilem nie spodziewał się chyba lepszych wiadomości. Sam Elf tylko spuścił głowę i zamilkł. Elledan nie słysząc żadnego sprzeciwu kontynuował.
- Armie Imperium w tych okolicach musza być osłabione. Mroczne Elfy, Nieumarli i Armie Przymierza to wielu wrogów, którym siły Ludzi musiały w ostatnich dniach się przeciwstawić..
- O ile nie spotkamy na swojej drodze innych zagrożeń – przerwała R’edoa podchodząc do Itraela który zaczął szeptać tajemne formułki nad ciałem mrocznego Elfa – tego się obawiałam. Tak wiec eksperymenty których byłam świadkiem powiodły się.
- Nie do końca – zauważył Przewodnik po czym westchnął cichym głosem wpatrując się w ciało Ime’ela – Niech Gallean zlituje się nad twoją duszą mój stary Mistrzu.
- Co masz na myśli?? – zdziwił się Elledan patrząc w stronę dwójki.
- Nie jestem pewien – odpowiedział podnosząc się Elf – Mroczne Elfy wyrwały się spod kontroli Nieumarłych. Nie wiem co to oznacza, jestem jednak pewien, że nie ułatwi to zadania ani nam ani wyznawcą Mortis.
- Parszywe Hordy zapłacą za wszystko czego się dopuściły – zawołała R’edoa ściskając mocniej rękę w której dzierżyła łuk.
- Być może istnieje jeszcze jakaś szansa… - westchnął Elledan po czym dodał – powinniśmy ruszać w drogę. O ile mi wiadomo musimy kierować się tym traktem.
Wszyscy usłuchali dowódcy.

Marsz był wolny. Trudy całego dnia z każdym krokiem stawały się coraz to bardziej odczuwalne. Wszyscy z nadzieja spoglądali w stronę R’edoy i Elledana marząc o chwili wytchnienia. Ci jednak nie zważając na własne zmęczenie i zrezygnowane twarze reszty kroczyli pewnie przed siebie.
Panowała całkowita cisza, którą tylko szum wiatru ważył się zakłócić. Ciemny las nic nie robiąc sobie z nieznanych przybyszy odpoczywał w oczekiwaniu na następny dzień i wschód słońca. Miedzy drzewami ujrzeć można było Tal’natae. Zwane przez elfów nocnym światłem były ostatnia pozostałością po niegdyś wspaniałym Królestwie Elfów które rozciągało się daleko poza granice świata który był znany dzisiejszym pokoleniom.
- Coś jest nie tak.. – Glorion który szedł na końcu zatrzymał się przerażony. Twarze wszystkich członków drużyny zwróciły się w jego stronę.
- Co jest ? – zapytał Elledan podchodząc do Elfa który odwrócił się w stronę z której nadeszła grupa. Glorion jednak nie odpowiedział. W pewnym momencie stało się coś dziwnego. Wiatr uspokoił się, zamilkły liście na drzewach. Zapadła głucha cisza.
- Kryć się ! – zawołał Elledan nie ukrywając przerażenia w swoim głosie – miedzy drzewa natychmiast.
Blada mgła otoczyła teren wokół nich. Elfy skryły się po obu stronach traktu oczekując na coś lub kogoś, zastanawiając się co tak przestraszyło dowódcę. W odpowiedzi o trzymali jednak tylko cisze.
- Jesteś pew.. – zaczęła R’edoa.
- Cisza !
Z daleka dobiegły ich dziwne odgłosy. Ktoś wyraźnie się zbliżał. Elledan poprawił się mając nadzieje, ze oczy wroga nie wychwycą jego srebrnej zbroji. Dziwna zakapturzona postać zatrzymała się na ich wysokości i uklęknęła wpatrując się w ziemie. Przybysz najwyraźniej szukał śladów. Z spod kaptura można było dostrzec zarys ludzkiej twarzy.
Gdzieś w oddali rozległ się potężny grzmot. Jedyna reakcja przybysza był uśmiech. Kolejna błyskawica, tym razem jednak o wiele bliżej.
Błysk! W pobliżu klęczącego pojawiła się druga postać. Mężczyzna ten nie zakrywał twarz miał siwe włosy i ciemne oczy, odziany był w fioletowe szaty. W obu rekach trzymał długie sztylety. Elledan rozpoznał w nim Imperialnego Zabójcę.
- I jak? – zawołał w stronę drugiego mężczyzny – znalazłeś coś?
- Spójrz na ta mgłę – odpowiedział – to sprawka Elfów. Musiały tedy przechodzić.
- Elfy? – zdziwił się Złodziej – jesteś tego pewny.
- Uważasz, ze mógł bym się mylić – odparł Tropiciel pierwszy raz spoglądając w stronę Zabójcy. Ten zamilkł.
Elledan rozglądał się szukając reszty towarzyszy. R’edoa która ukryła się nieopodal trzymała łuk w gotowości.
- Powinniśmy szukać dalej – zawołał wreszcie Siwy mężczyzna – udajmy się na północ. Tam widziano Nieumarłych po raz ostatni, a to oni są naszym największym problemem.
- A co z Długouchami?
- Jeżeli poszły w tym kierunku natkną się na straże graniczne. Nie zdołają się wymknąć. Ruszam – oznajmił.
Kolejny grzmot. Imperialny Zabójca najwidoczniej teleportował się. Tropiciel rozejrzał się jeszcze raz po czym sam skierował się stronę z której nadszedł.
Elfy tkwiły w bezruchu jeszcze przez dłuższą chwile nim Elledan uznał, że niebezpieczeństwo minęło.

Cethu - 2008-09-28, 07:08

Akt I
"Droga"
a właściwie uwagi warte z niej urywki

Pieprzona droga do nikąd.
Ta myśl musi się nasuwać każdemu kto decyduje się na podróż poprzez wschodnie stepy. Bez wyjątku. Faliste wzgórza pokryte wyschniętą trawą ciągnęły się aż po horyzont. Piątego dnia podróży na horyzoncie zaczął się kształtować mroczny miraż Thor Amn.
- Wrzód na dupie – wysyczał przez zęby czarnowłosy podróżnik, makładając na twarz kaptur – trzeba będzie nadłożyć z dwa dni by go ominąć.
- Racja, najwyższy czas skierować się na południe, nasza obecność tutaj powinna zostać tajemnicą – białe włosy drugiego z podróżników zniknęły pod kapturem – robi się ciemno, pora na krótki postój, konnica Karova powinna być z pół dnia drogi za nami, to będzie nasz ostatni postój przed wkroczeniem do lasów Ae’Sein.
- I tak mieliśmy już dość problemów, wolał bym spędzić kilka kolejnych dni bez śmierdzących truposzy na karku. Bez informacji z Thor Amn i tak zgubią trop – carne wieże twierdzy powoli zlewały się z tłem w mrokach bezgwiezdnej nocy, wciąż jednak nękały dwóch podróżnych.
- Jeśli nic nie skomplikuje naszych planów...
- ...znowu – w mroku nocy zamigotało śnieżnobiałe szkliwo wampirzych kłów.
- to mamy szansę za trzy dni przekroczyć ruiny Oren Terr.
-Mozemy sobie pozwolić na dwie godziny postoju – wampir zatrzymał się i rozejrzał po horyzoncie – Ani widu konnicy – może nawet trzy – zamyślony ciągle rozglądał się za dobry miejscem na postój – Tam! – wampir wskazał na rozpadlinę utworzoną przez powoli osówającą się wschodnią część zobocza większego wzgórza - ...tam rozbjemy obóz, ta mała rozpadlina wręcz spadła nam z nieba.
-O chwała Wszech Ojcowi – Z rozdziawioną paszczą wampir zaczą się śmiać ze swego jakże trafnego sarkazmu - tfu… zasrane muchy
- Było się tak nie rozdziawiać!

***

- Gdybyśmy nie stracili przez ciebie koni nie obawiał bym się teraz że Ognisty Gaj spłonie zanim przekroczymy przełęcz – czarnowłosy przerwał ciszę która trwała już dobre pół godziny.
- A myślisz, że ja mam ochotę na grzebanie w popiołach! Nic mi po spalony Gaju. Może zamiast marudzić skończysz przeżuwać tą padlinę którą dumnie zwiesz potrawką i ruszysz wreszcie dupe. – Białowłosy wampir wstał i zaczął pakować wszystko do niewielkiej torby poczym zarzucił ją na plecy - Twoje marudzenie nie zbliży nas w magiczny sposób do celu.
- Mpfmds tfoeja stara
- Może najpierw pogryź… zresztą nie mamy czasu na te twje kulinarne wypociny, czas nagli
- Zamknij pysk, z tego co pamiętam wczoraj wychwalałeś ją pod niebosa…tfu…
-Wczoraj byłem głodny, dziś nie jestem…więc pozwól ze będę nazywał rzeczy po imieniu. Idziemy!

***

- Z tego co mi wiadomo DeSade przekroczył już wężową cieśninę reszta armi po wodzą Miceusa powinna czekać na niego i reszte posiłków jeszcze dzień zanim nastąpi ostateczny marsz na Ognisty Gaj.


***

- Ktoś zbliża się od wschodu! Dwudziestu pięciu, nie! Dwudzuestu siedmiu konnych. Dziesięć minut od nas.
Thor Amn nie dysponuje taką konnicą, nie teraz gdy wszystko podąża w stronę gaju!
- Noż *****, nie teraz! Jesteśmy jakieś dwie godziny od lasu Ae’Sein. Nie mamy się gdzie ukryć, jak okiem sięgnąć tylko trawsko!
Ostrze szabli lekko zadźwięczało przy wysuwaniu – nie mam ochoty się kryć dwa miesiące życia jak skunks mi wystarczą! - Białowłosy wampir poprawił sztylety przy pasie, złapał oburącz miecz, stając twardo na obu nogach przyją odpowiednią pozycję.
Czarnowłosy wysunął dwa ostrza i wbił w ziemię metr przed sobą. Trzecie osrze złapał jednorącz i zamarł w bezruchu czekając na jeźdźców.
Potężna fala zwiastowana przez tupot szalonych koni powoli rosła na horyzoncie.
- Dogonili nas, widzisz herby na ich zbrojach, to konnica Karova.
- Nie mają żadnego szyku, oni nas nie atakują. Oni uciekają.
Potężna chmura kurzu zasłoniła pół nieba, pierwszy jeździec znajdował się niecałe pięćdzieśią stóp od wampira.
- Nie mam zamiaru im w tym pomagać.
Białowłosy wampir wskoczył w powierze i wylądoła na sztandarowym konnicy przebijając jego twarz na wylot jednym pchnięciem.
Kolejny skok nie był już tak dobrze wymierzony, nie udało mu się skoczy na kolejnego konnego, twardo wylądował na obroszonej trawie cudem utrzymując równowagę poprawił uchwyt na mieczu i ciął poprzez wszystkie cztery mogi czarnego jak smoła konia. Półobrót, dwa cięcia i kolejne konie padły na ziemię orając pyskiem ostrą trawę.
- Wybacz mi ten brak ceremoniału – wymruczał z sarkazmem czarnowłosy rozcinając głowę mrocznego wojownika przygniecionego przez własnego wierzchowca.
Białowłosy znowu wyskakuje w powietrze i jednym cięciem przepoławia kolejnego jeźdźca tnąc w lini pasa. Kolejne lądowanie, rutyna, trzy cięcia, szaleńcze rżenie padających koni i głuch stukot padających głów mrocznych wojowników. Obok niego ląduje drugi wampir trzymając trzymając w rece trzy głowy obcikające czarną mazią - Zostało dziewięciu…
-Długo się nie pobawimy – krzyknął białowłosy wybiegając wprost przed siebie przygotowując się do kolejnego cięcia...

***

To już ostatni. Wymruczał rozdeptując głowę rzucającego się w spazmach truposza.
Chociaż wiemy przed kim uciekali. Przed wampirami zatrzymało się trzech jeźdźców, każdy z nch owinięty czarnym płaszczem i srebrną maską na twarzy.
- Czcigodny panie, przysyła nas Lazarus, plany uległy zmianie, spotkanie ma się odbyć za dwa dni na cmentarnych równinach – głos wydobywający się zza maski przypominał syk węża.
-Dwa dni! Nie ma szans…
- Przesyła też dwa czarne alkmaarskie wierzchowce. Wybaczcie ale nas też czas nagli. Za dwa dni na cmentarnych równinach, przy perłowych kurchanach.
- Alkmaarskie wierzchowce – chyba już nie będę narzekał
-Oby...

***

-Wschodnie stepy….pieprzona droga do nikąd – mimo że w pełnym galopie, stukot alkmaarski wierzchowców był ledwo słyszalny.
-Może i pieprzona ale chociaż znamy cel... – ich sierść lśniła w świetle księżyca który co chwila przedzierał się przez ciężkie burzowe chmury.
-Heh… wygląda na to, że wszystko się jakoś... – potężna błyskawica przeszyła zachodnią część nieba zaś po niej niczym w tak jakiejś dawno zapomnianej pieśni kolejne, wtórowane grzmotami, rozświetliły cały nieboskłon. Ostatni grzmot który odbił się echem od ostrych stoków gór przyprowadził ze sobą pierwsze krople ulewy.

R'edoa Yevonea - 2008-10-16, 21:32

Wilgoć przesmyknęła się przez skórzane płyty liściastej zbroi, wsiąkła w miękki materiał i ziębiła skórę, powodowała kolumny dreszczy wzdłóż kręgosłupa. Było zimno. R'edoa znów przetarła twarz dłonią w rękawicy, rozmazując na niej krople rosy, pot i maskujące malunki. Finreal znowu przystanął, poprawił ułożenie księżnej w sztywniejących od jej ciężaru ramionach. Idący obok Elledan kaszlał w kułak. Długo tak nie pociągniemy, pomyślała elfka. To powietrze jest dziwne, ciężkie, jakby zatrute. Musimy odpocząc i poratować się eliksirami.
Przystanęła. W gardle drapał ją oddech, plecy sztywniały od zimna.
-Odpoczynek -zarządziła cicho. Elledan uniusł na nią podgrążone oczy
-Nie możemy. Tu się roi od Imperialnych... staniemy i nie wyjdziemy z tego lasu żywi. -zaprotestował rzęrzącym głosem.
-Jeśli się nie zatrzymamy się, to też nie wyjdziemy z lasu. Czujesz?
Nie odezwał się. R'edoa usiadła na pniu zwalonego drzewa, zaczęła grzebać w przytroczonych do pasa jukach i sakiewkach. Powoli dowlekła się do nich reszta drużyny. Finreal położył delikatnie księżną na mchu i usiadł koło niej, rozmasowywując bark.
-Jak z nią? -zainteresował się Elledan.
-Trzeba by ją opatrzyć. Krwawi z ran na szyi.
Elfy zbliżyły się do nieprzytomnej Fyrween.
-Zostawcie ją -odezwała się nagle R'edoa. Elledan zmarszczył brwi
-Słucham?
-Zostawcie ją -z trudem podniosła się z kłody -ja się nią zajmę. A wy wypijcie to -podała im maleńkie buteleczki z błękitnego szkła -i pilnujcie żeby nikt nas tu nie odkrył.

Uklękła przy niej, spojrzała na jej twarz. Błękitna, o szlachetnych, gładkich rysach, których nie potrafiły zniszczyć brud i zapadnięte policzki. Tak piękna.
Powoli ściągnęła rękawice, wydobytą z sakiewek lnianą szmatką osuszyła księżnej czoło i policzki. Na płaszczu czerniły się małe plamki krwi, więc poluzowała go przy szyi, odchyliła poły aż do piersi. Krew sączyła się z podrapanej zębami szyi, z dwóch poszarpanych dziurek, rozmazywała się po skórze.
R'edoa odkorkowała zębami kolejną buteleczkę i ostrzożnie polała rany eliksirem. Fyrween rzuciła się przez sen, niewyraźnie jęknęła. R'edoa szybko przyłożyła do szyi nasączony kolejnym eliksirem gazik, obwiązała szyję bandażem starając się nie zaciskać zbyt mocno. Księżna znów zajęczała, potoczyła głową po mokrym mchu. Elfka zagryzła wargi, upewniła się że Elledan z resztą elfów siedzą dostatecznie daleko, pochyliła się nad księżną i wsparła jej głowę na swoim ramieniu, na powrót okrywając ją płaszczem.
-Cichutko. Już wszystko dobrze -wyszeptała z trudem. Długie czarne pasmo włosów wyswobodzone z warkocza opadło na pierś księżnej.
-T... Tora'ach...
R'edoa stężała. Mogło jej się wydawać. Mogła powiedzieć coś innego... mogła...
-Tora'achu -Fyrween uśmiechnęła się lekko -ukochany... -białe rzęsy zatrzepotały, powieki uniosły się i na R'edoę spojrzały zamglone, perłowoniebieskie oczy -mówili że umarłeś...
R'edoa poczuła jak jej palce same, bez udziału woli, zaciskają się na materiale płaszcza.
-Chciałam ci to powiedzieć... ukochany... ona mówi że umarłeś przeze mnie...

-O tak. Jest dokładnie tak jak powiedziałaś, Perło. On umarł przez Ciebie.
Fyween wyprężyła się, jej oczy na chwilę zyskały klarowność, z przerażeniem spojrzały na R'edoę. Na ich dnie skrzyło się zrozumienie.
-Ttt...t-tt...
-Nie waż się wymawiać jego imienia -wycharczała cicho, jeszcze niżej się nad nią pochylając
-T-t... to ty...!
-Tak, to ja. Dziwię się -dodała jeszcze, już nie patrząc na księżną, przybrawszy fałszywie serdeczny uśmiech, tak by zobaczył go podpatrujący je Elledan. -że mnie w ogóle pamiętasz.
-N... nie mogłabym zapomnieć -szepnęła Fyrween, hardo zadzierając głowę, probując spojrzeć na siłującą się z korkiem elfkę.
-Wypijesz to.

Fyrween nie patrzyła na buteleczkę. Patrzyła w zielone oczy elfki, wielkie, sarnie oczy które były po trochu oczami Tora'acha a po trochu jej własnymi.
Patrzyła na jej twarz - i choć początkowo tego nie zauważyła - to nie mogła być która była obliczem dziecka Driady, Tancerki Słońca, czy innej zwykłej dzikiej elfki.
Wspomnienia bolały.

Księżna sięgnęła po szkło, wypiła eliksir szybko, tak by nie czuć gorzkiej, piekącej przełyk mieszanki magii i ziół, wśród których czuła dziurawca, miętę, bieluń i arcydzięgiel. Większość z nich mogła być trująca.
-Po tym powinnaś umieć stać na własnych nogach. -R'edoa wstała, przerwała ciszę. Wciąż miała ten zachrypnięty, zły ton głosu. -Moi towarzysze są wyszkoleni do noszenia broni, nie jaśnie wielmożnych księżniczek.
Księżna zmróżyła oczy i powoli uniosła się z mchu
-Jaśnie wielmożna księżniczka -niemal warknęła -wyśmienicie poradzi sobie na szlaku.
-Nie wątpię -odwarknęła jej R'edoa -ale tylko wtedy kiedy szlak prowadzi po pałacowych ogrodach.
Fyrween nic nie odpowiedziała, zacisnęła tylko usta i ostentacyjne obróciła się tyłem do elfki, udając że poprawia ułożenie płaszcza na ramionach.

Athelle - 2008-10-27, 20:17

UCIECZKA

Elledan był zdezorientowany sytuacją. Stojąc samotnie pomiędzy R’edoa która klęczała nad ciągle nieprzytomna jak myślał Fyrwenn, a resztą drużyny która odpoczywała po drugiej stronie ścieżki, nie wiedział co począć. Podenerwowany raz po raz spoglądał w stronę dzikiej Elfki. Od momentu spotkania z Nagashem ta zachowywała się podejrzanie. Nie chciał się do tego przyznać jednak w głębi ducha obawiał się o życie Księżnej.
Mimo, że wydawało się, ze spędzili w tych lasach już wiele godzin nadaremnie można było szukać pierwszych oznak nadchodzącego dnia. Nad mroczna puszcza niepodzielnie rządziło blade światło gwiazd i księżyców które co jakiś czas wyłaniały się zza czarnych chmur. Panowała podejrzana cisza której nikt nie śmiał przerwać, a świadomość, że nieopodal czają się wrogowie i w każdej chwili drużyna może zostać wykryta sprawiała że postój zdawał się być tym bardziej niebezpieczny. Nikt jednak nie proponował by ruszyli dalej.
Każda sekunda zdawała się dłużyc, a każdy nawet najmniejszy szum wiatru budził przerażenie. Elledan nie wytrzymał.
- R’edoa – zaczął podchodząc do Elfki, umilkł jednak widząc ze Fyrwenn jest przytomna..
- Athelle – zawołała cicho nadal widocznie osłabiona. R’edoa która obserwowała cala scenę nie zdołała ukryć zdziwienia.
Elledan ukłonił się nisko po czym zwrócił się do Elfki.
- Powinniśmy ruszać dalej. To miejsce nie jest bezpieczne.
- Jeszcze nie teraz – odpowiedziała – ludzie oddalili się z tego miejsca. Chwilowo nic nam nie…
- To nie ludzi się boje – odparł Elledan po czym upewnił się ze reszta drużyny nie jest w stanie usłyszeć tej rozmowy.
- Co masz na myśli? – Elfka pierwszy raz podczas tego postoju spojrzała na Elledana.
- Chodzi o te lasy – powiedział ściszonym głosem rozglądając się, szukając ruchu pośród drzew – cos się zbliża. Cos nas obserwuje.
- Mroczne Elfy – szepnęła przerażona Fyrwenn co całkowicie zaskoczyło rozmawiających dowódców, nie zważając na to kontynuowała – wielkie zastępy… przejęły te lasy… nic ich nie powstrzyma. Nie są już dłużej niewolnikami Mortis… uwolniły się spod jej kontroli.. nie wiem komu służą.
Elledan milczał.
- Ime’el nimi dowodził? – zapytała R’edoa podchodząc do Fyrwenn – Ime’el cię więził?
- Nie.. on był tylko moim strażnikiem… ktoś inny… ja nie wiem.
- Jak myślisz? – zawołała Elfka tym razem w stronę Elledana.
- Powinniśmy ruszać – odparł. Nie był do końca pewny co oznaczały słowa Księżnej.
W oddali rozległ się przerażający krzyk. Wszyscy zerwali się szukając swojego oręża.
- Co to? – zawołał Finrael podbiegając do swego dowódcy.
- Nie wiem – odpowiedział cichym głosem Elf, starając się ukryć przerażenie – Nie wiem i nie chce wiedzieć. Zajmij się księżna powinniśmy chyba oddalić się od tych lasów.
Finrael bez słowa sprzeciwu podbiegł do Księżnej.
- Itraelu prowadź – zawołała R’edoa. W ręku trzymała łuk.
Elledan dobył miecza w czasie gdy reszta kompani zdążyła żebrać wszystkie najważniejsze rzeczy. Ruszyli szybkim krokiem. Elledan wraz z R’edoa ubezpieczali tyły.
Elfowi wiele razy zdawało się ze widzi zbliżające się postaci jednak nic nie wyłoniło się z ciemności. Wiatr znowu całkowicie umilkł. Zapadła całkowita cisza. Elledan mógł teraz usłyszeć nawet bicie własnego serca. Zrobiło się bardzo zimno, nad ziemia pojawiła się blada mgiełka.
- Elledan? – zawołała pytająco, zwracając uwagę dowódcy na blade obłoki. Ten jednak tylko przecząco kiwnął głową.
- Cos jest nie tak – zawołał tym razem Glorion rozglądając się, wyraźnie szukając czegoś na niebie – gdzie są wszystkie gwiazdy?
- To tylko chmury – uspokoił go inny glos którego w tej chwili Elledan nie potrafił zidentyfikować.
Rozejrzał się i po chwili zrozumiał obawy przyjaciela. Otoczyła ich całkowita ciemność. Elledan w życiu nie spotkał się z takim fenomenem.
- Uciekajcie – zawołał, nie zastanawiając się czy dobrze robi. Drużyna rzuciła się w stronę ciemności. Czar prysnał. Na niebie znowu pojawiły się gwiazdy.
- Uważaj !! – zawołała R’edoa.
Elledan odwrócił się szukając powodu przerażenia Elfki. Szarżowała na niego ciemna postać z uniesionym wysoko mieczem. Elfowi w ostatniej chwili udało się zablokować atak, jego siła jednak powaliła go na ziemie. Rozwścieczony wróg gotowy był zadać kolejny cios. Oszołomiony Elledan nie był w stanie się bronić, oczekiwał tylko kolejnego ataku. Wróg uniósł miecz z tryumfalnym okrzykiem. Zamiast jednak zaatakować osunął się i upadł obok Elfa. W jego piersi tkwiła strzała.
- Loth Illidur – zawołała R’edoa. W głosie słychać było przerażenie – wszystko w porządku?
- Tak mi się wydaje – odparł podnosząc się z zimnej ziemi. Wszystko go bolało.
- Dalej – krzyknął Itrael obserwując z daleka cała scenę.
Wszyscy ruszyli. Ethril podbiegł do Elledana ten jednak nie chciał pomocy. Biegli przed siebie jak szybko tylko potrafili. Z odgłosów jakie ich dochodziły wiedzieli że cos, a może ktoś podąża ich tropem.
- Patrzcie – zawołał prowadzący ich Itrael wskazując ręką przed siebie. Z ciemności przed nimi wyłoniła się czarna postać.
- Jesteśmy otoczeni – oznajmił Glorion.
- Do broni – zawołał Elledan jakby siły w nim powróciły, ostrze w jego reku mieniło się błękitem – musimy chronić Księżnej i jej córki. Nawet za cenę życia.
- Nie! – zawołała tym razem Fyrwenn na widok R’edoy która skierowała swój łuk w stronę nadchodzącej postaci – czekajcie…
Ksieżna zamknęła oczy próbując skupić cała swoja moc.
- Fae lin ilach… - zaczęła swym przepięknym głosem, a wszystkie Elfy z drużyny poczuły jakby ktoś uwolnił ich ze wszystkich zmartwień i problemów. Nie to jednak było zamiarem Księżnej która zamilkła gdy tajemnicza postać zbliżała się niewzruszona jej słowami.
- Twoja magia Ci nie pomoże… - odezwał się złowrogi głos który musiał należeć do zakapturzonej postaci. Wróg zbliżył się już tak blisko, że można było rozpoznać kosę która dzierżył w poranionych rekach.
- Czego od nas chcecie – zawołała jeszcze raz Fyrwenn.
Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi.
- R’edoa teraz – krzyknął Elledan. Prawie w tym samym momencie w stronę wroga powędrowały trzy wystrzelone na raz strzały. Ten jednak zdołał zrobić unik.
- Czeka was śmierć – odparł tajemniczy głos. Śmiejąc się natarł na Elfy które cofnęły się na widok tak przerażającego wroga.
- Nieeee….. – zawołał Itrael który stał najbliżej. W jego reku pojawiła się błyskawica, która bez zastanowienia skierował w stronę atakującej postaci. Piorun nie wyrządził jej jednak żadnych szkód a tylko odsłonił zakapturzona wcześniej twarz. To musiał być Elf, nieżywy, ale jednak Elf. Okrzyk bólu nie wstrzymał go jednak przed atakiem. Bezbronny Itrael padł na ziemie głęboko raniony mrocznym ostrzem. Chwile później jednak Mroczny Elf rozpłynął się w powietrzu. To R’edoa wystrzeliła kolejne strzały które tym razem najwyraźniej dosięgły celu.
- Nadchodzą! – zawołał Elledan. Trzy czarne postaci szarżowały na nich od strony z której nadeszli – zajmijcie się Itraelem. Postaramy się ich powstrzymać.
Rozpoczęła się walka. Ciemne postaci płonące gniewem do Elfów raz po raz starały się zadać ciosy. Ich okaleczone ciała jednak nie były w stanie dobrze zapanować nad ciężkim orężem w postaci wielkich tasaków które dzierżyły. Elledanowi wreszcie po kilku unikach udało się dosięgnąć wroga. Po kilku chwilach udało się to też Finraelowi który walczył teraz u jego boku. Trzecia postać padła po strzałach R’edoy.
- Co z nim? – zawołał Elledan upewniając się, że chwilowo są bezpieczni.
- Cieżko ranny – odparła Sylfida która opatrywała Elfa – musimy się stad wydostać, nie jestem w stanie całkowicie usunąć skutków ataku. To nie było zwykłe ostrze.
- Musimy być już niedaleko bram tych lasów. Nie wolno nam się teraz zatrzymać!
Znowu ruszyli, a Elledan podbiegł do leżącego Przewodnika by ponieść go dalej. Z ciemności za nimi dochodziły ich dziwne jęki. Tym razem jednak nikt nie starał się zwracać na to uwagi. Pędzili przed siebie wiedząc, że każda chwila zwątpienia może oznaczać ich koniec. Formacja mająca na celu obronę Księżnej oraz R’edoy, a teraz także i rannego maga ujrzała wreszcie cel tej morderczej wędrówki. W ich sercach znowu zagościła nadzieja gdy wieże, a raczej ruiny strażnicy Imperium zaczęły malować się na horyzoncie.
- Szybciej – krzyknął ktoś z tyłu jakgdyby znowu ktoś za nimi podążał.
Usłyszeli dziwny dźwięk tak dobrze znajomy Elledanowi jakby piorun uderzył nieopodal nich. Nikt jednak się nie pojawił.
- Uciekajcie – zawołał Naldir i stanął odwracając się do reszty plecami dobywając broni.
- Nie.. – to przerażony Elledan biegł w jego stronę oddając ciało Itraela w ręce jednego z Elfów – uważaj…
Naldir spojrzał w jego stronę. W tym momencie za jego plecami pojawiła się dziwna postać. Nie był to jednak Mroczny Elf, a Imperialny Zabójca którego spotkali kilka godzin wcześniej. Na jego twarzy malowała się nienawiść. Jednym ruchem podciął Nadirowi gardło.
- Nieeeeee! – zawołał jeszcze raz Elledan. Naldir spoglądał dalej na niego nie wiedząc skąd nadszedł atak, próbując znaleźć źródło krwi. A potem padł jakby nieprzytomny. W ostatniej chwili złapał go Elledan.
- Wszystko będzie dobrze – próbował uspokoić Elfa, z każda chwila pojawiało się więcej krwi, dowódca nie wiedział co robić – Yoddi pomóż mi!
Sprawca całego nieszczęścia śmiał się tylko stojąc niedaleko.
- Przeklęte długouchy – zawołał i zamienił się w cień chcąc opuścić miejsce wydarzeń. Błysnęło jasne światło gdy obcy zniknął Elfom z oczu.
- Nie uciekniesz!! – tym razem to R’edoa w oczach której Elledan zobaczył jarzący się ogień wystrzeliła strzały w stronę ciemności. Trafiła.
Nie zwracając uwagi na resztę dobyła kolejnych strzał i wolnym krokiem podeszła do leżącego w oddali człowieka. Nie zastanawiając się ani nie próbując usłuchać błagalnych jęków zabójcy wycelowała i wypuściła kolejne strzały. Postać Imperialnego zamarła w bezruchu.
- Pomocy – zawołał jeszcze raz zrozpaczony Elledan trzymając Naldira w ramionach. Ten jeszcze raz spojrzał w jego stronę.
- Elle.. – wykrztusił. Były to jednak ostatnie jego słowa.
- Nie Naldir – zawołał zrozpaczony – Yoddi.
Driada wreszcie do nich dotarła. Uklękła naprzeciwko Elledana wymawiając jakieś zaklęcia w Elfickim języku. Po chwili zamarła i spojrzała w stronę Elfa kiwając przecząco głową. Naldir nie żył. Elledan nie wiedział co począć gdzieś w oddali usłyszał tylko słowa Finraela.
- Zabierzcie ich stad. Uciekajmy.

Allemon - 2008-10-29, 00:23

Koniuszy Armii Kresów Imperium siedział w zbudowanym naprędce drewnianym baraku obozu "Puszcza".
Właśnie otrzymał od posłańca nowe rozkazy od zaniepokojonego dowództwa i zebrał zebranie oficerów. Był przytłoczony rozmiarem ostatnich klęsk jakie zaczęła ponosić jego armia. Pierwszym jej celem było dostarczanie niewolników do budowy umocnień mających ochronić stolicę wiecznego Imperium przed atakami nieprzyjaciół.
Drugim był zwiad. Wszystkie cele zaczęły być niemożliwe do osiągnięcia. Raz po raz kompanie łowców niewolników zostały rozbijane przez elfów lub przepadały bez wieści. Większość wybornych elfich zwiadowców zdezerterowało i udało się do lasu mówiąc coś o "ich wojnie". Te dezercje oślepiły armię, która znajdowała jest śród lasu na olbrzymiej polanie w zbudowanym tymczasowo obozie. Oddziały armii w większości składały się z oddziałów chłopskich i były forpocztą Imperium, lecz w obecnej sytuacji znalazła pomiędzy walczącymi siłami elfów i nieumarłych na niepewnym terytorium. W walce zginęła już większość oficerów, a posiłki nie miały nigdy nadejść. W swojej 60 letniej karierze dowódca nie był nigdy w tak złej sytuacji. Jednak musiał zdobyć się do rozpoczęcia narady pozostałych oficerów.
- No panowie. Otrzymaliśmy rozkaz. Typowy dla naszego dowództwa. Brzmi on "Uciekajcie lub walczcie". Nie wierzą nam, że wokół zaczyna się wojna,więc kazali natychmiast określić liczbę wojsk w okolicy i uderzyć na wroga by go zgnieść lub wycofać się w szyku obronnym podpalając wcześniej jak największe obszary puszczy jeśli nasze siły będą za małe. Po prostu żal im trzech chorągwi Gwardii Cesarskiej którą nam przysłali trzy miesiące temu.
Postanowiłem, że natychmiast rozpoczniemy równolegle zwiad trzema chorągwiami ludowej kawalerii wraz z resztami ROE (Rojalistyczne Oddziały Elfie). Jedna zbada teren rzekomo zajęty "przez miażdżące ilości hord". Druga wyruszy w pobliże tych przeklętych długouchich. Trzecią osobiście pozostawię w odwodzie. Resztę armii i tak wycofam w pobliże fortów za dwa dni. Ta armia jest już zbyt zdegenerowana by walczyć. Wracając do zwiadów macie dostać się jak najgłębiej w terytorium wroga bez unikania walki. I brać jeńców. To ma być błyskawiczny zwiad, strat nie przewiduje. Wybrałem już dowódców. W kierunku nieumarłych wyruszy Ardobert von Tormn , a w stronę elfów Sir Allemon. Koniec odprawy wyruszamy o świcie. Zbierzcie natychmiast po chorągwi najbardziej mobilnego wojska i weźcie zapasy na dwa dni. Jazda! Koniec obrad! Allemon zostań na chwilę!
- Tak, sir? - spytał były Inkwizytor
- Wrócił nasz morderca? Miał przyprowadzić jeńca.
- Nie, sir!
- Trudno. Weź tego swojego elfa Romm'ela, przyda się nam, mam też nadzieje, że nie nakłamali w twoich aktach. Podobno miałeś już sukcesy w zwiadzie?
- Och, tak sir - skłamał Allemon
- Dobra, odmaszerować! - w duchu dodał, że może dożyje końca zwiadu. Czeka nas już tylko rzeź lub chwała ...
Wyszedł z baraku. Wokół budynku mnóstwo podartych i brudnych namiotów. Większość żołnierzy marznie już w nich od tak dawna. Ponury widok gasnącej siły Imperium był sztandar armii który był w przeszłości przeszyty dwa razy strzałami elfimi, dziur po nich nikt nigdy nie zaszył.Za palisadą złowrogo szumiała puszcza ...
--
Chyba za bardzo to przegadałem.

Nagash ep Shogu - 2008-12-04, 00:08

Deszcz uderzał monotonnie o gęste listowie.
Zmora wstrząsnęła płomienną grzywą i kopnęła zniecierpliwiona w grząską ziemię. Leżąca u podnóża rozłożystego dębu postać nie poruszyła się ani o milimetr, zabłocony płaszcz, którym była spowita, unoszony przez nierówny oddech co rusz ukazywał pokaźną plamę zakrzepłej krwi, niczym róża wykwitłej w okolicach boku.
Zmora kopnęła raz jeszcze, powietrze wciągane przez rozwarte chrapy wierzchowca niosło zapach lśniącego ponad zwałami chmur słońca. Zwierzę instynktownie zdawało sobie sprawę, że musi odciągnąć swego pana w mrok, nim południowe wiatry zegnają chmury z nieboskłonu, a na ziemie poleją się promienie znienawidzonego słońca…
Postać w końcu poruszyła się. Blade palce wyrastające zdawałoby się wprost z koronkowych mankietów koszuli odgarnęły z czoła przylepione doń czarne kosmyki włosów. Wąskie usta skrzywiły się w wyrazie niemego bólu, odsłaniając pokaźne kły.
Nagash zaklął szpetnie i z trudem wstał z mokrej trawy, zmora zastrzygła uszami.
Rana w boku piekła żywym ogniem i za nic nie chciała się poddać naturalnej u wampirów regeneracji.
- Gdzie mój kapelusz? – mruknął graf opierając się plecami o mokra korę drzewa, blada dłoń czochrała zmierzwioną burzę włosów. Mroczne oczy lustrowały zalaną półmrokiem przestrzeń polany, na której przyszło mu zlecieć z wierzchowca. Jak na oko dyszącego resztkami sił trupa było bezpiecznie.
Koroner machnął ręką i usiadł pod dębem. O morfowaniu w cokolwiek mógł zapomnieć, amulet diabli wzięli, za nic w świecie też nie dał rady skontaktować się z Yezebell, a na domiar złego nie miał pojęcia gdzie jest. Umęczony wzrok nieumarłego spoczął na zmorze.
- No i gdzie mnie przywlokłaś, pokrako? Do Cytadeli drogi nie znasz?!
Wierzchowiec tylko prychnął i zajął się skubaniem trawy.
- Na kabanosy krasnoludom cię sprzedam morwo chędożna – stęknął wampir. Czuł, że z jego organizmem dzieje się coś gorzej, niż kiepskiego. Jeśli zaraz nie znajdzie choć kropli hemoglobiny, będzie zgubiony… Jeśli nie znajdzie schronienia przed brzaskiem słońca, będzie zgubiony podwójnie. To już było o dwa „jeśli” za dużo.
Zmora tymczasem poczęła oskubywać z liści młode dęby.
Arcywampir zagryzł dolna wargę. Mógłby skosztować nieco hemoglobiny z żył swojego wierzchowca, ale jedna Mortis wie co z nim by się wówczas działo. Efekt wieloletnich eksperymentów prowadzonych w podziemiach Ras al Kaimah, a potem starych warowniach wampirzych kacyków mógłby co najwyżej podziałać jako placebo, zaspokoić głód i na tym koniec. Krew zmor była równie bezwartościowa jak jego własna! A on potrzebował czystej hemoglobiny dla zwielokrotnienia mocy krwiopijczej regeneracji… Poza tym, wysysając zmorę pozbawiłby się jedynego środka transportu, kto wie, ile czasu upłynie nim będzie znowu w stanie zebrać siły, nim odnajdzie go Yez… Dlaczego ona jeszcze się nie odezwała?!
Tymczasem wierzchowiec zastrzygł niespokojnie uszami, smukła szyja wyciągnęła się do przodu, a rozwarte chrapy wciągały badawczo powietrze. Nagash także poczuł, że coś jest nie tak, przez zasłonę deszczu przebijały się jakieś dźwięki…
Coś zaszeleściło za dębem, arcywampir próbował się zerwać z ziemi. jak najszybciej dopaść zmory, niestety – rana w boku ani myślała z nim współpracować. Krwiopijczy rumak zarżał donośnie, coś złapało grafa za utytłany błotem płaszcz, nieumarły odwrócił się z wściekłością w stronę atakującego. Ostatnim, co zobaczył, była uskrzydlona postać, wykonująca jakiś ruch, po którym głowę Nagasha okryła ciemność. Nim resztki świadomości znikły pod woalką mroku, koroner zdążył pomyśleć z przekąsem, że oto wreszcie umiera. No cóż…

- Aaaa! Jakie zęby! Aaa!... Wąpierzysko, ahhhm!… hie hie hie… Mój, mój…
Arcywampir otworzył powoli oczy, cały bok piekł go i palił, a na domiar złego ledwo mógł oddychać, coś uciskało jego klatkę piersiową… Kątem oka dostrzegł krzątającą się wokół niego postać. Nagle zawisły nad nim rozjarzone ślepia stworzenia.
- Ty! Leżeć, nie wstawać! Spać! O, o!...
Nagash zesztywniał, oczy zaszły mu mgłą, a głowa jak na złość ponownie spadała w dobrze już znaną ciemność. Tym razem nie miał już najmniejszej wątpliwości – wampirzy mózg ponownie pokazywał swe braki w odporności na magię.

Graf warknął.
Nie miał pojęcia jak długo pozostawał w magicznej śpiączce, za to doskonale wiedział co go rozbudziło. To COŚ, co go przetrzymywało przecinało mu przeguby jakimś wyjątkowo tępym nożem!
Arcywampir poruszył się gwałtownie, próbując przejść z pozycji leżącej w siedzącą, niestety zdawał się być przywiązany do barłogu, na jakim go złożono. Trudności w oddychaniu sprawiały mu bandaże, ciasno opinające klatkę piersiową. Mroczne oczy szybciutko wypatrzyły też, że znajduje się w jakiejś pieczarze zalanej mdłym światłem wiszącego u wysokiego sklepienia kaganka.
- A! Spokojny wampirek! Hie hie hie, spokojny! Zodd nie zrobi nic złego, oj nie, nie… Tylko krewki nieco spuści wampirowi, a! Ssał wampirek swego czasu, to i Zodd wampirka dla odmiany possie!
Pieczarę wypełnił szaleńczy śmiech i cos jakby… klaskanie?...
Koroner podniósł głowę, na ile pozwalały to więzy, ale natychmiast położył ją powrotem.
Na Mortis, to jakaś groteska! U jego barłogu stał odziany w poplamiony ornat, poskręcany reumatyzmem… demon! Kostropowata morda uśmiechała się w obłędzie, krzywe łapska rwały capią brodę, a żarzące się ogarki ślepi zdawały się wwiercać w czaszkę nieumarłego.
- Ja cię chędożę… - mruknął Nagash, odwracając głowę i przymykając oczy. Tego było dla niego już za wiele.
- O! – zakrzyczał demon, widząc, iż wampir wraca do przytomności. Pokryta strupami twarz demona nachyliła się nad grafem, w którego nozdrza buchnął odór siarki pomieszanej z bromem.
- O, wampirek wstaje, dobre to, dobre! Będzie więc z trupka Zoddowi pożytek jednak! Ach, wspaniały to dar od Bethrezena dla Zodda, dla demonów! Dorwać sługę Mortis! Takiego sługę! Takiego sługę… Zodd wszak błogosławiony, hie hie hie.
Zodd wyprostował się, na tyle, na ile pozwalał reumatyzm i podszedł do pułki skalnej, która pełniła rolę czegoś w rodzaju laboratorium. Wzrok Nagasha skakał po kolbach, chłodnicach, menzurkach, stosach pergaminów i odczynników. Demon musiał być alchemikiem, a to bynajmniej nie wróżyło zbyt dobrze. Swego czasu sporo było takich potępionych, co to po samotniach ważyli różne dekokty i sprzedawali je Imperialnym. Maść na pryszcze, syrop purchawkowy, zaczyn do bimbru mandragorowego, ba, nawet trutkę na szczury i urok na szpetne panny potrafili wykoncypować. Także pigułki na potencję, podobno z wampirzych jąder, robili i to był właśnie ten drobny szczegół, który niepokoił krwiopijcę.
Tymczasem Zodd przelał krew kornera zgromadzoną w kolbie do destylatora i uruchomił jakiś skomplikowany chemiczny proces, jednocześnie sycząc pod nosem zaklęcia w piekielnym języku. Przez rurki, próbówki i chłodziarki poczęły przebiegać wiązki sinej magii, które finalnie skraplały się w mieniące kolorami tęczy krople. Te zaś Zodd gromadził w glinianym pojemniku, zabezpieczonym od góry magiczną siatką. Wtem wzrok Nagasha przykuł kolisty przedmiot schowany pod jakąś brudną szmatą. Czyżby to mogła być Sfera?...
- Z tej krwi dekoktu nie uwędzisz, szurnięty demonie – powiedział wampir głośno, jednocześnie napinając krepujące go więzy. Z ukontentowaniem musiał stwierdzić, że choć wciąż jest osłabiony, to rana w boku już tak nie dokuczała. Przeklęty widać znał się na leczeniu, o ile można o czymś takim mówić w przypadku nieumarłego.
Potępiony odwrócił się gwałtownie sycząc i plując, rubinowe oczka ciskały błyskawice zagniewania.
- Zodd nie jest zwykłym demonem! – krzyknął tupiąc nogą – Zodd… Zodd genialny, hie, hie, Zodd arcyczart! – syknął, unosząc krzywy palec w górę – Wampirek się zamknie, albo Zodd Paraseus użyje!... Tak, tak… Arcyczart… Arcy… - zamruczał uspokojony, odwracając się do swoich przyrządów.
Krwiopijca wykrzywił wargi w szyderstwie.
- Jak na arcyczarta, to dość marnie skończyłeś, w jakiejś dziurze gdzieś na elfich ziemiach…
Zodd łypnął na niego okiem, nie przerywając jednak manipulowania zastawkami chłodziarki. Zamknięte w niej wampirze osocze krążyło coraz wolniej.
- Zodd twierdzi, że sługa Mortis nie lepiej skończył, na stole Zodda, hie hie hie. Ale spokojnie wampirku, spokojnie… Zodd jeszcze wróci do swoich, do piekielnych władców, jeszcze wróci do podziemnego księstwa… Ale wpierw Zodd znajdzie lekarstwo dla braci demonów, tak, tak, znajdzie…
Graf poruszył się niespokojnie, cokolwiek kombinował ten obłąkany potępieniec, nie brzmiało to zbyt dobrze. Nie trzeba było być filozofem, by zrozumieć do czego dążył arcyczart, demony od czasu upadku Uthera toczyła jakaś dziwna choroba, na którą widać ten szukał lekarstwa. Wampirza regeneracja wydestylowana z krwiopijców mogła się okazać wcale niezłym dekoktem, tyle że jej istota opierała się na klątwie, a nie na jakiś ewolucyjnych uwarunkowaniach! Mniejsza zresztą o to, Nagash musiał dorwać się do Sfery, o ile to kuliste cos schowane pod brudna szmatą w istocie nią było… Jak to mawia Yezebell? Że nadzieja umiera ostatnia?...
- Musiał byś być faktycznie potężnym piekielnikiem, jeśli twierdzisz, że jesteś w stanie wydestylować klątwę…
Arcyczart spojrzał z ukosa na kornera, na obłąkanej twarzy wykwitł uśmiech zadowolenia.
- Ba! A! Zodd wszak genialny jest, mówił o tym już! Geniusz, geniusz! – wymruczał, rwąc krzywymi łapami capią brodę.
- Niewielu targnęłoby się na tak karkołomny eksperyment, znam liszów, którzy twierdzą, że cos takiego na poziomie alchemii jest nie możliwe…
Demon uśmiechnął się kpiąco, kostropowate ręce przestały szarpać zarost, a poczęły miętosić poplamiony ornat.
- Możliwe, ha, to możliwe jest! Trupy tak mawiają?... Głupie lisze! Głupie! Zodd wydestyluje klątwę Wszechojca, Zodd zrobi to, a nawet więcej! Zodd oddzieli li tylko regenerację wampirka od klątwy… dzięki pomocy Bethrezena… na chwałę, tak, tak… gloria daemonia!
Wampir pokiwał z politowaniem głową.
- Możliwe, ale nie jeśli materiałem wyjściowym będzie zwykły wampir.
Potępiony syknął zirytowany, jednym susem dopadł Nagasha i nachylił się nad nim, podejrzliwie patrząc w mrok oczu nieumarłego.
- Wampirek sądzi, że ja go na darmo odratował od srebra i śmierci? Nie, nie, wampirek niech się zamknie i służy demonom! Co też wampirek wiedzieć może o alchemii? – parsknął pogardliwie.
- Niewiele, ale podejrzewam, że destylat z arcywampira byłby mocniejszy od destylatu z zwykłej pijawki…
- Ty nie pijawka – fuknął Zodd – ilość srebra w ranie twojej za duża dla pijawki! Pijawka by zdechła! Ty wampir czystej krwi!
- Ba, ale nie arcywampir. Taki by się nie dał natrzeć srebrem, nie prawdaż?
Demon podrapał się po głowie, karykatura zdawkowego uśmiechu, jaka wykwitła na twarzy krwiopijcy wybitnie mu się nie podobała.
- Ty coś kombinujesz, ty chcesz z rąk Zodda ujść… – mruknął wracając do chłodziarki.
Graf skrzywił się.
- Rusz głową Zodd, nie możesz nie wiedzieć o panu na Cihael ep Eshar, mógłbym ci dostarczyć jego krwi… to nie takie trudne. W końcu my, wyznawcy Mortis nie raz współpracowaliśmy z demonami. Jeśli tego nie wiesz, zapytaj się Sfery, tej samej, którą ukrywasz pod tą brudną szmatą… Tam, w kącie.
Piekielnik wpierw zrobił zdumiona minę, tylko bo to, by zaśmiać się w końcu krótko, a nerwowo.
- Pan na Cytadeli… Ha! Zodd woli inkwizytora w garści, niźli archanioła w niebiosach. Trupek na myśli szwankuje, sądzi, że z arcyczarta głupca zrobi… Nie! Nie wierzy ci Zodd! Pamięta on dobrze ile braci jego zginęło z rąk trupków podczas buntu długouchych! A co do Sfery… Za dużo wiesz, wampirku, ty możesz mnóstwa więcej rzeczy się domyślić niepotrzebnie, nie, zostaniesz tutaj, o!
- Przecież chcesz destylat Zodd, chcesz go… - syknął graf napinając sznury – A z niczego lepszego nie uzyskasz jak z krwi arcywampira. Sprawdź Sferę, ona prawdę ci powie.
Potępiony odburknął coś niewyraźnie, po czym oblizał długim ozorem spieczone wargi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Graf tymczasem czuł, że regeneracja postępowała naprzód w szaleńczym tempie, krepujące go powrozy już trzeszczały…
- Nie – warknął demon po dość długiej przerwie – Zodd uzyska destylat z ciebie, a do Sfery ci nic, Sfera jest Zodda i to Zodd zadecyduje kiedy jej użyje i do jakiej potrzeby!
Zakrzyknąwszy to począł szperać po zabałaganionym blacie, wreszcie wśród stosu pergaminów znalazł ten sam tępy nóż, którego już wcześniej używał i zbliżył się do nadgarstków koronera. W drugiej łapie dzierżył blaszane naczynko na krew.
Nagash wytężył wszystkie siły, kiedy ostrze dotknęło przegubu konopne sznury wreszcie pękły, zimne dłonie nieumarłego złapały przeklętego, jedna za grdykę, druga za łapsko dzierżące nóż. Zodd zawył z wściekłości i zdumienia, coś zabulgotało w ściśniętej szyi. Znać próbował wymówić jakieś zaklęcie, ale wampir zdusił je w zarodku. Arcyczart wypuścił nóż z dłoni, w tym samym momencie krwiopijca wyrżnął go pięścią w skroń. Piekielnik zabeczał przeciągle i osunął się na klepisko, przewracając ślepiami. Tymczasem nieumarły oswobodził się całkowicie. Złapał rzężącego demona za kark i rzucił go na kamienną półkę. Na podłogę pieczary posypały się dziesiątki szklanych, a kryształowych przyrządów.
- Ty chciałeś mnie destylować?! Grafa ep Shogu odsysać z krwi chciałeś?! A pokosztuj ty swojego wampirka! Siarkosmrodzie ognisty, czarciku chędożny! – krzyczał wściekły waląc głową Zodda o skalny występ. Demon próbował się wywinąć, ale za wątłej był postury. O zaklęciach i magicznych pergaminach mógł też zapomnieć, wargi miał zamienione w krwawą miazgę, choć do krwi demoniczne posocze miało równie daleko jak krasnolud do filozofa.
Graf przestał obijać nieszczęsnego demona, złapał go tylko mocniej za kark i powiódł w stronę Sfery. Pod brudną szmatą faktycznie znajdowała się kryształowa kula, w której wnętrzu kotłował się kłębowisko oparu.
- Uruchom to, piekielna purchawko, albo zrobię z ciebie wątróbkę po elficku! – zasyczał Nagash wprost do ucha potępionego. Zodd, lubo pokiereszowany i trzymany w żelaznym uścisku nieumarłego ani myślał jednak współpracować. Syczał, wierzgał, pluł przed siebie, usiłując wyrwać się z rąk grafa, a przynajmniej dosięgnąć ich ostrymi zębiskami. Wampir ścisnął mocniej kark demona, wymacawszy zaś pod ornatem złożoną parę skrzydeł, złapał za kościec tychże i skręcił silnie. Arcyczart począł wyć niemiłosiernie, tak, iż Nagashowi zdawało się, że lada chwila bębenki w jego uszach tego nie wytrzymają. Rąbnął wtedy głową przeklętego o skalny występ, popuszczając nieco uścisku, w którym wykręcał błoniaste skrzydła demona. Czas było kończyć zabawę z Bethrezenowym pomiotem, ledwo co zregenerowany zapas sił kończył się gwałtownie. Zbyt gwałtownie.
- Uruchom to, ostatni raz mówię. Jeśli tego nie zrobisz, zdechniesz jak ostatnie ścierwo w moich rękach, a ja i tak sobie bez Sfery poradzę…
Zodd zarzęził bezradnie na wysyczane przez krwiopijcę słowa. Milsze mu w tym momencie było własne życie, niźli urażona duma, niemniej w głębi swego plugawego ducha potępiony przyrzekał sobie gorącymi słowami wywrzeć pomstę na pachołku Mortis.
Nagash z ulgą przyjął zgodę demona, wyrażoną gwałtownym kiwaniem pokiereszowanym łbem. Pozwolił przysunąć się Zoddowi bliżej Sfery, wciąż jednak go trzymając za kark oraz nadwyrężone skrzydła.
Arcyczart tymczasem położył poskręcane łapska na krysztale kuli, spod których poczęło dobywać się sine promieniowanie. Opar w środku Sfery zakotłował się i rozpierzchł gdzieś na boki, ukazując jakieś obrazy. Wizje raz wlokły się przez Sferę niczym obłok po letnim nieboskłonie, a raz pędziły z prędkością łani ściganej przez wilka. Wampir przykręcił błoniaste skrzydła demona.
- Ureguluj to i skieruj w stronę Cmentarnych Równin! Jeśli spróbujesz maskować echo skanu, ręczę, że urwę ci te fruwaczki i wsadzę między nogi.
Zodd zadrżał na dźwięk słów nieumarłego. Rzecz jasna Nagash za nic w świecie nie potrafiłby wskazać, w którym momencie potępiony uaktywnił kamuflowanie magicznego śladu Sfery, niemniej arcyczart nie miał o tym pojęcia. Sam fakt, że graf potrafił zidentyfikować ów rzadki, a bezcenny artefakt napawał go wystarczającą obawą, że potrafi także rozpoznać aktywację magicznej przykrywki. Jedyna nadzieja tkwiła w tym, że nagle nieumarły dostałby zaćmy, pod kamuflującą siatką wizje w Sferze najzwyczajniej stawały się nieostre, ale o tym wszak trzeba było wiedzieć... Koroner posiadał swoje powody, by echo skanu nie zostało zagłuszone, nadzieja, że wykryje je Yezebell, która niewątpliwie przeczesuje cały teren w poszukiwaniach, była nazbyt silna. Obawy Zodda przed wykryciem miejsca jego bytowania przez potencjalnie wrogich magów były zatem zupełnie nieistotne.
Mroczne oczy krwiopijcy rozszerzyły się w zdumieniu na widok jednego z snujących się w środku kryształowej kuli z prędkością ślimaka obrazów.
- Spowolnij to! I Wyostrz, jeśli łaska!
Wizja zatrzęsła się, zamigotała fałszywymi kolorami, w końcu zogniskowała na właściwych postaciach. Z ust wampira dobyło się ciche westchnięcie.
To były oddziały Imperialnych, inkwizycja wnioskując po karmazynowych sztandarach. Posuwali się leśnymi duktami od południowo-zachodniej strony Cmentarnych Równin ku przedpolom Czarnej Puszczy, dokładnie w stronę miejsca, w którym winny stać już forpoczty ciągnącego z tego samego kierunku Miceusa! Jeśli za inkwizycja wlokły się jakieś ludzkie wojska, jeśli była to ekspedycja karna wymierzona w elfy… Plan Ben Nemziego, nie, plan grafa był zagrożony, Imperialni mogli zbyt nadwyrężyć, albo i nawet zawrócić wojska lisza, to było niedopuszczalne, magus nie mógł mieć ŻADNEGO powodu do usprawiedliwień przed Radą!
- Kieruj się z tym na Równiny, ponad te góry, na północny-wschód! Szybciej, purchawko – Nagash przykręcił mimowolnie skrzydła demonowi, dla niego liczyły się każda sekunda, ale nie dla Zodda.
Potępiony wizgnął przez nos, począł rzucać poobijanym łbem i rzęzić przez ściśnięte gardło.
- Nie, tam zguba dla Zodda, tam trupi zamek!
Wampir przytrzymał wierzgającego się arcyczarta.
- Mów, co ci każę, albo o fruwaczkach będziesz mógł zapomnieć! O normalnym chodzeniu także - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Śmierdzący siarkom nieszczęśnik, poprzez plucie, syczenie, a zasłonę prawdziwych łez, jakie polały się z podbitych ślepiów począł nakierowywać Sferę na połyskującą czerń wieżyc Cihael ep Eshar. W wizji wyraźnie można było zauważyć jak wokół najwyższej z nich, na poziomie iglicy tańczyły spiralne wyładowania trupiej magii. Graf odetchnął, Yezebell była na posterunku.
Tymczasem wizja zmętniała, straciła ostrość, zawirowała i znikła. Miast niej w środku kryształu wykwitła zielonkawa zawiesina. Zodd puścił Sferę, jakby trzymał w łapach rozgrzane do białości żelazo, jednak o dziwo miast miotać się stał spokojnie, podtrzymywany przez nieumarły uścisk.
- Znaleziono Zodda – mruknął – Zodd się policzy z wampirkiem… policzy… – wysyczał przez rozbite wargi.
Wtem w głowie wampira rozbrzmiał dobrze znany ból.
- Na Mortis! Nagash, gdzieś ty się podziewał! To już drugi dzień, jak cię wszyscy szukają! Nie ruszaj się stamtąd, wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście, zamknij oczy, postaraj się o niczym nie myśleć, bo inaczej będzie bardzo bolało… Ściągnę cię do Cytadeli tak delikatnie, jak tylko się da… Tylko nie ruszaj się z miejsca!
Potępiony poczuwszy, że chwyt żelaznych dłoni, trzymających jego kark wraz z skrzydłami zelżał, wyrwał się w bok, o mało nie potykając o własne nogi. W wyjściu z pieczary zatrzymał się gwałtownie, wykrzyczał zaklęcie i uderzył w miejsce, w którym winien znajdować się wampir kulą ognia. Buchające strugi płomieni rozlały się po wnętrzu pieczary, kamienny występ służący arcyczartowi za laboratorium spłynął na klepisko, stopiony temperaturą zaklęcia. Po pergaminach, kolbach, destylatorach, odczynnikach i reszcie osprzętu chemicznego nie było nawet śladu, zniknął w bluzgającej żarem magmie. Rozbita Sfera migotała pod skalną ścianą. Nigdzie jednak nie było znać śladów wampira, żadnej grudki popiołu, żadnego wypalonego śladu na ścianie…
Zodd zawył z wściekłości.
Yezebell okazała być się faktycznie delikatną.

Graf wymiotował zgięty w pół na marmurową posadzkę, czyjeś delikatne dłonie podtrzymywały mu głowę.
- Dziękuję, Yez – stęknął wycierając usta przegubem ręki. Nekromantka z zafrasowaniem poczęła odwijać bandaże wciąż ciasno opasujące jego bok. Syknęła cicho na widok buchającej czernią rany.
- Ładna pamiątka, prawda? – mruknął na widok krzywiącej się z niesmakiem maguski.
- Pamiątka, że wątpię, by do końca tygodnia zniknęła, nawet przy wampirzych właściwościach twojego organizmu. Robota mrocznych, tak?
Koroner wzruszył ramionami, podszedł do stojącego nieopodal krzesła i zasiadł na nim. Oparłszy podbródek o splecione dłonie począł lustrować powagę wykwitłą na twarzy miedzianowłosej kapłanki umarłych.
- Eksperyment wymknął się spod kontroli.
- Wiem o tym – żachnęła się nerwowo Yezebell, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Rodrick nie wszystko był ci w stanie opowiedzieć, nie miał przyjemności z mroczniakiem alfa. Coś spieprzyliście moja droga! Sukinsyn, chędożony elfi arystokrata… Nie tylko zachował pamięć i wolną wolę, wciąż potrafi się posługiwać magią! Natarł mnie taka ilością srebra, że zdechnąłbym na jakiejś zakichanej elfiej polance, gdyby nie ten szurnięty demon…
- Ta pokraka, która wraz z tobą wisiała nad Sferą? – przerwała mu szybko nekromantka.
Wampir uśmiechnął się półgębkiem.
- Taaa… o tym później Yez, to opowiastka na lepsze czasy. Sprawa z buntem mroczniaków śmierdzi na kilometr, może to tylko odosobniony przypadek, może działanie czyjejś magii… Dupek wspominał coś o Lach’lanie Mrocznym, może to on… Wole nie myśleć co się stanie, jeśli ta sama… przypadłość dotknie resztę eksperymentu rozsianego po elfich ziemiach. Będą się mścić, Yez, pal licho, że na elfach, to chyba było założenie eksperymentu, co? Tylko, że mi nie bardzo się uśmiecha użerać z watahą martwych długouchów, a jakby na to nie spojrzeć siedzę praktycznie na granicy ziem Hord i Przymierza! Mrocznawi jak zaczną szukać nieumarłego do ukatrupienia, to szybko połapią się, że najprędzej dorwą mnie!
- Lach’lan Mroczny nie istnieje, został zniszczony! – szafirowe oczy maguski zrobiły się okrągłe niczym spodki - To musiały być jakieś wspomnienia… Niemniej zemsta mrocznych to nic Nagash, jeśli założymy najgorszy wariant, że bunt dotknie ich wszystkich… Lata pracy… zdobywania elfich embrionów… badania… mrzonki Mortis o wytrzebieniu dzieci Galleana rękoma ich pobratymców legną w gruzach… Na domiar złego będzie musiała zmierzyć się w boju z czymś, co miało posłużyć jej za oręż… A dobrze wiesz, co się wówczas stanie… Ona będzie wściekła i polecą głowy… W pierwszej kolejności tych, którzy prowadzili ten eksperyment, a potem sam wiesz, na kogo trafi, na tego…
- Bęc – odpowiedział beznamiętnie graf – To nie jest sprawa na teraz, to tylko swędzący kubrak, a my mamy jeszcze jeden problem w postaci palącej się koszuli, ludzie wloką się za Miceusem.
- Wiem o tym, widziałam to w Sferze, Armius poza tym także nie próżnuje. Nie masz się czym zresztą przejmować, to tylko niewielki podjazd. Nie zetkną się z armią lisza, co najwyżej z ariergardą. Drugi taki sam podjazd, podejrzewam z tej samej armii, kieruje się w stronę Czarnej Puszczy.
- Szkoda, że elfka cięgiem w drodze wraz ze swoją zgubą, miałaby używanie. Trzeba będzie wysłać Rodricka… Nie, nie jego… Którąś z chorągwi general-lejtnanta, żeby ich izolowała od ziem elfów. Co z Ben Nemzim, coś zauważył? Jest tutaj wciąż?
Nekromantka pokiwała przecząco głową.
- Zabrał swego awatara tuz przed powrotem Rodricka i resztek oddziału. Na wszelki wypadek rozkazałam przywlec z okolicznych wiosek nieco… zaopatrzenia, jak to nazwał twój pułkownik. Powiedzmy, że braki w chorągwi zostały wyrównane.
- Dobrze, bardzo dobrze… - mruknął Nagash, cały czas zagryzając wargi. Mroczny wzrok błądził po wyposażeniu komnaty.
- Wychodzi na to, że koszula wcale taka paląca nie jest, ale kubrak wciąż swędzi, Nagash…
- Sądzisz, że o tym nie myślę?! – wybuchnął – Nie chcę stracić tak doskonałej nekromantki, nie chce stracić ciebie Yez… siebie też nie… Nieważne, czy to twoja… nasza wina… Problem mrocznych musimy rozwiązać tak szybko, jak to tylko możliwe, ale możemy sobie na to pozwolić dopiero po pochodzie Miceusa. Wtedy wreszcie będziemy mieć więcej możliwości.
Zapadła cisza, która zagęszczała powietrze w komnacie z każdą mijającą godziną.
- Skąd wiesz, że ludzie nie zetkną się z Miceusem? – ocknął się nagle Nagash.
Nekromantka nakryła zielone oczy woalką długich rzęs, po czym wybiegła spojrzeniem naprzeciw mrocznemu wzrokowi wampira.
- Armia lisza rozlała się po Czarnej Puszczy, rozsiewa zarazę. Lisz okazał się systematyczny w przygotowaniach... Ciągnie za sobą nie tylko smocze lisze, ale też Czarne Smoki. O trebuszetach nie wspominając. Hmm… Wiele bym dała, żeby się dowiedzieć jakie wirusy…
- Yez! – krzyknął wyraźnie podenerwowany graf – Co to znaczy, że liszajowe wojska rozlały się po Czarnej Puszczy?! Co z Ner’eeye Maha?! R’edoa musi, MUSI dotrzeć do swoich!
Maguska zawahała się.
- Lisz jest już nie daleko Płomiennego Gaju… Armius wczoraj przysłał raport, w myśl którego żadna z elfich stanic nie ostała się… Jak na razie Miceus może się uważać za wiktora… Dobrze wiesz, że jedyną twierdzą na jego drodze jest Ner’eeye Maha. Nie oblega jej jednak, zostawił tylko tyle trupów, by trzymać załogę w środku, sam zaś pociągnął z resztą sił na Płomienny Gaj. Lisz nie może pozwolić na to, by Illumielle ściągnęła do Gaju większe posiłki, niż jego armia.
Koroner przysłonił oczy dłonią. Wyglądał na bardzo, bardzo zmęczonego.
- Może jakoś się przedrze… Czarne Smoki, mówisz? Skąd ta kupa kości ma smo… Zaraz! Ah, więc to po to potrzebna jej była Fyrween! Niech mnie karasie nawiedzą, to ci spryciula!
Pod wysokim sklepieniem komnaty rozbrzmiał gardłowy śmiech. Nekromantka spojrzała na rozbawionego wampira, w którego oczach błyskały iskierki radości. Dłoń krwiopijcy z łoskotem uderzyła w kolano.
- Będzie dobrze, Yez. Zobaczysz, będzie dobrze. Byleby R’edzia prześlizgnęła się do swoich. Sądzę, że kłapouchy sobie potem już poradzą z liszem.
- Nie rozumiem…
Graf puścił do niej oko, wstał z krzesła, podszedł i objął delikatnie.
- Już wkrótce zrozumiesz. Czy masz dla mnie coś jeszcze?
- Tak - odburknęła, odsuwając się od nieumarłego – Gustav wrócił z Ras al Kaimah. Przyniósł rozkaz dla wampirzych wojsk. Twoich wojsk. Masz osłaniać tyły Miceusa od strony Równin.
Krwiopijca spojrzał na nią zdumiony, na jego twarzy zarysował się niesmak.
- Już ja zatroszczę się o plecy lisza, oj zatroszczę – syknął przez zaciśnięte zęby.



Normalnie... pozdrowienia, niuhihihi ;-) R'ed

R'edoa Yevonea - 2008-12-05, 16:21

WCZEŚNIEJ Czyli przed przybyciem Miceusa pod Płomienny Gaj:


Srebrzone odrzwia wydały z siebie dźwięczny odgłos, lecz zamiast powoli i z namaszczeniem otworzyć się na salę tronową Ognistego Gaju, rozwarły się z taką siłą, że wiszące między kolumnami proporce zatrzepotały od nagłego podmuchu. W progu zjawił się dyszący i blady jak płótno Przewodnik
-Królowo! -wydusił na widok siedzącej na tronie kobiety, po czym, powiewając rozchełstanymi połami kobaltowego płaszcza podbiegł do tronu, przystając jedynie na chwilę, by zgiąć kolana w proceduralnym pokłonie.
-Deariell? Co ty tu na bogów robisz? -błękitne oblicze Ilumielle uniosło się znad trzymanych przez strategów map
-Intruzi w głównym korytarzu! -Przewodnik wskazał na otwarte drzwi za sobą -Pojawili się w oknie teleportu! Straże barykadują dojście, królowo, musisz stąd... -przerwał, nagle uświadomiwszy sobie że królowa wcale nie patrzy na niego, lecz gdzieś dalej, ponad jego ramieniem. Nagle zdając sobie sprawę z głębi zapadłej ciszy, wolno odwrócił się w stronę srebrnych drzwi.

W białym blasku porannego słońca, wpadającego przez drzwi wprost od wielkiego, opalizującego Oka Gaju szły ciemne postacie. Kroki podbitych już startym metalem butów odbijały się, dzwoniąc, od alabastrów kolumn i rozgałęzień skąpanego w blasku sklepienia. Zwykle cichy szczęk uszkodzonych płyt zbroi, szelest upstrzonego rdzawymi plamami materiału grał w uszach zgromadzonej świty jak dalekie pomruki bitwy. Twarze przybyłych były poszarzałe, poznaczone śladami sadzy, krwi i trudów, zasłonięte porwanymi i wyblakłymi szmatami.
-Kim... -przerwała ciszę królowa, podnosząc się z zasłanego jedwabiem siedziska -kim jesteście i po co tu przychodzicie. Mówcie, lub gińcie.
Jakby na rozkaz, długie piki yarii opadły z ramion spiętych gwardzistów i otoczyły przybyszy kolczastym płotem. Nad długimi, srebrnymi grotami królewskim błękitem jaśniała twarz Illumielle Qua Ella.
-Nie godzi się -wychrypiał cicho przybysz stojący na przedzie -tak przyjmować w swe własne progi dziedziczki leśnego królestwa.
-Bacz na słowa, t... -warknął Deariell, lecz umilkł po szybkim geście swojej królowej.
-O czym ty mówisz...? -spytała.
Potoczyła jasnymi oczami po ściśniętych w grupkę intruzów. Ten, który pierwszy się odezwał, dźwigał na swoich barkach bezwładnego elfa, przepasanego taką samą kobaltową szarfą jaką nosił Deariell. Pozostała trójka nie była obarczona żadnymi bagażami, prócz własnych broni o ewidentnym elfim pochodzeniu.
Prócz ostatniego intruza.
Najniższa postać, szczelnie zakapturzona i okryta ciężkim, brudnym płaszczem, rękami w stalowych, popsutych i poprutych rękawicach jakie używają imperialni konni rycerze, trzymała za kark i związane dłonie zgiętej w pół i zamaskowanej narzuconym na głowę zgrzebnym workiem istotę.
-Nie tak winno się witać wytęsknioną księżną -postać w kapturze szarpnęła za kark swojego więźnia i wyszła na przód.
-Co to ma znaczyć?! -Illumielle podniosła głos, dłonie bezwiednie zacisnęła w pięści.
-To -urękawiczona dłoń poderwała więźnia do góry, druga zdarła wór z jego twarzy.

Twarzy błękitnej jak wieczorne niebo.

-Fyrween!!
Królowa rzuciła się ze schodków w kierunku przybyszów, ale drogę zagrodzili jej gwardziści, próbujący odciągnąć swoją panią od niebezpieczeństwa
-Królowo... -wyszeptała słabo księżna. Wyschłe, popękane wargi trzęsły się jej, na brudnych policzkach widać było jasne ślady łez.
-Kim jesteście? Czego chcecie? -warknęła Illumielle, a jej jasne oczy miotały iskry
-Chcemy ją ci oddać, nasza królowo -odezwała się znów zakapturzona postać -i chcemy za to zapłaty.
Jednym zamaszystym ruchem odepchnęła od siebie księżną. Fyrwenn potknęła się, upadła na kolana, zaszlochała. Deariell był pierwszym, który od niej podbiegł.
-Zapłacisz za to -wyszeptał, nienawistnie patrząc na intruza. Wziął księżną na ręce i wycofał się szybko za bezpieczny parawan ostrzy yarii.
-Zapłaty? -królowa znów zacisnęła pięści, ale natychmiast się opanowała, drżąc, wróciła na swój tron. -za to powinnam was wszystkich rozerwać gryfami. Ale dobrze, zapłacę wam. Bo mimo wszystko... -zawiesiła głos -Perła Puszczy żyje. Lecz wpierw powiedzcie kim jesteście i
czemu -spojrzała na wciąż bezwładnego Przewodnika uwieszonego na barkach intruza -czemu to nieśliście ze sobą trupa?
-Pani -odpowiedziała jej ta zakapturzona postać -kiedy go braliśmy, jeszcze żył. To Przewodnik Itarel, jeden z czarodziejskiej świty Białego Irloda. Złamał prawo, które zakazuje teleportu do Ognistego Gaju, zapłacił za to swym życiem. Zrobił to, by ocalić nas i Księżną. Bohaterów nie porzuca się w rowach i na rozstajach.
Królowa chwilę milczała.
-Biały Ilrod. Skąd zatem u was jego sługa?
-Został mi podarowany, jako wspaniały mag.
-Kim jesteś?

Kaptur opadł do tyłu, znikła chusta zasłaniająca dół twarzy. Illumielle głośno wciągnęła powietrze, zaciskając dłoń na białym oparciu tronu.
-To -powiedziała R'edoa -ja, moja królowo.
I chrzęszcząc zniszczoną zbroją złożyła pokłon, po męsku, klękając na jedno kolano, przykładając do piersi zwiniętą w pięść dłoń.
-R'edoa... -wyszeptała Illumielle, widząc jak yarii falują, jak po sali rozchodzi się ciche, natrętne szemranie. Uchwyciła gwałtowny ruch i obok córki Tora'acha klęczał w tej samej pozie jasnowłosy elf.
-Tego -odezwała się w końcu, z całej siły panując nad swym głosem -tego nawet wróżbici nie są w stanie przewidzieć...

...R'edoa Se'reene Vera i Elledan Loth Illidur.

-Zgodnie z obietnicą dam wam wszystko. Jeśli prosicie o wybaczenie, dam je wam. Wybaczę, w imieniu tych których skrzywdziliście i zawiedliście. W imieniu całego Przymierza. -zły, blady uśmiech pojawił się na pięknej twarzy królowej, jak zatruty kwiat -słucham.
-Nie chcemy przebaczenia -oboje unieśli się z klęczek, śmiało spojrzeli w twarz Illumielle, z której uśmiech znikł tak nagle jak się pojawił.
-Zatem...?
-Czy znasz królowo piękną balladę o księżniczce? O róży?
-Znam -wykrztusiła z trudem królowa -co... to ma wspólnego?
-Są -uśmiechnęła się wcale miło R'edoa, mrużąc podbiegnięte sino oczy -w niej takie słowa...

"...jeśli mogłabym być królową jeden dzień..."

***

R'edoa Yevonea - 2009-06-10, 14:55

-Och... ta ballada ma różne zakończenia. Nie łudź się, że twoje imię pojawi się w legendach.

*

Doradcy stali sztywno jak kołki, na dobrą sprawę nie rozumiejąc nic z tego co działo się w komnacie.
A działo się wiele.
Rozsierdzona Illumielle po burzliwej dyskusji wyszła z sali w stronę światyni, każąc doradcom zostać i pilnować, kiedy ona się będzie modlić o zmiłowanie. Przybłęda siedziała za stołem, kreśląc na połaci pergaminu plany, klnąc pod nosem, przerzucając księgi i co chwila wywołując z leżącej wśród papierów kuli jakiegoś Eno'aela. Towarzyszyło jej dwóch jasnowłosych elfów, z których jeden dociekliwie wypytywał jednego z doradców o kondycję strażników Gaju. Drzwi sali co chwila otwierały się i zamykały, a posłańcy kolejno przynosili wieści o postępach marszu armii Miceusa.
-Nie bardzo to widzę, R'edoa -odezwał się jasny elf -chyba zmienimy plany.
R'edoa nie unosząc głowy znad map i zapisków machnęła poplamioną inkaustem dłonią na doradców
-Sprowadzić archontów.
Doradcy zaszemrali.
-Z życiem.
Między posłańcami przecisnęła się wysoka, postawna postać Elledana. Elf był zmęczony, poszarzała, napięta twarz zdradzała nie przespane noce i ciągłą gotowość.
-Grupa Idrlina potwierdza, armia kieruje się prosto w Ciernisty Wąwóz. Wpuścili w niego gryfy, teurgowie przygotowali zwoje Lawiny. Czekają na Twój rozkaz.
R'edoa przetarła twarz.
-Rzucać, jak tylko cała forpoczta zniknie w wąwozie. Nie możemy dopuścić żeby ich magowie powstrzymali atak.
-Puszczają przodem mięso armatnie, nie pozbędziemy się trzonu.
-Elledan, pancerne dywizje idą w asyście liszów i okultystów. Nim lawina dotknie celu, zmienią ją w pył.
Jeden z doraców coś mruknął, wykrzywiając usta. R'edoa obdarzyła go głębokim, kpiącym spojrzeniem, powiedziała
-Dłużej wojowałam z Hordami niż wy. Naprawdę... trochę się na tym znam.
-Pani! -do salki wpadł kolejny zdyszany dworzanin -Hetman Sividd pragnie zameldować, że jaśnie pani -wydyszał, przytrzymując się ościeżnicy -ma do dyspozycji trzy dywizje ciężkich pancernych centaurów. Zmobilizowane są cechy łucznicze, w tym brygady umagicznione...
-Co z magami? -R'edoa wstała zza stołu, szeleszcząc sztywnym, ciężkim materiałem togi
-Wysłannik Rady powinien być tu lada chwila.
-Pani! Tłumy w Entowych Bramach!
-Uchodźcy?
-A skąd -w harmidrze rozbrzmiał czysty, donośny głos -to twoje patałachy, prawda, R'ed?
W drzwiach stała piękna, rudowłosa elfka w białej sukni, przepasana czarną szarfą.
-Ill! -R'edoa pokręciła głową z niedowierzaniem -Rudzielec!
-Mistrzymi Illianatea, jak już -prychnęła tamta -nic się nie zmieniłaś, R'ed.
-Ty też. Brzydkaś jak listopadowa noc. -po czym obie się roześmiały i w identycznych gestach odrzuciły włosy za ucho. Elledan przewrócił oczami i wyszedł.
-Mistrzyni? Czyżbyś...
-Tak. Po małej imprezie którą nam zafundowałaś, odpadło z rozgrywki o stołki parę starych raszpli i na pierwszym konwencie wybrano mnie przewodniczącą Rady.
-Gratuluję awansu.
Niebieskie oczy magiczki zamigotały -Cóż... ja tobie też. Ach, Rada -bez skrępowania usiadła na trójnogu, poprawiła szarfę -zapewnia, że zaplecze magiczne i alchemiczne są w gotowości, Wielmożna Siloe wyprowadza z gajów zastępy uzdrowicielek. A przy bramie -westchnęła, od niechcenia bawiąc się rogiem jednej z map -stoi jakiś włochaty centaur i wrzeszczy, żeby go wpuścić. Mówi, że nazywa się Eno'ael.

***

-Co z Mędrcami? Prosiłam, żeby ich przeor stawił się u mnie jeszcze dzisiaj! Co z Ciernistym Wąwozem, czy ktokolwiek wie co tam się dzieje? Ustawić mi kulę i zwierciadła, nic w nich nie widać. Inkaust! Pióro, to się złamało... I gdzie, do jasnej cholery, jest Elledan!?
Okna pałacu Ognistego Gaju całą noc rozświetlały pochodnie i hell'eny. Po korytarzach niosły się gromkie pokrzykiwania, biegali gońcy, stratedzy z doradcami znosili mapy i dokumenty do Sali Lustrzanej, gdzie za alabastrowym blatem, otoczona pożółkłymi połaciami pergaminów, lśniącymi blado kulami i elfami o zmęczonych, pustych spojrzeniach R'edoa.

Z dołu, zza okna doszedł obłąkańczy, donośny grzmot śmiechu. I dzwoneczków. Dzikie elfy
rozbiły namioty dookoła stołbu pałacu, a teraz sposobiły się do nadchodzącej bitwy, wprawiając w osłupienie szlachetnych braci - ze śpiewem i śmiechem na ustach polerowały zbroje, ostrzyły miecze i groty włóczni, w kociołkach z bulgoczącą smołą, wiszących nad ogniem tuż obok przygotowywanego jadła maczały groty strzał.
-Pani -odezwał się z trudem jeden z doradców, widząc jak R'edoa już od dłuższego czasu nic nie pisze, nie klnie i nie szuka nowego pióra -przyszła pora na odpoczynek. Wskażę pani pokoje...
-Odpoczywajcie -zgodziła się elfka -ja mam jeszcze dużo do zrobienia.
-Co znów takiego? -doradca obrzucił wzrokiem chaos piętrzący się na stole i dookoła niego
-Muszę wpaść na pomysł, jak by tu zwyciężyć.

***

Illianatea otworzyła szafę, pogrzebała w zalegających tam księgach klnąc niecierpliwie, wysunęła z komody wszystkie szuflady, aż w końcu zaczęła wybebeszać kufry. Kurz osiadał na jej rudych lokach.
-Wiesz R'ed -zwróciła się do jaśniejącego owalu lustra -dawno nie byliśmy w takiej sytuacji. Tak naprawdę nigdy nie byliśmy! Nie mogę dać głowy, że te stare pryki w ogóle opracowały ten czar.
-A jeśli nie?
Ruda przerzuciła jeszcze parę zwojów i wstała z kolan, wzburzając kolejną chmurę kurzu w powietrze -No to w obecnych warunkach nie uda mi się przeprowadzić udanego progresu Stworzenia.
-Ochotnik zawsze się znajdzie, wiesz o tym.
-W to nie wątpię. Ale ja nie mam środków do tego! Ani czasu, R'ed... czas jest tu najważniejszy. -spojrzała na elfkę poprzez okno zwierciadła -Ile go mamy?
-Mało.
-Ile?
R'edoa odrzuciła z twarzy czarne kosmyki, odruchowo wyprostowała zagięcia leżącej przed nią mapy.
-Ile byśmy go nie mieli -powiedziała cicho -zawsze będzie go za mało, Ill.
Czarodziejka uniosła oczy ku ciemnemu sufitowi. -Nawet nie wiem czy jest jakiś sens w szukaniu tego. Musimy znaleźć inne wyjście.
-Niekoniecznie. Ja wiem kto ma ten czar, Ill.
Ruda od razu wiedziała o co chodzi.
-Ale?
-... nie mogę z nim nawiązać kontaktu. Kule, lustra... wszystko milczy.
Mistrzyni Illianatea przeklęła soczyście i z rozmachem kopnęła w stojący najbliżej kufer.
R'edoa uśmiechnęła się blado.
-Nie niszcz takich ładnych butów, Ill i nie marnuj siły. Wracaj do Sali, coś wymyślimy.

***

C.D.N

DeathCloud - 2009-07-26, 20:07

Niebo nad elfim lasem było przesłonięte mieszaniną trujących oparów plagi oraz dymu. Ironia okazywała się większa, przez fakt, że nie tylko ziemie Przymierza był w płomieniach, ale także ogień był rozniecany nie tylko przez najeźdźców, ale głównie przez obrońców, którzy w ramach desperacji woleli spalić siebie i wszystko inne, czego nie mogli obronić i co by zostało skażone przez Nieumarłych i wykorzystane później przez nich. W ten sposób armia Miceusa wdzierała się do serca ziemi Elfów, jedna wielka masa sług Mortis od doskonale zorganizowanych elitarnych oddziałów Nieumarłych po bezmyślne masy, w różnych stopniach rozkładu, upiory, duchy, wszelkie rasy inteligentne, bestie i zwierzęta, wszystko, co Horda napotkała na swej drodze i zdołała pochłonąć wtacza się teraz jak zaraza po lasach, które jednak nie dają się tak łatwo Śmierci. Co potężniejsze drzewa prędzej są niszczone konwencjonalnymi metodami niż mocą Mortis. Jedno z najpotężniejszych zwracało znacznie większą uwagę siewców zarazy. Była jedna z głównych fortec przymierza najważniejsza w tej części Ognistego Gaju. Obecnie Mcieus obrał ją za siedzibę, z której kierował bitwą, cały czas odbywały się rytuały Mortis wokół i wewnątrz by ostatecznie wyssać resztki Życia z niego.
U jego podnóży zjawił się nekromanta, Snick. Wszedł do środka, zatrzymał przy wejściu do jednej z komat, nad leżącą na podłożu biżuterią, z której wyjął budzący jego zainteresowanie ludzki medalion, prawdopodobnie łup z niedawnego postania Elfów. Schował go do kieszeni, gdy przeszedł nad nim po suficie gigartyny nieumarły pająk i ruszył dalej, widać było po nim zdenerwowanie. Wszedł do głównej komnaty, z której dobiegał przerażający krzyk. Sala była strzeżona przez gwardię DeathClouda składającą się z upiorów, mumiowatych wojowników oraz wojowników w kopii zbroi Bone Lorda, było też wiele obecnych duchów i magów Nieumarłych i kultystów. Byli skoncentrowani na widocznej esencji życiowej drzewa, które coraz słabiej opierało się magii Śmierci, pośród nich w wyszczególnionym miejscu stał Miceus jakby skoncentrowany na energii drzewa niż na będącym w agonii Rycerzu Śmierci za jego plecami. Snick rozpoznał dowódcę który brał udział razem z nim w przegranym znaczącym starciu.
- Zawiodłeś mnie, jeśli twój umysł i twoje zdolności nie są dalej przydatne dla Plagi to od teraz będziesz służyć tylko swoim ciałem.
Gdy lisz skończył te słowa z umysłu wojownika zostały tylko resztki, nie był już lepszy niezwykłe zombie, ledwie zdołał się podnieść nie był już wstanie podnieść broni. Snick poczuł ulgę, że gniew jego pana może go ominąć, ale jednocześnie wciąż czuł przerażenie przed podobnym losem.
- Zaczynam wątpić także w twoje kompetencje … - odwrócił się do Snicka, jego czerwone oczy rozbłysły mocniejszym blaskiem - … oraz lojalność.
- Nie wiem, o czym mówisz panie – Snick starał się zamaskować pokorą swój strach – to była jego wina – wskazał na pokrakę, którą był kiedyś rycerz śmierci – przez niego nasze oddziały wpadły w zasadzkę Elfów i zostały rozbite.
- Możliwe, ale więcej takich porażek to nawet z pomocą armii Nagasha przegramy bitwę, od teraz podwładni do których mam większe zaufanie będą ci pomagać w obowiązkach.
- Tak jest panie – nekromanta stawał się coraz bardziej zdenerwowany.
- Teraz wracaj do obowiązków i dopilnuj by niekonsumowane „surowce” – dla lisza tym były żywe młode osobniki schwytane przez Hordę w czasie marszu i bitwy i mające być nabytkiem dla kultu Mortis – zostały wysłane drogą powrotną.
- Ale Przymierze na pewno wyśle swoje odziały by je przechwycić.
- O to chodzi, nawet, jeśli odkryją podstęp to i tak wyślą dostateczne dużo by miało to choćby najmniejszy wpływ na tą bitwę.
- Tak panie – nekromanta zrozumiał, że może to wykorzystać, dla własnej korzyści
- Teraz odejdź. – rzekł i odwrócił się w stronę energii drzewa by podziwiać powolny rozkład.
Po wyjściu Snicka w komnacie pojawił się jakiś cień, który zdawał się wyrastać z podłogi.
- Rogin się spóźnia. Odnajdź go i przypomnij o zadaniu.
Cień znikł tak samo jak się pojawił.

Snick znalazł się w bezpiecznym miejscu, dobrze ukryty przed świadomością lisza. Nerwowo wyjął kulę i próbował się porozumieć
- Yezebell jesteś tam?
- Nie miałeś się teraz kontaktować – nerwowo odparła nekromanta Nagasha.
- Musiałem, On zaczyna coś podejrzewać, prawie i by mnie spotkał los gorszy od śmierci, jeszcze jedna porażka, w którą będę zamieszany i już po mnie. Musicie mnie stąd zabrać.
- Nie martw się, Miceus już przegrał tą bitwę nie musisz już sam przyczyniać bezpośrednio do klęsk wystarczy, że dalej będziesz przekazywał informację elfom, Przymierze zajmie się już resztą. Jak tylko wszystko zacznie się rozsypywać to pomożemy ci się wydostać To wszystko?
- Jeszcze coś. Jeśli Elfy przepuszczą jakiś odział to przechwyćcie go. To ma być nowy nabytek do kultu, przyda mi się jak już zajmę miejsce Miceusa.
- Jak sobie życzysz.
Nekromanta nawet nie starała się ukryć tego ze nie zależało jej na losie Snicka, który przez zdenerwowanie jak i arogancję niczego nie spostrzegł.

Granice terytoriów Imperium i Przymierza, które przed atakiem Elfów było położone w środku Imperium, teraz jest podzieloną krainą. W jednej z nielicznych wiosek ludzkich będących na skraju ich terytorium a ocalałych z rzezi zebrała się armia imperialna, właściwie pseudo inkwizycja, oprócz oddziałów Imperialnych składała się także z bandytów, najemników, chłopskich oddziałów, heretyków, kultystów, dzikusów i masy innych dziwnych osobników. Właśnie wioska i oddziały świętowały zwycięstwo nad pobliskim garnizonem Przymierza. Na uczcie na pobliskim dworku opiewano imię wybawcy i przywódcy, czyli Rogina.
Nie był typowy przykład inkwizytora czy innego żołnierza Imperium. Wyglądał bardziej jak kpina lub parodia inkwizytora. Miał przesadnie zdobiony strój inkwizytora, kapelusz ściągnięty z jakiegoś demologa, a pod nim opaskę dokładnie zakrywającą czoło. Po jego ciele było widać jego niedawną obecność w Legionach i Hordach, blado-szara skóra, dająca oznaki poważnej choroby i przekrwione oczy ze spojrzeniem szaleńca tylko dopełniają wizerunku pseudo inkwizytora. Wielu z jego kompanów wyglądała nie mniej, jeśli nie bardziej groteskowo.
- Pyszna konina – oznajmił, komentując zjadany kawałek mięsa, dla części bardziej normalnych uczestników te słowa wydały się przerażające, gdy zdali sobie sprawę że to nie musiały być podawane na uczcie ciała koni które padły w czasie bitwy, zwłaszcza gdy zdali sobie co zrobiono z ciałami centaurów.
- Dziś historyczny moment, rozpoczęliśmy proces odbijania naszych ziem odebranych przez złowrogie elfy – przemawiał z pełnym zapałem do tych, dla którzy nie dołączyli do jego armii dla chęci samego mordu i rabunku – ta krucjata przeciwko złu. Aaagrrrr!
Chwycił się za brzuch, upuścił swój puchar, czerwone wino rozlało się na podłodze.
- Wybaczcie, ale muszę was opuścić, Bóg do mnie chce do mnie przemówić. Muszę być sam by oddać się modlitwie.
Wybiegł z Sali prosto do swojej komnaty. Ból nie był wynikiem działania Boga, o którym mówił tylko pozostałością z czasów, gdy był sługa Betrezena jak i gdy był sługą Mortis. Wewnętrzny rozkład i wypalenie pojawiały się co jakiś czas powodując niewyobrażalny ból.
- Spóźniasz się – usłyszał lodowy, pozbawiony całkowicie emocji głos, brzmiący jak szept tylko dość głośno – miałeś już dawno głęboko w nowym terytorium Elfów.
Odwrócił się i spostrzegł ducha – posłańca Miecusa. Był to duch dziewczyny lub kobiety w przeciwieństwie do większości duchów, ten zamiast lewitować to zdawał się wyrastać z podłoża, korpus lub szaty się przypominały bardziej jakiś przerażający pień drzewa lub innej zdeformowanej rośliny i jedynie głowa przypominała coś ludzkiego, przypominały gałęzie roślin, zamiast oczu były puste oczodoły usta były pozbawione języka i zębów.
- Devi jak miło cię widzieć. Jak się miewa Mike?
- Przestać się wygłupiać i wytłumacz zwłokę.
- Hej ten lisz nie jest moim władcą i nie muszę się tłumaczyć. Musiałem zebrać odpowiednio liczną armię, tutejsi chłopi z chęcią zebrali się na wojnę przeciw Elfom, a nie mam już zbyt wiele powiązań z Legionami i raczej nie będę mieć wsparcia żadnego z Demonów. I tak nie zdążyłbym na bitwę a tak mogę skupić się na rozpalaniu konfliktu Imperium z Przymierzem na nowo, może uda mi się dogadać z innymi przywódcami armii Imperium.
- Masz udać się jak najszybciej na tereny elfów i dokonać jak najwięcej zniszczeń. I raczej nie zawiedź, Miceusa bo bez jego pomocy twój stan nigdy się nie polepszy a on może go pogorszyć.
- Wiesz, że jak jesteś taka stanowcza to przerażasz mnie? – Rogin skulił się ze strachu.
- Nie jesteś zabawny – zniknęła jak zapadła się pod ziemię – wyrusz nawet dziś i nie trać czasu.
- Pa pa Devi, miło było cię widzieć – machał ręką i miał dziecięcy uśmiech na twarzy – pozdrów Mike’a.
Wyszedł z komnaty by przygotować armię do wymarszu.

Rogin - 2012-06-27, 07:40

- O rany... - zajęczał pseudoinkwizytor, łapiąc się za głowe.
- Co się stało?
- Ten zafajdany lisz przysłał do mnie swego szpiega. Mamy go wspomóc w bitwie z Przymierzem.
- Ma armię, da sobie rade. - drwiący głos towarzysza odbijał się echem w długim korytarzu.
- Skoro mówi, że mamy atakować elfy to znaczy że potrzebuje pomocy. - Rogin spojrzał w oczy inkwizytora.
- Lubię, jak leje się krew, poza tym wojsko się ucieszy gdy się dowiedzą jak "bliskich im przyjaciół" odwiedzimy. Są rozjuszeni po poprzedniej bitwie, z chęcią sie przyłączą.
- To ma sens. Ruszajmy!
***
Weszli jednocześnie do Sali. Wszelkie szmery natychmiast ucichły. Rogin omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych i podjął przemowę na nowo.
- Dobra, dosyć tych przesłodzonych regułek, jak dobrze wiecie, pokonaliśmy niedawno garnizon elfów. - zamilczał. Patrzył na reakcję publiczności, zdziwioną zmianą charakteru przemówienia.
- Pewnie spora część tutaj chciałaby znów zakosztować zwycięstwa w boju. Proszę bardzo, mam dla was wszystkich coś specjalnego... - dowódca uśmiechnął sie nieprzyjemnie, po Sali przebiegł cichy szmer, Rogin zauważył że co normalniejsi uczestnicy przemówienia wymieniają się między sobą uwagami, a nawet wytykają go palcami.
- Co? Jeżeli coś się komuś nie podoba proszę to powiedzieć mi prosto w oczy - odpowiedziała mu cisza.
- Jeśli chcecie by krucjata przeciwko elfom przebiegała pomyślnie, to ja nie mogę mieć miękkiego serca. Trzeba konsekwentnie dążyć do celu, by go zdobyć. - upadły inkwizytor zaobserwował spokój na twarzach ludzi, sam też się nieco uspokoił.
- Dostałem informacje że szykuje się potężna bitwa przeciwko tym słabeuszom elfom. To sposób na szybkie wzbogacenie się, zaznanie chwały na cały Nevendaar... - znów zamilknął. Wreszcie ryknął na całą Salę.
- Macie się szybko zebrać do bitwy! Poprowadzę was do boju, ale to od was samych zależy czy ją wygracie. Jutro zbiórka z samego rana. - już miał wychodzić z Sali, ale powrócił z powrotem do stołu.
- I niech no się dowiem że ktoś nie przyszedł albo stchórzył... - Rogin cedził przez zaciśnięte zęby. - Żeby jeszcze bardziej was zachęcić, dodam od siebie tyle, że podnoszę wam poprzeczkę bitew, nauczycie się - a przynajmniej część z was - co znaczy współpraca. Będziemy walczyć ramię w ramię z Hordami. - w Sali zawrzało.
- Wiedziałem, że wam się spodoba. - spojrzał triumfalnie na armię. Głównodowodzący obserwował jak ludzie wykrzykują niezrozumiale hasła, reszta popaprańców albo się cieszyła albo krzyczała wraz z ludźmi.
- Spokój! Mówię spokój! - udało mu się przekrzyczeć tłum, znowu Salę wypełniła cisza zakłócana tylko przez głos przywódcy.
- Czego się boicie?! Przecież was nie zeżrą, oni także będą walczyć z elfami! Wybaczcie, to nie bajka tylko cholerna rzeczywistość. - w Sali było zupełnie cicho, Rogin westchnął ciężko.
- Powtarzam: zbiórka jutro rano. Macie być wypoczęci i pełni sił, bo czeka nas długa droga. Uzupełnijcie potrzebne zapasy. Naprawcie wszelką broń oraz materiały i naostrzcie miecze. Nie będę już was męczyć... Pójdę już sobie. - zlustrował wszystkich zmęczonym wzrokiem.
- Życzę wam kolorowych snów. Garland, za mną. - Rogin wyszedł z Sali, trzaskając drzwiami.
***
- Zaczekaj! - inkwizytor musiał biec za szybko idącym przywódcą.
- Na co? Chodź ze mną. - oboje zwolnili kroku i weszli do komnaty Rogina.
- Rozgość się. Chciałem porozmawiać.
- O czym?
- O bitwie. - dowódca usiadł na krześle, naprzeciwko swego rozmówcy.
- Sądzisz, że dużo osób się jutro zbierze? Sam wiesz, że w tej armii są zarówno ludzie jak i odmieńcy.
- Myślę, że ludzie ci uwierzyli, że musisz rządzić twardą ręką, by ta cała "krucjata" mogła funkcjonować.
- Wiesz co? Leję na tę krucjatę, to tylko nazwa by ci kretyni mogli to kupić.
- W tych czasach ludzie kupują tani kit, spotykają kogoś, kto wydaje im się wiarygodny i można ich prowadzić jak małe dziecko za rękę.
- Prawda...
Milczeli przez długi czas. Słońce, dotychczas schowane za chmurami, odsłoniło swą złotą twarz i swymi promieniami oświetliło wnętrze komnaty. Rogin wyszedł na mały balkonik i obserwował gorączkowe przygotowania żołnierzy.
- Garland.
Towarzysz podniósł się z krzesła i podszedł do barierki.
- No zobacz. Podziałało.
- To dobrze. Miceus da ci spokój.
- Da mi spokój jak dotrzemy na ziemie elfów. No dobra, koniec tej imprezy - rzekł do inkwizytora. - Trzeba się wyspać. Dobranoc.
- Dobranoc. - podali sobie ręce i Garland wyszedł z komnaty. Rogin jeszcze chwilę obserwował ludzi, po czym udał się na spoczynek.
***
Nadszedł piękny, słoneczny dzień. Ptaszki wesoło ćwierkały, przyroda budziła się ze snu. Nikt się nie spodziewał tego, co miało zaraz się zdarzyć. Spokojną ciszę nowo rozpoczętego dnia zakłócił głośny krzyk:
- Pieje lisz z Thor Amn, pieje, bo nie ma koguta... Heeeej, budźcie się wojacy, będzie rozpierducha...
Przerażeni żołnierze jak na komendę zerwali się z ziemi i ich oczom ukazała się postać roześmianego Rogina oraz stojącego obok Garlanda.
- Hehe, no co tam? Wyspały się panienki? To dobrze, niedługo wyruszamy. Macie się dobrze najeść i napić, marsz będzie ciężki i długi. Uzupełnić wszelkie zapasy, zabrać ze sobą tylko to, co naprawdę się przyda. Dam wam jeszcze godzinę.
***
- Gotowi?
- Gotowi!
- No to w drogę, panienki! Hehehe - przywódca zaśmiał się demonicznie.
- Jazda, jazda, musimy szybko dojść na ziemie elfów, wykorzystamy właśnie ranek, bo nie jest jeszcze gorąco.
- Tak jest!
Rozkaz pseudoinkwizytora został spełniony i ku jego zdziwieniu przebyli spory kawał drogi. W samo południe żołnierze słusznie przyznawali rację Roginowi, który swymi okrzykami zachęcał do jak najszybszego marszu i nie marnowania czasu. Słońce świeciło niemiłosiernie, potworny upał męczył wszystkich żołnierzy. Przywódca zarządził postój dla przeczekania upału i nabrania sił do dalszej drogi. Rogin stanął obok zmęczonych wojaków.
- Jak widzicie, szybki marsz rankiem oraz wieczorem pozwala na przebycie dużej ilości drogi. Nie spodziewałem się że pójdzie nam tak łatwo, ale to nie znaczy, że nie mamy być czujni. Odpoczywajcie. - sam był wykończony drogą. Usiadł na ziemi obok Garlanda.
- Sprawnie nam idzie.
- Tak, ale elfy mogą być wszędzie.
- Wiem. Musimy mieć się na baczności. Uff, ale upał... - Rogin ściągnął z głowy kapelusz i zaczął nim się wachlować. Był zadowolony z przebiegu dotychczasowego marszu. Jeśli dalej będą się przemieszczać w takim tempie to szybko dołączą do nieumarłej armii.
- Taa, a jutro dla odmiany będzie lał deszcz... - mruknął pod nosem i pozwolił sobie na drzemkę. Wydawało mu się że spał pięć minut. W rzeczywistości "pięć minut" okazało się trzema godzinami. Dowódca ziewnął potężnie i spojrzał zaspanym wzrokiem na równie słodko śpiącego Garlanda. Rogin sprzedał mu kuksańca w bok, towarzysz natychmiast obudził się, szybko chwycił za leżącego obok morgensterna i zamachnął się nim na oślep.
- Uspokój się durniu, to tylko ja! Hmmm... Sprawdzałem twoją czujność. - uśmiechnął się do niego.
- A tak na serio, trzeba wstawać. Jest wieczór, nie jest gorąco, można iść.
- Och... Daj sobie dzisiaj już na wstrzymanie, popędzałeś nas jakby cię stado demonów goniło z wodą święconą. Daj odpocząć. - przywódca na myśl o wodzie święconej wzdrygnął się.
- Doooobra... Wygrałeś. Powiem wartownikom by się zmienili. - wstał niezgrabnie z ziemi i wykrzywił twarz, czując ból mięśni pleców. Po chwili doczłapał się do pilnujących ludzi, zamienił z nimi parę zdań, obudził leżących obok potępionych i nakazał im trzymać wartę. Śpiący na widok przywódcy natychmiast się rozbudzili, zebrali swoje rzeczy i poczęli pilnować śpiącego wojska. Rogin patrzył na leżących żołnierzy. On, nieumarły demon w skórze człowieka, miał do wykonania ważne zadanie. Sam kiedyś był nieliczącym się pionkiem w grze, teraz ludzie muszą liczyć się z jego zdaniem. Uśmiechnął się sam do siebie.
- Niewiarygodne... No, dosyć tych rozmyśleń, jutro będzie ciężki dzień. - powrócił na swoje miejsce gdzie szybko zasnął.
***
Słowa Rogina okazały się prorocze. Wczorajsza pogoda - upał, duchota, odczucie, że jest parno - spowodowała zmieszanie się zimnych i ciepłych mas powietrza co skutkowało potężną ulewą. Wszyscy od wczesnych godzin porannych byli już na nogach, nikt nie mógł spać podczas burzy. Wojsko po pokrzepieniu się posiłkiem i otrzymaniu raportu wartowników o spokojnym przebiegu nocy ruszyło w drogę. Żołnierze stracili chęć i ochotę dalszego maszerowania, lecz Rogin, równie znużony jak oni sami, podtrzymywał ich na duchu. - Wiem, jesteście zmęczeni i znużeni wstrętną pogodą, mi też się to nie podoba, ale zrozumcie, im żwawiej będziemy szli, tym szybciej dotrzemy na miejsce. - marsz wydawał się niekończący. Deszcz padał przez całe przedpołudnie, było zimno, wiatr dodatkowo wzmacniał odczucie chłodu. W takich warunkach wojsko Rogina szło na bój. W błocie, brudzie, ogólnym niezadowoleniu. Wkrótce miało się to zmienić. Ponure przedpołudnie szybko minęło, na twarze żołnierzy znów powrócił uśmiech gdy zza chmur wyjrzało słońce. Przemoknięci do granic możliwości wojacy grzali się w promieniach.
- Jak dobrze że słońce wyszło, ogrzejemy się... - Garland wysunął się nieco naprzód by łapać promienie.
- Mhm... - dowódca także nie próżnował, rozłożył na ziemi czerwony płaszcz, kapelusz powiesił na najbliższej gałązce, sam został w czerwonych portkach i rozdartej, niegdyś białej koszuli.
- Cudnie. Dobrze nam idzie, bez potyczek, elfów nie widać zaś lasy coraz bliżej... Hmmm, podejrzane... - Rogin rozejrzał się po okolicy. Martwił go fakt, że nie spotkali żadnych elfów, nie doszło do żadnych mniejszych potyczek, żadnego rozlewu krwi. "Albo zostali na terytorium Przymierza by bronić swych ziem albo zostały rozproszone tak bardzo że trudno ich spotkać" - myślał sobie. Po chwili rozmyśleń ubrał się i oznajmił żołnierzom że wykorzystają ten moment do marszu, nie było upalnie więc mogli kontynuować wyprawę. Wojsko z ochotą wypełniło rozkaz przywódcy. Podczas marszu Garland poinformował Rogina o wykryciu paru jednostek elfów.
- Elfy?! Na północ od tego miejsca? Dobrze że mnie poinformowałeś o tym. - upadły inkwizytor odwrócił się w stronę armii.
- No dobra, czas na gimnastykę! Garland odkrył, że niedaleko stąd, na północy, znajduje się drużyna elfów. Macie ich znaleźć i dostarczyć je tutaj, w miarę możności w jednym kawałku. No, jazda! - co bardziej krewcy wojacy zerwali się do biegu z obnażonymi mieczami.
- Hie hie... - Rogin zachichotał pod nosem.
***
- Panie Roginie! Panie Roginie! Panie... - krzyczeli żołnierze którzy zdecydowali się na potyczkę z elfami. - Odnaleźliśmy drużynę, o której mówił Garland. No, z tym że to nie są wojskowi, a cywile... - twarz przywódcy stężała.
- Nie wojskowi? To o czym on bredził... Garland! - wydarł się głośno Rogin. Inkwizytor szybko się pojawił.
- Co to do jasnej cholery ma znaczyć?! Twierdziłeś że widziałeś elfią drużynę zaś moi żołnierze mówią o cywilach! Co za ludzie, nawet dobrze szpiegować nie umieją... - zawarczał krótko i zwrócił się z powrotem do posłańców.
- Co z nimi zrobiliście?
- Nie atakowaliśmy ich, lecz związaliśmy i przytargaliśmy tutaj.
- Gdzie oni są?
Dwóch potępionych przyprowadziło związane elfy. W "drużynie" znajdywały się trzy osobistości. Upadły inkwizytor każdemu spojrzał w oczy.
- Witam państwa. - rzekł spokojnym głosem na początek rozmowy. - Wybaczcie, że was niepokoimy, ale chciałbym z wami porozmawiać.
- Porozmawiać to możesz z moim butem jak dostaniesz kopa w mordę! - krzyknął jeden z elfów, wyglądający jakby chciał zabić Rogina.
Twarz dowódcy posmutniała.
- Nie chcę z wami walczyć. - skłamał, starając się by ton jego głosu brzmiał wiarygodnie.
- Akurat. Jakbyś nie chciał walczyć to twoi żołnierze by nas nie zabierali z naszych ziem! - warknął elfi buntownik. Upadły inkwizytor wyprostował się usłyszawszy "z naszych ziem". Jego twarz rozpromieniła się w szaleńczym uśmiechu.
- Dobrze. Chciałem po dobroci, ale widzę że się nie da. W porządku. Sam tego chciałeś. - po tych słowach Rogin przywalił z całej siły pięścią w twarz elfa. Z rozbitej wargi popłynęła krew, po chwili elf wypluł dwa zęby. Pozostałe elfy nie protestowały widząc krzywdę dziejącą się ich towarzyszowi. Dowódca złapał rannego za fraki i podsunął go przed swoją bladą twarz.
- A teraz wszystko mi ładnie wyćwierkasz. Gadaj, gdzie są wojskowe jednostki elfów.
- Wal się, szurnięty demonie, nic ci nie powiem. - w oczach Rogina pojawiło się zaskoczenie.
- Skąd to wiesz?
- Opaska ci się przekrzywiła. - buntownik splunął mu w twarz krwią. Tego było już za wiele.
- Beric! - ryknął rozwścieczony dowódca. Sekundę później obok nich pojawiła się postać zakapturzonego potępieńca.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Beric. Dziś przygotujesz nam pyszną potrawkę z elfa. Tylko nie dawaj za dużo soli, bo nie lubię. - skończywszy wypowiedź Rogin podciął nogi związanemu elfowi, skopał go i przekazał w "dobre ręce". Powycierał krew z twarzy, poprawił opaskę, spojrzał znużonym wzrokiem na dwójkę elfów i odezwał się cichym głosem:
- Czy wy też tak chcecie rozmawiać?... Bo ja nie.
Elfy popatrzyły na siebie.
- Nie.
Rogin odetchnął z ulgą.
- To dobrze, nawet się nie domyślacie jaką ciężką pracę odwala szpieg. No dobrze, powiedzcie mi gdzie są elfy.
- A wypuścisz nas?
Upadły inkwizytor schował twarz w zakrwawionych dłoniach. Nie miał ochoty na użeranie się.
- Jesteście cywilami, nożami nas nie pokonacie. Uwolnić ich. - po chwili elfy stanęły naprzeciwko dowódcy rozmasowując nadgarstki.
- Powiecie mi? Wyglądacie na milszych niż tamten palant.
- Tamten palant mieszkał z nami w lesie Einare.
- Serce kraje mi się w plasterki. Ja też straciłem dużo osób bliskich mi podczas wojny. Słucham was.
- Część z nich broni świętego drzewa w Ognistym Gaju, które atakuje Miceus. O reszcie nic mi nie wiadomo. Może ty coś wiesz, Sanmirre?
- Tyle co ty. - elfy spojrzały jednocześnie na Rogina.
- Puścisz nas wolno?
- Tak miło nam się rozmawia, zostańcie z nami. Jesteśmy specjalnym oddziałem buntowników, którzy zebrali się do walki z tym podłym liszem. Pytamy się każdej napotkanej osoby czy wie gdzie są elfy.
- Skoro tak bardzo chcesz nam pomóc, to dlaczego pobiłeś Turnnena?
- To wynik klątwy jaką na mnie rzucono gdy byłem demonem. - rozwiązał opaskę z czoła.
- Ta pamiątka mi będzie o tym przypominać. Nie chciałem go ranić, ale mnie sprowokował. Nadeszły ciężkie i brutalne czasy. Z resztą, sami też żeście nie kwapili mu pomóc.
- Nie jesteśmy głupi.
Dowódca jeszcze przez długi czas rozmawiał z elfami, które postanowiły zostać. Potrawka z elfa wyszła znakomita, wszystkim smakowała. Prócz elfom.
***
Następnego dnia armia była prowadzona przez dwa niespodziewające się niczego elfy. Przed południem oznajmiły że znajdują się na ich terytorium.
- Och, bardzo wam dziękuję w imieniu swoim i armii. Nawet nie wiecie jak nam pomogliście. - Rogin uśmiechał się najszczerzej jak tylko potrafił.
- Drobiazg, cieszymy się że chcecie walczyć w imię Przymierza.
- Jesteście pewnie głodni, nie puszczę was z pustymi brzuchami.
- A to nie szko... - elfy nie dokończyły, z przerażeniem patrzyły na przebite na wylot brzuchy, z których sterczały dwa miecze.
- Ty, ty... Zdra...
Dowódca patrzył jak umierają, na stygnących twarzach malował się wyraz nienawiści. Ciszę panującą w lesie zmącił tylko głośny, demoniczny rechot.
- No, to szykujcie się panienki, zaraz się zacznie piekło...

***
I to by było na tyle :-P

Nagash ep Shogu - 2012-07-23, 11:29

- A co to jest?
Rodrick van Eckenhausen pacnął wierzchem dłoni w rozpostartą kartę papieru z grymasem, którzy postronni mogliby wziąć za efekt bolesnego ropienia górnych ósemek. Graf jednak postronny nie był i wiedział, że Rodrick jest po prostu z siebie dumny.
- Rogin, ta szelma zafajdana, raport przysłał.
Na dźwięk imienia szpiega nożyce, którymi arcywampir przycinał pelargonie zamarły w powietrzu.
- To ON żyje? Słuch o nim zaginął przecież jeszcze, gdy...
Nagash odłożył nożyce, odchrząknął. Swoim zwyczajem wyciągnął się wygodnie w fotelu lustrując szczeciniastą mordę obersta. Wszyscy wiedzieli, w jakich okolicznościach zaginął Rogin i nikt nie chciał ich wspominać. Zwłaszcza graf.
Tymczasem Rodrick wykrzywił się jeszcze bardziej. Znać ropieć zaczęły i siódemki.
- Ta zafajdana poćpiega przez cały ten czas siedziała w Dzilikańskiej puszczy, gdzie do spółki z paroma wiedźmami i jedną sukkubą bordel prowadził dla pomieszkujących tam dziwomężów, drwali i innych parszywców. Przypadkiem dziada stamtąd wyciągnęliśmy, gdy się rozniosło między pospólstwem jakie to atrakcje w Dziliku znaleźć można.
Nagash łypnął okiem na swego pułkownika.
- Skoro królem zamtuza i bordelmamą Rogaś na ukochany został, to skąd ten raport?
- Rogin twierdzi, że na służbę chce wrócić, to i spisał wszystko to, co klienci w bordelu opowiadali.
- Ha! Chce wrócić na służbę!... Po tym jak koncertowo spartolił... No, wiadomo co spartolił. Co on sobie myśli? Że jak mi do nóg padnie i Armiemu elfcycę przyprowadzi to mu odpuszczone będzie! Po moim trupie!
- Znaczy nigdy - dodał po chwili zastanowienia.
Rodrick wzruszył ramionami.
- Dawaj ten raport.
Mroczne oczy Nagasha skakały po nierównych wierszach demonicznego pisma, iście podobnego kurzym gryzmołą, niźli uczciwie skrojonym literą. Brwi grafa natomiast z każdym przeczytanym wersem unosiły się wyżej, i wyżej, iście zaraz by na ciemię weszły.
- Czytałeś to Rodrick? Nie? Ha, to słuchaj! Elledan kopyrtnął! Strzelił wypolerowanymi lakierkami w elfi kalendarz! Ha! To ci nowina!
Oberst zmarszczył czoło.
- Znaczy jak?
- W sposób daremny, nikczemny i tak nudny, że aż śmieszny. Szlag go trafił! W burze w pełnej zbroi, wypolerowanej jako psie jajca na wiosnę, znasz go zresztą, hasał pod drzewami, no i się dohasał. A wiesz co to znaczy?
Oberst z chrzęstem przejechał po szczeciniastej twarzy. Wyszczerzone kły mówiły wszystko.
- Właśnie. Gotuj chorągiew, wraz ruszamy pod Płomienny Gaj!

Rogin - 2012-07-23, 14:34

- Jaśnie panie, mamy wieści bardzo ważne!
- Na rany koguta, mówcie!
- Dostaliśmy potwierdzenie odbioru twego raportu od grafa ep Shogu...
Rogin wyprostował sie nagle.
- Że co?! Przecież ja mu nic nie wysyłałem! Jaki czort wodę mąci?
Posłańcy popatrzyli po sobie niepewnie.
- No... Jego porucznik czy jakoś tak Rodrick mu to dostarczył...
- A kto jemu ten... "raport" dostarczył?
- No my ale...
- Po kiego smerdza cienkie bolki?! Oszaleliście czy wam słonko Imperium za bardzo nie przygrzało w te dekle?! - demon darł sie niczym stare prześcieradło.
- Co z was za pierdoły, mówiłem wam żebyście dostarczyli informacje Miceusowi o naszym przybyciu! Wrrr.
Skuleni posłańcy jeszcze bardziej zbledli na twarzach.
- P-psze pana...
- Czego?!
- Czy... M-my... Zossstaniemy uuukar-rani?
Roginowi zalśniły oczy.
- Hmm... Wiecie co, tak sobie myślę że dam wam inne zadanie. Idźcie do Berica, on wam coś da lekkiego.
Wyraźnie uspokojeni posłańcy z głupimi uśmieszkami szczerzyli sie do przywódcy.
- Och, dzięki ci śliczne, najjaśniejszy panie! Już nas tu nie ma! - po tych słowach czmychnęli szybko sprzed nosa Rogina.
- Beric! Dwa razy żeberka na wynos, miguniem!
Chwilę później po okolicy przeszedł nieprzyjemny odgłos skwierczącego mięsa. Pod wieczór wojsko na czele z inkwizytorem opychało sie daniami. Wyraźnie zadowolony ze swojego kucharza Rogin dłubał w zębach i myślał. Nie tylko nad jutrzejszymi smakołykami, lecz także o bitwie. Wstał i podszedł do trawiącego przysmaki wojska.
- Czy smakował wam obiad? Cieszę sie, mi też. Ale wam dla was pewną informację... Potrzebuje kogoś odważnego i sprytnego, kto by poszedł do Ognistego Gaju i oznajmił liszajcowi że jesteśmy na miejscu. Jacyś chętni?
Nie musiał długo czekać. Dwie ręce wystrzeliły w górę oznajmiając gotowość do wykonania zadania. Chwilę później dwie chude sylwetki gnały w stronę Ognistego Gaju...


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group