Forum Disciples, Disciples 3
Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples

Biblioteka - Waskosowa twórczość

Waskos - 2013-04-02, 22:24
Temat postu: Waskosowa twórczość
Z racji tego, że portal nie wypalił, a wrzuciłem tam 2 artki nad którymi się napracowałem, jeden nigdy się nie pojawił (in your face Nagu) to wrzucam je tu.

Zielony Smok

Dzień 4. Listopad. Rok 12 Panowania Cesarza Demosthena.
Nareszcie! Po tylu latach badań, kosztownych inwestycji spektakularnych porażek! Dziś ja, arcymag Thavis, przeprowadzę pierwszą sekcję smoka. Trzeba działać szybko, jeśli inkwizycja się dowie, to wszystko legnie w gruzach. Nie pozwolę zamknąć nauce ust, zaczynam prowadzić dziennik.

Dzień 6. Listopad. Rok 12 PCD.
Zaczynam badać smoka. Jakże niewiele o nim wiemy, ale teraz opowie mi o sobie wszystko. Najsampierw jednak oględziny zewnętrzne, potem zajrzę do środka. Nie wolno działać pochopnie, taka okazja nie powtórzy się prędko.
*
Draco Crudus, zwany także Draco Batrachites, wśród pospólstwa Smok Zielony. Ciało łuską pancerną kryte, miększą na podbrzuszu, twardszą na grzbiecie i wierzchu kończyn. Kończyn sześć, z czego dwie skrzydłowe, tudzież skrzydeł para. Skrzydła błoniaste, niczym u nietoperza. Kończyny wszystkie pazurami ostrymi zakończone.
*
Wspaniałe stworzenie, takiej liczby kończyn nie posiada żaden inny kręgowiec. Potężna, silnie umięśniona klatka piersiowa, podobnie jak u drapieżnych ptaków. Zadziwiające, ptasie cechy u smoka… Zanotować: Ilość kończyn nie ułatwia latania.
*
Długość skrzydeł: 16 łokci, porównywalna z długością ciała. Szacowany ciężar: 400kg.
*
Nie, coś się nie zgadza. Zwierzę jest zbyt ciężkie, skrzydła nie powinny go unieść. Jak więc lata? Nie mam wyboru, czas otworzyć wnętrze.

Dzień 7. Listopad. Rok 12 PCD.
Przystępuję do sekcji zwłok.
Duże serce, dobry znak. Mięśnie klatki piersiowej potrzebują dużo krwi. Kości przypominają ptasie, mocne i lekkie, kolejny dobry znak. Smok jest jednak za ciężki. Ważne odkrycie, druga para płuc. Prawie puste w środku, co ukrywają? Gaz, bezwonny, bezbarwny. Konieczne badania.

Dzień 11. Listopad. Rok 12 PCD.
Eureka! Doszło do reakcji wybuchowej. Gaz musi być wodorem lub metanem, kolejne ważne odkrycie. Czyżby tajemnica smoczego ognia została rozwiązana? To by oznaczało obalenie bogobojnych teorii! Smoczy ogień nie jest siłą pochodzącą z czeluści piekieł, lecz doskonałym dziełem Matki Natury! Daje to też odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Wodór jest lżejszy od powietrza, para pęcherzy lotnych z wodorem to klucz do latania. Jeden pęcherz może pomieścić 0,5 metra sześciennego gazu, są dwa, czyli cały metr sześcienny. Czy to wystarczy aby polecieć? Innego wytłumaczenia nie ma. Skąd jednak wodór w organizmie smoka? Musi go otrzymywać podczas trawienia. Teoria do zbadania. Trzeba wrócić jednak do ognia, jest wodór, ale co jest katalizatorem? Zaglądam do pyska. Wspaniałe uzębienie. Kolejne ważne zjawisko, w uzębieniu widoczne są siekacze, wykorzystywane do siekania pożywienia, to nie budzi wątpliwości. Jednak jest coś jeszcze; trzonowce, służą do przeżuwania, po co one drapieżnikowi? Czyżby smok przyswajał pokarmy roślinne? Brak dowodów. Podejmuje badania laboratoryjne kału pochodzącego z jelita grubego.

Dzień 12. Listopad. Rok 12 PCD.
W próbce kału nie znaleziono szczątków roślin. Te zęby muszą mieć jednak jakieś przeznaczenie. Wiedzy szuka się w księgach, czy podobne uzębienie zostało zbadane u jakiegoś innego gatunku?
*
Tak! Lunnark, podczas swych wypraw, znalazł bestie o podobnym uzębieniu. Dasyatis Brevicaudata, ryba chrzęstnoszkieletowa, uzębienia używa do miażdżenia twardych muszli. Jednak po co to drapieżnikowi? Z pewnością używa tych zębów do miażdżenia kamieni, to można ustalić po resztkach w paszczy. W jakim celu smok zjada kamień? Dla wspomożenia trawienia? Uzupełnienie diety?

Dzień 14. Listopad. Rok 12 PCD.
Po kwerendzie na temat terenów zamieszkiwanych przez Zielone Smoki należy zauważyć, że znajdują się tam drobne kamyki bogate w platynę. Według krasnoludzkich alchemików platyna połączona z tlenem i wodorem tworzy ogień. To platyna musi być katalizatorem. W gardle znajduje się coś jeszcze, to rodzaj zastawki. Przypomina to rodzaj podniebienia wtórnego, posiadają go morskie gady, który chroni płuca przed zalaniem. U przedmiotu moich badań musi zabezpieczać gardło przed poparzeniem. A może potrafi on też polować w głębinach? Czyżby to pokrewieństwo między Zielonym Smokiem, a jego niebieskim odpowiednikiem? Czy wszystkie maści smoków mają takie same cechy? Jak udowodnić domniemane posługiwanie się przez smoki ludzkim językiem? Zielony Smok, wykorzystując gazy z pęcherzy lotnych, to jest mimikry, może naśladować dźwięki wydawane przez inne zwierzęta. Możliwe, że podczas polowań. Konieczna w tej materii jest obserwacja smoków w naturalnym środowisku. Jednak budowa gardła, krtani oraz widlasty język uniemożliwia posługiwanie się ludzką mową. Czyżby telepatia?

Dzień 18. Listopad. Rok 12 PCD.
Krążą plotki, jakoby inkwizycja dowiedziała się kto przywłaszczył sobie zwłoki Zielonego Smoka. Mam tak mało czasu, tak mało czasu, a tak wiele pytań! Czy wszystkie smoki używają mimikry? Jak wytłumaczyć zianie parą Niebieskiego Smoka, plunięcie kwasem Czarnego i wreszcie tchnienie Białego? Ile naprawdę mogą żyć smoki, czy legendy o tysiącletnich osobnikach są prawdziwe? Gdybym tylko miał więcej materiałów, czasu i pieniędzy! Ile rzeczy mógłbym się dowiedzieć, ile potwierdzić i ile obalić! Przeklęty czas! I przeklęta inkwizycja! Muszę ukryć zwłoki i wyniki moich badań! Wrócę do rzeczy, gdy sprawa ucichnie.

K.: 123-177 [w:] Dowód rzeczowy XIII: Dziennik laboratoryjny, odręczny [w:] Sygn. akt: III Ink/12 PCD [odtajniono na podstawie edyktu króla Emry’ego z Abriessel]



Traper

Przyjęło się, że tajożnicy żyją z polowania, oprócz dochodu daje im emocje i jest wrodzoną pasją tych ludzi. Nasi tropiciele, a i myśliwi elfów paskudnych, mogliby się od nich wiele nauczyć, stawiam na to diamenty przeciw orzechom. Co ciekawe, na futerkowatych, soboli i popieliców polują bez broni, jeno za pomocą dużych drewnianych sideł, tych samych co używali ich ojcowie i dziadowie. Wszystko to po to, aby nie uszkodzić futra. Harpunów używają tylko na niedźwiedzia, łosia, czy rosomaka. Ale żaden z nich nie pójdzie w dzicz bez broni, oj nie! Na to tylko czeka niedźwiedź, bo on tu tylko pan i władca. Dziś pozwolili nam pójść za nimi, może to być miłą odmianą od marznięcia w obozie i picia gorzały z mleka suki, miejscowego psiamać przysmaku.
*
Od furii tajożników uchowaj nas Panie! W życiu nie widziałem lepszych oszczepników, a i widziałem niejednego. Niedźwiedź rosły, a i odległość niemała, a dopadli go dranie bez problemu. Takie rzuty powstrzymałyby każdą jazdę jaką znam. Gdybyśmy tylko mieli pułk takich chwatów w Fardle centaurowi pierzchaliby aż miło.
*
Myśliwi i zbieracze w jednej osobie. Pokazali nam skarby jakie kryją się w lasach tajgi. Rośnie tu taka dziwna sosna, tajożnicy zwą ją kedrem. Zarzekają się, że jej orzeszki to przynosi im więcej dochodu niż futra. Dali mi ich trochę, nie omieszkam sprawdzić. Nie jest to jedyno dobrodziejstwo tajgi, używając suszonych czarnego bzu, tajożnicy pieką chleb i bułki, a z cziagi, czarnej narośli rosnącej na brzozie, robią ciekawy wywar o gorzkawym smaku i ciemno brązowej barwie. Nie wątpliwie dar od bogów, pomogła mi z zatwardzeniem nękającym mnie od czasu ucieczki spod Temperance i przepędziła koszmary z moją starą, która śniła mi się noc w noc. Nie ma czegoś takiego w Imperium, trzeba to naprawić. Oczywiście więcej mają tutaj wszelakiego zielska, ale nie spamiętałem nawet połowy co o nich mówili tajożnicy, nie jestem przecie zielarzem ani innym szarlatanem. Ale pod wrażeniem nie być nie sposób, chłopy te wydawać by się mogło znają tu każdy krzak. Ale gdy zagadałem o to jednego z myśliwych, zbył mnie zdaniem, które chyba powtarza każdemu, ogłupiałemu podróżnikowi: „Znam ten teren a tamten, nie ma na świecie nikogo kto znałby tajgę.”
Z życia (fragmenty) Waskos



Watażka

Plemiona barbarzyńców pochodzą z Północnych Stepów. Ich watażka stale wysyła wojowników na poszukiwanie skarbów.
Kroniki Nevendaar, Illuthen


-Jak tak można?! Mnie, uczciwego wasala cesarskiej tiary i ojca sukcesu kampanii w Yldram sądzić w tych parszywych lochach. Jestem szlachcicem i nie pozwolę sobie dłużej na tak skandaliczne traktowanie. Żądam natychmiastowego zwolnienia!
- Pochodzenie nie ma tutaj znaczenia, mości wasalu. Radzę odpowiadać na pytania zgodnie z prawdą i możliwie jak najszybciej. Proszę mi wierzyć, ja też wolałbym spokojnie podziwiać klify Arkenaso i zwilżać podgardle słodkimi winami z piwnic Hambourgha.
- Niech diabli poniosą wszystkich przemądrzałych wywiadowców! Uszczuplacie skarbiec cesarski bardziej niźli wojska, a pożytku żadnego, tylko denerwują uczciwych żołnierzy! Zadawaj swe pytania.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Gotfryd d’Agincourt, do niedawna kapitan okrętu Św. Ferdynand, na czas śledztwa zawieszony. Wszystko się zgadza?
- I to mnie kazał się śpieszyć!
- Zgadza się?
- Tak, zgadza się!
- Doskonale, zarzuca się panu nieumiejętne dowodzenie, w wyniku czego okręt flagowy marynarki Imperium stał się niezdatny do dalszej służby a śmierć poniosło dwudziestu trzech marynarzy…
- Duby smalone!
- Czyli, jak mniemam, nie przyznaje się pan do winy. W takim razie proszę opowiedzieć co się wydarzyło tego pechowego dnia.
- Jakby tego nie wiedział… Zacząć należy od tego, że całą noc nie przepałem manewrując pomiędzy ostrymi jak brzytwa skałami otaczającymi gniazdo Galdarathów. Niech ten tam szczurek w kącie nie omieszka tego naskrobać, przeprowadziłem przez te ciasne i płytkie koryto ogrom okrętów. Gdy już znaleźliśmy się w zatoce, gdzie w miarę poradziłby sobie przeciętny marynarza, oddałem okręt pierwszemu oficerowi. Ponieważ desant na pogan miał się zacząć za kilka godzin, udałem się do kajuty na spoczynek, niewyspany kapitan jest niewiele lepszy od pijanego. I wtedy wszystko diabły wzięli, najwyraźniej ci idioci którzy opływali skały i mieli oskrzydlić Galadarathów uznali, że czas który mieli nam dać na przepłynięcie środka jest jedynie na odprawienie przez kapelana modłów za swą ciotkę. Zaatakowali, durnie. A mój pierwszy oficer, też dureń, nie wiedząc co począć też ruszył, nie czekając aż reszta przepłynie.
- Więc zrzucasz odpowiedzialność na swego pierwszego oficera?
- Twoja ranga i pochodzenie nie dają ci prawa tak do mnie mówić.
- Mówiłem już, że nie mają tutaj żadnego znaczenia. Proszę odpowiadać.
- Nie, nie zrzucam odpowiedzialności za mój okręt temu durnemu nieboszczykowi.
- Skoda, byłoby o wiele prościej, proszę kontynuować.
-Gdy dotarłem na pokład, było już za późno. Zza skał wyłoniły się małe, zwinne łajby Galadarathów. Dranie czekali tam na nas, kliku w mig odcięło nas od reszty sił, pozostali otoczyli Ferdynanda. A to nie było najgorsze! Z dna zaczął dochodzić dźwięk, o którym opowiedzieć może jedynie kilku żeglarzy. Barbarzyńcy mieli węża morskiego, myślałem że to zawszone kłamstwo. Gdyby jeszcze nie nękało mnie pięć okrętów i nie ten idiotyczny rozkaz by nie zabijać gada, to ja bym świętował w mieście Galadarthów, a nie ten świętoszkowaty dureń Strakven.
- Proszę opowiadać o losie Św. Ferdynanda.
- Tak, tak. Wiedziałem, że w bitwie nie mamy najmniejszych szans. Galadarathowie to diabły z samych głębin, ich watażkowie to najlepsi żeglarze z najlepszych, a jeszcze ten gad. Ruszyłem na mieliznę, okręt nie miał prawa nie utknąć na niej, ale przynajmniej uwolniliśmy się od gada. Barbarzyńcy krążyli wokół nas i kąsali zawzięcie jak wściekłe pszczoły, ale utrzymaliśmy się do przybycia posiłków, wtedy odpłynęli. Gdy wsiadałem do szalupy, spojrzałem na ostatnią z odpływających łodzi. Widziałem tam tego szarlatana, watażkę Galadarthów, szczerzył zębiska, a w ręku trzymał jakiś świecący na niebiesko klejnot. Potem się dowiedziałem, że to tym kierował wężem. Dokładnie wszystko zaplanował! Pokonał mnie bezbożny pirat, to koniec losów Św. Ferdynanda, okrętu, który pod moim dowództwem, posłał w Yldram na dno najwięcej piratów, barbarzyńców, moczarów i nieumartych. Niech zanotuje również, że potrzebna do tego była siła staków barbarzyńców, durnota naszych oficjerów i bezbożna magia.
Przesłuchanie Gotfryda d’Agincourt.

Los miasta został przesądzony gdy ich flota padła. Do końca dnia Galadarathowie mieli stać się już tylko smutną pieśnią przeszłości Wysp Yldram. Jednak ich watażka nie zamierzał się poddać i do końca dnia nie jednokrotnie splamił swe ręce krwią prawych rycerzy. W każdym z nas potęgowało się pragnienie pomszczenia poległych braci. Lech gdy padły ostatnie drzwi jego siedziby, wnet opuścił nas gniew wywołany losami Arkenaso, Siri, Św. Ferdynanda oraz wszystkich rycerzy poległych w tej okrutnej wojnie. Wszyscy, którzy byli w stanie nosić broń, rzucili się do nierównej walki. Mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci, chcieli umierać za swego wodza i czynili to bez cienia strachu i dumą w sercach, każdy żołnierz to rozpozna. Watażka ostał się ostatni, rycerze bali się doń podejść, oszczędziłem im tego. Strzały dokończyły tę bitwę. Był poganinem i człowiekiem okrutnym, lecz wiele trzeba dokonać by budzić w swych ludziach taką wierność, a wśród wrogów strach. Niech Wszechojciec sprawi, aby nigdy więcej tacy ludzie nie walczyli w niesłusznych sprawach.
Wspomnienia Rycerza, Oliver Strakven


Kradzież to wśród tajożników przejaw największego hultajstwa i braku szacunku dla ogólnych, niepisanych zasad i porządku rzeczy. A dbanie o ten porządek należy do wodza. Patrzę na takiego watażkę i myślę sobie, że żaden złodziej już więcej nie naruszy żadnego prawa.
Z życia, Waskos.

agatka12 - 2018-03-14, 09:32

Witam czyta się bardzo fajnie jednak jakaś kontynuacja by się przydała. Jestem pod ogromny ważeniem języka, który obecnie jest dość mało spotykany

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group