Forum Disciples, Disciples 3
Najlepsze forum poświęcone rewelacyjnej serii gry Disciples

Biblioteka - Pot, krew i kupa złota

Waskos - 2013-03-03, 00:28
Temat postu: Pot, krew i kupa złota
Ibrahim Omar ibn Djadir był doświadczonym kupcem, a pustynie, po których wędrował, znał jak rodowici Beduini. Od dawna nie korzystał z pustynnych przewodników sam prowadząc swoje karawany, tak samo było i tym razem. Choć wyszukiwanie drogi pomiędzy niebieskimi oczkami bogatymi w daktylowce a zdradliwymi, piaszczystymi wydmami stało się dlań chlebem powszednim, to nie wykazywał rozluźnienia i lekceważenia. Nie, pustynia nie wybaczała błędów, a wizja zgubienia drogi i powolnej śmierci wśród palących piasków była aż nazbyt przerażająca. Gressil, niedawno zakontraktowany obrońca karawany, już jakiś czas temu zwrócił uwagę na pojedyncze grupki jeźdźców, ledwie widoczne na horyzoncie. Gressil, zwyczajem każdego, przyzwoitego najemnego, obrońcy, obserwował ich z niepokojem, w każdej chwili gotów na atak rabusiów znad najbliższej wydmy. Dla Ibrahima widok maruderów przynosił dziwne uczucie ulgi, przecież źródło wody nie mogło być dalej niż dzień drogi od nich. Gdy na północy pojawiły się góry, stanowiące granice pustyni, ze wszystkich gardeł podróżujących dało się słyszeć szczęśliwe westchnienie, nawet Ibrahim począł dziękować wyższym siłom za kolejną, bezpieczną wędrówkę. Wkrótce znad zachodu zaczął wiać charakterystyczny, morski wiatr, dla ludzi od kilku dni wędrujących na przeklętej przez słońce pustyni nie ma wspanialszego uczucia. W końcu dotarli do kresu swojej wędrówki, znad horyzontu widać już było odbijające promienie słońca białe wieże Ahmaredu, miasta sułtanów i jednego z największych portów w tej części kontynentu.

Ibrahim udał się czym prędzej do karawanseraju, po drodze podziwiając różnorodność kulturową zaułków. Widniała przed nim wizja pracowitego dnia, w karawanie brakowało prowiantu, zdrowych koni, a przede wszystkim kompetentnych ludzi. Lecz to wszystko miał nadzieję znaleźć właśnie w Ahmaredzie, miasto to wabiło zdolnych rzemieślników, utalentowanych artystów, a także przestępców, pospolitych i bardziej… wyrafinowanych. Niewielu z nich miało szansę dołączyć do karawany Ibrahima, był to bowiem wybredny z natury, a teraz planował wielkie przedsięwzięcia, które mogły się okazać najtrudniejszymi w jego i tak bogatej już karierze.

Fedra ep Shogu - 2013-03-03, 01:21

Elfka przechadzała się niespiesznie po równie pięknym, co surowym Ahmaredzie. Miasto było jej zdaniem zbyt tłoczne, zbyt piaszczyste, zbyt krzykliwe i, przede wszystkim, zbyt gorące. Tkwiła tu już od miesiąca, a z każdym dniem jej frustracja rosła. Chwytała się małych zleceń, pomagała miejscowym kobietom, które znalazły się w potrzebie, sprzedawała środki uśmierzające ból i maści na różne dolegliwości sporządzane z zapasów zgromadzonych przez nią jeszcze przed dotarciem do tego krańca lądu. Zastanawiała się, co ją podkusiło, by próbować swoich szans w tegorocznym naborze na tutejszą prestiżową uczelnię medyczną. Wierzyła w swoje umiejętności, wszak niejeden raz miała okazję się sprawdzić, jednak zabrakło jej znajomości i dobrego polecającego. Teraz elfka szukała szczęścia w obrębie karawanseraju, wypatrując potencjalnych towarzyszy podróży. Nosiła strój miejscowych kobiet, w którym było jej znacznie chłodniej, a i nie przyciągała w nim przesadnej uwagi. Owinęła dolną część twarzy jasną materią, zanim wkroczyła do miejscowej ostoi handlarzy i podróżników, gdyż wolała nie narażać się na niewybredne zaczepki. Takie ubranie miało swoje zalety, ukrywało jej spiczaste uszy.
Jeden spośród mężczyzn, widać to było wyraźnie, przybyły niedawno do Ahmaredu, przykuł uwagę elfki. Rozglądał się bacznie, najwyraźniej czegoś szukając. Po stroju i sposobie zachowania oceniła, że jest kupcem. Nie towarzyszyła mu zgraja najemników, co było dostatecznym powodem, by uznać go za potencjalne wybawienie od tego miasta. Trzymając się w dostatecznej odległości, tak, by nie ściągać na siebie jego uwagi, śledziła każdy jego krok. Wolała się upewnić, z kim ma do czynienia.

Vozu - 2013-03-03, 09:39

To była stanowcza przesada.
No dobrze, może i nie spał, ale jeżeli ktoś się przebudza i jedyne co z tym robi to przekręca na drugi bok, to wcale nie znaczy, że wstał, nie? Cóż, najwyraźniej dla niektórych wręcz przeciwnie. Natarczywe trajkotanie i upominanie się o uwagę ze strony towarzyszki odebrało mu wszelką nadzieję na, przynajmniej, drzemkę.
- Mogłabyś zamknąć dziób? Nie odespałem jeszcze wczoraj - warknął chłopak nieuprzejmie, oczywiście powodując efekt zupełnie odwrotny, bo wzbogacił tyradę którą go katowano wyrzutami zarówno o poprzednią noc (która nie była przecież niczym złym, każdemu zdarza się zabalować po tawernach...), jak i ton wypowiedzi.

- Och do wszystkich czartów, Skree! - krzyknął odwracając się gwałtownie na plecy, pozbawiając sokolicę na chwile wygodnego oparcia i zmuszając tym samym do nagłego wzlotu, okraszonego oczywiście pełnym wyrzutu skrzekiem.
- A ty mi nie dajesz spać. Tak, wiem, słońce stoi wysoko - potwierdził opryskliwie, zwlekając się z posłania. Parszywego, wypadałoby dodać, ale za taką cenę był w stanie nawet poczuć się zadowolony - Nie wiem, co ci przeszkadza, masz przecież okno, mogłaś wylecieć, zająć się czymś - zauważył, przeciągając się leniwie. Jaszczurczy ogon djinnita zatrzepotał niczym wąż w stanie agonii.

- No tak, tak... - mruknął, drapiąc się po szyi - Wiem, że potrzebujemy. I tak jest nieźle, mieszczuchy zawsze mają jakieś problemy ze mną, a ten patrzył tylko, czy mam jak opłacić pokój - skrzywił się na pełne pretensji pokrzykiwanie Skree - No mówiłem już, że wiem, no... Weź złap sobie jakieś jedzenie, zamiast mnie tu denerwować, co? Zaraz pójdę się rozejrzeć.
Skree pisnęła coś stojąc na krawędzi okna, zrobiła obrażoną minę, czy też raczej pozę, i odfrunęła.
Chłopak wzruszył ramionami i poszedł się ubrać - faktycznie należało rozejrzeć się nieco za poprawą sytuacji.

Vogel - 2013-03-03, 10:41

Ahmared śmierdziało okrutnie, już na kilka mil od murów Gressil zaczął tęsknić za suchym ale pozbawionym jakichkolwiek woni powietrzem pustyni. Miasto miało jednak swoje zalety, tak duży port skupiał różne cechy i gildie w tym Ard do którego należał ochroniarz karawany. Gildia skupiała byłych żołnierzy lub wykupywała co sprawniejszych bandytów. Ard stawiało tylko dwa warunki, kandydat musiał świetnie walczyć i nie być tak głupi by próbować zdradzić, oczywiście w pierwszej kolejności gildii potem aktualnego pracodawcy. Gdy przekroczyli bramy miasta Gressil wskazał kupcowi czterech miejscowych, którzy zajmą się wozami podczas ich pobytu.
- To kandydaci do Ardu, zwykła praktyka i darmowa - dodał szybko widząc spojrzenie Ibrachima - muszą zdobyć nieco doświadczenia a mi przyda się odpoczynek przed wyprawą. - Ochroniarz podał kupcowi także medalion z wygrawerowanym wisielcem - Noś go w widocznym miejscu oznacza, że masz w mieście przyjaciół i znacząco ułatwi poruszanie po mieście.
Po wszystkim zeskoczył z konia, oddając go w raz z bronią jednemu z młodzików i ruszył pieszo wgłąb miasta.

Raven - 2013-03-03, 18:23

Już o świcie obudziły go religijne śpiewy i nawoływania do pstrokato przyozdobionych świątyń o kopulastych, łuskowatych sklepieniach. Kapłani wzywali wiernych na poranną modlitwę oczyszczającą z grzechów dni poprzednich. To wielkie święto barahaminnów, Ramahajaja. Stanowili oni jedną z wielu kultur i religii zamieszkujących ogromne, portowe miasto jakim było Ahmared jednakże nie można było pomylić ich z żadną z nich. Ich ozdoby i ubrania były bardzo kolorowe, upstrzone mnóstwem kwiatów i mieniących się korali. Znani byli również ze swojego fanatyzmu, skrajnego ascetyzmu i rytualnych samookaleczeń. Któż nie słyszał nigdy o ich brodatych, odzianych w pomarańczowe szaty świętych zwanych Baba? Słynęli ze swych dziwacznych, niezrozumiałych dla niewiernych praktyk takich jak spanie na łożu z kolców, chodzenie po szkle, rozżarzonych węglach czy posilaniu się tylko raz w tygodniu. Najsłynniejszymi z nich było chyba dwóch Baba, którzy naprawdę pokonali słabości ludzkiego ciała. Jeden z nich stał przez dwanaście lat bez przerwy inny unosił przez taki sam okres czasu rękę w geście ichniejszego błogosławieństwa.
Tak więc wielu ludzi, nie tylko barahaminnów zbierze się dziś na ulicach i przy świątyniach by zobaczyć z bliska te niecodzienne okazy religijnego poświęcenia. To idealny dzień by zniknąć z miasta bez śladu.

Tłumiąc soczyste ziewnięcie wstał ze swego posłania i szukał wzrokiem przyodziewku. Do dwunastej w południe jeszcze sporo czasu ale lepiej mieć go w zapasie niż bezskutecznie się z nim ścigać. Szczególnie, że od tego zależało jego życie. Co prawda Khan dał mu dobę na opuszczenie Ahmared jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że jego siepacze dostali polecenie zabić go przy najbliższej okazji.
Gdy nalewał wina do cynowego kubka przebudziła się kobieta, z którą spędził ostatnią noc.
- Dokąd się wybierasz? Zamierzałeś tak odejść bez pożegnania?
Na ustach mężczyzny wykwitł lekki uśmiech, zupełnie jakby przypomniał sobie jakiś dowcip lub zabawną sytuację sprzed lat.
- Gdybyśmy mieli żegnać się tak jak ostatnio odejść mógłbym dopiero następnego ranka
- Mówisz jakby nie było ci wtedy dobrze - kobieta wydęła swe pełne wargi robiąc udawaną, obrażoną minę po czym zalotnie puściła mu oko.
Kwaśne wino, bardzo średniej jakości to nie było to do czego picia przywykł jednak teraz orzeźwiło go i pobudziło do szybkiego działania.
- Nie utrudniaj tego Aisha, dobrze wiesz, że... - w komnacie rozległ się odgłos dyskretnego pukania do drzwi przerywając mu wypowiedź.
Poprawiając pas i sprawdzając zakrzywione, ząbkowane ostrze w pokrowcu nakazał wejść karczemnemu pachołkowi.
- Sabah al-khayr panie. Pewien mężczyzna nakazał przekazać ci to pudełko kiedy tylko wstaniesz - sługa ukłonił się głęboko wręczając bardowi małe pudełko z ciemnego, polerowanego drewna po czym odszedł tyłem i zamknął za sobą drzwi.
- Dziś jest Ramahajaja. Może jakiś znajomy zrobił ci prezent. Znasz jakiś barahaminnów?
Nie odpowiadając kochance, z lekkim wahaniem uniósł wieko i zajrzał do środka. Krew odpłynęła z jego twarzy a zimny pot spłynął po plecach.

Przemykał niczym widmo pomiędzy kolorowym hałaśliwym tłumem wiernych rozpoczynających swoje obrządki. Lawirował między nimi gładko i ze zwinnością kota starając się jak najbardziej nie rzucać w oczy. Nie będzie mu jednak dane zorganizowanie sobie porządnej ucieczki. Musiał improwizować i szybko coś wymyślić. Doki z całą pewnością zostały obstawione przez ludzi Khana. Najprawdopodobniejszym sposobem ucieczki byłoby dostanie się na jakiś okręt handlowy płynący na północ. Droga morska więc odpadała na przedbiegach. Jedyne co przychodziło mu teraz do głowy to przyłączenie się do jednej z karawan, które od świtu przybywały przez bramy. Musiał liczyć na to, że Gildia nie wysłała swych ludzi również tam.
- Ramahajaja al-ahem! - krzyknął mu do ucha jakiś brodaty, odziany w rażące żółte szaty i obwieszony kwiatami barahaminn - Uciekaj stąd chłopcze. Uciekaj i nigdy nie wracaj. To miasto nie jest już dla Ciebie bezpieczne - dodał o wiele ciszej, tak by tylko on mógł to usłyszeć po czym ruszył swoją drogą wykrzykując wraz z tłumem świąteczne pieśni.
Nieco oszołomiony i zdziwiony tym zajściem musiał znów zebrać się w sobie.
Tylko determinacja i chłodna kalkulacja pozwolą mu opuścić miejskie mury w jednym kawałku.

Gdy dotarł do postoju karawan miał ochotę odetchnąć z ulgą jednak zdawał sobie sprawę, że to dopiero początek jego ucieczki. Nadal był w Ahmared a czas był bezlitosny. Właściwie nie wiedział ile mu jeszcze go zostało. W każdej chwili mógł się natknąć na łotrów Khana i zostać zabity.
Rozglądał się w poszukiwaniu obiecującej, nie rzucającej się w oczy karawany, która okazałaby się jego wybawieniem.
Jego jasne, błękitne oczy tak nie pasujące do urody miejscowych dostrzegły grupę młodzików z Ardu zajmujących się jakimiś wozami. Sam kupiec jak i ochroniarz wyruszyli gdzieś w miasto odpocząć lub załatwić jakieś sprawy.
Ruszył w stronę gildyjnych przywołując na twarz uprzejmy, opanowany uśmiech.
- Sabah al-khayr - powitał ich - Nie wiecie kiedy właściciel ma zamiar wyjechać z powrotem na szlak?

Arosal - 2013-03-03, 20:22

Berło Narodzin traciło moc. Cały czas zastanawiało mnie to dziwne zjawisko, czułem, że zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo. Od samego początku tej wyprawy na niebie i ziemi pojawiały się liczne znaki, na które tylko ja zwracałem tutaj uwagę. Jako młody kapłan Ahnu, miałem w sobie coś co mogło dopomóc w interpretacji boskich wskazówek. Unikalny dar, który sprawił, że oczy me porzuciły swe bliźniacze zabarwienie. Lewe, bursztynowe nazywano wschodem, gdy brała górę wybiegało daleko w przyszłość. Prawe zaś było błękitne, nazwano je zachodem, rozpraszało mgłę przeszłości. Niestety, nigdy nie zapanowałem nad tymi zdolnościami, często też pojawiające się przede mną obrazy były niezrozumiane, wręcz nieczytelne.
- Thet, który to już dzień? – z zamyślenia wyrwało mnie, jak zawsze zresztą pytanie jednego z moich towarzyszy.
Spojrzałem w stronę wystających z piasku skał.
- Widzisz je? – zapytałem. Ushi podążył za moim spojrzeniem.
- Czy Ty nigdy nie możesz dać prostej odpowiedzi..? – prychnął.
- Skały Hanat-Su znajdują się w odległości tysiąca siedmiuset królewskich łokci od morza. Jak myślisz, przyjacielu, ile zajęło nam przejście tej odległości?
Ushi zamilkł. Byłem pewny, że nie pochłonęły go rachunki, ogarnęła go raczej niechęć, którą zawsze starałem się wzbudzić, gdy zajmowało mnie coś bardzo ważnego.
Raz jeszcze spojrzałem na głowicę berła. Jego złoto wyraźnie przygasło. W dysku koronującym drobne oblicze Ahnu ujrzałem swe odbicie. Dwa odcienie wschodu i zachodu były prawie niezauważalne. Coś wyraźnie rozpraszało mój dar.
- Thargo! – zawołałem w stronę przewodnika – powinniśmy zawrócić w stronę najbliższego miasta, coś jest nie w porządku z…
Czarna, okolona białym płótnem twarz przewodnika błyskawicznie odwróciła się w moją stronę.
- Zaszliśmy już za daleko! Chcesz umrzeć z pragnienia? Proszę bardzo! – odpowiedział. Jego głos był nie do zniesienia.
Ucichłem pogrążając się w myślach.
Mieliśmy przenieść posążek Ozysa do świątyni w Fennis. Nasza karawana była dość spora. Dwudziestu strażników krążyło dookoła, zaś w odległości stu łokci znajdowali się trzej zwiadowcy… No właśnie, zwiadowcy - wtedy też zorientowałem się, że dawno ich tu nie widziałem. Znowu spojrzałem w niebo. Ahnu ustępował Ozysowi. Byliśmy już w pobliżu oazy, która stanowiła ostatni przystanek dzielący nas od celu. Niespodziewanie szkarłatny nieboskłon przeciął jakiś czarny kształt. To sokół, upolował grzechotnika, a teraz powracał do swego gniazda, wąż toczył z nim zaciekła walkę. Obserwowałem. Gad ukąsił ptaka. Ugryzienie musiało być wyjątkowo bolesne, sokół upuścił go, po czym runął tuż pod moimi stopami. Nie trzeba tłumaczyć cóż znaczył ten omen. Kilku strażników cofnęło się w popłochu. Moi bracia byli przesądni, lecz ich śmieszne lęki były niczym w porównaniu z mą wiedzą. Usłyszałem za sobą czyjeś krzyki, potem już tylko głośny świt jakiegoś ciężkiego narzędzia…

Waskos - 2013-03-03, 22:08

Gdyby był innym człowiekiem, to najpewniej wyrzuciłby amulet Ard w ciemności pierwszego, lepszego zaułku, lub przynajmniej ukrył pod grubą warstwą materiału. Czasami noszenie nieodpowiednich symboli w nieodpowiednich miejscach powodowało dosłownie zabójcze efekty, a takim miejscem z pewnością był Ahmared. Ale on nie był nikim innym jak Ibrahimem Omarem ibn Djadirem, człowiekiem nie tylko obdarzonym niezwykłą pogodą ducha i grzecznością, jak również niemałą sławą i posłuchem w sułtanacie, lecz najwyraźniej nie wśród gildii Ard. Choć interesy robił z nimi po raz pierwszy, i to po reprymendzie pewnych przyjaciół, to spodziewał się, że będą wiedzieli kogo mają ochraniać. W Ahmaredzie nie musiał nosić żadnych amuletów, żadne pieniądze, skarby ani dostępy do wszystkich burdeli w dzielnicy bogaczy nie skusiłyby ulicznych rzezimieszków do zadarcia z członkiem gildii kupieckiej. Ibrahim natomiast, po roli jaką odegrał w słynnej sprzeczce emira z Beduinami, nie musiał specjalnie się wysilać, aby na takiego wyglądać. A może ta sprawa z medalionem ma inne podłoże? Może chcą w ten sposób pokazać kupcom i konkurencji „Patrzcie! Sam Ibrahim Omar ibn Djadir korzysta z naszych usług.” No cóż, zadania swe wykonują sumienie, nie zaszkodzi więc trochę ponosić ten amulet.

Karawanseraj w Ahmaredzie różnił się od swych odpowiedników w innych miastach. Był oczywiście większy i posiadał piętra, co spowodowane było ilością kupców odwiedzających miasto. Był wybudowany dość niedawno i zgodnie z nową manierą pozbawiony charakteru obronnego, na czym zyskały bogate zdobienia. Ciekawym było natomiast, że karawanseraj wybudowany był za pieniądze jednego człowieka, kupca, Kalida al Sharida. Był on jedynym, stałym mieszkańcem budowli i tym człowiekiem, do którego spieszył Ibrahim.

- Ibrahimie! Serce rośnie patrząc na tę chwilę. Dawno już nie gościłeś w Ahmaredzie. W którym pomieszczeniu się zatrzymałeś? Niech tylko dorwę diabła, który cię tam ulokował. Zaraz rozkaże przenieść cię do moich prywatnych komnat.- Znakomita większość starszych i bogatszych kupców rozbudzała gestami wyobraźnie rozmówców o niebywałej potędze handlowego imperium, którego bogactw zazdrościli wszyscy królowie, chanowie i sułtanowie. Kalid tego nie miał, przez obraz grubszego, sympatycznego staruszka witającego cię z ojcowską miłością można było bardzo łatwo zapomnieć z jak bogatym i wpływowym człowiekiem się rozmawia.
- O ojcze gościnności, ale to nie będzie konieczne. Moje drogi na krótko zawiodły mnie do Ahmaredu.- Ibrahim odpowiedział z nie mniejszą grzecznością.
- Nie? A jakie to interesy nie pozwalają ci skorzystać z mej gościnności?
- Wyruszam na północ, sprzedawać najlepsze ahmerradzkie gobeliny, o synu ciekawości.
- Gobeliny? A niebieskie masz?
- Niebieskie jak jesienne morze, czy majowe niebo?
Po usłyszeniu odpowiedzi uśmiech Kalida stał się mniej szeroki, oczy również lekko przymrużył. Po chwili przywołał starego sługę, który przyniósł niewielką, drewnianą szkatułkę. Kalid podał pudełko Ibrahimowi.
- Zastanawiałem się, czy podejmiesz się tego zadania, przyjacielu. Choć jestem pewien twych umiejętności, to sumienie nakazuje mi cię ostrzec, zadanie przed tobą najwyższej wagi, a dyskrecja jest w naszych czasach towarem niezwykle rzadkim.
- Wiem jak rynek potrafi być nieprzyjacielski, o ojcze ostrożności. Ale bardziej niż rad, potrzebuję towarów bardziej przyziemnych, synu szczodrości.
- Zapewnie ci wszystko, przyjacielu. Czego ci potrzeba? Koni? Wołam koniuszych, przyprowadzą najlepsze araby. Prowiantu? Dam tyle, że na trzy takie wycieczki wystarczy...
Wychodząc na ulicę, Ibrahim miał prawo być w dobrym humorze, w chwaloną jakość wsparcia oczywiście wątpił, ale więcej nie potrzebował. Jednak zawiódł się również, Kalid nie miał nikogo, kto mógłby nadawać się do kampanii poza sułtanatem. Ale przecież Ahmared to duże miasto, któż może wiedzieć, jakie talenty ukrywają się poza wzrokiem elit? Wciąż zachowując pogodę ducha, zaczął obmyślać strategię werbunku.

***

Najemnicy popatrzyli po sobie. Głupoty nikt im oczywiście zarzucić nie mógł, ale nie spodziewali się, że konieczność rozmowy będzie wymagana dla ich pracy. W końcu jeden zdecydował się wziąć to zadanie na swe barki, był młody, ale bystrze mu z oczu patrzyło.
- Wyjedzie wtedy, kiedy wezwą interesy. Ale po co ci to wiedzieć? Jeżeliś zbój to wiedz…- Młodzik pochylił się celowo, prezentując - imponujący półtorak zawieszony na plecach.- że będziemy tam też. A jeżeli masz sprawę, to czekaj, jeśli wola, na kapitana albo kupca. Ktoś z nich powinien niedługo przyjść.

Fedra ep Shogu - 2013-03-03, 23:00

Po niedługim czasie wiedziała już, że przynajmniej tym razem intuicja jej nie zawiodła. Obiekt zainteresowania elfki nie zdążył się w trakcie akcji zwiadowczej ani wplątać w konflikt z kimkolwiek, ani wymacać dziewki, ani nikogo okraść, ani nawet niewybrednie komuś ubliżyć. Nie mogła zaprzeczyć, że osobnik wygląda wyjątkowo niegroźnie i sympatycznie jak na człowieka.
Lawirując zgrabnie i bezkolizyjnie pomiędzy ludźmi gęsto tłoczącymi się na ulicy, dogoniła handlarza. Sylwetkę miała jak na elfa mało postawną i nie rzucającą się w oczy, wzrostem nie górowała nad przeciętnym człowiekiem, więc wolała nie ryzykować utraty potencjalnego towarzysza podróży z zasięgu wzroku. Zrównała się z mężczyzną i odsłoniła twarz o nieludzko drapieżnych i delikatnych zarazem rysach twarzy, by zagaić względnie uprzejmym tonem:
- O ile mnie oczy i uszy nie mylą, szukasz chętnych i kompetentnych ludzi. Człowiekiem nie jestem, co już pewnie zauważyłeś, jednak nie sądzę, że pogardzisz usługami medyka.
W oczekiwaniu na odpowiedź wlepiła w rozmówcę elfio duże, migdałowe i ciemne oczy.

Vozu - 2013-03-04, 16:34

- To chyba tyle, jeżeli chodzi o wychwalanie dużych miast - stwierdził, spoglądając z dachu na cokolwiek poddenerwowanych obwiesi, szukających go po uliczkach niżej - Schować się, wtopić w tłum, mhm... to dobre dla ludzi.

W istocie, im większe ludzkie osiedle, tym niemilej widziane w nich były detale takie jak zrogowaciała tkanka na grzbiecie i zewnętrznej części kończyn, czy bardziej rzucające się w oczy rzeczy typu ogon czy stopy, przypominające smocze łapy (znane mieszczuchom z rycin, bo przecież nie wrażeń własnych). W skrócie, djinnity, zwane pieszczotliwie "plugawymi, czarcimi bękartami" nie znalazły sobie miejsca wśród ludzi, chociaż trafiały się okazy z różnych powodów przebywające między nimi więcej, niż w ogóle.
Darlath, jako jeden z nich, rozczarował się na Ahmaredzie; wydawało mu się być logicznym, że w tak obrotnym ośrodku handlu jego krewniacy będą co najwyżej ciekawą odmianą. Z drugiej strony, do bogatszych dzielnic nie miał wstępu.

Chociaż osobiście uważał, że problem leży w tym, że ludzie są za głupi, by przyjąć do wiadomości, że coś może być podobne do nich, ale inne i nie być przy tym nienaturalną bestią. A już brońcie Niebiosa, żeby takie stworzonko umiało przeżyć w niesprzyjających warunkach.
- A potem się dziwią, że im się nie pomaga, nie? Tylko wioskowi są sensowni - rzekł beztrosko do lądującej obok Skree. Sokolica nie wydawała się być zainteresowana tematem - No tak. To może bardziej cię poruszy, że jak tak dalej pójdzie to... - zamilkł, poczuwszy ciekawy zapach, dość niedaleko - Skądś to znam... - mruknął.

* * *


- A nie mówiłem? - wyszeptał do ptaka, chowając się za rogiem karawanseraju i obserwując miejscowego, który próbował wyciągnąć informacje z oporządzających karawanę pachołków - No jak to co? - obruszył się na pisknięcie Skree - Mówiłem, że skądś to znam. Ten facet pachnie jakby śmierć deptała mu po piętach.
- Tak, właśnie z tym to skojarzyłem - przytaknął sokolicy.

Raven - 2013-03-04, 18:18

W okolicach karawanseraju przynajmniej nie było kolorowych, wykrzykujących pod niebiosa religijne pieśni tłumów barahaminnów dlatego też można było lepiej rozeznać się w sytuacji tu panującej. Kilkadziesiąt karawan, z czego większość stacjonowała tu już od kilku dni, a nawet tygodni i nic nie zwiastowało tego, że w najbliższym czasie mają zamiar wyruszyć na szlak. Dlatego właśnie uwagę błękitnookiego barda przykuła mała, dyskretna zbieranina wozów przybyła tego poranka. Jej właściciel najwyraźniej udał się załatwić jakieś interesy ale pozostawiając przy niej zwierzęta i pachołków je oporządzających najwyraźniej nie miał zamiaru zatrzymywać się tu na dłużej. Rozsądnie. Biorąc pod uwagę fakt jakie piekło rozpętało się w półświatku. Teraz nikt wiedzący co się tu dzieje nie chciał popasać w Ahmaredzie dłużej niż to konieczne. Wszelkiej maści łotry i inszej maści typy z pod ciemnej gwiazdy czmychali stąd niczym szczury z tonącego okrętu. Źle się działo, oj źle i zapewne niekorzystnie wpłynie to na gospodarkę. Stary dobry Ahmed, zwany Sułtanem Podziemia wyzionął ducha i powoli rozpoczynała się walka o "sukcesję". Inni, mniej powiązani z przestępczą elitą mieli więcej szczęścia niż bard i dane im było spokojnie uciec z miasta lub też przyłączyć się do obozu nowego "króla". Niestety Asim nie miał tyle szczęścia.

- Widząc taką obstawę zapewne żaden zbój nie zbliży się do wozów bliżej niż na odległość dalszą niż strzał z łuku - odpowiedział łotr próbując ukryć swój nieco ironiczny uśmiech. Jego ton pomimo odczucia uciekającego nieubłaganie czasu i pętli zaciskającej się na szyi nadal pozostawał pogodny i stosunkowo przyjazny.
- Bystryś. Interes mam do właściciela. Zaczekam w takim razie - wzruszył ramionami.

Grał. I to świetnie grał, że wcale mu się nie spieszy i nie zależy na czasie. Wiedział, że jeśli przed południem ludzie Khana nie zauważą go w dokach lub choćby zmierzającego w tamtą stronę z pewnością skuszą się na obstawienie także tego wyjścia z miasta.
Minuty pędziły na przód a płomyczek jego żywota niepewnie drgał na końcu knota w ogrodzie Śmierci.

Vogel - 2013-03-05, 10:47

Budynek gildii byłe jednym z najstarszych w mieście, początkowo znajdujący się na uboczu teraz znajdował się nie ma w centrum. Systematycznie rozbudowywany, wraz z rozwojem organizacji, całkowicie zatracił pierwotny wygląd. Proste i surowa konstrukcja wyraźnie odstawała od zdobnych siedzib innych gildii.
Gresiil skierował się prosto do wejścia, strzeżonego pozornie jedynie przez dwóch zbrojnych, faktycznie jednak najeżonego pułapkami pozwalającymi powstrzymać cała armie. Niestety sposób w jaki budynek zajął Ard zaprzeczał tej tezie. Nie zaszczycony nawet mruknięciem ze strony strażników znalazł się w długim holu, tu dopiero pojawiły się zbroje i arrasy ukazujące bogactwo mieszczącej się tu organizacji. Gress nie udał się jednak do żadnej z ogólnodostepnych sal lecz zatrzymał się przed gobelinem przestawiającym czarnego jednorożca osaczonego przez watahę wilków i bez zastanowienia ruszył na niego wnikając w ścianę.
-Musisz mnie tego nauczyć – Stary skryba był zwrócony do niego plecami – minął mi już odruch oklepywania miejsc z których się wyłaniasz ale ciekawość zżera mnie równie mocno jak wtedy gdy zaskoczyłeś mnie pierwszy raz. - Gressil nie odpowiadając zrzucił pergaminy z jednego z krzeseł i siadł na wprost starca.
-Jest tego zbyt wiele przyjacielu, zbyt długo oderwałbyś się od ksiąg a czy nie one trzymają Cie jeszcze przy życiu?
Starzec spojrzał w oczy rozmówcy a z twarzy odpłynęła mu krew przez co, choć było to nie do pomyślenia, stała się jeszcze bledsza.
-Miałem zbyt mało czasu, przetłumaczyłem dopiero połowę zwojów a wielu jeszcze nie udało się odnaleźć. Może gdybyś pozwolił wtajemniczyć mojego ucznia...
-Dobrze – Gressil przerwał skrybie jednocześnie wstając z krzesła i kierując się w stronę drzwi – Czas byś przygotował sobie następce, nie popełnij tylko takiego błędu jak Twój mistrz.
Nie czekając na odpowiedź opuścił pomieszczenie kierując swe kroki do kancelarii złożyć raport z misji i oczywiście uiścić procent od zysku. Po załatwieniu wszystkich formalności udał się do pobliskiej tawerny, tak podłej że nawet przy okazji takiego święta będzie w niej sporo wolnego miejsca...

Waskos - 2013-03-05, 12:45

Żadna praktyka kupiecka nie mogła przygotować go na coś takiego. Podeszła go wcale zgrabnie i bezszelestnie, nie powinien tak łatwo dać się zajść. Dobrze, że odkryła twarz, ocaliło to po części jego dumę, dać się podejść elfce to żaden wstyd. Ażeby tego było mało, chciała się zaciągnąć do jego karawany. A już całkiem wprawiając go w zdumienie, deklarowała się jako medyk! W każdy inny dzień, tak chętni byli jedynie karczemni siepacze, mających się za najlepsze, najemne ostrza jakie można wynająć, ale ten dzień nie był żadnym innym. Ibrahim zmierzył elfkę wzrokiem, początkowy grymas zdumienia zastąpił łajdacki uśmiech ledwo dostrzegalny pod czarnych jak smoła wąsów. Ibrahim był człowiekiem wysokim, niewiele potrzeba było, a musiał by się pochylić do swej rozmówczyni.
- Cicho chodzą te elfki, aż strach pomyśleć co by było, gdyby masowo zajęły się kieszonkostwem, chyba żaden mieszek nie byłby bezpieczny. Ale ty nie jesteś złodziejem, prawda, córko tajemniczych spotkań? Szkoda by było, abyś skończyła na publicznej chłoście bądź na ucięciu jednej z tych pięknych, delikatnych dłoni. Twe oczy i uszy naprawdę dużo wiedzą, uważaj na nie, mogą ci przysporzyć kłopotów. Więc dołączyć do mej karawany? Powinnaś to przemyśleć, córko śmiałych czynów. W Ahmaredzie na dobrych medyków czeka świetlana przyszłość, nie powinnaś jej porzucać tak łatwo. Karawana zawiedzie cię do wielu miejsc, ale kariery tam swej nie rozwiniesz. A jeżeli twe umiejętności nie sprostały wymaganiom mistrzów z akademii, to z pewnością rodzina zadba o twą bezpieczną przyszłość, uroda twego ciała i ducha stanowi całkiem pokaźny posag.

Fedra ep Shogu - 2013-03-05, 13:50

Elfka ledwo powstrzymała grymas niezadowolenia, usłyszawszy uwagę o złodziejstwie. Jako osoba obdarzona znakomitym słuchem i błyskawicznym refleksem, właściwym jej gatunkowi, nie bała się kieszonkowców, zaś jako nieodrodna córka swej rasy posiadała niezłomną dumę, którą urazić potrafiła krzywdząca insynuacja. Zmrużyła oczy, obserwując zmieniający się wyraz twarzy swojego rozmówcy.
- Tutaj nie ma dla mnie przyszłości, panie, przeszłość też nie pomoże mi w zdobyciu zaszczytów - odparła cichym tonem, tak, by tylko mężczyzna mógł ją usłyszeć. - Dłonie medyka są zbyt cenne, aby ktokolwiek śmiał je kaleczyć, jednak ręka kobiety, elfiej kobiety, to w tym mieście pilnie poszukiwany towar. - Zachmurzyła się wyraźnie. Tutejsi młodzieńcy z jej rasy zdecydowanie cierpieli na brak towarzyszek elfiego pochodzenia, o czym miała okazję się przekonać. Szczególnie naprzykrzał jej się pewien jeszcze niestary wdowiec, najwyraźniej amator młodych panien. Dziewczynie pozostawała jedynie nadzieja, że nikt z rodziny Solvego w tej chwili jej nie śledzi i nie podejmie próby udaremnienia ucieczki z Ahmaredu. - Nazywam się Lobelia D'ortmanna i mam dobre intencje, mogę w tej chwili zniknąć tak, jak się pojawiłam, jeśli sobie tego życzysz. Nie rozmawiam jednak z głupcem, dlatego mam nadzieję, że zlitujesz się nad damą w potrzebie, gotową ci użyczyć swoich talentów i złota - dodała zaraz, kątem oka dostrzegłszy na prawo od nich znajomego elfa. Pochyliła lekko głowę, długi pukiel czarnych włosów wymknął się spod kaptura i opadł na blade lico.

Arosal - 2013-03-05, 15:37

Powoli odzyskiwałem świadomość. Pulsujący ból głowy z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy. Jęknąłem głośno przewracając się na bok, uderzenie musiało być bardzo mocne. Chciałem otworzyć oczy, lecz strach przed tym co kryło się za oganiającą mnie ciemnością nakazywał poczekać. Dotknąłem dłonią czoła, było mokre. Poczułem chłód pustynnej nocy, zdarto ze mnie lamparcią skórę, którą jako kapłan okrywałem ramiona… a może po prostu zsunęła się i leży gdzieś obok? Ciężko było pokonać lęk przed widokiem ciał pomordowanych towarzyszy. Z tej udręki wyrwał mnie jednak czyjś głos. Słuch, jak widać również wracał bardzo powoli.
- Budzi się! Brać go! – Usłyszałem. Dotarło do mnie, że oprawcy nadal tu są. Poczułem szarpnięcie, silny uścisk. Podniesiono mnie i wykręcono ręce, które ktoś zaczął obwiązywać energicznie sznurem.
Przemogłem się. Otworzyłem oczy. Stał nade mną odziany w czerń mężczyzna, sporą część jego twarzy ukrywała kufijja. Osobnik spoglądał na mnie z wyraźnym zainteresowaniem rysującym się w jego ciemnych oczach. Prawdopodobnie był hersztem tej bandy. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że nie mogłem tu mieć do czynienia ze zwykłą szajką. Grupa ta musiała być dobrze zorganizowana, inaczej nie zaskoczyłaby nas do tego stopnia. Zauważyłem też, że człowiek ten ma bogato zdobione napięstniki. Szmaragdy i rubiny zatopione w złocie przykuły moją uwagę.
Nakazano mi iść w stronę oazy, to ona miała stanowić nasz ostatni przystanek. Podążając obok oprawcy, a właściwie ledwo powłócząc obolałymi nogami starałem się dokładnie przyjrzeć jego osobliwej ozdobie... Nie poganiano mnie jakoś szczególnie. Nieznajomi wiedzieli z kim mają do czynienia, ogolona głowa i charakterystycznie podkreślone oczy, nie wspominając już o ich swoistym zabarwieniu wzbudzały niepewność… może nawet strach.
Kazano mi usiąść przy ognisku. Ciepło płomieni pieściło moje pół nagie ciało. Krąg złocistego światła padał na skupione dookoła namioty. Wszędzie krzątali się ludzie ubrani bardzo podobnie do pilnującego mnie mężczyzny. Twarze ich były pozakrywane i tylko obnażone oczy spoglądały na mnie niepewnie. Cały czas towarzyszyło mi narastające uczucie słabości. Nie musiałem się jednak długo zastanawiać by stwierdzić, że ozdoba herszta to rzadko spotykane narzędzie pochłaniające energię. Nie przewidziałem tego zagrania, nie przygotowałem się do walki z tak dobrze zorganizowaną grupą...

Vogel - 2013-03-05, 16:21

„Szczurza nora” była równie trafiona co i myląca, faktem było iż w tej karczmie przebywać chciały tylko najpodlejsze ze stworzeń z drugiej strony jednak w samym budynku jak i najbliższej okolicy gryzoni spotkać się nie dało. Smaczku sprawie dodawał fakt, iż mięsiwa podawano jedynie w postaci gulaszu, który smakował i wyglądał zawsze tak samo niezależnie czy miał być z baraniny czy koniny. Choć karczmarz najchętniej chrzciłby nawet wodę, a „tawerna” ta nie była wcale najtańszą posiadała stałe grono bywalców.
Pierwszą oznaką nadchodzących kłopotów było piwo, które otrzymał. Wyglądało bowiem, pachniało i smakowało jak piwo i niemal na pewno nim było. Gressil uśmiechnął się pociągając solidny łyk i mając nadzieję, że karczmarz będzie musiał go tu jeszcze przez jakiś czas przetrzymać, jak to jednak w takich sytuacjach bywa szczęście nie trwało długo a zakończył je hałas z jakim do środka w wtargnęła grupa zbrojnych.

****

Spojrzał w oczy przybyszowi i ucieszyło go to co zauważył. On i jego towarzysze byli młodzi dlatego przeważnie każdy traktował ich lekceważąco nie zdając sobie sprawy, że by w ogóle opuścili mury siedziby Ardu musieli opanować sztukę władania orężem do perfekcji. Już nie raz zbytnia pewność siebie gubiła ich przeciwników, aż nadto ułatwiając zadania. Choć cała czwórka mogłaby spokojnie pracować już w szeregach innych gildii strażniczych tu nadal uważano ich za gołowąsów skazując na utarczki ze złodziejami.
-Nie wiem ile przyjdzie Ci czekać panie ale jeśli taka Twa wola nam za jedno.
Odwracając się wykonał kilka gestów ręką po których pozostała trójka podniosła się i zajęła pozycje uniemożliwiające zbliżenie się jednocześnie do więcej niż jednego z nich dyskretnie, ale widocznie, szykując małe kusze uzbrojone w bełty z wyjątkowo wrednymi grotami.

****

Czterech z nich nie poznawał, nie było w tym nic dziwnego rzadko przebywał w tym mieście a nigdy nie bratał się z żołnierzami gildii. Stanęli w parach po obu jego stronach opierając dłonie na drewnianych pałkach. Piąty, który im przewodził zasiadł przy jego stole i gestem nakazał karczmarzowi podanie piwa.
- Witaj Gressil nie wierzyłem, że się tu pojawisz nawet gdy zobaczyłem list. - Uśmiech miał wyjątkowo paskudny a uroku wcale nie dodawał brak górnych jedynek –Nikt nie byłby taki głupi, ale skoro tu jesteś to gdzie to masz skurwysynu?! Nie próbuj mi tu kłamać, nawet Twoje koneksje nie powstrzymają mnie przed użyciem siły. W tym mieście Ard należy do mnie. - Ostatnie słowa niemal wykrzyczał a wymachując przy tym rękoma wytracił karczmarzowi niesiony sobie kufel. - Ty idioto natychmiast podaj kolejny...
- Nie mam pojęcia o czym mówisz Bohn – Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy podkreślił tylko fałszywość tych słów - ale jeśli koniecznie chcesz coś dostać...
Niemal niezauważalnym ruchem wcisnął rękę w gliniany kufel i z całej siły zdzielił rozmówcę w twarz, prawdopodobnie pozbawiając ko i dolnych jedynek. W tym samym jednak niemal momencie na jego kark i głowę posypały się ciosy drewnianych pałek.

Waskos - 2013-03-05, 17:19

Twarz kupca ponownie zmieniła wyraz, drapiąc się po brodzie zdradzał zainteresowanie. W oczach elfki nie widać było wstydu, nie cierpiała poniżeń, jakie były pisane większości nieludzi nieradzących sobie w Ahmared, takich Ibrahim widywał nader często. Potrafiła przetrwać, miała niesamowicie silny charakter i wolę, bądź była zbyt uparta aby zaakceptować beznadziejność swej sytuacji. A była ona naprawdę nieciekawa, oczy zdradzały, że na Ibrahima patrzyła istota bez przyszłości. Czyżby więc jego karawana była jej ostatnią deską ratunku? Dziwnym zrządzeniem losu Ibrahim naprawdę potrzebował medyka, ostatni nie mógł odpowiednio wykonywać swej pracy przez powszechnie znany medycynie przypadek, strzały w gardle.
- A więc, córko ciężkiej przeszłości i niepewnej przyszłości, może nasze spotkanie nie było przypadkowe?- Ibrahim szybkim ruchem chwycił dłoń Lobelii.- Hmm… tak to palce zdolnego uzdrowiciela. Myślę, że możesz przydać się w mej karawanie. Jednak- Ibrahim wyjął kawałek papirusu, nie zwracając uwagi na gniewne spojrzenie elfki, której najwyraźniej nie podobał się test ocenienia jej umiejętności.- w moich stronach to mistrz karawany płaci osobom, które dla niego pracują, nie na odwrót. Oczywiście szanuję piękne obyczaje twej jeszcze piękniejszej rasy, ale jako tradycjonalista wolałbym opierać naszą współpracę na moich przyzwyczajeniach. Oto kontrakt a w nim wszystkie obowiązki, które będą przed tobą stawiane, oczywiście płace również. Przeczytaj go w spokoju i daj mi odpowiedź. Pamiętaj jednak, że zobowiązana będziesz do pozostania w karawanie przez co najmniej trzy miesiące. Wybacz, córko nieznanych ścieżek, lecz ważne sprawy wymagają mej obecności. Gdy podejmiesz decyzje, użyj swych wiele wiedzących oczu i uszu by mnie odnaleźć. Żegnam, niech szczęście cie nie opuszcza.

Raven - 2013-03-05, 21:12

Gorzej niż na ulicach już raczej nie będzie - uspokajał ptaka, któremu wyraźnie nie przypadł do gustu pomysł nieco bliższego poznania człowieka, który zdawał się chcieć wydostać z miasta tak szybko, jak to możliwe, albo nawet wcześniej.
- Sab' - przywitał się niedbale, podchodząc niespiesznie do człowieka, który, w oczekiwaniu na właściciela karawany, zdążył oddalić się nieco od pachołków. W zasadzie, wygodniej byłoby mu zbliżyć się szybciej, ale nie miał pojęcia jaką reakcję wywoła swoją osobą, zwłaszcza wziąwszy poprawkę na znacznie biedniejszy strój, niż ten noszony przez tamtego - Czuć od ciebie ucieczką, człowieku - podjął, zatrzymując się w relatywnie bezpiecznej odległości.

Oczy barda, które nieco wcześniej wychwyciły niecodzienną istotę zmierzającą w jego kierunku. Czyżby Khan przyjmował w swoje szeregi nawet tak egzotycznych gości jak ten, który go zaczepił? Chociaż łuskowaty nie wydawał się nastawiony bojowo mógł zostać użyty jako przynęta. W końcu co w karawanseraju pełnym wozów, zwierząt, pakunków i krzątających się robotników przykuło by uwagę bardziej niż ten przypominający gada humanoid?
Przezornie opierając się plecami o najbliższą kolumnę podtrzymującą drewniany dach wlepił swe ciekawskie mimo wszystko spojrzenie w istotę. Nie wykonał żadnego ruchu mogącego zdradzić jego podejrzenia czy też sprowokować potencjalnego zabójcę do ataku.
- Sabah al-khayr – odpowiedział – Od Ciebie natomiast czuć zbytnią ciekawość... przybyszu – nie wiedząc za bardzo jak nazwać stworzenie przed nim stojące posłużył się zwrotem neutralnym. Mógłby nazwać go „jaszczurem” lub „gadem” ale obrażenie na samym początku rozmówcy wykluczało dalsze pozyskanie ciekawych informacji. - Kim jesteś i cóż sprowadza Cię do mnie?

- Darlath jestem. Nie wydajesz się znać mojego rodzaju, djinnitów - co z kolei znaczyło, że człowiek ten musiał być skończonym mieszczuchem, a zatem uciekał przed miastowymi drapieżcami. Czemu jednak karawany rozlazłych kupców, zamiast prędkiego żaglowca?
- Ja jednak znam woń, którą od ciebie czuć. Uciekasz przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, które czai się w mieście. Drapieżnik, który chce twej głowy, jest potężny, inaczej nie szukałbyś ucieczki pod skrzydłami kupców - w tym momencie popuścił wodze, okazywanie takich domysłów nie mogło mu przynieść nic, poza własną satysfakcją, w przypadku sprawdzenia się ich. No, może nie do końca nic. Djinnit podejrzewał, że uciekinier ma dostateczne wpływy lub przyjaciół, by łatwo dostać się do karawany. Być może uda mu się go wykorzystać.

Nie ma co, bystry był jak na przerośniętą jaszczurkę. Chociaż większość tak zwanych mieszczuchów uważała rasy zwierzęce za prymitywne i dzikie ten wykazywał niespotykaną nawet u przeciętnych ludzi bystrość umysłu i słuszność osądów. Spokój jaki panował na twarzy człowieka nie zdradzał jednak niczym, że Darlath miał rację w swoich przypuszczeniach.
- Me imię Asim. I faktycznie, pierwszy raz widzę kogoś podobnego do ciebie a gdyby było inaczej z całą pewnością lepiej zapamiętałbym tamto spotkanie - nikły uśmiech pojawił się na przystojnej twarzy półelfa
- Nie wyjawiłeś mi jednak cóż takiego cię do mnie sprowadza skoro się nie znamy. Zbytnie spoufalanie się z zupełnie obcymi sobie istotami nie należy do rozsądnych nigdzie a w tym mieście to jak przystawienie sobie ostrza do gardła.
Nie, to nie była groźba a zwyczajne zdanie zawierające w sobie stare ahmaredzkie porzekadło. Teraz był pewien. Ten tajemniczy, gadzi osobnik z całą pewnością nie pracował dla Khana. Ten przebrzydły rasista z ledwością tolerował w swoich szeregach półelfy. Nigdy nie przystałby na współpracę z łuskowatymi humanoidami choćby miały to być jedyne istoty zdolne dopaść ściganego barda.

- Pytanie, czy ja przyłożyłem do swego, czy też powieliliśmy twoje - djinnit odparował beztrosko, zdając sobie sprawę, że obaj grali niejako w ciemno - Jest dośc wielu w tym mieście, którzy znienawidziliby cię na równi ze mną, za sam fakt rozmowy. Do rzeczy jednak - Darlath mógł być młody, beztroski i co tam jeszcze wszelkie nudne staruchy wymyślały, ale wiedział, kiedy czas porzucić podchody.
- Mi również czas opuścić to miejsce - rzekł, wbijając w rozmówcę spojrzenie swoich jaskrawych, płomiennych oczu - Ta karawana zdaje się być obiecującą w tym celu, jak zgaduję z twojego zainteresowania. Czyżbyś posiadał na jej właściciela jakiś... wpływ?

Bard szczerze zaśmiał się w odpowiedzi na słowa swego gadziego rozmówcy.
- W tym mieście nienawidzi mnie już wystarczająco dużo osób i tyle samo pragnie mojej śmierci by rozmowa z tobą uczyniłaby mi znaczną różnicę - mężczyzna poprawił lutnię zwisającą mu u boku na zdobnym skórzanym pasie. Rzeczywiście djinnit akurat tym razem pomylił się w ocenie sytuacji. Khan i jego banda wykidajłów w pierwszej kolejności zabiliby jego. Później każdego w jego pobliżu. A w karawanseraju przemarsz ruchów rasistowskich był raczej mało prawdopodobnym by Asim mógł się obawiać towarzystwa nieludzia.
- Wpływ na właściciela? Nie. Mam jednak zamiar użyć wszelkich dostępnych mi środków by wyruszyć wraz z tą karawaną. A może ty masz jakiś sposób by przekonać bogatego kupca do swojego towarzystwa?

Fedra ep Shogu - 2013-03-05, 22:58

Czym prędzej oddaliła się od zatłoczonej ulicy, chowając cenny dokument, obietnicę wybawienia. Lobelia postanowiła dotrzeć do swojej kryjówki obskurnymi, bocznymi uliczkami, gdzie nie miała szans natknąć się na żadnego ze znajomych elfów. Żwawo maszerowała, niemalże płynąc w powietrzu, a obszerna szata furkotała jej wokół kostek. Ostatni odcinek niemal przebiegła.
Dotarła nareszcie do tylnych drzwi domu matrony, wynajmującej kwatery młodym dziewczętom. Najliczniejsze i najmniejsze komory zajmowały pospolite prostytutki, w większości także będące jej pacjentkami, jednak Lobelia mogła sobie pozwolić na odrobinę luksusu. Otworzyła drzwi kluczem podarowanym przez gospodynię w dniu, gdy lekarka wyrwała jej jedynego syna ze szponów choroby. Podążyła długim korytarzem w stronę wynajętej przez siebie części lokalu. Tam przysiadła na łóżku, zrzuciła wierzchnią szatę i zagłębiła się w treść dokumentu. Nie dostrzegła budzących wątpliwości sformułowań ani kruczków w umowie, więc bez dalszej zwłoki chwyciła za pióro i naskrobała na wolnym kawałku pergaminu, który znalazła pośród rzeczy zagracających mały stolik, kilka pożegnalnych słów do Halimy. Położyła wiadomość w widocznym miejscu, aby kobieta nie mogła jej przeoczyć, na niej zaś złożyła klucze. Rozłożyła na posadzce skórzaną torbę podróżną i poczęła układać w niej pedantycznie złożone części garderoby. Zabezpieczywszy odzieżą spód bagażu, pieczołowicie zapakowała doń skrzyneczki z najcenniejszymi flakonami i pakunkami oraz nieco wartościowego drobiazgu. Kilku woreczków torba nie zdołała już pomieścić, więc elfka przytroczyła je do pasa, ciasno opinającego jej wąską talię.
Chwilę zastanawiała się nad sposobem dotarcia do karawanseraju w najmniej budzący podejrzenia sposób. Porzuciła większość planów ze względu na znaczną i cenną zawartość torby. Wydobyła ze starego, rzeźbionego kufra stojącego pod ścianą czarny, od jakiegoś czasu nieużywany strój medyka, przeznaczony na wizyty u wymagających natychmiastowej pomocy pacjentów. W Ahmaredzie oznaczało to przeważnie wystąpienie zarazy. Naciągnęła na dłonie rękawice i wsunęła ręce w obszerne rękawy. Zarzuciła ciężką torbę na bakier i zasłoniła oblicze maską, przywodzącą na myśl łeb ibisa.

Zgodnie z przypuszczeniami Lobelii, mimo zbliżającego się nieuchronnie zmierzchu, czego zapowiedzią były wydłużające się cienie, ludzie bez trudu rozpoznawali w niej medyka i starali omijać złowieszczą postać w bezpiecznej odległości. Elfka szła mało elastycznym krokiem, nieco zgarbiona, aby nikt nie mógł jej rozpoznać po sposobie chodzenia. W ten sposób, mijając spokojnie jasne bryły budynków, kolorowe kramy i rzesze różnobarwnych ludzi, widząc w ich oczach widmo lęku, dotarła do karawanseraju. Nie miała pewności, gdzie szukać, jednak gotowe do drogi karawany z pełnym składem podróżnych były nietrudne do rozpoznania, toteż drogą eliminacji trafiła na grupę Ibrahima. Kręciło się w jej pobliżu dwóch osobników, półkrwi elf o nonszalanckim wyrazie twarzy oraz młody przedstawiciel gatunku djinnitów. Choć kusiło ją, by przyjrzeć się bliżej humanoidalnej istocie, bo jak do tej pory widziała gadzie stwory tylko na rycinach albo z oddali, miała bardziej naglące problemy. Wyciągnęła zza pazuchy dokument uprawniający ją do uczestnictwa w podróży i podetknęła pod nos wyglądającemu najbardziej sensownie najemnikowi. Nieco zbity z tropu przyjął z rąk przybysza umowę.
- Witajcie. Wskażcie mi miejsce, gdzie bezpiecznie będę mogła przechowywać swoje zbiory - rzuciła, ściągając maskę.

Vogel - 2013-03-05, 23:58

Zdezorientowany spoglądał to na nią to na dokument rozważając sytuację. Znał swego zwierzchnika z gildii ale nawet przez myśl mu nie przeszło by dopytać o miano właściciela karawany, toteż sam dokument niewiele mu dawał. Kobieta zaczepiła go jednak na tyle pewnie i stanowczo, że był skłonny uwierzyć w jej rację. Poza tym to była elfka, pod wpływem jej urody przeniósł się myślami to Artretu, najdroższego zamtuzu w mieście gdzie za pieniądze z pierwszej wyprawy planował opłacić właśnie przedstawicielkę tej rasy. O mało nie zatracił się w wizji, zwłaszcza, że mglista do tej pory sylwetka kurtyzany nabrała wyraźnych rys, z mar wyrwało go jednak poruszenie towarzyszy. Podążając za ich wzrokiem spostrzegł dość nietypowe zjawisko, otóż nie zważając na ludzi w ich kierunku zbliżał się lekko kulejąc Gresiil. Nie byłoby w tym może nic dziwnego gdyby nie był zupełnie nagi. Teraz także elfa zwróciła na niego uwagę, był wysoki i nieprawdopodobnie chudy. W miarę jak się zbliżał dostrzegała kolejne szczegóły a zwłaszcza to, iż całe jego ciało pokrywały blizny typowe dla chłosty. Tważ jego natomiast szpeciły znacznie świeższe siniaki świadczące o niedawnej przygodzie.
Strażnik zupełnie ignorując zebranych skierował się do poidła dla koni, napełnił wiadro i wylał zawartość na siebie. Dopiero po dwukrotnym powtórzeniu czynności zdał się zauważyć zainteresowanie swoją osobą i samą elfkę.
Ruszył w jej kierunku po drodze zabierając dokument trzymany przez młodzika.
- Lekarka? - nie zaszczycając jej spojrzeniem ani czasem na odpowiedź wskazał jeden z wozów – Ten należał do twego poprzednika, wewnątrz znajdziesz trochę sprzętu, który może Ci się przydać i nieco mniej użytecznych pcheł. - Już miał odejść, lecz powstrzymał się i ukłonił – Jestem Gressil strażnik karawany, miło mi powitać Cie w naszej kompanii. – Używał możliwie najuprzejmiejszej nuty głosu na jaka mógł się zdobyć, po chwili jednak zmienił ją na przypominającą zgrzytanie metalu o metal – A wy gówniarze należycie do mnie dopóki nie wzejdzie słońce, zabierzcie się zatem za robotę i oporządźcie konie.
Dopiero teraz podszedł do swojego rumaka i włożył wyciągnięte z sakw spodnie oraz koszulę, w których o dziwo przeistoczył się z chodzącego kościotrupa w postawnego mężczyznę.
- Panie – nieśmiało odezwał się przewodzący adeptom Ardu, - tamtych dwóch interesowało się Tobą i tym kupcem.- Strażnik spojrzał we wskazanym kierunku "no pięknie najpierw elfka a teraz mieszaniec i jego zwierzątko" - Jeśli Ibrachim będzie chciał z nimi rozmawiać jego rzecz, ale mi niech nie zawracają głowy muszę odpocząć

Fedra ep Shogu - 2013-03-06, 00:45

Lobelia popadła w chwilowy stupor. Najpierw dziwny jegomość, kompletnie nagi, nie czujący ani krztyny wstydu z powodu swojego stanu, rozmawiał z nią, by po chwili urządzić niezgorsze widowisko. Co gorsza okazał się on strażnikiem karawany i, choć nie był w stosunku do niej bezczelny, elfkę przerażały jego maniery, czy raczej ich brak.
Kiedy w końcu odzyskała rezon, czym prędzej ułożyła niezmiernie cenny ładunek we wskazanym jej wozie, z ciekawości zerkając na wcześniej wymienione sprzęty. Ze zgrozą dostrzegła, że nikt dawno nie zatroszczył się o porządek w tym miejscu, a narzędzia chirurgiczne nadal nosiły na sobie ślady czegoś, co przypominało dawno zakrzepłą krew. Musiała wyszorować i odkazić niemal całą zawartość wozu. Wolała się nie zastanawiać, jaki los spotkał jej poprzednika, by nie pożałować powziętej decyzji. Elfka zrzuciła z siebie czarną materię, wygrzebała z torby szkatułę, w której znajdowały się środki na powierzchowne rany i zręcznie zeskoczyła z wozu, doganiając tego przerażającego olbrzyma, Gressila. Stwierdziła, że użycie delikatnej perswazji nie odniesie skutku i powzięła zdecydowane kroki, czując się zobowiązaną do pomocy. Stanęła mu na drodze, w razie konieczności gotowa użyć siły. Wyprostowała się dumnie.
- Jako lekarz nie pozwalam ci odejść w takim stanie! - stwierdziła zdecydowanym tonem, groźnie ściągając brwi. - Twoje rany grożą zakażeniem. Idziesz ze mną albo ja idę z tobą.

Waskos - 2013-03-06, 00:57

O tym zajściu pod karawanserajem plotkować się będzie jeszcze długo, może nawet tydzień, wtedy przekupy powinny znaleźć nowy, interesujący temat. Ibrahim sytuację obserwował dyskretnie z bezpiecznej odległości i wolał nie zmniejszać, dopóki trochę się nie uspokoi. Sam fakt, że Gressil wrócił pod koniec dnia można zrozumieć, przecież na pustyni pracował ciężko, odpoczynek mu się należał. Wybaczyć też można było, że najemnicy nie wyglądali na zapracowanych, czyż naturą myszy nie jest harcowanie pod nieobecność kota? Ale to, że kapitan obrony jego karawany wraca nagi i schłostany? Tak, to była rzecz zdecydowanie warta wyjaśnienia. Ledwo Ibrahim zbliżył się do wozów, a odkrył drugą rzecz wartą dochodzenia. Dlaczego jego karawanę nawiedzali… no właśnie. Człowiek, który musiał mieć chociaż ćwierć elfiej krwi, o to Ibrahim szedł we zakłady świata, i potworek, który nie mógł mieć nawet ćwierci krwi ludzkiej. Kupiec popatrzył na Gressila, jego przypadek mógł zdecydowanie poczekać, przynajmniej na tyle, aby nowa medyczka karawany, bo jej obecność dowodzi, że na współpracę się zgodziła, doprowadziła najemnika do stanu nie wskazującego na zapasy ze wszystkimi arabami sułtańskich stajni. Podszedł tedy Ibrahim do cudacznej pary.
- Raczycie mi wybaczyć ten niemiły spektakl, o synowie wyrozumiałości. Gospodarz, a za takiego się uważam w pobliżu tych wozów, nie powinien dopuścić do takiej sytuacji na oczach miłych gości, nawet niezapowiedzianych. Pozwólcie więc, że zaczniemy jeszcze raz, jestem Ibrahim Omar ibn Djadir i jestem mistrzem tej skromnej karawany, nie będę ukrywał, że zżera mnie ciekawość, czego oczekuje ode mnie zarówno syn elfów i ludzi, oraz… djinnt, jeśli mój wzrok mnie nie zwodzi.

Vozu - 2013-03-06, 10:43

Ostatnie kilkanaście minut przepełnione było dziwacznymi zdarzeniami, z których najzabawniejszym był sposób postawienia sprawy przez elfkę. Djinnitowi na myśl nasunęli się przybysze z chłodniejszych krain, którzy poza egzotycznymi towarami oferowali też pełne absurdu powiastki, prezentowane przez nich samych lub kukły. Lubił je oglądać z bezpiecznej, a przy tym bezpłatnej odległości, jednak pomysł, że znalazł się właśnie w jednej z nich nie był już tak zabawny.

Rozmyślania przerwało nadejście człowieka, który, jak wnosił z niewielkiej ilości przydatnych informacji zaplątanych w puste słowa, był właścicielem karawany. Djinnit ledwo powstrzymał się, od wygłoszenia komentarza dotyczącego sposobu wysławiania się kupca, tyrada była jednak dostatecznie krótka, by ją przetrzymać. Jakoś.
- Darlath - przedstawił się kolejny dziś raz, przebiegając wzrokiem po sylwetce kupca. Wyglądał niegroźnie, co w przypadku jego profesji mogło oznaczać wszystko. Najpewniej to, że na swój sposób mógł być groźny - Nie mam oczekiwań, kupcze, spodziewam się ich raczej po tobie - postanowił nie zważać na dziwaczne skłonności do mówienia długo i bez sensu, jakie przejawiał Ibrahim, za to poczęstować go krótkim, zwięzłym postawieniem sprawy, jak natura przykazała gdy potrzebujesz czegoś od kogoś. Jedynym problemem było to, że sytuacja i niewątpliwa, choć irytująca, elokwencja rozmówcy zbiły go z tropu, toteż mowa jego nie należała do najskładniejszych - Wydajesz się być gotowym do szybkiego powrotu na szlak, ja zaś potrzebuję zatrudnienia; dlatego też oczekiwałem cię tutaj, Ibrahimie.

Raven - 2013-03-06, 16:26

Nagi, poobijany facet kroczący bez pardonu między zaszokowanymi tym widokiem przechodniów stał się główną atrakcją na dobrą chwilę. W końcu takie sceny nie zdarzają się tu codziennie pomimo tego, że Ahmared było dość liberalnym miejscem. Z całą pewnością przekupki i gawiedź będzie miała o czym opowiadać jeszcze przez kilka najbliższych dni zanim znów nie zdarzy się coś niecodziennego. Dziś jednak karawanseraj mógł śmiało zostać nazwany atrakcją dla plebsu. Humanoidalny gad a chwilę później goły tak jak go bogowie stworzyli facet.
- Niezły cyrk - skomentował raczej nie oczekując odpowiedzi od swego jaszczurzego rozmówcy.
Wtem zauważył zmierzającego w ich stronę wąsatego mężczyznę, jak się domyślał właściciela tego całego majdanu. Wysłuchał tego co miał im do powiedzenia po czym powitał go grzecznym, wyuczonym przez lata ukłonem.
- Rozkosz sprawia mi poznanie cię Ibrahimie Omar ibn Djadir. Mówiąc szczerze oczekiwałem tu ciebie i nie śmiałem liczyć na to, że zjawisz się tak szybko by zamienić ze mną kilka słów - głos barda brzmiał w uszach większości ludzi niczym czysta melodia. Wychował się w tym mieście tak więc doskonale znał tutejsze zwyczaje, etykietę jak i nieoficjalny dekalog rozmów z kimś ważnym. Kto jak kto ale dla Asima ten kupiec był w tej chwili najważniejszą osobą na świecie. Jedyną, która mogła dać mu nadzieję na uratowanie skóry.
- Z całą pewnością jesteś człowiekiem wyrozumiałym jednak mimo to postaram się nie owijać w bawełnę i nie marnować twego cennego czasu. Pragnę poprosić cię o zabranie mnie swoją karawaną. Miasto zmienia się ostatnimi czasy i co gorsze nie ma już w nim dla mnie miejsca. Na zachętę mogę dodać, że posiadam umiejętności, którymi żaden z twoich ochroniarzy nie może się pochwalić. Potrafię poruszać się w cieniu niczym czarna pantera z dzikich i niezbadanych dżungli Kusht. Pułapki nie są dla mnie najmniejszym problemem a więc ze mną nie będziesz musiał się ich obawiać. Do tego jak sam widzisz jestem również bardem. Mogę poręczyć, że w czasie podróży docenisz mój talent Ibrahimie. To tylko kilka z wielu moich umiejętności, których być może poznasz więcej.
Asim przedstawił mężczyźnie swoją propozycję i oczekiwał na odpowiedź. Modlił się tylko w duchu by kupiec zgodził się przyjąć go do swojej karawany.
Umyślnie nie zaproponował kontraktu by wąsacz sam mógł zdecydować czy zabierze go z sobą jako pasażera czy też w roli najemnika.

Waskos - 2013-03-06, 17:54

Słowa człowieka z co najmniej ćwiercią elfickiej krwi były tajemnicze, bard wyraźnie nie chciał pochwalić się swoją przeszłością i umiejętnościami.
- A więc, synu wielu talentów, nie sądzę, aby moja karawana była ziemią obiecaną dla twych godnych pozazdroszczenia umiejętności. Ale udowodniłeś już, że potrafisz posługiwać się językiem, to dla ludzi mojej profesji ważna rzecz. Czasami trzeba udowodnić bardziej upartemu klientowi, że jego informacje na temat kosztów samej produkcji naszych towarów, a co dopiero transportu, są nieaktualne. Znajdzie się więc dla ciebie miejsce, oczywiście jeżeli sytuacja do tego zmusi, będziesz musiał użyć swych innych talentów. Oto standardowy kontrakt przewidziany dla… pomocnika mistrza. Przeczytaj go dokładnie, wyruszamy gdy tylko słońce ponownie zawładnie nad nieboskłonem.

Ibrahim zostawił barda z lekturą i zwrócił się do djinnta.
- Dobrze więc, synu cierpliwości. Racz miły gościu zwrócić uwagę, że tylko raz miałem do czynienia z innym przedstawicielem twej mało znanej, lecz zapewne bardzo sympatycznej, rasy. Niezwykle miło wspominam tamto spotkanie, więc radbym cię przyjąć. Musisz jednak przyznać, synu skrytych myśli, że wspólna potrzeba opuszczenia gościnnego Ahmared nie może być warunkiem dostatecznym, na którym budować będziemy naszą współpracę. Zdradź mi więc, jakimi talentami zostałeś nagrodzony?

Vozu - 2013-03-06, 19:23

Darl mimowolnie przyjął zirytowany wyraz twarzy, słysząc, jak z ust kupca lała się słodycz, co do której fałszywości nie miał większych złudzeń. Dziwny to człowiek, nawet jak na tych, z którymi już przyszło mu się użerać. Młodzieniec otrząsnął się już z pierwszego oszołomienia, cała sytuacja rysowała się więc przed nim wyraźniej, dalej jednak niepewnie stąpał po ścieżkach retoryki.
- Twój brak obycia z mym gatunkiem mnie nie dziwi, Ibrahimie, ale też wyjaśnia, czemu moja oferta jest ci niejasną - podjął po chwili ważenia słów, nie chcąc zaprzepaścić jedynej na ten moment szansy, jaką oferowało mu to przeklęte miasto - Djinnity to stworzenia pustyni, zrodzone, by przeżyć wśród morza piasków. Nie ma człowieka, który wiedziałby więcej niż my o jej zdradliwej naturze, a jeżeli takiego spotkasz, będzie to sędziwy starzec - Darlath był dumny z tej przewagi, jaką jego rodzaj miał nad rozrzuconym po świecie rodzajem ludzkim, który owszem, był wszędzie, ale zawsze tworząc swoje, przeczące naturze warunki - Na usługi oddaję wszystko, co wiem o dziczy i sztuce łowieckiej. Tak na zwierza, jak człowieka - dodał mając w oczach cień przeszłości, lecz na ustach wykwitł pełen zawistnej satysfakcji uśmiech. Wszystko to trwało jedynie chwilę.

Vogel - 2013-03-07, 14:55

Zmierzył ja wzrokiem i uśmiechnął się. Znał tą postawę i wiedział, że łatwo się jej nie pozbędzie.
- Posłuchaj Lobelia - Szybko przywołał wypatrzone w kontrakcie imię - cenię sobie Twoją profesję ale w moim fachu koniecznością jest by potrafić się sobą zająć. - Odkorkował i skierował w jej kierunku trzymany bukłak, z którego uderzył ją intensywny bliżej nieokreślony zapach - Mądrość ludowa mówi, że coś co tak cuchnie musi dobrze leczyć więc raczej śmierć mi nie zagrozi. Poza tym tamtemu Twoja pomoc przydałaby się bardziej - Wskazał w kierunku Ibrachima i menażerii - jeśli masz w żyłach odrobinę szlacheckiej krwi może pocałunek przemieni go w księcia?

Arosal - 2013-03-07, 16:42

W obozie robiło się cicho. Spora część pustynnej hałastry pochowała się już w namiotach uciekając przed chłodem. Ogień powoli wygasał pozwalając nocy ogarnąć obóz.
Herszt milczał, ja zresztą też. siedział na wprost przyglądając się mojej osobie. Dla pewności rozkazał przywiązać mnie do łuskowatego pnia palmy.
- Czego ode mnie chcecie? – postanowiłem to przerwać.
- Gdzie jest wasz ładunek? - zapytał mówiąc przy tym bardzo cicho, właściwie szepcząc.
Osłupiałem. Ładunek? Przecież mieliśmy go przy sobie. Znowu zapadła cisza. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Pożałowałem, że w ogóle przerwałem milczenie. Przywódca bandy zbliżył się.
- Pytam Cię po raz ostatni. Gdzie jest ładunek, który mieliście dostarczyć do Fennis? – Nadal przemawiał dość cicho choć w mowie tej pojawiła się już wyraźna groźba. Albo to pomyłka, albo wpadłem w nie lada kłopoty.
- Mieliśmy przewieźć posążek Ashnu do świątyni w Fennis. Resztę towarów stanowiło jedzenie, woda i kapłańskie pachnidła… Czy mam rozumieć, że nie znaleźliście żadnej z tych rzeczy? – starałem się zachować spokój, obawiałem się jednak, że mój rozmówca straci go nie zależnie od mojej postawy.
- Słyszałem, że czcicie żuki… - dygresja z jego strony nie wróżyła niczego dobrego… - zresztą, Wy modlicie się do wielu… stworzeń. Powiedz mi, kim jest dla was zwykły skorpion? Ot, taki jak ten – Podniósł rękę po której wspinał się czarny jak smoła pajęczak.
Znałem ten gatunek. Buthidae uchodziły za najjadowitsze. Świat kapłanów jednak różnił się nieco od świata zwyczajnych zjadaczy chleba. Uodparnialiśmy się na jad tych stworzeń. Czysta improwizacja przy ludziach mojego pokroju to samobójstwo.

Raven - 2013-03-07, 18:18

- Wielką radość sprawiasz mi swą jakże hojną ofertą Ibrahimie. Właśnie zyskałeś rzecz, której cenę ktoś twojego pokroju powinien potrafić docenić. Masz moją dozgonną wdzięczność. Jeśli bogowie pozwolą spotkamy się tu o wschodzie słońca - bard przyjął od kupca umowę, którą elegancko zrolował i wsunął za pazuchę swojego ciemnego płaszcza. Ukłonił się raz jeszcze, tym razem na pożegnanie po czym ruszył w stronę zatłoczonych uliczek.
A więc nie będzie mu dane opuścić Ahmared dzisiaj zgodnie z jego planem. No cóż, zaletą ludzi jego pokroju było to, że potrafili improwizować jak nikt inny. Już podczas rozmowy z Ibrahimem układał mu się w głowie plan jak przeżyć do kolejnego świtu nie opuszczając murów miasta.
Wśród gromady przechodniów rozpłynął się niczym cień i podążył swoimi ścieżkami.

W drodze do kryjówki zdążył nawiązać kontakt z jednym ze swoich znajomych, który jeszcze nie otrzymał ultimatum od Khana. Poprosił go o dostarczenie mu kilku rzeczy w możliwie jak najkrótszym czasie.
Będąc już w jednej z obskurnych kryjówek służących zazwyczaj do tego by przeczekać pościg straży miejskiej, spotkać się z innym człowiekiem Bractwa lub włożyć stosowne na akcję przebranie. I właśnie w tym celu tutaj przybył.
Ukryte w ścianie przejście prowadziło kamiennymi stopniami do małej, murowanej klitki, w której mieściło się tylko kilka kufrów, mały stolik i dwa krzesła. Było tu zupełnie ciemno a gęsty, wilgotny mrok rozświetlał tylko niewielki zapalony przezeń wcześniej ogarek.
Na skrzyni leżało ubranie i akcesoria dzięki którym będzie mógł swobodnie dostać się do dzielnicy świątyń a tam do zajazdu dla pielgrzymów. Miejsce niewygodne, ciasne, duszne od kadzideł wszelkiej maści a tamtejsza strawa przeznaczona była raczej dla ascetów niż dla normalnych ludzi. Nie miał zamiaru jednak tam wypoczywać a tylko przeczekać. Póki co Khan i jego zbiry nie mieli tam żadnego dojścia.
Przyjrzał się ubraniu po czym z ciężkim westchnięciem począł się przebierać.

Owinięty w jasną żółtą szatę, tegoż samego koloru turban, z twarzą naznaczoną niebieskimi symbolami religijnymi i z dużymi zielonymi koralami na szyi wyglądał niczym rodowity barahaminn. Swoje wierzchnie odzienie spakował do plecaka wraz z kilkoma innymi niezbędnymi drobiazgami. Resztą jego rzeczy do karawany dostarczą opłaceni wcześniej pachołkowie o ile oczywiście jego znajomy wywiąże się z drugiej części powierzonego mu zadania.

Gdy wyszedł na ulicę nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Ot, barahaminn jak każdy inny. Brak mu było tylko ciemnej karnacji i brody. Nic to jednak. W końcu wielu spośród wyznawców tego kultu nie urodziło się barahaminnem a dopiero nawróciło się na "jedyną słuszną drogę".
- No to Ramahajaja... - bard skrzywił usta w ironicznym uśmiechu po czym ruszył w stronę dzielnicy świątyń.

Fedra ep Shogu - 2013-03-07, 18:26

Zażenowanie, upór i złość. To uczucia, które w tej chwili ogarnęły elfkę i stały się motorem napędowym jej siły. Powstrzymała chęć skonfiskowania pacjentowi, którego już widziała w najemniku, butelki ze śmierdzącym spirytusem. Zapach uderzył elfkę w nozdrza i odrzucił, gdyż posiadała węch pozwalający jej rozpoznać każdy poszczególny składnik substancji, co czyniło ją jeszcze cenniejszą autorką lekarstw.
- Obawiam się, że dla pana Ibrachima nie ma ratunku, gdyż nie posiadam krztyny magicznych umiejętności - stwierdziła zjadliwie, biorąc się pod boki. - Ale tobie i żadnemu innemu choremu nie odpuszczę, możesz zachować swoje blizny, ale daj mi chociaż oczyścić rany.

Sytuacja zaczęła mu ciążyć.
- Gdzie te czasy, gdy kobietom nie pozwalano studiować medycyny? Nie chciałem tego mówić, by nie pogarszać pierwszego wrażenia .... - Przybrał groźną minę. - Jako elfka jesteś istotą nieczystą i nie mogę pozwolić byś miała kontakt z moją krwią. - Na twarzy ponownie zagościł uśmiech - Nie żebym był jakoś przesadnie religijny, ale wolę nie ryzykować z powodu kilku zadrapań. - To mówiąc wylał sobie na głowę zawartość bukłaka, i choć piec musiało to piekielnie nie dał tego po sobie poznać. - Obiecuję, że gdy tylko poczuję się gorzej sam się do Ciebie zgłoszę i w razie zaryzykuje wieczne potępienie.

Tak głupiej wymówki Lobelia nie słyszała od dawna. Na ile znała ludzkie religie, większość, która nie zdążyła wymrzeć, nie zabraniała kontaktu z przedstawicielami innych ras, niektóre pozwalały wyznawcom na znacznie bliższe z nimi stosunki, mężczyzn wręcz do tego zachęcały. Elfka poczuła ukłucie wściekłości, co odzwierciedlała jej drobna, blada twarzyczka, przywodząca na myśl rozdrażnionego kota.
- Tym razem ci daruję, ryzykancie - parsknęła. - Ten alkohol był wystarczająco mocny, by odkazić rany. Jednak następnym razem nie licz na to, że zdołasz mnie zbyć w jakikolwiek sposób. Przyodziej coś czystego, straszysz nie tylko wyglądem, ale i zapachem.

Podniósł ręce w obronnym geście.
- Me ciało należy do Ciebie, jak zginę możesz je nawet pokroić czy co wy tam wyprawiacie ze zwłokami. A co do zapachu, rano ruszamy w drogę i nie będzie to najgorszy z towarzyszących karawanie. - Ukłonił się głęboko, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku adeptów swej gildii, lżąc ich na wszystkie możliwe sposoby.

Elfka żachnęła się, ale machnęła ręką na ostentacyjne zachowanie Gressila. Jednak musiała go prosić o jeszcze jedno.
- Udostępnij mi jednego ze swoich ludzi, najlepiej trzeźwo myślącego, potrzeba kogoś do brudnej roboty - rzuciła. Z niedbałego gestu mężczyzny wywnioskowała, że daje jej wolną rękę w wyborze pomocnika.
Dwa kwadranse później woda wesoło bulgotała w kotle, w którym Lobelia wygotowywała z brudu materiały znalezione na wozie przeznaczonym do celów medycznych. Jeden z najemników z gildii Gressila, wyraźnie niezadowolony z przydzielonego mu zadania, szorował deski wehikułu z brudu i zakrzepów. Elfka zapowiedziała, że będzie na bieżąco kontrolować jego poczynania i nie zwolni chłopaka, dopóki czystość nie osiągnie satysfakcjonującego ją poziomu. Przysiadłszy na koźle, nucąc coś pod nosem, Lobelia czyściła i dezynfekowała narzędzia medyczne, dopóki nie mogła zobaczyć w nich swojego nieskazitelnego odbicia.

Waskos - 2013-03-07, 19:48

- Aj aj aj… Dlaczego wszyscy mili ludzie, których interesy splatają się z moimi, prezentują umiejętności, których celem jest krzywdzenie innych miłych ludzi? Musisz przyznać, synu rasy, której przeznaczeniem jest przetrwać wśród gorących piasków i zdradliwych wydm, że sława kupca targującego się nie słowem, a nożem, daleka jest od pokojowej zasady uczciwego handlu, której osoba stojąca przed tobą wierna była przez całe dorosłe życie.- W tym miejscu Ibrahim zatrzymał się przez chwilę, choć zdawać by się mogło, że zdoła wypowiedzieć wszystkie zasady uczciwego handlu jednym tylko wydechem. Djinnt nie był widać w nastroju do długich pogawędek, co mogłoby wskazywać, że niezbyt często przebywał w towarzystwie, bądź też jest chamem i bucem. W to drugie Ibrahim powątpiewał, na taki luksus pozwolić mogły sobie w Ahmared tylko osoby o pewnej, stałej pracy, a djinnt na takiego nie wyglądał. Rozmówca deklarował się jako łowczy, i w to Ibrahim był skłonny uwierzyć. - Nie dostrzegasz wśród ludzi konkurentów, którzy będą w stanie dorównać ci w czasie pustynnych wędrówek, synu podróży. Zrozum jednak, że ja, nie chwaląc się, również jestem człowiekiem piasku i przeprawienie karawany szybko i bezpiecznie przez ten niegościnny teren nie jest sztuką mi obcą. Aczkolwiek szanuję twą wiedzę, tylko głupiec by jej u szanował, to nie znajdę dla niej zastosowania w mej podróży, tym bardziej, że moje interesy rozkazują mi przekroczyć granicę sułtanatu. Tam natomiast znalazłbym zastosowanie dla twych talentów, o ojcze polowań. Nie będę kłamał, że nie dane mi było wędrować wśród zielonych lasów na północy, czułbym się więc pewniej, mając takiego, doświadczonego zapewne łowczego przy swoim boku. Oto kontrakt, którego podpisanie zapoczątkuje naszą współpracę. Pozwól teraz, synu skupienia, że się oddalę, sprawa schłostania osoby, której silne ramię zadba o bezpieczeństwo tych wozów, wymaga mojej uwagi.

Darlath widocznie speszył się, otrzymując spisane warunki pracy. O występującej u bogaczy tendencji do załatwiania spraw w ten konkretny sposób zupełnie zapomniał. Uniósł niepewnie dłoń, w geście proszącym o pozostanie.
- Niestety, wkroczyliśmy na tereny mi nieznane - przyznał młodzieniec z wyraźnym zażenowaniem - W przeciwieństwie do tropów, litery nie odkrywają przede mną nic. Jeślibyś zatem mógł przybliżyć mi ich przekaz... - zwrócił się do kupca z nieśmiałą prośbą. Kolejny powód, by nie cierpieć miast - Lub też wskazać kogoś odpowiedniego, skoro sprawy twoje są pilne.

Ibrahim się zatrzymał, brwi mimowolnie powędrowały mu do góry. Nie zamierzał jednak oceniać inteligencji djinnta bazując tylko na tym. Sam fakt, że nie podpisuje dokumentu, którego nie rozumie wskazuje na wrodzony spryt. A ponoć, jak mawiali filozofowie, zaakceptowanie swej niewiedzy to klucz do zdobycia jakiejkolwiek mądrości.
- Och wybacz mi synu wyrozumiałości. Człowiek tyle czasu spędza wśród sterty dokumentów, że zapomina, że nie jest to elementarny wynalazek, który tworzy ten piękny świat. Więc pytałeś o swe obowiązki, synu pracowitości? Nie jest ich wiele i nie są ciężkie, ale oczekuje, że będziesz wykonywał je sumiennie. Od tropiciela oczekuje się, że ostrzeże swych towarzyszy przed ewentualnym niebezpieczeństwem, czasem zwiad wykonać każę, a w wyjątkowych sytuacjach użyjesz instynktu łowcy i uchronisz towarzyszy od głodu. Poza tym, synu fizycznej sprawności, nie uważam za wskazane, abyś w chwili niebezpieczeństwa opuścił swych kamratów, obrona ramię w ramię byłaby milej widziana. Wszystko to, jest zapisane w kontrakcie, jeżeli jednak nie znajdujesz powodu by ufać mym słowom, zgłoś się do skryby w karawanseraju. Tylko nie powołuj się na me imię, skryba jest mi przyjacielem i mógłby chcieć pójść na rękę swojemu druhowi, łamiąc zasady zawodowej uczciwości. Pozostaje jeszcze kwestia twego wynagrodzenia, synu zaradności. Miesięczny żołd najemników wynosi 150 dinarów sułtańskich, nie widzę powodu, aby tobie płacić mniej.

- Dziękuję - odpowiedział, lekko pochylając głowę. Jakkolwiek reakcja kupca mogła być zarówno prześmiewcza jak i nie, na pewno nie była najgorszą, jaka mogła się przydarzyć. Wymagania były jasne i oczywiste, chociaż zadziwiająca zdała się Darlathowi potrzeba wspomnienia o nie porzucaniu towarzyszy. Najemni musieli być strasznym ścierwem.
Nie chcąc przedłużać, użył swych ostrych kłów do lekkiego nadgryzienia palca wskazującego, by pozyskanym "atramentem" w kilku płynnych ruchach nakreślić znak, przypisany mu za młodu jako osobisty symbol.
- Muszę udać się po swe wyposażenie - rzekł do kupca, podając mu podpisany kontrakt - Wrócę niebawem. I dziekuję, za zaufanie - po tych słowach ruszył pełnym pędem przed siebie, a przyznać było trzeba, że budowa kończyn pozwalała mu być szybszym, niż typowy człowiek.

Kupiec stał jeszcze przez chwilę z podpisanym kontraktem, krew oczywiście nie wydała mu się najlepszym atramentem, ale nie powinno być problemu. Djinnt mu uwierzył, chyba Ahmared nie okazał się dlań zbyt łaskawy. Ibrahim bynajmniej nie kłamał, pozyskanie usług Darlatha miało jeszcze jedną zaletę. Djinnty, jakkolwiek mało poznane, mogły wzbudzać szacunek samym tylko groźnym wyglądem. Kupiec, który ma na swych usługach kogoś takiego, natychmiast zyskuje w oczach klienteli pewnego rodzaju podziw, co wpływa korzystnie na interesy. Ibrahim miał prawo czuć zadowolenie, w ciągu dnia zebrał imponującą drużynę, oby tylko okazała się skuteczna. Schował papier i ruszył do Gressila, był mu przecież winny wyjaśnienia, kupiec jednak szybko zrezygnował z tego przesłuchania. Najemnik odmówił opieki nowej uczestniczki karawany, zastąpił ją starym, sprawdzonym lekarstwem, którym ludzie od wieków leczą zarówno ciało jak i ducha, co niestety odbijało się na zapachu. Ibrahim na pewno nie zamierzał rozmawiać z najemnikiem w tym stanie, poza tym był już zmęczony. Kupiec obiecał jednak sobie, że nie odpuści Gressilowi składania wyjaśnień, następnie udał się do swego pokoju w karawanseraju i poddał się kojącemu działaniu snu, jutro zapowiadał się dzień nie mniej pracowity.

Vozu - 2013-03-08, 22:18

Djinnit z każdym skokiem zbliżał się do wynajętej kwatery. Nastroje prezentowane przez sporą część miasta nauczyły go, że przemieszczanie się po budynkach było znacznie lepszym wyjściem, niż kluczenie w uliczkach między nimi. Przy okazji, Skree miała do niego łatwiejszy dostęp tutaj, niż tam na dole.
Zawarcie układu, czy jak to ludzie zwykli byli nazywać, napełniło młodzika nową energią, co odbijało się w każdym jego ruchu - nieczęsto znajdował się ktoś, kto chętny był zlecić mu robotę, a podróżowanie za opłatą było już prawdziwą poezją. Przynajmniej w jego mniemaniu.

Dotarł wreszcie "do siebie", nie czuł się jednak "wyrażony" samym biegiem. Podróż otwierała tyle możliwości, a kupiec wspominał coś o krainach poza pustynią. To było na więcej, niż się spodziewał, a wizja egzotycznych dla niego miejsc a kto wie, może nawet wyróżniających się na tle reszty grupy dokonań sprawiła, że nawet nie zauważył, gdy podjął chaotyczny, podekscytowany marsz po płaskim dachu.
- O, niech tylko Skree się dowie! - powiedział sam do siebie, zapominając o ich dzisiejszych utarczkach. Przecież mieli wreszcie wyrwać się z tego parszywego miasta.

* * *


Bezsensowna, z logicznego punktu widzenia, radość nie pozwoliła Darlathowi zmrużyć oka, przy okazji sprawiając też, że "niebawem" znacznie rozciągnęło się w czasie. Stawił się, wraz z towarzyszką, gotowy do drogi na góra godzinę przed świtaniem, cały swój dorobek mając na sobie.

Nie poprawiało to jego prezencji znacznie, jednak osłaniający lewą pierś pancerzyk wraz z naramiennikiem i zwisającymi u pasa niewielkimi sakwami sprawiały, że wyglądał mniej jak dzieciak, a bardziej jak... cóż, po prawdzie to jak niedoświadczony, młody awanturnik.
Sam siebie, naturalnie, widział zupełnie inaczej.

Fedra ep Shogu - 2013-03-09, 01:28

Dopilnowała wszystkiego. Kiedy najemnik, okrutnie zmaltretowany i odrętwiały, został przez elfkę odprawiony wraz z nastaniem wieczoru, mogła nareszcie zostać sama. Nie miała dokąd wracać, nie chciała także pokazywać się nikomu przed dostaniem poza obręb miasta, toteż powzięła decyzję o spędzeniu nocy w karawanseraju. Na deskach wozu rozłożyła posłanie, następnie otuliła się połami obszernej, wzorzystej szaty, przywiezionej przez nią z dalekich, elfich krain. Mogła czuwać aż do świtu, pogrążona w półśnie, jeszcze wrażliwsza na dźwięki po zmroku. W razie potrzeby potrafiła sobie poradzić z intruzami, szczególnie, gdy ich oczy niewiele dostrzegały w mroku, ona zaś orientację zawdzięczała słuchowi i wzrokowi, który potrzebował znacznie mniejszej ilości światła niż ludzki. Lobelia nie należała do twardych wojowniczek swojej rasy, które siłą równały się albo i przewyższały ludzkich mężczyzn, jednak szybkości, zwinności i gibkości mogły jej pozazdrościć akrobatki, zaś elfce te umiejętności pozwoliły przetrwać.
Postanowiła wykorzystać godziny pozostałe do świtu, by przygotować się fizycznie do podróży - dać odpocząć ciału, podczas, gdy umysł, nadal czujny, zawieszony był między jawą a zniekształconymi przez pamięć wspomnieniami.

Raven - 2013-03-09, 13:16

Jakiś czas przed świtem do karawanseraju zawitało kilku pachołków niosących kufry, mniejsze i większe. Nie było tego wiele, tylko najważniejsze rzeczy spakowane z wielką dokładnością. Rzecz jasna nie mogli wiedzieć co zawiera ładunek jaki niosą jednak skoro otrzymali pozwolenie na normalne poruszanie się po ulicach nie mogło to być nic nielegalnego. Tak więc spokojnie i bez nerwów przynieśli wszystko na wyznaczone miejsce. Byli zawczasu opłaceni tak więc nie mając tu już nic do roboty ruszyli do jakiegoś zajazdu.

Niedługo później zjawił się i sam właściciel bagażu. Bard odziany w wygodne, podróżne ubranie i okryty ciemnym płaszczem z kapturem ziewnął lekko zakrywając usta dłonią. Poprawił skórzany pas, do którego przytroczonych było kilka sakw z różną zawartością, oraz instrument jaki nosił u boku. Była to przepiękna lutnia wykonana bez wątpienia przez jedno z elfich plemion zamieszkujących krainy północy. Wykonana była z czarnego, polerowanego drewna i ozdobiona srebrnymi motywami mitologicznymi takimi jak smoki, drzewo życia, a także księżycem i gwiazdami.
- Witaj Darlath - przywitał się z djinnitem, którego poznał wczoraj - Z twojej obecności tutaj wnioskuję się, że udało ci się dogadać z kupcem i otrzymać zatrudnienie - na twarzy półelfa zagościł lekki uśmiech.
Nie pozostało nic jak tylko czekać do wyjazdu.

Vogel - 2013-03-09, 19:05

Spojrzał na przybyszów, o ile jaszczur prezentował się w miarę znośnie, tak mieszaniec spełnił jego obawy. Ilość ekwipunku jaki ze sobą zabierał był typowy raczej dla dam dworu, choć minstrele przeważnie niczym się od nich nie różnili, dlatego w walce liczyć będzie musiał raczej na gadzinę. Jako że nowe nabytki karawany zbytnio nie palili się by podejść skierował kroki w stronę kadetów.
- No chłopaki słońce zaraz wzejdzie więc jesteście wolni, przy okazji gdy was nie będzie może tamte panienki odważą się podejść.
Cała czwórka z głośnym śmiechem ruszyła w miasto, ostentacyjnie kłaniając się bardowi i Darlathowi. Gressil natomiast postanowił poszukać Ibrachima by dowiedzieć się czegoś o tych dwóch a przy okazji wyjaśnić wczorajsze zajście.
......
Ale najpierw....... rzucony kamień z głośnym hukiem odbił się od burty wozu medyczki

Fedra ep Shogu - 2013-03-09, 21:06

Od dłuższego czasu siedziała ze skrzyżowanymi nogami, pochylona nad niewielkim naczynkiem trzymanym w dłoniach. Po plecach i ramionach postaci, sięgając aż do talii, kaskadą spływały fale czarnych włosów. Elfka wdychała smużkę wonnego dymu, który unosił się z garstki ziół, a jej nozdrza poruszały się w rytm spokojnego oddechu. Oczy miała zamknięte. Zewsząd dobiegały rozmowy i inne dźwięki, na które elfka nie zwracała uwagi.
Jednak odgłosu kamienia uderzającego o drewno nie mogła zignorować, gdyż boleśnie wwiercił się wgłąb jej czaszki. Zgrzytnęła zębami, rozchylając powieki, a następnie niespiesznie wstała i poprawiła na sobie lekką tunikę. Wychyliła się z wozu i rozejrzała w poszukiwaniu winnego zakłócania jej spokoju. Ujrzawszy go, wyprostowała się, krzyżując ręce na piersi. Oczy Lobelii były nienaturalnie błyszczące.
- Czyżbyś jednak poszedł po rozum do głowy i postanowił zaufać umiejętnościom osoby, na którą skazany jesteś przez najbliższe miesiące? - zapytała aksamitnym tonem.

Vogel - 2013-03-09, 21:15

Uśmiechnął się czując na sobie sztylety rzucane spojrzeniem, w odpowiedzi na ciepłe powitanie ukłonił się głęboko.
- Witaj pani, niestety ma samcza duma nadal wzbrania się przed poddaniem Twej opiece. Nie mniej jednak uważam, że powinnaś poznać i przywitać nasze mniej śmiałe koleżanki. - Wskazał dwójkę nadal trzymających się na uboczu wojowników. Przybrał już swój neutralny, skrzypiący ton głosu - Wkrótce ruszamy.

Vozu - 2013-03-09, 23:19

Lobelia pokręciła głową nad niepoprawnością Gressila i zeskoczyła z wozu. Lekkim krokiem zbliżyła się do dwójki stojącej nieopodal, przybierając obojętny, ale nie wrogi wyraz twarzy. Ciekawa była ich stosunku do obelżywych określeń najemnika, sądziła, że tak napięte relacje wpłyną znacząco na przebieg nadchodzącej wielkimi krokami podróży. Spodziewała się utarczek między osobnikami, w których gołym okiem widać było buzujący testosteron, i jednocześnie obawiała represji, które mogły dosięgnąć i jej.
- Witajcie, panowie - na drugie słowo elfka położyła szczególny nacisk. - W jego słowach jest racja, powinniśmy zerwać z barierą obcości między nami. Nazywam się Lobelia D'ortmanna, a moim zadaniem jest trzymanie pieczy nad waszym zdrowiem. - Przeniosła wzrok z półelfa na gadziego chłopca, który był teraz źródłem jej zaciekawienia.

- Darlath - rzekł pod naciskiem wzroku elfki, który uznał za sygnał, że oczekuje się od niego przedstawienia się. Odruchowo sięgnął prawą dłonią do głowy swego sokoła, głaszcząc ją pod dziobem. Miał mało do czynienia z elfami, zazwyczaj były dość bogate, więc ścieżki jego i przedstawicieli tej rasy nie miały okazji się krzyżować.
- Czy znajomość imion znaczy dla ciebie aż tyle? - spytał, badawczo patrząc na twarz elfki.

Półelf obserwował swoimi arktycznymi oczami pogrążony w mroku karawanseraj. Po przywitaniu się ze swoim gadzim znajomym nie miał zbyt wiele do roboty tak więc oparł się plecami o słup i wpatrywał się w wozy, którymi już niedługo mieli wyruszyć w podróż. Od razu zwrócił uwagę na wysokiego, chudego mężczyznę, który rzucił kamieniem w wóz jakby próbował zbudzić kogoś śpiącego wewnątrz. Ten facet miał być dowódcą oddziału chroniącego karawanę? Szczerze powiedziawszy nie wyglądał zbyt imponująco. Przywodził bardowi na myśl raczej mendę barową niż wojownika. Ale nie ocenia się książki po okładce prawda?
Wkrótce pokazała się niewysoka, młoda elfka, która wymieniła z tamtym osobnikiem kilka słów. Najwyraźniej się znali choć nie wyglądało na to by darzyli się szczególną sympatią. Asim pracując w swoim fachu nauczył się wiele o ludzkich zachowaniach i tym jak rozpoznaje się ich stosunek do otaczających osób. Gdy kobieta zbliżała się w ich stronę nie omieszkał po samczemu się jej przyjrzeć jednak mało prawdopodobne było by mogła to spostrzec. Jego fach wymagał dyskrecji.
- Niezmiernie miło mi poznać pannę Lobelię i serce me się raduje na myśl, że będziemy towarzyszami podróży - półelf ukłonił się po swojemu. Nieco oszczędnie jednak nikt nie mógł mu zarzucić, że było to niedbałe czy niegrzeczne - Znają mnie tu pod imieniem Asim i jestem człowiekiem o wielu talentach, które z pewnością nie są tak potrzebne jak twoje umiejętności. Mam jednak nadzieję, że będę miał szansę udowodnić ich przydatność.
Słowa gada nie bardzo spodobały się wygadanemu mężczyźnie tak więc skrzywił nieznacznie usta lecz postanowił darować sobie komentarz.
Elfka nie chciała być zbyt natarczywa, więc ograniczyła swoją ciekawość do szybkiego zlustrowania chłopca przy zbliżaniu się, teraz natomiast uparcie patrzyła w jego niezwykłe oczy.
- Odpowiadając, Darlathcie, lubię wiedzieć, jak mam się do kogoś zwracać. "Ty" nie jest zbyt użytecznym zwrotem w szerszym gronie - rzekła, uśmiechając się na widok delikatnej pieszczoty, jaką dijnnit obdarzał swojego ptasiego przyjaciela. - Wnioskuję, że jesteś zwiadowcą albo łowczym - rzuciła, przekrzywiając głowę. - Choć nie znam twojej rasy, wnioskuję po atrybutach. Czy raczej jednym, ale wiele mówiącym. Liczę, że nie dasz się nikomu zaskoczyć - skończyła dwuznacznie, mając na myśli bezpieczeństwo zarówno dijnnita, jak i reszty karawany.
Pierwszym wnioskiem, jakim nasunął się jej po słowach półelfa, Asima, była jego pewność siebie, kontrastująca z płochością gadziego młodzika, a także umiłowanie do kwiecistych mów. Lobelia nie mogła nie zwrócić uwagi na jego wyszukany strój i instrument, dumnie świadczący o profesji mieszańca. Spojrzała na niego przychylnym okiem, był zapowiedzią urozmaiconych wieczorów.
- Asimie, liczę, że, jako posiadający w sobie elfią krew muzyk, zadbasz o naszą rozrywkę i nie pozwolisz schamieć kompanom w trakcie podróży. - Rzeczywiście, widać, że miał elfich przodków, przyznała w duchu Lobelia. Nie mogła odmówić mu urody.

- Mam wielką nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań Lobelio - półkrwi elf skłonił lekko głowę odpowiadając kobiecie. To miłe, że ktoś potrafił docenić to co był w stanie zrobić dla całej karawany za pomocą swej niemal czarodziejskiej lutni. Pod jego palcami wydawała się grać samodzielnie a jej dźwięki odpowiednio oddziaływały na słuchających. Koiły i usypiały kiedy trzeba było, podnosiły na duchu, dodawały sił a także bawiły.
- Radość sprawi mi jeśli będę mógł sprawić ci przyjemność moją grą.
To akurat była prawda. Nic nie sprawiało mu większej radości niż to gdy jego muzyka zadowalała słuchaczy i była doceniana. Szczególnie jego własne utwory, które jednak zachowywał tylko na specjalne okazje.
Pomimo pozornej pokory, w oczach jak i melodyjnym głosie barda bez większego wysiłku można było zauważyć pewność siebie i swoich umiejętności.

Półelf odezwał się szybciej i to w taki... taki “ich sposób”. Nie umiał tego lepiej nazwać, ale wszyscy dookoła rozmawiali ze sobą, jakby to była jakaś ceremonia. Skree chyba też miała takie wrażenie, co chwila przekrzywiała komicznie głowę.
- Za szybko połączyłem jedno z drugim - wyjaśnił swoje poprzednie pytanie, kiwając głową na znak zrozumienia przekazu elfki. Przy okazji uciekł gdzieś wzrokiem, po chwili jednak wracając. Męczyło go, gdy patrzono mu prosto w oczy - Atry... masz na myśli Skree? - ta część zaciekawiła go bardziej, może dlatego, że “atrybut” brzmiało, jak gdyby mówiła o przedmiocie.

Lobelia zmrużyła oczy, rozkoszując się tonem i barwą głosu barda. Były one niezwykle obiecujące i elfka wiedziała, że w tej kwestii Asim nie przesadza. Kochała piękno w każdej postaci i umiała docenić artystę, będącego jednym z jej rozmówców. Miała cichą nadzieję, że muzyk w swoim repertuarze posiada także elfie ballady, do których odczuwała słabość. W milczącej wdzięczności za dobre chęci elfka skłoniła głowę przed Asimem, szybkim, wdzięcznym ruchem, przywodzącym na myśl zwierzę. Zaniepokoiło ją lekko zachowanie dijnnita, był spłoszony, więc postanowiła zatrzymać wzrok na towarzyszącym mu sokole, aby nie peszyć młodzieńca nadto.
- Ładne imię - stwierdziła zgodnie z prawdą. - Nie przywiązuj uwagi do określeń, młody towarzyszu, one często nie oddają prawdziwej natury rzeczy. Skree jest niewątpliwie twoim atrybutem, a dla wszystkich przydatnym towarzyszem w terenie. Panowie, wybaczcie, jednak muszę jeszcze coś zrobić, zanim wyruszymy. - Jej myśli wróciły do, dopalającej się już zapewne, dawki ziół. Według elfich receptur miały one pobudzać ciało i zwiększać koncentrację. - Nasz szef niedługo powinien wrócić - rzuciła na odchodnym, obdarzając rozmówców ostatnim, powłóczystym spojrzeniem.

Waskos - 2013-03-10, 17:20

- Ależ proszę zaczekaj jeszcze, córko prędkich działań.- Ibrahim, zgodnie z obietnicami elfi, pojawił się szybko.- Ach, serce rośnie patrząc na tak sumiennych i punktualnych pracowników. Zapewne nigdy nie zdołam się odwdzięczyć za wasze oddanie, ani odpokutować za własny brak szacunku. Tak, mistrzowi karawany zdecydowanie nie przystoi ostatniemu pojawiać się w tak ważnym dniu. Spodziewam się, że żaden rodzaj zadośćuczynienia nie będzie adekwatny do takiej zbrodni, toteż żadnego nie proponuje. Chciałbym jednak uniknąć dalszego marnotrawstwa waszego czasu i powiedzieć to, co potrzeba właśnie teraz, gdy wasze uszy znajdują się w jednym miejscu. Musi was zapewne dręczyć pytanie, o dzieci ciekawości, jaki jest cel naszej wędrówki. Otóż nasze drogi wiodą nas na północ, do miejsc gdzie gorące piaski ustępują zielonym halom, do kraju Berwendczyków. Niewiele wschodów dzieli nas od stoków, ale z podróżą nie wolno zwlekać. Pozostaje nam więc jedynie zmówić ostatnie modły ku bogom kupców i wędrowców.

***

Ahmared opuścili sprawnie, karawana nie należała przecież do największych. Dziwne, ale Ibrahim odczuwał ulgę nawet większą, niż gdy szukał tu schronienia po pustynnej wędrówce, ale miał ku temu dobre powody. Gdyby był wróżbitą, to pewnie ptasie wnętrzności przepowiedziałyby mu niespokojne czasy czekające na Ahmared, ale był kupcem i taką przyszłość przepowiedział mu rynek. Ostatnio ceny czerwonego pieprzu były dziwnie wysokie, niby nic nadzwyczajnego, ale przeczyły one prawom rynku w Ahmared. Ceny owe zawsze powiązane były z innymi przyprawami sprowadzanymi przez okręty, a one nie zanotowały dziwnych skoków. Teraz wystarczyła niewielka znajomość półświatka, a z tego i innych cudów na rynku można było dostrzec listę składników do słynnych trucizn ahmaredzkiej gildii złodziei. Ibrahim nie chwalił się oczywiście tą wiedzą, ściągnęła by na niego zainteresowanie alchemików kartelu, a takie zainteresowanie trwa zazwyczaj bardzo krótko, ale wniosek był jasny, gildia zbierała zapasy, a to oznaczać mogło tylko jedno, wojnę w półświatku. Nie były one niczym nowym, zazwyczaj związane z przejęciem władzy w kartelu, lub po drugiej stronie, w sułtańskich pałacach. Tylko gruby Kalid i jego pieniądze mogły zapewnić równowagę między dworem a dokami, problem w tym, że jego czas, jako osoby stanowiącej pomost między tymi stronami, był już rekordowo długi, a tacy ludzie ginęli właśnie podczas takich wydarzeń. W końcu zawsze zapanowywał spokój, i po pewnym czasie Ahmared powracał do ładu. Tak, Ahmared przerabiał takie wydarzenia co jakiś czas, ale tym czasie lepiej nie być w mieście sułtana.
Ibrahim przerwał przemyślenia, jego zadanie zatrzyma go poza Ahmared w najbliższej przyszłości. Nie zapomniał o swym wczorajszym postanowieniu. Rozkazał woźniczemu zbliżyć się do Gressila, jadącego z przodu.
- Rad jestem widzieć cię w zdrowiu, ojcze walecznego ostrza. Łezka może się zakręcić w oku, gdy opuszczamy przepiękny Ahmared, prawda? Wiesz, o synu odwagi czego będzie mi najbardziej brakować? Wrodzonej mądrości i cennych porad mieszkańców. Na przykład gdy nadzorowałem wybór tych wspaniałych wierzchowców, koniuszy udzielił mi pewnej życiowej rady. Rzekł do mnie tak, „pamiętaj, panie kupcze, że poganiacz ma swoje plany, a koń swoje”. Prawda, że przydatna wiedza? Zapewne zgodzisz się ze mną, synu awanturniczej przeszłości, że najlepiej dla jeźdźca i konia będzie, jeżeli ich drogi nie będą się rozwidlać. Zdecydowanie dla jeźdźca pożyteczniejszy byłby bowiem posłuszny, kulawy osioł, niż najwspanialszy ogier zmierzający w ciernie. – Najemnik zdecydowanie nie należał do głupich i zrozumiał aluzję, nad którą cały czas głowił się woźnica.

Vogel - 2013-03-11, 15:10

Widząc iż elfka ruszyła w kierunku przybyszów sam zajął się kończeniem przygotowań. Sprawdził kusze jakie przydzielono, każdemu po dwie, woźnicom jak i upewnił się do ogólnego stanu samych wozów. Wszystko wyglądało jak należy i było gotowe do wyjazdu poza oczywiście nim samym.
Jako broń wybrał zwykła szable nabytą kiedyś od jednego z kupców, była lekka i idealnie nadawała się do walki z przeciwnikami napotykanymi na pustyni. Dla ochrony założył lekką kolczugę i całość ukrył pod białym płaszczem a do siodła przypiął niewielki puklerz, łuk i kołczan wypełniony strzałami o najróżniejszych grotach często zakazanych w poszczególnych miastach.
Jako pierwszy wyruszył z miasta by sprawdzić jak wygląda szlak przez co okazja do rozmówienia się z Ibrachimem nadarzyła się dopiero po opuszczenia murów przez cała karawanę. Widząc zbliżający się wóz kupca spowolnił konia i zrównał się z pracodawcą by wysłuchać pouczenia wygłoszonego zbyt kwieciście i obszernie jak na zawartość treści jaką ze sobą niesie.
- Tak jak Ci mówiłem panie w dniu podpisania kontraktu twoje interesy stały się mymi a moje prywatne zobowiązania czekają, aż wypełnię warunki naszej umowy. A co do wczorajszego zajścia to tylko braterski spór, oskarżono mnie o posiadanie pewnego przedmiotu i z niewiadomych mi zupełnie przyczyn, nie uwierzono w me zapewnienia o niewinności. - Zlustrował wzrokiem Ibrachima – Cieszy mnie, że nie zignorowałeś panie mej prośby i miałeś go ze sobą, ale skoro opuściliśmy już Ahmared czy mogę prosić o zwrot amuletu?

Vozu - 2013-03-11, 17:41

Pazury djinnita rytmicznie zagłębiały się w ciało pustyni, pozostawiając rany, które po chwili goiły nieprzeliczone ziarna piasku. Karawana, jak to typowa ekspedycja handlowa, nie poruszała się nadmiernie szybko, zaś leżenie plackiem na dachach wozów i wygrzewanie się nie było... no dobrze, było bardzo przyjemną opcją, ale musiałby się porządnie zmęczyć, nad czym zresztą pracował, zdecydowawszy się na przebieżkę. Dopóki pozostawał w odpowiedniej odległości od karawany, nie było problemu, żeby dostał się do niej dostatecznie szybko w razie niespodziewanych zajść.
Tak blisko miasta zwiad nie był potrzebny, ale gdy trafią poza pustynie, może być różnie. Wiedział, czym są dżungle i lasy, o ile ciężej i mniej beztrosko trzeba się w nich poruszać, ale nie miał pojęcia, czym są wspomniane prze kupca "hale". Znając życie będą brzydsze niż to, co mają tutaj.

Z krótkiego wyskoku dla rozruszania, zmieniło się to w trwające już dobre pół godziny napawanie się słońcem, dawno nie odwiedzaną przez Darlatha pustynią i rozkoszowaniem się resztkami wilgoci w niesionym od morza powietrzu. Zdecydowanie zbyt długo gnił we wzniesionym przez ludzi labiryncie uliczek. Tutaj czuł się jak w domu.
Tak samo jak Skree, z którą chwilę jeszcze sprawdzał, czy jest w stanie złapać podrzuconą monetę w locie tak sprawnie, jak dopada lądowe zwierzątka. Jego ptasia towarzyszka szybowała teraz gdzieś wysoko nad nim, podczas gdy on sam kierował się ku niedużemu wzniesieniu, ot tak, żeby popatrzeć szerzej.

Zanim tam jednak dotarł, sokolica drastycznie obniżyła swój lot i wylądowała młodzikowi na ramieniu. Łuskowata skóra dawała opcję lądowania miejscami na gołym ciele, ale wybrała lewe ramię, przykryte naramiennikiem, którego nieduże wyżłobienia przygotowane były specjalnie dla niej.
- Nie ma sensu teraz im mówić. Później się przyjrzymy - odpowiedział na żywiołową, acz krótką, relację - Masz ochotę zapolować na monetę?

Arosal - 2013-03-11, 20:07

Czułem ostry ból, kończyny piekły, żyły przepełnione jadem nabrzmiały wyraźnie rysując się pod cienką skórą. Ciało walczyło z trucizną, ja zaś z wątpliwościami, które ogarnęły mój umysł. Lękałem się przyszłości. Śmierć tutaj poza murami świątyń oznaczała zapomnienie.
Leżałem zupełnie sam w jednym z namiotów na splecionej z włókna papirusowego macie. Liny krępowały me dłonie i stopy. Cały czas odczuwałem tu bliskość kamieni chłonących mą energię. Czekałem na dalszy ciąg tortur, bo cóż miałem czynić. Mijała minuta za minutą, ból i lęk jak w zmowie nie pozwalały zasnąć to nasilając się, to słabnąc, pozostawiając iskierkę nadziei na gorzki koniec. Przyglądałem się ciemnemu baldachimowi, który zaczął niespodziewanie jaśnieć. Pomyślałem, że to gwiazdy przedzierające się przez cienkie płótno, lecz… to nie mogły być one.
Wschód… przyszłość odezwała się we mnie. Na chwilę ustał ból, zniknął tez strach, pojawiła się za to nadzieja. Grupka gwiazd rozproszyła ciemność. Nie byłem już w namiocie, ogarnął mnie mrok walczący z jasnością. Nade mną roztaczał się niezwykły widok, z czarnych chmur wyrzeźbiony piętrzył się tam hypostyl , sala jego ogromem przewyższała wszystko co do tej pory widziałem.
- Czy to ty Ozysie? - zapytałem. Monument milczał, rozświetlany drobnymi wyładowaniami. Widok ten niby złowrogi, przytłoczył to co cielesne , wyzwolił zaś ducha. Czułem się nagi, samotny i słaby, ale bezpieczny… Zasnąłem spokojny, bogom powierzyłem swój los licząc na ich wybawienie, wiedząc już że ono nadejdzie.

Raven - 2013-03-11, 20:19

Pustynne powietrze zawierające w sobie jednak odrobinę morskiej rześkości owiewało jego czarne włosy podczas gdy siedział wygodnie na zajętym przez siebie wcześniej wozie nastrajając swą lutnię. Lśniące struny były napinane lub luzowane do odpowiedniego stopnia tak aby przy naruszeniu ich wydawały z siebie jak najczystsze, srebrzyste tony. Nie miał jednak jeszcze zamiaru grać, było na to zdecydowanie za wcześnie. Jechali jeszcze zbyt krótko a w dodatku aktualnie żadna adekwatna do sytuacji i miejsca pieśń nie przychodziła mu do głowy. Znał ich bardzo wiele, dużo z nich pochodziło właśnie z pustyni lub tutejszych miast jednak czas wydawał się nieodpowiedni.
Sprawdzając instrument wygrywając na nim kilka łagodnych tonów wymruczał kilka wersetów elfickiej pieśni pochodzącej jeszcze z jego zapomnianego przez świat rodzinnego kraju. Od czasu do czasu myślał o Srebrnym Mieście pogrążonym w śniegu zachowanym mgliście w jego pamięci. Myślał i tęsknił jednak wiedział, że nie ma do czego wracać. Żaden z tamtejszych elfów nie ma.
Z ponurych myśli wyrwał go głośny śmiech jednego z ochroniarzy wynajętych przez Ibrahima. Opowiadali jakieś zabawne karczemne przygody, które napotkały ich w przeróżnych miejscach.
- Byliście kiedyś w "Pod Szczurem i Garnkiem" w Ahmared? - zagadnął od tak dla zabicia czasu - Tam dopiero przydarzają się niecodzienne historie
- Hah! Widzę, żeś swojak! Toż największa speluna i zbiorowisko oprychów od morza do Isalimbadu!
- Nie największa. Jest jeszcze "Beczka Smoły" w dokach i "Małżonka Kata" w dolnym mieście - bard wzruszył lekko ramionami na co dwóch wojowników robiących początkowo wielkie ze zdziwienia oczy zaśmiało się z aprobatą.
- W "Małżonce Kata" do tej pory mam zniżki na jadło i trunki choć z tego pierwszego nie korzystam. Gotują tam tak, że koza by zdechła. Zaimponowałem właścicielowi kiedy ograłem ichniejszego szulera w kości.
- Swój chłop. Napijmy się! - jeden ze strażników sięgnął po manierkę wypełnioną po szyjkę procentami i puścił w obieg.

Fedra ep Shogu - 2013-03-11, 20:57

Elfka miała aż za dużo czasu, by móc podziwiać widoki. Krajobraz onieśmielał surowością, pustynia nie znała litości dla swoich stałych mieszkańców ani nieproszonych gości, których starała się zniechęcić czym tylko mogła. Nieustający żar i pozorna martwota krajobrazu były wyraźną przestrogą dla podróżnych. Lazur nieba odcinał się ostrymi liniami od piaszczystego podłoża, dokądkolwiek sięgał wzrok, tam dostrzec mógł jedynie idealną gładkość jednolitych pagórków.
Rośliny wykorzystywały najmniejszą okazję, by zapuścić korzenie w tej niegościnnej krainie i zagarnąć jej część dla siebie. Tylko najsilniejsi mogli tu przetrwać. Także podróż.

Lobelia rozkoszowała się niewątpliwym przywilejem posiadania krytego wozu, cień stanowił w tych warunkach niebywale cenny dla elfki luksus, gdyż posiadała delikatną cerę. Z braku lepszego zajęcia niespiesznie mąciła powietrze dookoła swej twarzy i rozchełstanego dekoltu piękną pamiątką zabraną z Ahmared, wachlarzem wykonanym z niemożliwie cienkich kawałków drewna wystylizowanych na ptasie pióra. Dla wygody zaplotła włosy w długi, lśniący warkocz, dzięki któremu nie musiała toczyć bezustannej walki z lokami przysłaniającymi twarz. Elfka, usatysfakcjonowana wrażeniem chłodu, które uzyskała, odczuła w końcu lekkie znużenie podróżą. Z tego też powodu, zabezpieczywszy się uprzednio przed słońcem, wychynęła z ukrycia i przysiadła obok woźnicy na przedzie wozu. Z tej pozycji było elfce zdecydowanie łatwiej podsłuchiwać rozmowy innych. Odczuwała wdzięczność wobec powożącego, który nie komentował jej poczynań.

Waskos - 2013-03-12, 11:10

Taka odpowiedź nie mogła oczywiście zadowolić Ibrahima, ale innej raczej nie dostanie. Prośba o amulet była dziwna, widać najemnicy przywiązywali wagę do symboli
- Ależ nie musisz mnie prosić o zwrot czegoś, co należy już do ciebie, synu grzeczności, mam jednak nadzieję, że wraz z amuletem nie odejdzie ode mnie twa opieka. Hmm... więc zostałeś niesłusznie osądzony, synu niewinności? Trudno w to nie wierzyć, zaprawdę żyjemy w smutnych czasach, gdy mili ludzie nie wierzą innym miłym ludziom i posądzają ich o najgorsze nawet występki. Twój wczorajszy powrót do karawanseraju ni wskazywał, abyś posiadał cokolwiek poza honorem i dumą, chyba to wystarczy, abym nie musiał się obawiać, że twoi "bracia" ponownie zgłoszą się o przedmiot, którego nie posiadasz?
Ibrahim przerwał rozmowę, schodziła na tematy, których najemnik zdawał się unikać. Rubaszny śmiech z jednego z tylnych wozów zagłuszył delikatny powiew wiatru. Nie było może w tym nic złego, ale Ibrahim widział już dość aby wiedzieć, jakież to środek pobudza gardła najemników.
- Słyszysz, synu czujności? Zdaje się, że nasi ochroniarze poczuli ducha zabawy. Jako kapitan mógłbyś im przypomnieć, ojcze mocnego słowa, że idzie to w parze z duchem obowiązku?

Raven - 2013-03-12, 13:29

Wziął łyka z podanej mu przez najemnika piersiówki po czym zwrócił mu ją z uśmiechem na twarzy. Palący trzewia alkohol rozlał się w jego wnętrzu powodując uczucie ciepła. Nie miał jednak zamiaru opróżnić całej zawartości wraz z zabawowymi wojakami.
- Wybaczcie panowie ale muszę was opuścić - pożegnał ich po czym zwinnie niczym pantera zeskoczył z toczącego się powoli wozu. Goz i Hoz, bo tak się nazywali rzucili jeszcze za nim jakieś pożegnalne słowa, których nie dosłyszał.
Upić się pierwszego dnia pracy nie było rzeczą jaką chciałby zrobić. W dodatku chciał wymienić kilka słów ze swoim nowym pracodawcą a bełkot wcale by mu w tym nie pomógł. Dobrze wiedział na czym się skończy to popijanie z manierki. Jeszcze jedną a potem następną.
Jako, że karawana poruszała się dość powoli nie było dla niego problemem dogonić wóz na jakim siedział kupiec. Wskoczył zatem na pojazd i usiadł zwinnie obok człowieka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w niczym ważnym mistrzu. Chciałbym zamienić z tobą kilka słów o ile oczywiście znajdziesz dla mnie chwilę i wyrazisz ku temu chęć - półelf wbił w oblicze pracodawcy swe arktycznie błękitne oczy oczekując odpowiedzi.
Chciał zadać mu kilka ważnych z jego punktu widzenia pytań, na które wcześniej nie miał czasu i sposobności.
Skoro ma pracować jako pomocnik mistrza musi dowiedzieć się kilku rzeczy.
Na szczęście dla barda dowódca obstawy Gressil nie zdążył przyuważyć go gdy raczył się trunkiem najemników. Gdyby wiedział, że mu się poszczęściło z pewnością współczułby dwóm braciom reprymendy od przełożonego. Ale to kolejna ważna cecha, którą należy posiadać w jego zawodzie. Szczęście. Nawet jeśli nie wie się, że uniknęło się problemów.

Arosal - 2013-03-12, 22:10

Boskie sale zniknęły rozpływając się w barwach poranka. Bogowie mnie uśpili, bogowie postanowili mnie teraz wzbudzić. Czułem się silniejszy. Czyżbym tej nocy naprawdę przebywał poza namiotem? Ciało nosiło ślady minionego dnia, duch jednak nie był już tym samym strapionym cieniem.
Niespodziewanie ktoś wsunął się do namiotu.
- On wciąż żyje! – usłyszałem.
A więc miałem tu umrzeć? Obawa przed boskim gniewem sprawiła, że oprawcy moi pozwolili kapłanowi na konanie w ustronnym miejscu, naiwne i głupie było to posunięcie. Ma pozycja niejednokrotnie już wybawiła mnie z opresji, tak też mogło być i w tym przypadku. Uodporniony na truciznę skorpiona przetrwałem noc walcząc z nią zaciekle, nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, że była to faktycznie śmiertelna dawka jadu.
- Isuff odjeżdżając mówił, że kapłan jest martwy! - jakiś głos z zewnątrz odpowiedział na zawołanie pierwszego przybysza.
To mi wystarczyło. A więc stąd ten przypływ sił… wyczerpanie zmąciło mój umysł, inaczej już dawno poukładałbym sobie fakty i obmyślił plan działania. Postanowiłem udawać, że śpię.
- Khari, chodź pomóż mi z nim!
Do namiotu wszedł kolejny człowiek, poczułem też, że ktoś pochyla się nade mną. Postanowiłem działać. Mój łokieć powędrował w górę uderzając z całej siły. Bandyta przewrócił się, drugi rzucił się na mnie całym swoim ciężarem. Sznur krępujący me dłonie szybko owinął się dookoła szyi napastnika. Zaciskałem mocno, widziałem jak żyły na skroni tego człowieka pęcznieją, jak skóra twarzy przybiera siny odcień. Życie wyciekało z niego a ja nasycałem się tym... od dziecka miłowałem zemstę. Pierwszy nieznajomy powoli podnosił się pojękując z bólu. Było to młode chłopię o bardzo drobnej budowie.
- Gdzie jest mój kostur? - zapytałem. Młodzik zauważył już siną twarz swojego towarzysza. Chłopak padł na kolana, kuląc się u mych stóp.
- Panie! Nie zabijaj! – błagał.
To było zbyt łatwe. Pomyślałem wówczas, że burza dopiero nadejdzie.
- Jak liczna jest twoja banda? - zadałem kolejne pytanie nie czekając na odpowiedź.
- Panie! Nie należę do ludzi Isuffa! - jęknął młodzieniec.
- Jak to?
- Mieszkam tu w pobliżu razem z rodziną, opiekujemy się oazą… Isuff kazał nam Cię pochować, to znaczy…
- Dość… - przerwałem. Czułem, że on mówi prawdę, co taki młodzik mógł robić wśród nich - Kim jest ten człowiek? – wskazałem na leżącego już bez życia mężczyznę.
- To jeden z naszych pomocników… Yasha- wyjąkał chłopak dusząc się łzami
Na Ozysa… Przeceniłem własne życie. Myślałem, że będę tej zgrai jeszcze potrzebny, że chcą wyciągnąć ze mnie informacje na temat ładunku. Tymczasem splamiłem swe ręce krewią niewinnego człowieka.
- Kazali Ci mnie pochować? – zapytałem po chwili milczenia – wstań – dodałem.
- Tak, mówili, że nie żyjesz, że nie mogą się Tobą zająć… oni uciekali Panie
- Przed kim?
- Nie wiem. O niczym nam nie mówili, grozili nam...
Cóż mogłem teraz robić? Czy mogłem to nazwać cudownym ocaleniem? Zapewne było by to cudowne gdyby nie fakt, że zabiłem kogoś niewinnego. Bogowie wystawili mnie na bardzo ciężką próbę, próbę której nie przeszedłem.
- Zaprowadź mnie do swojego ojca – poprosiłem młodzika. Postanowiłem jakoś wybrnąć z tej sytuacji, dowiedzieć się czegoś, może nawet usprawiedliwić haniebny czyn. Poza tym, cały czas dręczyło mnie przeświadczenie, że znowu nie odczytałem swojej wizji.

Vogel - 2013-03-14, 14:32

Przyjął amulet i podniósł go na wysokość swych oczu zdając się być nim zahipnotyzowanym. Po chwili milczenia schował go po czym ponownie zwrócił się do kupców.
- Podstawową zasadą Ardu jest zakaz ingerencji mogących przeszkodzić innym w wykonywaniu ich misji, nie musisz się więc panie obawiać o jakiekolwiek działania z ich strony. - Głośny śmiech z tyłu karawany sprawił, że Gressil zamilkł.
- Słyszysz, synu czujności? Zdaje się, że nasi ochroniarze poczuli ducha zabawy. Jako kapitan mógłbyś im przypomnieć, ojcze mocnego słowa, że idzie to w parze z duchem obowiązku?
- A pod względem przestrzegania zasad jesteśmy bardzo konsekwentni – Zdawał się zupełnie nie słyszeć słów kupca – Wybacz mi panie.- Zawrócił wierzchowca i mijając barda skierował się w stronę strażników.
Zwali się chyba Goz oraz Hoz i dołączyli do karawany w Ahmared w zastępstwie utraconych wcześniej na szlaku. Gressil nie był zadowolony z pozbawienia go możliwości podejmowania w tej kwestii decyzji. Strażnicy nadal trzymali w rękach bukłak, mało tego na widok dowódcy skierowali go w jego stronę. Wojownik przyjął go po czyn nagłym ciosem zrzucił podającego z konia. - Zsiadaj – Wrzasnął na drugiego – Za dziś nie dostaniecie pieniędzy i do odwołania idziecie pieszo, nawet nie próbujcie zbliżać się do wozów. Wron! - po chwili zjawił się kolejny z żołnierzy – Przeszukaj ich sakwy i rzeczy na wozach, za każdą znaleziona manierkę z gorzałą zachowasz jedną ze swoich. – Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy wyjawił jak bardzo zależy mu by coś znaleźć.
Nie czekając na dalsze wydarzenia pojechał dalej obserwując biegającego nieopodal co chwile pojawiającego i znikającego za wydmami. W końcu dotarł do celu, wyrównując prędkość z wozem, na którym siedziała elfka ukłonił się głęboko.
- Witaj o szlachetna strażniczko życia – Ironiczny uśmiech nie chciał zniknąć z jego ust – Czy pozwolisz by ubogi majętnie jak i w etykietę rębajło potowarzyszył Ci przez chwilę?[i]

Fedra ep Shogu - 2013-03-14, 16:18

Duchota. Gorąco bijące zewsząd. Już nawet nikłe podmuchy morskiego wiatru smagały skórę podróżników niemrawo. Na otwartej przestrzeni było znacznie gorzej niż w mieście, przez co Lobelia popadła w stan lekkiego otępienia.

Kiedy elfka zajęta była podziwianiem bardzo "urozmaiconego" krajobrazu i podsłuchiwaniem równie pasjonujących rozmów najemników, co czyniła bez przekonania, ktoś uznał za stosowne ją zagadnąć. Lobelia spojrzała z niejakim zaciekawieniem na Gressila, który był miłym urozmaiceniem dnia, od kilku godzin w karawanie nie działo się właściwie nic godnego uwagi. Nikomu nie zdarzyła się jak dotąd poważniejsza krzywda, przykre dolegliwości zdrowotne ani nawet drobne zranienie. Rozmowne towarzystwo wyraźnie ożywiło elfkę, wysiliła się nawet na krzywy uśmieszek.
- Jak pięknie dziś przemawiasz, o strażniku naszego spokoju! Czyżbyś postanowił odebrać poczciwemu Ibrahimowi tytuł złotoustego naszej kompanii, zasmucając go tym samym? - elfka nie pozostawała najemnikowi dłużna, wkładając odpowiednią dawkę ironii w ton wypowiedzi. - A tak zupełnie na poważnie, za ile dni przy naszym szaleńczym tempie wyjedziemy z pustyni? - Lobelia zmierzyła Gressila uważnym spojrzeniem spod obszernego kaptura.

Waskos - 2013-03-14, 19:02

Ibrahim był skazany na zaufanie Gressilowi, a najemnik był osobą bynajmniej zaufania nie wzbudzającą. Ale cóż mu pozostało, nagłe zrywanie kontraktów nie tworzyło pozytywnej sławy w świcie handlu, poza tym nie miał czasu na szukanie innych, kompetentnych oficerów, a Gressil ponoć do takich się zaliczał, tak przynajmniej twierdziły osoby nie życzące Ibrahimowi źle. Nie pozostało mu w takim razie nic innego jak wypalić fajkę, wypełnioną pysznym, orzeźwiającym tytoniem jabłkowym i cieszyć się podróżą, na wybrzeżu pustynia zdecydowanie traciła na grozie, a bogowie zdecydowali się rozrzucić więcej błękitnych oaz niż w innych częściach piaskowego morza. Tak, można było pozwolić sobie na chwilę relaksu. Szybko została jednak przerwana wtargnięciem Asima na wóz. Widać wrodzona bezczelność i natarczywość była nieodzownym elementem życia barda. Ibrahim zaciągnął się kilka razy i odpowiedział artyście.
- Ależ oczywiście, synu niespodziewanych kroków. Nigdy nie odmawiam miłym ludziom przyjemności płynącej z kulturalnej rozmowy. Niestety nie mam zazwyczaj sposobności okazywania tego dobrodziejstwa. Rozumiesz, ojcze delikatnej pieśni, że obowiązki mistrza karawany nie pozwalają na dzielenie uwagi podczas podróży, natomiast w czasie postojów wszyscy są na tyle zmęczeni, że okrucieństwem jest kraść im sny nadmiernym gadulstwem. Szczęśliwym zrządzeniem losu przemierzamy obecnie spokojniejszą część naszej drogi, a nasz towarzysz z obcego łona wydaje się mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Poza tym, musisz mieć dużo pytań o twej pracy traktujących, synu sumiennej pracy. Tak więc korzystajmy ze spokojnych wiatrów i rozwiejmy twoje wątpliwości. Mów zatem, co szepta ci ciekawość i nie pozwala cieszyć się przyjemnością gorącego piasku pod stopami i delikatnością morskiego wiatru?

Raven - 2013-03-15, 14:18

Może i nie było stosownym wskakiwanie na wóz swego pracodawcy i przysiadanie się do niego jakby nigdy nic ale półelf był przecież bardem. Byli oni znani ze swojej śmiałości i bezczelności. Wiele rzeczy trzeba było im wybaczyć lub zwyczajnie nauczyć się je tolerować jeśli było się z jakiejś przyczyny skazanym na ich towarzystwo przez dłuższy czas. Trzeba przyznać, że Asim i tak należał do tych bardziej taktownych.
Wysłuchawszy przydługiego monologu Ibrahima mógł w końcu przejść do sedna.
- Skoro mam być pomocnikiem mistrza powinienem wiedzieć jakimi towarami dokładnie mamy handlować. Chciałbym jak najlepiej sprawdzić się w swoich obowiązkach tak więc jest to raczej konieczne. Jako bard posiadłem przydatną sztukę improwizacji jednak wolałbym wiedzieć na czym stoję by z jak największą korzyścią wypchać nasze sakwy.
Była to raczej ważna kwestia. W końcu jeśli miał wspomagać swego pracodawcę w sprzedawaniu dóbr wszelakich po jak najlepszej cenie musiał dowiedzieć się czym one właściwie są.
- Kolejna rzecz, która mnie ciekawi to do jakich krain mamy zamiar zawitać. Domyślam się, że poza pustynią zabawimy nieco dłużej. Jeśli skierujesz karawanę jeszcze bardziej na północ, ku chłodnym ziemiom mogę także pomóc w kontaktach z tamtejszymi ludami.
Asim urodził się daleko na północy i dobrze wiedział jacy byli tamtejsi ludzie. Surowi, prostolinijni i drażliwi. Należało mieć do nich odpowiednie podejście a kwieciste i długie przemowy Ibrahima mogły co niektórych odrzucać. Woleli tam mówić bezpośrednio, bez zbędnego ubierania wszystkiego w ładne słowa.

Waskos - 2013-03-16, 11:39

Ibrahim był zmęczony, ale Asim zadał pytania, które domagają się odpowiedzi. Zaciągnął się kilka razy, woń i smak tytoniu szybko pozwoliły mu uzbierać słowa.
- Oj tak, ojcze mądrych słów, zaprawdę ta wiedza uczyni twą pracę o wiele bardziej owocną, a mnie szczęśliwszym. Co zatem sprzedajemy? Cieszy mnie fakt, że aby zaspokoić swe pragnienie wiedzy nie posunąłeś się do nikczemności i osobistego przeglądnięcia naszych dóbr, tak, przyjście do mnie z pytaniem to o wiele szlachetniejsze postąpienie. Ale jako syn Ahmared wiesz na pewno z czego słynie sułtańska stolica. Zaniesiemy do krajów północy dobrodziejstwa takie jak tytoń, kawa i różnej maści przyprawy, no i oczywiście gobeliny! Rozkosz, jaką niosą nasze dobra, zna każdy mieszkaniec sułtanatu, więc nie spodziewam się, abyś miał problemy w wychwalaniu ich, oczywiście szczerymi słowami, wśród miłych klientów z północy, którzy nie mają tego szczęścia, aby podziwiać je każdego, pięknego poranka.
Ibrahim przerwał na chwilę, bądź co bądź był tylko człowiekiem i potrzebował chwili wytchnienia aby złapać oddech. Zwlekał z odpowiedzią na drugie pytanie barda, miał oczywiście prawo zapytać się o cel wspólnej wędrówki, ale Ibrahim miał wcale dobre powody, aby nie ujawniać całego przeznaczenia karawany, przynajmniej nie na tyle, na ile to potrzebne.
- A więc, synu dalekich krain, chcesz wiedzieć jak daleko przyjdzie nam wędrować? Wiesz już, że naszą pierwszą przystanią będą romantyczne hale Berwendczyków, interesy powstrzymają nas tam na czas wystarczająco długi, aby poświęcić się mu całkowicie. Nie wybiegaj tak bardzo w przyszłość, synu odległych snów, kto wie, czy dane będzie nam jeszcze wędrować wspólnie. Może uznasz, że kupieckie życie ogranicza twe możliwości, a może ja nie znajdę dalszego zastosowania dla twoich talentów? Cokolwiek skrywa los za wydmami czasu, korzyścią dla nas będzie, gdy pomyślnie się spiszesz w najbliższej przyszłości, powinno to być teraz twym jedynym zmartwieniem.
Ibrahim odwrócił spojrzenie od Asima, dając oczywisty znak, że nadszedł koniec rozmowy.

Vozu - 2013-03-16, 14:06

Koniec w momencie zdecydowanie dogodnym, wypadałoby dodać, chociaż nie należało oczekiwać, że kupca zadowolą wieści ze zwiadu.

Wypatrzona przez Skree osobliwość z początku wydawała się nie być w żaden sposób groźna, jednak dokładniejsze obserwacje przekonały badaczy okolicy, że sytuacja jest bardzo, ale to bardzo nieprzyjemna. Djinnit ruszył więc w te pędy do swego pracodawcy, rozrzucając nagłymi ruchami ilości piasku wystarczające, by w rzeczy samej przypominać na swój sposób pustynne demony z bajań ludowych.
- Złe wieści - sapnął, zrównując się z wozem na którym jechał Ibrahim oraz, jak się okazało, ten cały bard. Nie wyglądało też na to, aby ten drugi był szczególnie mile widzianym gościem. Ostrzeżenie było jednak ważniejsze - Rozbita karawana, same zwłoki. Być może... poniżej godziny drogi stąd, jeśliby odbić - zreferował jaszczur, wskazując ręka kierunek pod skosem do ich obecnej trasy.

Arosal - 2013-03-16, 17:28

Chłopak rozwiązał sznury krępujące me dłonie i stopy. Kazałem mu zawołać swojego ojca, sam zaś postanowiłem zbadać oazę. Widać było tu ślady pośpiechu, bandyci wyraźnie bali się czegoś co mogło niebawem zawitać w tych stronach, tylko o cóż tu mogło chodzić? Porozrzucane tkaniny i sprzęty świadczyły o niebywałym wręcz popłochu. Postanowiłem poszukać swego berła, lamparcią skórę odnalazłem bardzo szybko. Przysypał ją piasek, leżała na ziemi porzucona zapewne przez jednego z bandytów. Narzuciłem ją na nagie ramiona, berła jednak nigdzie w pobliżu nie było. Ruszyłem w stronę, w którą pobiegł młodzieniec cicho przy tym nucąc poranną modlitwę. Mój psalm nie trwał jednak długo, chłopiec wrócił szybko prowadząc obok dużo starszego mężczyznę. Prosta lniana koszula okrywała jego śniade, pomarszczone ciało. Upadł na kolana krzycząc coś niezrozumiale gdy tylko zobaczył, że zbliżam się do nich.
- Bądź pozdrowiony… - zaczął gdy byłem już wystarczająco blisko by usłyszeć jego powitanie. Uniosłem dłoń uciszając go.
- Niechaj bogowie zapewnią zdrowie tobie i twoim dzieciom, starcze! – odpowiedziałem przybierając pełną dumy postawę - Nie pozwolili by sługa ich zginął, nie pozwolą też byś i ty cierpiał jeśli tylko zechcesz mnie przyjąć w gościnę – dodałem.
- Panie, bandyci mówili, że nie żyjesz… że mamy pochować twe święte ciało! Zastraszyli nas, grozili nam…
- Syn twój powiedział mi już jak wielkie nieszczęście spadło na wasze barki. Wiedz jednak, że sługa Ashnu nie może zginąć z ręki śmiertelnika, chyba, że ten jest wybrańcem samego słońca.
- Bądź pozdrowiony boski sługo, bądźże uwielbiony o synu…
Przyzwyczaiłem się już do kwiecistych wypowiedzi na swój temat, ale sytuacja nie była zwyczajna. Pomimo nowych sił wciąż czułem na sobie ślady tortur, męczyło mnie też pragnienie.
- Czy możesz zaprowadzić mnie do swego domostwa? Pobłogosławię twój dom, pragnę też posilić się. Męki którym mnie poddano nadszarpnęły me zdrowie.
- Oczywiście diamencie korony nocnego nieba, panie najszlachetniejszych…
Ma dłoń znowu powędrowała w górę. Młodzieniec pomógł powstać swemu ojcu po czym ruszyliśmy w stronę niewielkiego domostwa, właściwie lepianki, która ku mojemu zdziwieniu znajdowała się bardzo blisko opuszczonego obozu.

Vogel - 2013-03-16, 22:00

Roześmiał się słysząc ton jak i formułę wypowiedzi elfki.
- Niestety moja pani nie mnie decydować o ścieżkach jakimi podążymy. Jestem bowiem jedynie narzędziem kierowanym w cel choć nie znającym jego przeznaczenia. - Skierował w stronę medyczki świeżo zarekwirowany antałek alkoholu – Niezależnie od moich intencji, nadal mam wrażenie że nie zaczęliśmy zbyt dobrze naszej znajomości. - Widząc wzrok elfki sprostował – Doktorek mawiał, że to jeden z głównych składników waszych wywarów, ewentualnie sposób na uciszenie niechcianych głosów – To już pozostawił jej własnym rozważaniom.

Lobelia, przejmując naczynie, z wdzięcznością skinęła głową. Kiedy pociągnęła solidnego łyka, wódka zaczęła niemiłosiernie piec ją w przełyk. Od razu nasunął jej się wniosek, że ludzkie alkohole są prawdziwie podłe, ale zachowała obojętny wyraz twarzy, mimo cisnącego się na usta grymasu. Paznokciami stukała rytmicznie o antałek, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Doceniam szczerze gesty - rzekła po chwili elfka. - Jednak, prostując, zapasy alkoholu mogą przydać się rzeźnikowi, który ma zamiar trwale okaleczać pacjentów, a nie kompetentnemu medykowi. - Uśmiechnęła się półgębkiem, patrząc Gressilowi w oczy.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, jak nisko był tu ceniony, czy naprawdę oczekiwano od niego jedynie wymachiwania odpowiednią stroną ostrza?
- Wybacz Pani jeśli czymś Cię obraziłem, doktorek mawiał iż alkohol świetnie rozpuszcza co poniektóre składniki... jeśli zaś zwiódł mnie to wybacz me prostackie próby zrównania się w wiedzy... - ponownie ukłonił się, zaś twarz jego nie zdradzała teraz żadnych emocji – Ja prostaczek pragnąłbym byś, jeśli łaska twa sięga takich niskich progów, sporządziła kilka tych niezbędnych w mej pracy mikstur. - Nadal zniżając głowę poniżej poziomu jej wzroku wręczył jej niewielki flakonik – Mikstura ta chroniąca przed zatruciami wszelakimi zapewne jest ci znana i nie sprawi problemów.
Gressil nadal spoglądając w ziemię skierował konia w strone końca karawany gdzie zamierzał dokonać finalnych inspekcji. Pozostało mu już tylko szukać towarzysz u jaszczura, którego sam nadal nie mógł uznać za coś więcej niż zwierze.

Waskos - 2013-03-16, 23:22

Słowa djinnta były krótkie, lecz wystarczyły by w jednej chwili zmienić emocje targające Ibrahimem, który jednak nad twarzą zapanował niczym arcymistrz aktorstwa. Fajkę palił jak wcześniej, jakby w ogóle nie martwił się nieprzywidzianą komplikacją, a to oznaczało że naprawdę należy się martwić.

- Mistrzu koniuszy, wstrzymaj proszę nasze mężne wierzchowce. Synu szybkich nóg- zwrócił się do pachołka, którego imienia nie mógł przypomnieć sobie za żadne skarby świata.- Pognaj proszę z wieścią dla naszego kapitana, jego rady i zmysł taktyczny byłyby mile widziane. A ty, synu nieszczęśliwych wieści, poproszę na stronę.- Oddalili się na pewną odległość, która powinna wystarczyć, aby słowa wypowiadane przez kupca nie dotarły do uszu osób niepowołanych. Oczekiwanie na Gressila trwało na tyle długo, aby Ibrahim zdołał wypytać o męczące go szczegóły dotyczące pechowej karawany. Gdy Gressil się zjawił, Ibrahim pokazał mapę, nad którą pochylili się wszyscy trzej rozmówcy.- Ludzie, od których odwróciło się przychylne spojrzenie bogów podróży, zakończyli swą drogę dokładnie w tym miejscu. Zważcie, synowie spostrzegawczości, że życiodajne oazy są bogato rozrzucone w tym obszarze, najbliższa jest jedynie pół dnia drogi stąd. Podpowiada nam to, o synowie trzeźwego osądu, że zagubieni, mili ludzie, którzy pobłądzili na drodze uczciwości i kroczą smutnymi ścieżkami występku, mogą wciąż nawiedzać ten obszar.- Ibrahim płynnie przemieszczał palec po kawałku pergaminu, zatrzymał go w miejscu, gdzie niebieskie plamy, o oczywistym przeznaczeniu, znikły na odległość kilku, długich palców kupca.- Ten obszar jest mało sympatyczny dla większości kupców, a zatem i dla synów nikczemności. Poprowadzę tędy karawanę, znam sekrety pustyni, które pozwolą nam przejść bez śmiertelnych trudności. Was jednak, synów męstwa, poślę za zwiady do miejsca spoczynku naszych braci w podróży. Może znajdziecie dziecię szczęścia, które uniknęło śmiercionośnej strzały puszczonej na wiatr… lub cokolwiek innego wartego uwagi. Weźcie szybkie konie i trochę wody, spotkamy się tu, w osadzie Ayin Asuadi. Jeżeli nie zjawicie się przed dwoma wschodami, będę zmuszony zostawić was w opiece niebios. To wszystko, bywajcie i niech opatrzności losów nie odwracają się od nas.

Raven - 2013-03-17, 11:06

Jako, że rozmowa z Ibrahimem dobiegła końca, półelf miał zamiar zeskoczyć z jego wozu by nie zabierać mu już więcej czasu i nie naprzykrzać się dłużej. Toć widać było gołym okiem, że kupiec chciał nieco odpocząć. Kiedy chciał już wstać by opuścić pojazd nadbiegł humanoidalny jaszczur z wieściami ze zwiadu.
Szczątki napadniętej karawany? To nie wróżyło nic dobrego. O ile oczywiście były to pozostałości po jadącej niedawno zbieraninie wozów a nie zapomniany ślad przeszłości. Bard odczekał jeszcze chwilę aby dowiedzieć się jak zareaguje na to kupiec.
Wzruszył ramionami kiedy okazało się, że już go nie potrzebuje i wylądował zgrabnie na piasku tuż obok djinnita.
- Powodzenia - rzucił tylko po czym niespiesznym krokiem kierował się ku tyłom karawany. Nie miał nic lepszego do roboty od wylegiwania się na swoim wozie i patrzenia na pustynny krajobraz. Naciągnął kaptur głębiej na głowę by schronić się przed uciążliwym słońcem.
Skoro nie dostał polecenia od Ibrahima by udać się z tamtą dwójką musiał zostać. Trzeba przyznać, że w środku strasznie ciągnęło go do jakiejś akcji i przeklinał w duchu, że nie mógł pojechać z Gressilem.
Może i miał być tu pomocnikiem mistrza i wspierać go podczas handlu ale nadal pozostawał bardem, awanturnikiem z Miasta Sułtana. Można wyrwać człowieka z Amhared ale Amhared z człowieka już nie.
W zamyśleniu minął swój wóz a zorientował się dopiero gdy zauważył siedzącą na dalszym pojeździe elfkę.
- Wybacz, zdaje się, że sie zamyśliłem i minąłem swój wóz - zwrócił się grzecznie do medyczki lecz minę nadal miał nietęgą.

Fedra ep Shogu - 2013-03-17, 19:09

Elfka nadal była naburmuszona po dziwnym zachowaniu Gressila. Najemnik, wydawało się, że powoli do niej przekonujący, diametralnie zmienił postawę. Uraziła go czymś, dostrzegła to wyraźnie, choć krył przed nią emocje - jego nagła oschłość była wymowna. Oczywiście nie zamierzała odmówić prośbie Gressila, wolała nie zrywać cienkiej nici jego sympatii, a poza tym musiała zajmować czymś myśli, by odegnać znużenie.
Dostrzegła, że Asim, roztargniony, zawędrował w pobliże jej wozu. Na twarzy półelfa odbijały się negatywne emocje, mimo tego zagadnął ją.
- Asimie, powinieneś raczej przepraszać siebie, gdyż nadłożyłeś drogi. - Lobelia postanowiła rozprostować kości, więc i ona zwlekła się z wozu. - Sądząc po twojej minie, coś się stało. Będę bardzo wścibska, pytając, co?

- Cóż, nie jest to raczej wielką tajemnicą - bard wzruszył lekko ramionami - Nasz jaszczurzy zwiadowca zauważył niedaleko rozbitą, złupioną karawanę i wysłano go wraz z Gressilem by zbadali to miejsce. Może sie to okazać niebezpieczne. Zdaję sobie sprawę, że zostałem zatrudniony jako pomocnik mistrza ale mimo to ciągnie mnie do jakiejś akcji.
Wszak nie był przecież zwykłym bardem a skrytobójcą, specjalistą od zadań specjalnych. Nic więc dziwnego, że siedząc i kwitnąc w miejscu kiedy gdzieś tam może czekać przygoda mu się przykrzy.
Z drugiej strony... Może lepiej, że nikt nie zdawał sobie sprawy z jego nadzwyczajnych umiejętności. W końcu nie wielu osobom uśmiechała się perspektywa podróżowania w towarzystwie kogoś parającego się mroczną sztuką.
- Widzę, że tobie również zbrzydło bezczynne siedzenie na wozie? - zagadnął choć było to oczywiste skoro elfka zeskoczyła na piasek.

- Nie omyliłeś się. Jak widać trudzę swoje wielkopańskie nóżki grzeźnięciem w piachu. A umieranie z nudów, jako nieefektywne, wydało mi się stratą czasu - stwierdziła autoironicznie. - Jako prawa ręka Ibrahima jesteś przynajmniej lepiej poinformowany niż ja - dorzuciła.
Podmuch wiatru usiłował zerwać jej z głowy kaptur, więc zapobiegawczo chwyciła za skraj materii i nie dała odsłonić lic na zgubne działanie ostrego słońca.
- Miło, że pomyśleli o ewentualnych rannych, nie zabierając ze sobą medyka - wycedziła ze złością spowodowaną ewidentną podłością pogody.

Bard póki co na pogodę nie narzekał. Żyjąc w kraju takim a nie innym od długiego czasu zdążył już przywyknąć do surowości pustyni i lejącego się żaru z nieba. Nie zmieniało to jednak faktu, że skrywał się pod ciemnym płaszczem i zakrywał głowę kapturem. Zbyt długie przebywanie na słońcu mogło być tragiczne w skutkach.
- Spójrz na to z innej strony. Równie dobrze komuś mogłaby stać się krzywda tutaj kiedy ty byłabyś z tamtą dwójką na zwiadzie. Kto wtedy by się nimi zajął? - na twarzy barda wykwitł lekki uśmiech. Gressil był wojownikiem a Darlath łowcą, z całą pewnością sobie poradzą. A gdyby zrobiło się gorąco będą w stanie uniknąć niebezpieczeństwa i wrócić do karawany w jednym kawałku.
- Być może teraz ja wydam się wścibski ale jak właściwie znalazłaś się w Amhared? Nie wiele elfów decyduje się na życie w tak niegościnnych krainach jak pustynia - zapytał z czystej ciekawości i z chęci podtrzymania w jakiś sposób rozmowy.

Lobelia do krętaczy, mimo drobnych manipulacji, nie należała, toteż postanowiła nie milczeć na temat rzeczywistych powodów i skutków nieprzemyślanej decyzji.
- Widziałam dekadencję szerzącą się wśród mojego czy, jeśli mogę to tak ująć, naszego ludu - zaczęła niespiesznie. - Nie chciałam, aby zgnilizna zaczęła toczyć i mój charakter, dlatego postanowiłam ubiegać się o miejsce na jakiejś oddalonej od elfich ziem uczelni. Niestety, przesadziłam. Tutaj nie mogłam powołać się na znajomości z prostych przyczyn, nikt nie znał mojego mentora - wyznała z żalem. - Woleli tutejszego elfa, a nie przybłędę. Nie zamierzałam błagać ahmaredzkich rodów o pomoc! - dorzuciła zapalczywie. Nozdrza Lobelii zadrgały, zdradzając jej irytację. - Manipulacja w takiej sytuacji byłaby obrzydliwością, nie sądzisz? - Skierowała pytający wzrok na rozmówcę.


- Szczerze mówiąc nie wiem za dużo na temat tego co dzieje się w elfiej społeczności. Urodziłem się w dalekich, pokrytych śniegiem krainach zamieszkałych przez elfy próbujące się odizolować od reszty swego gatunku. Opuściłem je jednak bardzo dawno temu - westchnął lekko gdyż faktycznie nie miał pojęcia o dekadencji szerzącej się wśród Starszej Rasy. Jego ojczyzna nie utrzymywała żadnych kontaktów z pozostałymi plemionami przez tak długo, że jej stolica Srebrne Miasto stała się dla wielu tylko legendą.
- Myślę, że obrzydliwą nie byłaby sama manipulacja co ukorzenie się przed kimś i błaganie obcych ludzi o pomoc. Szczególnie szlachciców - bard odpowiedział po krótkiej chwili namysłu krzyżując na chwilę spojrzenia z elfką.

Spojrzała na Asima badawczo. Teraz już wiedziała, dlaczego jednocześnie przypominał człowieka i elfa, a zarazem znacząco różnił się od niej. W starych, pożółkłych księgach wspominano o wygnańcach, którzy sami wybrali swój los, odchodząc z Puszczy Elleah. Najwyraźniej część elfiego ludu obrała za swoją siedzibę dalekie, śnieżne rubieże, leżące na granicy z lodową pustynią.
- To dlatego kolor twoich oczu nie przywodzi na myśl leśnych ostępów. Doprawdy, potrafisz zmrozić spojrzeniem, Asimie. - Lobelia czuła się coraz gorzej, z żalem postanowiła więc zrezygnować z towarzystwa półelfa. - Musisz mi wybaczyć. Najwyraźniej córka lasów zbyt przywykła do wygody, by dorównać w takich warunkach kroku synowi mroźnych krain. Mam nadzieję, że podczas postoju nie poskąpisz nam swojego kunsztu. - Obdarzyła półelfa bladym uśmiechem i oddaliła się, by zaszyć w cieniu swojego wozu.

- W takim razie do zobaczenia - półelf skłonił na pożegnanie głowę choć odprowadził elfkę do jej pojazdu. Skoro od pustynnych warunków nie czuła się zbyt dobrze należało choć trochę jej przypilnować. Mogła zemdleć albo mieć problem z wdrapaniem się na wóz. Okazało się jednak, że jego martwienie się było zbyteczne gdyż kobieta poradziła sobie bez potknięć. Pożegnał ją raz jeszcze po czym skierował kroki na swoje miejsce. Będzie mu nieco nudno siedzieć i nie mieć do kogo zagadać ale widocznie wszyscy byli zajęci czym innym. Ibrahim z zapałem kopcił fajkę, w dodatku w dość oczywisty sposób dał bardowi do zrozumienia, że nie chce mu się nim rozmawiać. Lobelia powinna nieco odpocząć a tamta dwójka szczęśliwców ruszy na zwiad.
Kiedy dotarł już do celu, rozsiadł się wygodnie i sięgnął po manierkę z wodą, z której pociągnął kilka łyków by zwilżyć wysuszone gardło.
- Szczęściarze - mruknął do siebie jednak postanowił się już tym nie zadręczać i zająć się ćwiczeniem swych umiejętności muzycznych. Wszakże umiejętność nie ćwiczona zanika prawda?

Arosal - 2013-03-18, 16:25

Gościnność starca była przeogromna. Śmierć pomocnika nie zmartwiła go jakoś szczególnie, co na początku bardzo mnie zdziwiło. Czyn ten do końca już miał ciążyć na moim sumieniu, on jednak śmiał się wychwalając bogów... prawdopodobnie czynił to tylko dla zachowania pozorów.
Napojony i najedzony postanowiłem odszukać pozostałości po mojej karawanie. Opiekun oazy nie widział nigdzie mojego berła. Z przeprowadzonej z nim rozmowy wynikało, że przebywał między bandytami służąc im, nigdzie jednak nie dostrzegł złotego kostura. Uznałem, że ma broń musi znajdować się nadal gdzieś w pobliżu rozbitej karawany. Nie było to daleko, zaledwie godzina drogi dzieliła mnie od spotkania z koszmarem. Ma sytuacja uległa nagłej poprawie, mogłem spokojnie zastanowić się nad położeniem. Prawdopodobnie stałem się pionkiem w jakiejś grze. Miałem tu zginąć. Ładunek, który podobno wieźliśmy do świętego miasta nagle zniknął. Kto maczał w tym palce? Czy mógł być to jeden z moich braci? Priorytetem stało się dla mnie odnalezienie broni, bez niej me natchnienie nie mogło nadać odpowiedniej formy talentom, którymi obdarzyli mnie bogowie.
Zbliżałem się do celu. Oko Ashnu paliło jak nigdy. Bandyci pozostawili ciała moich towarzyszy pustyni. Złocisty ocean jednak nie zdołał ich jeszcze ukryć. Odór rozkładu był nie do zniesienia. Poprzewracane wozy, porozsypywane ziarna i przyprawy, a do tego jeszcze truchła pozabijanych zwierząt... wyglądało to jak najczarniejszy koszmar każdego pustynnego wędrowca.

- Ashnu! – krzyknąłem wykonując przy tym szybki ruch ręką zupełnie jakbym chciał coś złapać w powietrzu. Usłyszałem charakterystyczny świst, berło podążało w moją stronę. Chwyciłem je… przypuszczenia sprawdziły się, kostur odpowiedział na wezwanie. Rozejrzałem się dookoła. Ogarniający mnie spokój nagle zniknął, wyczułem czyjąś obecność. Niezastanawiająca się długo przybrałem pozycję bojową. Charakterystyczny głuchy ton towarzyszył ruchom mego berła, miało mi ono posłużyć jako główna broń w walce z przeciwnikiem... Trwając tak poczułem uderzenia własnego serca, w duchu natomiast zadałem sobie krótkie pytanie, czy to jeszcze nie koniec?

Vozu - 2013-03-21, 13:26

Gressil jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w mapę. Nie widział sensu w poszukiwaniach ocalałych, a właściwie nie wierzył by jacyś w ogóle byli, tych których nie zabili oprawcy wykończyło słońce. Swoje rozważania zachował jednak dla siebie w milczeniu dosiadając wierzchowca i kierując go wgłąb pustyni.
- Ruszajmy.

Wreszcie ktoś, kto nie wylewał z siebie potoków słów, gdy nie miały one żadnego znaczenia. Strażnik karawany był Darlathowi równie obcy, co wszyscy inni członkowie wyprawy, ale zdecydowanie najrzadziej słyszał jego głos.
Potwierdzając jedynie skinieniem głowy, ruszył za nim, szybko jednak starając się zrównać tempem - dzięki Skree mogli korygować kierunek, gdyby zboczyli, ale nie powinien zostawać w takim wypadku z tyłu.

Pilnie obserwował djinnta i jego kontakt z sokołem. Rasa ta była mu znana dość pobieżnie, walczył i zabijał jej przedstawicieli nigdy nie dopatrując się w niej ludzkich pierwiastków. Teraz, jako że decyzja o zatrudnieniu jaszczura wydawała się bardzo udaną, będzie to się musiało zmienić. Zwolnił tempo by nie stanowiło ono problemu dla djinnta.
- Daj znać gdy będziemy blisko, rozdzielimy się
- Zajście od dwóch stron? Spodziewasz się niespodzianek? - zapytał badawczo, spoglądając na towarzysza. Wstępny obraz sytuacji nie wskazywał na to, by mógł kręcić się tam ktoś jeszcze, ale z drugiej strony...
- Nie spodziewam się tam ocalałych - przyznał jaszczur - Więc jedyne co wchodzi w grę to ludzie czekający na zwabionych resztkami podróżnych. Czy to też masz na myśli?

- Może to okrutne ale mam nadzieję, że nie znajdziemy tam nikogo żywego, zbyt wiele kłopotów mogliby przysporzyć a tego nam nie potrzeba. Chce żebyś obszedł karawanę dookoła, może znajdziesz ślady obozu napastników, ocalałych – Zrobił, krótką pauze – cokolwiek co pozwoli nam uniknąć obu. - Rozejrzał się dookoła, jakie były szanse, że pustynia pozostawiła im jakikolwiek ślad? - Jeśli trafisz na ciała przyjrzyj się każdemu dokładnie. Czy zmarli od ran, zostali dorżnięci czy tez dobiła ich pustynia. Przeszukaj kieszenie za kosztownościami i pergaminami. - Spojrzał w oczy djinnta – Co zrobisz z pierwszym twoja sprawa papiery jednak, i to bez wyjątku, oddasz mi.

Była w tym pewna logika. Ten człowiek... Gressil, tak, to było jego imię, zdawał się być twardy jak doświadczony wojownik i równie chłodno kalkulował. Zatem kupiec otaczał się nie tylko przypadkowo złapanymi okazami, ale umiał też sięgnąć po znających się na rzeczy ludzi. Jak na razie całego jednego.
- Rozumiem. Ale... czyż papiery te nie winny być przekazane w ręce kupca? - zapytał podejrzliwie, lekko posykując. O ile sam nie miałby żadnego pożytku z czegoś, czego nie umiał odcyfrować, to zainteresowały go motywy towarzysza. Jak wiele lojalności i szacunku miał do swego najemcy?
Z góry dobiegł skrzek Skree, informującej, że przebyli już blisko połowę drogi.

Ponownie skupił wzrok na jaszczurze następnie przeniósł go na sokoła.
- Zapewniam, Cie że do niego właśnie trafią. - Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy szablę, wykonał kilka młynków po czym przyłożył klingę do czoła - Właściwie ni było wcześniej ku temu okazji – Ukłonił się – Jestem Gressil, a jak powinienem się do Ciebie zwracać? Jesteśmy dziś jakby nie było na siebie skazani.

- Darlath - przedstawił się krótko, bez dodatkowych gestów, w końcu bieg był bardziej absorbującym zajęciem niż jazda konna, zwłaszcza, gdy potrzebne było podpieranie się ręką co jakiś czas; ta bardziej zwierzęca forma biegu dobrze sprawdzała się, gdy chciało się unikać nadmiernego zmęczenia.
- Bardziej skazany czuję się w towarzystwie, które nie liczy słów, Gressilu - przyznał, mając nadzieję, że sprawiający wrażenie małomównego najemnik zrozumie przekaz. Łatwo było się zagubić wśród istot o podejściu różnym w tak prostych sprawach.

- Po kimś kto dołączył do karawany w towarzystwie barda w ostatniej kolejności spodziewałbym się umiłowania do milczenia - Roześmiał się chowając szablę.

Waskos - 2013-03-21, 23:19

Podróżowali drogą, której wzgardy nie szczędzili najbardziej niewybredni koczownicy i rozbójnicy. Tak, palące słońce w połączeniu z wyjątkowym skąpstwem życiodajnych oaz to bardzo mało atrakcyjne uroki. Ale karawany nie prowadził nikt inny jak Ibrahim Omar ibn Djadir, który na poznanie sekretów ukrytych w piasku poświęcił niemałą część swego żywota. Jednym z tych sekretów były poukrywane źródła wody. Studnie nie były wystarczające aby napoić nawet najmniejsze plemię nomadów, ale dla skromnej karawany będzie to prawdziwym luksusem. Źródło odnalazł wcale szybko, przy czym pomylił się tylko dwa razy. Podczas gdy najemnicy pieczołowicie rozkradali studnię z życiodajnego płynu, Ibrahim skupił się na obserwacji wędrówki słonecznego dysku i kalkulacji. Do Ayin Asuadi nie zdążą przed nadejściem nocy, to pewne, a rozbijanie obozu po ciemku to pomysł godny początkującego wędrowca. Słońcu pozostało jeszcze trochę do zakończenia wiecznego cyklu, ale gwarancji, że odnajdą drugie źródło nikt im dać nie mógł. Ibrahim wezwał najemników i wydał szybkie rozkazy, po czym na pustym jeszcze z rana terenie zaczęło wyrastać niemałe obozowisko.
Fedra ep Shogu - 2013-03-22, 21:43

Skinieniem głowy podziękowała woźnicy za cały dzień podróży. Nie mogła sobie wymarzyć mniej konfliktowego towarzysza niż ten milczący i posępny człowiek. Elfka nie zamierzała też wyciągać z niego podstępem żadnych informacji, choć chciała w minimalnym stopniu poznać dawne dzieje woźnicy, wolała poczekać na moment, gdy ten przekona się do niej na tyle, że sam zechce coś wyznać.
Z wysokości swojego wozu obserwowała proces rozbijania obozowiska, w którym nie miała zamiaru brać udziału. Po chwili schowała się do środka, wejście zabezpieczając solidną płachtą, i przyszykowała niezbędne jej w tym momencie specyfiki.
W pierwszym z flakonów stojących przed elfką był środek poprawiający koncentrację, w drugim wyostrzający węch, w trzecim zaś znajdowała się substancja, której wytworzenie powierzył jej Gressil. Lobelia, jako pieczołowita zielarka, chciała jak najwierniej odtworzyć proporcje mieszanki.
Oczy zasłoniła szalem, przez kilka minut wyrównywała tempo oddechu, przygotowując organizm do zadania. Sięgnęła po pierwszą z buteleczek i przełknęła jej zawartość. Po odczekaniu kilkunastu minut zażyła drugi specyfik. Wszelkie dźwięki dochodziły do elfki jakby znajdowała się pod wodą. Kiedy zaś uniosła trzeci flakon na wysokość ust, w jej nozdrza wgryzła się intensywna woń substancji. Rozchyliła wargi, angażując w poszukiwanie odpowiedzi zmysł smaku.
Po dłuższej chwili starań, gdy nie czuła już niemal nic, zsunęła szal z twarzy. Zamrugała kilka razy, odzyskując zdolność widzenia i chwyciła za pergamin, by zapisać recepturę. Nie była w pełni zadowolona z uzyskanego efektu. Po chwili namysłu dopisała do listy ingrediencji sproszkowany środek z morskiego stworzonka, który powinien dosyć skutecznie zniwelować najbardziej dokuczliwe skutki uboczne, towarzyszące zażyciu odtrutki. Odetchnęła, nareszcie czując zadowolenie.

Vogel - 2013-03-23, 14:51

- Przypadek - odpowiedział jaszczur, z lekką irytacją w głosie - Spotkałem go przy karawanie, liczyłem, że ma jakieś wpływy. Przeliczyłem się. Kupiec jednak nie patrzy na mnie tak, jak większość ludzi. Przynajmniej jeszcze tego nie okazuje - podsumował, kątem oka obserwując Gressila badawczo. Jego podejścia też nie znał.

Młodzik był jeszcze naiwny, w zachowaniu kupca dopatrując się akceptacji a może sympatii? Przynajmniej nie rożni się od ludzi tak jakby to na pierwszy rzut oka mogło wyglądać.
- Komunikujesz się jakoś z tym sokołem, prawda?

Powoli skinął głową. To raczej nie była wielka tajemnica, każdy mógł to zauważyć.
- Rozmawiam z nią - odrzekł beztrosko, odruchowo spoglądając z uśmiechem w górę, na obserwującą okolicę Skree.

Potwierdzając jego przypuszczenia utwierdził Gressila w przekonaniu co do swojej użyteczności, może nawet nie tylko w ramach kontraktu Ibrachima.
Rozejrzał się w poszukiwaniu ptaka, po czy,m spojrzał na niemiłosiernie prażące słońce
- O ile się nie mylę wkrótce powinniśmy być na miejscu. Poślij go by sprawdził czy nie czeka tam na nas jakaś niespodzianka.

- Skree! Sprawdź może, czy nic się nie zmieniło na pobojowisku, hm? Nie chcielibyśmy niespodzianek
- nie przerywając biegu poinstruował sokolicę, która, słysząc swoje imię, zniżyła lot - Tylko uważaj.
Ptak poderwał się w górę, ruszając wykonać powierzone mu zadanie.

Wróciła dość szybko, niskim lotem zmuszając Darlatha do zatrzymania się i pozwolenia jej na wylądowanie mu na ramieniu, następnie wydając z siebie serię pisków i skrzeków. Jaszczur wsłuchiwał się uważnie.
- Mhm, mhm... jesteś pewna? No już, już, nie zarzucam... Skree, nie ma na to czasu! - próbował szybko uciszyć sokolicę, którą najwyraźniej z jakiegoś powodu ubodło dopytanie o konkretny szczegół. Paradoksalnie, djinnit zachowywał się naturalniej rozmawiając ze zwierzęciem, niż ludźmi.
- Możemy mieć problemy, Gressilu. Ktoś tam jest, wśród tych wszystkich trupów. Łysy, niestary, w skórach - na gwałtowne skrzeknięcie skrzywił się i dodał ostrożnie - I zdaje się być magiem.

Gdy tylko sokół powrócił Gressil wstrzymał konia. O ile w kontaktach z nim rozmowa była przykrym obowiązkiem tak z ptakiem zdawała mu się sprawiać przyjemność.
- Czy z tym gadułą znajomość też jest tylko przypadkiem? - Roześmiał się – W każdym razie ptaszysko ma u mnie dług.
Krytycznie przyjrzał się dłoniom jaszczura sięgnął po łuk. Broń wykonana była z białego drewna przyozdobiona kilkoma krwistoczerwonymi runami.
- Jeśli Twój przyjaciel się nie myli i czeka nas spotkanie z magiem musimy zachować ostrożność. Potrafisz się z tym obchodzić?

- Z nią? Wręcz przeciwnie
- odparł, głaszcząc ptaka.
Spojrzał, na oferowaną broń.
- Oczywiście, że tak. Bez łuku wiele się nie upoluje, ale - tu wyciągnął zza pasa dwa noże - jestem też w stanie walczyć bezpośrednio. Może dałoby się przekraść wśród ścierwa...

Młody, narwany i odważny, jeśli jakimś cudem przeżyje jeszcze parę lat to będą z niego ludzie. Na twarzy pojawił się dziwny grymas. Czy jak oni się tam nazywają. Odpiął od siodła kołczan i zaczął przeglądać zawartość. 
- Może i jesteś w tym dobry ale z nożem musisz podejść blisko celu a to zawsze jest niebezpieczne gdy chodzi o maga - Wyciągnął jedną ze strzał i krytycznym okiem oglądał grot - Z łukiem jeśli cos nie wyjdzie będziesz mógł się bezpiecznie oddalić. - Zeskoczył z konia i podszedł do djinnita wręczając mu strzałę - Teraz posłuchaj, obejdziesz karawanę pilnując się by nie dało się Ciebie dostrzec od karawany. Zbliżysz się dopiero gdy sokół da Ci znać, iż ja nawiązałem kontakt, wtedy dopiero ustawisz się w pozycji do strzału i będziesz czekał. Użyj tej strzały jej grot zrobiono z kryształu pochłaniającego energię. Żadna magia jej nie zatrzyma ale masz tylko jeden pocisk więc uważaj. - Odwracając się rzucił jeszcze przez ramie - Jeśli usmaży mnie jakąś błyskawicą nie mieszaj się do walki tylko spieprzaj możliwie najszybciej do naszej karawany. A teraz ruszaj, masz więcej drogi do przebycia więc ja nie będę się spieszył

Raven - 2013-03-24, 12:00

A więc postój został w końcu zarządzony. Kupiec poprowadził karawanę niegościnnie wyglądającą drogą jednak wydawało się, że ma w tym jakiś cel. Jeśli o podróże karawanami chodzi to Asim wielkiego doświadczenia nie miał. Właściwie to był jego drugi raz w życiu. Pierwszego, gdy był o wiele młodszy już prawie nie pamiętał. Zbyt był pogrążony w smutku i niepewności o swą przyszłość by skupiać się na sztuce prowadzenia wężyka wozów pełnych towarów, prezentowaną przez ich właściciela. Mógłby zapytać Ibrahima dlaczego wybrał taką a nie inną trasę ale postanowił sobie to odpuścić by znów nie przeszkadzać pracodawcy swoimi pytaniami.
Tamta dwójka wysłana na zwiady powinna wrócić nazajutrz jeśli wszystko pójdzie gładko a skoro nikt niczego od niego nie chciał zajął się sobą.
Zeskoczył z wozu rzucając podziękowanie za podróż woźnicy, który i tak wydawał się drzemać odkąd się zatrzymali i zaczęli rozbijać obozowisko. Z braku lepszego zajęcia pomógł nieco najemnikom w ich pracy.
Podczas rozbijania obozu zauważył dwóch młodzieńców, którzy tuż po wyjeździe z miasta częstowali go gorzałką. Miny mieli nietęgie tak więc dowódca musiał ich w jakiś dotkliwy sposób ukarać. Cóż... nie jego rzecz.

Noc otoczyła swym gwieździstym płaszczem pustynię dając jej odetchnąć po całym dniu palącego jej powierzchnię słońca. Srebrzyste wydmy skrzyły się fantazyjnie nadając otoczeniu bardziej baśniowego niż rzeczywistego wyglądu. Pragnący odpoczynku wędrowcy zebrali się przy sporych rozmiarów ognisku gawędząc luźno na przeróżne tematy.
Bard siedzący wygodnie na jakiejś przyniesionej tu wcześniej skrzyneczce sprawdzał nastrojenie swojego instrumentu.
Kiedy po kilku poprawkach wszystko było już jak należy zagrał pieśń pochodzącą raczej z zielonych krajów niż z surowej pustyni. Była kojąca, dodawała otuchy i jednocześnie uspokajała. Dobra na chwilę taką jak ta.
Najemnicy i reszta podróżnych zamilkli na chwilę by wsłuchać się w piękną melodię.

Waskos - 2013-03-24, 17:35

- Serce mi krwawi, ojcze delikatnej pieśni, że twe piękne rzemiosło nie czaruje emirów, a tylko nasze, nieszczęśliwe dusze.- Ibrahim czekał, zgodnie ze świętym zwyczajem, aż Asim skończy pieśń. Bo wśród wszystkich niewygód, do których można było się przyzwyczaić w podróży, przerywanie artyście w prezentowaniu światu swego pięknego talentu było czymś karygodnym.- Och aż strach myśleć, jak groźnym byłyby karin podsłuchawszy słodyczy twej melodii! Wznośmy modły, aby takie nieszczęście nigdy nas nie nawiedziło. Ale może lepiej nie nadużywajmy szczodrości niebios, które i tak już nas obdarowało hojnymi darami. Powstrzymaj więc chwilowo swoją pieśń, po trzykroć romantyczny mistrzu. W zamian tego pozwól, że zainteresuje cię rozmową.- Propozycja miała prawo wydawać się dziwną dla Asima, jednak chęć do konwersacji Ibrahima zawsze ustępowała trosce o szybką i bezpieczną wędrówkę karawany. Podczas postojów natomiast to zazwyczaj albo pozostali wędrowcy byli przemęczeni, albo zajęci czuwaniem. Bard, ku radości Ibrahima, wydawał się zwolniony z obydwu.- Zakładam, synu ciekawości, że powinieneś usłyszeć trochę więcej o kraju, do którego zmierzamy. Jednocześnie przepraszam, synu wyrozumiałości, że nie znalazłem wcześniej czasu aby cię o tym poinformować. Musisz wiedzieć, synu starszej rasy, że Berwendczycy nie mają miłych wspomnień z wiernymi sługami naszego dobrego sułtana. Jednak te nieszczęścia z przeszłości odsłaniają przed tobą szansę korzystnej przyszłości, synu dobrej okazji. Bo choć nasi przyszli klienci uważają starszą rasę za gorszą od siebie, to skromnych poddanych sułtanatu mają za gorszych niż najzłośliwsze ifryty. Rozumiesz, synu trzeźwego spojrzenia? Chciałbym, aby po wkroczeniu na hale, twoje usta wypowiadały moje słowa, a twoje ręce wykonywały moją pracę. Oczywiście nie leży w mym zwyczaju nie nagradzać szczodrze pomocnych mi ludzi. Czy weźmiesz więc te obowiązki na swe barki, synu fortuny?
Vozu - 2013-03-24, 22:06

Darlath przemieszczał się błyskawicznie. Postanowił zbliżyć się możliwie blisko do karawany, po czym opaść na ziemię i “czołgać się” niczym prawdziwa jaszczurka, pozostając niezauważonym, a przy tym nie zwalniając nadmiernie.
Porzucone wozy i walające się, spieczone w słońcu trupy stanowiły nieprzyjemny widok, lecz najmniej przyjemny był unoszący się wokół smród. Jak można się było spodziewać, musieli umrzeć od ciosów mieczami, a odór miał swój początek w ich wnętrzu. Jaszczur znał go nazbyt dobrze. Nie mógł polegać na pomocy Skree, gdy chodziło o wypatrywanie przeciwnika, musiał więc poruszać się wolniej i ostrożniej, niż wcześniej zakładał.
W końcu go zauważył. Jak w opisie; młody, ale łysy. Nie wyglądałby zbyt groźnie, gdyby nie ta skóra i... i coś dziwnego, co czuć było w jego obecności. Skree zapewne miała rację.
Musiał się pospieszyć, by być na pozycji, gdy Gressil zacznie cokolwiek, co chciał robić.

Powoli wyjechał zza wydmy mając słońce za plecami, chciał dobrze widzieć nieznajomego samemu odsłaniając jak najmniej. Zbliżając się zlustrował pobojowisko, ciała pozostawiono na pastwe zwierząt więc zapewne nie przeżył nikt kto mógł je pochować. Kim zatem był ten samotnik? Odpowiedź pojawiła się sama gdy pośród zwłok wypatrzył kilka ubranych w stroje podobne do niego. Zatrzymał konia jakieś dwadzieścia kroków od obcego i zeskoczył na ziemie unosząc dłonie.

Czułem, że ktoś nadchodzi. Szybkim ruchem rozkręciłem kostur dzieląc go na dwa mniejsze.
- Ashne shen enuill! - krzyknąłem. Chroniły mnie teraz niewidzialne tarcze mogące zablokować każdy cios, czy lecący w mą stronę pocisk. Jedną część berła trzymałem przed sobą, tutaj też pojawiła się pierwsza bariera, drugą połówką broni chroniłem swoje tyły.

Widząc wykonywane przez maga gesty zatrzymał się i napiął mięśnie. Gdy jednak nie ogarnęły go płomienia ani na niebie nie pojawiła się gromowładna chmura rozluźnił się. Magia defensywna dawała szanse na rozmowy a te na pozostawienie liczby trupów w obecnym stanie. Nie podchodząc bliżej uważniej przyjrzał się pobojowisku przeklinając się w myślach za zupełna ignorancję w temacie kultów religijnych.
- Spokojnie kapłanie nie potrzeba tu więcej trupów, nie przybyłem tu by walczyć.

Przyglądałem się przybyszowi milcząc, w sercu jednak toczyłem zażartą walkę. Zewsząd otaczała mnie śmierć, widok tych wszystkich pomordowanych ludzi budził niepohamowaną nienawiść. Chciałem zaatakować, użyć całej swojej siły zgromadzonej w mięśniach i duchu lecz... gdyby okazało się, że człowiek ten jest niewinny, po raz kolejny przelałbym czystą krew.

- Czego chcesz? - zapytałem w końcu. Cały czas bacznie go obserwowałem, czekałem na ten jeden jedyny nieostrożny ruch. Oko wschodu wysyłało sygnał, lecz zachód mu przeczył. Był tu ktoś jeszcze, coś czaiło się w pobliżu.

Sytuacja była delikatna, jeden niewłaściwy ruch czy słowo mogły doprowadzić do jatki.
- Doniesiono mi o złupionej karawanie, przybyłem sprawdzić co tu zaszło. - Rozłożył ręce wskazując ciała - Czy jesteś jednym z nich?

- Tak. To moi bracia, synowie tej samej ziemi... Zastanawia mnie jedno, nieznajomy, dlaczego wyczuwam tu obecność dwóch osób. Kto jeszcze z tobą przybył?

Nie był zaskoczony, ukrycie się przed magiem bez odpowiednich artefaktów było rzeczą niemal niemożliwą.
- Widząc kogoś wśród stosów ciał, nie znając jego zamiarów czy udziału w wydarzeniach jakie miały tu miejsce szaleństwem byłoby się nie zabezpieczyć. Uznajmy go za czynnik równoważący sytuacje w jakiej się znaleźliśmy.
Przyjrzał się magowi, nie posiadał zbyt wielu śladów po obrażeniach musiał więc uciec lub kłamać.
- Czy są inni ocalali z tej … masakry?

Niepewność na nowo zagościła w mym sercu. Gdyby doszło do walki musiałbym stawić czoło dwóm przeciwnikom na raz... Tak bardzo chciałem, by me przeczucie okazało się jednak nieprawdziwe.
- Nie. Z całej tej grupy ocalałem tylko ja... przypuszczam, że strach nie pozwolił bandytom zabić mnie na miejscu. Napadli nas znienacka, nie mieliśmy najmniejszych szans - odpowiedziałem.

Wsłuchiwał się w słowa maga, nie chcieli go zabić na miejscu zatem został uprowadzony po czym zbiegł? Rzucił okiem na zniszczone wozy, na niektórych pozostało jeszcze sporo dobra.
- Kapłani wioząc ofiary dla bogów są wielką pokusą dla koczowników. Moja misja wymaga bym dowiedział się możliwie najwięcej o mających tu miejsce wydarzeniach, w twojej osobie mam nadzieje znaleźć pomoc w jej wykonaniu. Możesz powiedzieć mi coś o napastnikach, wiesz skąd przybyli lub gdzie zmierzają obecnie?

Słabłem. Ne byłem już w stanie podtrzymywać zaklęcia. Chroniące mnie bariery opadły. Nieznajomi musieli to zauważyć, w miejscach, w których przed chwilą stały dało się dostrzec drobny ruch piasku, do ich uszu dotarł też zapewne towarzyszący temu głęboki ton. Byłem teraz bezbronny. Osunąłem się na kolana dotykając gorącego pisaku. Nie przewidziałem tego, nie wiedziałem, że jestem aż tak wyczerpany.
- Miejcie litość... Tych ludzi ktoś nasłał, zbyt szybko sobie z nami poradzili. Nasz ładunek zniknął, sam nie wiem jak mam to wytłumaczyć. Padliśmy ofiarą podstępu... - ledwo mówiłem, ubytek siły był znaczny, bardzo źle oceniłem swoje możliwości.

- Dalsze wypytywanie jest bez sensu - stwierdził, czy też raczej zasugerował djinnit, wyłaniając się zza jednego z porzuconych wozów. Zbliżył się nieznacznie, nadal trzymając łuk i strzałę, w których leżał klucz do unieszkodliwienia maga, gdyby chciał ich oszukać, udając bezbronność.
Przestał obserwować kapłana tylko na chwilę, by posłać pytające spojrzenie Gressilowi.

Nagłe zasłabniecie maga było miła niespodzianką, do tego wyraźnie złamało jego ducha. Jak na ironię zyskał dzięki temu na wiarygodności. Sytuacje taką warto wykorzystać, niestety nim Gressil zaczął przyciskać wtrącił się djinnit.
- Masz rację - odpowiedział na rzucone spojrzenie - Przeszukaj wozy, może znajdziesz wodę i coś do jedzenia, wkrótce się ściemni musimy zdecydować co zrobić. - Odpiął od pasa manierkę i podał magowi.

- Dziękuję... - odpowiedziałem. Piłem łapczywie. Gdy już opróżniłem manierkę oddałem ją właścicielowi starając się przy tym wstać o własnych siłach. Okazało się, że woda dodała mi nieco sił i czynność ta nie była już niewykonalna.
- Mogę chodzić - rzekłem chwiejąc się nieco na nogach. Kostur chociaż był już złożony nie mógł posłużyć mi za dobrą podporę na pustyni.
- Czy zechcecie mi pomóc? Bogowie ukarali mnie już dostatecznie za bezgraniczną głupotę.

- Czego od nas oczekujesz kapłanie?

- Nie mam dokąd wracać. Moi bracia nie przyjmą mnie. Nie po tym co się tutaj wydarzyło. Splamiłem honor świątyni... - to było poniżające, uwłaczało mej godności, ale musiałem ich prosić o pomoc, moja sytuacja nadal była bardzo nieciekawa.
- Czy mogę do was dołączyć? Znam się na medycynie... mogę walczyć, posłużyć radą... Przyda się wam ktoś taki.

- Wozy nam się raczej nie przydadzą... - wtrącił absolutnie bez entuzjazmu Darlath, który właśnie zbliżył się do rozmawiających z niewielką skrzynką, znalezioną gdzieś wśród pobojowiska. W środku było nieco prowiantu, zdobytego w czasie przeszukiwania okolicy. Jaszczur podał znalezisko Gressilowi, niby obojętnie, lekkim przechyleniem głowy zasugerował jednak, by spojrzał na lewo - z tamtej strony, przy ściance, upchnął zwinięty kawałek papieru, który miał przy sobie jakiś kapłan.
- To raczej nie pomoże nam w dłuższej drodze.

- Podróż teraz nie ma większego sensu skoro i tak noc zmusi nas do zatrzymania. - Próbował przypomnieć sobie mapę pokazywaną przez Ibrachima - Ale pozostawać wśród trupów to także nie jest dobry pomysł a przy naszych skromnych zapasach nie warto tracić sił na ich grzebanie.
Spróbujcie coś upolować - Zwrócił się do djinnita, niedaleko powinna być osada ale wolałbym jej nie odwiedzać. Rozbijemy obóz gdzieś niedaleko, odpoczniemy i ruszymy jeszcze przed świtem. - Wskazany pergamin zniknął pod szata najemnika - A co do Ciebie to jedyne co mogę zaoferować to wspólna podróż do Ayin Asuadi.

Fedra ep Shogu - 2013-03-24, 22:19

Z ukrycia wywabiła ją melodia. Nie byle jaka to nuta, bo znajoma, przywodząca na myśl wspomnienia. Epizody z życia elfki, które pamiętały jej młodość, głupotę i zatrważający brak rozsądku. Krokami lekkimi niby taniec pustynnego węża zbliżyła się nieopodal ogniska, nie wchodząc jednak w krąg światła rzucanego przez płomienie. Jedynie wielkie oczy połyskiwały drapieżnie.
Potrafiła docenić kunszt półelfa dzięki melodii, która docierała lekko zniekształcona do jej uszu, mimo zażycia otumaniających środków. Nie mogła się mylić, rozpoznawała utwór, choć Asim - niestety - nie zaśpiewał. Wspomnienia wróciły z nieznośną wyrazistością, budząc echo dawnych emocji i wywabiając z zakamarków pamięci widma ludzi, których nie spodziewała się już nigdy spotkać. Lobelia sięgnęła pod czarną materię, dłonią odszukała mały, złoty medalionik, który nosiła zawieszony w pobliżu serca, i mocno zacisnęła na nim palce. Każda nuta, mimo pozornego optymizmu i kojącego charakteru, rozdrapywała leciwą ranę na elfim sercu. Elfka nie wypuściła pamiątki z rąk, póki nie zabrzmiał ostatni ton melodii. Widząc zbliżającego się do grajka Ibrahima, zawahała się przez chwilę, chcąc odejść jak najszybciej i uporać się w samotności z melancholią, jednak pohamowała irracjonalny odruch. Zacisnęła gniewnie usta, zastanawiając się nad ciśnięciem złotego wisiorka jak najdalej od siebie, by pogrzebać go raz na zawsze, wraz ze związanymi zeń wspomnieniami, w sercu pustyni.
Lobelia niespiesznie zbliżyła się do rozmawiających, dławiąc w sobie starym zwyczajem wszelkie emocje. Ponadto, dzięki ogromnej samokontroli, udało jej się zachować obojętny wyraz twarzy.

Raven - 2013-03-26, 14:16

Jego palce uderzały w struny lutni wydając z nich srebrzyste dźwięki rozchodzące się łagodnymi tonami po pogrążonym w ciszy obozowisku. Wędrowcy skupieni na melodii nie przeszkadzali bardowi w jego sztuce, starając się nie wywołać nawet najmniejszego szmeru. W końcu jednak lutnia wydała z siebie ostatni dźwięk a do Asima podszedł Ibrahim.
- Dziękuję mistrzu. Raduje mnie to, że muzyka, którą gram sprawia słuchającym przyjemność - bard skłonił w podzięce na słowa kupca głowę po czym wlepił w niego swe arktyczne źrenice oczekując dalszych słów człowieka.
A więc jego pierwszymi celami będą Berwendczycy? Świetnie. Ludzie, którzy są tak ograniczeni będą doskonali. W końcu nie ma nic prostszego od oszukania istoty, która uważa nas za gorszą, głupszą i na niższym stadium ewolucyjnym.
- Skoro tego sobie życzysz mistrzu. Mam nadzieję, że poradzę sobie z wykonaniem tego zadania - pomimo znaczenia, w słowach półelfa nie było ani krzty pokory czy niepewności. Był bardzo pewny siebie i tego, że świetnie da sobie radę.
Wtem zwrócił uwagę na Lobelię, która zbliżyła się do nich jeszcze kiedy grał na lutni. Udało mu się wyczuć u niej pewne emocje jak i swego rodzaju udrękę.
- Przyłączysz się do nas Lobelio? - zagadnął medyczkę.

Waskos - 2013-03-26, 23:37

- Aż serce rośnie widząc taki zapał do pracy, zwłaszcza wśród synów niewielu wiosen.- W taki entuzjastyczny sposób Ibrahim odebrał słowa barda, które przy największych nawet chęciach nie chciały brzmieć entuzjastycznie. Powierzanie tak odpowiedzialnej funkcji nieznanej osobie, z której słów wyczuć można było lekceważenie dla kupieckiego rzemiosła, wcale nie musiało okazać się mądrym posunięciem. Ale jaki Ibrahim miał wybór? To co powiedział artyście było oczywiście prawdą, choć nie całą. Kupiec z pewnością mógł sam prowadzić swoją działalność nie narażając się na poważniejsze straty, ale tym razem wrogiem jego będzie czas, nie pochodzenie, a interes musi się przecież kręcić.

Lobelia, jak to miała w zwyczaju od pierwszego spotkania z kupcem, zaskoczyła Ibrahima swoim pojawieniem. Fakt, że zauważył ją dopiero w świetle ogniska nie był jednym z tych, którymi mógłby się chwalić.
- Rad jestem cię powitać, córko cichych kroków. Od czasu opuszczenia pięknego Ahmared los nie był na tyle szczodry, abyśmy mogli porozmawiać raz jeszcze. A zakładam, że rozmowa byłaby jak najbardziej wskazana. Serce mi pęka gdy muszę poddać twą wiedzę w wątpliwość, lecz tak dyktuje mi rozum i uczciwość. Śmiem twierdzić, o obietnico miłego spotkania, że niewiele mogłaś słyszeć o kraju Berwendczyków, prawda?

Fedra ep Shogu - 2013-03-27, 23:20

Dygnęła wdzięcznie przed Ibrahimem i Asimem, jednocześnie uśmiechając się krzywo, pozorami chcąc zakryć prawdziwe uczucia, których istnienia wolała nie ujawniać. Łatwo było ją zranić, jeśli wiedziało się jak, jednak Lobelia nie miała w zwyczaju ostrzyć broni na siebie samą. Nie była pewna czy kupiec dostrzegł wcześniej jej obecność, czy nie, na podstawie jego reakcji nie mogła wyciągnąć rzetelnych wniosków, dlatego niezręczność sytuacji postanowiła zatuszować gestami.
- Ojcze kwiecistej mowy, nie wymagam od ciebie masochistycznych wyznań - powiedziała aksamitnym tonem. - Odpowiadając, nie miałam styczności z Berwendczykami na ich terenie, a, jak wiadomo, pewnie można poruszać się tylko po znanym sobie gruncie. Jednakowoż zupełną ignorantką nie jestem. Wiem, że na mnie spozierać będą z mniejszą wrogością niż na ciebie. - Spojrzała na Ibrahima słodko a zarazem bezczelnie spod długich rzęs. - Dlatego nie omieszkam częściej wynurzać się z ukrycia niż dotychczas. Masz dla mnie jakieś cenne rady, o, panie niepewnych szlaków?

Vogel - 2013-03-27, 23:33

Ogień łapczywie pożerał szczątki zniszczonych wozów rozjaśniają nieco tak szybko zapadający tu mrok. Jaszczur jeszcze nie powrócił z polowania i pozostawało jedynie mieć nadzieję, że ma podobne gusta odnośnie tego co się do jedzenia nadaje. Mag nadal spał regenerując siły zmuszając Gressila to pozostania przy nim choć była to ostatnia rzecz jakiej teraz pragnął.
Wojownika gnębiły dwie sprawy, jedna nie była zbyt poważna, chodziło o wierzchowca dla nowego maga druga jednak ....
Odruchowo położył rękę na kieszeni skrywającej pergamin. Choć jego treść nadal była tajemnicą to tożsamość autora, o ile można było tak powiedzieć, zdradzała resztka chroniącej jej pieczęci. Nie zachowało się jej wiele ale dość by rozpoznać wisielca na kwitnącym drzewie wiśni.
Chciał zmusić djinnita do pokazania truchła, przy którym to znalazł ale ujawnienie wagi jaką dla niego miała wiadomość było zbyt dużą ceną.

Jedno było pewne ten dokument nigdy nie trafi w ręce Ibrachima ani nikogo innego.

Gressil dorzucił do ognia grubszy kawał drewna a gdy płomienie chciwie go objęły pieszo ruszył w kierunku gdzie jak pamiętał znajdowała się jedna z pustynnych osad.

Waskos - 2013-03-28, 17:31

Im częściej rozmawiał z elfką, tym większe jego zdumienie. Jak ta dziewczyna zdołała przeżyć tyle w Ahmared? Brakowało jej pieniędzy, znajomości, a jadowitego języka nie szczędziła nawet dla jedynego człowieka, który ją zatrudnił i płacił wcale dobrze.
- Nie ma tyle jataganów w sułtańskim wojsku i bachmatów na stepie chana ileś sprawiła przykrości w sercu moim tym lodowatym spojrzeniem swoim, córko o wrażliwej duszy. Przecież troska o bezpieczeństwo twe kieruje mym słowem. A rady? Tak, myślę, że znam ich kilka. Pamiętać zawsze musisz, że Berwendczycy to ambitny naród, a do tego gorące głowy. Wolność dlań największą wartością, zrzucili jarzmo sułtana i cesarza. Z pewnością się nie zwiedziesz i bystrym swym okiem dostrzeżesz, że chłop pracuje tam dla pana jak na każdej innej ziemi. Ale zaklinam cię, nigdy, ale to przenigdy nie uświadamiaj im tego, nic ich tak nie urazi, jak obcy, który swe mądrości im prawi. Jeszcze sprawa jedna, córką jesteś mądrości wielkiej, godne to szacunku, ale nie wśród Berwendczyków, więc i jej unikaj, nie przysporzy ci bowiem popularności. Oczywiście nie chciałbym też, abyś zbyt surowo nań patrzała, pod grubą powłoką nieprzystępności, kryją się najsympatyczniejsi ludzie jakich możesz wyśnić, a odważniejsi niż wszystkie bohatery pieśni, które zaśpiewać nam może nasz towarzysz miły.

Vozu - 2013-03-29, 00:43

Oporządzone zmierzchniki skwierczały cicho nad ogniem; na szczęście dla wysłanników z karawany, tych żerujących w najłagodniejszych porach, gdy noc stykała się z dniem, gryzoni było całkiem sporo - dostatecznie dużo, by łup można było uznać za wystarczający dla trzech osób.

Jaszczur rozminął się z Gressilem, zastając jedynie nadal pogrążonego w śnie kapłana i ogień, do którego nie tak dawno dorzucono sporo drewna - najemnik musiał wybrać się gdzieś dalej, tylko gdzie? Z pewnością musiał zrobić... coś ważnego. Taak...
Płomienie zatańczyły przed oczami djinnita, nim rozpłynęły się w jaskrawą mgłę wiodącą do świata snów.

* * *

Skree skrzeknęła z dezaprobatą. Dzieciak. Zmarnował siły na bieganie po pustyni, ogień nie starczył więc do odparcia jej lodowatego, nocnego tchnienia. A jednak patrząc, jak osuwa się na piasek i stygnie do tego dziwacznego, jaszczurczego snu, po prostu nie mogła mu mieć nic za złe. Stęsknił się, a do domu nie wraca się ponurym.
Sokolica podleciała do jednego z porzuconych, surowych gryzoni. Skoro już musi matkować, to na pewno nie z pustym żołądkiem.

Fedra ep Shogu - 2013-03-29, 16:39

Zorientowała się, że była zbyt opryskliwa wobec Ibrahima, postanowiła więc naprawić swój błąd. Lobelia złożyła wąskie, białe dłonie jak do prośby, przybrała też najbardziej słodko-niewinny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, i odpowiedziała kupcowi miłym tonem:
- Będę tylko milczącą i uroczą ozdobą naszej drużyny, nie musisz się o nic martwić, mój panie. Wszakże jestem tylko elfem, na dodatek kobietą. - Zatrzepotała wymownie rzęsami. - Czy można sobie wyobrazić mniej niebezpieczną istotę? Miejmy tylko nadzieję, że nie wplączemy się przez czyjąś nieostrożność w kłopoty. - Zerknęła w stronę najemników, mając nadzieję, że Ibrahim, jako człowiek rozsądny, nie zatrudniał idiotów. - I że nieobecni wrócą do nas rychło, nie sprowadzając ze sobą żadnych problemów.

Raven - 2013-03-29, 18:49

Nie spodziewał się szczególnego entuzjazmu ze strony Ibrahima ale aż takiej reakcji nie przewidział. Cóż, najwidoczniej ten człowiek oprócz morza wypowiadanych mądrych i grzecznych słów nie różnił się wcale od całej reszty. Zazwyczaj reagowano podobnie na jego pewność siebie i brak pokory. Czy ludzie to aż tak niskie istoty, że wszystko należy udowadniać im czynami? No tak... W ich fałszywym i zakłamanym społeczeństwie nikt nie wierzył w słowa. A przecież to słowa są jedną z najbardziej wartościowych rzeczy prawda? Ludzie tyle mówią o przysięgach, obietnicach, honorze... Wszystko to rzucanie słów na wiatr. Liczą się tylko czyny! Cholerna banda prymitywów. Jego ojciec pochodził z ludu, który powszechnie uznawany jest za dziki i barbarzyński a jednak Nordarowie byli honorowymi wojownikami posiadającymi wiele cnót jakimi ci "cywilizowani" nie mogliby się pochwalić.
Skoro Ibrahim nie potrafił docenić słów i pewności siebie półelfa, nic na to nie poradzi. Może kiedy poznają się lepiej kupiec zrozumie bardziej mentalność barda i nie będzie poddawał w wątpliwość jego umiejętności jeśli on sam będzie ich pewny.
Przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie tej dwójki po czym jak gdyby nigdy nic wstał ze skrzyni, na której siedział i zawiesił lutnię na plecach.
Wydawało się, że chciał wyminąć elfkę jednak na krótką ulotną chwilę zwolnił swego kociego kroku i wlepił w jej oblicze swe arktyczne tęczówki.
- Vaea Na nene abelas? - rzucił srebrzystym elfickim, który w jego ustach brzmiał zupełnie inaczej niż jakiekolwiek, najpiękniejsze nawet słowo ludzkiego języka.
Trwało to bardzo krótko, dla Ibrahima było to zapewne tylko mignięcie. Szybka postać wyminęła drugą, stojącą.
Ale Lobelia była przecież czystej krwi elfką prawda?

Fedra ep Shogu - 2013-03-30, 00:24

Musiała przyznać, że lekko zaskoczyła ją niechęć barda do włączenia się w dyskusję. Elfka mogła upatrywać w tym tylko jednej spośród dwóch potencjalnych przyczyn, urażonej przez któreś z nich dumy Asima bądź zwyczajnego znudzenia półelfa. Jednak nim ich opuścił, postanowił zadać jej pytanie. Ucieszyła ją możliwość porozumienia się w starodawnej mowie.
- Senteata - odpowiedziała, na krótką chwilę krzyżując spojrzenie z półelfem.
Kiedy Asim ich opuścił, Lobelia postanowiła nie kłopotać dłużej Ibrahima. Pożegnawszy się w milczeniu skinieniem głowy, posłała kupcowi powłóczyste spojrzenie i oddaliła się drobnym, lekkim krokiem, niemalże płynąc w powietrzu jak smuga czarnego dymu.
Księżyc wyglądał wyjątkowo wspaniale tej nocy, wydając się jeszcze większym z perspektywy wędrowców obozujących na otwartej przestrzeni. Blada tarcza odcinała się od głębokiego granatu nieba, wywabiając z ukrycia nocnych drapieżców. Lobelia wlepiła w niego na krótką chwilę oczy, w których obudził się nienaturalny blask, nim skryła się w cieniu.

Vogel - 2013-03-30, 17:37

Kiedy wrócił na horyzoncie pojawił się zwiastujący rychłe nadejście świtu blask. Obaj jego towarzysze byli pogrążeni we śnie a rolę stróża powierzyli sokołowi, ze względu jednak na to jak przydatny do tej pory okazywał się ptak postanowił tę sprawę przemilczeć. Po cichu, starając się ich nie zbudzić, zbliżył się do dogasającego ogniska i bez zastanowienia cisnął w nie pergamin.
Patrząc jak papier pożerają płomienie podniósł z ziemi resztki upolowanego gryzonia i zatopił w nim zęby.
- Wstawać już zbyt długo się tu obijamy.
Jakby na potwierdzenie odezwał się jego wierzchowiec i przyprowadzony z eskapady dromader.

Waskos - 2013-03-30, 20:55

Ayin Asuadi, niewielka osada na pograniczu, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ludzie pracowali przez większość czasu poruszając stare tematy od wojen po pogodę. Jak na osadę z pogranicza przystało, mieszkańcy mieli również dość częstą przyjemność kontaktu z kupcami, dlatego karawana Ibrahima nie budziła szczególnego zainteresowania. Kupiec mógł spokojnie usiąść na ławce, palić ulubioną fajkę i oddać się rozmyślaniom, które przerywane były co jakiś czas przez ogrom pytań zadawanych przez najmłodszych mieszkańców Ayin Asuadi. Pozostali uczestnicy karawany nie zachowywali podobnego spokoju. Widać oczekiwanie na kapitana najemników i jaszczurzego zwiadowcę nawiedzało dosyć mocno ich myśli. Czas spotkania wyznaczony był przez Ibrahim na dzień jutrzejszy, lecz kupiec nie zamierzał panikować przed jego upłynięciem… ani po. Żywot w karawanie do najłatwiejszych nie należał, a kapitan i zwiadowca nie byliby pierwszymi, którzy zagubili się na pustyni, ani nawet pierwszymi, których zostawił Ibrahim. Nie widział więc powodu, dla których miałby przerwać podziwianie piaszczystych wydm rozkoszując się ulubionym tytoniem.
Arosal - 2013-04-01, 20:46

Rozjarzony hipostyl znów poddał się ciemności kończąc tym samym sen kapłana. Dziwny był to znak, zupełnie nieczytelny dla młodego umysłu. Boski sługa otworzył oczy słysząc wyraźnie głos jednego ze swoich nowych towarzyszy. W jego prawym bursztynowym oku zgasła właśnie drobna iskierka... Chłopak przeciągnął się, po czym wstał pomagając sobie przy tym kosturem. Szybkim ruchem narzucił na ramiona lamparcią skórę, następnie zwrócił się w stronę Gressila.
- Oblicze Ashnu jest jaśniejsze niż zwykle, światło jego jednak nie zawsze wskazuje i prowadzi, bywa, że oślepia zwodząc przy tym na manowce – zaczął na powitanie, po czym dodał – Bądź pozdrowiony… wybawicielu. Jakie są wasze dalsze plany? Czy przyjaźń jaką mi okazaliście jest zapowiedzią pięknej współpracy, czy jest to tylko zachęta dla młodzika, by stracił czujność jednocześnie stając się łatwym celem?

Vozu - 2013-04-02, 08:55

Kombinacja ponaglenia Gressila, dziwacznych wywodów kapłana, niedyskretnych dziobnięć i pierwszych promieni słonecznych oficjalnie została dopisana do listy rzeczy zdolnych obudzić padniętego djinnita, a przynajmniej ten konkretny okaz. Darlath przekręcił się niechętnie na plecy. A było tak przyjemnie...

Przysiadając, ziewnął bezceremonialnie, nie zważając na trwające wynurzenia zgarniętego z pobojowiska człowieka. Co jak co, ale po rozgadaniu rzeczywiście pasował na kapłana, ten styl wypowiedzi był najwyraźniej wspólny dla duchownych wszystkich ras.
"A dopuszczenie go do Ibrahima może być zabójcze", stwierdził w duchu.

Przeciągnął się, czekając na reakcję Gressila na pytanie - rzeczywiście powinni byli już ruszać, zatem nie spodziewał się wielkich wywodów ze strony najemnika. Co innego Skree, która zapewne nie oszczędzi mu uwag o tym, jak musiała czuwać zamiast niego...

Vogel - 2013-04-05, 10:02

Nie był pewien co denerwowało go bardziej, perspektywa podróży w towarzystwie drugiego Ibrachima czy ociąganie gadziego zwiadowcy. Na przyszłość będzie musiał zapamiętać by nie dawać powodów do rozmów kapłanowi za to nie żałować kopniaków przy budzeniu dla jaszczura. O ile w tym drugim zdawało się obecnie wyręczała go sokolica tak z kapłanem musiał radzić sobie sam.
-Przyjaźń to dziwne słowo, jedni używają go by się zbliżyć inni by grozić. Ja wolę mówić o sprawach takimi jakie są i nie pozostawiać niedomówień. Gdybym chciał Cie zabić nie zmarnowałbym okazji jaką było Twoje wczorajsze zasłabnięcie ale jak widzisz ran Ci nie przybyło a i dobytku nie straciłeś. Łączy nas teraz wspólny cel więc będziemy współpracować a co będzie po jego osiągnięciu zobaczymy.
Nie dając okazji do odpowiedzi szybkim krokiem ruszył w stronę wierzchowca rzucając jedynie w stronę djinnita polecenie sprawdzeniu okolicy. Sam natomiast dosiadł wierzchowca i podprowadził nieosiodłanego wielbłąda do kapłana.
- Mam nadzieję, że potrafisz sobie poradzić z tą bestią. Jesteśmy spóźnieni co w naszym fachu nie jest zbyt pożądane dla tego wiedz, że nasza – tu zrobił pauzę mającą dodatkowo podkreślić fałsz słowa - „przyjaźń” będzie słabła wraz z odległością w jakiej za nami pozostaniesz.

Arosal - 2013-04-05, 14:05

Kapłan w milczeniu dosiadł wielbłąda. Nieraz już podróżował przy jego pomocy, doskonale wiedział jak obchodzić się z tymi zwierzętami. Thet poza swym darem miał jeszcze jedną szczególnie istotną zaletę, potrafił wczuć się w sytuację, jak mało kto rozpoznawał emocje otaczających go ludzi. Szybko pojął, że nowi towarzysze nie należą do szczególne rozmownych. Sam był kapłanem Ashnu, a więc magiem bojowym, wyuczono go podniosłej i obłudnej mowy, jako uczeń czarodzieja niewiele umiał wyrazić za pomocą szczerych słów.
Znaczące spojrzenie jego skłóconych w swej barwie oczu oznajmiło Gresillowi, że jest gotowy do podróży. Rozdrażnienie tego człowieka zasugerowało ostrożność, kapłan jednak nie umiał zachować należytego dystansu. Chwilę jeszcze starał się wbić w spojrzenie Gresilla, niestety bezskutecznie. Żywe zainteresowanie z jego strony mogło jeszcze bardziej poirytować tego człowieka. Obraz tych źrenic jednak zapisał się już w umyśle boskiego sługi.

Fedra ep Shogu - 2013-04-05, 21:50

Z cienia rzucanego przez plandekę wychynęła kobieca postać odziana w białą szatę, dzierżąca manierkę z orzeźwiającą substancją, przeciągając się po kociemu. Ospałość powoli opuszczała ciało Lobelii, ustępując miejsca zwyczajowej gibkości i ruchliwości. Elfka powiodła wzrokiem dokoła, szukając czegokolwiek interesującego. Nieopodal dostrzegła właściciela karawany, spokojnie palącego fajkę. Tym razem nie miała szans, by podejść go po kryjomu.
- Witaj, Ibrahimie. - Zbliżywszy się lekkim krokiem, skłoniła głowę przed kupcem na powitanie i przysiadła obok niego, elegancko układając nogi. - Czy nasi przyjaciele wrócili już z... misji rozpoznawczej? - zagadnęła.

Waskos - 2013-04-06, 22:54

Ibrahim zwlekał z odpowiedzią, chwila spokoju była zbyt rozkoszna, aby pozwolić jej przepaść zbyt szybko. Swoim zwyczajem dokładnie przyglądał się swojej rozmówczyni. Elfka mogła uchodzić za urodziwą, ale dla Ibrahima piękność twarzy kryje się w urodzie charakteru i choć patrzyła na niego słodkim i niewinnym spojrzeniem, to wspomnienie jej jadowitej mowy ostatniej nocy nie zniknęło z pamięci kupca.
- Ależ ma przyjaciółko, przecież pośpiech pochodzi od diabłów, a cierpliwość – od Miłosiernego, wystrzegaj się więc niepotrzebnych trosk. Nasi mili towarzysze? Niestety, wciąż kroczą tam, gdzie nie sięga mój niemłody już wzrok.- Ibrahim zaciągnął się, zapewne nie takiej odpowiedzi oczekiwała medyczka.- Cóż, z pewnością Ayin Asuadi wśród wszystkich swoich cudów, nie zdaje się być w stanie mile zająć twego czasu. Może więc rozmowa ze mną pozwoli ci przegnać niemiłe myśli? Czy nawiedzają cię jeszcze pytania dotyczące przeznaczenia naszej karawany?

Fedra ep Shogu - 2013-04-06, 23:17

Lobelia przez chwilę rytmicznie stukała paznokciami o naczynie, zastanawiając, ile ze swoich wątpliwości powinna zdradzić przed kupcem. Miała zastrzeżenia do braków we własnej wiedzy na temat aktualnej sytuacji, choć przede wszystkim nurtowało ją to, z kim tak naprawdę podróżuje. Kupiec nie wyglądał na oszusta, choć co do niczego nie mogła mieć pewności.
- Widzisz, Ibrahimie. Nie interesuje mnie to, czym handlujesz ani z kim i w jakim celu. Ba, niezbyt zajmujący jest nawet fakt, dokąd w tej chwili zmierzamy. Cel osiągnęłam, wydostałam się z Ahmared, i już to mnie zadowala. - Milczała przez dłuższą chwilę. - Ale... nie negując twoich kompetencji, oczywiście, nie widzę żadnego celu w zatrudnianiu zabawnego, jaszczurzego chłopca ani elokwentnego barda. Jakkolwiek swoją obecność mogę wyjaśnić, wszakże medyk żadnej karawanie nie zaszkodzi, dlaczego akurat ich ze sobą zabrałeś nie potrafię wytłumaczyć - zakończyła.
Pociągnęła łyka z manierki. Kropla napoju została na jej wargach, błyszcząc niby gwiazda, gdy załamywało się w niej światło pustynnego słońca.

Waskos - 2013-04-07, 21:45

- Widzisz, córko niepewności, w życiu jak na pustyni: oazy i miraże. Czy potrafisz je odróżnić, jeżeli się nie zbliżysz?- Nie były to z pewnością wyjaśnienia, jakich oczekiwała elfka, ale nie zanosiło się, aby Ibrahim miał zdobyć się na inne. Ibrahim podniósł się z ławki, znad horyzontu wyłoniły się w końcu niewyraźne sylwetki. Za małe na karawanę, a i bandyci nie mieli w zwyczaju wędrować w niewielkich grupach. Lobelia również musiała zobaczyć owe kształty, o bystrości elfiego wzroku krążyły legendy nawet na ziemi sułtana. Kupiec odwrócił się stronę medyczki, a jego masywna dłoń wylądowała na drobnym barku elfki w najprzyjaźniejszy możliwy sposób.- Och… zdaje się, że nasi towarzysze odnaleźli swą drogę. Może ich przywitasz? Modlę się, aby twe zdolności nie były potrzebne im tego dnia, ale bogowie bywają kapryśni.- Kupiec zbierał się do odejścia, ale po chwili zrezygnował z tego zamiaru i ponownie zwrócił się do Lobeli- Acha, jeszcze jedno, serdeczna przyjaciółko mego serca, zawsze idź za sową, to ona doprowadzi cię do ruin.
Vogel - 2013-04-11, 09:22

Droga minęła w ciszy za co Gressil był wdzięczny towarzyszom. Jako jedyny nie zmrużył oka podczas wyprawy i zmęczenie silnie dawało mu się we znaki, dlatego widok osady niezmiernie go uradował.
-Pojadę przodem i powiadomię ich o naszym przybyciu, musi Cie obejrzeć nasz medyk – Zwrocił się do kapłana, a następnie zrównał się z djinnitem – Trzymaj się blisko niego do samego obozu, gdy tam dotrzecie ktoś go od Ciebie przejmie i będziesz mógł odpocząć – Odwrócił się by odjechać ale zatrzymał konia i dodał jeszcze – Poszukasz Wrona i powiesz, że dowodzi do rana i przez ten czas nie chce widzieć niczyjej gęby.
*****

Gdy dotarł do karawany pierwsza osobą, na która trafił była elfka zdająca się go obserwować. Podjechał do niej i zeskoczył z konia gnąc się w głębokim ukłonie.
-Witaj szanowna Lobelio, jeśli spoglądałaś na pustynię z tęsknoty za mną możesz już spokojnie spocząć jestem cały i zdrów – Wizja bliskiej drzemki wprawiała go w naprawdę dobry nastrój, nie dał jednak medyczce szans na udzielenie odpowiedzi - Niestety nie mogę z tobą zostać i porozmawiać gdyż muszę pilnie złożyć raport niemniej jednak mam coś dla Ciebie. Otóż wkrótce wraz z naszym gadzim towarzyszem dotrze tu pewien mag, który wczoraj omal nie wyzionął ducha. Byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyś się nim zajęła. - Ponowni nie dopuszczając do słowa i żegnając się przesadnie głębokim ukłonem oddalił się szybkim krokiem w kierunku głównego wozu.
*****

Ibrachim jak to miał w zwyczaju gdy nie handlował nie robił nic, choć zapytany zapewne znalazłby dziesiątki argumentów dowodzących, iż pracuje i to zapewne ciężej niż inni.
-Witaj panie – Skłonił się delikatnie – Znaleźliśmy szczątki karawany i dziesiątki ciał zamordowanych kapłanów. Towary zostały zrabowane a czego nie zabrano zostało zniszczone. Spotkaliśmy jednak prawdopodobnie jedynego ocalałego kapłana, powinien niebawem tu dotrzeć i jest magiem.

Waskos - 2013-04-11, 13:14

Raport, choć krótki, wymusił na Ibrahimie dość mieszane odczucia. Tak jak informacji o losie karawany wysłuchał ze smutkiem na twarzy ale spokojem w duchu, to wieść o cudownie ocalonym kapłanie wzbudziła zdziwienie i jednego i drugiego.
- Kapłan? A z jakich świątyń, czy to nasz imam? Nie? Czy zatem kłania się Ozysowi? Ach nieważne… Ale dlaczego radość nie gości na twej twarzy? Kiedy dajesz lub świadczysz dobrze, czyń to z uśmiechem. Jakimkolwiek bogom służy twój szczęśliwy towarzysz, musiałeś zaskarbić sobie ich przychylność, to chyba miła perspektywa? Ale co z nim samym? Zdrowy, brak mu czegoś, jadła, wody? Ach dlaczego ciebie o to wypytuje? Byłbyś tak miły i zaprowadził do niego?- Nie uznając oczekiwania na odpowiedź najemnika za stosowną, kupiec zwrócił się do woźnicy.- Wybacz mistrzu koniuszy, ale czas powrotu na szlak jeszcze nie nadszedł. Życie ponownie skarciło nas za brak cierpliwości, możesz wracać do przerwanego odpoczynku. A ty, synu szczęśliwego spotkania, prowadź.

Fedra ep Shogu - 2013-04-11, 14:25

Elfka czekała na Gressila i Darlatha, zaszywszy się w cieniu zabudowań. Początkowo zaniepokoił ją widok samotnej sylwetki, jednak po przybyciu i słowach najemnika uspokoiła się. Nie miała mu nawet specjalnie za złe butnej i uniemożliwiającej wypytanie o stan rzeczonego maga wypowiedzi. Jednak, skoro tajemniczy osobnik znaleziony na pustyni miał wkrótce tutaj dotrzeć o własnych siłach, nie mógł być w tak złym stanie. Patrzyła w milczeniu spod długich rzęs, nie usiłując nawet przerwać tego nietypowego jak na Gressila słowotoku. Skinęła głową i postanowiła trwać na posterunku dalej, póki nie ujrzy Skree. Odprowadziła najemnika spojrzeniem i ponownie skupiła się na krajobrazie.
Ujrzawszy na niebie ptasi kształt, wytężyła wzrok w kierunku, z którego orientacyjnie powinni nadejść maruderzy, i w oddali dostrzegła niewyraźne z upału sylwetki djinnita i obcego przybysza. Niespiesznie ruszyła w ich kierunku, skrzętnie chroniąc twarz przed słońcem.

Vogel - 2013-04-11, 14:42

Spodziewał się potoku a zalał go wręcz potop pytań, w pewnym momencie Gressil zaczął zastanawiać się jak długo kupiec może przemawiać bez przerw na zaczerpnięcie powietrza. Kiedy w końcu nastała cisza wojownik nadal nie miał powodów do zadowolenia, okazało się bowiem, że upragniony odpoczynek może odwlec się w czasie.
- Ależ panie moja dusz wręcz śpiewa z tak radosnego finału tych nieprzyjemnych zdarzeń, których ofiarą padł kapłan. Niestety Ciało jest zbyt znużone by równie ochoczo okazywać to odczucie. Mag pozostał pod opieką naszego gadziego towarzysza, poleciłem też by zaraz po przybyciu obejrzała go Lobelia by zmniejszyć ryzyko jakichkolwiek nieprzyjemności. - Wolnym krokiem kierował się w stronę elfki – Jeśli jednak pozwolisz udałbym się na na spoczynek, jako że obowiązki wyprawy pozbawiły mnie do niego wszelkich okazji. Nie chcę zaś ryzykować, iż przez przemęczenie nie będę Ci mógł służyć wszelkimi swymi talentami w sytuacjach, które naprawdę będą tego wymagały.

Vozu - 2013-04-11, 18:25

Skree leniwie zatoczyła koło nad głowami pozostawionej przez Gressila dwójki. Mogła się już zrelaksować, na dobrą sprawę byli tak blisko obozu, że nic im nie groziło. Darl zazdrościł jej z całego serca - wysoko nad ziemią na pewno nie czuła tej przytłaczającej atmosfery, której przyczyną była dwójka ludzi, zawziętych jeden na drugiego, każdy udający, że działania tego drugiego są mu obojętne.
Jak on nie lubił ludzi.

* * *

- Dzsieńdobry... Lobelio - zmęczony ciągłymi biegami, młodzik wysyczał powitanie nieco mniej wyraźnie, niż zwykle. Nie spodziewał się, że na spotkanie wyjdzie im elfka, której imię przypomniał sobie dopiero po nieco intensywniejszym zastanowieniu się. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nadal jest w typowo zwierzęcej postawie, wygodnej do przemieszczania się.
- Gressil powiedział, że ktoś odbierze tego tu - powiedział, prostując się i nieznacznie wskazując za siebie, na kapłana - Ty się nim zajmiesz? - zapytał z cieniem wątpliwości w głosie, jak dla niego łysy człowiek był jeńcem, któremu wmawiano, że stan faktyczny jest inny. Nie bardzo widziało mu się zostawianie obcego pod opieką pojedynczej samicy.

Arosal - 2013-04-11, 20:15

Thet nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Czuł się dość niezręcznie. Djinit nie wzbudzał sympatii, Gresil natomiast zainteresowania. Spojrzenie tego człowieka zapamiętał doskonale, powiedziało mu wystarczająco dużo. Postać elfki wywołała w kapłanie ogromne zdziwienie, pierwszy raz spotkał się z przedstawicielką tej rasy. Przede wszystkim była to miła odmiana. Paskudny djinit i mrukliwy dziwak obrzydli mu już do reszty.
- Bądź pozdrowiona córko lasu! – krzyknął w stronę kobiety – jestem Thet, sługa Ashnu, pana początku i końca… pragnę wam towarzyszyć i wesprzeć was swoimi talentami.
Nie znał elfickich obyczajów. Przyjął wyprostowaną postawę, wypiął pierś tak jak winni to czynić ludzie jego pokroju. Starał się wbić w spojrzenie kobiety, coś jednak nakazało mu zachować ostrożność... przynajmniej na początku.

Fedra ep Shogu - 2013-04-11, 22:44

Podczas nieobecności Darlatha zapomniała jak specyficzny jest dijnnit w obyciu. Lobelia poczekała z aż jaszczur stanie pewnie na dwóch nogach nim rzekła:
- Witajcie z powrotem - rzuciła elfka w stronę członka karawany i Skree, uśmiechając się przelotnie. Później zwróciła wzrok na kapłana, lustrując pobieżnie jego wygląd. Na usilną próbę nawiązania kontaktu wzrokowego uniosła pytająco brwi i popatrzyła spokojnie w różnokolorowe oczy. - Nie wygląda groźnie, Darlathu, powinnam sobie poradzić. Lecz, jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć. - Wzruszyła ramionami, mijając chłopca. Zbliżyła się na odległość kilku łokci do przybysza, biorąc jednocześnie pod boki. Nie dostrzegła żadnych ran, przynajmniej tam, gdzie sięgał jej wzrok, więc postanowiła wpierw zająć się domniemanym osłabieniem i odwodnieniem mężczyzny... czy raczej chłopca, ciężko było jej ocenić wiek nowo poznanego. Wyglądał na nieco osłabionego, choć usilnie starał się to przed nimi ukryć, przyjmując pełną godności postawę.
- Bądź pozdrowiony, Thecie. Jestem Lobelia, uzdrowicielka - przemawiała do przybysza dosyć miłym tonem - i przejmuję teraz pieczę nad twoim zdrowiem. Najpierw przywrócę cię do pełni sił, a później porozmawiasz z Ibrahimem, naszym pracodawcą. - Elfka wykonała dłonią zachęcający do pójścia za nią gest i ruszyła w stronę osady.

Waskos - 2013-04-12, 12:51

Stali tak i patrzyli na siebie w ciszy. W myślach Ibrahima zawitała stara, ojcowska nauka: Pamiętaj, wygłódź swego psa, a pójdzie za tobą. Może kupiec powinien częściej stosować się do rad ojca? Widać był nazbyt pobłażliwy dla podkomendnych, a fakt, że tak łatwo odmawiali jego rozkazom nie był specjalnie radosny. Ale czas nie pozwalał na spięcia z najemnikiem.
- Mądrość wylewa się z twych ust, synu pomyślunku. Zaprawdę odpoczynek jest tą rzeczą, którą należy wykorzystać przed pracą. Niestety jesteśmy tylko sługami czasu, a czas jest naszym wrogiem, więc musisz radować się tylko chwilą.- pożegnał Gressila serdecznym gestem i udał się w stronę elfki i jej nowego pacjenta. Ciężko było zachować pogodę ducha, Ibrahim wlałby już opuścić granice sułtanatu, a odstawienie kapłana do jego świątyni nie mieściło się w tych planach. Z drugiej strony, okrucieństwem było zostawiać nieszczęśnika na pastwę losu, gdy już raz się go uratowało. Wędrówki zbliżają ludzi do raju, ale dlaczego akurat ta musi być pełna murów?

Raven - 2013-04-12, 13:37

Asim wylegiwał się bezczynnie na wozie bawiąc się długim, zakrzywionym sztyletem, które lawirowało w okół jego dłoni niczym stalowy motyl, sycząc przecinając powietrze. Nie robił tego by popisać się swym kunsztem i wprawą we władaniu bronią a dla zabicia czasu, który wlekł mu się niemiłosiernie. Nie miał powodu by zejść i dołączyć do elfki zagadującej odpoczywającego Ibrahima. Choć kupiec uraził jego dumę podczas ich ostatniej rozmowy nic nie wskazywało na to by był na niego jakoś szczególnie zły, lub obrażony. Jeśli o takie sprawy chodzi to przejął wiele cech po elfiej matce. Niczym czystej krwi syn Starszej Rasy chował urazę w sobie nie dając się ponieść zbędnym emocjom. Byłoby to niewskazane i z całą pewnością nie potrzebne. W końcu zawdzięczał temu człowiekowi życie. Pamięć jego słów zostanie jednak we wspomnieniach półelfa na długo.
Zauważając, że coś się dzieje domyślił się, że ich zwiadowcy powrócili z misji. Chcąc dokładnie rozeznać się w sytuacji w końcu zeskoczył z wozu i wlepił spojrzenie swych arktycznie błękitnych oczu w towarzyszy podróży.
Gressil wyglądał na wycieńczonego. Djinnitowi też zdecydowanie przydałoby się trochę odpoczynku. A ten trzeci? Kim on był?
- Kim jest człowiek, który przyjechał z Gressilem mistrzu? - zagadnął Ibrahima wyrastając obok niego znikąd.

Arosal - 2013-04-14, 20:51

Thet znał się na medycynie, sam mógł o siebie zadbać , ale nie oponował. Postać elfki zaciekawiła go.
- Najgorsze mam już za sobą. Wróg zastosował jad Messuli, jestem na niego odporny… Czy możesz mi powiedzieć, jak zwie się wasz przywódca? Myślę, że mam mu coś ważnego do przekazania… ludzie, którzy mnie pojmali… ja… - nie dokończył, niespodziewanie ozwał się w nim wschód przejmując kontrolę nad jego wzrokiem. Oko widzące przyszłość rozjarzyło się płomieniem, elfka musiała to zauważyć. Thet spojrzał w niebo. Ciemność, która je ogarnęła szybko ustąpiła znajomym kształtom. Stara wizja stałą się jednak czytelniejsza, to nie był już las kolumn, teraz całość przywodziła na myśl maszerujące legiony. Dawne filary dźwigające masywne sklepienie okazały się skupiskiem włóczni, zaś to co brzmiało niegdyś niczym grom teraz ozwało już jako hymn... wojenna pieśń. Wizja wygasła. Wschód zamilkł pozostawiając kapłanowi jedynie strach. Rozdygotany młodzieniec spojrzał na elfkę, jej twarz zdradzała zdezorientowanie, ona nie znała tego zjawiska, nie mogła wiedzieć… Błądząc nieprzytomnym spojrzeniem ruszył przed siebie. Daleko jednak nie zaszedł, szybko runął nieprzytomny na piach.

Fedra ep Shogu - 2013-04-14, 23:35

Elfka momentalnie otrząsnęła się ze zdumienia i przypadła do kapłana. Sprawdziła funkcje życiowe, które okazały się prawidłowe, i z czystej ciekawości zajrzała nieprzytomnemu pod powieki. Oczy Theta wyglądały normalnie, choć jeszcze chwilę temu pełne były mocy, którą miała okazję zaobserwować u magicznych przedstawicieli swojej rasy. Zastanawiała ją tylko gwałtowność energii, która pojawiła się znikąd i bez przywoływania. Nie miała pewności, co spowodowało utratę przytomności maga, wycieńczenie organizmu czy nagłe napełnienie mocą.
- Jad Messuli, interesujące - mruknęła, zastanawiając się, jakim cudem chłopak jeszcze żyje. - Darlathu, zdaje się, że nasz gość nie wytrzymał widoku tylu egzotycznych stworzeń w zasięgu wzroku i będziemy musieli mu pomóc dotrzeć do obozu - powiedziała, prostując się i patrząc znacząco na dijnnita.

Vogel - 2013-04-15, 10:16

I znów słowa w najmniejszym stopniu nie odpowiadały temu co Gressil odczytał z oczu rozmówcy, nie mniej jednak postanowił odpocząć. Przywykł już do bycia traktowanym przez pracodawców jak przedmiot, za który zapłacili i chcą go używać całodobowo.
Skierował się do wozu ignorując zaczepki obsługi karawany, teraz najważniejsze było zdjęcie z ramion ciężaru kolczugi dziwnie podobnym do tego zbroi płytowej. Gdy tylko ulżył się na wozie wokół karawany powstało jakieś zamieszanie, strażnik jednak był już w objęciach jednego z bóstw snu w jakie wierzą prostaczkowie.

Vozu - 2013-04-15, 16:07

Djinnit skinął głową, niespiesznie człapiąc do nieprzytomnego człowieka. Młodzik wypuścił gwałtownie powietrze nozdrzami, ale natarczywy, nadprzyrodzony zapach nie chciał mu dać spokoju, a jego obecność czyniła tego człowieka o tyleż ciekawszym, co potencjalnie niebezpiecznym.
- Ależ oczywiście - odezwał się z trudnym do wyłapania entuzjazmem; przynajmniej jego wcześniejsze obawy nie były już aktualne - Ale to nie jest mój ulubiony typ gościa. Dziwnie od niego... pachnie - rzekł do elfki, przekonany, że Lobelia nie wyłapała tego, co on. Medyk czy nie, taki wyczyn wymagałby specjalnie dostosowywanego do tego węchu.
- Prowadzisz? - spytał bezceremonialnie, zarzucając sobie kapłana na ramiona - Skree pewnie wolałaby, żeby nie zajmował jej miejsca zbyt długo - dokończył żartem.

Waskos - 2013-04-15, 18:43

Ibrahim właśnie dopisał do swojej listy rzeczy, które musi zrobić przed śmiercią, konieczność zbadania czy nachodzenie znienacka świadczy o pięknie wychowania wśród wszystkich synów starszej krwi, czy tylko wśród jego spiczastousznych pracowników? Jakby nie było, to kupcowi, choć był człowiekiem otwartym na obce kultury, to ten nawyk nie podobał się ani trochę.
- Hmm kim jest? Wiedziałeś o co zapytać. Tak, odpowiedź warta jest niemałego trudu. Może on bratem Słońca i Księżyca? Wnukiem i namiestnikiem Boga? A może przeklętego diabła towarzyszem i samego Marida sekretarzem? Kimkolwiek by nie był, najstarsze i najświętsze prawa gościnności go chronią, a nam nakazują pomoc mu nieść. Resztę pozostawiam do twej domyślności, jeśli taka twoja wola. Sam z wizytą mu spieszę, możesz dotrzymać mi towarzystwa.
Ibrahim odwrócił się od półelfa i udał się w stronę djinta, jego charakterystyczna sylwetka bardzo ułatwiała kupcowi zadanie, który nie musiał wypatrywać drobnej elfki i zgadywać kto jest szczęśliwym ocalonym. Nie dostrzegał Asima przy swoim boku, więc chyba jego ciekawość była bardzo powierzchowna.

Nie trzeba było długiej chwili, aby odgadnąć z jakiej świątyni pochodził kapłan. Ibrahim widywał ich często, ale na tym kończyły się ich wzajemne relacje. W innych warunkach pewnie cieszyłby się z możliwości do poszerzenia wiedzy i kontaktów, ale teraz był to zbędny balast. Zbliżał się powoli energicznie starając się przypomnieć wszystko co słyszał o zwyczajach religii kapłana, tych ludzi niezwykle łatwo obrazić. Jednak los nie dał mu szansy na rozmowę, z nieprzytomnym niezwykle ciężko się dogadać. Cóż, teraz na priorytetem były interesy Ibrahima.
- Aj, cóż za nieszczęście, ze słów naszego walecznego obrońcy wnioskowałem, że nasz szczęśliwy przyjaciel jest w lepszej formie. Córko niosąca zdrowie- Serdecznie zwrócił się do elfki.- Wiem, że dla ciebie ratowanie życia jest wartością najwyższą, lecz niestety muszę ci przeszkodzić w tym szlachetnym dziele. Niewiele godzin daje nam czas, aby opuścić tę miłą osadę. Możesz użyć swego talentu by mu pomóc, ale wymagam byś była gotowa do podróży wraz z resztą karawany. Do tego czasu też nie chciałbym też byś przeszkadzała naszym towarzyszom, pobliże wozów będzie teraz miejscem niespokojnym.- Zaprowadź go do jednych z chat w osadzie, tam będzie ci lepiej.- Ibrahim podszedł do uzdrowicielki i podał jej małą, brzęczącą sakiewkę.- To powinno pomóc w kontaktach z miejscowymi.- Teraz zbliżył się do Darlatha niosącego nieprzytomnego kapłana. Nie miał przy sobie zbyt wiele, poza dziwnym berłem. Ibrahim wziął je do rąk. Nie posądzał zbytnie elfki i djinta, ale byli to ludzie niezamożni, a tylko głupiec powierza majątek biednym- Jeżeli się ocknie, powiedzcie mu gdzie ma szukać swej zguby. A teraz bywajcie.- Ibrahim kierował się w stronę karawany, cały czas obserwując berło, z pewnością nie był to zwykły kawałek żelaza.

Fedra ep Shogu - 2013-04-15, 19:28

Lobelia uniosła w geście zdumienia brwi, przyjmując od kupca środki na zapewnienie młodzianowi niezbędnej w tej chwili opieki, jednak nie protestowała. Elfie oblicze nachmurzyło się, gdy zobaczyła jak Ibrahim zabiera kapłański atrybut, musiała przez jego poczynania czuwać przy chorym, póki się nie obudzi. Berło wyglądało na cenne, szczególnie dla nieprzytomnego, a pacjent mógł się niepotrzebnie denerwować jego brakiem i dezinformacją, co zaszkodziłoby z kolei jego zdrowiu. Elfka wiedziała, że u kupca błyskotka jest bezpieczna, jednak miała ponure podejrzenia co do nieufności brodatego mężczyzny wobec niej i Darlatha. Jako przedstawicielka dumnej rasy gardziła zdradą i kradzieżą, a i miała teraz na głowie pilniejsze sprawy. Nie zniżyła się też do pofolgowania własnej żywiołowości i powstrzymała chęć rzucenia w głowę kupca mieszkiem i poczęstowania go soczystą obelgą. Uznała, że jest do tego celu zbyt lekki i kupiec nie odniósłby poważniejszych obrażeń. Ograniczyła się do rozdrażnionego prychnięcia. Skinęła na dijnnita, podążając w stronę osady.
- To mag, może być przydatny, jeśli nie okaże się szaleńcem. - Elfka po niedawnym incydencie żywiła uzasadnioną podejrzliwość wobec zdrowia psychicznego kapłana. - Raczej nie jest groźny, skoro, mimo dysponowania sporym zasobem mocy, nie wywołał małego kataklizmu - zastanawiała się głośno, dostosowując krok do tempa marszu Darlatha.
Gdy dotarli do celu, używając elfiego wdzięku i płacąc monetami od Ibrahima znalazła tymczasowe lokum dla pacjenta o jakości nie godzącej w jej poczucie obowiązku i podziękowała gorąco Darlathowi za pomoc. Przestrzegła właścicieli wynajmowanego pomieszczenia, że jej, jak to ujęła, przyjaciel zasłabł i będzie bardzo wdzięczny gospodarzom, gdy już odzyska przytomność. Ludzie zrozumieli aluzję i zapewnili, że młodzieńca oraz jego opiekunki nikt nie będzie niepokoił, póki sobie czegoś nie zażyczą, a wtedy cała rodzina chętnie spełni ich prośby, za dodatkową opłatą, oczywiście. Elfka od dawna nie musiała słać tylu uprzejmych uśmiechów i rozbolały ją mięśnie twarzy.
Pobiegła prędko do obozu, lawirując między krzątającymi się członkami karawany, wskoczyła zwinnie na wóz i porwała zeń jeden z kuferków. Wróciła do pacjenta równie szybko, co uprzednio zniknęła. Na szczęście do tego czasu nie zdążył odzyskać przytomności. Zajęła się nieprzytomnym troskliwie, używając do tego zakupionych od gospodarzy wiktuałów i zapasu ziół.

Vozu - 2013-04-17, 22:36

- Nie - djinnit skwitował krótko poskrzekiwania sokolicy i podał jej niewielki kawałek suszonego mięsa. Nie omieszkując się uprzednio oburzyć i dać do zrozumienia, że wcale a wcale nie można jej skłonić do uciszenia się jedzeniem, przyjęła kąsek.

Korzystając z chwili ciszy, młodzik wlepił wzrok w pobliską chatę. Nie rozumiał jak to się stało, że dla wszystkich taka sytuacja była w porządku ale to w końcu byli ludzie. Myślący tylko o sobie, nieostrożni ludzie. A ten "kapłan"...

Rozmyślania przerwało, a jakże, puknięcie dzioba w głowę.
- No co..? - mruknął zirytowany, przygotowany na kolejną tyradę, która, rzecz jasna, nadeszła.
- Bo nie można jej zostawić samej... Nie, nie o to chodzi. Mówię ci przecież... SKREE! - warknął w końcu gniewnie, lecz zaraz się opamiętał - Uh... przepraszam... no chodź... - rzekł markotnie, lekko głaszcząc naburmuszoną sokolicę.
- To po prostu nie jest dobry pomysł...

Arosal - 2013-04-18, 11:46

Thet powoli odzyskiwał świadomość. Z całą pewnością przyczynił się do tego ostry zapach ziołowych mikstur, którymi uraczyła go elfka. Leżał chwilę z lekko rozchylonymi powiekami. Obserwował jak jego opiekunka krząta się po niewielkim pokoiku. Młodzieniec chciał uchwycić jej spojrzenie, było to jednak niemożliwe. Cicho westchnął, w jego myślach pojawiły się proste pytania.
W co ja się wdałem? Gdzie ja w ogóle jestem?
Rozważania te może i trwałyby dłużej, gdyby nie fakt, iż uświadomił sobie, że nie ma przy nim jego głównego atrybutu. Szybko podniósł się z łóżka.
- Czy możesz mi podać mój kostur? – odezwał się.

Fedra ep Shogu - 2013-04-20, 17:05

Lobelia przewidziała taki przebieg zdarzeń, jednak wolała przygotować się na każdą ewentualność. Z ukrytej w rękawie kieszonki wydobyła mały sztylet i ukryła go w dłoni nim splotła ręce na piersi.
- Nie wykonuj lepiej gwałtownych ruchów, Thecie, bo znowu zasłabniesz - powiedziała spokojnie acz z lekką nutą napomnienia w głosie. - Twoje berło jest bezpieczne u mojego pracodawcy, choć nie powiem ci dokładnie, gdzie teraz przebywają. Sądzę, że Ibrahim wkrótce zechce się z tobą rozmówić, a wtedy odzyskasz swoją własność. - Czujne oczy elfki śledziły każdy ruch Theta.

Raven - 2013-04-21, 11:18

Bard pozostawiony samemu sobie wzruszył lekko ramionami i powiódł wzrokiem za Ibrahimem zmierzającym w stronę człowieka, którego przywlekł tu ze sobą Gressil. Sam pół elf nie miał zamiaru podchodzić bliżej. Splótł ręce na piersi i oparł się plecami o jeden z wozów należący do ich karawany.
Ciekawe gdzie go znaleźli i co skłoniło ich do tego by zabrać ze sobą? Powinien zapytać o to dowódcy najemników ale ten udał się na spoczynek po misji. Kiedy tylko będzie miał ku temu okazję zagada do tego człowieka i postara się czegoś dowiedzieć. Może się wydawać, że jest zbyt ciekawski ale w sytuacjach podobnych do tej, w której aktualnie się znaleźli odzywały się instynkty wyrobione przez lata pracy w półświatku. Ostrożności nigdy za wiele, jak zwykł mawiać jego pierwszy mentor.

Z zamyślenia wyrwał barda wrzask dzieci, które w osadach takich jak ta przybiegały całymi gromadami do karawan na postoju by popatrzeć, wyżebrać co nieco lub... ukraść.
Asim ruszył zatem w bezpiecznej odległości za swym pracodawcą czując się w obowiązku by ustrzec go przed utratą ciężkiego mieszka.
I tym razem instynkt go nie zawiódł. Już po krótkiej chwili jeden z dzieciaków, właściwie to już młodzieniaszek, któremu roku lub dwóch brakowało do osiągnięcia pełnoletności, pokusił się by pozbawić kupca pieniędzy.
Furkot płaszcza i szybki świst pędzącego żelaza rozcinającego powietrze. Krótki okrzyk przerażenia.
Asim nie zrobił gówniarzowi krzywdy. Jeden z jego noży został użyty jako gwóźdź przybijający rękaw niedoszłego złodzieja do wozu.
- Dobrze zrobiłem postanawiając dyskretnie cię pilnować mistrzu - uśmiechnął się bard ale jego uśmiech wcale nie był wesoły. Był to raczej wyraz satysfakcji, że po raz kolejny nie zawiódł się na swoim instynkcie.
Powolnym krokiem podchodził do przerażonego młodziana.
- W niektórych krajach złodziejom ucina się dłoń. Uważam, że to dobra kara. Złodziej, który daje się złapać to śmieć
- Litości panie! Ja nigdy więcej! Przysięgam! Nigdy! Puśćcie mnie panie! - zaskomlał małolat błagając, nie bardzo wiadomo kogo. W oczach Asima nie było nawet małej iskierki współczucia czy litości.
- Co zrobić z tym złodziejaszkiem mistrzu? - zapytał Ibrahima.

Waskos - 2013-04-21, 13:13

Kupiec został wyrwany z przemyśleń, ale nie okazywał szczególnego zdziwienia. Jego wzrok błądził pomiędzy niedoszłym złodziejaszkiem, a półelfim bardem. Ale tak naprawdę Ibrahim podziwiał kunszt z jakim kindżał Asima powstrzymał młodocianego przestępcę. W Ahmaredzie nożownik może dojść do takiej sprawności tylko w jeden sposób. Ibrahim w końcu zatrzymał wzrok na przybitym do wozu.
- Kto wiele przysięga , wiele kłamie.- Wzrok kupca nie obfitował w złość, można było rozpoznać w nim nawet coś na wzór współczucia, toteż młodzian w nim zapewne upatrywał ocalenia.- Lepiej umrzeć z głodu niż nasycić się chlebem zdobytym w poniżeniu. Powiedz mi, synu nieszczęścia, dlaczego młody człowiek, niebawem mężczyzna, nie zna tych podstawowych nauk, które głoszą niestrudzenie imamowie? Czyżbyś nie trudził się nad zdobyciem tej elementarnej wiedzy? Może dzięki niej uniknąłbyś obecnej sytuacji? A tak, no cóż…- Chłopak musiał przeżywać męki, kupiec wyraźnie pastwił się nad nim nie zwiastując jednoznacznie kary czy przebaczenia.-Żadna rzecz tak dobrze nie łączy się z drugą, jak łączy się wiedza z wyrozumiałością, więc byłbym w stanie okazać łaskę.- Złodziej rozpromienił się na te słowa, widać nigdy nie słyszał, że zawsze należy wysłuchać ostatniego zdania.- Ale czyż świat nie utrzymuje się w równowadze sprawiedliwością silnego? A kara za czyn haniebny jest przecież sprawiedliwa. Ale niesprawiedliwie byłoby zapewne, gdybym to ja cie sądził, który nie zostałem przecież okradziony, ani chęci takiej nie dostrzegłem.- Ibrahim zwrócił się do Asima.- Tak więc, ojcze sprawnego sztyletu, czyń co ci sumienie, rozum czy serce podpowiada. Każdy twój wyrok przyjmę, a zgaduje że nasz nowy przyjaciel także.

Vogel - 2013-04-21, 16:03

Zamieszanie wywołane zasłabnięciem maga i przygotowaniami karawany do wymarszu nie pozwoliły wojownikowi na dłuższy odpoczynek. Nie będąc jeszcze w pełni obudzonym podszedł do obserwującego z daleka zajście Wrona.
-Co się dzieje?
Wojownik drgnął zaskoczony nagłym pojawieniem się dowódcy – Bard złapał kieszonkowca gdy dobierał się do kupca.
- Chwała wojownikowi, który obronił nas przed dzieckiem.
- Zamierza mu odciąć rękę –
Wojownik pozostał niewzruszony na żart i rzucił przełożonemu znaczące spojrzenie.
Gresiil przez chwilę stał w bezruchu rozważając co zrobić – Gdzie jest elfka?
- W tamtym budynku z kapłanem – Widząc zaskoczenie u szefa – Zasłabł gdy tylko dojechał do karawany. Co zatem robimy?
- Nic –
Rzucił zupełnie obojętnym tonem – Pogoń ludzi by karawana była jak najszybciej gotowa do ruszenia, wybierz też kilku którzy jakoś wyglądają i wydaj im broń.
Widząc, iż Wron nie zamierza zadawać pytań skierował się w stronę wskazanego wcześniej budynku.

Arosal - 2013-04-23, 15:11

- Dziwny to zwyczaj… zabierać cudzą własność… – mruknął bardziej do siebie niż do elfki. Zrezygnowany usiadł na swoim posłaniu. Tym razem nie interesowało go spojrzenie dziewczyny, choć ta przyglądała mu się uważnie i być może wbiłby się w nie bez najmniejszego problemu. Kapłan w chwili tej skupił się na sobie. Z całą pewnością, dar zaczął wyrywać się spod kontroli, wizja stawał się coraz wyraźniejsza. Bandyci, którzy mnie schwytali przed czymś uciekali, tylko cóż to było? Czy faktycznie coś się tutaj wydarzy? Czy przejdzie tędy armia, którą tam widziałem? To może zagrozić karawanie...
Thet spojrzał na elfkę.
- Zaczekam na wezwanie waszego… przywódcy. Jeśli taka twa wola, możesz mnie teraz zostawić samego, nie zamierzam uciekać, zresztą... nie mam dokąd, a knuć przeciwko wam też nie będę…

Raven - 2013-04-26, 14:29

Ostrze wysunęło się z drewna wydając charakterystyczny dźwięk. Asim z kamienną twarzą włożył je do jednej z pochew przytroczonych do swego pasa.
- Zmykaj zanim się rozmyślę - ponaglił dzieciaka posyłając mu przyjazny uśmiech. Ten wciąż zszokowany całym zajściem pokiwał energicznie głową i pobiegł gdzieś, byle dalej od karawany.
- Szkoda smarkacza. Gdybym uciął mu dłoń tak jak mu się należało nie miałby już żadnych szans na normalne życie. Może to głupia nadzieja ale zawsze istnieje możliwość, że to wydarzenie coś w jego życiu zmieni - skierował te słowa do Ibrahima - Jeśli pozwolisz mistrzu, będę ci towarzyszył. Wolałbym mieć cię na oku, bo kto wie co jeszcze może przydarzyć się w tym miejscu

Waskos - 2013-04-26, 17:38

- Potrzeba uczy więcej niż dziesięć uniwersytetów, a jak powiedział kiedyś pewien szlachetny mędrzec, jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją.- Kupiec patrzył jeszcze przez chwile na czmychającego złodziejaszka, potem spojrzał na Asima. Ręka młodocianego, niedoszłego przestępcy nie była co prawda nikomu potrzebna, ale sam sąd barda już Ibrahima interesował. Po krótkiej chwili kupiec wzruszył ramionami w dość oczywistym celu.- Ale to już nie moja sprawa, wszak kto myśli o zemście, ten nie śpi. Nie męczmy dłużej pamięci tym incydentem, synu o łagodnym sercu. Nie pogardzę twoim towarzystwem, strzeżonego bogowie strzegą, przynajmniej tak powiadają.- Ibrahim obrócił jakby chciał ruszyć w stronę wozów, ale nie wykonał nawet dwóch kroków gdy znowu skierował wzrok na barda z wcale przekonującym zdziwieniem na twarzy potęgowanym ostentacyjnym drapaniem bo brodzie.- Hmm… Wiesz, synu zagadki, pewna mara nawiedziła mą myśl. Byłbyś tak szlachetny i uwolnił mnie od niej?- Oczywiście Ibrahim sam odgadł odpowiedź.- Tak? Ależ dziękuje, ojcze współczucia. Niedawno odkryłeś przede mną swój wyjątkowy talent, ojcze sprawnego kindżału. I choćbyś obdarzon został językiem karina, to nie przekonasz mnie, że to szczęście kierowało twą ręką. Odpowiedz mi zatem, czemu twe oko i sztylet chronią tak skromnego człowieka? Czyż niejeden mułła, emir czy wezyr nie okazałby hojności, na którą ja nie mogę sobie pozwolić, a która byłaby na miarę twej uzdolnionej ręki?
Raven - 2013-04-26, 19:56

Może faktycznie Asim postąpił zbyt naiwnie okazując miłosierdzie. Jednak cóż osiągnęliby tym, że odciąłby dłoń głodnemu gówniarzowi, który pokusił się na kupiecką sakiewkę? Z pewnością nic. Zrobiliby jedynie nieprzyjemne wrażenia na tutejszych ludziach. Nie był to zamachowiec, płatny zabójca tylko zwykły, młodociany złodziejaszek. Możliwe, że incydent przeraził go na tyle, że już nigdy nie posunie się do kradzieży. Bardziej prawdopodobnym było jednak to, że nauczka jaką dostał skłoni go do ostrożniejszego wybierania sobie ofiar rabunku.
- Nie mnie osądzać słowa mędrców. Nie jestem też osobą odpowiednią do wymierzania sprawiedliwości przestępcom. Inny mędrzec rzekł kiedyś, kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem - odpowiedział kupcowi wlepiając w jego oblicze swoje arktyczne źrenice. Zastanawiał się czy los tamtego gołowąsa faktycznie był człowiekowi obojętny czy też chciał sprawdzić osąd i w jakiś znany tylko sobie sposób przetestować barda.
Jakiekolwiek by nie były jego motywacje półelf zrobił to co dyktowało mu sumienie. Mimo czasu spędzonego w bagnie półświatka i licznych złych uczynków jakie w życiu popełnił była w nim jeszcze odrobina światła.
Na kolejne słowa swego pracodawcy skłonił grzecznie głowę i gotów był towarzyszyć mu w dalszej drodze. Ten najwyraźniej jednak chciał już powrócić do karawany.
Spodziewał się, że prędzej czy później Ibrahim zada mu pytania, na które szczerze mówiąc wolałby nie odpowiadać. Skoro jednak już do tego doszło postanowił nic więcej nie ukrywać.
Przeczekał przydługi wstęp, nie odpowiadając na oczywiste pytanie retoryczne i wreszcie doczekał się sedna.
- Pracowałem już dla emirów, wezyrów a nawet na zlecenie sułtana. Jak dobrze wiesz mistrzu, Ahmared to miasto dwóch płaszczyzn. Zwykli uczciwi ludzie trzymają się jasnej, słonecznej strony starając się nie zbliżać do kłopotów. Są też ci, którzy żyją w cieniu i przemykają między nimi sprawnie niczym pantery z dzikich dżungli Kusht. Ja jestem jednym z nich. I zanim przez twój bystry umysł przemknie myśl, że jestem tu by działać na twą szkodę stanowczo zaprzeczę - półelf przystanął obok kupca zaplatając ręce na piersi i przyglądając się przygotowaniom najemników do wyjazdu. W rzeczywistości jego spojrzenie sięgało dużo dalej, do miejsca, w którym cała przygoda się zaczęła.
- Jestem zabójcą. Potrafię włamać się do nawet najbardziej strzeżonych miejsc i zlikwidować tego kogo wskazał mi zleceniodawca. Moim mentorem i opiekunem był Skorpion, o którym z pewnością słyszałeś mistrzu. To on trzymał w garści cały półświatek. Zabójców, przemytników, złodziei i dilerów. Dzięki stałemu napływowi złota z sułtańskiego skarbca mój mentor utrzymywał równowagę w mieście. Był to sprawiedliwy podział. Sułtan mógł być pewien, że nic niespodziewanego nie zdarzy się na jego podwórku. W końcu jednak Skorpion zmarł co doprowadziło do chaosu. Najbardziej wpływowi przestępcy poczęli walkę o zajęcie jego miejsca eliminując tych, którzy mogliby zagrozić ich pozycji. Jako jego jedyny uczeń dostałem ultimatum. Musiałem opuścić Ahmared w ciągu doby albo czekała mnie śmierć - bard westchnął lekko. Czuł się jakby ciężar tajemnicy był jak najbardziej rzeczywisty i właśnie opadł z jego barków. Na jego przystojnej twarzy zawitał lekki uśmiech.
- I tak właśnie trafiłem do twojej karawany mistrzu. Musiałem uciekać. Zrozumiem jeśli teraz zerwiesz nasz kontrakt choćby z powodu mojej prawdziwej profesji albo dlatego, że nie powiedziałem ci prawdy na początku.
Cokolwiek nie odpowie Ibrahim i jakąkolwiek decyzje podejmie Asim nie będzie miał innego wyjścia jak tylko ją zaakceptować. Właściwie już opuścił Ahmared więc mógł udać się w swoją stronę. Z drugiej strony nie miał jednak dokąd iść, dlatego podróżowanie z karawaną również go satysfakcjonowało.

Waskos - 2013-04-28, 19:14

Na twarzy Ibrahima zagościł uśmiech, który za nic nie miał prawa odzwierciedlać tego, co działo się w myślach kupca. Gdy przyciska się kota do muru, to nie powinno się dziwić, że miauczy, ale Asimowi do tego muru było jeszcze przecież daleko. Albo zabójcy z Ahmared tak mało doceniali Ibrahima i wysłali za nim arcyidiotę, albo wręcz przeciwnie i stał przed nim arcymistrz. Tylko oni mogli przecież tak szybko się ujawnić. Oczywiście istniała też trzecia możliwość i Asim mówił prawdę.
- Odprawić cię? Dlaczegóż miałbym cię odprawić, synu pokory? Czyż najpewniejsi przyjaciele nie są wrogami twych wrogów? Wśród ludzi, którzy walczą o miejsce twego byłego mentora wielu jest takich, którzy moimi przyjaciółmi być nie chcieli. Twoim towarzystwem więc nie pogardzę, a i nawet jeszcze bardziej się zeń ucieszę. A poza tym łączy nas kontrakt, a przedwczesne ich zrywanie nie przynosi dobrej sławy, a to, mój przyjacielu, jest bardzo istotne w moim zawodzie.

Fedra ep Shogu - 2013-04-28, 22:10

Lobelia nauczyła się nie dawać nikomu kredytu zaufania, gdy nie mogła liczyć z tego tytułu na pewne zyski, toteż powoli pokręciła głową.
- Obawiam się, że nie powinieneś na razie zostawać sam - powiedziała lekkim tonem, niedostrzegalnym dla kapłana gestem wsuwając mały i zabójczo ostry sztylecik do ukrytej kieszeni. - Niechby ci się coś stało, a musiałabym odpowiadać za to przed Ibrahimem.
Odwróciła się szybkim ruchem i zakrzątnęła przy palenisku, nalewając do naczynia wypełnionego mieszanką roślin wrzątku. Odczekała chwilę, w milczeniu nasłuchując poczynań pacjenta, by zbliżyć się do młodzieńca z naparem w dłoniach.
- Nie dam ci spokoju, póki nie zażyjesz wszystkiego, co dla ciebie przygotowałam - stwierdziła, pozwalając, by na jej ustach wykwitł uśmiech. - Nie pytam, dlaczego właściwie żyjesz, skoro na twojej skórze widać liczne ukąszenia skorpiona. Nie wnikam, bo to nie moja sprawa, kto ci sprawił taki prezent i na co możemy się narażać, pomagając ci. Ale jako doświadczony lekarz powiem, że to musisz wypić, bo twój organizm jest z pewnością osłabiony zwalczaniem toksyn.
Elfka w milczeniu czekała na reakcję kapłana, nadal obserwując go uważnie spod przymkniętych powiek.

Arosal - 2013-04-30, 10:20

Nie protestował, przyjął od elfki ciepły napar. Musiała być dobra w swoim fachu, zasugerowała to jej sumienność i oddanie.
"Cóż... przynajmniej różni się od tamtych dwóch."
Kapłan przejechał dłonią po swojej głowie. Poczuł już, że pojawiają się na niej włosy, dawno nie golone znowu dały o sobie znać. Jeszcze nim przekroczył czwartą bramę kapłaństwa, oblicze jego zdobiły loki barwy dojrzałych zbóż. Mówiono mu wówczas, że wygląda jak słynny, złotowłosy bożek północy. Nadszedł jednak czas by je zgolić. Kapłan nigdy nie zapomniał chwili zjednoczenia. Zapach kadzideł, las świątynnych kolumn i szept Ashnu do dziś nawiedzały go w snach przypominając mu o złożonych ślubach. Gdy monumentalne wrota rozstąpiły się przed nim dopuszczając go do czwartego sanktuarium wiedział, że nie popełnił błędu, że kroczy właściwą ścieżką. Thet westchnął powracając do teraźniejszości… postanowił w końcu przerwać milczenie.
- Skąd pochodzisz? – zapytał starając się odwzajemnić uśmiech.
Chłopak czuł się słaby, wiedział, że czas już na rytuał odnowienia, Ashnu tego żądał a mu pozostało spełnić jego kaprys… nie mógł jednak zrobić tego tutaj.

Vogel - 2013-05-06, 10:29

Gresiil zatrzymał się przed drzwiami domu, w którym zajmowano się magiem. Z zainteresowaniem obserwował rozwój sytuacji ze złodziejaszkiem. Bard początkowo domagał się ukarania chłopca ale potem jakby się zawahał. Może powstrzymuje go myśl o samodzielnym wykonaniu wyroku? Myśl tą po chwili odrzucił, choć nie zamienił z nim słowa starał się obserwować barda przy każdej okazji i zauważył coś bardzo mu znajomego, położył rękę w miejscu gdzie niedawno spoczywał znaleziony przez jaszczura list.
Widząc uciekającego dzieciaka odetchnął z ulgą, przynajmniej opuszczą to miejsce w spokoju, wszedł do domu kierując kroki do wynajętego pokoju. Mag choć wyglądał na zmęczonego był przytomny, Gressil zatem skierował swoją uwagę na medyczkę.
- Czas nam się kończy, karawana jest gotowa do wyjazdu. - Jeszcze raz ocenił maga wzrokiem – Jeśli wymaga dalszej opieki możemy położyć go na wozie. Już i tak nadużyliśmy gościnności tubylców – Przypomniał sobie zacięcie jakie widział na twarzach mieszkańców, gdyby chłopaka okaleczono ilu z nich próbowałoby zemsty?

Fedra ep Shogu - 2013-05-08, 16:18

- Jak widzisz jestem pospolitym elfem. Nie ma zbyt wielu krain, gdzie rdzennymi mieszkańcami są mi podobni. - Lobelia uśmiechnęła się pod nosem, w nienachalny sposób testując wiedzę Theta.
Rozmowę przerwało im przybycie Gressila, po jego słowach elfka skinęła głową. Zabrała się za ponowne pakowanie i segregowanie środków. Jej smukłe, blade dłonie sprawnie umieszczały woreczki, fiołki i szkatuły na właściwych miejscach. Już po chwili Lobelia delikatnie zamknęła wieko i zatrzasnęła zamek, nie chcąc, by cennemu ładunkowi stało się coś.
- Nie doradzałabym jazdy na czymś, co może zrzucić naszego gościa - zasugerowała niepewnie - ale decyzja nie należy do mnie - zakończyła elfka, patrząc sugestywnie na mężczyzn.

Arosal - 2013-05-08, 19:42

Elfka najwyraźniej nie zrozumiała, że chodzi mu o konkretną nazwę miasta. Prawdopodobnie pytanie było zadane nieprecyzyjnie, możliwe też, że wrodzona skrytość tej rasy nie pozwalała jej na zbyt szczegółowe odpowiedzi. Thet powstał, jego zainteresowanie kobietą szybko zgasło. Nareszcie nadarzyła się odpowiednia okazja by zamienić kilka słów się z najważniejszą osobą w karawanie.
- Pozwolisz, że spotkam się najpierw z waszym przywódcą? Myślę, że wypada nam teraz uzgodnić warunki naszej współpracy - zwrócił się w stronę Gresilla. Choć pierwsza część tej wypowiedzi starała się być pytaniem ton kapłana nie pozwalał na jakikolwiek sprzeciw, odpowiedz mogła być tylko jedna.

Vogel - 2013-05-09, 09:08

Skinął głową na sugestie elfki kolejny problemy z magiem zwiększyłyby opóźnienie, z drugiej jednak strony dałyby powód aby go porzucić. Druga opcja zrobiła się znacznie bardziej kusząca gdy usłyszał ton jakim ten się do niego zwrócił, jednocześnie przypominając wojownikowi jego dotychczasowe poglądy dotyczące kapłanów. Ten najwyraźniej nie przyczyni się do ich zmiany.
- Prosiłbym – skierował słowa do elfki, celowo ignorując maga – byś udała się stad prosto do swego wozu i nie pokazywała się dopóki nie opuścimy wioski. Nie podobają mi się spojrzenia jakie ku nam kierują mieszkańcy. Jeśli spotkasz po drodze naszego jaszczurczego przyjaciela przekaz mu by trzymał się w pobliżu.
Dopiero teraz jego wzrok powędrował do kapłana. Nie podobała mu się ta nagła zmiana postawy, z uległości do żądań i to w takiej sytuacji?
- Wpierw warto ustalić czy w ogóle do jakiejś współpracy dojdzie magu – Ton jego głosu był zimny i wyczuwało się w nim pogardę – Ibrachim nie stroni jednak od rozmów i być może coś uzyskasz, radzę jednak byś zwracał się do niego z szacunkiem. - Odwrócił się w stronę wyjścia i z ukłonem wskazał je elfce, następnie rzucił przez ramie – Idź za mną.

Fedra ep Shogu - 2013-05-09, 15:15

Elfkę zaniepokoiły słowa najemnika, czyżby podczas jej zajmowania się pacjentem w osadzie miała miejsce jakaś nieprzyjemna sytuacja? Nie zamierzała w to wnikać, wolała zastosować się do jego, jak sądziła, słusznych rad, skoro mogło ją spotkać coś gorszego niż bycie przehandlowaną przez Ibrahima za stado wielbłądów.
Wyczuwała negatywne emocje i napięcie w mowie Gressila skierowanej do kapłana po potraktowaniu przez rzeczonego jak byle pachołka. Atmosfera w pomieszczeniu stała się nader ciężka.
Dygnęła przed Gressilem - w pełnej zgodności z protokołem, tak, że nawet elfi mistrz ceremonii nie mógłby mieć do niej zastrzeżeń - jak przed osobą o równym statusie, chcąc udowodnić Thetowi, że nie ma do czynienia z dzikusami, a ludźmi, którzy okazują sobie nawzajem szacunek. Lobelia odchodziła w swoją stronę, mając nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów.
Starała zachowywać się jak najbardziej naturalnie, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi i ukradkiem wypatrując dijnnita.

Arosal - 2013-05-09, 15:32

Ten prostaczek najwyraźniej nie wie z kim ma do czynienia. Magiem mógł nazywać sztukmistrza wyciągającego szczury z worków, ale nie kapłana.
- Myślę, że nie na darmo się mną zaopiekowaliście. Gdyby moje życie nie miało dla twego pana wartości pozostawiłby mnie tutejszym, tymczasem rozkazał waszemu medykowi czuwać nad moim zdrowiem. Nie liczę, że zwykły najemnik okaże mi należyty szacunek, nie urodziłeś się po to by pojmować rzeczy tak skomplikowane. Na szczęście nie od ciebie zależy mój los... prowadź.

Vogel - 2013-05-12, 20:06

Gressil omal nie wybuchł śmiechem, na twarz jednak wypuścił jedynie delikatny grymas. Tak jak zwykle osoby o tym statusie zdążył już zapewne wyrzucić z pamięci jak niedawno błagał na kolanach o pomoc, zapytany o to zapewne z pełnym przekonaniem by zaprzeczył. Co gorsza wierząc, że ma rację.
- Mylisz pana z pracodawca magu, nie jestem niewolnikiem – słowa wypowiadał spokojnym pozbawionym emocji tonem, jednocześnie kierując się w stronę głównego wozu – i to nie dzięki niemu nadal możesz spoglądać z góry na maluczkich i grozić gniewem swego bożka.
*********
- Co tu się dzieje – Jego głos niczym zgrzyt żelaza rozdarł zaległa cioszę. Ledwo co uwolniony z oskarżeń chłopak uciekł za najbliższe zabudowania. - To moja wieś, czego tu chcecie? - Oskarżycielski ton skierował się ku kupcowi i bardowi.
Przybyła grupa liczyła 9 osób. Mężczyzna, który się odezwał nosił kolczugę zaś jego dromadera prowadziła dziwna postać. Jako jedyna nie nosiła żadnych widocznych osłon jedynie biały płaszcz zakrywający całość ciała. To on trzymając uzdę wielbłąda spoglądał prosto w oczy zabójcy z karawany.

Waskos - 2013-05-12, 20:52

Rozmowa z bardem, jakkolwiek przyjemna i interesująca, musiała dobiec końca. Ibrahim nie spodziewał się, że kapłan tak szybko dojdzie do siebie, ale przemęczenia chwytające ludzi nie zaprawionych w wędrówkach przez pustynie różnie odciskały się na ich zdrowiu. Kupiec nie wiedział jak należy przywitać się z kapłanem Ashnu, a nadrobienie tej wiedzy zajęło wysokie miejsce na liście rzeczy, które syn Djadira poprzysiągł zrobić przed śmiercią. Sytuacja była jednak o tyle komfortowa, że to duchowny powinien się martwić aby nie obrazić kupca, w końcu zawdzięczał mu życie i był na jego łasce. Biorąc to pod uwagę, Ibrahim uznał, że skromny ze splecionymi dłońmi.
- Pokój niech będzie z tobą, a także łaska i błogosławieństwo boże, synu świętego powołania. Mam nadzieję, że twoje świeżo odzyskane siły pozwolą aby przebieg naszego spotkania był korzystniejszy dla naszego poznania, niż za pierwszym razem.- Chęci Ibrahima były jak najbardziej szczere, ale jak się okazało, wiara nie zawsze przenosi góry.

Przybycie dziewięciu jeźdźców było nieoczekiwane, ale to, że ich nie zauważono było niedopuszczalne. Ibrahim odezwał się do przywódcy szajki.- Panie o władczym głosie. O ile mnie pamięć nie myli, a zdarza się to równie często jak emir składający pokłony mułom, to osada ta należy do miłościwie panującego nam sułtana.- Stali przez chwilę i patrzyli na siebie, niestety nic nie zwiastowało pokojowego rozstania.- A ja jestem jego skromnym sługą. A słudzy jednego pana nie powinni stwarzać sobie nieprzyjemności. A jesteś jednym z sług naszego władcy, nieprawdaż? Oczywiście, że jesteś, bo ktoś, kto nie służy naszemu sułtanowi…- Rozmowa zdecydowanie daleka była od pokojowych tonów.- nie miałby tu czegokolwiek szukać.

Vozu - 2013-05-12, 23:16

Gdy tylko Gressil oddalił się z zadufanym w sobie łysym czubem, Darlath ześlizgnął się bezszelestnie z dachu, na którym przebywał. Elfka nie zdawała się go zauważyć, dla pewności więc odezwał się do niej z pewnej odległości.
- Lobelio? Wszsystko w porządku? - zapytał, ciągle pełen niezbyt dobrych przeczuć co do kapłana. W zasadzie, teraz bardziej obawiał się, że Gressil pewnego razu straci cierpliwość i skróci o głowę pisklę, któremu wydaje się, iż jest orłem. A skoro o ptakach mowa, Skree zniknęła z oczu jaszczurowi. Pewnie zobaczyła coś, co przykuło jej uwagę.

Fedra ep Shogu - 2013-05-12, 23:42

Zamrugała szybko kilka razy, zdumiona, że komuś udało się ją podejść. Elfka nie doceniła iście zwierzęcego sprytu i zwinności Darlatha, przyzwyczajona do ludzkiej hałaśliwości i rzucania się w oczy. Był to błąd niewybaczalny na elfich ziemiach, gdzie oczy i uszy trzeba było mieć czujne, zaś broń gotową w każdej sekundzie do obrony.
- Chyba tak. Choć nie lubię tracić rozeznania, a straciłam naszych towarzyszy i gościa z oczu. - Elfka rozejrzała się pospiesznie, z niepokojem dostrzegając brak towarzyszki dijnnita i dziwną ciszę panującą dookoła. - Gdzie Skree? Rzadko widuję was osobno.

Vozu - 2013-05-13, 00:37

- Mussiała coś zauważyć - syknął. Sokolica nie oddalała się bez "słowa", kiedy nie było ku temu powodów - Myślę, że powinniśmy wracać do obozu, Lobelio. Martwię się o to, co przyniesie nam ten... kapłan.

- Niezwłocznie. Moment - rzuciła elfka, związując skraj szaty za pasem. Podwinęła też rękawy, aby nie przeszkadzały jej podczas wspinaczki, po czym, zwinnie i lekko, wdrapała się na dach. - Stąd szybciej wypatrzymy obiekt zainteresowań twojej przyjaciółki.

“Zabawne”, pomyślał jaszczur, błyskawicznie wspinając się na powrót na budynek, osiągając dach gdy Lobelia była jeszcze w połowie, “mało nie-łuskowych tak robi. I strasznie wolno”.
Darlath wyprostował się nieznacznie, rozglądając bacznie dokoła. Gdyby raczyła się gdzieś pokazać, byłoby na pewno prościej.

Elfka, mrużąc oczy od nadmiernego słońca, lustrowała uważnie okolicę. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się namierzyć sokolicę.
- Tam. Niedaleko jest nasz obóz... - zatrwożyła się Lobelia, wyczuwając instynktownie kłopoty.

Zwiadowca zatrzepotał gadzim językiem, jakby chcąc wyczuć emocje elfki.
- Jesteś zmartwiona. Możemy podejść, sprawdzić - zaproponował. W porównaniu z tym, co zazwyczaj sobą prezentował, jaszczur był dość rozgadany.

Skinęła głową. Mimo względnej powolności elfki w przemierzaniu ścieżki złożonej z dachów okolicznych domostw, w końcu dotarli do punktu, z którego mogli obserwować źródło zamieszania, będąc niezauważalnymi dla zebranych w dole.
- W takich chwilach żałuję, że nie chwyciłam w młodości za łuk - stwierdziła ponuro Lobelia. - Oni nie wyglądają na dobrych znajomych Ibrahima.

Arosal - 2013-05-13, 14:41

Kapłan wyczuł szczerość Ibrahima. Postawa tego człowieka świadczyła o jego obyciu i doświadczeniu. Z całą pewnością był to utalentowany kupiec, a zaletę tę należało docenić. Niestety, niespodziewane przybycie jeźdźców kompletnie zbiło młodzieńca z tropu. Thet spojrzał na Ibrahima chcąc przemówić, ten jednak już rozpoczął rozmowę ze swoimi gośćmi. Kapłan zebrał się w sobie pokonując wszystkie słabości i usunął się na bok. Chłopak czuł, że to bardzo ważne, postawa tych ludzi budziła niepokój.
Raven - 2013-05-13, 21:58

Asim wymienił z Ibrahimem kilka, może kilkanaście zdań na temat ich dalszej współpracy nim pojawił się kapłan znaleziony przez Gressila i djinita. Ten osobnik jakoś nie szczególnie obchodził barda tak więc postanowił nie wtrącać się w ich rozmowę. Znaleziony na pustyni czy nie to jednak kapłan i z pewnością okaże się dupkiem. Półelf nie przepadał za czcicielami Ashnu ale nie tylko. Jeśli chodziło o religię to nie wielu było wiernych jakimkolwiek bogom na ziemiom sułtana, którzy byliby według niego znośni.
Kiedy na twarzy błękitnookiego pojawił się już lekki uśmieszek po usłyszeniu powitania kupca gawęda została przerwana. Pojawili się jacyś podejrzani osobnicy, którzy na kilometr cuchnęli kłopotami. A na czym jak na czym ale na tego typu sprawach się znał.
Ibrahim wykazał się zimną krwią i podjął dialekt z tajemniczymi przybyszami jednak jego słowa brzmiały w uszach barda jak zachęta do rozpoczęcia rzezi. On sam na dziewięciu? Radził już sobie z takimi grupami ale oczywiście nie w takich okolicznościach. Zawsze miał sporą przewagę pozycji i zaskoczenia. Życie w tym zawodzie co prawda zmuszało do podejmowania coraz to nowych wyzwań ale nie był pewien czy to nie przerosło by jego umiejętności. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że mogły to nie być zwykłe zbiry na jakich wyglądali. Bezpardonowe patrzenie się mu prosto w oczy przez odzianego na biało jegomościa nieco drażniło barda.
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć jego pracodawcy, bard jakby nigdy nic położył dłoń na jednym zw swych kindżałów. Wyglądało to jakby ulokował dłoń tak by było mu wygodnie a jednocześnie był gotowy do podjęcia walki w razie konieczności.
Gdy tak stał, krok przed wąsaczem, wyglądał bardziej jak jego osobisty ochroniarz niż pomagier w sprawach handlu.
- Mistrzu? - z jego ust wymsknęło się tylko jedno pytanie. Umysł zabójcy już jakiś czas temu zaczął opracowywać plan jak pozbyć się w jak najkrótszym czasie dziwnych osobników bez narażenia swojego chlebodawcy na niebezpieczeństwo. Było to zadanie trudne ale nie niemożliwe. W dodatku Asim lubił wyzwania i sprawdzanie swoich możliwości.
To raczej pytanie w stylu "Potrzebujesz pomocy?". W razie gdyby sprawy przybrały zły obrót był gotów bronić kupca. W końcu wiązał ich kontrakt prawda?

Vogel - 2013-05-18, 11:11

Gresiil czekał na ripostę maga, ten jednak minął go i odezwał się do Ibrachima. W tym samym czasie w oczy rzuciło mu się dziwne poruszenie wśród wieśniaków pojawiła się grupa obcych. Wojownik rozejrzał się w poszukiwaniu reszty obrońców karawany ale żadnego nie dostrzegł, przynajmniej jedna dobrze rokująca rzecz.

Przywódca przybyszów nie odpowiedział od razu Ibrachimowi ale schylił głowę ku postaci w nikabie. Następnie wyprostował się i spojrzał wpierw na Asima potem odezwała się do kupca.
- Mordercy i złodzieje na usługach sułtana? - Mężczyzna niemal krzyczał – Kim jesteś by powoływać się na władcę?

Gressil powoli przesuwał się w stronę dowódcy licząc na to, iż uda mu się złapać wzrok barda. Nie podobał mu się szept, zacięcie na twarzy a przede wszystkim ułożenie rąk, coś na co zaczął zwracać uwagę gdy dotarły do niego pewne plotki.
Wzmógł się hałas za ich plecami, zapewne zbliżali się kolejni żołnierze. Gressil subtelnie poprawił pas z szablą upewniając się, że nie zmarnuje nawet sekundy przy jej dobywaniu.

Waskos - 2013-05-18, 22:26

Jak wiadomo, kto lekceważy matematykę, ten przynosi wstyd całej nauce, a Ibrahim uważał się za człowieka uczonego. Szybka kalkulacja kupca nakreśliła nieciekawą sytuację. Odległość od karawany nie była duża, Ibrahim miał prawo zdążyć sprowadzić pomoc. Ale czy najemnik i bard zdołaliby powstrzymać awanturników wystarczająco długo? W rachunkach nie uwzględniał nawet kapłana, jego sprawność i pomoc były zbyt wielką niewiadomą
- Nieszczęście człowieka pochodzi od języka, a twój przyniesie ci ich wyjątkowo wiele. Bo kimże ty jesteś, że zarzucasz mnie grzechy, których się nie dopuściłem?- Ibrahim, zazwyczaj pogodny i radosny, teraz brzmiał zimno i stanowczo. Nie szukał zwady, ale nie mógł stracić twarzy przed własnymi ludźmi. Ryzyko było jednak duże, więc Ibrahim podjął ostatnią próbę pokojowego rozwiązania sprawy.- Nienawiść jest zwyczajem tylko pomiędzy krewnymi, pomiędzy obcymi jest jedynie przypadkiem. Ja jestem gotów o nim zapomnieć, a dalszy mój pobyt w osadzie naszego miłego sułtana nie przyniesie korzyści żadnemu z nas. Więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy rozstali się w zgodzie?
Trudno powiedzieć, że Ibrahim popełnił jakiś błąd, nie był zbyt miękki, bo by go zgnietli, nie był też zbyt suchy, bo by go złamali. Zwyczajnie nie uwzględnił w swoich rachunkach, że nie wszyscy kierują się zasadami zdrowego rozsądku i wspólnej korzyści.

Raven - 2013-05-21, 12:44

Wychwyciwszy spojrzenie Gressila odpowiedział mu bez słów "za dużo ich". Ich sytuacja, choć nie była zbyt dobra na początku teraz pogorszyła się jeszcze bardziej. Było ich coraz więcej i zaczynali ich okrążać. Gdzie się podziali ludzie wynajęci przez Ibrahima do obrony karawany? Sami z dowódcą najemników sobie nie poradzą. Bard nie miał wątpliwości, że kupiec choć inteligentny i bystry w walce im nie pomoże a na obcego maga raczej nie mogli liczyć.
Czyżby to był pościg za nim? To możliwe chociaż ten głupiec Khan miał zdecydowanie inne metody a ci ludzie nie wyglądali na jego zbirów. Chyba, że wynajął kogoś bardziej kompetentnego. Ale jak dowiedział się gdzie teraz przebywał i z kim opuścił miasto? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi a trzeba było działać. Na jego twarzy malowało się zdecydowanie i gotów był podjąć tą nierówną walkę jeśli zajdzie taka potrzeba. Może zginie, może wszyscy zginą ale tanio skóry nie sprzeda.

Vogel - 2013-05-21, 15:08

Uśmiechnął się na "słowa barda", przypomniały mu się bowiem słowa jednego z dawnych towarzyszy "wrogów może być tylko zbyt mało, lub odpowiednio dużo by zapewnić rozrywkę do samego końca ...", tego co Greesil się orientował to spotkał on jakiś czas temu taką ilość przeciwników.
Wojownik szybko odzyskał powagę po czym wskazał zabójcy miejsce pod stopami tajemniczego przybysza. Wiatr niosący kurz omijał go łukiem wyraźnie wskazując na istnienie magicznej tarczy. Postać w bieli była magiem co raczej nie zwiększało ich szans w tym konflikcie. W tym samym czasie za ich plecami pojawili się trzej włócznicy, oby ostatni z oddziału.
*** *** ***

Twarz przywódcy wyrażał tylko gniew, co chwilę wymieniał opinie z towarzyszącym mu magiem i wyglądało na to, iż daleko im do porozumienia. W końcu gestem wskazał na wojowników a Ci ustawili się w linii dobywając oręża. Najbliżej, w obrębie tarczy ustawiło się dwóch kuszników reszta dobyła mieczy lub włóczni.
- Jestem Osama ibn Ardif ibn Edgriif Hermendaal, z łaski sułtana namiestnik tej prowincji i nie podoba mi się Twój ton kupcze. Podnosząc dłoń na mnie, podniesiesz ją na naszego władce. - Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech – Odejdziesz w pokoju gdy moi ludzie przeszukają wozy, nie wcześniej.
*** *** ***

Demonstracja siły nie zrobiła na wojowniku większego wrażenia, bardziej interesował go konflikt maga i jego dowódcy. Zdecydowanym krokiem podszedł do pracodawcy i ustawił się między nim a Osamą, chyba tym razem na żołd przyjdzie mu zapracować. Spojrzał w kierunku karawany Wron obyś był gotów.

Waskos - 2013-05-21, 21:23

- Ty już na mnie rękę podniosłeś, a wraz z nią podniosłeś ją nie tylko na sułtana ale i na samego siebie, głupcze.- Ibrahim mówił głośno i surowym tonem. Nie było już miejsca na uśmieszki i delikatne słownictwo.- Jestem Ibrahim Omar ibn Djadir, jeżeli jeszcze mnie nie poznałeś. Naprawdę myślisz, że swe stanowisko zawdzięczasz łasce sułtana? Zatem zdradzę ci sekret, który najwidoczniej cały świat przed tobą zakrył, namiestnictwo tej osady zawdzięczasz mnie i kilku innym kupcom. Myślisz, że otrzymałeś je za wybitne zasługi czy wierną służbę krajowi? Nie, otrzymałeś je tylko dlatego, że wysiłek potrzebny do sprowadzenia tu kogoś kompetentnego nie równał się zyskom, jakie ofiaruje ta osada.- Ibrahim zrobił przerwę, Osama i jego świta z pewnością nie oczekiwali takiego obrotu spraw, ich zmieszanie mogło stanowić bardzo zabawny widok, ale kupiec ciągnął swą wypowiedź nie urozmaicając jej w żarty.- Z twojej osady można udać się już tylko w jedno miejsce, do kraju Berwendczyków. Choć od podpisania traktatu pokojowego minęło już 10 lat, to szlaki handlowe wydają się mniej uczęszczane niż pustynne niebo przez deszczowe chmury. Jakiekolwiek korzyści, jakie może odnosić Ayin Asuadi z sąsiedztwa z Berwendczykami, wynikają tylko i wyłącznie z karawan, których większości właścicielami jesteśmy ja i moi przyjaciele. Dobrze znam strony, które znajdują się w dzienniku twojego żywota i nie są one przyjemną lekturą. Gildia przymyka oko na twoje partactwa, zbójeckie wypady, zaginięcia wielu podróżnych i braku ochrony, którąś winien oferować karawanom. Ale obiecuje ci, jeżeli tylko uznam twoje czyny za szkodliwe moim interesom, to już nigdy nie zawita tu żadna karawana, której kosztem będziesz mógł nasycić swą próżność. Gwarantuje ci też, że jeżeli nigdy nie będę mógł dać świadectwa mojej wyprawy, to już nikt nigdy nie zainwestuje w handel z Berwendczykami. A bez tego…- Ibrahim zrobił stosowną pauzę.- namiestnik Ayin Asuadi nie będzie potrzebny, bo nie będzie już Ayin Asuadi.
Vozu - 2013-05-22, 15:32

Darlath przekrzywił lekko głowę - pracodawca jak zwykle nie zawiódł, potoki słów płynęły z jego ust jak woda ze źródła. Nie to, żeby jaszczur słuchał. Nie miało to sensu, ze wszystkich ludzi jakich dotąd spotkał, Ibrahim rozrzedzał treść lepiej, niż karczmarze wino.

- Zssaczekaj tutaj - syknął w końcu do elfki, ruszając do krawędzi budynku - Tam będzie niebezpiecznie - dodał, ześlizgując się już wzdłuż ściany budynku i kierując do zaułków. Tamtędy było bezpieczniej się poruszać, dopóki przeciwnicy gromadzili się na otwartej przestrzeni.

Czuł stamtąd jeszcze silniejszy zapach magii, przybysze, jak się zdaje, przytaszczyli ze sobą jakiegoś biegłego w sztuce. I to właśnie on zdawał się być zwierzyną w sam raz dla djinnita.

Fedra ep Shogu - 2013-05-26, 20:43

Lobelia odmruknęła coś niewyraźnego, gdy jaszczur już znikł z zasięgu jej wzroku. Nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać bezpiecznego posterunku, dopóki sytuacja się nie wyklaruje, dopiero w razie sromotnej klęski kompanów zamierzała przedostać się do karawany i zrobić użytek z nasączonych trucizną strzałek. Widziała wszystko z przerażającą, wręcz brutalną wyrazistością ze swojej pozycji. Przybysze mieli zdecydowaną przewagę, w ich gronie byli także kusznicy. Elfce szczególnie nie podobał się osobnik odziany w biel, wyglądał na niebezpiecznego, a Thet właściwie nie miał powodu, by im pomagać swoją magią, szczególnie po tym jak odebrano mu cenne berło i potraktowano dosyć szorstko. Kapłan mógł ubić interes z przybyszami, by uratować własną skórę. Cóż obchodził go los członków karawany? W imię czego miałby ryzykować swoje życie?
Widziała wysiłki Ibrahima i wiedziała, że kupiec jest równie bezsilny, co ona w tej chwili. Zastanawiała się, kogo pierwszego dosięgną bełty, gdy dojdzie do walki. Z napięciem we wzroku czekała na rozwój wydarzeń.

Arosal - 2013-05-26, 21:46

Zrobiło się naprawdę nieciekawie. Kapłan czuł, że za chwilę dojdzie do starcia. Ibrahim trzymał w dłoniach jego kostur, wystarczyło go przywołać… Thet nie chciał jednak rozpoczynać walki, zawsze pozostawała ostania nadzieja na pokojowe rozwiązanie.
Niespodziewanie coś zmąciło umysł boskiego sługi. Ashnu ostrzegał, wśród przybyłych znajdował się człowiek władający magią, należało zachować szczególną ostrożność.
Młodzieniec postanowił na razie obserwować, każdy nagły ruch, jakakolwiek oznaka agresji miały być dla niego sygnałem. Słowa Ibrahima przesycała jakaś moc. Thet był pod wrażeniem, kupiec może i nie rysował się tutaj jako wielki wojownik, był jednak doskonałym mówcą. Kapłan dobrze wiedział, że słowa bywają silniejsze do oręża. Chłopak był gotowy, wiedział że kostur rozpozna swego pana. Ibrahim mógł liczyć na to, że stanie w jego obronie.

Vogel - 2013-06-05, 11:37

Wkrótce po tym jak Darlath się oddalił tuż obol Lobelii pojawił się czyjś cień. Mężczyzna jakby nigdy nic stanął tuż obok niej.
- Władcy świata, – słowa w języku starszego ludu zdradzały jego nastawienie do ludzi
Obcy był wysokim elfem czystej krwi i jak zdradzał strój nie pochodził on z kraju pustyni. Jego długie zaplecione w warkocz włosy sięgały pasa, za który włożony był niewielki sztylet, jedyną widoczna broń. Na prawej ręce nosił niechlujny opatrunek, spod którego sączyła się krew znacząc kroplami poszycie dachu.
mogliby to rozwiązać bez walki, są jednak zbyt dumni w końcu to wybrańcy bogów nieznający pokory głupcy – jego zakryte bielmem oczy skierowane były ku toczącym spór grup

*** **** ***

Namiestnik wyglądał na zaniepokojonego słowami kupca, spojrzenie na stojącego obok maga napełniło go jednak nowa energią. Po chwili na jego twarzy pojawił się niepokojący uśmiech.
- Lub w końcu dadzą mu dość ludzi i złota by mógł w końcu działać przy wykorzystaniu pełni swych umiejętności. W końcu skoro nawet tak wielki autorytet jak twój kupcze nie odstraszył bandytów- dał Ibrachimowi chwilę by dotarło do niego znaczenie tych słów - Zabić ich, ważniaka zostawcie dla mnie
Na szczęście dla członków karawany pierwsze pociski wyleciały od strony wozów, odbiły się jednak od magicznej tarczy okalającej namiestnika. Odpowiedzą były bełty kuszników i kula ognia podpalajaca najbliższy z wozów.
- Ibrachimie ukryj się - Krzyknął i pobiegł w kierunku najbliższego włócznika. Gressil odbił klingą drzewiec po czym skracając dystans uderzył szablą. Ostrze przejechało po kolczudze by w końcu rozpłatać brodę noszącego ja wojownika, kolejny cios rozpłatał mu gardło.

Arosal - 2013-06-05, 12:22

Thet miał ułamek sekundy na reakcję. Kostur wyrwał się z dłoni Ibrahima i powędrował w jego stronę. Chwilę później dało się usłyszeć głuchy ton. Przestrzeń oddzielająca kupca od przybyłych zadrżała, bełty i strzały odbijały się od niej pozostawiając po sobie perłowe ślady przypominające pęknięcia. Kapłan pomimo wcześniejszych przygód zachował trzeźwość umysłu, w ostatniej chwili rzucił zaklęcie obronne.
Boski sługa jęknął cicho napinając wszystkie mięśnie, zrobił przy tym krok do przodu by powiększyć odległość pomiędzy kupcem a polem walki. Stopy maga zaryły się w piasku, kosztowało go to dużo wysiłku.
- Ibrahimie, oto ja kapłan pana początku i końca staję w twojej obronie. Wydaj rozkaz a ja go wykonam!
Górna część magicznej broni zakończona złotym grotem połyskiwała w wyciągniętej do przodu dłoni Theta, drugą połowę trzymał za plecami, w pogotowiu. Miał zamiar skupić się na wrogim czarodzieju, starał się przewidzieć jego następny ruch.

Waskos - 2013-06-05, 13:57

Daj głupiemu tysiąc rozumów, a on i tak będzie wolał swój własny. Taka myśl przyszła Ibrahimowi do głowy gdy chował ją za wozem. Kupiec wiedział, że z namiestnika był desperat na miarę ojca próbującego wydać za mąż półtuzina córek, ale i tak go zaskoczył.

Wóz nie wydawał się wymarzoną barykadą, ale i tak Ibrahim poczuł się znacznie mniej bezpieczny gdy drewno zostało strawione przez płomienie. Kupiec szybko przeklął w myślach dni, w których marzył o zobaczeniu maga w akcji.

- Ibrahimie, oto ja kapłan pana początku i końca staję w twojej obronie. Wydaj rozkaz a ja go wykonam!- Słowa Theta z imponującą dokładnością zgrały się w czasie z repertuarem błyszczących migawek powstałych w powietrzu po się odbiciu bełtów od magicznej tarczy

A może jednak kupiec powinien poddać swe niedawne przekleństwo dłuższej refleksji? Ibrahim wstał i spojrzał na Theta, dziwny to był człowiek, skoro w obliczu niebezpieczeństwa nie dość, że nie ucieka, to jeszcze chroni i ofiaruje usługi obcej osobie. Było to podejrzane, ale z magami, jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo. A ten był na dodatek kapłanem, to zwiększało liczbę możliwych wariancji jego zachowań do wielkości niemożliwych do policzenia w trakcie bitwy.
- Zapewne nie zdołam się nigdy odwdzięczyć pomocą wymierną do twej, synu bezinteresowności. Nie poskąpię ci jednak niczego, jeżeli oszczędzisz reszcie moich wozów tego piekielnego ognia.- Ibrahim zrobił krótką przerwę imitując zastanowienie.- Przeżycie tych dwóch mężów- rzekł wskazując na Asima i Gressila.- również będzie dla mnie korzystne.- Chcąc być wiernym reputacji bezwzględnego i chciwego kupca, Ibrahim wypowiedział te słowa jakby chodziło rzecz wartości worka grochu.

Uznając kapłana za człowieka kompetentnego i rozumnego, Ibrahim ruszył w kierunku najbliższych zabudowań. Pozostając człowiekiem racjonalnym, wciąż pokładał większe zaufanie w kamiennej ścianie niż niewidocznej, niematerialnej tarczy. Nie było to spowodowane oczywiście tchórzostwem, a jedyne trzeźwym spojrzeniem na sytuację. Śmierć kupca przyniosłaby szkody wszystkim, nie mógł obarczać swych barków tak wielkim ryzykiem.

Fedra ep Shogu - 2013-06-05, 23:41

Lobelia nie wykryła zawczasu intruza, jednak jej zdumienie rozwiało się w jednej chwili, gdy odkryła przynależność rasową przybysza. Zerknęła na niego przelotnie, rejestrując szlachetne pochodzenie, jak wnioskowała po głosie, stroju i urodzie, a także oczy toczone chorobą, później zawiesiła wzrok na krwi, która zaczęła gromadzić się na powierzchni dachu, aby znów całą uwagę skupić na przestrzeni poniżej.
- Bez walki ciężko pokazać pełnię swojej siły. Głupcy nie mają alternatyw, bo nawet nie próbują ich szukać - stwierdziła po chwili elfka i urwała na moment, gdyż wydarzenia w dole stały się nadzwyczaj absorbujące. Talent kapłana okazał się nad wyraz pomocny. Elfka rzadko miewała okazję, by podziwiać użycie magii w walce innej niż pojedynki czy wprawki młodych adeptów. Skrzywiła się, widząc pierwsze straty w wyposażeniu karawany. Beznamiętnie przyglądała się jak Gressil rozdziera pierwszemu z agresorów gardziel, w duchu odczuwała ulgę, że to nie krew jej towarzyszy wsiąka w piach. Po zgrabnej i, jakżeby inaczej, okraszonej górnolotnymi słowami ucieczce Ibrahima, którą skwitowała parsknięciem, Lobelia mogła zainteresować się własnym położeniem.
- Potrzebujesz pomocy? - zapytała nieznajomego elfa, uznając, że może zaoferować mu małą przysługę, skoro do tej pory nie poderżnął jej gardła. - Ten opatrunek aż prosi się o zmianę.

Raven - 2013-06-06, 19:44

Wreszcie rozpoczęła się akcja, która miała być rozstrzygnięciem tej nieciekawej sytuacji. Chociaż Asim spodziewał się, że nie uda im się uniknąć rozlewu krwi miał cichą nadzieję, że jednak nie będą musieli walczyć. Przeciwnik miał sporą przewagę a oni byli okrążeni. Musieli obronić swego pracodawcę, jednocześnie chroniąc skórę własną i towarzyszy. W takich starciach nie było miejsca na popisy i myślenie tylko o sobie. W końcu od życia Gressila zależało też i jego. I odwrotnie. Jeśli, któryś z nich padnie w boju i tak mizerne szanse, jeszcze stopnieją.
Widząc jak mięśnie kapitana napinają się by za chwilę ruszyć bard również się przygotował. Miłym zaskoczeniem była salwa jaką wypuścili najemnicy od strony wozów jednak niestety okazała się daremna. Strzały odbiły się od magicznej tarczy tak więc należałoby pozbyć się tego cholernego maga. Asim miał kilka niespodzianek przygotowanych specjalnie do walki z obeznanymi z sztukami tajemnymi jednak w tej chwili nie miał szans by je wykorzystać.
Gressil ruszył. Bard błyskawicznie kucnął unikając śmiercionośnych bełtów wycelowanych w jego klatkę piersiową. Podczas uniku cisnął dwoma ze swych świetnie wyważonych sztyletów w gardła napastników próbujących oflankować najemnika. Ludzie z obrzydliwym bulgotem padli i dziko, jakby próbując chwycić ulatujące z nich życie młócili piasek rękoma.
Szybki wymach nogą spowodował przewrócenie się faceta chcącego zajść go od tyłu. Niestety nie było czasu na dobijanie.
Zyskali dla reszty wystarczająco dużo czasu by Ibrahim zdołał się wycofać w bezpieczne miejsce a łysy kapłan zaoferował swą pomoc. Gdyby tylko miał wolną chwilę z chęcią parsknął by i przewrócił oczami. W ferworze walki, kiedy dwójka wojowników narażała swe życie łysy przywołał swoje berło i zamiast natychmiast wziąć się do roboty wygłaszał jakieś przemówienia i czekał na rozkazy...
Nie mając czasu na zastanawianie się czy ponaglenie kapłana ruszył by zrównać się z Gressilem. Zanim jednak to zrobił z sakiewki przy pasie wyjął czarną, błyszczącą kulę idealnie mieszczącą się w dłoni i cisnął nią pod nogi grupce napastników po prawej.
Był to Smoczy Sen, specyfik, który uwolniony specjalnym mechanizmem i rzucony w stronę wroga wydziela srebrzystą chmurę i usypia każdego kto znalazł się odpowiednio blisko ładunku. A tamci ludzie byli idealnym celem.

Vozu - 2013-06-14, 11:32

Dwóch kuszników dla obstawy, trzyma się z tyłu i miota ogniem - jaszczur mógł, jak się zdaje, uznać poszukiwania za zakończone. Gorzej z atakiem - liczył, że utarczka rozegra się bliżej budynków, nie na otwartym polu.
Djinnit syknął zirytowany. Nie miał ochoty ginąć, dlatego lepiej, żeby jego plan wypalił. Niedawno widział na niebie Skree, więc najpewniejsze wsparcie czuwa.

* * *

Sokole oczy skupiły wzrok na pędzącej przez piasek smudze brązu, kierującej się do białej plamy na tyłach wrzawy. Darl.
Ptak zaczął zniżać lot.

* * *

Powietrze zagięło się i zatrzeszczało, ugodzone rozpędzoną masą napastnika, a nawet ustąpiło ostrzom sztyletów, ale sama bariera wytrzymała. Darlath mógł teraz spojrzeć w gorejące mocą oczy maga, który zaraz go usmaży - o ile bełty nie zrobią tego szybciej.

Tarcza była solidna - dostatecznie, by djinnit mógł przylegać do niej jak do ściany. Po kilku nagłych, dezorientujących ruchach zdecydował się na odskok i mierzenie przeciwników wzrokiem z z poziomu ziemi.
Strzelcy nadal byli pod tarczą, a zatem nieuchwytni. Jeśli zostanie zbyt blisko, przeszyją go pociskami. Odchodząc dalej, by wywabić poza chroniony obszar, zachęci maga do ciskania ogniem.
Znał tylko jedno słowo, które podsumowywało takie sytuacje.
- D'rgleth - zaklął.

Arosal - 2013-06-17, 23:01

Darlath był w nieciekawej sytuacji. Thet biegł w jego stronę łącząc w myślach zaklęcia w dość skomplikowaną inkantację. Siła tarczy osłabła, teraz wystarczyło wykorzystać powstałą w niej lukę. Chłopak musiał wykazać się maksymalną precyzją. Wyczuł miejsce, w którym energia zbierała się na nowo, wiedział, że jest ono niczym rana, gdy w nie uderzy, zada czarodziejowi potężny cios. Kapłan cisnął górną częścią swojego kostura. Złote ostrze wbiło się w przestrzeń, na której zajaśniały połyskliwe pęknięcia. Młodzieniec wykonał energiczne pchnięcie otwartą dłonią ostatecznie rozbijając tarczę. Drobinki energii uderzyły w ukrytych za stojącą tu jeszcze przed chwilą magiczną powłoką.
Thet swym nagłym atakiem wywołał ogromne zamieszanie. Obcy czarodziej i tak już zmęczony długim podtrzymywaniem zaklęcia stał się łatwiejszym celem. Niestety, trzeba było jeszcze się do niego dostać. W przeciwieństwie do Theta, który był magiem bitewnym walczącym w zwarciu, łachmaniarz trzymał się z tyłu. Miał czas by zebrać siły, ewentualnie uciec w bezpieczniejsze miejsce.

Vogel - 2013-06-21, 15:17

Zniszczenie wozu powstrzymało grad bełtów od strony karawany, krzyk dochodzący z płomieni dowodził także, iż co najmniej jeden z obrońców miał tam swoja kryjówkę. Tuż po wybuchu Wron i Hoz co oznaczało, iż nieszczęśnikiem był zapewne Goz był tym nieszczęśnikiem, uderzyli na trzech włóczników zachodzących grupę od tyłu

Pierwsze straty w ludziach starły uśmiech z twarzy namiestnika, sam mag jednak wydawał się niewzruszony, choć strój nie pozwalał mieć co do tego pewności. Nie wydawał się tez specjalnie zaangażowany w walkę jednak w chwili gdy z wyrzuconej przez zabójce kuli ulotnił się gaz nie przepościł okazji by to wykorzystać. Jeden ruch ręki wystarczył by chmura skierowała się na nadciągającą od strony odsiecz. Na efekt nie trzeba było długo czekać, oszołomiony Hoz został przebity włócznią której właściciel sam po chwili stracił życie od potężnego ciosu starego wojownika.

Elf był niewzruszony do czasu gdy na placu boju pojawił się jaszczur, w tym momencie elf odwiązał z ręki opatrunek odsłaniając niewielka ranę oraz jej przyczynę, ludzki ząb wbity w ramię i sącząca się niemal bez przerwy krew. Przybysz przyłożył dłoń do niego dłoń i uśmiechnął w chwili gdy wojownik odbił się od tarczy.

Szalona szarża djinita dała przeciwnikowi idealną szansę na zemstę za towarzyszy. Gressil zawahał się co do swojego kolejnego kroku, co bez skrupułów wykorzystał jeden z przeciwników. Ostrze włóczni przejechało mu po kolczudze zostawiając krwawy ślad w miejscu gdzie udało się ja przebić. Szybki cios na odlew potwierdzony krzykiem uwolnił wojownika od niebezpieczeństwa. Nie zwracając uwagi na wpatrzonego w kikut leżące na ziemi palce przeciwnika pobiegł w kierunku Osamy.

Gdy śmierć jaszczura była już pewna potężny cios rozbił magiczną osłonę dezorientując kuszników i ich dowódcę. Z twarzy elfa zniknął uśmiech a usta zaczęły poruszać się w niemej inkantacji, jednocześnie na dach spłynęło więcej krwi gdy wzmocnił nacisk na tkwiący w ranie ząb.

Jeśli nawet obrót spraw go zaskoczył w żaden sposób nie dało się tego odczytać z jego gestów. Wręcz przeciwnie nie ma natychmiast uderzył w kontrataku. Zebrał resztki energii z rozbitej tarczy i uderzył nimi w kapłana, nie dość mocno by zabić liczył jednak na powstrzymanie jego szarży. Kolejnym krokiem było wzniesienie nowej tarczy tym razem skupionej tylko na nim zatem znacznie potężniejszej.

Nagły rozbłysk energii zdezorientował obstawę namiestnika, wojownik nie mógł wymarzyć sobie lepszej okazji do zakończenia pojedynku. Minął wciąż zagubionych kuszników i łapiąc za barwne stroje Osamy ściągnął go z wierzchowca przykładając ostrze do gardła.
- Stójcie wszyscy! – Krzyknął na tyle głośno na ile pozwoliło zmęczenie – To już koniec! Rzućcie broń, a Ty – Skierował się do wrogiego maga – Opuść tarcze i odsłoń twarz, chce mieć pewność, że nic nie kombinujesz.

Waskos - 2013-06-22, 13:28

Bitewny kurz opadł, obie strony zamarły w oczekiwaniu na jakikolwiek znak zwiastujący dalszą walkę czy też jej zażegnanie. Ibrahim uznał, że to odpowiednia pora, aby po udanym manewrze taktycznego odwrotu nastąpił tryumfalny powrót. Kupiec zamierzał udać się do pojmanego namiestnika osady. Nie spieszył się jednak, droga wiodła przez otwartą przestrzeń, a obecność niedobitków rzezi miechów Osamy i przede wszystkim maga nie wydawały się jej uatrakcyjniać.

Ibrahim był kupcem i nie mógł powstrzymać kalkulacji komplikacji, które przyniosła sprzeczka. Strata ze spalonych gobelinów, aresztowanie Osamy, długie i nużące postępowania karne, a potem jeszcze wybór nowego namiestnika. Nie, Ibrahim nie mógł odkładać swojej wyprawy, więc wszystko wskazywało na to, że Osama pozostanie namiestnikiem a incydencie będzie trzeba jak najszybciej zapomnieć… No i oczywiście strata kilku najemników, nie obciążała może ona aż tak bardzo sakiewki i czasu kupca, ale sumienie już tak.

- Witamy na szlaku, takie to już uroki naszego zawodu.- Ibrahim zwrócił się przyjacielskim tonem do jednego z najemników, którego imię za nic nie chciało się kupcowi przypomnieć.- Myślę, synu mieczy, że powinieneś odszukać naszą uzdrowicielkę ze starszej rasy. To odpowiedni moment, aby zaczęła cieszyć nie tylko nasze oczy, ale również zranione ciała.- Najemnik śmiał się łajdacko ze słów pracodawcy dłużej niż nakazywała przyzwoitość pracującego, toteż Ibrahim zmuszony był mu przerwać surowym spojrzeniem. Najemnik momentalnie się opamiętał i po niechlujnym potwierdzeniu rozkazu pobiegł szukać elfki.

Ibrahim rozejrzał się po polu bitwy jeszcze raz, sytuacja była patowa. Najemnik trzymał namiestnika pod ostrzem, a mag był pilnowany przez jaszczuroluda i krótkowłosego kapłana. Ibrahim zbliżył się na tyle, aby jego głos był dotarł do Osamy.

- Zdaje się, Osamo ibn Ardif ibn Edgriif Harmendaal, że twe złoto i dodatkowi ludzie stały się bardziej odległe niż przypuszczałeś. A teraz, gorączkowy synu, zastosuj się do poleceń tego szlachetnego i walecznego męża oraz mojej skromnej osoby.- Zamilkł na chwilę i spojrzał na maga, była to niebezpieczna postać, a niepewność i Ibrahima potęgował fakt, że była na usługach Osamy. Magowie nie pojawiają się z zasady w świcie pospolitego zbója kryjącego się za pustymi tytułami. Tę sprawę należało wyjaśnić.- Twoja współpraca również jest wskazana dla naszej dalszej znajomości, synu tajemnej sztuki, a pierwszym krokiem, który pchnie ją w stronę przyjemni może być opuszczenie magicznej zasłony.- Mag wciąż stał bez ruchu i wykazywał choćby cienia emocji, to nie było coś, co pocieszyłoby Ibrahima.- Poznałeś me imię w niezbyt miłych okolicznościach, pozwól więc, że przedstawię się raz jeszcze. Jestem Ibrahim Omar ibn Djadir i jeżeli już o mnie słyszałeś to wiesz, synu o skrytej stwarzy, że jestem osobą wyrozumiałą i nie żywiącą długiej urazy. Wiesz już kim jestem, więc czy nie powinieneś odwdzięczyć się tym samym? Wzajemny szacunek wymaga, abyśmy poznali twą twarz.

Fedra ep Shogu - 2013-06-25, 00:54

Kiedy elfka, nadal względnie bezpiecznie siedząc na dachu, zorientowała się, że jej nieoczekiwany towarzysz nie ma pokojowych zamiarów, przestała być skłonna do ofiarowania mu swojej pomocy. Każdy nerw jej ciała był teraz gotowy do samoobrony, ręka w mgnieniu oka mogła wydobyć z dyskretnej kieszonki sztylet, by ugodzić elfa. Zaniepokojenie jednak malało, a na ustach pojawiał się perfidny uśmiech w miarę zyskiwania przewagi przez najemników Ibrahima, choć czujność nie słabła. Lobelia nie lękała się o własną skórę, w końcu nie widziała powodów, dla których mag miałby ją zaatakować. Jedynie jej silne poczucie obowiązku domagało się, by zeszła na dół i pomogła rannym wojownikom, ci jednak musieli jeszcze trochę poczekać. Teraz elf musiał być skupiony na swoich, jak podejrzewała, a jedynie wykonywanych cudzymi rękoma poczynaniach. Medyczka jednak nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała go zdekoncentrować.
- Biorąc pod uwagę, że odważnie stoisz sobie tutaj obok mnie, poza zasięgiem broni moich towarzyszy, a tam w dole ludzie Osamy tracą życie, straciłeś sporo krwi - kpiła w najlepsze. - Kiedy patrzę pod nogi, widzę, że już niebawem jej utrata i wysiłek zwalą cię z nóg. Życie twojego mocodawcy jest teraz w cudzych rękach, nie sądzisz, że to głupie, by narażać je na szwank i lepiej skorzystać z propozycji Ibrahima?

Vogel - 2013-06-27, 19:16
Temat postu: Gressil żyje
Głos kupca był ostatnim jaki wojownik chciał usłyszeć, głupiec nawet nie zawał sobie sprawy, że pojawiając się w polu widzenia maga stawia się w sytuacji niewiele różniącej się od Osamy z ostrzem przy gardle. Ten jednak zdawał się być niewzruszony w przeciwieństwie do pracodawcy który jak podpowiadał węch zlał się w spodnie.

Sytuacja na rynku zrobiła się patowa, widownia była gotowa na finał. Słowa elfki, a zwłaszcza wspomnienie o pracodawcy wywołały u niego uśmiech. Nie odpowiadając na zaczepkę nacisnął na ranę powodując, iż ząb niemal całkowicie w niej zniknął. W tym samym momencie z placu dobiegły ich krzyki i kwik ranionego zwierzęcia. – dzięki Ci przyjacielu – Wyjął i odrzucił kaleczącego go trzonowca po czym skierował w stronę elfki swoje niesamowicie zielone oczy - Chyba czas byś użyczyła towarzyszom swych umiejętności Lobelio.
Po tych słowach zeskoczył z dachu i zniknął w zaułkach osady. Swoboda z jaka tego dokonał była niezwykła, przy tak obfitej utracie krwi.

Magiczna bariera zaczęła się rozpraszać, powoli by w razie ataku mógł ją szybko ustawić ponownie. Po kilku minutach napięcia zanikła całkowicie a wzrok maga powędrował w stronę Ibrachima – Pozdrowienia od Aydama – Równocześnie z wykrzyczaną frazą wykonał kilka szybkich gestów i uderzył, jednym potężnym ciosem.
Grymas zaskoczenia nie zdążył nawet pojawić się na twarzy, dźwięk jego miażdżonych żeber dotarł do uszu wszystkich zgromadzonych. Namiestnik wraz z trzymającym go wojownikiem wylecieli w powietrze. Mag po wszystkim zerwał kaptur i zwymiotował krwią a twarz wykrzywiał grymas przerażenia i zdezorientowania.

Raven - 2014-01-28, 20:18

Wydarzenia w miasteczku, którego nazwa już dawno wyleciała bardowi z głowy rozniosły się podobno głośnym echem na granicy sułtanatu. Nic dziwnego, nie co dzień zdarzają się tam takie batalie przy użyciu magii. Cudem, drużyna Ibrahima wyszła z tego starcia niemal bez szwanku, cudem gdyż niewiele brakowało a wszyscy pożegnaliby się ze swymi żywotami. Głupia byłaby to śmierć... Oddać życie w służbie człowieka? On? Syn Starszego Ludu?
Co działo się potem, zapytacie? Zapytajcie kogoś innego, ten elf nie miał ochoty opowiadać jak ich wesoła kompania rozjechała się, każde w swoją stronę. A może nie? Może tylko on odłączył się od karawany i postanowił chwycić los we własne ręce? Któż to wie? Spytajcie jaśniejących gwiazd nad traktem, one widziały wszystko co działo się z grupą Ibrahima, od początku aż do końca jej dni.

Półelf siedział okryty lekkim, ciemnozielonym płaszczem z kapturem przy ognisku. Powalony pień był siedziskiem dla sporej grupy wędrowców. Byli tam elfowie z odległych lasów wschodu, krasnoludy z Gór Khalamer i ludzie zewsząd. Interesująca to zbieranina jednak w czasach takich jak ten nie ma w tym nic szczególnego. W czasach gdy topór i włócznia lśniły od krzesanych przez siebie iskier, pękały tarcze a rzeki czerwieniały od krwi. Co zatem on, Asim, bard nad bardami robił w głębokim lesie, wraz z uchodźcami? Ktoś musiał zaprowadzić tych nieboraków w bezpieczne miejsce, prawda? A któż lepiej znał leśne ostępy północnych granic Vegermarchii od niego? Nie żądał zapłaty, tutaj nie liczył się pełny mieszek a uczynienie czegoś dobrego. Nie zawsze postępował dobrze, jednak czasem po prostu tak trzeba.

- Zapachniało... powiewem jesieni,
Z wiatrem zimnym, uleciał słów sens,
Tak być musi, niczego nie mogą już zmienić,
Brylanty na końcach twych rzęs...

Tam gdzie mieszkasz, już miało od śniegu,
Szklą się lodem, jeziora i błota,
Tak być musi, już zmienić nie może niczego,
Zaczajona w Twych oczach tęsknota...

Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi,
Ciepłem słońca serca się ogrzeją,
Tak być musi bo ciągle się tli w nas ogień,
Wieczny ogień, który jest, nadzieją.


Ostatnie akordy ucichły w szumie złocistych liści opadających leniwie z drzew i trzasku drew wypalających się w ogniu. Zmęczone twarze choć na chwilę rozpromieniły się szczęściem i wiarą w to, że przyszłość okaże się łaskawa. Z dala od zgiełku bitew, tratowanych pól, palonych miast i rzezi.

Kij wam w oko. Dziękuję, dobranoc.

Raven


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group